Bliski Wschód
Ogromna jest przepaść między tym, jak
bardzo ta władza jest - jak sama o sobie mówi - prospołeczna, a tym, jak zupełnie
pozbawiona jest empatii. Ogromna, ale i oczywista.
Jak wskazuje
logika, przed orwellowskim rokiem 1984, do którego się między Odrą a Wisłą
zbliżamy, są lata wcześniejsze. Obecnie jesteśmy w odpowiedniku roku 1973.
Polska rośnie w siłę, ludzie żyją dostatniej, piłkarska reprezentacja wygrywa,
jesteśmy coraz większą gospodarką, niemal potęgą. Polska wstała z kolan, budzi
respekt na Zachodzie i sympatię na Wschodzie. Krótko mówiąc, jest lepiej, niż
było, kto wie, chyba lepiej niż kiedykolwiek. Wszystko to może jest na kredyt,
wszystkie zapasy może przejadamy, wszystko to musi w końcu, przepraszam,
pierdyknąć, ale też, czy warto aż tak się przejmować, skoro nastąpi to dopiero
za kilka lat.
500+ i emerytury+,
emerytury dla pracujących i niepracujących, wyższe pensje, płace, wszystko
wyższe. I wreszcie nie pada wciąż, jak kiedyś, pytanie księgowego: „Czy na to
wszystko nas stać?”. To pytanie bowiem utraciło swoją moc. Więcej, człowiek
moralny takiego pytania nie zadaje. Nie wypada mu. I on to czuje.
Socjalnych
transferów nie należy lekceważyć. Szczególnie 500+ jest trafiony i jeszcze
przez lata trudno będzie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego na coś takiego nie
wpadli poprzednicy. Zwykłym ludziom, o których mówi niezmiennie premier
Szydło, na pewno żyje się dzięki temu lepiej. Trudno jednak nie odnieść
wrażenia, że władza uznaje, iż dla zwykłych ludzi zrobiła tak wiele, że zwykli
ludzie mogliby się od niej odczepić i skupić się na klaskaniu. A nie, jak pazerni
lekarze rezydenci, wyszarpywać pieniądze, które rząd w takim znoju zarabia.
Tymczasem ludowi, a
przynajmniej niektórym jego przedstawicielom, wciąż jest mało. I wtedy władza
bardzo się niecierpliwi. Z jej prospołecznego nastawienia nic nie zostaje, ani
śladu empatii, zrozumienia, troski. Władza bowiem kocha zbiorowość, ogół,
masę, ale grupy mniejsze albo jednostki kocha zdecydowanie mniej. Zwykłych
Polaków uwielbia, ale zwykłych lekarzy rezydentów mniej; Polaków podróżujących
kocha, jednak kierowcę seicento Sebastiana raczej nie; matki kocha, ale kobiety
domagające się swych praw mniej; kocha sprawiedliwość, lecz nie sędziów;
pochyla się nad ogółem potrzebujących, ale ofiar nawałnicy przez wiele dni nie
dostrzega. Kocha bowiem naród, zwykłych ludzi i ludzką masę, ale nie obywateli
i jednostki. Szczególnie zaś nie kocha tych, którzy nie potrafią jej okazać
wdzięczności.
Władza PiS jest
prospołeczna, ale przymiotnik jest tu luźno związany z rzeczownikiem, od
którego pochodzi. PiS jest bowiem prospołeczne, ale nie w imię społeczeństwa, lecz - narodu.
Naród to ogół, zbiór, masa, społeczeństwo zaś, to wspólnota obywateli. Nasza
władza naród uwielbia, ale już społeczeństwa wcale nie kocha, wspólnoty nie
toleruje, za obywatelami nie przepada.
To też zrozumiałe -
naród to wspólnota krwi i ziemi, społeczeństwo zaś to wspólnota wartości, a tu
jest niebezpieczeństwo, że wartości te obywatele określą sami. W
społeczeństwie podmiotem jest obywatel, w państwie autorytarnym jest nim
władza, obywatele zaś sprowadzeni są do roli poddanych, petentów lub klientów
owego państwa. W tym wariancie nie ma miejsca na chrześcijański personalizm.
Zastępuje go państwowy paternalizm. Kościół jest w tym państwie bardzo ważny,
ale niejako partner wbudowaniu wspólnoty, lecz jako partner w transakcji -
pieniądze i przywileje za poparcie i błogosławieństwo.
Położenie nacisku
na naród, czyli w efekcie redefinicja wspólnoty, oznacza fundamentalną zmianę
relacji między państwem a obywatelem. Zmianę oznaczającą odwrót od modelu
zachodniego i kurs na Wschód, czyli łukaszenkizację i putinizację Polski. W
Rosji też naprzeciw wszechmocnego państwa stoją bezsilne jednostki.
Społeczeństwo obywatelskie też jest tam wrogiem. Naród też jest coraz bardziej
dumny, też jest podejrzliwy wobec Zachodu, broni się przed moralną zgnilizną,
mobilizuje się, by walczyć z zewnętrznym i wewnętrznym wrogiem, nie lubi
wszelkich obcych i wspiera władzę, bo wie, że za wspieranie władzy jest
nagroda, a za sprzeciwianie się jej - kara.
Ani Rosja Putina,
ani idąca w jej kierunku Polska Kaczyńskiego nie są oczywiście państwami
socjalistycznymi, jakie pamiętają starsi Rosjanie i starsi Polacy. Władza
toleruje wolny rynek, ma też zupełnie inną legitymację. Do tego jest
błogosławiona - w Rosji przez prawosławną Cerkiew, a w Polsce przez katolicki
Kościół. Ale model relacji między władzą a ludem, państwem a obywatelem, w obu
krajach jest, niestety, coraz bardziej podobny. Najlepiej opisał go słynny
poeta: „Jednostka. Co komu po niej? Jednostki głosik cieńszy od pisku”. I
będzie coraz cieńszy. Chyba że jednostka, zamiast piszczeć, zdecyduje się
jednak ryknąć.
Tomasz Lis
Era wielkiego kłamstwa
Pisanie o polityce to trochę takie zajęcie
jak relacja z bójki w podłej knajpie. Gwar, brzęk kufli, szamotanina i nagle
ktoś komuś strzela z liścia, możliwe nawet, że kobiecie, i się zaczyna: zero
reguł, można dostać krzesłem, nożem, spaść ze schodów i wylądować twarzą w
pisuarze. Ani grama dyshonoru. Wstajemy, otrzepujemy klapy marynarki,
wygładzamy spódnice i wio, do jutra, czyli do następnego razu. Przyznam, że
miewam fazy, kiedy pisanie o polityce wydaje mi się nie tylko stratą czasu, ale
i zajęciem urągającym rozumowi. Ale potem coś się dzieje, lont zaczyna biec w
moją stronę, czuję, że coś zaraz wybuchnie i wtedy sam rzucam się w wir tej
bójki. Teraz zaszła właśnie taka okoliczność.
Tytuł tego
felietonu ukradłem, przynajmniej w połowie. „Age of Aquarius” - „Era Wodnika”
- to jedna z moich ukochanych pieśni z musicalu „Hair”, opowiadająca o
niezdefiniowanej chwili, która miała uczynić świat szczęśliwym, pełnym
obfitości i wzajemnego zrozumienia. Mieliśmy po 16-18 lat i odrzucaliśmy
kłamstwo, wojny, wszelką przemoc, nie uznawaliśmy jakichkolwiek ograniczeń
wolności. „Era Wodnika” była ewangelią mojego pokolenia, zwłaszcza naszego
hipisowskiego środowiska, które usiłowało jakoś przetrwać komunę. Niektórzy -
jak Terlecki, Kuchciński czy Sellin - dali radę i dziś brylują po ciemnej
stronie mocy jako politycy PiS, najpodlejszej partii politycznej, jaka się
mogła Polsce przytrafić. Stali się częścią systemu zakłamania, niszczenia
ludzi, rozrywania więzi społecznych i demolowania wszelkiej moralności. Jak
można było dokonać takiej zdrady ideałów - dla mnie to niepojęte, choć
oczywiście życie uczy, iż to nic zaskakującego. Człowiek jest przebiegłym
zwierzakiem i wolta o 180 stopni jest jego ulubionym manewrem. Szukając więc
odpowiedniego porównania dla pieśni „Age of Aquarius”, wymyślałem hipotetyczne
tytuły pieśni tych, którzy właśnie dokonują w Polsce demolki - wyszło mi „Era
wielkiego kłamstwa”.
Już nie na
drabince, ale na podeściku, bo wiek robi swoje i z drabinki można spaść,
Starszy Pan ogłosił kilka dni temu, że być może prawda nie istnieje. Ta prawda,
do której dążył od lat, do której się zbliżał i zbliżał, której istnieniem
usprawiedliwiał najohydniejsze działania wobec współrodaków, degradując ich
społecznie, niszcząc zawodowo, wyzywając od złodziei, komunistów, ludzi
gorszego sortu i kanalii, co mu zamordowali brata. Nieistniejąca prawda o
zamachu, zdradzie, wybuchach i zmowie, agentach i esbekach w każdym domu,
stała się ewangelią ludu pisowskiego - jej rychłe nadejście Starszy Pan sączył
do głów swych wyznawców niczym pastor Jim Jones, który członkom swojej sekty
wpajał konieczność wypicia śmiertelnej trucizny (wypili). Ci tutaj spotykali
się co miesiąc na orwellowskich seansach nienawiści, rytuałach sto razy
bardziej okropnych niż jakiekolwiek plenum KC PZPR. Ślina do opluwania ciekła
jak Niagara. Ludzi protestujących z różami w dłoni Starszy Pan polecił stawiać
przed sądem - właśnie stają, ich relacje czytam niemal codziennie. Niszczenie
trwa, niektórzy sędziowie nie pozwalają ludziom się bronić, acz są też tacy, co
próbują zachować twarz i wydają orzeczenia o niezaistnieniu przestępstwa.
W kwietniu dowiemy
się, że „prawdy ustalić się nie da”. To już zapowiedział Starszy Pan. Jeśli
sądzicie, że powie: „Przepraszamy, robiliśmy was w konia, kłamaliśmy, bo było
to potrzebne do zdobycia władzy, do wygrania wyborów, ta Polska w ruinie, i ci
komuniści i złodzieje, przecież wszyscy wiemy, że w ruinie nie była, i że to
nie byli komuniści i złodzieje, ale zrozumcie, to było konieczne, to dało nam
zwycięstwo wyborcze”
to żyjecie w świecie złudzeń. „Małego przemówienia Chruszczowa”
tu nie będzie. Nie będzie zdania: „Zaczęło się w Smoleńsku, gdzie jestem
współwinnym tragedii”. Będzie: „Prawdy nie da się ustalić, bo Tusk ją zamulił
tak, że dotrzeć do niej nie sposób. Kiedyś pewnie wypłynie, ale na razie jej
nie ma” i już. Załatwione. Idziemy dalej, ludu pisowski.
Po odrzuceniu
„prawdy smoleńskiej” i przyznaniu, że nie ma żadnych dowodów na jej istnienie,
pozostanie pytanie, jakim sposobem lud pisowski nadal będzie istniał i czym
się będzie karmił. I tylko jedna odpowiedź mi się ciśnie na usta: zemsta. Za
co? Za własny los i własne nieudane życie. „Kiedy już ich zniszczymy, wglebimy
do ostatniego i zhańbimy cały ich dorobek - wtedy poczujemy się lepszymi, bo
znajdziemy się na ich miejscu”.
Zbigniew Hołdys
Tusk kolejną ofiarą smoleńską?
Ostatnia miesięcznica smoleńska wypadła
mizernie. Przynajmniej pod względem frekwencji „miesięczników”, bo policja, jak
zwykle, dopisała. Rytuałowi po raz kolejny stało się zadość. Ale prezes
Kaczyński widzi, że entuzjazm smoleński w elektoracie wygasł, impreza kosztuje
coraz więcej, a pomysł obciążenia Obywateli RP jej kosztami może nie wypalić.
Pora więc kończyć. Dobrą okazją ma być 96., czyli czerwcowa miesięcznica.
Tyle miesięcznic - ile ofiar. Wtedy mają - jak teraz zapowiedział prezes - zostać
„zrealizowane cele tych marszów”.
Te cele to: pomniki ofiar i Lecha Kaczyńskiego oraz „prawda”
„Prawda, której dzisiaj jeszcze nie znamy, ja jej nie znam. Albo stwierdzenie:
dzisiaj w tych okolicznościach, które mamy, tej prawdy do końca ustalić się nie
da” - oświadczył prezes.
Spuścił więc z
tonu, bo sukcesem ma być już nie „prawda”, tylko uznanie, że nie da się jej
ustalić. A wiadomo - i prezes nie musiał nawet tego dodawać - że winnym nie- ustalenia
prawdy jest Antoni Macierewicz.
Następnego dnia: MON wydał komunikat, że ma
nowe dowody na winę w tej sprawie Donalda Tuska. I właśnie przekazał je prokuraturze.
Nie są to wprawdzie dowody na to, że Tusk wysadził prezydencki samolot, ale na
tzw. zdradę dyplomatyczną (art. 129 kk, kara do 10 lat więzienia), której
skutkiem było przekazanie śledztwa Rosjanom, co ostatecznie uniemożliwiło
dojście do prawdy.
Chodzi o to, że
rząd Tuska zawarł ze stroną rosyjską umowę, że sprawa katastrofy będzie badana
na podstawie załącznika nr 13 do konwencji chicagowskiej, a nie umowy
polsko-rosyjskiej „o zasadach wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków
powietrznych”. Według konwencji katastrofę bada kraj, na terenie którego się
wydarzyła, jeśli był to samolot „państwowy”. Według polsko-rosyjskiej umowy,
jeśli samolot był „wojskowy” - badają ją wspólnie prokuratury kraju katastrofy
i kraju pochodzenia samolotu. Samolot, którym prezydent Lech Kaczyński i reszta
polskiej delegacji lecieli do Smoleńska, nie był „wojskowy”. Ale ten konkretny
jego lot miał kryptonim świadczący, że był to „lot wojskowy”. Prawnicy do dziś
spierają się o charakter i lotu, i samolotu. Prokuratura dwukrotnie: w 2010 i
2011 r. umorzyła postępowanie w tej sprawie, nie dopatrując się znamion
przestępstwa. Bo żeby przestępstwo zaistniało, premier Donald Tusk musiałby
świadomie działać bezprawnie i na szkodę interesu Polski. Tymczasem nie jest
pewne ani to, że jego działanie było bezprawne, ani to, że było ono celowe: dla
wyrządzenia Polsce szkody. Wątpliwości sąd ma obowiązek interpretować na
korzyść oskarżonego.
Skoro nie można udowodnić zamachu, to
trzeba znaleźć winnego tego, że nie można go udowodnić. Może nim być Antoni
Macierewicz - za nieudolność, lub Donald Tusk - za„zdradę dyplomatyczną”. Co wybierze
prezes Kaczyński? Postawienie Tuska w stan oskarżenia ma zaletę szczególnie
cenną przed wyborami: może go odstraszyć od wizyt w Polsce, gdy grozić mu one
będą postawieniem zarzutów, a nawet aresztowaniem. Nie chroni go immunitet
przewodniczącego Rady Europejskiej, bo ten immunitet nie obejmuje zarzutów
niezwiązanych z pełnieniem funkcji. Szczególnie gdy dotyczą zdarzeń sprzed
objęcia unijnego urzędu.
Postawienie zarzutów i zatrzymanie jest w
gestii prokuratury Zbigniewa Ziobry, więc nie będzie z tym problemów. Areszt - to
już sprawa sądu. Ale Zbigniew Ziobro właśnie wymienia prezesów sądów i przewodniczących
wydziałów, więc jest prawdopodobne, że wniosek o areszt trafi do odpowiedniego
sędziego. Gdyby zaś udało się skomponować odpowiedni skład sądzący - może się
nawet skończyć skazaniem. To zaś oznacza dożywotnie odebranie mu biernego prawa
wyborczego (kandydowanie do parlamentu czy władz lokalnych, w wyborach prezydenckich).
I prawa do sprawowania wielu funkcji publicznych. Dlatego obok zmiany ordynacji
wyborczej i przejęcia kontroli nad prywatnymi, zwłaszcza lokalnymi mediami, to
właśnie przejęcie sądów da PiS możliwość eliminowania politycznej konkurencji:
będzie wtedy nie tylko stawiał „pod podejrzeniem” ale i skazywał. A gdy
przejmie Sąd Najwyższy
ostatecznie.
Ewa Siedlecka
Temida w pendolino
Dlaczego cztery lata czekania na
satysfakcję w sądzie to jest potworna, oburzająca, skandaliczna przewlekłość,
i z tego powodu trzeba demolować wymiar sprawiedliwości, a pięć lat
oczekiwania na staw biodrowy to nie jest nic nadzwyczajnego, i z tej przyczyny
nikt nie wywraca służby zdrowia do góry nogami? Dlaczego wieloletnie terminy w
sądach budzą takie oburzenie Zjednoczonej Prawicy i jej mediów, a w służbie
zdrowia nie pojawił się dotychczas żaden Kaczyński, Duda czy Ziobro?
Prezydent, prezes, premier nie zabierają codziennie głosu na temat ciężkiej
choroby ochrony zdrowia (chyba że zmuszą ich do tego rezydenci), natomiast rwą
się do końskiej kuracji wymiaru sprawiedliwości.
Nie wiecie? To
proste. Polityk nie korzysta z publicznej służby zdrowia, leczy się w szpitalu
MSW albo MON (w PRL w Lecznicy Ministerstwa Zdrowia), natomiast niecierpliwi
się w sądzie, bo musi czekać, prywatnych sądów jeszcze nie ma, aczkolwiek ku
temu zmierzamy... Dlaczego politykowi spieszy się w sądzie? Proste: jemu się
spieszy, żeby przegrać sprawę. W genialnym, przedwojennym skeczu Konrada Toma
(niezapomniane wykonanie pary Dziewoński-Michnikowski w kabarecie „Dudek”),
Beniek telefonuje do Kuby: „Jest interes do zrobienia. - A ile można stracić?”
- pyta przytomnie Kuba. W dzisiejszej Polsce nie ma już Kuby Goldberga ani
Benia Rapaporta, więc dzwoni Antoni: „Mam sprawę w sądzie. - A ile można przegrać?”
- pyta go Zbyszek.
Oburzenie partii i
rządu na przewlekłość spraw w sądach bierze się stąd, że oni nie mogą się
doczekać, aż przeproszą ludzi, których obrazili, aż zwrócą im honor, a z siebie
zmyją wstyd. Żeby zrozumieć, o co chodzi w oficjalnej nagonce na sędziów, nie
trzeba czytać pierwszych stron gazet ani oglądać transmisji z parlamentu.
Wystarczą nekrologi. Dlaczego akurat nekrologi? Dlatego, że dzisiaj, jeżeli
zostajesz znieważony i oddajesz sprawę do sądu, prędzej doczekasz się własnego
nekrologu niż przeprosin.
Niektórzy mają
jednak szczęście. Są nawet tacy, którzy doczekali satysfakcji w sądzie,
ponieważ - jak donoszą media - przybywa ludzi, którzy ukończyli sto lat życia.
Jest to szczególnie rozpowszechnione w Japonii. Dlatego jeżeli chamstwo nas rozsadza i już musimy kogoś znieważyć, to
najlepiej zrobić to w Polsce, gdzie klimat jest sprzyjający, ale czekać na
wyrok w Japonii. Dlatego budujemy drugą Japonię. Ja na przykład jestem taki
stary, że w Polsce mogę ob - razić już kogo chcę - księdza, rabina, mułłę, a
nawet sędziego dublera - ale w Japonii niekoniecznie, bo tam mógłbym dożyć
sprawiedliwości. Polak lub Polka, jeżeli zamierzają obrazić Polkę lub Polaka,
to powinni żyć co najmniej 12 lat dłużej, niż przeciętnie żyją Polki i Polacy.
Oto dowody.
„PRZEPRASZAM pana
Piotra Niemczyka za niezgodne z prawdą stwierdzenie zawarte w wywiadzie
opublikowanym w dzienniku »Rzeczpospolita« w dniu 4 grudnia 2007 roku, że
Piotr Niemczyk walnie przyczynił się do aferalnego oddania TP SA przez rząd
Jerzego Buzka, gdyż stwierdzenie to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Antoni Macierewicz”.
Przeprosiny te
ukazały się z - bagatela! - 10-letnim opóźnieniem. 10 lat musiał Piotr
Niemczyk czekać na przeprosiny Macierewicza. Nic dziwnego, że PiS ma sędziów za
leni i obiboków. Całą dekadę potrzebował wymiar sprawiedliwości, aby wycisnąć
z ministra jedno zdanie. Działając tak ospale, minister obrony nie zdąży wyjść
z koszar, kiedy wróg przeleci nas jak Harvey Weinstein w Hollywood. Jeżeli
weźmiemy pod uwagę wszystkie stwierdzenia polityka niemające nic wspólnego z
rzeczywistością, na przykład te o ocalałych z katastrofy smoleńskiej lub o
bombie i o wybuchu, to nawet niejeden Japończyk nie doczekałby przeprosin,
prędzej popełniłby harakiri.
Nie ma na świecie
sprawiedliwości. Mimo że Macierewicz, jako człowiek honoru, rwał się do
przeprosin, „Rzeczpospolita” - zamiast go chwalić i stawiać za wzór, tak jak to
czyni prezes PiS - jeszcze go szarpie, utrzymując, jakoby „dwa lata uchylał się
od cywilnego procesu i zasłaniał się immunitetem poselskim. Gdy proces w końcu
się rozpoczął - szkaluje dalej „Rz” - prosił o jego odroczenie z powodu choroby
lub ważnych spraw publicznych. Macierewicz nie przedstawił żadnego dowodu na
związek Niemczyka z prywatyzacją TP SA. Jednak mimo to nie chciał dobrowolnie
go przeprosić”.
Macierewicz nie
chciał przeprosić? Nie do wiary! Zwyczajny telewidz, zwłaszcza telewizji
publicznej, który ogląda, jak minister wychwala żołnierskie cnoty, honor i odwagę,
nie może zapewne uwierzyć, że minister obrony usiłuje na wszelkie sposoby uciec
od odpowiedzialności. „Prasa kłamie” - myśli zapewne telewidz i przed ogrodzeniem
na Krakowskim, na tle krzyża, skanduje „An-to-ni! An-to-ni!”, jak gdyby to on
był bohaterem katastrofy.
Dalsze studia nad wymiarem sprawiedliwości
prowadzą do wniosku, że 10 lat na przeproszenie to pendolino. Jeszcze dłużej
Tomasz Sakiewicz usiłował przepychać przez nasze ospałe sądownictwo swoje
przeprosiny pod adresem Adama Michnika. W tych dniach (4 października 2017 r.)
„Gazeta Polska” opublikowała „OŚWIADCZENIE. W artykule pt.: »Gry i zabawy
Ubekistanu« (»Gazeta Polska« z dnia 17 sierpnia 2005 roku) stwierdziliśmy, że
Adam Michnik - redaktor naczelny »Gazety Wyborczej« usprawiedliwiał korupcję w
Polsce, jeżeli korzystali na niej komuniści. Przyznajemy, że wypowiedź ta nie
była prawdziwa i bezpodstawnie podważała wiarygodność i dobre imię pana Adama
Michnika. W związku z tym przepraszamy pana Adama Michnika - redaktora
naczelnego »Gazety Wyborczej« za opublikowanie na łamach »Gazety Polskiej«
zniesławiającej wypowiedzi, godzącej w jego dobre imię i wiarygodność w
odbiorze opinii publicznej, a także narażając go na utratę zaufania niezbędnego
do sprawowania pełnionych funkcji. Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny »Gazety
Polskiej«”.
12 lat człowiek
chodzi opluty. Teraz lepiej rozumiemy, dlaczego „Gazeta Polska” z taką
determinacją walczy z przewlekłością spraw, o gruntowną naprawę sądownictwa, w
służbie uczciwych Polek i Polaków.
Daniel Passent
Zapach Chrobrego
Norweg, Francuz, a nawet Niemiec rozebrani
do gołego i położeni na stole operacyjnym są nie do odróżnienia. Co innego
Polak, ten prawdziwy oczywiście, żadna tam zdradziecka morda. Delikatny refleks
grunwaldzkiej wiktorii ma na czole, zaś wokół daje się wyczuć smużkę zapachu Bolesława
Chrobrego. I właśnie dlatego wystarcza mu 4,7 proc. PKB na ochronę zdrowia, z
szansą na podwyżkę (jak oszukuje rząd) w 2025 r. Niemiec już dziś musi mieć
9,5. Wiadomo, że piszę o tym, bo w Polsce trwa dramatyczny protest młodych
lekarzy. Chodzi im przede wszystkim o wyjście z trwającego od lat bezwładu w
służbie zdrowia. Wyjechać za granicę i dobrze zarabiać mogą w każdej chwili. Są
ludźmi wolnymi - dobrze wykształconymi, znającymi języki. Europa, i nie tylko,
czeka na nich z otwartymi ramionami.
Nasi milusińscy -
Beata Szydło, Mariusz Błaszczak czy sam Jarosław Kaczyński - wyjechać nie mogą,
bo nikt nigdzie na nich nie czeka. Nie mają wyjścia i co gorsza dobrze o tym
wiedzą. Jeśli chcą przetrwać, to ich jedyną szansą jest izolować Polskę.
Kolczastymi różańcami na granicach lub wysyłaniem inkwizycyjnych apeli do Komitetu
Praw Człowieka ONZ. Jak ostatnio - o przychylne potraktowanie prośby naszego
rządu, by można było przywrócić karę śmierci i całkowicie zakazać aborcji, a w
razie nieposłuszeństwa wsadzać za nią kobiety do więzienia. Oczywiście lekarzy
też.
Zaskoczenie
polskiego rządu protestem młodej inteligencji medycznej jest chyba autentyczne.
Bo przecież wszystko tak dobrze szło. Trybunału Konstytucyjnego nie ma, sądy
już na widelcu - tylko konsumować, a Antoni Macierewicz znów odkrył „moment
eksplozji”. Do tego sondażowe słupki poszły w górę, no i udało się zbudować
parkan wokół prześlicznej Centrali Rybnej PiS na Ciemnogrodzkiej w Warszawie.
Aż tu nagle taka błaha sprawa, że do lekarza specjalisty trzeba się zapisywać
pięć lat naprzód, a rezydenci muszą pracować 400 godzin w miesiącu, narobiła
tyle szumu. Zaczął prezes: To może być coś, co nie ma nic wspólnego ze służbą
zdrowia. Minister Radziwiłł protest nazwał politycznym teatrem dla opozycji,
Joachim Brudziński postraszył zaś głodujących, że za ich plecami ukrywają się
Krystyna Janda i Dorota Stalińska, które w „nienawistnej delirce” chcą
wystrugać pałki na rząd PiS.
Byłoby nietaktem pominąć przedstawicielkę
partii rządzącej Józefinę Hrynkiewicz. Gdy posłanka PO Lidia Gądek z sejmowej
mównicy przestrzegała, że młodzi lekarze w końcu wyjadą z Polski, pani Józefa
nie wytrzymała. Niech jadą! - krzyknęła. Potem usprawiedliwiała się ogromnym
rozgoryczeniem, jakie ją ogarnęło. Protest głodowy przystoi tylko w walce o
niepodległość, a rezydentom chodzi o pieniądze - przekonywała. Posłanka
Hrynkiewicz w Sejmie siedzi obok Krystyny Pawłowicz. Jakiś czas temu pożaliła
się w „Super Expressie”, że przez dwie godziny nie mogła się dostać do lekarza,
choć miała atak alergii i powikłania wywołane „silnym uczuleniem na warunki w
sali plenarnej Sejmu”. Przypuszczam, że wystarczyłoby się przesiąść. W obecnej
kadencji Sejmu ramię w ramię z Solidarnością Piotra Dudy pani Józefina podjęła
walkę o zamknięcie sklepów we wszystkie niedziele. Przypomniała, że to
„niemiecki okupant uznał, że każdy dzień jest dobry do wyzysku”, a jednak
naciski i represje okupanta oraz komunistów były mniej dotkliwe niż „pazerność
kapitalistów w III RP”. Posłanka najwyraźniej należy do wcale niemałej grupy
cenionych przez PiS weteranów walki o socjalistyczną sprawiedliwość społeczną.
Pacjentka leżąca
nad Wisłą jest naprawdę chora.
Stanisław Tym
Pancerze i nibynóżki
Francuski smakosz i gastronom Anthelme Brillat-Savarin napisał sławną
„Fizjologię smaku". Obserwując ostatnie wydarzenia polityczne, dochodzę do
wniosku, że warto na nie spojrzeć okiem fizjologa.
Wzmożenie ruchów robaczkowych obserwujemy w
obozie władzy, który z wysiłkiem trawi niejaką różnicę zdań między sobą a swoją
częścią, czyli prezydentem Andrzejem Dudą. W związku z powyższym doszło do
przyspieszonych skurczów na odcinku jelitowym pod nazwą Solidarna Polska
Zbigniewa Ziobry, który zwołał nawet swój kongres zaszczycony obecnością
prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Prezesowskie pochwały skierowane do ministra
Ziobry wielu odczytało jako prztyczek pod adresem prezydenta, moim jednak zdaniem
było to pośrednie zwrócenie uwagi na nieprawidłowości w funkcjonowaniu innego
odcinka - partii Jarosława Gowina, który nie tylko nie cieszył się z popartych
przez siebie w głosowaniu zmian w systemie wymiaru sprawiedliwości, ale też
przygotował ustawę uderzającą w interesy słabych prowincjonalnych uczelni
wyższych, czyli w zakorzenienie PiS w miastach powiatowych. Minister Gowin
ostrzeżenie zrozumiał i zaczął zabiegać o prezesowską łaskę pojawienia się na
kongresie swojej partii. Niewykluczone, że łaska ta pod pewnymi warunkami
zostanie mu udzielona, bo wszystkie odcinki jelit muszą funkcjonować
prawidłowo, żeby proces trawienny przebiegał bez zakłóceń.
O ile obóz władzy jest zagrożony wzmożoną
perystaltyką, więc pan prezes wyraźnie pacyfikuje sytuację, ordynując dietę
ubogą w błonnik i duże dawki węgla drzewnego, o tyle w największej partii
opozycyjnej, Platformie Obywatelskiej, ruchy robaczkowe ustały i w rezultacie
grozi jej ciężkie zaparcie połączone z bólem głowy. Potrzebny jest zatem czopek
i taką kurację proponuje posłanka Joanna Mucha, która ogłosiła swój program dla
całej opozycji. Widać, że pani poseł jest pilną czytelniczką tygodnika
POLITYKA, który co drugi numer w programowych artykułach proponuje opozycji
porzucenie neoliberalnego kanonu i połączenie miękkiego populizmu społecznego z
poszanowaniem wartości i praktyk liberalno-demokratycznych. Pani poseł
przeczytała i też proponuje: „bezpieczeństwo socjalne bez łamania kręgosłupów,
bez inwigilacji, bez wycinania drzew, bez patriotycznych strzelnic i
Misiewiczów”
Problem polega na
tym, że każda poważna koncepcja polityczna musi mieć charakter polemiczny, a
tego - z jednym wyjątkiem - w przesłaniu pani poseł brakuje. Czyż bowiem
czyjkolwiek sprzeciw mogą wzbudzić stwierdzenia: „każdy z nas jest jedyny i
niepowtarzalny” czy „nikogo nie można zostawiać z tyłu”? Ostry wymiar
polemiczny, ale skierowany wyłącznie do wewnątrz PO, mają natomiast twierdzenia,
że nowy program powinni stworzyć 40-latkowie.
Ta idea po opozycji
pałęta się gdzieś od roku: niech roczniki lat 70. połączą siły i pogonią
stetryczałych 50-latków, od których dzieli ich ok. 10 lat różnicy (Grzegorz
Schetyna - rocznik 1963). To już końska kuracja, która chce zwalczać problem
konstypacji poprzez wywołanie rewolucji w kiszkach. Nic dziwnego, że
przewodniczący klubu PO Neumann (49 lat) odpowiedział posłance Musze (42
lata), że PO jej czopka nie potrzebuje, bo ma już własny czopek w postaci
swojego programu, który od roku wisi na jej stronie internetowej.
Powyższy opis i
analiza zostały dokonane z punktu widzenia fizjologa politycznego zajmującego
się czynnościami życiowymi organizmów politycznych. Jednakże badacz
wszechstronny powinien umieć zmienić perspektywę w celu wzmożenia płodności poznawczej.
Opis czynności życiowych warto uzupełnić opisem i analizą struktury i funkcji.
Niech zatem fizjolog zejdzie ze sceny, a wstąpi na nią organicystycznie
zorientowany morfolog polityczny. Dla zbudowania teoretycznego modelu
posiadającego wartość eksplanacyjną konieczne będą, jak to przy budowie modeli,
pewne uproszczenia. Sięgniemy zatem, by rzeczy nadmiernie nie komplikować, do
królestwa jednokomórkowców, a bardziej konkretnie - pierwotniaków.
Obóz władzy można opisywać i analizować
jako otwornicę, pierwotniaka otoczonego siatkowatym pancerzykiem.
Najważniejszym organellum otwornicy jest oczywiście jądro komórkowe, którego
funkcją jest przechowywanie i powielanie informacji genetycznej oraz kontrolowanie
czynności komórki poprzez regulowanie ekspresji genów. Nie ulega wątpliwości,
że w obozie władzy jądrem jest pan prezes Jarosław Kaczyński, który przechowuje
informację genetyczną, zapewniając mu trwanie w czasie i tożsamość, oraz
kontroluje czynności otwornicy. Jądro komórki (pana prezesa) otacza cytozol,
płynny składnik cytoplazmy, czyli PiS, którego funkcją jest ochrona jądra i
wytworzenie w procesie sterowanym przez to jądro zbudowanego z węglanu wapnia
pancerzyka, by cytoplazma się nie rozpłynęła. Ten pancerzyk ma małe otworki
(apreturę), przez które otwornica wypuszcza nibynóżki, czyli czasowe organelle
- ruchliwe wypustki cytoplazmatyczne pełniące funkcje lokomocyjną i pokarmową.
Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry i Polskę Razem Jarosława Gowina można uznać
za funkcjonalne politycznie nibynóżki obsługujące PiS i jego jądro. Chcemy, by
jednokomórkowiec przesunął się trochę do przodu - uruchamiamy nibynóżkę
Ziobro; do tyłu - uruchamiamy nibynóżkę Gowina.
Nibynóżka Ziobro
pobiera dla otwornicy składniki pokarmowe, żerując na poczuciu ludowej
sprawiedliwości, nibynóżka Gowin ma konsumować poparcie tych wielkomiejskich
prawicowych inteligentów, dla których pisowski cytozol jest zbyt kartoflany, a
nibynóżka Ziobro zbyt jakobińska.
Natomiast modelem Platformy Obywatelskiej
był inny pierwotniak - ameba, czyli pełzak: jednokomórkowy organizm o zmiennym
kształcie ciała, poruszający się ruchem pełzakowatym. Obecny stan tego
organizmu charakteryzuje to, że w 2014 r. jądro komórkowe ameby regulujące jej
czynności przetransferowało się do Brukseli, pełzak przestał pełzać i
przemienił się grudkę cytoplazmy. Głos posłanki Muchy można odebrać jako apel
zewnętrzny do cytoplazmy: mam 40 lat i informację genetyczną dla ciebie, zainstaluj
mnie jako jądro. Cytoplazma nie zareagowała entuzjastycznie.
Oczywiście obóz
władzy może się zaplątać w swoje nibynóżki, ale jak dotąd się rusza. Grudka
cytoplazmy tylko dygocze.
Ludwik Dorn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz