Co łączy współautorkę
„Resortowych dzieci” ze służbami specjalnymi i lobbystą podejrzewanym przez PiS
o związki z rosyjskim wywiadem?
Leszek Szymowski
W poprzednim numerze „Gazety Polskiej”
(nr 23 z 8 czerwca 2016 r.) Dorota Kania pisała o tym, że „Ludzie Giertycha
skłócają prawicę”. Opluła również przy okazji redakcję „Najwyższego CZASU!”,
choć nigdy nie zajmowaliśmy się skłócaniem żadnej prawicy
Kania zarzuciła nam współpracę z Janem M. Fijorem - wiceprezesem szkoły
biznesu ASBIRO, który był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako
tajny współpracownik o pseudonimie „Bereta”. Jest to oczywista nieprawda.
„Najwyższy CZAS!”, decyzją redaktora naczelnego Tomasza Sommera, zakończył
współpracę z Janem M. Fijorem, gdy jego teczka wyszła na jaw (nota bene
w samej teczce, poza faktem rejestracji, nie ma niczego, co mogłoby
kompromitować Fijora). Dorota Kania mogła to sprawdzić, choćby przeglądając
archiwalne numery „NCz!” (wszystkie są dostępne za darmo w czytelni Biblioteki
Narodowej).
Dorota Kania (nazwisko nosi po pierwszym mężu - synu Stanisława Kani,
byłego sekretarza KC PZPR) lubuje się w atakach na wszystkie środowiska, które
ośmielają się nie zgadzać się z rządzącą partią. W artykułach i książkach
używa często głównego argumentu - agenturalnych powiązań. Czy jednak ten
argument i zarzuty dotyczące powiązań ze służbami specjalnymi w ustach Doroty
Kani brzmią wiarygodnie?
Historia pewnej inwigilacji
W 2003 roku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła tajną sprawę
operacyjnego rozpracowania, której „figurantem” (tak w żargonie służb nazywa
się sprawdzaną osobę) był lobbysta Marek Dochnal. Miało to związek z jego
działalnością, w tym ze skandalami korupcyjnymi (m.in. wręczenie łapówki posłowi
SLD Andrzejowi Pęczakowi). Dochnal lobbował wówczas na rzecz gospodarczych
potentatów, za którymi, według ABW stali ludzie związani z rosyjskimi służbami
specjalnymi.
Do tej sprawy wykorzystano jako źródło informacji dziennikarkę Dorotę
Kanię. W zamian Kania otrzymywała od służb informacje na temat Dochnala, które
publikowała w prasie. W dokumentach tej sprawy zachowało się nawet nazwisko
oficera odpowiedzialnego za kontakty z Kanią (tzw. oficera prowadzącego). Nie
podajemy jego nazwiska, by nie narażać się na zarzut ujawnienia tajemnicy
państwowej. Napiszemy tylko, że to bardzo wysoki rangą oficer służb związany z
opcją lewicową (w tym okresie służbami kierowali ludzie namaszczeni przez rząd
SLD). Według naszych ustaleń, współpraca trwała aż do 2004 roku i została
przerwana, gdyż ABW straciło zaufanie do Kani. - Kania, zajmując się sprawą
Marka Dochnala, brała od nas materiały, a później nas atakowała - powiedział mi
były wysoki rangą oficer ABW
Z 2004 roku pochodzi również notatka stołecznego oddziału Zarządu III
Wojskowych Służb Informacyjnych. Wynika z niej, że Kania brała pieniądze za
publikowanie na temat określonych osób informacji stawiających je w korzystnym
świetle, czyli za tzw. dobry PR. Takie zachowanie jest oczywiście sprzeczne z
etyką dziennikarską. Dziennikarz nie ma prawa uzależniać sposobu przedstawiania
swojego bohatera od korzyści majątkowej. W omawianej notatce jej autor -
oficer WSI - zwrócił uwagę, że Kania ma duży dom (powierzchnia ok. 450 metrów kwadratowych)
oraz działki na Mazurach.
W 2007 roku nazwisko Doroty Kani znalazło się na specjalnej liście nazwisk
sporządzonej przez szefa ABW dla premiera. Była to lista dziennikarzy
zarejestrowanych w ewidencji operacyjnej ABW jako współpracownicy. Oczywiście
ABW jest legalnie działającą instytucją państwową, a współpraca z nią jest jak
najbardziej zgodna z prawem (pozostają wątpliwości natury etycznej). Jednak,
naszym zdaniem, w świetle tych wydarzeń redaktor Kania nie do końca jest
wiarygodna, gdy innym zarzuca powiązania ze służbami specjalnymi, sama
wstydliwie ukrywając ten epizod ze swojego życia.
Wywiad, który wstrząsnął mediami
Wokół Doroty Kani głośno zrobiło się w 2008 roku. W programie „Teraz My”
w TVN Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski gościli lobbystę
Marka Dochnala, który niedługo wcześniej wyszedł na wolność po rekordowo
długim okresie tymczasowego aresztowania. Dochnal opowiedział dziennikarzom, że
w czasie gdy przebywał w odosobnieniu, Dorota Kania pożyczyła od jego
teściowej ponad 200 tysięcy złotych, w zamian za co obiecała mu kontakty z
politykami PiS i „załatwienie” przeniesienia do Katowic śledztwa w jego
sprawie. Wersję tę potwierdził później Janusz Kaczmarek. Były prokurator
krajowy stwierdził, iż „Kania starała się wykazać, że prokuratura łódzka niewłaściwie
prowadzi to postępowanie, że nie chce podczas przesłuchań pytać o ważne rzeczy. W wyniku jej interwencji Zbigniew Ziobro
przyjął obrońców Dochnala i sprawę przeniesiono do Katowic. To było na
początku 2006 r.”.
Po wystąpieniu Dochnala rozpętała się medialna awantura. Ówczesny szef
dziennikarki - Stanisław Janecki (Kania pracowała wówczas we ,Wprost”) -
zawiesił ją w obowiązkach, a w opublikowanym oświadczeniu stwierdził, że
wynika to z jego dbałości o najwyższe standardy etyczne dziennikarstwa.
Znamienne jest też to, co po całej awanturze napisał na swoim blogu na Salon24.pl Tomasz Sakiewicz - dzisiejszy przełożony Kani:
„Nie problem w tym, co gadał Dochnal,
bo to człowiek, którego cała Polska przyłapała na korumpowaniu posła, ale w
zachowaniu dziennikarzy TVN. Mamy po jednej stronie zeznanie
człowieka, który broni się w bardzo rozpaczliwej sytuacji, a po drugiej np.
Witka Gadowskiego, zresztą byłego kolegę z TVN Sekielskiego i
Morozowskiego. Dochnal oskarżył Witka o namawianie do... przestrzegania prawa,
bo tym jest wystąpienie w roli świadka koronnego. Ale nawet i to jest bez
żadnego dowodu. Co innego z Dorotą Kanią; jest dowód, że wzięła pożyczkę
od teściowej Dochnala, pożyczkę, którą oddała.
Pytanie: czy wiedziała, że pożyczka jest od teściowej Dochnala? Dorota Kania
twierdzi, że nie. Pytanie: czy zobowiązała się do jakiejkolwiek pomocy
Dochnalowi za tego typu pomoc? Dorota Kania twierdzi, że nie. Nawet sprzeczne
zeznania w tej sprawie nie muszą świadczyć, że jedna ze stron kłamie. Teściowa
mogła dawać z zamiarem kupienia sobie przychylności dziennikarki i jej
znajomego, czyli Janusza Kaczmarka, a Kania po prostu brała pożyczkę od
szefowej agencji nieruchomości, która załatwiała jej dom (nota bene
agencje często załatwiają pożyczkę na kupno domu, tylko raczej nie z własnych
pieniędzy). Póki nie mamy żadnych innych dowodów i informacji, należy wierzyć obydwu stronom. Dochnal
wiedział, że pieniądze idą na przekupstwo, a Kania wiedziała, że pożycza od
osoby neutralnej. Wobec ewidentnego przyznania się jednej strony akt oskarżenia
powinien być już gotowy. Kani trzeba natomiast cokolwiek udowodnić. Choćby to,
że wiedziała, kim jest teściowa Dochnala. Głupio wyszło, ale po programie TVN Dochnal powinien w trybie pilnym wrócić do więzienia.
Tylko tego już żaden z dwóch wspaniałych nie zauważył”.
Gdy historia wyszła na jaw, sprawą zajęła się prokuratura. Ustaliła ona,
że kilka dni po tym, jak śledztwo w sprawie Marka Dochnala trafiło do Katowic,
Dorota Kania przyjęła od żony lobbysty nieoprocentowaną pożyczkę na 100 tys.
zł, a potem kolejne, łącznie około 270 tys. zł. Znamienne są zeznania Barbary
Pietrzyk (teściowej Dochnala) w tym śledztwie: „Pani Kania otrzymała od córki
pieniądze gotówką, w większości w banknotach po 100 zł. (...) Ponieważ jej
działania zdaniem córki były bardzo energiczne, a przy okazji stwarzała
atmosferę, że bardzo się stara i współczuje, córka nie wyobrażała sobie nie
udzielić jej pomocy. (...) W tym czasie córka była w strasznej depresji, a
pani Kania wydawała się jedną z niewielu osób, która może nam bardzo pomóc, bo
ma bardzo duże możliwości. Później okazało się, że pani Kania ma kolejne
potrzeby. A to 30 tys. zł na spłatę jakiejś raty kredytu, a to kolejne 30 lub
40 tys. na spłatę rat kredytu. Mówiła, że w związku z tym jej sytuacja w banku
się wyprostuje i będzie mogła oddać córce
pieniądze”.
W rezultacie Kania usłyszała zarzuty. Pierwszy proces zakończył się wyrokiem
skazującym. Sąd wyższej instancji wyrok jednak uchylił, a Kanię uniewinnił.
Pomiędzy jednym a drugim wyrokiem zmienił się w Polsce rząd.
Pasmo pozwów
O Dorocie Kani głośno jest od kilku miesięcy za sprawą książki
„Resortowe dzieci. Media” (wyd. Fronda, współautorzy: Jerzy Targalski, Maciej
Marosz). Książka wywołała furię reżimowych dziennikarzy i falę pozwów sądowych.
Stała się też pomnikiem dziennikarskiej nierzetelności i powodem zarzutów o
plagiat. - Nie jest prawdą, jak twierdzi pani Kania, że nikt przed nią nie miał
odwagi zmierzyć się z tym tematem. Ja w 2006 roku jako pierwszy w książce
„Czerwone dynastie” podjąłem temat powiązań ludzi mediów ze służbami
specjalnymi PRL. (...) Wiele fragmentów mojej książki zostało po prostu zerżniętych
bez podania źródła - mówił w wywiadzie dla ,Warszawskiej Gazety” prof. Jerzy Robert Nowak - pisarz i publicysta. Przeciwko
treściom zawartym w książce protestowali nie tylko dziennikarze „salonowi”
(Tomasz Lis, Jacek Żakowski, Adam Michnik), ale także ludzie prawicy. Na
stronie 241 książki „Resortowe dzieci. Media” znalazła się informacja na temat
Polskiej Korporacji Handlowej - spółki należącej do Rudolfa Skowrońskiego i
Grzegorza Żemka, znanego z afery FOZZ. Wśród udziałowców tej spółki autorzy
książki wymienili m.in. Romualda Szeremietiewa - byłego ministra obrony.
„Żadnej akcji tej spółki nigdy nie kupiłem ani nie brałem udziału w zapisach na
akcje” - napisał w specjalnym oświadczeniu Szeremietiew. I dodał, że autorzy
książki nawet się z nim nie skontaktowali, aby zapytać, czy to prawda. Innym
rzekomym udziałowcem PKH miał być Piotr P Bachurski - wydawca i redaktor
naczelny .Warszawskiej Gazety”. Na sali sądowej okazało się, że na poparcie
tych zarzutów Dorota Kania nie ma... absolutnie nic. Wyszło jedynie na jaw, że
nie kontaktowała się z Piotrem Bachurskim, aby dać mu szansę odpowiedzi na
zarzuty. Tak samo jak wcześniej nie kontaktowała się z wieloma innymi osobami,
którym stawiała nieprawdziwe zarzuty.
Wiele miesięcy temu wysłałem do Doroty Kani list polecony z prośbą o ustosunkowanie
się do informacji na temat jej związków ze służbami specjalnymi. Pytania - tym
razem drogą mailową - ponowiłem w zeszłym tygodniu, przygotowując ten artykuł.
Pismo pozostało bez odpowiedzi. Tak samo e-mail. Liczymy, iż po niniejszej
publikacji dziennikarka zechce zabrać w tej sprawie głos i w kolejnym wydaniu
będziemy mogli przedstawić jej stanowisko.
-
Nie jest prawdą, jak twierdzi pani Kania, że nikt przed nią nie miał odwagi
zmierzyć się z tym tematem. Ja w 2006 roku jako pierwszy w książce „Czerwone
dynastie” podjąłem temat powiązań ludzi mediów ze służbami specjalnymi PRL
(...) - mówi prof. Jerzy Robert Nowak.
Świetny tekst, dzięki! Niebawem wystartuje kanał WATCHDEER, może być ciekawie, patrzcie: dziennikarz Rafał Jeleń tworzy naprawdę oryginalne publikacje.
OdpowiedzUsuń