Gdyby Zbigniew Ziobro
nie zdradził Kaczyńskiego, mógłby dziś być prezydentem. A gdyby Andrzej Duda
nie zdradził Ziobry, byłby dziś posłem z ostatniej ławy
Michał Krzymowski
Pałac
prezydencki, Andrzej Duda siedzi ze swoim współpracownikiem. - Dlaczego Jarosław
daje mu taką władzę? - głowi się.
- Po tym, co on mu zrobił? O co
chodzi?
Współpracownik Ziobry, z pogardą: - Duda?
Wszystko zawdzięcza Zbyszkowi, bez niego byłby nikim. Współczesny Dyzma. A
jaki niewdzięczny! Jako prezydent dostał od nas w prezencie dwie ustawy:
zaostrzenie kar dla pedofilów i bezpłatną pomoc prawną. Daliśmy mu je, żeby
mógł się zbudować. A jak chciał się usamodzielnić, proponowaliśmy, że złożymy
projekty, które on zawetuje. I tak się odpłaca. O Jarosławie też już
zapomniał. Od kiedy jest prezydentem, ani razu do niego nie zadzwonił.
DUDUŚ OD PRZECINANIA WSTĘG
Zbigniew Ziobro i
Andrzej Duda poznają się pod koniec 2005 roku, krótko po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych.
Choć są niemal rówieśnikami (Ziobro ma 35 lat, Duda - 33),
to dzieli ich przepaść. Ziobro - urzędujący minister sprawiedliwości i były
członek komisji śledczej badającej aferę Rywina - jest gwiazdą. Duda - świeżo upieczony doktor prawa,
wcześniej harcerz i ministrant - to polityczny nowicjusz. Początkowo nie współpracuje
nawet z samym ministrem, tylko z jego protegowanym, posłem debiutantem
Arkadiuszem Mularczykiem.
„Duduś”,
jak mówili o nim wtedy ludzie ministra, pomagał Mularczykowi przy pisaniu
ustawy lustracyjnej. Gdy Ziobro nabrał do niego zaufania, po roku mianował go
swoim zastępcą w resorcie. Na pierwszy rzut oka pasował tam idealnie. Ministra
interesowała naga władza: sterowanie śledztwami, zaostrzanie kodeksu karnego,
brylowanie na konferencjach prasowych, budowanie pozycji w partii. Urzędowe
obowiązki go męczyły, a zagranicznych wyjazdów nie lubił, bo nie znał języków.
Z kolei Duda mówił po angielsku, lubił celebrę. Dlatego miał odpowiadać za
współpracę międzynarodową oraz informatyzację sądów i prokuratur. Ziobro był z
niego zadowolony, ale też bacznie mu się przyglądał. - Andrzej był próżny,
pchał się do przecinania wstęg. Gorzej szła mu praca, w ciągu roku nie
przygotował żadnego projektu. Działał chaotycznie, rzucał jakiś pomysł i zaraz
o nim zapominał - wspomina dziś polityk z otoczenia Ziobry.
Gdy rząd PiS upadł, Ziobro zaproponował
„Dudusiowi” start w wyborach. Załatwił mu niezłe, ostatnie miejsce na tarnowskiej
liście do Sejmu i holował go w kampanii: jeździł z nim po bazarach, popierał na
ulotkach, radził.
Półtora tygodnia przed wyborami na wiec w
podtarnowskich Ciężkowicach przyjeżdża Jarosław Kaczyński. Duda pojawia się na
spotkaniu, ale tylko w roli statysty. Na scenie obok prezesa prym wiedzie
rywal z listy Jacek Pilch, asystent spin doktora PiS Adama Bielana. To on
zdobywa ostatni mandat w okręgu. Dudzie zabraknie 578 głosów, zostanie z
niczym: bez miejsca w Sejmie i bez stanowiska w ministerstwie, bo wybory kończą
się przegraną partii.
PREZYDENT NIE DZWONI. CZY JESTEM W NIEŁASCE?
Po porażce Ziobro
zabiega o posadę prezydenckiego ministra dla Dudy. - Lech Kaczyński nie
trawił Zbyszka i początkowo nie chciał o tym słyszeć, ale Ziobro tak długo
wiercił dziurę w brzuchu obu braciom, aż wyszarpał tę posadę - opowiada były
współpracownik głowy państwa.
Po latach Duda będzie powtarzać, że
prezydent na pierwszym spotkaniu żartował, że mógłby być jego ojcem - Lech Kaczyński
i ojciec ministra urodzili się w tym samym roku. Ale w rzeczywistości nie była
to bliska współpraca.
Protegowany Ziobry rzadko jest zapraszany do
pałacu i w przeciwieństwie do pozostałych ministrów nie jest z prezydentem na „ty”. Na co dzień urzęduje w odległym o kilka kilometrów
budynku przy ul. Wiejskiej i trapi się nieufnością szefa. Gdy Lech Kaczyński na
dłużej znika z jego radarów, z niepokojem pyta jednego z ministrów: - Czy
popadłem w niełaskę? Prezydent już od piętnastu dni do mnie nie dzwoni.
Do pierwszego pęknięcia dochodzi w kwietniu
2008 roku. W PiS akurat trwają wewnętrzne wybory, choć to określenie nieco na
wyrost. Kandydatów na szefów regionalnych struktur wskazuje Kaczyński, a
działacze w terenie tylko to akceptują. We wszystkich województwach idzie
gładko, poza Małopolską. Namaszczony przez prezesa Zbigniew Wassermann
niespodziewanie przegrywa tam głosowanie w regionalnej radzie zdominowanej
przez ludzi Ziobry.
- Leszek zawsze bardziej przeżywał problemy
brata niż swoje. Gdy dowiedział się o niesubordynacji Zbyszka, wpadł w furię.
„W takim razie ja wyrzucam Dudę”, odgrażał się. Andrzej był przerażony.
Przyjechał do pałacu i złożył przed Lechem wiernopoddańczy hołd. Zapewnił, że w
przeciwieństwie do ludzi Ziobry nie blokował Wassermanna, i przysiągł
lojalność. Tymi słowami i to przy świadkach! Byłem tym zszokowany, nigdy
wcześniej nie słyszałem podobnego wyznania - wspomina jeden z rozmówców.
Związany z Ziobrą działacz małopolskiego PiS dodaje: - Andrzej głosował
przeciwko Wassermannowi jak my wszyscy. Rozprowadzającym w imieniu Ziobry był
wtedy Arek Mularczyk.
JARKU, MUSZĘ!
Po przegranych
wyborach w 2007 r. czas grał na korzyść Ziobry. Im dłużej PiS było w
opozycji, tym Kaczyński stawał się słabszy. W partii coraz głośniej się mówiło,
że prezes najlepsze lata ma już za sobą i nie poprowadzi do kolejnych zwycięstw.
Że czas odesłać go do Sulejówka. A im Kaczyński był słabszy, tym Ziobro
wyraźniej widział się w roli przyszłego lidera prawicy. A może nawet i
prezydenta? Gdy kilka godzin po katastrofie w Smoleńsku ówczesny poseł PiS
Artur Zawisza rozesłał znajomym apel o wysunięcie kandydatury Jarosława
Kaczyńskiego na następcę brata, Jacek Kurski niespodziewanie mu odpisał: „Nie.
Gilo albo Zizou”. Czyli Zyta Gilowska albo Zbigniew Ziobro.
Poseł PiS: - Kurski młotkował Zbyszka bardzo
długo. Przez kilkanaście miesięcy kładł mu do głowy, że musi stanąć do walki z
Kaczorem. Ziobro strasznie hamletyzował, ale ostatecznie się zgodził.
Miał przypuścić atak zaraz po wyborach
parlamentarnych w 2011 roku, które - jak przewidywał - przyniosą kolejną klęskę.
Akcja była starannie przygotowana. Ziobro zawczasu zadbał o umieszczenie na
listach wyborczych kilkudziesięciu swoich ludzi i bardzo ich wspierał w
kampanii. - Przyglądaliśmy się temu z niepokojem. Joachim Brudziński zlecił
nawet jednemu ze swoich asystentów dokładne śledzenie, w których okręgach i z
którymi kandydatami Ziobro pojawia się w czasie kampanii. Na tej podstawie
stworzyliśmy listę jego ludzi. Całkiem profesjonalną, w formie tabelki z Excela - opowiada rozmówca z Nowogrodzkiej. Jedno z czołowych
miejsc na tej liście zajmował Andrzej Duda.
Polityk ze ścisłego otoczenia szefa PiS
dodaje: - Kaczyński był zirytowany wojażami Zbyszka. W końcu wezwał go do siebie
i ostro zażądał zaprzestania podróży. Ziobro na to, że musi jeździć, bo
przecież idą wybory, walczymy z układem i ludzie muszą o tym wiedzieć. „To brak
lojalności, masz z tym skończyć!”, wściekł się. „Kiedy ja naprawdę nie mogę.
Wybory, układ, ludzie...”. „Masz przestać!” „Ale, Jarku! Muszę ukarać ludzi,
którzy przyczynili się do śmierci mojego ojca”. To było bardzo nieprzyjemne
spotkanie. Im mocniej Jarosław łamał Zbyszka, tym bardziej ten się zapierał.
Zgodnie z przewidywaniami wybory po raz
kolejny wygrała Platforma. Ziobro, mający już w ręku mandat europosła,
pojechał na Nowogrodzką z listą żądań. Chciał stanowiska wicemarszałka Sejmu
dla siebie i miejsc we władzach partii dla swoich ludzi. Miał mocne argumenty -
partia pod dotychczasowym przywództwem poniosła kolejną klęskę, a jedynym wygranym
był on, wprowadzając do Sejmu grupkę swoich posłów z Dudą na
czele. Kaczyński odrzucił te żądania, ale niebawem miał się przekonać, jak
pokaźną frakcją dysponuje Ziobro.
SREBRNIKI PREZESA KACZYŃSKIEGO
Dwa tygodnie po
wyborach zbiera się klub PiS. Podczas posiedzenia zostanie wyłoniona
komisja skrutacyjna, która przeprowadzi wybór nowych władz. - Jarku, Jarku!
Chciałbym zabrać głos - krzyczy Ziobro. Kaczyński najpierw go ignoruje, ale
gdy prośba się powtarza, fizycznie blokuje mu dostęp do mównicy i mikrofonu. W
końcu zarządza wybory do komisji skrutacyjnej, w których jego kandydaci stają
naprzeciwko tych zgłoszonych przez Ziobrę. - Jarosław był przerażony. Zbyszek
przegrał, ale głosowało z nim blisko 30 posłów. I to w jawnym głosowaniu!
Oznaczało to, że Ziobro kontrolował 20 proc. klubu - wspomina współpracownik
Kaczyńskiego.
W głosowaniu stary lider starł się z
41-letnim delfinem, ale była to też chwila próby dla 39-letniego debiutanta.
Duda opowiedział się po stronie Kaczyńskiego, nie poparł kandydatów
zgłoszonych przez Ziobrę. - Zbyszek był już wtedy zdecydowany na wyjście z
klubu. Chciał wyprowadzić jak najwięcej osób, prowadził rozmowy z posłami -
opowiada ważny polityk PiS. Człowiek Ziobry dodaje: - Andrzej mimo wszystko był
jednym z naszych pewniaków. Wszystko zawdzięczał Zbychowi, uważaliśmy, że jest
z nami na dobre i na złe.
Duda rzeczywiście pojawia się na spotkaniach
rozłamowców. Jedno z nich odbywa się w sejmowej saunie, gdzie dochodzi do próby
przeciągnięcia na stronę Ziobry młodego posła.
- Ludzie Zbyszka namawiali go, ale mu nie
ufali, bali się, że chłopak może nagrywać. Stąd sauna. W jakim charakterze
występował tam Duda?
Jako stronnik Zbyszka - wspomina
polityk PiS, który zna przebieg tej rozmowy.
Większość spotkań odbywa się jednak w biurze
europoselskim na Mokotowskiej, nieopodal Sejmu. To tu narodzi się polityczny
projekt Ziobry - Solidarna Polska. Lokal jest jednocześnie
służbowym mieszkaniem, w którym nocują Jacek Kurski i Tadeusz Cymański, przez co
warunki są raczej polowe. Obok stołu, przy którym toczą się polityczne
negocjacje, suszą się męskie slipy. Duda pojawia się tam na dwóch spotkaniach.
Na pierwszym siedzi blisko Ziobry, ale na drugim jest już jakiś odmieniony. -
Strasznie dużo tu posłów z Małopolski. Skąd ja miałbym kandydować? - martwi
się.
Współpracownik Ziobry wspomina: - Było widać, że myśli o sobie. Wszystko sobie
przekalkulował. W projekcie Zbyszka będzie tłok i może być problem z jedynką na
liście. Za to w PiS po rozłamie zrobi się luźniej, będzie można się
rozepchnąć, wytargować korzystne warunki.
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Jarosław miał
szczegółowe opisy spotkań na Mokotowskiej. Dostawał notatki na piśmie, przytaczające
wypowiedzi liderów, głosy z sali. Donosiło mu kilka osób. Czy Andrzej był wśród
nich? To wie tylko prezes.
Faktem jest, że Duda w międzyczasie powtarza
manewr z czasów pracy w Kancelarii Prezydenta. Zgłasza się do Jarosława
Kaczyńskiego i zapewnia o swojej lojalności. W tym czasie jest szeregowym posłem
bez dostępu do prezesa, więc łączy się z nim jak szeregowy działacz - przez
sekretariat.
O okolicznościach tej rozmowy opowie
„Newsweekowi” w 2014 roku: - Zadzwonił do mnie przyjaciel [z naszych informacji
wynika, że był to Maciej Łopiński, który kierował gabinetem politycznym Lecha
Kaczyńskiego - red.]. W partii trwa szacowanie strat, mówi mi, i wliczają w to
także ciebie. Padło pytanie, jak jest naprawdę. Czy rzeczywiście odchodzę?
Powiedziałem, że nie ma takiego tematu. Przyjaciel poradził mi, bym jak
najszybciej przeciął te spekulacje. Zadzwoniłem do prezesa i poinformowałem go,
że jestem lojalny i nigdzie się nie wybieram.
Prezes później zrelacjonuje tę rozmowę
jednemu ze współpracowników. Powie, że Duda nie tylko obiecał mu wierność, ale
też przywołał dawną przysięgę złożoną Lechowi, którą mimo Smoleńska nadal czuje
się zobowiązany. - Bardzo mnie tym ujął - zaznaczy z zadowoleniem Jarosław
Kaczyński.
Po tym telefonie kariera Dudy nabiera
rozpędu. Dawny krakowski harcerz kolejno obejmuje posadę rzecznika prasowego
partii, otrzymuje czołowe miejsce na małopolskiej liście do europarlamentu (ma
odebrać głosy Ziobrze) i wreszcie zostaje kandydatem na prezydenta. - Jarosław
nagrodził go za lojalność - przyznaje
człowiek z Nowogrodzkiej.
To, co dla Kaczyńskiego było
dowodem posłuszeństwa, Ziobro uznał za zdradę. Gdy kilka lat później jego
Solidarna Polska poniesie klęskę, Duda stwierdzi, że jeśli ktoś w ogóle oddał
w wyborach głos na Ziobrę, to tylko dlatego, że nadal uważał go za kandydata
PiS. - Zachował się jak Judasz, poszedł za srebrniki do prezesa Kaczyńskiego.
Jak będzie trzeba, przypomnę mu pewne fakty, które były dla niego niemiłe -
pogrozi mu w odpowiedzi Ziobro.
Działacz Solidarnej Polski: - Andrzej
niepotrzebnie nas upokorzył. Kopał leżącego. Po co?
KOMPLEKS MINISTRA
Po podwójnych
wyborach w 2015 r. historia zatacza koło. Przed laty Ziobro zabiegał o
stanowisko prezydenckiego ministra dla Dudy, teraz walczy o posadę dla innego
ze swoich współpracowników, Andrzeja Dery. Prezydent przyjmuje go w kancelarii
niechętnie. Postępuje z nim tak, jak kiedyś postąpiono z nim: przydziela mu
gabinet na Wiejskiej i nie dopuszcza go do pałacu.
Dera jest odcięty od informacji. Choć sprawuje funkcję prezydenckiego prawnika,
to o wetach ustaw sądowych dowiaduje się z telewizji.
Dla Ziobry prezydentura jego byłego
współpracownika jest gorzką pigułką. Przecież to on sam latami przygotowywał
się do tej roli, a tu głową państwa został ktoś, kto jeszcze parę lat temu był
asystentem jego asystenta.
Współpracownik Dudy: - Andrzej w ciągu kilku
lat zrobił niesamowity skok, a Ziobro stoi w miejscu. Jest tym, kim był za
pierwszego PiS. Ma kompleks swojego wychowanka. [
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz