Pierwszy krok w tył
Nawet
ktoś absolutnie niezdolny do ulegania innym czasem ulega swemu dziecku. W
sprawie podwyżek dla najważniejszych osób w państwie Jarosław Kaczyński uległ
swemu ukochanemu dziecku - populizmowi, który w Polsce sam rozpętał.
Tabloidy mają manierę przypisywania sobie większej roli niż ta, którą w
rzeczywistości mają. Ale akurat uzasadnione było twierdzenie dwóch największych
polskich tabloidów, że to one powstrzymały PiS i prezesa tej partii. Co daje
nam przy okazji wgląd w myślenie Jarosława Kaczyńskiego o swym elektoracie. Wie
on doskonale, że poparcia dla jego partii nie zmniejszy ani deptanie
konstytucji, ani niszczenie państwa prawa. Może jak pyłek z klap marynarki
strzepnąć głosy opozycji i uczestników marszu KOD. Może całkowicie zignorować
stanowisko Komisji Europejskiej i sugestie prezydenta Obamy, opinie Komisji
Weneckiej i Rady Europy. Ale nie jest w stanie zignorować złości ludu, który
tak długo sam przekonywał, że władzy się nie należy, bo podwyżki dla
urzędników są zbędne.
Po dziewięciu miesiącach rządów PiS najważniejszy człowiek w państwie
po raz pierwszy się cofnął, po raz pierwszy poczuł granicę swej mocy. Wielki
językoznawca Kaczyński mógł narzucić Polsce swój język, a swemu elektoratowi
emocje. Wielki historyk Kaczyński mógł podjąć próbę rewizji historii,
likwidując całe jej rozdziały i realnych bohaterów. Mógł nawet, a co tam,
obsadzić w roli pierwszego korepetytora historii, szefa IPN, człowieka, który
w bezczelny sposób zaprzecza historycznym faktom. Może nawet tolerować próby
narzucania woli ministra obrony bohaterom Powstania Warszawskiego, których tak
wielką czcią otaczał jego brat. Może traktować prezydenta z buta, a premiera
jak marionetkę. Może niemal wszystko. Ale nie zaryzykować gniew ludu PiS-owskiego,
któremu nawet wdzięczność za 500 plus nie zneutralizuje wściekłości na 5000
plus.
W tym wypadku vox
populi nie jest oczywiście vox de i. Można dyskutować, czy podwyżki należą się
prezydentowi Dudzie za łamanie konstytucji, premier Szydło - za łamanie prawa,
ministrowi Waszczykowskiemu - za niszczenie reputacji Polski, ministrowi
Szyszce - za niszczenie przyrody, ministrowi Błaszczakowi - za wybitnie
niemądre wypowiedzi, minister Zalewskiej - za oblanie maturalnego egzaminu z
historii i wielu innym. Co nie zmienia faktu, że pensje ważnych urzędników
państwowych są w Polsce stanowczo za niskie. I co nie zmienia faktu, że była
wicepremier Elżbieta Bieńkowska miała absolutną rację, mówiąc, że za sześć
tysięcy żaden wybitny fachowiec nie przyjdzie do pracy w państwowym urzędzie.
Jarosław Kaczyński jest zbyt inteligentny by nie wiedzieć, że Bieńkowska miała rację. Ale wtedy
grano w Polsce inną melodię. Kraj jest w ruinie, państwo jest teoretyczne, a
ludzie władzy z pogardą traktują zwykłych ludzi. Ośmiorniczki miały Platformę
zabić. A wyrwany z kontekstu cytat z Bieńkowskiej miał rząd dobić. Kontekst na
potrzeby propagandy wyparował, a sens wypowiedzi został mechanicznie
unicestwiony. Dziś za tamten propagandowy ostrzał płaci PiS. Prezes strzela,
elektorat kule nosi.
Rejterada Kaczyńskiego w sprawie podwyżek - rejterada, bo przecież sam
głosował za tym, by sprawa stanęła na porządku dziennym - może być dla wielu
źródłem Schadenfreude.
Ale może też być podstawą do konstatacji
smutnych. Najpierw w kwestii samych podwyżek. Jak się cieszyć z zakwestionowania
rozwiązania, które w części jest racjonalne? Może dobrym rozwiązaniem byłoby
uchwalenie podwyżek, które zaczną obowiązywać w następnej kadencji? Jeśli nadal
będzie rządziło PiS, będzie to nagroda za potwierdzone w wyborach zaufanie
elektoratu. Jeśli do władzy dojdzie inna ekipa, będzie mogła zachęcić do
państwowej pracy prawdziwych fachowców - dzieło naprawy państwa po rządach PiS
naprawdę będzie wymagało wielkiej fachowości. Drugi wniosek, na pierwszy rzut
oka również smutny - jeśli Jarosław Kaczyński cofa się wyłącznie przed
odruchem wściekłości elektoratu wynikającej z faktu, że ktoś
dostanie więcej, to w sprawach wartości miękkich, typu państwo prawa i prawa
człowieka, oporów nie będzie miał żadnych. To z kolei prowadziłoby do wniosku,
że pozbawić PiS władzy może wyłącznie wywrócenie się gospodarki.
I tak, i nie. Prawdopodobnie zmiana władzy w Polsce będzie możliwa
dopiero wtedy, gdy lud PiS-owski uzna, że jego oczekiwania zostały zawiedzione,
lud nie-PiS-owski zostanie doprowadzony do granic wytrzymałości notorycznym
naruszaniem prawa i zamachem na estetykę, a opozycja zaoferuje Polsce i
przywództwo, i pomysł, czyli wizję.
Opozycja, której część ma kłopoty z księgowością, a część ze zwartością
szeregów, na razie nie oferuje ani jednego, ani drugiego. Ale za nami dopiero
dziewięć miesięcy „dobrej zmiany”. Wszystko się może zmienić, poza jednym.
Rozpuszczonych po Polsce demonów populizmu nikt nie poskromi.
Uwaga - niewypały!
Za
kłamstwo oświęcimskie - do więzienia. Za
kłamstwo jedwabieńskie - do rządu. Za kłamstwo kieleckie - do IPN.
Takiego festiwalu kłamstwa,
głupoty i arogancji rządzących chyba mało kto się spodziewał. Co prawda mówi
się, że najgorsze decyzje PiS odkładane są na po wizycie papieża i po
Światowych Dniach Młodzieży, ale niektóre dokonania już powodują osłupienie.
Wyglądało na to, że PiS nie ma z kim przegrać, aż pojawiła się możliwość, że
przegra sam z sobą.
KŁAMSTWO. Kiedy pierwszy raz w „Kropce nad i” usłyszałem kłamstwa i
wykręty minister edukacji (!) Anny Zalewskiej, która (biedactwo) nie potrafiła
wykrztusić, kto mordował Żydów w Jedwabnem i w Kielcach, zamiast tego wskazując
na bliżej nieokreślonych „antysemitów”, panujące różnice zdań, dyskusyjne
opinie etc., sądziłem, że mamy do czynienia po prostu z oportunistką, która nie
chce się narazić przełożonym i swoim wyborcom. Miałem nadzieję, że skoro prezes
Kaczyński zaledwie kilka dni przedtem w Białymstoku kolejny raz potępił
antysemityzm (mówiąc, że nie należy on tylko do przeszłości), a prezydent Duda
jasno powiedział, kto był mordercą, a kto ofiarą - to pani minister zostanie
co najmniej upomniana, ktoś - premier Szydło, prezes lub prezydent - zdystansuje się od jej zawstydzającej i szkodliwej dla
Polski wypowiedzi.
Dla każdego myślącego człowieka było jasne, że słowa minister pójdą w
świat, i lepiej by było dla naszego wizerunku za granicą, gdyby w świat poszła
wiadomość, że polska minister została odwołana, ponieważ nie wiedziała, kim
byli sprawcy pogromów. Niestety, żaden przedstawiciel władz, nawet
najskromniejszy portier czy goniec, nie odciął się od wykrętów minister
Zalewskiej. Wobec tego stało się to, co każdy głupi mógł przewidzieć. „Słowa,
które wyleciały wróblem, powróciły wołem”.
Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie wystosowało list do prezydenta Dudy,
zaprotestował Światowy Kongres Żydów, a to jeszcze nie koniec, bo oliwy do
ognia dolał dr Jarosław Szarek, prezes elekt Instytutu Pamięci Narodowej(!), i
niektórzy posłowie prawicy. Tym samym dwie osoby oficjalne, odpowiedzialne za
edukację społeczeństwa, zwłaszcza młodzieży, zadekretowały, co należy myśleć
o Jedwabnem czy o Kielcach. Wielkie kłamstwo nabrało
mocy urzędowej. Zagonili do stodoły i ją podpalili bliżej nieokreśleni
antysemici, a nawet Niemcy. To tak (celnie zauważył prof. Śpiewak), jak gdyby powiedzieć, że obozy śmierci
organizowali antysemici. Tak będą uważali (przynajmniej służbowo) wymienieni
ostatnio na swoich stanowiskach kuratorzy oświaty, dyrektorzy szkół,
nauczyciele i uczniowie. A co znajdą w
internecie lub usłyszą w domu, to inna sprawa. Tak interpretując historię, rząd
cofa się o kilkadziesiąt lat, do czasów PRL, kiedy o tych sprawach (podobnie
jak o Katyniu czy o powstaniu warszawskim) nie wolno było mówić, zwłaszcza
prawdy.
Wraca dwójmyślenie. Niszczone są wysiłki dwóch pokoleń Polaków i Żydów,
żeby ten tragiczny rozdział
naszej wspólnej historii przezwyciężyć:
wysiłki polityków tej miary co prezydent Lech Kaczyński, Władysław
Bartoszewski, Aleksander Kwaśniewski, uczonych, takich jak prof. Jan Grabowski czy prof. Barbara
Engelking, specjalnej placówki PAN, ustalenia IPN, starania strony polskiej i
diaspory na rzecz utworzenia Muzeum Historii Żydów Polskich, co w sumie miało
doprowadzić do prawdy zamiast do kłamstwa i do pojednania zamiast wrogości.
Niestety, droga do tego celu okazała się trudniejsza, niż myśleliśmy. Jeszcze
jeden skutek: zmarnowane będą miliony złotych, wydawanych corocznie na
wizerunek Polski w świecie. Jedyny pożytek: wiadomo, komu to wszystko
zawdzięczamy.
GŁUPOTA. Dobrze dotychczas naoliwiona machina PiS, która wygrała
zdecydowanie wybory i wprowadzała całodobowo „dobrą zmianę”, nieoczekiwanie
zaczęła produkować buble, nawet w oczach swoich sympatyków. Odzyskują nadzieję
ci, którzy uważali, że PiS będzie rządził do końca świata i jeszcze dłużej.
Typowym niewypałem była inicjatywa hojnej podwyżki wynagrodzeń dla elity
władzy - od prezydenta i jego małżonki, poprzez rząd, aż po posłów. W samej
idei było racjonalne jądro, pensje nie mogą być zamrożone bez końca, a
pierwszej damie - jeśli przyjmie - można płacić, choć byłby to precedens. Ale
PiS wybrał wariant „na bogato”, obejmujący pierwszą parę, rząd oraz posłów, co
więcej - dużo i od zaraz. W sumie ponad 20 min złotych rocznie. Zamiast tego
trzeba było uchwalić podwyżkę skromniejszą i obowiązującą od następnej kadencji,
a nie dogadzać sobie samym. Inicjatywę zgłosiła (a po aferze nazwanej przez
Kukiza „koryto plus” wycofała) „grupa posłów”, ale trudno sobie wyobrazić, że
pomysł nie był konsultowany z zainteresowanymi - z parą prezydencką, z szefową rządu i co najmniej z posłem/prezesem
Kaczyńskim. W ciągu 24 godzin ci sami politycy PiS, którzy projekt zachwalali,
z rzeczniczką Klubu PiS Beatą Mazurek i autorami projektu na czele, karnie się
od niego odcięli, spuszczając uszy po sobie. Podwyżka? Jaka podwyżka? „Nie ma
tematu”. Ale mleko się rozlało, PiS się przestraszył sojuszu populizmu z
rozsądkiem. Pomysł trafił do kosza.
APEL SMOLEŃSKI to kolejny niewypał. Zanim jednak trafi (mam nadzieję) do
kosza - zepsuje dużo krwi. Nieprzemyślana inicjatywa ministra Macierewicza,
poparta przez wszystkich świętych PiS, żeby przy każdym apelu poległych („krew
jest niepodzielna”) z udziałem Wojska Polskiego odczytywano także apel
„poległych” w katastrofie smoleńskiej, od początku budziła opory, a potem
wręcz sprzeciw (Poznań, Czerwiec ’56) jako niestosowna wobec poległych oraz ich
bliskich, a dodatkowo szkodliwa dla kultu smoleńskiego, który staje się
obowiązkowy. W Poznaniu apel smoleński został odczytany „na siłę”, bez zgody
organizatorów, ale w Warszawie weterani powstania z góry powiedzieli „nie”.
Chcą być we własnym gronie, ze swoimi umarłymi. Trudno się dziwić.
Daniel Passent
Na bezdechu
Zaczęły
się Światowe Dni Młodzieży i wizyta papieża Franciszka w Krakowie. O
zagrożeniach mówi się dużo, bo są powody. A bezpieczeństwa zagwarantować się
nie da. Z wypowiedzi wysokiego rangą oficera dowiedziałem się, że każdy z nas
powinien zwracać uwagę na osoby zachowujące się dziwnie, podejrzanie lub wręcz
niepokojąco. W takich przypadkach należy natychmiast zawiadomić policję.
Nie żartuję ze spraw bezpieczeństwa, ale od kilku miesięcy groźne
zachowania zauważam u wielu osób. Jedną z nich jest Marek Kuchciński, marszałek
Sejmu. Mówi tak szybko, że sam nie rozumie co. Życzliwi twierdzą, że gdyby rozumiał,
to nic by nie mówił. Na bezdechu potrafi przeprowadzić głosowanie nad trzema
różnymi ustawami i zanim wyniki wyświetlą się na tablicy, bezbłędnie je podać.
Posłów opozycji nie dopuszcza do głosu, bo mu przeszkadzają. Chociaż czasami,
w jakiś perfidny sposób, człowiek z PO czy z Nowoczesnej pojawi się na
mównicy. Wtedy marszałek demonstruje sali, co potrafi zrobić z takimi posłami:
wprowadzacie obstrukcję pod obrady, odbieram panu (pani) głos, proszę wrócić na
miejsce - trzeszczy władczo.
Zdarza się, że Kuchcińskiego zastępuje wicemarszałek Brudziński. Na
szczęście trzyma ten sam poziom - cichego
entuzjazmu dla wszelkiego rodzaju chamstwa. Oczywiście tylko u swoich.
Uśmiecha się wyrozumiale, gdy szef jego klubu, profesor nauk humanistycznych
Ryszard Terlecki w czasie obrad krzyczy do kogoś „zjeżdżaj”. Nie przeszkadza
mu, że poseł PiS Piotr Pyzik pokazuje środkowy palec stojącemu na mównicy. Kim
jest, do diabła, poseł Pyzik? Wielbicielem Arystofanesa, który ten wulgarny
gest opisał w komedii „Chmury” w 423 r. przed naszą erą? Nie, to polski
patriota, dla którego dewiza „Bóg, Honor, Ojczyzna” jest życiową busolą, jak
pisze sam o sobie.
W takiej właśnie atmosferze w sali Wysokiej Izby demokratycznie wybrana
większość uchwaliła 22 lipca - z pewnością dla uczczenia drukowanego w Moskwie
przez Stalina Manifestu PKWN - że Trybunał Konstytucyjny zachowuje swoją nazwę.
Jego kompetencje zawłaszcza zaś Jarosław Kaczyński. Tak zostaliśmy bez
konstytucji.
Kolejną osobą, która powoduje u mnie zaburzenia poznawcze graniczące z
rozpaczą, jest Ewa Kurek. Historyczka z doktoratem Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego i obecna ekspertka TVP. To ona jest autorką wypowiedzi o
profesorze Bartoszewskim: „Pan Bóg czasem, jak chce kogoś pokarać, to karze
człowieka zbyt długim życiem”, i to ona wie, że Polacy nie mogli spalić Żydów
w Jedwab - nem, bo w 1941 r. nie było państwa polskiego. Rozwinięcie tego
idiotyzmu może być porażające. Jedyne w okupowanej Europie Państwo Podziemne w
Polsce nie istniało?
Jacyś bliżej nieznani cudzoziemcy
podejrzanie słabą polszczyzną pisali „Pana Tadeusza”, „Dziady”, „Beniowskiego”,
„Wesele”? Ale może to już dzisiejsza abderyczna norma, może jak w norwidowskim
„Fortepianie Chopina”, w którym ideał sięgnął bruku, jesteśmy świadkami
wyrzucania na bruk naszej historii?
Na
własne oczy widziałem 63 dni powstania warszawskiego - zaczynałem właśnie 8.
rok życia. W bramie mojego domu umierali młodzi, nawet kilkunastoletni,
powstańcy. Oni z pewnością polegli na polu walki, a nie zginęli w żadnej
katastrofie. Pycha i arogancja głuchego dyrygenta z przenośnej plastikowej
drabinki oraz jego alter
ego Antoniego Macierewicza wciskających apel
smoleński do pamięci o powstaniu są po prostu wstrętne. Pieczętują brak
szacunku dla bohaterów 1944 r. i zawłaszczanie ich święta przez PiS. Ciekawe,
co się dzieje z Andrzejem Dudą?
Stanisław Tym
Odpocznijcie, pomyślcie...
Być
może w sierpniu nowa władza pojedzie wreszcie na urlop i da od siebie odpocząć.
Bo końcówka sezonu była, także dla PiS, bardzo nerwowa. Już nie chodzi nawet o
sposób uchwalania kolejnej wersji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, bo nocne
obrady, ale też coraz bardziej dosadne wyzwiska, obraźliwe gesty, naruszanie
regulaminu sejmowego stają się w tej kadencji standardem. Ministrowie także
dosypali swoje. Po ubiegłotygodniowych morderczych wizerunkowo występach min.
Zalewskiej (Jedwabne) i min. Błaszczaka (LGBT), tym razem Zbigniew Ziobro,
wprowadzając w stupor polski biznes, zapowiedział kolejne podwyższenia kar - w
tym do 25 lat więzienia za nadużycia w rozliczaniu podatku VAT. Ale min. Ziobrę przyćmił min. Macierewicz i jego ludzie,
przez wiele dni dręcząc powstańców warszawskich, bo ci („będąc pod opieką
opozycji") nie chcieli się zgodzić, aby w rocznicę powstania oddać hołd
bohaterstwu poległego Lecha Kaczyńskiego. Historykom, zdumionym wariacjami
pisowskiej polityki historycznej, nowo wybrany naczelny historyk kraju, czyli
prezes IPN, zasugerował, iż będą musieli się wyrzec antypolskiego „kłamstwa
jedwabieńskiego". Relacjonuję pobieżnie zaledwie kilkadziesiąt godzin
igraszek władzy.
Dotychczas
PiS wykazywał całkowitą odporność psychologiczną i sondażową na zdarzenia,
które za rządów PO uchodziłyby za niebywały skandal. Jęczenie opozycji o
nepotyzmie nowej władzy, o niekompetencji jej funkcjonariuszy, łamaniu
konstytucji, psuciu reputacji Polski za granicą, zadłużaniu kraju i co tam
jeszcze zdążyła zwerbalizować, spływały po PiS jak woda po gęsi. Aż tu nagle,
niemal w ostatnim dniu przed wakacjami, awaria. Nieoczekiwana (rządowa, choć
ubrana w podpisy poselskie) inicjatywa wielkiej podwyżki wynagrodzeń dla
parlamentarzystów, ministrów, także dla pani premier, pana prezydenta z
małżonką oraz agentów CBA, która miała spokojnie zakończyć pierwszy polityczny
sezon władzy, wybuchła Pis w rękach. Operacja,
w internecie szybko nazwana „koryto+", po kilkunastu godzinach zastąpiona
została nową propozycją - obniżki podwyżki, a potem deklaracją, że o co chodzi,
skoro żadnej podwyżki nie ma i nie będzie?
Plan się rozsypał. To widowiskowa
porażka, bo dotąd PiS nie zwykł się tak panicznie cofać. Fakt, że inicjatorzy
przedurlopowej podwyżki zachowali się nieostrożnie, bo nawet jeśli korekty
wynagrodzeń tzw. erki, a zwłaszcza korpusu wiceministrów, dałoby się
racjonalnie obronić, podobnie jak uregulowanie statusu „żon stanu" (czytaj
s. 26), to raczej nie wobec elektoratu PiS. Jeśli przez lata karmi się swoich
wyborców opowieściami o pazerności i zepsuciu władzy, luksusach i
ośmiorniczkach, to trudno uzyskać aprobatę dla idei „wy 500+, my 5000+". Były badania, że elektorat PiS naprawdę się
zeźlił.
PiS
będzie zapewne coraz częściej doświadczać, że „populizowanie" to bardzo
skuteczna metoda zdobywania władzy, ale fatalne obciążenie przy jej
sprawowaniu. Obietnice wylatywały w kampanii jak wróble, a wracają jak woły.
Jeśli prezydent Duda i premier Szydło składali publiczne zobowiązanie
bezwzględnego obniżenia wieku emerytalnego (choć to społeczny, gospodarczy i
finansowy absurd), to choćby minister finansów rwał włosy z głowy, trudno się
teraz wyłgać. Jeśli się obiecało frankowiczom, że banki będą musiały wziąć na
siebie miliardowe koszty przewalutowania kredytów, to trzeba je teraz
przymusić. Choć firmy ratingowe tylko czekają, żeby obciąć wiarygodność
kredytową Polski, jeśli władza naruszy stabilność sektora bankowego. Jak się
zapowiedziało repolonizację gospodarki (cokolwiek to znaczy), to trudno się
dziwić, że inwestorzy zagraniczni zamrażają swoją aktywność. Jeśli trzeba
zebrać pieniądze na 500+, mieszkania+, płace minimalne+, emerytury+, kwotę
wolną od podatku+, kopalnie+ itd., to wiadomo, że będą rosły jawne i ukryte
podatki, a przedsiębiorcy zostaną poddani wszechstronnym kontrolom i groźbom.
Co raczej nie będzie sprzyjało przedsiębiorczości... PiS niesłychanie zawęził
sobie pole manewru. Uporczywa wieloletnia „pedagogika nieodpowiedzialności",
formatowania tabloidowego wyborcy, będzie się mścić.
Możliwe
reakcje władzy są zasadniczo dwie: albo brnąć dalej, organizując polityczne
igrzyska przeciw „wrogom, szkodnikom,
zdrajcom, sędziom i profesorom" (tu niedościgłym wzorem pozostanie
prezydent Erdogan), albo powoli, ponosząc polityczne koszty, wracać do
rzeczywistości, która, niestety, z trudem poddaje się nawet najbardziej
wytężonej woli politycznej. Sejm zafundował sobie 44 dni urlopu. Jest czas,
żeby władza odpoczęła także od siebie. Przy okazji można sobie to i owo
przemyśleć.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz