Ilekroć
wychodzi na jaw, że po dobrej zmianie policja nie stała się lepsza, Mariusz
Błaszczak z kapelusza wyciąga sztuciec z zębiskami. To wypróbowane narzędzie
tortur nad Platformą Obywatelską, a zwłaszcza nad Grzegorzem Schetyną. Ostatnio
minister dźgnął, po tym jak zwykli Polacy zobaczyli wrocławskich gliniarzy
szlachtujących Igora Stachowiaka.
„Panie Schetyna, za akcję »Widelec« gratulował
pan policji, pękał pan z dumy. Aresztowano
wówczas 752 osoby. Nad wieloma znęcano się potem na komisariatach, by wymusić
fałszywe zeznania. Postępowania wyjaśniające trwały tak długo, że zarzuty
wobec policjantów winnych nadużyć przedawniły się. Wstyd, panie Schetyna.
Nigdy nie wytłumaczył się pan z koszmaru jaki zafundował pan niewinnym ludziom.
Ci ludzie zwyczajnie szli na mecz” - grzmiał szef MSWiA. Dziennikarze ze
strefy wolnego słowa oraz telewizji narodowej wzmocnili przekaz ministra,
informując, że: dotąd zapadło 100 wyroków, wszystkie uniewinniające; policja
puszkowała ludzi chcących obejrzeć mecz, lecz nie pozwolono im kupić biletów,
bo z powodów marketingowych Platforma urządziła pokaz siły. Wskutek
interwencji funkcjonariuszy ucierpieli przypadkowi przechodnie, w tym
niewidomi; zatrzymani masowo przyznawali się do winy, bo ich do tego zmuszano;
akcja była najbardziej drastycznym pogwałceniem wolności przez władzę po 1989
r. i Schetyna winien trafić za kraty.
Dotarliśmy
do akt sądowych. Wynika z nich, że Błaszczak i żurnaliści wspierający go to bredzący
na potęgę mitomani.
Mit I, czyli niewinni
2
września 2008 r. Kibice Legii skrzykują się przez internet i organizują w
Warszawie przemarsz spod Rotundy na stadion przy ul. Konwiktorskiej. Powód
oficjalny: ukochana drużyna ma grać z Polonią Warszawa, a derby, to święto, w
którym trzeba uczestniczyć. Początkowo jest ich około 300. Wkrótce ponad 700.
Młodym patriotom towarzyszy policja. W okolicach stadionu dochodzi do burd.
Kibice demolują samochody, stragan warzywny, w policjantów rzucają racami,
kamieniami i flaszkami. Policja używa gazu łzawiącego i pał. Otacza uczestników
przemarszu, a następnie pakuje po kilku do suk i rozwozi do komisariatów.
Najbardziej aktywni piewcy żołnierzy wyklętych dostają zarzuty za rzucanie
zapalonymi racami, butelkami i kamieniami w funkcjonariuszy oraz niszczenie
mienia. Skazanych jest 16. Pozostałym w liczbie 688 prokuratura stawia zarzut
„czynnego udziału w zbiegowisku kibiców klubu piłkarskiego Legii Warszawa”.
Czynny
udział polega na tym, że oskarżeni wiedzieli, iż „inni uczestnicy
zbiegowiska do puszczają się
gwałtownego zamachu na osoby w postaci interweniujących funkcjonariuszy policji
oraz na mienie”, ale wcale im to nie przeszkadzało
i kolumny marszowej nie opuścili, wspierając duchowo demolkę i przemoc.
Prokurator
płodzi 35 aktów oskarżenia, każdy obejmuje od kilkunastu do ponad dwudziestu
oskarżonych. Do dziś prawomocnie uniewinnionych zostało 70 osób, czyli 10
procent oskarżonych, mniej więcej tylu prawomocnie skazano, a większość
postępowań wciąż jest w toku ze względu na odwołania składane przez prokuraturę
i obrońców.
Początkowo
chciano, by wszystkie sprawy prowadził Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia,
ale ze względu na groźbę całkowitej obstrukcji podjęto decyzję, by część
rozpatrzono gdzie indziej. Na przykład Sąd Rejonowy w Łowiczu sądził
dwudziestu kibiców Legii, z tego dwunastu skazał na karę pierdla w zawiasach za
czynny udział w zbiegowisku, wobec dwóch warunkowo umorzył postępowanie, zaś
sześciu uniewinnił. Wyrok jest nieprawomocny.
Mit II, czyli bilety
Błaszczak
i dziennikarze ze „strefy wolnego słowa” utrzymują, że burdy były polityczną
ustawką zaplanowaną przez Schetynę, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, a
zrealizowaną przez policję, pałującą, gazującą i puszkującą spokojnych ludzi,
pragnących kupić bilety w stadionowych kasach i zwyczajnie obejrzeć mecz.
Szkopuł w tym, że 2 września żaden kibic Legii biletów kupić nie mógł.
Spotkanie zostało zakwalifikowane jako impreza masowa podwyższonego ryzyka,
wobec tego organizator, czyli zarząd klubu Polonia, by zadość uczynić przepisom,
sprzedaż biletów dla kibiców gości zorganizował wcześniej. Z 300 sztuk
przewidzianych dla legionistów sprzedano 40. Czyli absolutna większość uczestników
przemarszu na ul. Konwiktorską biletów nie miała. I dobrze wiedziała, że ich
nie kupi. Z zeznań bileterów i kasjerki wynika, że w dniu meczu ani jeden
kibic Legii nie dokonał próby zakupu biletu, co uznali za zrozumiałe, bo „procedury
są jasne i powszechnie znane wszystkim fanom piłki nożnej i nawet jakby ktoś próbował,
to i tak biletu by nie kupił”.
Po
przybyciu pod stadion uczestnicy marszu nie wykazali najmniejszego
zainteresowania biletami, za to od razu zaczęli rzucać racami, atakować
kibiców Polonii, pracowników klubu, policjantów i skakać po maskach
samochodów. To był prawdziwy cel przemarszu zorganizowanego przez młodych
patriotów.
O tym,
że jego uczestnicy od początku nie myśleli o obejrzeniu meczu, ale o zadymie,
świadczą zeznania Marcina C., jednego z oskarżonych o czynny udział w zbiegowisku. Wyznał on, że słyszał jak ktoś
tuż przed stadionem rzucił hasło
„Atleci biegną przodem!” i na
czoło pochodu natychmiast wysunęła się grupka kibiców o pokaźnej muskulaturze.
Sąd stwierdził, że zawołanie przytoczone przez C. w słowniku kibiców oznacza,
że będzie rozróba, konstatując, iż akty destrukcji i agresji były zaplanowane
przez organizatorów przemarszu przed jego rozpoczęciem i w żaden sposób nie były powiązane z postawą policji.
Mit III, czyli wymuszanie
„Gazeta Polska” z Błaszczakiem pieją, że policja
masowo wymuszała na zatrzymanych, by się przyznawali do czynnego udziału w
zbiegowisku, także za pomocą tortur w postaci walenia kluczami po jądrach, sadzania
na pałce postawionej na sztorc i robienia przysiadów. W rzeczywistości do
winy przyznało się niecałe 30 procent przyskrzynionych, wnioskując jednocześnie,
że chcą dobrowolnie poddać się karze.
Niemal
wszyscy wnioski o samoukaranie wycofali zaraz po wyjściu z komendy. Przed
sądem tłumaczyli, że do ich złożenia zostali zmuszeni przez funkcjonariuszy,
ale nie za pomocą tortur, lecz zazwyczaj w drodze tak potwornych szykan jak
groźba pozostania na dołku przez 48 godzin. Sądy zwykle nie dawały wiary takim
wynurzeniom, traktując je jako linię obrony.
Np.
Marek K. zeznał, iż „wcześniejsze wyjaśnienia i wniosek o samoukaranie były
składane pod naciskiem policji, że były groźby pobicia, a policja
powiedziała, że jak się nie przyzna, zostanie zatrzymany na dłuższy czas”. Nie
był jednak w stanie wskazać kto mu groził. Przyznał również, że nikt go nie
uderzył, nie popchnął, nie kopnął, choć - jak dodał - „niewiele brakowało,
żeby dostał”. Sąd uznał, że z wyjaśnień Marka K. jednoznacznie wynika, iż „nie
były podejmowane wobec oskarżonego żadne działania, również te z użyciem
przemocy, które spowodowały złożenie przez niego wyjaśnień o określonej
treści”. I skazał go na 6 miesięcy paki w zawiasach.
Do winy w trakcie
przesłuchania na komisariacie przyznał się również Robert G. W czasie procesu
stwierdził, że zrobił tak, ponieważ zamierzał lecieć na wakacje i bał się, że
jak się nie przyzna, to spóźni się na samolot.
Co ciekawe jednocześnie
utrzymywał, iż w przemarszu brał udział, gdyż bardzo chciał obejrzeć mecz z
Polonią. Sęk w tym, że rozpoczęcie
zawodów zaplanowano na godzinę 18,
a jak wynika z zeznań G., odlot statku powietrznego
nastąpić miał o 17.
Z kolei
Artur K. zakomunikował, że był „poniekąd zmuszony do tego, żeby przyznał
się do popełnienia zarzucanego mu czynu”, ale stanowczo odmówił odpowiedzi
kto, gdzie i w jaki sposób mu groził.
Mit IV, czyli niewidomi
Według
biało-czerwonej drużyny w składzie Błaszczak plus rządowe pismaki podczas przemarszu
to policja była agresywna, także wobec osób postronnych, nie wyłączając
niewidomych. Tak się złożyło, że zadyma rzeczywiście nabrała rozmachu w
okolicach siedziby Polskiego Związku Niewidomych. Patrioci w liczbie około
150, by czmychnąć gliniarzom, usiłowali wedrzeć się do budynku, ale portier
zdołał zamknąć drzwi wejściowe. Spokojnie idący na mecz kibice zaczęli w nie
kopać, ale nie puściły, choć było blisko, bo uszczelki już wypadły. Ścisk na
schodach wiodących do PZN był tak duży, że poręcze nie wytrzymały naporu i
pękły. Na marginesie:
znaczna grupa kibiców
schroniła się w pobliskim kościele, bo przed naśladowcami żołnierzy wyklętych
wrota do świątyni stały otworem. Manewr ten pozwolił uniknąć odpowiedzialności
karnej, gdyż policja w przybytku nie interweniowała.
Akcja „Widelec”,
jako polityczna ustawka, stanowiąca największe pogwałcenie wolności przez
władzę od 1989 r., delikatnie mówiąc, wypada blado i nieprzekonująco. Mimo to w
IV RP bis stała się symbolem starego burdelu i antytezą nowego ładu, co jest
zasługą propagandystów udających niepokornych dziennikarzy. Nim Błaszczak i
rządowi pismacy ukują kolejny mit warto by ruszyli łbami, bo jeśli kibole
uwierzą, że po dobrej zmianie jako spadkobiercy rotmistrza Pileckiego mają
prawo demolować miasta i wsie to takich przemarszów
będzie więcej. Nie tylko na mecze.
Maciej Mikołajczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz