Prezydentura dudawana
Adrian już dawno pożegnał się z myślą o
byciu prawdziwym prezydentem. Jego rzeczywistym celem jest to, żeby nam się wydawało,
iż Adrianem nie jest.
No dobrze, to bez
znieczulenia. Pamiętają państwo swą radość, że coś wygraliśmy, bo dwa weta, a
więc protesty miały sens? Nic nie wygraliśmy. Wygrał tylko Andrzej Duda. Użył
naszych protestów wyłącznie w jednym celu - do walki o pozory, że jest
prawdziwą głową państwa. Nigdy nie chciał walczyć z Kaczyńskim, bo jest mu on
tysiąckrotnie bliższy niż protestujący. Nigdy nie chciał walczyć o
konstytucję, którą ma dokładnie tam, gdzie protestujących. Chciał pozorów
prestiżu, dzięki którym mógłby spojrzeć w oczy swemu tacie. Protesty mu to
umożliwiły, zapewniając mu też dobry humor w czasie sierpniowego wypoczynku. I
był to ich jedyny realny skutek.
Może był moment,
gdy Andrzej Duda myślał, że będzie prawdziwym prezydentem. Gdy podniesionym
głosem deklarował, że jest „niezłomny”, sprawiał nawet wrażenie, że mówi to
serio. Wystarczyło jednak, by dostał od Kaczyńskiego kilka razy po nosie, i
pragnął już tylko jednego. Pozorów. Niech przestaną się ze mnie śmiać. Niech
nie widzą we mnie siedzącego w przedpokoju Adriana, niech nie szydzą, niech
okażą choć trochę szacunku. W lipcu Duda nie wetował więc ustaw sądowych.
Wetował kpiny z Dudy.
Duda nigdy nie
zostałby kandydatem na prezydenta, gdyby miał charakter. Kaczyński wyznaczył
go na kandydata, ponieważ doskonale wyczuł, że Duda charakteru nie ma.
A ponieważ go nie ma, może prezydenta co najwyżej udawać.
Ot, wyrób prezydentopodobny.
Nie ma co się nad Andrzejem Dudą litować. Kocha ten blichtr.
Wciąż zmienia mu się tembr głosu, gdy występuje, wciąż wzrusza się, słuchając
siebie, lubi limuzyny i wszystkie te breloczki władzy, które zastępują mu
władzę realną.
Dla PiS Duda ma być wyłącznie notariuszem i wykorzystywanym
propagandowo soft-PiS-em. Przeciwnicy PiS chcieliby z kolei, by Duda choć
czasem bywał prezydentem. On sam chce być kimś więcej niż notariuszem, ale nie
ma ani odwagi, ani wyobraźni, by być prezydentem. PiS i jego zwolennicy są więc
zawiedzeni, że robi cokolwiek, przeciwnicy PiS są zdegustowani, że nie robi
nic realnego. Duda chciałby być uznawany za normalnego prezydenta, ale jest za
słaby, by umiał ponosić konsekwencje działań, które by do tego prowadziły. Żeby
bowiem być normalnym prezydentem, musiałby być w permanentnym zwarciu z
niszczącym konstytucję PiS, a tego ani nie chce, ani nie potrafi. Jest więc w
przykurczu. Zbiera energię i bierze rozbieg do czegoś, co mogłoby być prawdziwą
polityką, ale lot jest krótki, bo sam boi się polecieć za daleko. Dolatuje więc
do stacji Pozory, ale i to denerwuje Kaczyńskiego. Prezes dał mu pałac i
uważa, że Duda - jak na człowieka, który bez jego błogosławieństwa nie
osiągnąłby nic - dostał od niego naprawdę dużo. I w zasadzie można tu
Kaczyńskiego zrozumieć.
Żeby być prawdziwym
prezydentem w epoce demontażu państwa prawa, Duda musiałby po prostu zachować
się jak mężczyzna i bronić konstytucji. Tyle że Kaczyński nie podeptałby jej
tak, jak to zrobił, bez pomocy Dudy. Teraz prezydent zamiast bronić resztek
konstytucji, woli szukać alibi dla swej zbrodni przeciw konstytucji i
przekonuje sam siebie, że nie jest ona nic warta. Jako współwinny mordowania
konstytucji stracił więc szansę na bycie prawdziwym prezydentem chwilę po
tym, gdy nim został. Trudno być jednocześnie podpalaczem i strażakiem.
Naiwni wciąż mogą
oczywiście uważać, że nastąpi cud. Zwolennicy „polityki realnej” plus trzech
symetrystów wciąż mogą wierzyć, że z Dudą da się o coś zagrać i coś ugrać.
Miłośnicy politycznych gierek mogą rozbierać na części wszelkie układanki oraz
intrygi między Krakowskim Przedmieściem a Nowogrodzką. Wbrew ich wyobrażeniom
nie komentują jednak realnej polityki. Analizują ploteczki z szatni, podczas
gdy gra toczy się na boisku. A na boisku Kaczyński i Duda grają w jednej
drużynie niszczycieli demokracji. Obrońcy demokracji zaś grają w drużynie
przeciwnej. Skończmy więc z groteską i spekulacjami, czy Duda będzie kandydatem
PiS w kolejnych wyborach. Oczywiście będzie. Czasem będzie trzepotał
skrzydełkami, ale do lotu się nie zerwie. Z prostego powodu. Śmiertelnie boi
się latać. I ma rację, że się boi, bo naprawdę nie umie.
Zostawmy jednak
Andrzeja Dudę z jego zabawkami, tym bardziej że nadchodzi sezon narciarski,
będzie się więc mógł oddać temu, co naprawdę go kręci.
Jeśli Andrzej Duda
ma choć czasami zachowywać się jak prezydent, to jest na to tylko jeden sposób.
Obrońców demokracji musi się bać bardziej niż Kaczyńskiego. Za chwilę
przyjdzie czas, by żądać od niego kolejnych wet. Tylko niech nie pisze już
żadnych swoich projektów służących wyłącznie do jego rozgrywek z PiS, które
dla przyszłości Polski i Polaków są całkowicie nieistotne.
Tomasz Lis
Izabela
Taki żarcik uroczy mi się przypomniał. Pod
blokiem stoi młodzian o wyglądzie patrioty stadionowego i ryczy: „Zajebali!
Zajebali!”. Na co z okna na trzecim piętrze wychyla się dziewczę i odkrzykuje:
„Izabela, debilu! Izabela!”. A przypomniał mi się, bo chętnie słucham znajomych
i nieznajomych zastanawiających się, czy my, lud niepisowski, jesteśmy już w
stanie totalnej Izabeli, czy może jest jakieś światełko w tunelu, z
zaznaczeniem, że nie chodzi pędzącą na nas lokomotywę.
Najczęściej słyszę,
dziesięć razy ostatnio jak nic, że przecież to szaleństwo nie może wiecznie
trwać, musi się skończyć, po czym rozmówca zejdzie na gospodarkę czy uchodźców,
jakość opozycji czy wzrost emocji narodowych i wychodzi mu, że kurde, jednak
może potrwać. Długo. Za długo. Tak długo, że jak się skończy, to nie będzie
skorup do posklejania.
Jedenasty rozmówca,
nie dość, że intelektualista, to jeszcze całkiem inteligentny - przewidział
zwycięstwo Dudy, PiS, Trumpa i brexit. Żeby nie było idealnie, to omsknął się z
Macronem (stawiał na Marine Le Pen) i poparciem dla AfD (pół roku temu dawał im
25 proc.). Cztery do dwóch, całkiem zacny wynik, więc zwykle pilnie słucham, co
ma do powiedzenia. No, obstawia, że jeżeli (bardzo ważne Jeżeli”) opozycja się
połączy i wystartuje jako blok, to ma szansę (szansę, nie pewność) pokonać
PiS. PiS mimo 500+ nie pozyskało wcześniej niegłosujących, co miałoby trwałe
konsekwencje i groziło ciężką Izabelą, ale podebrał wyborców innym partiom. A
to znaczy, że ci, którzy stracili, mogą odzyskać. Na dzisiaj PiS jest silne
słabością swych oponentów, co jest do odkręcenia. Poza tym sondaże sondażami,
ale mój intelektualista słyszy na ulicy i w tramwajach i widzi wśród
młodzieży, którą uczy, obciachowienie PiS. Pierwsze rysy, ale od nich zawsze
się zaczyna. Na obciachu poległ choćby Komorowski, który przecież nie miał
prawa przegrać, a jednak mu się udało i to w imponującym stylu.
Dwunasty mówi, że
skończymy jak antykomuniści w głębokim PRL, którzy zastanawiali się, która z
PZPR-owskich frakcji jest ciutkę mniejszym złem. Co poniekąd już się dzieje,
patrząc na nadzieje niektórych, że Duda, Morawiecki czy Gowin są lepsi od
Kaczyńskiego, Ziobry i Macierewicza, bo co prawda zakopią nas tak samo w
piachu, ale najpierw dadzą buzi.
Trzynasty,
czternasty i piętnasty mają nadzieję, że Budka, Trzaskowski i Gasiuk-Pihowicz
połączą siły, stworzą partię czy ruch i powstrzymają te watahy, co to niby
mieliśmy je do- rżnąć, a tymczasem one dorzynają nas aż miło.
Szesnasty i siedemnasty klną na symetrystów, czyli według
nich pożytecznych idiotów PiS, rozbrajających ten niewielki potencjał oporu, jaki jeszcze się ostał. No, i się
zapowietrzają, wspominając Razem, której to partii przyznaliby zbiorową
Nagrodę Darwina.
Osiemnasty do
dwudziestego piątego podkreślają, że nie trawią PiS i niech szlag ich trafi,
ale jakby to powiedzieć, na myśl o przyjeździe sporej reprezentacji
przedstawicieli religii pokoju, no to wiesz, ten tego, ale nie popieram PiS, o
nie!
Dwudziesty szósty uważa, że to jak z podgrzewaniem żaby w
garnku. Nawet nie zauważyliśmy, że zostaliśmy ugotowani. Słowem koncertowa
Izabela.
Dwudziesty siódmy jest
jednym z ostatnich PiS-owców, z którym udaje mi się rozmawiać bez stanu
przedzawałowe- go po obu stronach i kiedy mu wyliczam wszystkie absurdy,
głupoty, przewaly i draństwa dobrej zmiany, to on w każdym konkretnym wypadku
ze mną się zgadza, a na koniec stwierdza: „ale ogólnie to mają rację”. Znaczy:
dobra zmiana - tak, wypaczenia - nie!
Dwudziesty ósmy i
dziewiąty nie glosowali na PiS, ale uważają, że nic takiego strasznego się nie
dzieje, gospodarka furczy, oni i tak polityką specjalnie się nie interesowali,
więc te zadymy w mediach specjalnie ich nie obchodzą, w sumie jest git, no
przecież demokracja na tym polega, że większość rządzi, a że styl władzy
trochę paździerzowy, no to trudno i w sumie można zrozumieć, odstawieni długo
od żłoba byli, to się pocą.
Trzydziesty mówi,
że za zdrowie Kaczora powinniśmy się modlić, bo to ostatnia zapora przed gośćmi
w rodzaju Ziobry i regularnymi faszolami.
Trzydziestego
pierwszego też interesuje zdrowie prezesa, bo uważa, że gdyby coś, to w obozie
władzy nastąpiłaby wojna na eskalacje, co bynajmniej nie dałoby nam oddechu,
tylko jeszcze bardziej nieprzewidywalną Izabelę, z różnymi przemocami
włącznie. Co prawda szybciej by się wszystko skończyło. A jak prezesowi zdrowie
dopisze, w końcu z długowiecznych rodziców, to mamy naprawdę i na długo prze-
gwizdane. Ale takie miękkie przegwizdanie za to z silną stęchlizną.
Czyli raczej
Izabela.
Marcin Meller
Do Pana Ministra Kultury
Piszę do Pana bez cienia ironii, bo jest mi
Pana po ludzku żal. Obejrzałem transmisję gali kończącej Festiwal Filmów Fabularnych
w Gdyni i zrobiło mi się przykro, po tym jak Pan, Panie Ministrze, w niej
wystąpił. Kamera nie kłamała. Widać było, że Pan się boi. Po wielu płomiennych
przemówieniach, w których „wolność artystyczna” odmieniana była ustami
świetnych twórców przez wszystkie przypadki, Panu w strachu udało się
powiedzieć, że twórca powinien wybierać ważne tematy. I jako socjolog, i jako
brat znakomitego artysty powinien Pan wiedzieć, jak ważnym, a może
najważniejszym, tematem dla artysty jest swoboda twórcza, nieskrępowana
cenzurą, władzą i jej nieomylnym wyborem interesujących tematów oraz wsparciem
wyłącznie tego, co ją utrwala. Po raz pierwszy od lat kultura zyskała ministra
w randze wicepremiera. Liczyliśmy na to, że przynajmniej Pan stanie w szeregu
broniących naszej wolności, że Pana decyzje będą niezależne, odzwierciedlą
osobistą wrażliwość, że nie będzie Pan wydawał werdyktów na podstawie
podszeptów ludzi, którzy z tworzywem artystycznym nie mają nic wspólnego. Nie
potrzebujemy ministra, który się boi. Nie chcemy ministra, który nie ogląda
spektakli, nie jeździ na festiwale, nie pojawia się na pogrzebach wybitnych
postaci polskiej kultury. Nie potrzebny nam minister techniczny czy z jakiegoś
tabletu. Minister powinien być nasz. Stać na straży wolności artystów, naszych
praw i sprawiedliwego podziału publicznych podatków, przeznaczonych przez
wszystkich podatników na kulturę. To nieprawda, Panie Ministrze, że
organizacje pozarządowe są słabe. To nieprawda, że ludzie organizujący ruch
Kultura Niepodległa są grupą szalonych samozwańców. To wszystko ludzie
polskiej kultury, którzy strzegą swoich podstawowych praw. Niech się Pan nas
nie boi, Panie Ministrze. Nie będziemy buczeć ani kwitować Pana obecności
gwizdami od momentu, w którym zacznie nas Pan szanować. Jako były Zielony wie
Pan, że kornik w puszczy potrzebuje wolności. Niech Pan wróci do tej idei.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem
telewizyjnym
Noł! Noł! Noł!
Kiedy słyszę słowo „rekonstrukcja”, mam
ochotę dzwonić na pogotowie, ale ponieważ opieka lekarska k w nocy i w dni
świąteczne poddawana jest kolejnej reformie - szybko mi przechodzi. Wolę
cierpieć u siebie na kanapie, niż nocować w poczekalni u samego pana
Radziwiłła. Kiedy widzę reporterki i reporterów, jak z jednym pytaniem na
ustach („rekonstrukcja?”) czyhają na ministrów i lekceważeni, zbywani,
przepędzani jak komary, biegają za nimi po korytarzach, mam ochotę zawołać:
„Koleżanki i koledzy z mediów - stop! Dajcie sobie spokój z tą rekonstrukcją!”.
Co roku ta sama śpiewka: będzie - nie będzie? A cóż to za różnica? Gowin albo
Gliński - czy to naprawdę istotne, gdy chodzi o konstytucję lub o organizacje
pozarządowe? Jurgiel? Jaki? Sasin czy Brudziński? Wszyscy z tej samej ulepieni
gliny.
Żeby chociaż mieli
odrobinę fantazji i na przykład zorganizowali wieloetapowy Narodowy Rajd
Samochodowy „Szlakiem BOR”. Warszawa-Toruń-Katowice-Brzeszcze-Wisła-Zakopane.
„Polkom i Polakom to się należy”, „Polki i Polacy tego oczekują” - jak mówi
premier Szydło. Taki wyścig na pewno odwróciłby uwagę Polek i Polaków od tego,
że wciąż nie ogłoszono przyczyn i winnych wypadków limuzyn prezydenta,
premier, ministra Macierewicza, a teraz jeszcze Jacka Kurskiego. Tyle się mówi
przewlekłości postępowań, podobno z powodu układów oraz rozleniwionej kasty
sędziowskiej sprawy wloką się latami, a tu proste wypadki drogowe, kierowca z
ministrem na pokładzie wjechał w kufer samochodu jadącego przed nim i
miesiącami nie potrafią tego wyjaśnić. To jak oni wyjaśnią Smoleńsk?
Niepokojąca cisza
panuje wokół wraku. Teraz wszystko wydaje się ważniejsze niż Tu-154M. Minister
sprawiedliwości zajęty walką z prezydentem o władzę nad sądami, prezydent
zajęty walką z ministrami – Macierewiczem i Ziobrą, wiceminister Jaki w pogoni
za HG-W, a wrak niszczeje, idzie zima, zupełnie jak za Platformy. Waszczykowski
miał załatwić wrak z Trumpem, rząd miał w tej sprawie postawić na nogi NATO, i
co mamy zamiast wraku? - imposybilizm!
Zamiast wraku,
owszem, mamy - ale kolejny afront ze strony Amerykan ów. Rzeczniczka
Departamentu Stanu na konferencji prasowej odczytała antypolskie oświadczenie
w sprawie reformy systemu sprawiedliwości w naszym kraju. Bezczelność Jankesów
przekracza dopuszczalne granice. Ich naloty na Syrię są niczym w porównaniu z
agresją werbalną i mieszaniem się w wewnętrzne sprawy Polski. Niech oni nam
dają żołnierzy, sprzedają wyrzutnie, rakiety, samoloty, ale niech nie
wszczynają z nami wojny hybrydowej, o, nie!
Pchają swój nos w
nasze sprawy jak jakiejś Dominikanie i pouczają, na czym polega trójpodział
władzy oraz niezawisłe sądownictwo. Przecież nasz minister powiedział im
wyraźnie: kiedy myśmy mieli Sejm, oni mieszkali w wigwamach i strzelali z
łuku. Stawiamy sprawę jasno: Patrioty - yes, samoloty - yes, brygady - yes,
yes, yes, ale demokracja w stylu amerykańskim, Sąd Najwyższy niezależny od
prokuratora, a nawet od prezydenta - noł! noł! noł!
Amerykanie, jak przystało na naród młody,
podobnie jak Francuzi, dopiero uczą się kultury i polityki, są dumni z
dotychczasowych osiągnięć w stosunkach z Polską. Do ich głównych osiągnięć
należy kolorowa fotografia Donalda Trumpa z Witoldem Waszczykowskim (wisi w
Owalnym Gabinecie), polski prezydent na kolacji przy tym samym stole co
prezydent USA oraz niezapomniane pytanie Melanii Trump do Andrzeja Dudy:
„Gdzie jest Agata?” (w wersji oficjalnej: „Gdzie jest pierwsza dama?”), na co
strona polska udzieliła godnej odpowiedzi, że pierwszą damę zatrzymały
obowiązki.
Mimo tej otwartości i dobrej woli strony polskiej rzeczniczka
Departamentu Stanu, niejaka Heather Nauert (jak można się tak nazywać?), już po
raz drugi w tym roku roniła krokodyle łzy, odczytując zbiór herezji Departamentu
Stanu: „Polska ma prawo do przeprowadzania reform sądownictwa, ale takie
reformy powinny być zgodne z polską konstytucją i najwyższymi standardami prawa
międzynarodowego... Przedstawiliśmy nasze obawy dotyczące rządów prawa i zmian
w tym zakresie w Polsce. Chcę, żeby było to jasne. [Zmiany] powinny również szanować
niezależność sądownictwa i trójpodział władz. (...) Jesteśmy zaniepokojeni
ciągłym dążeniem polskiego rządu do stanowienia prawa, które zdaje się
ograniczać niezależność sądownictwa i potencjalnie osłabiać rządy prawa w
Polsce. (...) Ściśle monitorujemy sytuację w tym kraju. (...) Cały czas zachęcamy
Polskę do znalezienia szybkiego rozwiązania zgodnego z opiniami Komisji
Weneckiej zaleceniami Komisji Europejskiej z 27 lipca i 21 grudnia”.
W tym bezczelnym
oświadczeniu nie brak imperialistycznych pogróżek („ściśle monitorujemy
sytuację w tym kraju”) i rozkazów: „Wzywamy wszystkich (...) do rozwiązania,
które zapewniłoby pełnię działania i poszanowania demokratycznych instytucji w
Polsce i poszanowania mechanizmów zachowania równowagi politycznej ”. W odpowiedzi
minister Waszczykowski... zaprosił panią rzecznik do Polski. Nie dziwię się.
Widziałem ją w telewizji.
Kłopot ze Stanami
Zjednoczonymi polega na tym, że nimi nie można pomiatać tak jak Francją czy
Niemcami. Ameryki nie sposób postraszyć reparacjami. Nawet strach odszczeknąć,
że u nich bij ą Murzynów (choć to się zdarza). Jarosław Kaczyński nie udziela
wywiadów „wrogim mediom”. Gdyby jednak, to miałbym jedno pytanie: Jak można
zepsuć stosunki z Niemcami, Francją i Stanami Zjednoczonymi, jednocześnie czując
na plecach oddech Putina? Stąd realizuje zapowiedź Kaczyńskiego, że nawet
jeżeli będziemy „wyspą demokracji i tolerancji”, to przetrwamy.
Chcecie wiedzieć, w jakim kierunku pójdą
władze polskie? Zrobią wszystko, żeby zdyskredytować i odwołać z USA Marcina
Wronę (co robili jego rodzice i dziadkowie?), korespondenta TVN, który zadaje
takie prowokacyjne pytania w Departamencie Stanu, a następnie amerykańska
telewizja TVN emituje je w Polsce. Ten układ, tę oś Departament Stanu-TVN
trzeba złamać. Mówimy im nasze noł! noł! noł!
Daniel Passent
Pierwiastek z papieża
Staszku Barejo! Gdziekolwiek jesteś -
trzeba się napić. Chyba rozumiesz, że wolałbym u mnie. Wyciągnę nawet maliniak
z 1981 r. na bimbrze, cośmy go razem pędzili. Mam poważny powód. Uczę się
właśnie litewskiego, bo siedzieć w dzisiejszej Polsce i udawać, że nie mam
innego wyjścia, jest szkodliwe dla zdrowia. Zamieszkam 50 km na północ od moich
Wigier, wielkie mi halo. Przynajmniej nie będę rozumiał litewskiej telewizji,
a jak zacznę rozumieć, przeniosę się do Finlandii.
Czy ty wiesz,
kochany Barejo, ile wynosi pierwiastek trzeciego stopnia z wagi papieża Jana
Pawła II w dniu jego urodzin pomnożony przez liczbę pomników postawionych mu w
Polsce? Oczywiście nie wiesz, więc powiem ci uczciwie, że to wstyd. Uczeń III
klasy Zespołu Szkół Samorządowych im. Jana Pawła II we wsi Tereszpol - wie.
Skąd? Z programu nauczania obowiązującego w tej szkole. Każde dziecko musi
umieć „układać i rozwiązywać różne zadania matematyczne związane z życiem
papieża, np. z czasem i odległościami pielgrzymowania”. Umiejętność porównania
postaci Jana Pawła II z osobą Jezusa Chrystusa również jest wymagana. Uczeń
powinien jeszcze dobrze znać sytuację rodzinną Karola Wojtyły oraz nauczyć się
„Zdrowaś Mario” po angielsku i po rosyjsku. Uważam, że to ostatnie bardzo się
przyda. Świat przed absolwentami szkoły stanie otworem. Jeśli któregoś z nich
złapią w londyńskim metrze z nieważnym biletem, wtedy kontrolującemu zafunduje
„Zdrowaś Mario”. Dla większego wrażenia - w dwóch wersjach językowych.
Powiem ci, Staszku, że marzy mi się, by
podobny program został wdrożony w szkołach im. Józefa Piłsudskiego. Wiesz
przecież, że jest ich u nas mnóstwo, ale uczniowie nie wiedzą, co ich patron
robił pod Bezdanami w 1908 r. dla dobra Polskiej Partii Socjalistycznej oraz
ile razy i dla kogo zmieniał wyznanie, choć przez całe życie był niewierzący.
Niespecjalnie mnie to uwiera, chodzi tylko o rzetelność, by życiorysy bohaterów
nie stały się podobne do fałszywych pieniędzy. Bo spójrz, mój drogi, co się
dzieje. Nie tylko w szkołach. Wkrótce cała nasza historia będzie bajeczką o
nieustraszonych, zawsze prawych (i sprawiedliwych), pełnych miłości bliźniego
i głęboko wierzących patriotach Polakach. Wszyscy na świecie będą nam
zazdrościć. Oto dr hab. Tomasz Panfil z lubelskiego IPN ogłasza, że po wrześniu
1939 r. wygasły spory pomiędzy Polakami i Żydami, a sytuacja Żydów w
okupowanej przez hitlerowców Polsce nie była wcale taka zła. Znacznie gorzej
mieli Polacy, którzy ich ratowali, narażając życie. Ratowali, to prawda. Jednak
prof. Barbara Engelking, kierująca Centrum Badań nad Zagładą Żydów w PAN, uważa
wynurzenia Panfila za wyraz ignorancji. Najnowsze badania centrum dowodzą
bowiem, że „dwie trzecie Żydów szukających schronienia wśród Polaków ginęło,
często przez tych Polaków wydawanych, a czasem mordowanych”. Aż żal, że dr
Panfil nie miał szczęścia być naukowcem w Związku Radzieckim w latach
stalinowskich. Pole do popisu było znacznie większe, aż do Oceanu Arktycznego.
Stasiek, co jak co, ale na kulturę nasz
rząd chucha niczym Himilsbach na sałatę. Pamiętasz? „Weźcie mi sprzed nosa to
g...”. Poseł PiS Marek Suski postanowił się jednak poświęcić i leciał pół doby
do Chin na konkurs chopinowski. Oczywiście służbowo, za pieniądze podatników.
Przez cztery dni promował polską kulturę, bo przecież Chopin był Polakiem tak
jak Suski.
Barejo, wiesz, że
najszybsze we Wszechświecie jest światło - 299 792 km/s. Otóż informuję cię, że
w Polsce dwa razy szybciej od niego pędzi idiotyzm. To co, maliniaczek?
Stanisław Tym
Pułapka posybilizmu
Góra urodziła mysz. Andrzej Duda, po dwóch
miesiącach pracy własnej oraz ekspertów, przedstawił projekty ustaw sądowych
tak niedopracowane i niedomyślane, że w ciągu paru godzin rozsypały mu się w
rękach, łącznie z jakimś dziwacznym pomysłem nagłej zmiany konstytucji. W tych
propozycjach nawet technicznie i logicznie niewiele się klei, poza jedynym
czytelnym motywem, by, ustanawiając swoją władzę nad sądami, partia
uwzględniła prezydenta. Projekty Dudy nawet w obozie PiS wywołały konsternację
i ironiczne komentarze. Nie mówiąc już o opozycji, która srodze zawiodła się w
nieśmiałych nadziejach na jakiś bunt Dudy przeciw łamaniu konstytucji. A
ponieważ prezydenckie projekty ustaw nie zadowalają ani kierownictwa PiS, ani
opozycji parlamentarnej i ulicznej (znów mieliśmy manifestacje pod sądami),
merytorycznie zaś są żenujące - zapewne znów zaobserwujemy sondażowy wzrost
poparcia dla Andrzeja Dudy. Tak działa nasze polityczne prawo Murphy'ego: im
gorzej, tym wyżej. W rankingach popularności i zaufania zdecydowanie dominują
dziś partia PiS, a personalnie Andrzej Duda i Beata Szydło, urzędnicy raczej
bezwolni i bez większego politycznego znaczenia. Zaś po sondażowym dnie
szorują - w końcu broniący praworządności - działacze opozycji. Załamać się
można, jeśli się nie jest z PiS.
Zagadka - dlaczego„temu pisu nie spada?”-
obrosła licznymi hipotezami i teoriami. Po wyborach przed dwoma laty dominowała
teoria awarii politycznej (że Tusk, Komorowski, Ogórek, która zaszkodziła
lewicy), potem analizy zaczęły sięgać głębiej: że oto mamy bunt klasy
plebejskiej przeciwko klasie średniej albo że rozczarowana klasa średnia
zwróciła się przeciw elitom III RP lub że obserwujemy ewidentny bunt prowincji.
Była też narracja historyczna, że odżyła stłumiona nostalgia za PRL lub
odmroziły się konflikty i podziały z czasów międzywojnia. Ciekawa, do dziś
rozwijana, jest teoria kulturowa: PiS odkrył prawdziwą, folwarczną, chłopską
naturę Polaków, odrzucił uciążliwy snobizm na zachodnie„ą, ę", przywrócił
godność i swojskość, pokazał, że my ze Wschodu i że nie musimy się tego
wstydzić. Ważne są interpretacyjne nurty psychologiczne, odwołujące się do tłumionego
poczucia krzywdy, zawiści, chęci odwetu. Jest ciekawy zestaw teorii
mistycznych, mesjanistycznych - a jakby na drugim krańcu opowieść, że chodzi
zwyczajnie o kasę, kariery, utrzymanie się przy korycie i korumpowanie
państwowymi pieniędzmi (500 plus) jak największej grupy wyborców. Te hipotezy
czasem się łączą, częściej wykluczają.
Ostatnio, zapewne na tle tzw. sporu o
sądownictwo, modna stała się „teoria przełamywania imposybilizmu”. Oryginalne
słowo „imposybilizm”- wrzucone do naszego potocznego języka przez Jarosława
Kaczyńskiego jeszcze w czasach rządów Platformy - miało oznaczać demonstrowaną
jakoby przez PO „niemożność” rozwiązywania różnych problemów Polaków. A to z
powodu braku pieniędzy, ograniczeń prawnych, międzynarodowych umów,
politycznej poprawności. Kaczyński obiecywał, że po dojściu PiS do władzy
niemożliwe stanie się możliwe.
I na tym budowano kampanię wyborczą:„Nie wierzcie, że nie ma
pieniędzy; wystarczy tylko nie kraść”.„Prawo nie może być ważniejsze od woli
wyborców”- znamy, pamiętamy. Po wygranych wyborach (i to jest centrum teorii
przełamywania) PiS robi dokładnie jak zapowiedział. I co? - i nic. Dali 500
plus i budżet się nie załamał; obniżono wiek emerytalny, ludzie są zadowoleni,
a agencje ratingowe podnoszą notowania polskiej gospodarki. W ciągu paru
miesięcy dało się zlikwidować gimnazja, spolonizować wielkie banki, uszczelnić
system podatkowy, wyciąć kornika z Białowieży, zażądać reparacji wojennych od
Niemców.
Najlepszym symbolem przełamania
imposybilizmu Platformy jest komisja ds. warszawskich reprywatyzacji Patryka
Jakiego. Prawnicy dowodzili, że nie da się bez długich procesów odwrócić dokonanych
faktów, a tu proszę: Jaki oskarża, decyduje, nakazuje zwrot, pokrzywdzeni
lokatorzy płaczą ze szczęścia, dziękują panu ministrowi. Jeśli potem nie uda
się fizycznie odzyskać nieruchomości, to dlatego, że są jeszcze obrońcy
imposybilizmu w sądach i warszawskim ratuszu. Cała idea podporządkowania
prokuratury ministrowi sprawiedliwości ma służyć interwencji w wybrane,
spektakularne przypadki; prezydenta pomysł z ludową izbą odwoławczą w Sądzie
Najwyższym również zmierza do złamania ostateczności prawomocnych wyroków. Tak,
radykalny posybilizm tej ekipy niszczy resztki reputacji poprzedniej władzy i
obezwładnia dzisiejszą opozycję.
Sporo ludzi
wcześniej niewspierających PiS jest pod wrażeniem determinacji, skuteczności,
aktywności, pośpiechu tej ekipy - zwłaszcza po okresie tuskowego zastoju -
wytyczania dróg na skróty, nieliczenia się z oporem przeciwników i utyskiwaniem
ekspertów. Jeśli to nam się będzie wciąż podobało (sondaże poparcia dla PiS
rosną), będziemy mieli tego posybilizmu więcej. Prokurator Ziobro dopadnie
złych ludzi uniewinnianych przez złe sądy; Jaki odda, co będzie komu uważał;
Morawiecki zbuduje prom, lotnisko i milion aut na prąd; ABW i inne CBA będą
podsłuchiwać na potęgę, rzecz jasna bez jakiejkolwiek imposybilistycznej
kontroli, by nas ochronić przed terrorystami i oszustami; nowa izba odwoławcza
uchyli każdy napiętnowany przez władze wyrok itd. Partia, poprzez swoich ludzi
(byle mieć do nich dojście), zaprowadzi wszędzie prawo i sprawiedliwość.
Zgoda, cały ten trójpodział władzy,
konstytucja, przetargi, kontrola publiczna, niezależne media, kadrowe konkursy,
niekontrolowane samorządy, sądy, konsultacje, opinie - to wszystko strasznie
utrudnia rządzenie. Zmusza, żeby, zmieniając rzeczywistość, jednak trzymać się
procedur i przepisów prawa. Jakby cała demokracja została pomyślana po to, by
ograniczać, opóźniać władzę. Jakby podejrzliwie zakładano, że rządzący mogą się
pomylić albo dbać głównie o siebie i swoich ludzi, albo chcieć zdławić opozycję
i krytyków. Tak, radość z obalanego imposybilizmu może być naprawdę szczera. I
zabójcza.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz