Zastraszanie,
inwigilacja, ograniczanie praw. Cel: walka ze społeczeństwem obywatelskim.
Piotr Pytlakowski
Zastraszani
są sędziowie, szczególnie ci, którzy wydawali wyroki niekorzystne z punktu widzenia
PiS. Wojciech Łączewski, od czasu kiedy nieprawomocnym wyrokiem skazał na 3
lata więzienia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja
Wąsika, stał się obiektem nieustannych napaści. Próbowano wrobić go w
twitterową aferę, kiedy rzekomo miał umawiać się z osobą podającą się za
dziennikarza Tomasza Lisa na wspólne knucie przeciwko rządowi PiS. Łączewski
od początku twierdził, że to prowokacja, ktoś podszył się pod niego. Do dzisiaj
toczą się dwa śledztwa. Jedno ma ustalić, kto włamał się na twitterowe konto
sędziego. Drugie zaś dotyczy podejrzeń o złożenie przez sędziego fałszywego
doniesienia o tym włamaniu. Co ciekawe, oba
prowadzi ta sama prokuratura w Krakowie.
Mitoman oskarża
Do samochodu sędziego zaparkowanego
na dziedzińcu sądu w Warszawie ktoś oddał strzał, prawdopodobnie z broni
pneumatycznej. Pocisk uszkodził szybę. Do tego samego auta włamywano się
i uszkadzano koła. Sędzia wielokrotnie był śledzony.
Ostatnio, podczas spaceru z niżej podpisanym, na osiedlu w Wilanowie pojawił
się biały opel. Kilka razy przejeżdżał obok, wreszcie zaparkował w bliskiej
odległości, a kierowca ostentacyjnie obserwował sędziego. Samochód miał numery
używane przez jednostkę ABW spod Warszawy.
Żona sędziego zatrudniona jako urzędniczka w Trybunale
Konstytucyjnym dowiedziała się właśnie, że jej
upływająca niedługo umowa o pracę nie zostanie przedłużona. Powód? Nie podano,
ale łatwo się domyśleć.
Wojciech Łączewski od ponad roku podejrzewał, że jego
telefon jest podsłuchiwany, teraz uzyskał oficjalne potwierdzenie. Prokurator
z Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy poinformował go, że ma prawo do statusu
podejrzanego. Z jakiego powodu i w jakiej sprawie, dopytywał sędzia.
Dowiedział się, że ponad rok temu Marek S. doniósł do prokuratury, że ma dowody
na to, iż sędzia Wojciech Łączewski bierze łapówki, a także, że wręcza je
innym osobom. Przez rok prowadzono postępowanie w sprawie i wyciągnięto
wniosek, że Marek S. fałszywie obciążył sędziego. Teraz prokuratura w Bydgoszczy
prowadzi przeciwko niemu śledztwo, w którym poszkodowanym jest właśnie sędzia
Łączewski. Według bydgoskiego prokuratora Marek S. to mitoman. Prokuratury są
zalewane kłamliwymi doniesieniami od takich osób, a doświadczeni oskarżyciele
już na wstępie są w stanie ocenić, że to fałszywki, i nie wszczynają
postępowań, bo to strata czasu i pieniędzy.
Wojciech Łączewski nie zna Marka S., nigdy go nie sądził i nie przesłuchiwał jako świadka.
Dlatego chciał wiedzieć, kto przez ponad rok prowadził śledztwo w sprawie
rzekomej korupcji opartej na zeznaniach tak niewiarygodnego świadka.
Poinformowano go, że osobiście zajmowała się tą sprawą sama góra, czyli
Prokuratura Krajowa. I kolejna informacja, która sędziego zelektryzowała.
Prokuratorzy z PK w związku z tym śledztwem przez ponad rok prowadzili pełną
kontrolę operacyjną sędziego Łączewskiego. Podsłuchiwano jego telefon,
sprawdzano skrzynkę mailową i korespondencję pocztową. Prawdopodobnie
zakładano też podsłuchy na telefony, z którymi się łączył. Łamano prawa
obywatelskie, bo przecież był pretekst.
Możliwe są dwa wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji, kiedy
inwigiluje się sędziego. Albo wykorzystano zeznania osoby niezrównoważonej
psychicznie, aby całkowicie legalnie kontrolować znienawidzonego przez PiS
sędziego, albo ktoś namówił Marka S. do takiej treści zeznań, aby mieć podkładkę
do zastosowania operacji specjalnej.
Kto fika, łamie nogi
Szukane są też preteksty, aby
zastraszyć adwokatów, którzy angażują się w obronę osób oskarżanych z powodów
politycznych. - Dostaję dziwne telefony, padają pogróżki - mówi jeden z
warszawskich adwokatów. - Ostatnio tajemniczy rozmówca, dzwoniąc z nieznanego
numeru, nazwał mnie sprzedajną dziwką, bo ośmielam się bronić pewnego
opozycjonisty z czasów PRL, który dzisiaj jest przeciwnikiem pana Kaczyńskiego.
Anna Bogucka-Skowrońska, była senator, a dzisiaj adwokat
ze Słupska, internowana w stanie wojennym, uczestniczka kilkudziesięciu
procesów politycznych w latach 80., jest ciągana na przesłuchania dlatego, że
ośmieliła się brać udział w protestach w obronie sądów. Odbiera to jako
ewidentną próbę zastraszania.
Adwokat z Trójmiasta, też uczestnik protestów, mówi, że
władza próbuje ludzi obezwładnić, odebrać energię do wyrażania niezależnych
poglądów. - Atmosfera w kraju staje się nie do zniesienia - zauważa. -
To tak, jakby w biały dzień nagle robiło się ciemno.
Ze źródła, którego nie możemy ujawnić, dotarła do nas
informacja o operacji szykowanej wobec bardzo znanej w stolicy kancelarii
adwokackiej zaangażowanej w obronę uczestników ulicznych protestów. Szykują ją
służby specjalne (ABW lub CBA) pod nadzorem prokuratury. Pretekstem ma być
lista sędziów rzekomo opłacanych przez tę kancelarię za korzystne wyroki. Nie
wiadomo, na czym służby opierają swoje podejrzenia. Czy faktycznie mają jakąś
listę na papierze, chociaż wydaje się niemożliwe, aby doświadczeni prawnicy
tworzyli sami przeciwko sobie dowody na piśmie? Czy też opierają się na czyichś
zeznaniach? Najbardziej prawdopodobne jest, że to kolejna prowokacja z wykorzystaniem spreparowanych poszlak. Być może chodzi o to, żeby adwokatów
przestraszyć i zmusić do określonych zachowań. Przesłanie brzmi jasno: jak
będziecie fikać, to połamiecie sobie nogi. Przy naszej pomocy.
Potencjalnych przeciwników nie tylko się śledzi i
zastrasza. Można ich też zgodnie z prawem uciszyć. Tak jak w przypadku
pewnego wysokiego stopniem oficera wojskowego, którego prokuratura przesłuchała
jako świadka i w ten sposób zakneblowała mu usta. Śledztwo dotyczy
nieprawidłowości podczas przetargów organizowanych przez MON, a oficer był
osobą posiadającą na ten temat wiedzę z pierwszej ręki. Wiedziano, że zamierza
o tym publicznie poinformować. Teraz nie może, bo
grozi mu odpowiedzialność karna za złamanie tajemnicy śledztwa.
Prokuratura nieustannie daje dowody politycznego uwikłania.
Ostatnio włączyła się w kampanię przeciwko prezydentowi Sopotu Jackowi
Karnowskiemu. Wznowiła sześć postępowań wcześniej umorzonych z powodu niestwierdzenia,
aby doszło do złamania prawa. Zarzuty dotyczą rzekomych przestępstw urzędniczych.
W zasadzie podobne można
próbować stawiać każdemu prezydentowi,
burmistrzowi i wójtowi.
Prezydenta Inowrocławia Ryszarda Brejzę nękają kontrole
CBA. Sprawdzane jest wszystko, każdy dokument i sprzęt komputerowy. Wszystko bez podstawy, bo prezydent nie jest o nic
podejrzany. Przynajmniej oficjalnie. Miastem kieruje już od czterech kadencji.
Wcześniej był posłem z listy AWS. Teraz posłem jest jego syn Krzysztof Brejza
(PO), aktywny członek komisji śledczej ds. Amber Gold i
tropiciel afer związanych z działaczami PiS.
Wszystkie samorządy kierowane przez osoby niezwiązane z PiS
są teraz pod ostrzałem. To przygotowanie pod zbliżające się wybory samorządowe.
Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, jeżeli nie znaleziono przeciwko
nim wystarczających argumentów prawnych, poddawani są obróbce propagandowej.
Szuka się haków w ich życiu prywatnym, podaje w wątpliwość podejmowane decyzje
urzędowe, rozpowszechnia się fake newsy na ich temat. Zmasowany atak ma
przynieść oczekiwany skutek. Zastraszeni samorządowcy albo sami zrezygnują z
ponownego kandydowania, albo zostaną na tyle skompromitowani w oczach wyborców,
że ich szanse spadną do zera.
Zamknięci w kotle
Ponad 900 osób usłyszało już
zarzuty za udział w protestach obywatelskich w samej tylko Warszawie. Od wielu
tygodni codziennie w Komendzie Rejonowej przy ul. Wilczej i kilku stołecznych
komisariatach przesłuchiwani są uczestnicy protestów.
Ruszyły pierwsze procesy za przeciwstawianie się marszom
nacjonalistów i za naruszanie miru domowego
Sejmu. Artykuł 193 kk mówi, że podlega karze, kto „wdziera się do cudzego domu,
mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu”. Mir miał być zakłócany
faktem, że obywatele wbrew zakazowi marszałka Marka Kuchcińskiego (wydanego
jako regulacja wewnętrzna Sejmu, a nie ustawa) wchodzili na teren parlamentu
(ale wyłącznie na dziedziniec) i rozwijali transparenty o różnej treści (na
przykład: „Naszych praw nie oddamy, zabrane odbierzemy”). Najwidoczniej uznano
te hasła za antypaństwowe, bo obywatelom postawiono zarzuty.
Prokuratura przyjęła, że 30-40-centymetrowy murek od strony
ulicy Wiejskiej stanowi ogrodzenie Sejmu. „To stopień oporowy podtrzymujący
trawnik” - mówił przed sądem jeden z czterech oskarżonych Wojciech
Kinasiewicz. Inna oskarżona, Ewa Błaszczyk, w mowie końcowej zacytowała Rosę Parks, afroamerykańską obrończynię praw
człowieka w Stanach Zjednoczonych, która w 1955 r. mimo żądania kierowcy nie
ustąpiła w autobusie miejsca białemu. Powiedziała potem, że nie wstała, bo
miała już dość podporządkowywania się białym. Ewa Błaszczyk tak zakończyła
swoje sądowe wystąpienie: „Chcę powiedzieć, że jesteśmy dziś w Polsce w
sytuacji segregacji obywateli na lepszych i gorszych, na godnych ich praw i
tych, którym brutalnie się je odbiera. Rządząca większość wsiadła i butnie
zajęła wszystkie miejsca. Nie ustąpię jej”. W
piątek 20 października sąd uniewinnił całą czwórkę oskarżonych.
W czwartek 19 października Amnesty International ogłosiła raport o ograniczaniu sfery wolności
obywatelskich w Polsce. Aktywiści AI swoje badania prowadzili od stycznia do
sierpnia 2017 r. Raport formułuje ich wnioski: w Polsce obywatele są
zastraszani, inwigilowani i ścigani z powodu wyrażania swoich poglądów.
Podawane są przykłady. Władzom w Polsce wytyka się, że stosują sankcje karne
wobec osób uczestniczących w pokojowych zgromadzeniach.
Raport przypomina, że w cywilizowanym świecie udział w
niezgłoszonych wcześniej zgromadzeniach nie jest traktowany jako nielegalny.
Każdy ma prawo swobodnie wyrażać poglądy, jeżeli czyni to bez stosowania przemocy.
Jedyne przypadki przemocy w czasie tych zgromadzeń obserwatorzy z AI
dostrzegli ze strony policji. Na przykład siłowe wynoszenie manifestantów i zamykanie
na wiele godzin w tzw. kotłach. Otoczeni kordonami policyjnymi, są odseparowani
rzekomo tylko do sprawdzenia tożsamości. Ale chociaż formalnie nie są
zatrzymani, to przetrzymywanie trwa często ponad dwie godziny, a to już
specyficzna forma dręczenia.
Wiele wskazuje na to, że podobnie jak Krakowskie
Przedmieście podczas tzw. miesięcznic zmienia się w kocioł otoczony policją,
cały kraj powoli staje się wielkim kotłem, gdzie aparat siłowy państwa jest
wykorzystywany do zniewalania obywateli.
Mężczyzna, który w czwartek 19 października podpalił się
przed Pałacem Kultury, wybrał własną drogę wyrwania się z kotła. Z listu, jaki
zostawił, wynika, że dokonał samopodpalenia w proteście przeciwko poczynaniom
PiS, dzieleniu ludzi i niszczeniu demokracji. Ten dramatyczny akt jedni będą
chcieli przemilczeć, inni spostponować, ale to się nie uda. Przesłanie, jakie
pozostanie, brzmi jednoznacznie: nawet zamknięci kordonem musicie pozostać
wolni, nawet jeśli cena za wolność będzie wysoka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz