Co gryzie prezydenta
Andrzejowi Dudzie
doskwierał konflikt z Jarosławem Kaczyńskim. Dziś jest o krok od jego
zakończenia i czuje ulgę. Ma tylko nadzieję, że partia nie będzie go już
lekceważyć
Michał Krzymowski
Człowiek
z pałacu prezydenckiego: - Andrzej nie jest
wojownikiem, źle się czuje w sytuacji konfliktu. Bardzo by chciał, żeby
wszyscy go kochali, i trudno mu się pogodzić z tym, że tak się nie da.
Wieloletni znajomy Andrzeja
Dudy: - Prezes Kaczyński nie korzysta z
internetu, przez co o wielu rzeczach po
prostu nie ma pojęcia. Dopóki nie przyniosą mu wydruków, będzie żył w błogiej
nieświadomości. A Duda ma tablet, iPhone’a i
wszystkim się bardzo przejmuje. Jest głową państwa, a czyta komentarze internautów
pod artykułami. Ile razy mówiliśmy mu: „Andrzej, daj spokój, nie truj się tym”,
ale nie słuchał. Przecież on odpisuje gimnazjalistom na Twitterze! Ma bardzo
silną potrzebę akceptacji.
Po ostatnim spotkaniu z Jarosławem
Kaczyńskim - przyznają współpracownicy głowy państwa - spór o sądy jest już
właściwie zamknięty. Po kilkutygodniowych targach z prezesem do uzgodnienia zostały
jeszcze techniczne szczegóły, ale Duda zdecydował, że nie będzie blokował
zmian, których chce PiS. Zdaniem naszych rozmówców temat sądów całkowicie
zszedł z agendy w pałacu, a prezydent jest już pochłonięty innymi sprawami.
Myśli, jak ułożyć relacje z
prezesem, który coraz poważniej sposobi się do objęcia premierostwa.
PREZYDENTOWI TRZĘSĄ SIĘ RĄCZKI
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w
konflikcie o sądownictwo sam przedmiot sporu był najmniej istotny. Ludzie z pałacu
przyznają, że Duda co do zasady od początku był zwolennikiem zmian, nigdy nie
przestał też sprzyjać obozowi Prawa i Sprawiedliwości - lipcowe weta i
późniejsze negocjacje z Jarosławem Kaczyńskim miały być tylko pokazem
niezależności, demonstracyjnym przecięciem partyjnej pępowiny. Prezydent z
jednej strony postanowił udowodnić, że jest samodzielnym graczem, ale z drugiej
- chciał zachować dobre relacje z prezesem PiS.
Głównym problemem prezydenta - twierdzą nasi rozmówcy - są jego naturalne
predyspozycje: uległość, brak asertywności. W pałacu krąży wiele historii o
chwiejności głowy państwa. Na przykład w maju Andrzej Duda kazał przygotować
swoim prawnikom uzasadnienie weta ustawy o aptekach; decyzja miała być
ogłoszona w poniedziałek. Po powrocie z weekendu spędzonego w Krakowie Duda w
ostatniej chwili jednak zmienił decyzję. Jak twierdzą nasi rozmówcy - pod
wpływem znajomego profesora. Ustawa została podpisana.
Rozmówca z pałacu: - Żeby skutecznie
negocjować z prezesem, trzeba być konsekwentnym. A z Andrzejem nigdy nic nie
wiadomo. Wśród swoich mówi, że idziemy twardo, żadnych ustępstw, bo poprawki
PiS do ustaw sądowych są skandaliczne. Ale jak ma jechać do Belwederu na
spotkanie z Kaczyńskim, to mięknie i trzęsą mu się rączki.
To, że w pałacu ścierają się dwie koncepcje,
widać gołym okiem. Wystarczy prześledzić publiczne wypowiedzi. Przed
rozmowami w Belwederze ludzie Dudy deklarują w
mediach, że prezydent domaga się stanowiska PiS na piśmie, a po nich okazuje
się, że rozmowy przebiegały w „przyjaznej atmosferze”.
Przed ostatnim spotkaniem z Kaczyńskim
doradca głowy państwa Zofia Romaszewska ogłasza w Radiu Zet, że PiS gra
nieczysto, a złożone przez partię poprawki są nie do przyjęcia. Zaś po
spotkaniu Kaczyński twierdzi, że zdaniem prezydenta kryzys dotyczący
sądownictwa to tylko „mały spór w rodzinie”.
Skąd się bierze ta uległość? Być może stąd,
że jeszcze w 2011 roku - podczas rozłamu, w wyniku którego powstaje Solidarna
Polska - Duda składa przed Kaczyńskim przysięgę wierności. A może stąd, że po
prostu taki już jest? Jak mówią jego współpracownicy - podatny na wpływy i
labilny.
Na każdym kroku próbuje pokazać,
że jest samodzielny, ale z drugiej strony doskwierają mu uwagi, że swoim zachowaniem
może uchybić godności prezesa. Gdy rzeczniczka PiS Beata Mazurek publicznie
zasugeruje, że podczas spotkań w Belwederze powinien witać prezesa osobiście,
będzie się trapić. - To, że Duda dotychczas nie witał Jarosława, wynikało z
protokołu, nie było w tym żadnej ostentacji. Mimo to sprawa pojawiła się na
naradzie w pałacu - śmieje się polityk PiS. - Ostatecznie uznano, że skoro są
kontrowersje, to na dziedzińcu Jarosława tradycyjnie powita szef gabinetu
Krzysztof Szczerski, a Duda będzie czekać na niego w sieni, a nie w sali, jak
robił to do tej pory. Dzięki temu wilk będzie syty, a owca cała.
ANDRZEJEK, TEN Z KRAKOWA
Głowę państwa bolą wszystkie
ataki - te z własnego obozu i te pochodzące z drugiej strony. Najciężej jest
przed lipcowymi wetami, kiedy pół Polski kpi, że Andrzej Duda jest chłopcem na
posyłki prezesa. Że zamiast zachowywać się jak głowa państwa, stał się
notariuszem, który podpisze wszystko, co przyślą mu z Nowogrodzkiej.
Ale prezydenta gryzie też zachowanie kolegów
z partii, którzy przestali się z nim liczyć. Odczuwa to tym bardziej boleśnie,
że jako poseł cieszył się powszechną sympatią. Ze wszystkimi miał serdeczne
relacje, znał imiona posłów z tylnych ław, dla każdego miał czas. A teraz, gdy
jest głową państwa, traktuje się go bez szacunku. Podczas oficjalnych
uroczystości prezes odwraca na jego widok głowę i podaje mu rękę z pogardą. A
na Nowogrodzkiej - słyszy prezydent - mówi się o nim w prywatnych rozmowach:
„ten z Krakowa”, „Andrzejek”, „ma tę zaletę, że nie jest Komorowskim”.
Współpracownik prezydenta: - Duda musiał
dojrzeć do decyzji o wetach, to w nim wzbierało od miesięcy. Ale to także wpływ
żony, ojca, krakowskich znajomych i części doradców, którzy od dawna namawiali
go do przecięcia partyjnej pępowiny.
Inny: - Prawda o Dudzie? Proszę
sobie obejrzeć wideo z jego wywiadu w RMF FM. Andrzej przez całą rozmowę jest
wyluzowany, normalnie rozmawia z dziennikarzem. Na koniec pada pytanie o serial
„Ucho prezesa” i Adriana, który od kilku odcinków stoi pod drzwiami Jarosława.
Mimika prezydenta, jego gesty mówią wszystko.
Rozmowa odbywa się w styczniu. Gdy pojawia
się w niej wątek „Ucha prezesa”, Duda wybucha sztucznym śmiechem i zapewnia, że
słyszał o tym „programie satyrycznym”, ale go jeszcze nie widział. A gdy pada
pytanie o jego nocną wizytę u Kaczyńskiego na Żoliborzu, spuszcza głowę i
ucieka wzrokiem. Nerwowo drgają mu usta.
- Dziennikarz, który przeprowadzał tę
rozmowę, wcześniej długo zabiegał o Order Orła Białego dla Szewacha Weissa. Duda
wręczył to odznaczenie podczas wizyty w Izraelu, na którą zresztą wziął tego
dziennikarza i jeszcze udzielił mu tam wywiadu. Po pytaniu o „Ucho” śmiertelnie
się obraził i przestał przyjmować zaproszenia do RMF. „Co jeszcze miałem
zrobić? Dałem mu wszystko, czego chciał, a on tak się odwdzięczył” - żalił się.
Bardzo go ta sytuacja zabolała, uznał to za cios - opowiada rozmówca z pałacu.
Po tej rozmowie Duda będzie się dopytywać
znajomych i współpracowników, czy serial bardzo mu szkodzi i czy można coś z
nim zrobić.
Pół roku później, po wetach, problem „Ucha”
zniknie. Decyzja będzie jednak dużo prezydenta kosztować. Podczas lipcowej
konferencji poświęconej ustawom sądowym zjada go trema. Chociaż jest dobrze
przygotowany - konsultował się z Zofią Romaszewską, ma przemówienie napisane
przez PR-owca Piotra Agatowskiego - to gdy staje przed dziennikarzami, ma
ściśnięte gardło i z trudem nabiera powietrza.
- To było najważniejsze wystąpienie w jego
dotychczasowej karierze, zdawał sobie sprawę z konsekwencji swojej decyzji - twierdzi
prezydencki doradca.
We wrześniu, gdy trzeba przedstawić własną
wersję ustaw sądowych, sytuacja się powtarza: prezydent znów sapie i duka. A
kiedy w internecie pojawiają się komentarze z prawej strony, że Duda zdradził,
boleje w prywatnych rozmowach: - Lecha Kaczyńskiego by tak nie atakowali.
Człowiek z pałacu: - Koniec końców spór o
sądy kończy się dla Dudy sukcesem. Uzyskał duże ustępstwa, prezes musiał do
niego przyjeżdżać, PiS zrezygnowało ze spornych przepisów. Przede wszystkim
myślę jednak, że Andrzej tak po ludzku poczuł ulgę. Bycie w sporze z
Jarosławem bardzo mu ciążyło.
PAŁAC TRZYMA KCIUKI ZA
PREZESA
Polityk PiS zbliżony do
Nowogrodzkiej: - Zanim zaczęły się wizyty prezesa, Duda wyraził gotowość
spotykania się w jakimś innym miejscu. Zapadła decyzja, że będzie to Belweder,
bo w jakimś sensie to miejsce neutralne. Jednak nie
pałac prezydencki.
Mimo to częstotliwość spotkań w Belwederze
może zastanawiać. Nie jest przecież tajemnicą, że prezes PiS źle znosi
sytuacje, w których musi się prosić i chodzić na ustępstwa. Szczególnie że
prezydent jest od niego dużo młodszy i nigdy nie miał z nim partnerskich
relacji. Normalnie w takiej sytuacji już po pierwszej nieudanej próbie
osiągnięcia porozumienia Duda zostałby oskarżony przez niego o zdradę. Używając
języka Kaczyńskiego - „zostałby opluty od stóp do głów”. Tak jak kiedyś Ludwik
Dorn czy Kazimierz Marcinkiewicz.
Skąd w prezesie tyle cierpliwości? -
Jarosław przygotowuje sobie grunt pod premierostwo. Gdyby eskalował konflikt,
Duda robiłby problemy z powierzeniem mu misji tworzenia rządu. Pewnie by go nie
zablokował, ale mógłby zepsuć atmosferę, mówiąc, że jego zdaniem Szydło była
dobrym premierem i on nie widzi potrzeby zmiany. Jarosław chce uniknąć takiej
sytuacji - twierdzi polityk PiS.
Inny dodaje: - Jeśli konflikt z Dudą
zostanie zażegnany, wyjdzie na to, że za nieporozumieniami stała Szydło. A gdy
tylko na horyzoncie pojawił się prezes, problemy zniknęły. Poza tym Jarosław
nie cierpi wizyt zagranicznych i nie zamierza uczestniczyć w szczytach
europejskich. Szczególnie że musiałby tam spotykać się z Donaldem Tuskiem. Duda
mógłby go w tym wyręczyć, ale warunkiem jest pokój między pałacem a partią.
Kaczyński już zresztą taką ofertę złożył Dudzie
w niedawnym wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej”. „W polskich warunkach
możliwa jest umowa polityczna co do podziału kompetencji i to da się zrobić bez
zmiany konstytucji - zadeklarował. - Zawsze uważałem, iż ten model zastosowany
przez mojego śp. Brata i mnie jako premiera sprawdził się i warto by było go
powtórzyć”. W ramach takiej umowy prezydent miałby jeździć na posiedzenia Rady
Europejskiej, podobnie jak w latach 2005-2007 robił to Lech Kaczyński: „Musi
oczywiście uzgadniać stanowisko z rządem, lecz nic nie stoi na przeszkodzie,
by otrzymał pełnomocnictwo i reprezentował kraj”.
Drugim elementem tego porozumienia miałoby
być postawienie na czele dyplomacji człowieka związanego z głową państwa. -
Sprawa jest właściwie przesądzona. Nowym szefem MSZ zostanie Krzysztof
Szczerski, który jest już po słowie z prezesem - mówi źródło z Nowogrodzkiej.
Zdaniem naszego rozmówcy ten transfer z pałacu do rządu może być pułapką zastawioną na Dudę, bo
Szczerski zapewne szybko zacznie orientować się na Kaczyńskiego, ale to także
szansa dla prezydenta. Pytanie tylko, czy będzie umiał tę szansę wykorzystać.
Współpracownik głowy państwa: - My tu, w
pałacu, wszyscy trzymamy kciuki za premierostwo prezesa Kaczyńskiego. Z punktu
widzenia wizerunkowego Duda na tym zyska. Na tle Jarosława będzie korzystnie
wyglądać. Młody, obyty, z angielskim. No, i wreszcie prezes zacznie go
poważnie traktować, bo będzie go potrzebował do udziału w szczytach.
Legenda, której boi się Jarosław Kaczyński
To symboliczne
starcie: Zofia Romaszewska, legenda opozycji, stanie w Sejmie naprzeciw
PRL-owskiego prokuratora Stanisława Piotrowicza. Będzie reprezentować
prezydenta w sprawie ustaw o sądach
Renata Grochal
Zosia
jest temperamentna i bezkompromisowa. Może zaiskrzyć między nią a Piotrowiczem
- przewiduje Ludwika Wujec, dawna przyjaciółka Romaszewskiej z czasów studiów
i opozycji.
Ich życiorysy są całkowitym przeciwieństwem. Gdy Zofia Romaszewska
zakładała w PRL Biuro Interwencyjne Komitetu Obrony Robotników, które pomagało
represjonowanym, Stanisław Piotrowicz był PRL-owskim prokuratorem. Zapisał się
do PZPR, należał do partyjnej egzekutywy w prokuraturze w Krośnie. Gdy ona
została aresztowana w stanie wojennym za działalność opozycyjną, a później
skazana na trzy lata więzienia i zwolniona na
mocy amnestii w lipcu 1983 r., on podpisał akt oskarżenia przeciwko
działaczowi Solidarności z Jasła Antoniemu Pikulowi. Zarzut: nielegalne
rozprowadzanie ulotek. Pikul przesiedział trzy miesiące w areszcie.
Teraz Romaszewska i Piotrowicz spotkają się w sejmowej komisji
sprawiedliwości i praw człowieka, która zajmie się prezydenckimi projektami
ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Romaszewska razem z
prezydencką minister ds. prawnych Anną Surówką-Pasek będzie reprezentować Dudę
podczas prac w komisji. Piotrowicz jest szefem tej komisji. Nadzorował prace nad ustawami demolującymi
Trybunał Konstytucyjny i podporządkowującymi
go PiS.
- Nie sądzę, żeby Piotrowicz zmienił poglądy. I wtedy, i dzisiaj
chodziło mu tylko o stanowisko. To oportunista. Ale dziwię się Zosi, że ona się
na to zgodziła, przecież nie jest prawniczką - mówi Ludwika Wujec.
Seweryn Blumsztajn, były działacz KOR, współzałożyciel „Gazety Wyborczej”:
- Zosia ma dla Piotrowicza zdrową pogardę. To nie będzie łatwa współpraca, ale
nie jest niemożliwa.
Gdy pytam Piotrowicza, jak będzie
się czuł, kiedy w Sejmie stanie naprzeciw legendy opozycji, zbywa mnie
frazesem:
- Będziemy współpracować, żeby
wypracować jak najlepsze rozwiązania.
- I żadnego poczucia dyskomfortu? Przecież Romaszewska pomagała działaczom
opozycji, a pan się podpisał pod aktem oskarżenia przeciwko jednemu z nich -
dociskam.
- I co z tego? Myśmy nie byli po różnych stronach barykady. Można należeć
do PZPR, ale być po stronie opozycji. Widzę, że pani nic nie rozumie. Do widzenia!
- zdenerwowany poseł PiS kończy rozmowę.
Romaszewska przyznaje, że jej spotkanie z Piotrowiczem w Sejmie będzie
symboliczne. Tym bardziej jeśli PiS będzie chciało przywrócić w ustawach
zapisy podporządkowujące sądownictwo ministrowi sprawiedliwości. Bo to będzie
powrót do PRL.
- Mój mąż zawsze podkreślał, że Piotrowicz to dobry prawnik. Liczę, że
nasza współpraca się ułoży - ma nadzieję Romaszewska. Nie chce się spotkać na
dłuższą rozmowę, bo „Newsweeka” nie lubi.
W Kancelarii Prezydenta mówią, że
Duda wybrał Romaszewską, bo Piotrowicz nie będzie mógł jej zlekceważyć.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby odbierał głos Romaszewskiej czy wyłączał
jej mikrofon. Ustawy o Trybunale Konstytucyjnym mogli sobie przepychać kolanem,
ale z sądami tak łatwo nie pójdzie - odgraża się bliski współpracownik
prezydenta.
Chociaż polityczna operacja Andrzeja Dudy w sprawie sądów wygląda
groteskowo, to trzeba mu oddać, że ten jeden ruch był mistrzowski. Prezydent,
uzasadniając weto do dwóch sądowych ustaw, powołał się na Zofię Romaszewską. To
zaskoczyło polityków PiS i rozwścieczyło Jarosława Kaczyńskiego. Duda mówił, że
uderzyły go słowa Romaszewskiej, że żyła kiedyś w państwie, w którym prokurator
generalny miał nieprawdopodobnie silną pozycję i w zasadzie mógł wszystko, i
nie chciałaby do takiego państwa wracać.
- Te słowa były dla Jarosława jak nóż w plecy. Z Romaszewską znają się
od lat, a ona go zdradziła - mówi polityk PiS z Nowogrodzkiej. Dodaje, że prezes
ma żal do Romaszewskiej, iż nie uprzedziła go o wetach. Jednak ta zapewniała w
„Kropce nad i”, że chciała to zrobić, ale Kaczyński nie odebrał telefonu, gdy
do niego dzwoniła.
ZASADNICZO BEZ ROMANSÓW
Dla tych, którzy pamiętają PRL, Zofia Romaszewska jest legendą. Razem
z mężem Zbigniewem założyli w 1977 r. Biuro Interwencyjne KOR. Pomagało ono
represjonowanym przez władze, rejestrowało wszystkie przypadki łamania praw
człowieka. Ludwika Wujec wspomina, że Romaszewscy zawsze byli tandemem. - To
był układ partnerski - Zbyszek był od teorii, a Zosia od praktyki. Zajmowała
się sprawami organizacyjnymi, kogo gdzieś posłać, z jakim adwokatem się
skontaktować - opowiada.
Jarosław Kaczyński, który - jak zapewnia Romaszewska - był
współpracownikiem Biura, choć nie wszyscy działacze go pamiętają, wspominał w
jednym z wywiadów, że zawsze bał się Romaszewskiej.
- Zosia była bardzo zasadnicza, nie piła alkoholu, nie żartowała -
opowiada Seweryn Blumsztajn. Pamięta, że gdy u Anieli Steinsbergowej spotykały
się Gajka Kuroniowa z Anką Kowalską i plotkowały o romansach, to kiedy
wchodziła Romaszewska, Steinsbergowa od razu zmieniała temat.
W PiS mówią, że Kaczyński do dziś boi się Romaszewskiej.
- W opozycji ona była znacznie wyżej od Jarosława, dlatego potrafi mu
prosto z mostu powiedzieć, co myśli. On może co najwyżej pomstować przy
współpracownikach, że to szalona baba, ale nie ma odwagi zrobić jej awantury
Poza tym ona nie liczy na żadne awanse, więc prezes nie ma na nią przełożenia.
Prezydent sięgnął po Romaszewską, bo wie, że Kaczyńskiemu trudno ją zaatakować
- mówi bliski współpracownik Dudy Rzeczywiście, prezes publicznie nie
skrytykował Romaszewskiej po wetach. Dopiero kiedy w wywiadach zaczęła
sugerować, że Zbigniew Ziobro powinien być odwołany, bo zmiany w sądach idą
zbyt wolno, w prawicowych mediach wylała się na nią fala hejtu. „Dudę już
chyba do reszty porąbało. On lekceważy totalnie Polaków. Jakie kompetencje ma
babcia Romaszewska?”; „Kiedy ta babcia zamilknie?” - pisali na forum wPolityce.pl zwolennicy prawicy.
PODTRUWANY PRZEZ SĄSIADA
Romaszewska doradza Dudzie od początku kadencji. Zajmuje
się sprawami interwencyjnymi i odznaczeniami. Choć ma już 78 lat, codziennie
przychodzi do biura przy ul. Wiejskiej. W ciągu dwóch lat trafiło tam
kilkanaście tysięcy skarg na niesprawiedliwe wyroki, eksmisje, egzekucje
komornicze, oszustwa. Skargami zajmuje się kilkunastu prawników, ale
Romaszewska nad wszystkim czuwa.
- Zosia była bardzo skrupulatna, miała serce do wariatów, których inni
odsyłali. Kiedyś przyjechał do Biura Interwencyjnego KOR facet z Wrocławia z
obsesją, że naświetla go esbecja. Myśleliśmy, że to wariat, tylko Zosia
potraktowała go poważnie. I okazało się, że rzeczywiście sąsiad go podtruwał
gazem, bo chciał przejąć jego mieszkanie - opowiada Blumsztajn.
Agnieszka Romaszewska-Guzy, córka Romaszewskich, wspomina, że jako dziecko
otworzyła drzwi jakiejś pani, która przyszła po pomoc, po czym zamknęła się w
łazience i zaczęła się kąpać. - Mama nigdy się nie uprzedzała do ludzi. Może
być i trockista, i nacjonalista, jak w
potrzebie, to się pomaga. Nigdy nie myślała politycznie i to jej zostało do
dziś - mówi Romaszewska-Guzy.
WOJNA O KOR
Romaszewska pomagała Dudzie już w kampanii. Prowadziła
biuro pomocy prawnej Dudapomoc. Wcześniej od
2012 r. kierowała Biurem Interwencji i Monitoringu PiS przy ul. Nowogrodzkiej.
Miała gabinet na drugim piętrze, tuż nad gabinetem Kaczyńskiego. Według
rozmówców „Newsweeka” z Nowogrodzkiej biuro Romaszewskiej działało dość
prężnie.
- Pani Zofia codziennie przychodziła do pracy i zajmowała się skargami,
które dochodziły do posłów, a oni traktowali je jak dopust Boży. Miała kilku
trzydziestolatków do pomocy i świetnie się z nimi dogadywała. Gdy się z nią
rozmawia, nie czuć różnicy pokoleniowej - opowiada polityk PiS.
PiS-owskie biuro swoją nazwą nawiązywało do Biura Interwencyjnego KOR.
To miał być sygnał, że partia Kaczyńskiego kontynuuje tradycje KOR. Z Romaszewską
na pokładzie to było łatwiejsze. Odkąd PiS doszło do władzy, próbuje manipulować
historią Komitetu. Jarosław Kaczyński mówił rok temu, że „KOR był wewnętrznie
pęknięty na tradycje lewicy laickiej, która później zawłaszczyła dziedzictwo
Komitetu, i niepodległościową, która była spychana”. Podobne tony pobrzmiewają
w wypowiedziach Romaszewskiej. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówiła, że
KOR niesłusznie jest kojarzony tylko z Kuroniem i Michnikiem, bo nazwę
wymyślili Antoni Macierewicz i Piotr Naimski. To oni zbierali wśród harcerzy
pieniądze dla robotników represjonowanych po protestach w Radomiu i Ursusie, a
dopiero później inicjatywę poparli Jan Józef Lipski i Jacek Kuroń, a Adam
Michnik, który wyjechał na stypendium do Paryża, rozreklamował KOR
na Zachodzie. Jednak - jak
przypomniał niedawno portal OKO.press - „Gazeta Wyborcza” wymieniała
Macierewicza wśród założycieli KOR kilkadziesiąt razy. W monografii Andrzeja
Friszkego „Czas KOR” wydanej w 2011 r., nazwisko Macierewicza pada 41 razy,
więc trudno mówić o jakimkolwiek spychaniu na margines. Według prof. Friszkego podziały w KOR miały charakter ambicjonalny.
„Macierewicz czuł się zdystansowany przez bardziej rzutkiego i szeroko znanego
Kuronia” - pisał Friszke. Tak samo czuli się Romaszewscy.
KUROŃ NA LEWO, ROMASZEWSCY NA PRAWO
Zofia Romaszewska wprost mówi w wywiadach, że
oboje z mężem w opozycji mieli poczucie marginalizacji, a skoro Kuroń i
Michnik pożeglowali na lewo, to oni ze Zbyszkiem musieli na prawo. I to mimo że
światopoglądowo było im daleko do prawicy. Romaszewski był przeciwnikiem
wprowadzania religii do szkół. Zaakceptował ustawę antyaborcyjną, ale chciał
edukacji seksualnej w szkołach.
- Zbyszka trochę denerwowało, że jest nazywany prawicą. Ja z kolei całe
życie byłam pozytywistką. Nie wiem, czy to jest lewicowe, czy prawicowe. Myśmy
cały czas czekali na partię, która wreszcie się zainteresuje ludnością. I na
razie PiS się interesuje - mówiła Romaszewska „Gazecie Wyborczej”. Seweryn
Blumsztajn nie zgadza się, że Romaszewscy byli marginalizowani. Mówi, że w KOR
liczono się z ich zdaniem. Przypomina, że po 1989 r. Zbigniew Romaszewski
przez siedem kadencji był senatorem (dwa razy kandydował z list PiS),
wicemarszałkiem Senatu, a Zofia tuż po przełomie 1989 r. kierowała Biurem Interwencji
Kancelarii Senatu. Oboje są też kawalerami Orderu Orła Białego.
Wielu moich rozmówców uważa, że prezydent Duda schował się za Zofią Romaszewską.
Część prawicowych mediów zarzuca mu nawet tchórzostwo. Jednak ten gest może
świadczyć o jego politycznym sprycie. Ale czy Duda na tym wygra, to się
dopiero okaże, bo Romaszewska jest nie sterowalna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz