Wszyscy Brutusi Kaczyńskiego
Spiskowcy chcą się
pozbyć Kaczyńskiego, by zachować cały prawicowy stan posiadania
Operacja Walkiria
z lipca 1944 roku (próba obalenia Adolfa Hitlera rozpoczęta nieudanym
zamachem pułkownika Clausa von Stauffenberga w Wilczym Szańcu) nie
była żadnym antyfaszyzmem. Polegała na tym, że konserwatyści w obozie
rządzącym III Rzeszą i w armii próbowali usunąć Hitlera uważanego przez nich
za ewidentnego politycznego szaleńca, żeby wobec klęsk wojennych zachować
przynajmniej część jego zdobyczy.
Jarosław Kaczyński nie poniósł jeszcze żadnej ewidentnej klęski, jednak
masowość społecznych protestów w obronie niezawisłych sądów, a także
narastająca izolacja rządu PiS wobec wszystkich ośrodków polityki światowej -
nie wyłączając Waszyngtonu - sprawiła, że u
wielu prawicowców, a także u wielu ludzi Kościoła zapaliło się pierwsze
światełko alarmowe.
PO CO REWOLUCJA, SKORO WSZYSTKO MAMY
Na polskiej prawicy politycznej, gospodarczej i
kulturowej narasta przekonanie, że co prawda Jarosław Kaczyński zaprowadził ich
wszystkich na obfite pastwiska upartyjnionej gospodarki i państwa, wywalczył
pieniądze, pozycję w mediach i poczucie siły, o jakiej nigdy w III RP nie mogli
marzyć, ale dziś właśnie jego osoba, charakter, metoda polityczna stają się
największym ryzykiem dla dalszej bezpiecznej konsumpcji. Autorski model
polityki Kaczyńskiego - ciągłe radykalizowanie konfliktu, budowanie coraz szerszego
front wrogów wewnętrznych i wewnętrznych - utrudnia prawicy konsolidowanie
dominującej pozycji i dobijanie lewactwa (w dzisiejszym prawicowym języku
sięgające aż po Platformę Obywatelską czy zachodnioeuropejską chadecję) i
cywilizacji śmierci (ostatnie ślady świeckości państwa czy prawa kobiet,
których jeszcze nie sprzedano katolickiej prawicy i konserwatywnym biskupom).
Ponieważ Kaczyński, nawet w momentach, kiedy ma już pełną władzę (np. w okresie
swoich zakończonych polityczną katastrofą rządów z lat 2006-2007), sam skacze
na główkę w przepaść, zatem i prawicowy pragmatyków zmusza do takiego skoku
niosącego ryzyko utraty wszystkich dotychczasowych zdobyczy.
Obóz prawicowej operacji Walkiria jest bardzo szeroki. Rozpoczyna się od
znacznej części polskiego episkopatu. To już nie tylko dość umiarkowany biskup
Stanisław Gądecki, ale nawet bardzo prawicowy biskup Sławoj Leszek Glódź. Przy
okazji ostatniego konfliktu niespodziewanie zachwycił się on Andrzejem Dudą,
nazywając go prezydentem niemalowanym, bo słusznie zawetował ustawy, „wokół
których narosło tak duże napięcie społeczne, że trzeba było spuścić
powietrze”. Na grupę tę składają się: kształtujący się po cichu obóz
prezydencki, ostrożny Gowin, prawicowe sieroty po Marku Jurku, który nigdy nie
uważał Kaczyńskiego za polityka wystarczająco katolickiego. Wiarę w polityczny
geniusz Jarosława Kaczyńskiego podważają też czołowi prawicowi publicyści.
Zarówno ci umiarkowani i grzeczni (Piotr Zaremba i Piotr Skwieciński), jak i
najbardziej brutalni i radykalni (Rafał Ziemkiewicz i Wojciech Cejrowski). Z
kolei część bardziej „atlantycko” nastawionych prawicowców - jak choćby Agnieszka
Romaszewska czy jej mąż Jarosław Guzy, weteran NZS, który kiedyś zakładał
Polski Klub Atlantycki - zaczyna na Twitterze, Facebooku i w prawicowych
mediach wyrażać obawy co do międzynarodowej izolacji Polski i ryzyka przesuwania
się naszego kraju na Wschód.
Alibi dla zupełnie już oficjalnego uznania Jarosława Kaczyńskiego za
niebezpiecznego szaleńca stało się jego wystąpienie w Sejmie. Dorwawszy się
„poza trybem” do sejmowej mównicy, by wykrzyczeć słowa o zdradzieckich mordach,
które zamordowały brata, Kaczyński jak zwykle trochę przeżywał, a trochę
manipulował. W apogeum politycznego konfliktu adresował tę tylko częściowo
niekontrolowaną eksplozję do twardego elektoratu PiS, pokazując mu swoją
brutalność i siłę. I rzeczywiście, większość zachwyciła się wybuchem
Kaczyńskiego.
Jednak dla prawicowych pragmatyków i dla części Kościoła był to kolejny
sygnał ostrzegawczy. Odwołują się oni do prawdziwej diagnozy, że Polacy mają
niską tolerancję na konflikt. W naszych wojnach politycznych i kulturowych,
nawet przyciskając wroga do ściany, prowadząc personalne czystki, odbierając
ostatnie prawa kobietom czy wskazując gejom miejsce w szafie - trzeba mówić,
że się przeciwnika kocha i chce prowadzić z nim dialog. W takiej atmosferze
zachowanie Kaczyńskiego, który otwarcie radykalizuje konflikt, wydaje się
pragmatykom prawicy i Kościoła ryzykowne, o ile nie samobójcze.
Jeśli wierzyć symetrystom, oportunistycznie dystansującym się wobec obu
stron polsko-polskiej wojny prowadzonej przez PiS i totalną opozycję, a także
Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, który od paru tygodni wygłasza płomienne
wyznania wiary w prezydenta Dudę i propaństwową część PiS, kryterium
uczestnictwa w ataku na Kaczyńskiego miałoby być umiarkowanie części prawicy.
O ile można dostrzec pewną ostrożność w tekstach Zaremby czy Skwiecińskiego, o
tyle odgrywających równie ważną rolę w prawicowej operacji Walkiria Rafała
Ziemkiewicza czy Wojciecha Cejrowskiego trudno uznać za umiarkowanych.
Cejrowski brutalnie wyżywa się na kobietach i gejach. Jest też skrajnym
gospodarczym korwinistą, który kiedyś uciekał do Ekwadoru, żeby nie płacić w
niepodległej już Polsce „socjalistycznych podatków”. Dziś uważa Kaczyńskiego
za bolszewika i kulturowego mięczaka. Z
kolei Rafał Ziemkiewicz widzi przyszłość polskiej prawicy w narodowcach,
których pochód do władzy w Polsce Andrzej Duda ze swoim łagodniejszym wizerunkiem
mógłby skutecznie osłaniać i legalizować.
Jednak dla wszystkich spiskujących przeciw Kaczyńskiemu prawicowców są
rzeczy zupełnie nienegocjowalne. Należą do nich prawicowy stan posiadania w
spółkach skarbu państwa, w mediach, w kulturze, na państwowych urzędach;
prawicowa polityka historyczna, z której usuwa się wszystko (Jedwabne, Kielce,
polityka II RP wobec Litwinów czy Ukraińców), co przeszkadzałoby przedstawiać
Polaków inaczej niż tylko jako niewinne i bierne ofiary historii; wreszcie
prawicowy eurosceptycyzm, gdzie Unia Europejska jest albo absolutnym wrogiem
polskości - katolicyzmu, albo świnką
skarbonką, w którą należy kopać, to jeszcze więcej pieniędzy z niej wypadnie,
bez żadnego ryzyka dla Polski.
JAK SIĘ BEZPIECZNIE POZBYĆ
WRZESZCZĄCEGO STARCA
W 1944 roku uczestnicy operacji Walkiria do samego końca rozpowszechniali
kłamstwo, że Hitler nie żyje. Wystarczyło, że żywy wódz przemówił przez radio,
a spisek został zdławiony. Kaczyński bez wątpienia żyje, trudno tego nie dostrzec,
więc jego przeciwnicy działają bardzo ostrożnie. Podkreślają, że chodzi im
wyłącznie o skuteczność i czystość prawicowej
linii, a także o zagwarantowanie prawicowej hegemonii w Polsce na długie
dekady, także po odejściu Jarosława Kaczyńskiego.
Jak bardzo na zimno komentuje ostatnie napięcia w prawicowym obozie
Rafał Matyja, „ludzie prezydenta czy inni krytycy Kaczyńskiego nie chcą się
zdefiniować jako frakcja w PiS, bo wtedy by na pewno przegrali; Jarosław
Kaczyński ma większe poparcie prawicowego elektoratu i skuteczniejsze
instrumenty zatrudniania, nagradzania, karania, jego przeciwnicy próbują zatem
prowadzić spór w imieniu całego obozu, o dobro całego obozu”. Prezydent Duda
nie zatrudni kolejnych trzydziestu ministrów w swojej kancelarii, żeby
zagwarantować im autonomię wobec Kaczyńskiego, z jakiej dziś korzystają
Krzysztof Szczerski czy Krzysztof Łapiński. Andrzej Duda może też utrudniać
politykę personalną Macierewicza w armii, ale nie może prowadzić własnej, nie
ma do tego narzędzi. Zatem dziś jeszcze Jarosław Kaczyński bez trudu zdławi operację
Walkiria.
Ale najważniejsza wątpliwość dotyczy tego, czy dominacja prawicy w
Polsce jest do utrzymania po obaleniu Kaczyńskiego. Odpowiedź brzmi: nie.
Antoni Macierewicz i jego patron o. Tadeusz Rydzyk już mają ogromny problem z
„chodzeniem pod Kaczyńskim”. Nigdy nie uznają zwierzchnictwa ani Gowina, ani
Ziobry, ani Kamińskiego, ani Brudzińskiego, ani Morawieckiego. Żaden prawicowy
baron nie ma zdolności koalicyjnych wobec innych udzielnych prawicowych
książątek w ministerstwach, służbach czy gospodarce. Stąd pomysł grania na
Dudę, który pojawił się równocześnie u ludzi tak różnych jak Piotr Zaremba czy
Rafał Ziemkiewicz. Ich własne pozycje, ale także cały dzisiejszy stan posiadania
prawicy w polskiej polityce, gospodarce, kulturze da się zagwarantować
wyłącznie, jeśli po obaleniu szalonego naczelnika Kaczyńskiego obóz prawicowy
się nie rozpadnie, jeśli nie powstanie żadna szczelina umożliwiająca powrót
liberalnej Polski
PRAWICOWA HEGEMONIA NA ZAWSZE
Stawianie na prawicową operację Walkiria może być sprytnym instrumentalnym cynizmem. Z tej pozycji
promuje racjonalnego prezydenta i propaństwową część PiS Bartłomiej
Sienkiewicz. Sam Duda potrzebuje takich głosów - zarówno, żeby nie zostać w
ciszy zarżnięty przez urażonego Kaczyńskiego, jak też, by przygotować sobie
szerszy od PiS obóz na kolejne wybory, a wreszcie zbudować pozycję, z której
będzie można wystartować do prawicowego konkursu piękności o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim. Tu jednak poparcie
najbrutalniejszych prawicowych publicystów w rodzaju Ziemkiewicza czy
Cejrowskiego będzie zawsze dla Dudy cenniejsze niż głos Sienkiewicza, który
chyba zapomniał, że jedyną znaczącą polityczną pozycję w całej swojej biografii
miał w rządzie liberalnej Platformy. I dziś, po odejściu Tuska i przejęciu
władzy w PO przez Schetynę, wyraźnie szuka nowego mecenasa.
To prawda, że prawicowa hegemonia może nam w Polsce towarzyszyć dłużej.
Ale oznacza to tylko tyle, że musimy zbudować polityczne narzędzia - partie,
ośrodki intelektualne, media - do walki o
liberalne społeczeństwo i państwo, o pozostanie w kręgu liberalnego Zachodu. Z
tego punktu widzenia prawicowa operacja Walkiria jest zarazem szansą, jak i
zagrożeniem. Każda nadzieja na obalenie Kaczyńskiego jest szansą, bo polska
prawica nie jest dziś przygotowana do zbiorowego kierownictwa. Zamordyzm
samozwańczego naczelnika państwa jest skuteczniejszym modelem zarządzania
prawicą niż zbiorowe kierownictwo wymagające znacznie większego kapitału
kulturowego i cywilizacyjnego.
Jednak jest też ogromne ryzyko. Rafał Ziemkiewicz z nadzieją - i nie
bez racji - napisał po prezydenckich wetach, że Duda pozbawił tlenu liberalną
opozycję. Istotnie, operacja Walkiria, nawet ostrożnie i nieudolnie
prowadzona, przenosi polityczne oraz ideowe spory w Polsce jeszcze głębiej na pole wybrane przez prawicę.
Polacy i Polki mają już wybierać wyłącznie pomiędzy Kaczyńskim i Dudą,
pomiędzy Brudzińskim i Gowinem, pomiędzy
etatystycznymi fantazjami Macierewicza i Morawieckiego, pomiędzy
eurosceptycyzmem Zaremby i polexitem Jurka czy Ziemkiewicza,
pomiędzy miękką i twardą strategią odbierania zupełnie podstawowych praw
polskim kobietom przez prawicowych mizoginów. Nie sądzę, aby tysiące ludzi
manifestujących przez wiele dni na ulicach polskich miast w obronie
niezawisłych sądów chciało się takim wyborem zadowolić. Dla nich wszystkich
prawicowa operacja Walkiria nie ma żadnej oferty. I może dzięki Bogu.
Cezary Michalski
Kupowanie misjonarzy
Kaczyński najpierw
stawiał na „zakon PC” z lat 90., potem doszli tacy ludzie jak Stanisław
Piotrowicz i Julia Przyłębska oraz „Misiewicze”. Teraz w radykalnych
narodowcach religijnych fundamentalistach szef PiS widzi narzędzie do zaorania
liberalnej Polski
Pierwszym
i najbardziej zaufanym zaciągiem kadrowym
Jarosława Kaczyńskiego był i pozostał tak zwany zakon PC - ludzie, z którymi
na początku lat 90. budował swą pierwszą partię Porozumienie Centrum. Byli
lojalni wobec Kaczyńskiego nawet w czasach jego porażek i dekoniunktury a on w
zamian za to nawet w najtrudniejszych czasach dawał im synekury w kontrolowanej
przez siebie spółce Srebrna czy tygodniku „Nowe Państwo”. Klasyczne postacie
„zakonu PC” to Adam Lipiński (już nabocznym torze), Joachim Brudziński (u
szczytu wpływów), Wojciech Jasiński, Krzysztof Tchorzewski, Jarosław Zieliński
i inni, pełniący ważne funkcje w kluczowych ministerstwach i spółkach skarbu
państwa.
JAK ZWALNIAJĄ, TO
BĘDĄ ZATRUDNIAĆ
Kolejny zaciąg kadrowy trafił w okolice PiS za pierwszych rządów Jarosława
Kaczyńskiego w latach 2005-2007. Składał się z młodych kombatantów różnych
konfliktów lat 90. Kaczyński kupił ich lojalność za stanowiska w państwie,
gospodarce i mediach. Stracili je po zdobyciu władzy przez PO, co przekonało
ich ostatecznie, że nie ma dla nich życia poza PiS. To tacy ludzie jak
kombatant Ligi Republikańskiej Piotr Skwieciński (zawdzięczał Kaczyńskiemu
stanowisko prezesa Polskiej Agencji Prasowej, które później stracił pod
Tuskiem) czy Krzysztof Skowroński (PiS mianowało go szefem Trójki, które to
stanowisko stracił pod rządami PO). Zupełnie groteskowym przykładem jest tu
Piotr Ciompą, też były działacz
Ligi Republikańskiej - zatrudnił się w pisowskim think tanku Polska Wielki Projekt, za co nagrodzono go posadą
dyrektora... szpitala wojewódzkiego w Przemyślu. Dziwne to miejsce dla
historyka z doświadczeniem zadym ulicznych i krótkiej pracy w PAP w czasach
AWS. Ale było to w czasach, gdy PiS jeszcze nie rządziło w całej Polsce, Kaczyński
kontrolował tylko sejmik wojewódzki Podkarpacia, więc właśnie tam publicznymi
stanowiskami nagradzano jego wiernych żołnierzy.
Później w kręgu partii pojawiły się takie postacie jak Stanisław
Piotrowicz czy Julia Przyłębska - niezbyt szanowane w swych środowiskach. Nie mogli
się poszczycić zawodowymi osiągnięciami, jednak tym lepiej rozumieli wartość
oferty Kaczyńskiego, oferującego im stanowiska, dzięki którym mogli się
zemścić na elitach sędziowskich, prokuratorskich, prawniczych. I )o tego doszli
rozmaici młodzi „Misiewicze”, którzy nie mieli żadnych kompetencji
zawodowych, ale świetnie rozumieli starą zasadę oportunizmu w epokach
rewolucji i czystek: „skoro zwalniają, znaczy będą zatrudniać”, a więc warto
się znaleźć jak najbliżej zwycięskiej formacji.
Wszystkie te zaciągi łączyło jedno: kryterium lojalności i dyspozycyjności
wobec Kaczyńskiego. Religijny fundamentalizm, radykalny nacjonalizm, w ogóle wszelka ideowa wyrazistość w niczym nie pomagały.
Przeciwnie - decydujący o tych awansach Jarosław Kaczyński był nieufny wobec jakiegokolwiek
fanatyzmu czy kultu. Rzecz jasna poza kultem własnej osoby i swojego brata.
NIHILISTA SIĘGA PO
„LUDZI IDEI”
Teraz jednak pojawiła się Nowa fala awansów - w kulturze, w mediach, ale także
w Trybunale Konstytucyjnym. Werbowani są realni fanatycy - głównie katoliccy
tradycjonaliści i radykalni narodowcy, także ci wywodzący się z niezbyt
bliskich PiS środowisk Młodzieży Wszechpolskiej czy ONR.
Najgłośniejszy przykład tego nowego kadrowego zaciągu to Justyn
Piskorski, stosunkowo młody prawnik, współpracujący ze środowiskiem
katolickich tradycjonalistów spod znaku biskupa Marcela Lefebvre’a, którego Jan Paweł II uznał za schizmatyka. Poglądy
Piskorskiego stały się głośne, gdy po tym jak został nominowany przez PiS
nowym sędzią Trybunału Konstytucyjnego, media dotarły do jego tekstu „Ojcostwo
i jego zagrożenia”, opublikowanego na łamach wydawanego przez polskich
lefebrystów miesięcznika „Zawsze Wierni”. Oburzenie wzbudziły tezy, że
„przemoc w rodzinie to fałszywe pojęcie”, „nie jest problemem, o ile jest to
rodzina biologiczna”, a piętnowanie i ściganie przemocy wobec dzieci jest
narzędziem „ideologicznej wojny kobiet z ojcami”.
Justyn Piskorski jest też autorem projektu zmian w ustawie o IPN, które
pod pozorem walki z oszczerstwami dotyczącymi „polskich obozów koncentracyjnych”
pozwoliłyby ścigać historyków badających współodpowiedzialność Polaków za
zbrodnię w Jedwabnem czy pogrom kielecki. Piskorski sporządził również analizę
prawną, polemiczną z Sądem Najwyższym w kwestii tego, czy prezydent Duda miał
prawo ułaskawić Mariusza Kamińskiego przed prawomocnym wyrokiem.
Innym przykładem nowych kryteriów awansu, tym razem w polskiej kulturze,
jest poeta i publicysta Wojciech Wencel, który zastąpił Czesława Miłosza na
liście programowych priorytetów pisowskiej szkoły. W przeciwieństwie do Jarosława
Marka Rymkiewicza, który jest - czy może raczej był - naprawdę wielkim pisarzem,
tyle że z politycznym odpałem, Wencel pozostaje od lat wyłącznie radykalnym
publicystą prawicowej prasy - autorem
„obywatelskich” rymowanek, jeszcze bardziej brutalnych wobec „łajdaków i
zdrajców” niż Rymkiewiczowskie.
Do tego dochodzi masa nominacji w mediach, spółkach skarbu państwa i na
państwowych urzędach dla młodych ludzi z jeszcze mniej rozpoznawalnymi nazwiskami,
ale za to o poglądach „na prawo od Marka Jurka” - ze środowiska „Frondy”, z
Opus Dei czy z Polonia Christiana. Jest wreszcie polityczna (a więc w
rozumieniu Kaczyńskiego przede wszystkim kadrowa) gra z młodymi narodowcami z
ONR i Młodzieży Wszechpolskiej, którzy dostają
posady nie tylko w publicznych mediach, ale także w banku centralnym czy w urzędach
i spółkach zależnych od państwowej administracji w terenie.
Wojciech Cejrowski też dostał nowe audycje w mediach kontrolowanych
przez PiS, mimo że jest na prawo
od Kaczyńskiego i z tych pozycji ostro go krytykuj e. Jednak ten „niepokorny
publicysta” odwdzięcza się PiS z nawiązką, kiedy po zniszczeniu swego
rodzinnego Kociewia przez nawałnice oświadcza publicznie, że „wiatr uderzył
tylko w tych, co nie mieli w obejściu
kapliczki” i „tylko tacy się skarżą na rząd opozycji czy Europie”
PRACA DLA MŁODYCH
Jarosław Kaczyński traktuje nacjonalizm czy Religię wyłącznie jako poręczne narzędzia
politycznej walki. Przykładem jego gotowość do zaostrzenia ustawy
antyaborcyjnej, by obsłużyć fundamentalistów w Kościele i w PiS, a potem
szybkie wycofanie się Z tych planów po czarnym proteście, Do czego zatem jest
mu potrzebny autentyczny fanatyzm pokolenia „Frondy” czy faszyzujących
młodych narodowców?
Pierwszy powód jest aktualny od zawsze, Kaczyński stara się pozyskiwać
prawicowych radykałów, aby uniemożliwić powstanie konkurencji „przy prawej
ścianie”. Lider Prawa i Sprawiedliwości liczy, że przygarnięci przez niego
młodzi lefebryści, frondyści, tradycjonaliści, narodowcy itd. w momencie próby
staną po jego stronie, a nie po stronie Rydzyka czy Marka Jurka.
Ale są też inne powody, związane z nowym etapem politycznej walki.
Pierwszy to pomysł na skorumpowanie młodych perspektywą błyskawicznego
pokoleniowego awansu. Zaoferowanie im stanowisk i pozycji, których „liberalna
Polska” nigdy im tak szybko nie dawała, w zamian za samą tylko lojalność. Pod
władzą SLD, PSL czy PO oprócz lojalności potrzebne były jednak kompetencje. W
III RP nawet Marcinowi Świetlickiemu czy całemu pokoleniu „brulionu” trudniej
było wygryźć z listy lektur szkolnych Miłosza, Gombrowicza, Herberta, niż dziś
udaje się to Wenclowi, Koehlerowi, frondystom i innym
wykonawcom polityki kulturalnej PiS.
Kolejny powód to zemsta Kaczyńskiego na „liberalnej Polsce” i jej
elitach. Oficjalnie za „zamordowanie brata”, faktycznie Za to, że nie uznały
geniuszu Jarosława i go „poniżały”. Kaczyński
ma nadzieję, że nawet jeśli nie wyjdzie mu pomysł etatystycznej przebudowy
państwa, to i tak „liberalna Polska” zostanie
zaorana przez młode pokolenie religijnych i narodowych fanatyków. A on
pozostawi po sobie przynajmniej chaos totalnej kulturowej wojny.
Ponadto Jarosław Kaczyński, który naprawdę jest mistrzem manipulacji
ludźmi, wie, że fanatycy także mają życiowe potrzeby, a ich dziurawa
„misyjność” jest łatwa do obsłużenia i skorumpowania. Istotnie - dawni
radykałowie z pokolenia „pampersów” i „Frondy” dojrzeli i dbają o interesy
własne i swych rodzin> choć oczywiście zawsze alibi jest „misja”.
W latach 90. Krzysztof Koehler (dziś wicedyrektor Instytutu
Książki, firmujący prawicową czystkę na listach dotowanych pism i wydawnictw)
domagał się na łamach „Frondy”, aby „liczyć żony pisarzom”. Przekonywał, że czystość
życia prywatnego jest ważniejsza od wielkości dzieła. Dziś „misjonarze” z
„Frondy” czy Opus Dei nie liczą żon Jackowi Kurskiemu, który ich zatrudnia.
Prezydent Andrzej Duda, który nie ma tylu posad, nie może więc liczyć na zwycięstwo
w walce frakcyjnej z Jarosławem Kaczyńskim.
Prezes PiS konsekwentnie stosuje zasadę - chcesz mieć lojalność
fanatyka, to go sobie kup. Zatrudnia radykałów i fundamentalistów - od
Trybunału Konstytucyjnego, poprzez spółki skarbu państwa, aż po kulturę i
media - bo wie, że w ten sposób może sterować ich misyjnym zapałem. Może
kierować go przeciw dowolnemu przeciwnikowi politycznemu, nawet wewnątrz prawicowych
bojach.
Cezary Michalski
Teraz będzie już trudno wykończyć Kaczyńskiego jako polityka.Tylko Pan Palikot miał kiedyś genialny plan by wykończyć Kaczyńskiego jako wrednego geja-hipokrytę.To zaraz wszyscy huknęli na Palikota z Moniką Olejnik na czele,że jest wredny cham.Cham nie cham,ale potrafiłby wykończyć tą starą wredną ciotę.
OdpowiedzUsuńTeraz będzie już trudno wykończyć Kaczyńskiego jako polityka.Tylko Pan Palikot miał kiedyś genialny plan by wykończyć Kaczyńskiego jako wrednego geja-hipokrytę.To zaraz wszyscy huknęli na Palikota z Moniką Olejnik na czele,że jest wredny cham.Cham nie cham,ale potrafiłby wykończyć tą starą wredną ciotę.
OdpowiedzUsuń