wtorek, 17 października 2017

Wojna czterdziestolatków



Gdyby Zbigniew Ziobro nie zdradził Kaczyńskiego, mógłby dziś być prezydentem. A gdyby Andrzej Duda nie zdradził Ziobry, byłby dziś posłem z ostatniej ławy

Michał Krzymowski

Pałac prezydencki, Andrzej Duda siedzi ze swoim współpracownikiem. - Dlaczego Ja­rosław daje mu taką władzę? - głowi się.
- Po tym, co on mu zrobił? O co chodzi?
   Współpracownik Ziobry, z pogardą: - Duda? Wszystko zawdzięcza Zbyszkowi, bez niego byłby nikim. Współczesny Dy­zma. A jaki niewdzięczny! Jako prezydent dostał od nas w pre­zencie dwie ustawy: zaostrzenie kar dla pedofilów i bezpłatną pomoc prawną. Daliśmy mu je, żeby mógł się zbudować. A jak chciał się usamodzielnić, proponowaliśmy, że złożymy projek­ty, które on zawetuje. I tak się odpłaca. O Jarosławie też już zapomniał. Od kiedy jest prezydentem, ani razu do niego nie zadzwonił.

DUDUŚ OD PRZECINANIA WSTĘG
Zbigniew Ziobro i Andrzej Duda poznają się pod koniec 2005 roku, krótko po wygranych przez PiS wyborach parlamen­tarnych. Choć są niemal rówieśnikami (Ziobro ma 35 lat, Duda - 33), to dzieli ich przepaść. Ziobro - urzę­dujący minister sprawiedliwości i były czło­nek komisji śledczej badającej aferę Rywina - jest gwiazdą. Duda - świeżo upieczony dok­tor prawa, wcześniej harcerz i ministrant - to polityczny nowicjusz. Początkowo nie współ­pracuje nawet z samym ministrem, tylko z jego protegowanym, posłem debiutantem Arkadiuszem Mularczykiem.
    „Duduś”, jak mówili o nim wtedy ludzie ministra, pomagał Mularczykowi przy pi­saniu ustawy lustracyjnej. Gdy Ziobro na­brał do niego zaufania, po roku mianował go swoim zastępcą w resorcie. Na pierwszy rzut oka pasował tam idealnie. Ministra intere­sowała naga władza: sterowanie śledztwami, zaostrzanie kodeksu karnego, brylowanie na konferencjach prasowych, budowanie pozy­cji w partii. Urzędowe obowiązki go męczy­ły, a zagranicznych wyjazdów nie lubił, bo nie znał języków. Z kolei Duda mówił po angielsku, lubił cele­brę. Dlatego miał odpowiadać za współpracę międzynarodo­wą oraz informatyzację sądów i prokuratur. Ziobro był z niego zadowolony, ale też bacznie mu się przyglądał. - Andrzej był próżny, pchał się do przecinania wstęg. Gorzej szła mu praca, w ciągu roku nie przygotował żadnego projektu. Działał chao­tycznie, rzucał jakiś pomysł i zaraz o nim zapominał - wspomi­na dziś polityk z otoczenia Ziobry.
   Gdy rząd PiS upadł, Ziobro zaproponował „Dudusiowi” start w wyborach. Załatwił mu niezłe, ostatnie miejsce na tarnow­skiej liście do Sejmu i holował go w kampanii: jeździł z nim po bazarach, popierał na ulotkach, radził.
   Półtora tygodnia przed wyborami na wiec w podtarnowskich Ciężkowicach przyjeżdża Jarosław Kaczyński. Duda pojawia się na spotkaniu, ale tylko w roli statysty. Na scenie obok preze­sa prym wiedzie rywal z listy Jacek Pilch, asystent spin dokto­ra PiS Adama Bielana. To on zdobywa ostatni mandat w okręgu. Dudzie zabraknie 578 głosów, zostanie z niczym: bez miejsca w Sejmie i bez stanowiska w ministerstwie, bo wybory kończą się przegraną partii.

PREZYDENT NIE DZWONI. CZY JESTEM W NIEŁASCE?
Po porażce Ziobro zabiega o posadę prezydenckiego mi­nistra dla Dudy. - Lech Kaczyński nie trawił Zbyszka i po­czątkowo nie chciał o tym słyszeć, ale Ziobro tak długo wiercił dziurę w brzuchu obu braciom, aż wyszarpał tę posadę - opo­wiada były współpracownik głowy państwa.
   Po latach Duda będzie powtarzać, że prezydent na pierw­szym spotkaniu żartował, że mógłby być jego ojcem - Lech Ka­czyński i ojciec ministra urodzili się w tym samym roku. Ale w rzeczywistości nie była to bliska współpraca.
   Protegowany Ziobry rzadko jest zapraszany do pałacu i w przeciwieństwie do pozostałych ministrów nie jest z pre­zydentem na „ty”. Na co dzień urzęduje w odległym o kilka ki­lometrów budynku przy ul. Wiejskiej i trapi się nieufnością szefa. Gdy Lech Kaczyński na dłużej znika z jego radarów, z niepokojem pyta jednego z ministrów: - Czy popadłem w niełaskę? Prezydent już od piętnastu dni do mnie nie dzwoni.
   Do pierwszego pęknięcia dochodzi w kwietniu 2008 roku. W PiS akurat trwa­ją wewnętrzne wybory, choć to określenie nieco na wyrost. Kandydatów na szefów re­gionalnych struktur wskazuje Kaczyński, a działacze w terenie tylko to akceptują. We wszystkich województwach idzie gładko, poza Małopolską. Namaszczony przez pre­zesa Zbigniew Wassermann niespodziewa­nie przegrywa tam głosowanie w regionalnej radzie zdominowanej przez ludzi Ziobry.
   - Leszek zawsze bardziej przeżywał prob­lemy brata niż swoje. Gdy dowiedział się o niesubordynacji Zbyszka, wpadł w furię. „W takim razie ja wyrzucam Dudę”, odgrażał się. Andrzej był przerażony. Przyjechał do pałacu i złożył przed Lechem wiernopoddańczy hołd. Zapewnił, że w przeciwieństwie do ludzi Ziobry nie blokował Wassermanna, i przysiągł lojalność. Tymi słowami i to przy świadkach! Byłem tym zszokowany, nigdy wcześniej nie słyszałem podobnego wyznania - wspomina je­den z rozmówców. Związany z Ziobrą działacz małopolskiego PiS dodaje: - Andrzej głosował przeciwko Wassermannowi jak my wszyscy. Rozprowadzającym w imieniu Ziobry był wtedy Arek Mularczyk.

JARKU, MUSZĘ!
Po przegranych wyborach w 2007 r. czas grał na korzyść Ziobry. Im dłużej PiS było w opozycji, tym Kaczyński stawał się słabszy. W partii coraz głośniej się mówiło, że prezes najlepsze lata ma już za sobą i nie poprowadzi do kolejnych zwy­cięstw. Że czas odesłać go do Sulejówka. A im Kaczyński był słabszy, tym Ziobro wyraźniej widział się w roli przyszłego li­dera prawicy. A może nawet i prezydenta? Gdy kilka godzin po katastrofie w Smoleńsku ówczesny poseł PiS Artur Zawisza rozesłał znajomym apel o wysunięcie kandydatury Jarosława Kaczyńskiego na następcę brata, Jacek Kurski niespodziewa­nie mu odpisał: „Nie. Gilo albo Zizou”. Czyli Zyta Gilowska albo Zbigniew Ziobro.
   Poseł PiS: - Kurski młotkował Zbyszka bardzo długo. Przez kilkanaście miesięcy kładł mu do głowy, że musi stanąć do wal­ki z Kaczorem. Ziobro strasznie hamletyzował, ale ostatecznie się zgodził.
   Miał przypuścić atak zaraz po wyborach parlamentarnych w 2011 roku, które - jak przewidywał - przyniosą kolejną klę­skę. Akcja była starannie przygotowana. Ziobro zawczasu za­dbał o umieszczenie na listach wyborczych kilkudziesięciu swoich ludzi i bardzo ich wspierał w kampanii. - Przyglądali­śmy się temu z niepokojem. Joachim Brudziński zlecił nawet jednemu ze swoich asystentów dokładne śledzenie, w których okręgach i z którymi kandydatami Ziobro pojawia się w czasie kampanii. Na tej podstawie stworzyliśmy listę jego ludzi. Cał­kiem profesjonalną, w formie tabelki z Excela - opowiada roz­mówca z Nowogrodzkiej. Jedno z czołowych miejsc na tej liście zajmował Andrzej Duda.
   Polityk ze ścisłego otoczenia szefa PiS dodaje: - Kaczyński był zirytowany wojażami Zbyszka. W końcu wezwał go do sie­bie i ostro zażądał zaprzestania podróży. Ziobro na to, że musi jeździć, bo przecież idą wybory, walczymy z układem i ludzie muszą o tym wiedzieć. „To brak lojalności, masz z tym skoń­czyć!”, wściekł się. „Kiedy ja naprawdę nie mogę. Wybory, układ, ludzie...”. „Masz przestać!” „Ale, Jarku! Muszę ukarać ludzi, którzy przyczynili się do śmierci mojego ojca”. To było bardzo nieprzyjemne spotkanie. Im mocniej Jarosław łamał Zbyszka, tym bardziej ten się zapierał.
   Zgodnie z przewidywaniami wybory po raz kolejny wygra­ła Platforma. Ziobro, mający już w ręku mandat europosła, pojechał na Nowogrodzką z listą żądań. Chciał stanowiska wi­cemarszałka Sejmu dla siebie i miejsc we władzach partii dla swoich ludzi. Miał mocne argumenty - partia pod dotychcza­sowym przywództwem poniosła kolejną klęskę, a jedynym wy­granym był on, wprowadzając do Sejmu grupkę swoich posłów z Dudą na czele. Kaczyński odrzucił te żądania, ale niebawem miał się przekonać, jak pokaźną frakcją dysponuje Ziobro.

SREBRNIKI PREZESA KACZYŃSKIEGO
Dwa tygodnie po wyborach zbiera się klub PiS. Podczas po­siedzenia zostanie wyłoniona komisja skrutacyjna, która prze­prowadzi wybór nowych władz. - Jarku, Jarku! Chciałbym zabrać głos - krzyczy Ziobro. Kaczyński najpierw go ignoru­je, ale gdy prośba się powtarza, fizycznie blokuje mu dostęp do mównicy i mikrofonu. W końcu zarządza wybory do komisji skrutacyjnej, w których jego kandydaci stają naprzeciwko tych zgłoszonych przez Ziobrę. - Jarosław był przerażony. Zbyszek przegrał, ale głosowało z nim blisko 30 posłów. I to w jawnym głosowaniu! Oznaczało to, że Ziobro kontrolował 20 proc. klu­bu - wspomina współpracownik Kaczyńskiego.
   W głosowaniu stary lider starł się z 41-letnim delfinem, ale była to też chwila próby dla 39-letniego debiutanta. Duda opo­wiedział się po stronie Kaczyńskiego, nie poparł kandydatów zgłoszonych przez Ziobrę. - Zbyszek był już wtedy zdecydowa­ny na wyjście z klubu. Chciał wyprowadzić jak najwięcej osób, prowadził rozmowy z posłami - opowiada ważny polityk PiS. Człowiek Ziobry dodaje: - Andrzej mimo wszystko był jednym z naszych pewniaków. Wszystko zawdzięczał Zbychowi, uwa­żaliśmy, że jest z nami na dobre i na złe.
   Duda rzeczywiście pojawia się na spotkaniach rozłamowców. Jedno z nich odbywa się w sejmowej saunie, gdzie dochodzi do próby przeciągnięcia na stronę Ziobry młodego posła.
   - Ludzie Zbyszka namawiali go, ale mu nie ufali, bali się, że chłopak może nagrywać. Stąd sauna. W ja­kim charakterze występował tam Duda?
Jako stronnik Zbyszka - wspomina poli­tyk PiS, który zna przebieg tej rozmowy.
   Większość spotkań odbywa się jednak w biurze europoselskim na Mokotow­skiej, nieopodal Sejmu. To tu narodzi się polityczny projekt Ziobry - Solidarna Pol­ska. Lokal jest jednocześnie służbowym mieszkaniem, w którym nocują Jacek Kurski i Tadeusz Cymański, przez co wa­runki są raczej polowe. Obok stołu, przy którym toczą się polityczne negocjacje, suszą się męskie slipy. Duda pojawia się tam na dwóch spotkaniach. Na pierwszym siedzi blisko Ziobry, ale na drugim jest już jakiś odmieniony. - Strasznie dużo tu po­słów z Małopolski. Skąd ja miałbym kan­dydować? - martwi się.
   Współpracownik Ziobry wspomina: - Było widać, że myśli o sobie. Wszyst­ko sobie przekalkulował. W projekcie Zbyszka będzie tłok i może być problem z jedynką na liście. Za to w PiS po rozła­mie zrobi się luźniej, będzie można się rozepchnąć, wytargo­wać korzystne warunki.
   Człowiek z Nowogrodzkiej: - Jarosław miał szczegółowe opi­sy spotkań na Mokotowskiej. Dostawał notatki na piśmie, przy­taczające wypowiedzi liderów, głosy z sali. Donosiło mu kilka osób. Czy Andrzej był wśród nich? To wie tylko prezes.
   Faktem jest, że Duda w międzyczasie powtarza manewr z czasów pracy w Kancelarii Prezydenta. Zgłasza się do Jaro­sława Kaczyńskiego i zapewnia o swojej lojalności. W tym cza­sie jest szeregowym posłem bez dostępu do prezesa, więc łączy się z nim jak szeregowy działacz - przez sekretariat.
   O okolicznościach tej rozmowy opowie „Newsweekowi” w 2014 roku: - Zadzwonił do mnie przyjaciel [z naszych informacji wyni­ka, że był to Maciej Łopiński, który kierował gabinetem politycz­nym Lecha Kaczyńskiego - red.]. W partii trwa szacowanie strat, mówi mi, i wliczają w to także ciebie. Padło pytanie, jak jest na­prawdę. Czy rzeczywiście odchodzę? Powiedziałem, że nie ma ta­kiego tematu. Przyjaciel poradził mi, bym jak najszybciej przeciął te spekulacje. Zadzwoniłem do prezesa i poinformowałem go, że jestem lojalny i nigdzie się nie wybieram.
   Prezes później zrelacjonuje tę rozmowę jednemu ze współ­pracowników. Powie, że Duda nie tylko obiecał mu wierność, ale też przywołał dawną przysięgę złożoną Lechowi, którą mimo Smoleńska nadal czuje się zobowiązany. - Bardzo mnie tym ujął - zaznaczy z zadowoleniem Jarosław Kaczyński.
   Po tym telefonie kariera Dudy nabiera rozpędu. Dawny kra­kowski harcerz kolejno obejmuje posadę rzecznika prasowe­go partii, otrzymuje czołowe miejsce na małopolskiej liście do europarlamentu (ma odebrać głosy Ziobrze) i wreszcie zostaje kandydatem na prezydenta. - Jarosław nagrodził go za lojalność - przyznaje człowiek z Nowogrodzkiej.
To, co dla Kaczyńskiego było dowodem posłuszeństwa, Ziobro uznał za zdradę. Gdy kilka lat później jego Solidarna Pol­ska poniesie klęskę, Duda stwierdzi, że jeśli ktoś w ogóle oddał w wyborach głos na Ziobrę, to tylko dlatego, że nadal uwa­żał go za kandydata PiS. - Zachował się jak Judasz, poszedł za srebrniki do pre­zesa Kaczyńskiego. Jak będzie trzeba, przypomnę mu pewne fakty, które były dla niego niemiłe - pogrozi mu w odpo­wiedzi Ziobro.
   Działacz Solidarnej Polski: - Andrzej niepotrzebnie nas upokorzył. Kopał le­żącego. Po co?

KOMPLEKS MINISTRA
Po podwójnych wyborach w 2015 r. historia zatacza koło. Przed laty Zio­bro zabiegał o stanowisko prezyden­ckiego ministra dla Dudy, teraz walczy o posadę dla innego ze swoich współ­pracowników, Andrzeja Dery. Prezydent przyjmuje go w kancelarii niechętnie. Postępuje z nim tak, jak kiedyś postąpiono z nim: przydziela mu gabinet na Wiejskiej i nie dopuszcza go do pałacu. Dera jest odcięty od informacji. Choć sprawuje funkcję prezydenckiego prawnika, to o wetach ustaw sądowych dowiaduje się z telewizji.
   Dla Ziobry prezydentura jego byłego współpracownika jest gorzką pigułką. Przecież to on sam latami przygotowywał się do tej roli, a tu głową państwa został ktoś, kto jeszcze parę lat temu był asystentem jego asystenta.
   Współpracownik Dudy: - Andrzej w ciągu kilku lat zrobił niesamowity skok, a Ziobro stoi w miejscu. Jest tym, kim był za pierwszego PiS. Ma kompleks swojego wychowanka. [

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz