Jak hartuje się elektorat
Programy
informacyjne to tylko szpica. Cała ramówka TYP ma przenosić widzów w
alternatywną rzeczywistość
Kalina Błażejowska
Codziennie o 19.30 blisko dwa miliony polaków oglądają raport z oblężonej twierdzy. Twierdzy broni silny rząd,
dbający o dobrobyt i bezpieczeństwo mieszkańców. Rząd ma zawsze rację i
odnosi same sukces)-, dlatego właśnie nieustannie atakują go wrogie siły: ze
wschodu Rosja, z zachodu Niemcy (znacznie gorsi), a zza oceanu miliarder George Soros. Regularne ataki przypuszcza też Unia Europejska,
zachęcana przez wrogów wewnętrznych: „totalną” opozycję, postkomunistów i
organizacje pozarządowe. Oblężenie trwa już prawie dwa lata, ale twierdza się nie poddaje. Rządzący i rządzeni są
niezłomni jak czczeni przez nich bohaterowie, a siły do walki dodaje im
gorliwie praktykowana wiara.
Teleranek w IPN
Nadając ten raport. „Wiadomości”
nadają ton całej telewizji publicznej. Ten sam przekaz prezentowany jest na
różnych antenach i w różnych programach, od publicystycznych po satyryczne.
Bywa wspierany repertuarem filmowym: gdy w lipcu przepchnięto przez Sejm i
Senat ustawy o sądownictwie, w najlepszym czasie antenowym zamiast filmu obyczajowego
„Zakazana żona” pokazano „Układ zamknięty”, a tydzień później zamiast komedii
romantycznej „Pamiętaj o niedzieli” - „Komornika”. Nie próbowano nawet
udawać, że filmy, ilustrujące patologie systemu, znalazły się w ramówce
przypadkiem. Zapowiadano je w „Wiadomościach”.
Ale TVP pod kierownictwem Jacka Kurskiego służy nie tylko bieżącej
polityce: równie ważna jest polityka historyczna, czyli wybiórcza pamięć o
dziedzictwie i tradycji. A także religia (katolicka) i kultura (patriotyczna).
Właśnie zapowiedziano, że 16 września na Festiwalu w Opolu odbędzie się
widowisko „Jan Pietrzak. Z PRL u do Polski”, kolejny już w tym roku jego
koncert transmitowany przez telewizję publiczną (podobno nic zabraknie szlagierów
„Żeby Polska była Polską” i „Niech żyje Polska”). Ostatnie odcinki teleturnieju
„Wielki Test” dotyczył kolejno: wiedzy o Wyspiańskim,
Jasnej Górze i polskich piosenkarzach stulecia.
Pierwsze premiery przywróconego
przez „dobrą zmianę” Teatru Telewizji to: „Złodziej w sutannie” - o akcji
uwolnienia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. „Wojna, moja miłość” - o agentce
polskiego podziemia Krystynie Skarbek, i „Lekcja polskiego” - o miłości
Tadeusza Kościuszki. Patriotyczna tematyka nie omija nawet „Teleranka”: w
marcu cały odcinek poświęcono żołnierzom wyklętym, a jego główną atrakcją była
wizyta dzieci w „pokoju zagadek Instytutu Parnię ci Narodowej”. Z kolei w
odcinku emitowanym w czerwcu 2016 r. pokazano, że najlepszy sposób na
spędzenie wakacji to obóz wojskowy, a największą dziecięcą radością są próby
do spektaklu o powstaniu warszawskim. Niestety, martyrologiczny przekaz do
najmłodszych chyba nie trafia: gdy program emitowano jeszcze w „Jedynce”, a
nie tematycznym TVP
ABC, oglądało go średnio 240 tys. widzów. Z
czego tylko 14 tys. miało od 4 do 12 lat.
Unia i uchodźcy, Niemcy i nawałnice
Zakres tematów prezentowanych w publicznej
telewizji jest ograniczony i pod porządkowany narracji partii rządzącej.
Sprawdźmy, jakie tematy z ostatniego miesiąca były najmocniej obecne w
„Wiadomościach”. Po pierwsze, Niemcy. Pojawiali się na paskach prawe tak
często jak Polska i Polacy, ale zawsze w negatywnym kontekście: „Wystawmy
Niemcom rachunek za zbrodnie”, „Gdańsk czci niemieckiego nazistę”, „Niemcy
mordowali i rabowali”, „Niemcy chcą zburzyć polski Kościół”, „Niemieckie media
bronią niemieckiego interesu", „Zagrożona demokracja w Niemczech”,
„Niemiecka polityka znów groźna dla Europy”, „Niemcy nie chcą silnej Polski”.
„Szokujące dowody niemieckiego bestialstwa”, „Niemcy finansują
antyrządowe protesty”. I tak dalej, dzień po dniu. Najczęściej chodziło o reparacje
wojenne, ale informowano też m.in. o nazistowskim patronie gdańskiego tramwaju,
niepotwierdzonych planach wyburzenia kościoła w Essen, polskich mediach koncernu
Ringier Axel Springer, polityce migracyjnej Angeli Merkel, rocznicach paktu Ribbentrop Mołotow i wybuchu II wojny oraz
o niemieckim dofinansowaniu stowarzyszenia Akcja Demokracja.
Po drugie, sukcesy gospodarcze rządu. Przykładowo: „Inwestycje napędzają
polską gospodarkę”, ..Perły polskiej gospodarki odzyskują blask”, „Polacy skorzystają
z silnej gospodarki”, „Polacy skorzystają ze wzrostu gospodarczego”,
„Zagraniczni inwestorzy stawiają na Polskę”, „Polska atrakcyjna dla
inwestorów”. „Polski kapitał rośnie w siłę”. Mówiono o wynikach finansowych
Polskiej Grupy Górniczej, rekordowo niskiej stopie bezrobocia, poprawie
ściągalności VAT, wzroście PKB, planach otworzenia w Polsce oddziału banku
inwestycyjnego JP Morgan.
Po trzecie, Unia. Czyli: „Podwójne standardy w grze przeciwko Polsce”,
„Kolejne ataki i groźby Fransa Timmermansa”, „Silna Polska przeszkadza nie
tylko Rosji”, „Tragiczne skutki unijnej polityki migracyjnej”, „Bruksela chce
zabrać Polkom przywileje”, „Polski rząd nie ulegnie szantażowi Brukseli”.
Powodzono, ze unijni urzędnicy - podejrzewając łamanie praworządności,
doszukując się dyskryminacji w zróżnicowaniu wieku emerytalnego i domagając
się wypełnienia kwot relokacji uchodźców - działają przeciwko Polsce.
Przekonywano, że ich wątpliwości są bezzasadne, a postulaty szkodliwe.
Po czwarte, Rimini. A więc „Bandyci po chodzący z Afryki zgwałcili
Polkę” „Bestie z Rimini w rękach policji”, „Herszt zwyrodnialców z Rimini to
uchodźca”. Przy każdej okazji podkreślano afrykańskie
pochodzenie sprawców (nawet gdy ich tożsamość nie była jeszcze znana), od
początku przedstawiając tragedię jako bezpośredni efekt unijnej polityki
migracyjnej. O postępach w śledztwie informowano przez kilka dni. Dla
porównania: sprawie zmarłej w sierpniu Polki, która przez dziesięć dni była
gwałcona i torturowana przez trzech Polaków w Lodzi, poświęcono w
„Wiadomościach” jeden materiał.
Po piąte, polska pomoc dla Syrii. Od końca sierpnia codziennie
emitowano materiały typu „Polska pomaga Syryjczykom”, czyli obrazki z
działalności polskich organizacji humanitarnych
korzystających z rządowego dofinansowania. Nieludzkie warunki, w jakich żyją
Syryjczycy w prowizorycznych obozach w Libanie, w ruinach Homs i Aleppo,
pokazywano jako przykład „skutecznej pomocy na miejscu”.
Po szóste, odbudowa po nawałnicach. Ten sam pasek, „Skuteczna pomoc
ofiarom nawałnic”, pojawiał się co kilka dni. Dowodzono, ze - wbrew temu. co
mówi opozycja i przychylne jej media - rząd świetnie radzi sobie z
opanowywaniem skutków katastrofy.
Fundusz Popierania Radosnej Twórczości
Dobór tematów i tytułów to tylko
najbardziej oczywista z propagandowych zagrywek. Jest ich o wiele więcej: jednostronność,
mieszanie komentarza z informacją, cytowanie wypowiedzi wyrwanych
z kontekstu, nadużywanie uogólnień. wyolbrzymianie i przemilczanie, montaż
wedle zasady „wrogów pokazać jak najgorzej”, jest cyniczne korzystanie z wątpliwych
źródeł, takich jak tabloidy (materiał „Wiadomości” o Woodstocku. „Najbardziej obskurny festiwal świata”, oparto na
błędnie przetłumaczonym tytule z brytyjskiego portalu specjalizującego się w
treściach erotycznych), internetowe sondy (materiał „Szwedzi
popierają politykę polskiego rządu” musiała prostować ambasada Szwecji) i
filmiki krążące na Twitterze (w materiale „Europa w czasie ramadanu” skecz
francuskiego komika pokazano jako autentyczne nagranie dowodzące islamizacji
Europy), jest wreszcie recykling w służbie ideologicznej spójności: nagłos ki z
„Wiadomości” powtarzają się w „Panoramie” lub odwrotnie.
A co jeśli władza zalicza wpadkę? Albo gdy w obozie pojawia się
konflikt? Strategie są trzy. Pierwsza: nie informować. W ogóle. Druga:
informować jak najkrócej. najlepiej beznamiętnie przytaczając oficjalny
komunikat. Trzecia: informować. ze jest zupełnie inaczej (np. dać materiał „Grupa
Wyszehradzka zachowuje jedność” akurat wtedy, gdy w Grupie rysują się poważne
pęknięcia). Czwarta: puścić nagrania z podsłuchów do których właśnie „dotarli”
dziennikarze, a w których
ks. Kazimierz Sowa albo Radosław Sikorski
używają brzydkich wyrazów.
I to wszystko dzieje się naprawdę? W mediach publicznych zastanawiają
się szczęśliwi ignoranci, którzy telewizji na co dzień nie oglądają. A przecież
minęło ponad półtora roku. odkąd PiS uchwalił małą ustawę medialną i Jacek
Kurski zajął fotel prezesa TVP. Opadła już gorączka u dziale kadr w „programie
dobrowolnych odejść” z telewizji publicznej zwolniło się 250 osób. Były
czystki, był drenaż wątpliwych talentów innych stacji: telewizji Trwam i Republika. Powstał zdyscyplinowany zespół,
złożony z dwóch świetnie uzupełniających się grup. Pierwsza to doświadczeni dziennikarze
(jak Krzysztof Ziemiec czy Danuta Holecka), którzy dla wielu widzów utracili
wiarygodność jaki czas temu. więc teraz nie mają już nic do stracenia. Druga
to młodzi czeladnicy (jak Ewa Bugala czy Damian Diaz). którzy jeszcze nie zdążyli
uformować kręgosłupa. więc nawet nie trzeba im go było przetrącać.
Mniejsza o zdolności czy umiejętności: wszyscy mają szansę zostać
przodownikami na medialnym odcinku dobrej zmiany. Kto się stara, ten zostaje
zauważony: w maju Dominika Wielowieyska ujawniła odręczną notatkę Jacka
Kurskiego dotyczącą nagród z Funduszu Popierania Twórczości. Prezes
rozdzielił 225 tys. zł pomiędzy 19 osób. Najwięcej miejsca na liście zajmowały
nazwiska z „Wiadomości”. Prowadzący Michał Adamczyk otrzymał 20 tys. zł, reporter
Marcin Tulicki -15 tys., pozostali - od 5 do 10 tys. zł.
Twarze przekazu
Ale dla propagandowego efektu
równie ważni są stali eksperci, w materiałach zapowiadani magiczną frazą:
„eksperci są zgodni...” „wśród ekspertów nie ma wątpliwości...”.
Zacytujmy kilku z tego zastępu mężczyzn zawsze gotowych do słusznej
wypowiedzi na każdy temat Dr hab. Piotr Wawrzyk z UW, europeista, w TVP Info: „Sąd Najwyższy stał się niejako ostatnią ostoją elit III RP”.
Dr Lech Jańczuk z KUL, politolog, specjalista od samorządu, w „Wiadomościach”
o imigrantach z Afryki: „To są ludzie obcy kulturowo cywilizacji łacińskiej, w
związku z czym nie asymilują się z nami”. Prof. Witold
Modzelewski z UW, współtwórca polskiego systemu podatkowego. w „Wiadomościach”
o obniżeniu wieku emerytalnego: „Bądźmy powściągliwi w straszeniu obywateli
negatywnymi skutkami ważnych obywatelskich decyzji”. Dr hab. Kazimierz Kik z
UJK, w TVP Info: „Neoliberalna opozycja obwieszcza Polakom, że wolność jest
wartością nadrzędną... Otóż nie. Otóż widzimy, że dzisiaj (ważniejsza jest)
odpowiedzialność”.
Chórowi ekspertów wtóruje chór publicystów związanych z mediami
prezentującymi szerokie spektrum prawicy: od „wSieci” (od niedawna pod nazwą
„Sieci”) i wPolityce.pl,
przez „Do Rzeczy”, aż do „Gazety Polskiej” i
„Gazety Polskiej Codziennie”.
Do obrazu powszechnej zgody - z rzadka zaburzanego przez tych polityków
opozycji, którzy wciąż mają siłę chodzić na Woronicza - potrzebni są jeszcze zachwyceni
widzowie. Najlepiej wyselekcjonowana publiczność odwiedza „Studio Polska” (TVP Info), prowadzone przez Jacka
Łęskiego i Magdalenę Ogórek która w roli gwiazdy ekranu sprawdza się równie
dobrze jak w roli Nemezis Leszka Millera. Ten publicystyczny program jest po
prostu godzinnym seansem ignorancji, kłamstw, uprzedzeń i nienawiści. W czasie,
gdy eksperci i osoby z widowni wygłaszają kontrowersyjne tezy i postulaty, dotyczące
np. powszechnego dostępu do broni czy kary śmierci, na pasku pokazywane są
tweety od widzów. Oto próbka z ostatniego odcinka (pisownia oryginalna). Marek:
„Ja jako polak mam gdzieś europe. Polska jest priorytetem. Powrót do szlacheckiej
Polski”, Kazik: „Nawet Lenin nie polepszył komunistom ich bytu tak jak to
polepszył im Wałęsa”, Janusz Hoś: „wolę żyć poza unią niż pod francuskimi i niemieckimi
butami”, Jakub Gosik: „Wartości Uni Europejskiej to jihad, coran, i zamaskowani
ninja na ulicach”.
Widzowie mają też głos w programie „W tyle wizji”, prawicowej imitacji
„Szkła kontaktowego” ze wstawką artystyczną w postaci wierszyków Marcina Wolskiego.
Dzwoni pani Sabina: „Ja chciałam o tych
uchodźcach, myślę, że może przyjmijmy tych czterech [z Rimini] i zróbmy z nimi
porządek...”. Następny w kolejce jest pan Krzysztof, z wywodem na temat „tej
strasznej Unii”: „jestem szczęśliwym człowiekiem, bo gdy było referendum, byłem
za, ale coś mnie tknęło i zagłosowałem przeciw. Cieszę się, mam czyste sumienie”.
Prowadzący Rafał Ziemkiewicz odnosi się do obydwu głosów: „Uchodźcy - proszę,
mówmy o nich w cudzysłowie, bo to nie są żadni uchodźcy. Gdyby to byli
prawdziwi uchodźcy, tobyśmy ich przecież przyjęli, 100 tys. Czeczenów
przyjęliśmy. (...) Natomiast UE jest nam potrzebna gospodarczo, mamy wspólne
interesy, ale nie jest nam potrzebna ta cała czapa polityczna pana Junckera.
Pamiętajmy, że nikt nie musi nam robić łaski, i my też nikomu nie musimy robić
łaski”.
Jedna trzecia ufnych
Jak na to wszystko reagują inni
widzowie - ci, którzy nie tweetują, nie
dzwonią i nie siedzą w studio? Wbrew opinii
Jacka Kurskiego, „ciemny lud” nie jest w ciemię bity: w ocenie wiarygodności TVP straciła sporo i wypada
gorzej niż TVN czy Polsat. Dane CBOS z kwietnia 2017 r. pokazują, że według
64 proc. badanych programy informacyjne i publicystyczne w telewizji publicznej
sprzyjają rządowi i partii rządzącej (w 2012 r. było to 30 proc.), zdaniem 34
proc. ankietowanych programy te są wiarygodne i zasługują na zaufanie, zdaniem
32 proc. są niewiarygodne i nie zasługują na zaufanie (w 2012 r. odpowiednio:
50 proc. i 12 proc.).
Spada też oglądalność: zarówno całej TVP, jak i
wszystkich jej programów informacyjnych. Zmniejszają się wypływy z reklam,
zwiększają straty spółki. Prezes Kurski, zawsze gotowy do racjonalizacji,
o złe wyniki oskarżył dokonującą pomiarów niemiecką
firmę Nielsen. W czerwcu podpisał więc umowę z polską Netią, która ma dokonywać
pomiarów na niereprezentatywnej grupie „realnych, rzeczywistych widzów”.
Kurski zapewnił, że w wynikach od Netii „oglądalność »Wiadomości« i »Teleexpresu« jest o 60-70 proc. większa niż wykazywana
przez Nielsena”.
Bo dane od Nielsena, czyli z reprezentatywnej grupy nierealnych widzów,
są druzgocące. W porównaniu do sierpnia 2016 r. „Wiadomości” straciły 21,58
proc., czyli 514 tys. widzów. „Teleexpress” - 22,91 proc., czyli 507
tys. widzów. „Panorama” - 24,09 proc, czyli 313 tys. widzów. Za to wyniki TVP Info, co wieczór nadającego pasmo żółci (popularne programy Ewy
Bugały i Michała Rachonia), ostatnio się poprawiły: w porównaniu do sierpnia
2016 r. udział stacji w rynku zwiększył się o 28,82 proc.
Dlaczego Jacek Kurski, budzący nieufność nawet w Radzie Mediów Narodowych,
wciąż jest prezesem TVP?
Bo Jarosławowi Kaczyńskiemu (nie udawajmy, że
w tej sprawie ktoś z rządu ma coś do powiedzenia) wcale nie chodzi o widzów,
którzy odpływają. Chodzi o tych, którzy zostają. To właśnie twardy elektorat PiS:
ludzie starsi, słabo wykształceni, z małych miast i wsi. Skoro oglądają,
znaczy, że wierzą. A jeśli wierzą, zagłosują na PiS w kolejnych wyborach.
Nieżelazny elektorat zawsze można zyskać. Żelaznego nie można stracić.
Czarne jest białe
Swoją wizję mediów Jarosław
Kaczyński przedstawia jasno. W kwietniu 2016 r. wystąpił na konferencji
„Środki społecznego przekazu w służbie dobra wspólnego” we Włocławku. Mówił o
mediach głównego nurtu, powstałych po transformacji ustrojowej: „Dążono do
społecznej demobilizacji. Ten przekaz był uzupełniany poprzez przekaz nieco
inny, nastawiony na jedno: na niszczenie wartości (...) Urbanowski panświnizm”.
Za remedium na medialną „sieczkę w głowach” uznał „dojrzałą formę mediów
narodowych”. Miesiąc później w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” stwierdził:
„W Polsce za pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce, bo
społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako
prawdziwe”.
Mówił więc o tym, przed czym w 2008 r. przestrzegał Lech Kaczyński w
wywiadzie dla RMF FM, zapowiadając weto nowelizacji ustawy medialnej: „Jeżeli
my wracamy do struktur, w ramach których rząd mianuje szefa telewizji, i to ma
być odpolitycznienie mediów publicznych, to mamy do czynienia z taką
sytuacją, ja aż milknę, że jeżeli się ma odpowiednie poparcie w mediach, to
można dosłownie wszystko. Można pokazywać czarną ścianę i mówić, że jest biała”.
Odnosząc się do faktu, że TVP kierował wtedy „jego człowiek”,
Andrzej Urbański, prezydent stwierdził: „W soboty i niedziele co najmniej
staram się nie oglądać »Wiadomością żeby się nie zdenerwować. Takie one są
propisowskie i proprezydenckie”.
Słowa te mogą pamiętać niektórzy prorządowi publicyści, oburzający się
na obecny kształt TVP
- czy to na Twitterze, czy we wpisach na portalu
wPolityce.pl. Ostatnio przed szereg wystąpił. Piotr Zaremba, oceniając,
że droga obrana przez TVP jest „dziś kompromitująca, jutro
może też auto destrukcyjna”. Bronisław Wildstein, prowadzący w TVP2 program „Południk Wildsteina” i udzielający się w „Wiadomościach”
jako komentator, ocknął się już w maju. Wyznał, że oglądając TVP Info czuje się jak za czasów Gierka. W sierpniu natomiast, na
wieść o zwolnieniu szefowej „Wiadomości” Marzeny Paczuskiej, stwierdził, że
„pion informacyjny TVP
wpadł w korkociąg”. I pytał dramatycznie: „Czy
szefowie TVP uwierzyli, że są dwie Polski, a ich rolą jest wyłącznie
podgrzewanie zapału »swoich«?”. Podzielił się też gorzką anegdotą: „Niedawno
zaczepił mnie stosunkowo młody człowiek. Nie żaden bełkoczący o dyktaturze
kodowski oszołom. »Czy zapomnieliście, że ludzie myślą?« - zapytał”.
Myślący myślącymi, krytycy
krytykami, prezes Kaczyński i prezes Kurski wiedzą swoje. Żeby pranie mózgów
było skuteczne, musi być robione w najwyższej temperaturze i na najwyższych
obrotach.
Kalina Błażejowska
Lekcje pogardy
Sympatycy PiS-u za
rządów PO podkreślali, że zabójstwo partyjnego działacza w Łodzi w 2010 r. było
efektem eskalacji języka polityki. Szczucie na opozycję też może mieć takie
konsekwencje.
MARCIN ŻYŁA: Otrzymał Pan odpowiedź KRRiT na swoją
skargę z czerwca?
MICHAŁ BILEWICZ: Nie.
nadal czekam.
Przypomnijmy: skarga dotyczyła programu TVP Info „Minęła dwudziesta”. Islam
nazwano tam „ideologią polityczną”, a proroka Mahometa - „mordercą” i „pedofilem”.
Jeszcze wcześniej skarżyłem
program satyryczny „Studio YaYo”, w którym prowadzący śpiewał m.in., że
sukcesami polskiego rządu „zasępił się sam Rothschild, mistrz
lichwy znamienity”. Piosenka zawierała antysemicką insynuację, że Żydom -
czyli bankierom i spekulantom - zależy na niepowodzeniu Polski Wówczas KRRiT
stanęła w obronie nieskrępowanej wolności słowa, twierdząc, że fundamentem
programów satyrycznych jest chroniona prawem europejskim „wolność do wyrażania
opinii”.
W czerwcowym programie „Minęła
dwudziesta” Miriam
Shaded z Fundacji Estera nawoływała do
deportacji z Europy wszystkich muzułmanów, a więc także rdzennych mieszkańców,
np. Tatarów. Jako eksperta zaproszono też b. funkcjonariusza SB - co ciekawe,
nawet tak go przedstawiono - który mówił, że Biblia jest „księgą tolerancji”, a
Koran to „księga przemocy”, „dzieło szatana”. Gdyby takie słowa skierowano przeciwko chrześcijanom, zapewne zareagowałaby prokuratura. Ciekaw jestem,
jak zachowa się w tym przypadku KRRiT - czy również stanie na stanowisku, że
wolność słowa stoi ponad uczuciami religijnymi, ponad zakazem dyskryminacji
na tle religijnym? Byłoby to niebezpieczne stanowisko, ponieważ ułatwiałoby
nawoływanie w mediach do przemocy.
Zauważa Pan czasem, że ludzie, których znał Pan długo,
zaczynają nagle mówić językiem „Wiadomości"?
Zdarza mi się to. Problem nie ogranicza
się jednak do widzów TVP,
ponieważ eskalacja języka perswazji sprawia,
że wszyscy zaczynamy postrzegać politykę w uproszczony i
dychotomiczny sposób. Większość odpowiedzialności za taki stan rzeczy spada na
media publiczne i polityków PiS, ale nawet ci, którzy nie zgadzają się z tym
językiem - myślą nim. Dla mediów krytycznych wobec rządu jedna, w miarę
przytomna wypowiedź b. wiceministra Michała Królikowskiego staje się od razu
powodem, aby go bezustannie chwalić. Coś normalnego staje się czymś niezwykłym,
godnym szczególnej uwagi.
„Sędziowska kasta”, „opozycja totalna"...
Bezrefleksyjnie przejmujemy te sformułowania w codziennym języku. Dlaczego?
Granice naszej rzeczywistości
wyznaczają granice naszego języka - wiemy to już od czasów antropologicznych
badań Edwarda Sapira i Benjamina L. Whorfa nad rdzennymi mieszkańcami Ameryki.
Tym bardziej dotyczy to współczesnej polityki. Sam fakt istnienia pewnych
pojęć i braku innych wpływa na to, jak widzimy świat Natrętne używanie takich
pojęć radykalizuje też przeciwników politycznych. Prowadzi do tego, że np.
wśród demonstrujących pod Pałacem Prezydenckim pojawiają się gniew i pogarda -
efekt tego, że obraża się ich w mediach publicznych.
Czy programy informacyjne w TVP to propaganda?
Mają cechy propagandy i są bardzo
bliskie temu, co znamy z prac Jakuba Karpińskiego, Michała Głowińskiego czy Victora Klemperera, czyli naukowców, którzy sami byli świadkami
takiego języka w demokracjach ludowych oraz w nazistowskich Niemczech. Pewne
jego elementy są stałe: z jednej strony propaganda sukcesu władzy i projektowanie
własnych poglądów na cały naród, z drugiej - obelgi
pod adresem przeciwników politycznych. Do tego dochodzą ataki na ludzi, którzy
nie są przeciwnikami politycznymi, lecz np. wychowali się w innym kręgu
kulturowym, urodzili się muzułmanami.
Czy dziś, w miesiącach silnej polaryzacji politycznej,
jesteśmy bardziej podatni na język perswazji?
Obelżywe określenia wpływają na postawy
ludzi nieświadomie i niezależnie od ich poglądów. Niedawno we Włoszech
przeprowadzono badania, podczas których dano uczestnikom do przeczytania tekst
zawierający słowo frocio („pedał”). Po pewnym czasie zapytano ich, jaki
preferowaliby podział publicznych pieniędzy: ile przeznaczyć na programy
prewencji HIV w społeczności LGBT, ile na terapię płodności dla par
heteroseksualnych. Proszę zgadnąć, jakie były wyniki.
Badani „odbierali” pieniądze homoseksualistom.
Dotąd wiele badań na temat języka
perswazji prowadzono np. w Rwandzie, gdzie podczas ludobójstwa w 1994 r -
media używały bardzo brutalnego języka. W słynnym Radiu Tysiąca Wzgórz,
mówiąc o Tutsich używano określenia inyenzi („karaluchy”)- Albo - było to
nawiązanie do ich wzrostu - „wysokie drzewa” [o wpływie propagandy na
ludobójstwo w Rwandzie mówi Joanna Kos-Krauze). Wezwanie, które rozpoczęło
ludobójstwo, brzmiało: „Ściąć wysokie drzewa”. Wystarczyło użyć metafory, żeby
potem było łatwiej zmobilizować ludzi do chwycenia za maczety.
Wydawałoby się, że Rwanda to sytuacja szczególna. Mamy już jednak przykłady z Włoch
i innych zamożnych krajów, gdzie brutalny język nieświadomie zmienia
przekonania. Pytanie brzmi: czy słysząc o „potomkach zdrajców”, „zdradzieckich
mordach” i „bojówkach totalnej opozycji”, ktoś nie poczuje, że tak naprawdę
nie ma do czynienia z pełnoprawnymi ludźmi?
W naszych najnowszych badaniach,
których wyniki ukażą się na łamach pisma „Aggressive Behavior”, pokazywaliśmy przykłady nienawistnych komentarzy z
intemetu i prasy. Uczestnicy myśleli, że mają oceniać wpływ kroju litery na
zdolność zapamiętywania treści. Pierwsza grupa czytała komentarze naładowane
emocjami, jednak niemające cech mowy nienawiści, druga - obelżywe wobec konkretnych
grup ludzi, np. osób homoseksualnych, muzułmanów czy Ukraińców. Po pewnym
czasie zmierzyliśmy badanym poziom uprzedzeń. Okazało się, że ci, którzy
czytali nienawistne komentarze, stawali się bardziej uprzedzeni, i to dokładnie
w stosunku do grup, których dotyczył nienawistny przekaz. Byli np. mniej gotowi
zaakceptować Ukraińca czy muzułmanina jako swojego sąsiada. Co jednak jeszcze
gorsze - przestawali być wrażliwi na mowę nienawiści, zaczynali ją traktować
jako coś zupełnie naturalnego.
Im częściej ktoś widzi takie
wypowiedzi, tym mniej emocjonalnie na nie reaguje. Odwrażliwienie staje się normą. To bardzo niebezpieczne, ponieważ działa
nie tylko na ludzi o poglądach skrajnych czy wyłącznie w niestabilnej sytuacji
politycznej.
Co się dzieje dalej?
Zaczynamy myśleć: „a może jednak
coś w tym jest”? Np. w tej „totalnej opozycji”? Wtedy automatycznie obwiniamy
ofiary, szukamy w nich czegoś, co by mogło świadczyć o tym, że zasłużyły na
takie traktowanie w mediach.
W jednym z ostatnich wydań „Wiadomości” mówiono o awarii
systemu kontroli przestrzeni powietrznej. Na pasku: „Tajemnicza awaria w czasie
grudniowego puczu”. W materiale: sugestia, że awaria miała związek z opozycją,
która w tym czasie blokowała mównicę w Sejmie. I komentarz: „Posłowie PiS
niczego nie przesądzają, ale trudno im uwierzyć w zwykły zbieg okoliczności”.
Przecież to jest tak toporne, że trudno uwierzyć, że działa.
A może właśnie nie działa?
Oglądalność programów informacyjnych TVP spada. Tak
jawna propaganda, sugerująca absurdalne związki przyczynowo-skutkowe, jest
łatwa do wychwycenia dla w miarę świadomego odbiorcy. Dla mnie niebezpieczniejsze
są np. brutalne wypowiedzi Wojciecha Cejrowskiego, regularnie komentującego w
„Minęła dwudziesta”, który w programie o premier Kopacz domagał się, by
„zamknąć babę”, a wypowiadając się o premierze Tusku kazał „złapać dziada za
ryżą czuprynę i przymknąć jak kryminalistę”. Jeśli taki język pojawia się w publicystycznym
prime time, staje
się lekcją pogardy.
Mediom publicznym udało się na pewno
jedno: powiązać islam z terroryzmem. Za każdym razem, gdy dochodzi do zamachu,
obok pojawia się informacja o napływie uchodźców do Europy. To typowe zarządzanie
strachem.
Druga rzecz, która się udaje TVP, to niereprezentatywne wybieranie informacji. Wczoraj
prowadziłem zajęcia na szkole letniej dotyczącej migracji. Jedna z uczestniczek
z Chorwacji zapytała mnie o gwałt dokonany na Polce w Rimini przez imigrantów.
Wiemy, że w tym samym czasie w Polsce doszło do wielu gwałtów. Ale to ten
konkretny przypadek polskie media nagłośniły do tego stopnia, że nawet w Chorwacji przedstawiano to jako ważną informację
międzynarodową.
Media, które selektywnie raportują
takie sytuacje i budują przekonanie o niebezpieczeństwie napaści na tle
seksualnym ze strony uchodźców lub muzułmanów, mogą doprowadzić do tego, że np.
ktoś po bije w tramwaju współpasażera o śniadej skórze i będzie się czul jak
bohater, który broni bezpieczeństwa polskich kobiet.
Przeciwników politycznych też można tak przedstawić?
Zgodzi się z tym zapewne także wielu
sympatyków PiS-u, którzy za rządów PO podkreślali,, że zabójstwo działacza
PiS-u w Łodzi w 2010 r. było efektem eskalacji języka polityki. Notoryczne
szczucie na opozycję może mieć takie konsekwencje.
Ostatnio wrócił temat niemiecki. Putinowska Rosja, choć
obecna w negatywnym przekazie TVP, bywa przywoływana rzadziej niż Zachód. Czy Polacy uwierzą w złych Niemców?
Myślę, że nie, ponieważ stosunek
Polaków do Niemców nie jest aż tak negatywny jak stosunek do muzułmanów.
Żydów czy uchodźców. W najnowszym Polskim Sondażu Uprzedzeń, przeprowadzonym
wiosną 2017 r., zaobserwowaliśmy, że co trzeci Polak zna osobiście Niemców. Władzy
trudno będzie ich obrzydzić. Widzimy to w danych: Polacy mający kontakt z
Niemcami deklarują znacznie bardziej pozytywny stosunek do nich. To się oczywiście
przenosi na znajomych i rodziny.
Propaganda antyniemiecka może
jednak zdziałać coś innego: ugruntować wśród Polaków przekonanie, że są
ofiarami, i że ich status ofiary pozostaje wciąż niedoceniony. Badania robione
w Izraelu wskazują na to, że gdy u ludzi wzbudzi się takie po czucie, są
bardziej skłonni zgodzić się na łamanie praw człowieka. Np. samo przypominanie
o wyjątkowości Holokaustu, o tym, że Żydzi są głównymi. niemal jedynymi
ofiarami II wojny światowej. powodowało, że potem ludzie chętniej deklarowali
poparcie dla rozwiązań siłowych wobec Palestyńczyków czy sąsiadów - Izraela.
Myślenie w takich kategoriach to
wspólna cecha Likudu
i PiS-u. W Polsce też może doprowadzić do radykalizacji. Niektórzy mogą
przestać tolerować przeciwników politycznych, ponieważ jakoby burzą oni
narodową jedność a przecież musimy być silni, skoro w historii głównie nas mordowano...
W tym kierunku zmierza nieustanne przypominanie o zbrodniach, których byliśmy
ofiarami. Nieprzypadkowo do rangi symbolu urosła Inka. sanitariuszka torturowana i zamordowana w stalinowskim więzieniu. Kiedy wzbudzono
dyskusję o reparacjach, kibice Legii wywiesili na stadionie gigantyczny transparent z sugestywnym zdjęciem dziecka, które zabija niemiecki
żołnierz.
Czy wobec propagandy jesteśmy bezsilni?
Myślę, że przekroczenie pewnych
norm - jak w przypadku wypowiedzi „eksperta”
Cejrowskiego czy sejmowych wystąpień najbardziej krewkich polityków - może
okazać się nie do zniesienia dla samych wyborców PiS. W niedawnych badaniach
zauważyliśmy, że to właśnie konserwatyści mają największą alergię na mowę nienawiści.
Pomimo ze nie zgadzają się oni na przyjęcie uchodźców czy małżeństwa osób
homoseksualnych, ich tolerancja dla wulgarnego języka w mediach jest ograniczona.
W tym sensie można się spodziewać napięcia pomiędzy działaniami kontrolowanej
przez PiS telewizji a preferencjami wyborców tej partii. Ale nie musimy czekać
na efekty tego napięcia z założonymi rękami.
Swoje ostatnie zgłoszenie do KRRiT
upubliczniłem dlatego, że chciałem modelować pewne zachowanie. Żeby widzowie
mieli świadomość, że gdy są świadka mi naruszenia praw-a w telewizji, powinni
zareagować. Jest tez prokuratura: choć podlega ona kontroli politycznej, to ważne,
by w jej statystykach takie zgłoszenia znalazły odbicie. W intemecie mamy możliwość
flagowania. zgłaszania treści, które łamią zasady YouTube’a czy Facebooka. W takie narzędzia wierzę bardziej niż w
zabieranie głosu w dyskusjach pod komentarzami. Tam chłodne i racjonalne głosy
giną.
Rozmawiał
Marcin Żyła
Dr hab. Michał Bilewicz - jest psychologiem społecznym, profesorem na Wydziale Psychologii UW, gdzie kieruje Centrum Badań nad Uprzedzeniami. Wiceprzewodniczący Komitetu Psychologii PAN.
Przecież bestie z Rimini nie spadły z księżyca, a czym niby są jak nie wytworem zbrodniczej polityki Merkelowej, Tuska i jej pozostałych europejskich przydupasów. Z tego facia taki doktor jak z koziej zupy trąbą.
OdpowiedzUsuńTwoj durny i od rzeczy komentarz jest przykładem, że Pan Doktor ma rację.
Usuń