piątek, 20 października 2017

Widelec na żyletę



Ilekroć wychodzi na jaw, że po dobrej zmia­nie policja nie stała się lepsza, Mariusz Błaszczak z kapelusza wyciąga sztuciec z zębiskami. To wypróbowane narzędzie tortur nad Platformą Obywatelską, a zwłaszcza nad Grzegorzem Schetyną. Ostatnio minister dźgnął, po tym jak zwykli Polacy zobaczyli wro­cławskich gliniarzy szlachtujących Igora Sta­chowiaka.
   „Panie Schetyna, za akcję »Widelec« gratu­lował pan policji, pękał pan z dumy. Areszto­wano wówczas 752 osoby. Nad wieloma znęca­no się potem na komisariatach, by wymusić fałszywe zeznania. Postępowania wyjaśniają­ce trwały tak długo, że zarzuty wobec policjan­tów winnych nadużyć przedawniły się. Wstyd, panie Schetyna. Nigdy nie wytłumaczył się pan z koszmaru jaki zafundował pan niewin­nym ludziom. Ci ludzie zwyczajnie szli na mecz” - grzmiał szef MSWiA. Dziennikarze ze strefy wolnego słowa oraz telewizji narodowej wzmocnili przekaz ministra, informując, że: do­tąd zapadło 100 wyroków, wszystkie uniewinnia­jące; policja puszkowała ludzi chcących obejrzeć mecz, lecz nie pozwolono im kupić biletów, bo z powodów marketingowych Platforma urządzi­ła pokaz siły. Wskutek interwencji funkcjonariu­szy ucierpieli przypadkowi przechodnie, w tym niewidomi; zatrzymani masowo przyznawali się do winy, bo ich do tego zmuszano; akcja była najbardziej drastycznym pogwałceniem wolno­ści przez władzę po 1989 r. i Schetyna winien tra­fić za kraty.
   Dotarliśmy do akt sądowych. Wynika z nich, że Błaszczak i żurnaliści wspierający go to bre­dzący na potęgę mitomani.

Mit I, czyli niewinni
   2 września 2008 r. Kibice Legii skrzykują się przez internet i organizują w Warszawie prze­marsz spod Rotundy na stadion przy ul. Konwiktorskiej. Powód oficjalny: ukochana drużyna ma grać z Polonią Warszawa, a derby, to święto, w którym trzeba uczestniczyć. Początkowo jest ich około 300. Wkrótce ponad 700. Młodym pa­triotom towarzyszy policja. W okolicach stadio­nu dochodzi do burd. Kibice demolują samo­chody, stragan warzywny, w policjantów rzucają racami, kamieniami i flaszkami. Policja używa gazu łzawiącego i pał. Otacza uczestników prze­marszu, a następnie pakuje po kilku do suk i roz­wozi do komisariatów. Najbardziej aktywni piewcy żołnierzy wyklętych dostają zarzuty za rzucanie zapalonymi racami, butelkami i ka­mieniami w funkcjonariuszy oraz niszczenie mienia. Skazanych jest 16. Pozostałym w licz­bie 688 prokuratura stawia zarzut „czynnego udziału w zbiegowisku kibiców klubu piłkar­skiego Legii Warszawa”.
   Czynny udział polega na tym, że oskarżeni wiedzieli, iż „inni uczestnicy zbiegowiska do­ puszczają się gwałtownego zamachu na osoby w postaci interweniujących funkcjonariuszy policji oraz na mienie”, ale wcale im to nie prze­szkadzało i kolumny marszowej nie opuścili, wspierając duchowo demolkę i przemoc.
   Prokurator płodzi 35 aktów oskarżenia, każdy obejmuje od kilkunastu do ponad dwudziestu oskarżonych. Do dziś prawomocnie uniewinnio­nych zostało 70 osób, czyli 10 procent oskarżo­nych, mniej więcej tylu prawomocnie skazano, a większość postępowań wciąż jest w toku ze względu na odwołania składane przez prokura­turę i obrońców.
   Początkowo chciano, by wszystkie sprawy prowadził Sąd Rejonowy dla Warszawy Śród­mieścia, ale ze względu na groźbę całkowitej ob­strukcji podjęto decyzję, by część rozpatrzono gdzie indziej. Na przykład Sąd Rejonowy w Ło­wiczu sądził dwudziestu kibiców Legii, z tego dwunastu skazał na karę pierdla w zawiasach za czynny udział w zbiegowisku, wobec dwóch warunkowo umorzył postępowanie, zaś sześciu uniewinnił. Wyrok jest nieprawomocny.

Mit II, czyli bilety
   Błaszczak i dziennikarze ze „strefy wolnego słowa” utrzymują, że burdy były polityczną ustawką zaplanowaną przez Schetynę, ówcze­snego ministra spraw wewnętrznych, a zrealizo­waną przez policję, pałującą, gazującą i puszku­jącą spokojnych ludzi, pragnących kupić bilety w stadionowych kasach i zwyczajnie obejrzeć mecz. Szkopuł w tym, że 2 września żaden kibic Legii biletów kupić nie mógł. Spotkanie zostało zakwalifikowane jako impreza masowa podwyż­szonego ryzyka, wobec tego organizator, czyli za­rząd klubu Polonia, by zadość uczynić przepi­som, sprzedaż biletów dla kibiców gości zorgani­zował wcześniej. Z 300 sztuk przewidzianych dla legionistów sprzedano 40. Czyli absolutna więk­szość uczestników przemarszu na ul. Konwiktorską biletów nie miała. I dobrze wiedziała, że ich nie kupi. Z zeznań bileterów i kasjerki wyni­ka, że w dniu meczu ani jeden kibic Legii nie do­konał próby zakupu biletu, co uznali za zrozu­miałe, bo „procedury są jasne i powszechnie znane wszystkim fanom piłki nożnej i nawet jakby ktoś próbował, to i tak biletu by nie ku­pił”.
   Po przybyciu pod stadion uczestnicy marszu nie wykazali najmniejszego zainteresowania bi­letami, za to od razu zaczęli rzucać racami, ata­kować kibiców Polonii, pracowników klubu, po­licjantów i skakać po maskach samochodów. To był prawdziwy cel przemarszu zorganizowanego przez młodych patriotów.
   O tym, że jego uczestnicy od początku nie my­śleli o obejrzeniu meczu, ale o zadymie, świadczą zeznania Marcina C., jednego z oskarżonych o czynny udział w zbiegowisku. Wyznał on, że słyszał jak ktoś tuż przed stadionem rzucił hasło
„Atleci biegną przodem!” i na czoło pochodu na­tychmiast wysunęła się grupka kibiców o pokaź­nej muskulaturze. Sąd stwierdził, że zawołanie przytoczone przez C. w słowniku kibiców ozna­cza, że będzie rozróba, konstatując, iż akty de­strukcji i agresji były zaplanowane przez organi­zatorów przemarszu przed jego rozpoczęciem i w żaden sposób nie były powiązane z postawą policji.

Mit III, czyli wymuszanie
    „Gazeta Polska” z Błaszczakiem pieją, że poli­cja masowo wymuszała na zatrzymanych, by się przyznawali do czynnego udziału w zbiegowi­sku, także za pomocą tortur w postaci walenia kluczami po jądrach, sadzania na pałce posta­wionej na sztorc i robienia przysiadów. W rze­czywistości do winy przyznało się niecałe 30 pro­cent przyskrzynionych, wnioskując jednocze­śnie, że chcą dobrowolnie poddać się karze.
   Niemal wszyscy wnioski o samoukaranie wy­cofali zaraz po wyjściu z komendy. Przed sądem tłumaczyli, że do ich złożenia zostali zmuszeni przez funkcjonariuszy, ale nie za pomocą tortur, lecz zazwyczaj w drodze tak potwornych szykan jak groźba pozostania na dołku przez 48 godzin. Sądy zwykle nie dawały wiary takim wynurze­niom, traktując je jako linię obrony.
   Np. Marek K. zeznał, iż „wcześniejsze wyja­śnienia i wniosek o samoukaranie były składa­ne pod naciskiem policji, że były groźby pobi­cia, a policja powiedziała, że jak się nie przy­zna, zostanie zatrzymany na dłuższy czas”. Nie był jednak w stanie wskazać kto mu groził. Przy­znał również, że nikt go nie uderzył, nie po­pchnął, nie kopnął, choć - jak dodał - „niewie­le brakowało, żeby dostał”. Sąd uznał, że z wy­jaśnień Marka K. jednoznacznie wynika, iż „nie były podejmowane wobec oskarżonego żadne działania, również te z użyciem przemocy, któ­re spowodowały złożenie przez niego wyja­śnień o określonej treści”. I skazał go na 6 mie­sięcy paki w zawiasach.

Do winy w trakcie przesłuchania na komisariacie przyznał się rów­nież Robert G. W czasie procesu stwierdził, że zrobił tak, ponie­waż zamierzał lecieć na wakacje i bał się, że jak się nie przyzna, to spóźni się na samolot.
Co ciekawe jednocześnie utrzymywał, iż w przemarszu brał udział, gdyż bardzo chciał obejrzeć mecz z Polonią. Sęk w tym, że rozpoczęcie zawodów zaplanowano na godzinę 18, a jak wynika z zeznań G., odlot statku powietrznego nastąpić miał o 17.

   Z kolei Artur K. zakomunikował, że był „po­niekąd zmuszony do tego, żeby przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu”, ale stanowczo odmówił odpowiedzi kto, gdzie i w ja­ki sposób mu groził.

Mit IV, czyli niewidomi
   Według biało-czerwonej drużyny w składzie Błaszczak plus rządowe pismaki podczas prze­marszu to policja była agresywna, także wobec osób postronnych, nie wyłączając niewidomych. Tak się złożyło, że zadyma rzeczywiście nabrała rozmachu w okolicach siedziby Polskiego Związku Niewidomych. Patrioci w liczbie oko­ło 150, by czmychnąć gliniarzom, usiłowali we­drzeć się do budynku, ale portier zdołał za­mknąć drzwi wejściowe. Spokojnie idący na mecz kibice zaczęli w nie kopać, ale nie puści­ły, choć było blisko, bo uszczelki już wypadły. Ścisk na schodach wiodących do PZN był tak duży, że poręcze nie wytrzymały naporu i pękły. Na marginesie:

znaczna grupa kibiców schroniła się w pobliskim kościele, bo przed naśladowcami żołnierzy wyklętych wrota do świątyni stały otworem. Manewr ten pozwolił uniknąć odpowiedzialności karnej, gdyż policja w przybytku nie interweniowała.

   Akcja „Widelec”, jako polityczna ustawka, sta­nowiąca największe pogwałcenie wolności przez władzę od 1989 r., delikatnie mówiąc, wypada blado i nieprzekonująco. Mimo to w IV RP bis stała się symbolem starego burdelu i antytezą nowego ładu, co jest zasługą propagandystów udających niepokornych dziennikarzy. Nim Błaszczak i rządowi pismacy ukują kolejny mit warto by ruszyli łbami, bo jeśli kibole uwierzą, że po dobrej zmianie jako spadkobiercy rotmi­strza Pileckiego mają prawo demolować miasta i wsie to takich przemarszów będzie więcej. Nie tylko na mecze.
Maciej Mikołajczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz