niedziela, 8 października 2017

Prezydentura dudawana,Izabela,Do Pana Ministra Kultury,Noł! Noł! Noł!,Pierwiastek z papieża i Pułapka posybilizmu



Prezydentura dudawana

Adrian już dawno pożegnał się z myślą o byciu prawdziwym prezydentem. Jego rzeczywistym celem jest to, żeby nam się wydawało, iż Adria­nem nie jest.
   No dobrze, to bez znieczulenia. Pamiętają państwo swą ra­dość, że coś wygraliśmy, bo dwa weta, a więc protesty miały sens? Nic nie wygraliśmy. Wygrał tylko Andrzej Duda. Użył naszych protestów wyłącznie w jednym celu - do walki o pozo­ry, że jest prawdziwą głową państwa. Nigdy nie chciał walczyć z Kaczyńskim, bo jest mu on tysiąckrotnie bliższy niż prote­stujący. Nigdy nie chciał walczyć o konstytucję, którą ma do­kładnie tam, gdzie protestujących. Chciał pozorów prestiżu, dzięki którym mógłby spojrzeć w oczy swemu tacie. Protesty mu to umożliwiły, zapewniając mu też dobry humor w czasie sierpniowego wypoczynku. I był to ich jedyny realny skutek.
   Może był moment, gdy Andrzej Duda myślał, że będzie prawdziwym prezydentem. Gdy podniesionym głosem de­klarował, że jest „niezłomny”, sprawiał nawet wrażenie, że mówi to serio. Wystarczyło jednak, by dostał od Kaczyńskie­go kilka razy po nosie, i pragnął już tylko jednego. Pozorów. Niech przestaną się ze mnie śmiać. Niech nie widzą we mnie siedzącego w przedpokoju Adriana, niech nie szydzą, niech okażą choć trochę szacunku. W lipcu Duda nie wetował więc ustaw sądowych. Wetował kpiny z Dudy.
   Duda nigdy nie zostałby kandydatem na prezydenta, gdy­by miał charakter. Kaczyński wyznaczył go na kandyda­ta, ponieważ doskonale wyczuł, że Duda charakteru nie ma.
A ponieważ go nie ma, może prezydenta co najwyżej udawać. Ot, wyrób prezydentopodobny.
Nie ma co się nad Andrzejem Dudą litować. Kocha ten blichtr. Wciąż zmienia mu się tembr głosu, gdy występuje, wciąż wzrusza się, słuchając siebie, lubi limuzyny i wszystkie te breloczki władzy, które zastępują mu władzę realną.
Dla PiS Duda ma być wyłącznie notariuszem i wykorzysty­wanym propagandowo soft-PiS-em. Przeciwnicy PiS chcieli­by z kolei, by Duda choć czasem bywał prezydentem. On sam chce być kimś więcej niż notariuszem, ale nie ma ani odwagi, ani wyobraźni, by być prezydentem. PiS i jego zwolennicy są więc zawiedzeni, że robi cokolwiek, przeciwnicy PiS są zdegu­stowani, że nie robi nic realnego. Duda chciałby być uznawany za normalnego prezydenta, ale jest za słaby, by umiał ponosić konsekwencje działań, które by do tego prowadziły. Żeby bo­wiem być normalnym prezydentem, musiałby być w perma­nentnym zwarciu z niszczącym konstytucję PiS, a tego ani nie chce, ani nie potrafi. Jest więc w przykurczu. Zbiera energię i bierze rozbieg do czegoś, co mogłoby być prawdziwą polityką, ale lot jest krótki, bo sam boi się polecieć za daleko. Dolatuje więc do stacji Pozory, ale i to denerwuje Kaczyńskiego. Pre­zes dał mu pałac i uważa, że Duda - jak na człowieka, który bez jego błogosławieństwa nie osiągnąłby nic - dostał od niego na­prawdę dużo. I w zasadzie można tu Kaczyńskiego zrozumieć.
   Żeby być prawdziwym prezydentem w epoce demontażu państwa prawa, Duda musiałby po prostu zachować się jak mężczyzna i bronić konstytucji. Tyle że Kaczyński nie po­deptałby jej tak, jak to zrobił, bez pomocy Dudy. Teraz pre­zydent zamiast bronić resztek konstytucji, woli szukać alibi dla swej zbrodni przeciw konstytucji i przekonuje sam siebie, że nie jest ona nic warta. Jako współwinny mordowania kon­stytucji stracił więc szansę na bycie prawdziwym prezyden­tem chwilę po tym, gdy nim został. Trudno być jednocześnie podpalaczem i strażakiem.
   Naiwni wciąż mogą oczywiście uważać, że nastąpi cud. Zwolennicy „polityki realnej” plus trzech symetrystów wciąż mogą wierzyć, że z Dudą da się o coś zagrać i coś ugrać. Miłoś­nicy politycznych gierek mogą rozbierać na części wszelkie układanki oraz intrygi między Krakowskim Przedmieściem a Nowogrodzką. Wbrew ich wyobrażeniom nie komentują jednak realnej polityki. Analizują ploteczki z szatni, podczas gdy gra toczy się na boisku. A na boisku Kaczyński i Duda grają w jednej drużynie niszczycieli demokracji. Obrońcy demokracji zaś grają w drużynie przeciwnej. Skończmy więc z groteską i spekulacjami, czy Duda będzie kandydatem PiS w kolejnych wyborach. Oczywiście będzie. Czasem będzie trzepotał skrzydełkami, ale do lotu się nie zerwie. Z proste­go powodu. Śmiertelnie boi się latać. I ma rację, że się boi, bo naprawdę nie umie.
   Zostawmy jednak Andrzeja Dudę z jego zabawkami, tym bardziej że nadchodzi sezon narciarski, będzie się więc mógł oddać temu, co naprawdę go kręci.
   Jeśli Andrzej Duda ma choć czasami zachowywać się jak prezydent, to jest na to tylko jeden sposób. Obrońców de­mokracji musi się bać bardziej niż Kaczyńskiego. Za chwi­lę przyjdzie czas, by żądać od niego kolejnych wet. Tylko niech nie pisze już żadnych swoich projektów służących wy­łącznie do jego rozgrywek z PiS, które dla przyszłości Polski i Polaków są całkowicie nieistotne.
Tomasz Lis

Izabela

Taki żarcik uroczy mi się przypomniał. Pod blo­kiem stoi młodzian o wyglądzie patrioty stadiono­wego i ryczy: „Zajebali! Zajebali!”. Na co z okna na trzecim piętrze wychyla się dziewczę i odkrzykuje: „Izabela, debilu! Izabela!”. A przypomniał mi się, bo chętnie słucham znajomych i nieznajomych zastanawiających się, czy my, lud niepisowski, jesteśmy już w stanie totalnej Izabeli, czy może jest jakieś światełko w tunelu, z zaznaczeniem, że nie chodzi pędzącą na nas lokomotywę.
   Najczęściej słyszę, dziesięć razy ostatnio jak nic, że przecież to szaleństwo nie może wiecznie trwać, musi się skończyć, po czym rozmówca zejdzie na gospodarkę czy uchodźców, ja­kość opozycji czy wzrost emocji narodowych i wychodzi mu, że kurde, jednak może potrwać. Długo. Za długo. Tak długo, że jak się skończy, to nie będzie skorup do posklejania.
   Jedenasty rozmówca, nie dość, że intelektualista, to jesz­cze całkiem inteligentny - przewidział zwycięstwo Dudy, PiS, Trumpa i brexit. Żeby nie było idealnie, to omsknął się z Macronem (stawiał na Marine Le Pen) i poparciem dla AfD (pół roku temu dawał im 25 proc.). Cztery do dwóch, całkiem zacny wynik, więc zwykle pilnie słucham, co ma do powiedzenia. No, obstawia, że jeżeli (bardzo ważne Jeżeli”) opozycja się połą­czy i wystartuje jako blok, to ma szansę (szansę, nie pewność) pokonać PiS. PiS mimo 500+ nie pozyskało wcześniej niegłosujących, co miałoby trwałe konsekwencje i groziło ciężką Iza­belą, ale podebrał wyborców innym partiom. A to znaczy, że ci, którzy stracili, mogą odzyskać. Na dzisiaj PiS jest silne słaboś­cią swych oponentów, co jest do odkręcenia. Poza tym sondaże sondażami, ale mój intelektualista słyszy na ulicy i w tramwa­jach i widzi wśród młodzieży, którą uczy, obciachowienie PiS. Pierwsze rysy, ale od nich zawsze się zaczyna. Na obciachu po­legł choćby Komorowski, który przecież nie miał prawa prze­grać, a jednak mu się udało i to w imponującym stylu.
   Dwunasty mówi, że skończymy jak antykomuniści w głę­bokim PRL, którzy zastanawiali się, która z PZPR-owskich frakcji jest ciutkę mniejszym złem. Co poniekąd już się dzie­je, patrząc na nadzieje niektórych, że Duda, Morawiecki czy Gowin są lepsi od Kaczyńskiego, Ziobry i Macierewicza, bo co prawda zakopią nas tak samo w piachu, ale najpierw da­dzą buzi.
   Trzynasty, czternasty i piętnasty mają nadzieję, że Budka, Trzaskowski i Gasiuk-Pihowicz połączą siły, stworzą partię czy ruch i powstrzymają te watahy, co to niby mieliśmy je do- rżnąć, a tymczasem one dorzynają nas aż miło.
Szesnasty i siedemnasty klną na symetrystów, czyli według nich pożytecznych idiotów PiS, rozbrajających ten niewielki potencjał oporu, jaki jeszcze się ostał. No, i się zapowietrza­ją, wspominając Razem, której to partii przyznaliby zbioro­wą Nagrodę Darwina.
   Osiemnasty do dwudziestego piątego podkreślają, że nie trawią PiS i niech szlag ich trafi, ale jakby to powiedzieć, na myśl o przyjeździe sporej reprezentacji przedstawicieli religii pokoju, no to wiesz, ten tego, ale nie popieram PiS, o nie!
Dwudziesty szósty uważa, że to jak z podgrzewaniem żaby w garnku. Nawet nie zauważyliśmy, że zostaliśmy ugotowani. Słowem koncertowa Izabela.
   Dwudziesty siódmy jest jednym z ostatnich PiS-owców, z którym udaje mi się rozmawiać bez stanu przedzawałowe- go po obu stronach i kiedy mu wyliczam wszystkie absurdy, głupoty, przewaly i draństwa dobrej zmiany, to on w każdym konkretnym wypadku ze mną się zgadza, a na koniec stwier­dza: „ale ogólnie to mają rację”. Znaczy: dobra zmiana - tak, wypaczenia - nie!
   Dwudziesty ósmy i dziewiąty nie glosowali na PiS, ale uwa­żają, że nic takiego strasznego się nie dzieje, gospodarka fur­czy, oni i tak polityką specjalnie się nie interesowali, więc te zadymy w mediach specjalnie ich nie obchodzą, w sumie jest git, no przecież demokracja na tym polega, że większość rzą­dzi, a że styl władzy trochę paździerzowy, no to trudno i w su­mie można zrozumieć, odstawieni długo od żłoba byli, to się pocą.
   Trzydziesty mówi, że za zdrowie Kaczora powinniśmy się modlić, bo to ostatnia zapora przed gośćmi w rodzaju Ziobry i regularnymi faszolami.
   Trzydziestego pierwszego też interesuje zdrowie prezesa, bo uważa, że gdyby coś, to w obozie władzy nastąpiłaby woj­na na eskalacje, co bynajmniej nie dałoby nam oddechu, tyl­ko jeszcze bardziej nieprzewidywalną Izabelę, z różnymi przemocami włącznie. Co prawda szybciej by się wszystko skończyło. A jak prezesowi zdrowie dopisze, w końcu z dłu­gowiecznych rodziców, to mamy naprawdę i na długo prze- gwizdane. Ale takie miękkie przegwizdanie za to z silną stęchlizną.
   Czyli raczej Izabela.
Marcin Meller

Do Pana Ministra Kultury

Piszę do Pana bez cienia ironii, bo jest mi Pana po ludzku żal. Obejrzałem transmi­sję gali kończącej Festiwal Filmów Fabu­larnych w Gdyni i zrobiło mi się przykro, po tym jak Pan, Panie Ministrze, w niej wystąpił. Kamera nie kłamała. Widać było, że Pan się boi. Po wielu pło­miennych przemówieniach, w których „wolność artystyczna” odmieniana była ustami świetnych twórców przez wszystkie przypadki, Panu w strachu udało się powiedzieć, że twórca powinien wybierać ważne tematy. I jako socjolog, i jako brat znakomi­tego artysty powinien Pan wiedzieć, jak ważnym, a może najważniejszym, tematem dla artysty jest swoboda twórcza, nieskrępowana cenzurą, władzą i jej nieomylnym wyborem interesujących tema­tów oraz wsparciem wyłącznie tego, co ją utrwa­la. Po raz pierwszy od lat kultura zyskała ministra w randze wicepremiera. Liczyliśmy na to, że przy­najmniej Pan stanie w szeregu broniących naszej wolności, że Pana decyzje będą niezależne, od­zwierciedlą osobistą wrażliwość, że nie będzie Pan wydawał werdyktów na podstawie podszeptów lu­dzi, którzy z tworzywem artystycznym nie mają nic wspólnego. Nie potrzebujemy ministra, który się boi. Nie chcemy ministra, który nie ogląda spek­takli, nie jeździ na festiwale, nie pojawia się na po­grzebach wybitnych postaci polskiej kultury. Nie potrzebny nam minister techniczny czy z jakiegoś tabletu. Minister powinien być nasz. Stać na straży wolności artystów, naszych praw i sprawiedliwego podziału publicznych podatków, przeznaczonych przez wszystkich podatników na kulturę. To nie­prawda, Panie Ministrze, że organizacje pozarzą­dowe są słabe. To nieprawda, że ludzie organizujący ruch Kultura Niepodległa są grupą szalonych samo­zwańców. To wszystko ludzie polskiej kultury, któ­rzy strzegą swoich podstawowych praw. Niech się Pan nas nie boi, Panie Ministrze. Nie będziemy buczeć ani kwitować Pana obecności gwizdami od mo­mentu, w którym zacznie nas Pan szanować. Jako były Zielony wie Pan, że kornik w puszczy potrze­buje wolności. Niech Pan wróci do tej idei.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

Noł! Noł! Noł!

Kiedy słyszę słowo „rekon­strukcja”, mam ochotę dzwonić na pogotowie, ale ponieważ opieka lekarska k w nocy i w dni świąteczne poddawana jest kolejnej reformie - szybko mi przechodzi. Wolę cierpieć u siebie na kanapie, niż nocować w pocze­kalni u samego pana Radziwiłła. Kiedy widzę reporterki i reporterów, jak z jednym pytaniem na ustach („rekon­strukcja?”) czyhają na ministrów i lekceważeni, zbywani, przepędzani jak komary, biegają za nimi po korytarzach, mam ochotę zawołać: „Koleżanki i koledzy z mediów - stop! Dajcie sobie spokój z tą rekonstrukcją!”. Co roku ta sama śpiewka: będzie - nie będzie? A cóż to za różnica? Gowin albo Gliński - czy to naprawdę istotne, gdy chodzi o konstytucję lub o organizacje pozarządowe? Jurgiel? Jaki? Sasin czy Brudziński? Wszyscy z tej samej ulepieni gliny.
   Żeby chociaż mieli odrobinę fantazji i na przykład zor­ganizowali wieloetapowy Narodowy Rajd Samochodowy „Szlakiem BOR”. Warszawa-Toruń-Katowice-Brzeszcze-Wisła-Zakopane. „Polkom i Polakom to się należy”, „Polki i Polacy tego oczekują” - jak mówi premier Szydło. Taki wyścig na pewno odwróciłby uwagę Polek i Polaków od tego, że wciąż nie ogłoszono przyczyn i winnych wy­padków limuzyn prezydenta, premier, ministra Macie­rewicza, a teraz jeszcze Jacka Kurskiego. Tyle się mówi przewlekłości postępowań, podobno z powodu układów oraz rozleniwionej kasty sędziowskiej sprawy wloką się la­tami, a tu proste wypadki drogowe, kierowca z ministrem na pokładzie wjechał w kufer samochodu jadącego przed nim i miesiącami nie potrafią tego wyjaśnić. To jak oni wyjaśnią Smoleńsk?
   Niepokojąca cisza panuje wokół wraku. Teraz wszystko wydaje się ważniejsze niż Tu-154M. Minister sprawiedli­wości zajęty walką z prezydentem o władzę nad sądami, prezydent zajęty walką z ministrami – Macierewiczem i Ziobrą, wiceminister Jaki w pogoni za HG-W, a wrak niszczeje, idzie zima, zupełnie jak za Platformy. Waszczykowski miał załatwić wrak z Trumpem, rząd miał w tej sprawie postawić na nogi NATO, i co mamy zamiast wra­ku? - imposybilizm!
   Zamiast wraku, owszem, mamy - ale kolejny afront ze strony Amerykan ów. Rzeczniczka Departamentu Stanu na konferencji prasowej odczytała antypolskie oświadcze­nie w sprawie reformy systemu sprawiedliwości w naszym kraju. Bezczelność Jankesów przekracza dopuszczalne granice. Ich naloty na Syrię są niczym w porównaniu z agresją werbalną i mieszaniem się w wewnętrzne sprawy Polski. Niech oni nam dają żołnierzy, sprzedają wyrzutnie, rakiety, samoloty, ale niech nie wszczynają z nami wojny hybrydowej, o, nie!
   Pchają swój nos w nasze sprawy jak jakiejś Dominikanie i pouczają, na czym polega trójpodział władzy oraz nie­zawisłe sądownictwo. Przecież nasz minister powiedział im wyraźnie: kiedy myśmy mieli Sejm, oni mieszkali w wi­gwamach i strzelali z łuku. Stawiamy sprawę jasno: Patrioty - yes, samoloty - yes, brygady - yes, yes, yes, ale demo­kracja w stylu amerykańskim, Sąd Najwyższy niezależny od prokuratora, a nawet od prezydenta - noł! noł! noł!

Amerykanie, jak przystało na naród młody, podobnie jak Fran­cuzi, dopiero uczą się kultury i po­lityki, są dumni z dotychczasowych osiągnięć w stosunkach z Polską. Do ich głównych osiągnięć należy kolorowa fotografia Donalda Trumpa z Witoldem Waszczykowskim (wisi w Owalnym Gabinecie), polski prezydent na kolacji przy tym samym stole co prezydent USA oraz niezapomnia­ne pytanie Melanii Trump do Andrzeja Dudy: „Gdzie jest Agata?” (w wersji oficjalnej: „Gdzie jest pierwsza dama?”), na co strona polska udzieliła godnej odpowiedzi, że pierw­szą damę zatrzymały obowiązki.
Mimo tej otwartości i dobrej woli strony polskiej rzecz­niczka Departamentu Stanu, niejaka Heather Nauert (jak można się tak nazywać?), już po raz drugi w tym roku ro­niła krokodyle łzy, odczytując zbiór herezji Departamen­tu Stanu: „Polska ma prawo do przeprowadzania reform sądownictwa, ale takie reformy powinny być zgodne z polską konstytucją i najwyższymi standardami prawa międzynarodowego... Przedstawiliśmy nasze obawy do­tyczące rządów prawa i zmian w tym zakresie w Polsce. Chcę, żeby było to jasne. [Zmiany] powinny również sza­nować niezależność sądownictwa i trójpodział władz. (...) Jesteśmy zaniepokojeni ciągłym dążeniem polskiego rzą­du do stanowienia prawa, które zdaje się ograniczać nieza­leżność sądownictwa i potencjalnie osłabiać rządy prawa w Polsce. (...) Ściśle monitorujemy sytuację w tym kra­ju. (...) Cały czas zachęcamy Polskę do znalezienia szyb­kiego rozwiązania zgodnego z opiniami Komisji Weneckiej zaleceniami Komisji Europejskiej z 27 lipca i 21 grudnia”.
   W tym bezczelnym oświadczeniu nie brak imperiali­stycznych pogróżek („ściśle monitorujemy sytuację w tym kraju”) i rozkazów: „Wzywamy wszystkich (...) do rozwią­zania, które zapewniłoby pełnię działania i poszanowania demokratycznych instytucji w Polsce i poszanowania me­chanizmów zachowania równowagi politycznej ”. W odpowiedzi minister Waszczykowski... zaprosił panią rzecznik do Polski. Nie dziwię się. Widziałem ją w telewizji.
   Kłopot ze Stanami Zjednoczonymi polega na tym, że nimi nie można pomiatać tak jak Francją czy Niemcami. Ameryki nie sposób postraszyć reparacjami. Nawet strach odszczeknąć, że u nich bij ą Murzynów (choć to się zdarza). Jarosław Kaczyński nie udziela wywiadów „wrogim me­diom”. Gdyby jednak, to miałbym jedno pytanie: Jak można zepsuć stosunki z Niemcami, Francją i Stanami Zjednoczonymi, jednocześnie czując na plecach oddech Putina? Stąd realizuje zapowiedź Kaczyńskiego, że nawet jeżeli bę­dziemy „wyspą demokracji i tolerancji”, to przetrwamy.

Chcecie wiedzieć, w jakim kierunku pójdą władze pol­skie? Zrobią wszystko, żeby zdyskredytować i odwołać z USA Marcina Wronę (co robili jego rodzice i dziadko­wie?), korespondenta TVN, który zadaje takie prowoka­cyjne pytania w Departamencie Stanu, a następnie ame­rykańska telewizja TVN emituje je w Polsce. Ten układ, tę oś Departament Stanu-TVN trzeba złamać. Mówimy im nasze noł! noł! noł!
Daniel Passent

Pierwiastek z papieża

Staszku Barejo! Gdziekol­wiek jesteś - trzeba się napić. Chyba rozumiesz, że wolałbym u mnie. Wy­ciągnę nawet maliniak z 1981 r. na bimbrze, cośmy go razem pędzili. Mam poważny powód. Uczę się właśnie litewskiego, bo sie­dzieć w dzisiejszej Polsce i udawać, że nie mam innego wyjścia, jest szkodliwe dla zdrowia. Zamieszkam 50 km na północ od moich Wigier, wielkie mi halo. Przynaj­mniej nie będę rozumiał litewskiej telewizji, a jak za­cznę rozumieć, przeniosę się do Finlandii.
   Czy ty wiesz, kochany Barejo, ile wynosi pierwiastek trzeciego stopnia z wagi papieża Jana Pawła II w dniu jego urodzin pomnożony przez liczbę pomników po­stawionych mu w Polsce? Oczywiście nie wiesz, więc powiem ci uczciwie, że to wstyd. Uczeń III klasy Ze­społu Szkół Samorządowych im. Jana Pawła II we wsi Tereszpol - wie. Skąd? Z programu nauczania obo­wiązującego w tej szkole. Każde dziecko musi umieć „układać i rozwiązywać różne zadania matematyczne związane z życiem papieża, np. z czasem i odległościami pielgrzymowania”. Umiejętność porównania postaci Jana Pawła II z osobą Jezusa Chrystusa również jest wymagana. Uczeń powinien jeszcze dobrze znać sytuację ro­dzinną Karola Wojtyły oraz nauczyć się „Zdrowaś Ma­rio” po angielsku i po rosyjsku. Uważam, że to ostatnie bardzo się przyda. Świat przed absolwentami szkoły sta­nie otworem. Jeśli któregoś z nich złapią w londyńskim metrze z nieważnym biletem, wtedy kontrolującemu zafunduje „Zdrowaś Mario”. Dla większego wrażenia - w dwóch wersjach językowych.

Powiem ci, Staszku, że marzy mi się, by podobny pro­gram został wdrożony w szkołach im. Józefa Piłsud­skiego. Wiesz przecież, że jest ich u nas mnóstwo, ale uczniowie nie wiedzą, co ich patron robił pod Bezdanami w 1908 r. dla dobra Polskiej Partii Socjalistycz­nej oraz ile razy i dla kogo zmieniał wyznanie, choć przez całe życie był niewierzący. Niespecjalnie mnie to uwiera, chodzi tylko o rzetelność, by życiorysy bo­haterów nie stały się podobne do fałszywych pieniędzy. Bo spójrz, mój drogi, co się dzieje. Nie tylko w szkołach. Wkrótce cała nasza historia będzie bajeczką o nieustra­szonych, zawsze prawych (i sprawiedliwych), pełnych miłości bliźniego i głęboko wierzących patriotach Polakach. Wszyscy na świecie będą nam zazdrościć. Oto dr hab. Tomasz Panfil z lubelskiego IPN ogłasza, że po wrześniu 1939 r. wygasły spory pomiędzy Pola­kami i Żydami, a sytuacja Żydów w okupowanej przez hitlerowców Polsce nie była wcale taka zła. Znacznie gorzej mieli Polacy, którzy ich ratowali, narażając życie. Ratowali, to prawda. Jednak prof. Barbara Engelking, kierująca Centrum Badań nad Zagładą Żydów w PAN, uważa wynurzenia Panfila za wyraz ignorancji. Naj­nowsze badania centrum dowodzą bowiem, że „dwie trzecie Żydów szukających schronienia wśród Polaków ginęło, często przez tych Polaków wydawanych, a cza­sem mordowanych”. Aż żal, że dr Panfil nie miał szczę­ścia być naukowcem w Związku Radzieckim w latach stalinowskich. Pole do popisu było znacznie większe, aż do Oceanu Arktycznego.

Stasiek, co jak co, ale na kulturę nasz rząd chucha ni­czym Himilsbach na sałatę. Pamiętasz? „Weźcie mi sprzed nosa to g...”. Poseł PiS Marek Suski postanowił się jednak poświęcić i leciał pół doby do Chin na kon­kurs chopinowski. Oczywiście służbowo, za pieniądze podatników. Przez cztery dni promował polską kulturę, bo przecież Chopin był Polakiem tak jak Suski.
   Barejo, wiesz, że najszybsze we Wszechświecie jest światło - 299 792 km/s. Otóż informuję cię, że w Pol­sce dwa razy szybciej od niego pędzi idiotyzm. To co, maliniaczek?
Stanisław Tym

Pułapka posybilizmu

Góra urodziła mysz. Andrzej Duda, po dwóch miesiącach pracy własnej oraz ekspertów, przedstawił projekty ustaw sądowych tak niedopracowane i niedomyślane, że w ciągu paru godzin rozsypały mu się w rękach, łącz­nie z jakimś dziwacznym pomysłem nagłej zmiany konstytucji. W tych propozycjach nawet technicznie i logicznie niewiele się klei, poza jedynym czytelnym motywem, by, ustana­wiając swoją władzę nad sądami, partia uwzględniła prezydenta. Projekty Dudy nawet w obozie PiS wywołały konsternację i ironiczne komentarze. Nie mówiąc już o opozycji, która srodze zawiodła się w nieśmiałych nadziejach na jakiś bunt Dudy przeciw łamaniu konsty­tucji. A ponieważ prezydenckie projekty ustaw nie zadowalają ani kie­rownictwa PiS, ani opozycji parlamentarnej i ulicznej (znów mieliśmy manifestacje pod sądami), merytorycznie zaś są żenujące - zapewne znów zaobserwujemy sondażowy wzrost poparcia dla Andrzeja Dudy. Tak działa nasze polityczne prawo Murphy'ego: im gorzej, tym wyżej. W rankingach popularności i zaufania zdecydowanie dominują dziś partia PiS, a personalnie Andrzej Duda i Beata Szydło, urzędnicy raczej bezwolni i bez większego politycznego znaczenia. Zaś po son­dażowym dnie szorują - w końcu broniący praworządności - działa­cze opozycji. Załamać się można, jeśli się nie jest z PiS.

Zagadka - dlaczego„temu pisu nie spada?”- obrosła licznymi hipotezami i teoriami. Po wyborach przed dwoma laty domino­wała teoria awarii politycznej (że Tusk, Komorowski, Ogórek, która zaszkodziła lewicy), potem analizy zaczęły sięgać głębiej: że oto mamy bunt klasy plebejskiej przeciwko klasie średniej albo że rozczarowana klasa średnia zwróciła się przeciw elitom III RP lub że obserwujemy ewidentny bunt prowincji. Była też narracja historyczna, że odżyła stłumiona nostalgia za PRL lub odmroziły się konflikty i podziały z cza­sów międzywojnia. Ciekawa, do dziś rozwijana, jest teoria kulturowa: PiS odkrył prawdziwą, folwarczną, chłopską naturę Polaków, odrzucił uciążliwy snobizm na zachodnie„ą, ę", przywrócił godność i swojskość, pokazał, że my ze Wschodu i że nie musimy się tego wstydzić. Ważne są interpretacyjne nurty psychologiczne, odwołujące się do tłumione­go poczucia krzywdy, zawiści, chęci odwetu. Jest ciekawy zestaw teorii mistycznych, mesjanistycznych - a jakby na drugim krańcu opowieść, że chodzi zwyczajnie o kasę, kariery, utrzymanie się przy korycie i ko­rumpowanie państwowymi pieniędzmi (500 plus) jak największej gru­py wyborców. Te hipotezy czasem się łączą, częściej wykluczają.

Ostatnio, zapewne na tle tzw. sporu o sądownictwo, modna stała się „teoria przełamywania imposybilizmu”. Oryginalne słowo „imposybilizm”- wrzucone do naszego potocznego języka przez Jarosława Kaczyńskiego jeszcze w czasach rządów Platformy - miało oznaczać demonstrowaną jakoby przez PO „niemożność” rozwiązywania różnych problemów Polaków. A to z powodu braku pieniędzy, ograniczeń praw­nych, międzynarodowych umów, politycznej poprawności. Kaczyński obiecywał, że po dojściu PiS do władzy niemożliwe stanie się możliwe.
I na tym budowano kampanię wyborczą:„Nie wierzcie, że nie ma pieniędzy; wystarczy tylko nie kraść”.„Prawo nie może być ważniejsze od woli wyborców”- znamy, pamiętamy. Po wygranych wyborach (i to jest centrum teorii przełamywania) PiS robi dokładnie jak zapowie­dział. I co? - i nic. Dali 500 plus i budżet się nie załamał; obniżono wiek emerytalny, ludzie są zadowoleni, a agencje ratingowe podnoszą noto­wania polskiej gospodarki. W ciągu paru miesięcy dało się zlikwidować gimnazja, spolonizować wielkie banki, uszczelnić system podatkowy, wyciąć kornika z Białowieży, zażądać reparacji wojennych od Niemców.

Najlepszym symbolem przełamania imposybilizmu Platformy jest komisja ds. warszawskich reprywatyzacji Patryka Jakiego. Prawnicy dowodzili, że nie da się bez długich procesów odwrócić do­konanych faktów, a tu proszę: Jaki oskarża, decyduje, nakazuje zwrot, pokrzywdzeni lokatorzy płaczą ze szczęścia, dziękują panu ministrowi. Jeśli potem nie uda się fizycznie odzyskać nieruchomości, to dlatego, że są jeszcze obrońcy imposybilizmu w sądach i warszawskim ratuszu. Cała idea podporządkowania prokuratury ministrowi sprawiedliwości ma służyć interwencji w wybrane, spektakularne przypadki; prezyden­ta pomysł z ludową izbą odwoławczą w Sądzie Najwyższym również zmierza do złamania ostateczności prawomocnych wyroków. Tak, rady­kalny posybilizm tej ekipy niszczy resztki reputacji poprzedniej władzy i obezwładnia dzisiejszą opozycję.
   Sporo ludzi wcześniej niewspierających PiS jest pod wrażeniem de­terminacji, skuteczności, aktywności, pośpiechu tej ekipy - zwłaszcza po okresie tuskowego zastoju - wytyczania dróg na skróty, nieliczenia się z oporem przeciwników i utyskiwaniem ekspertów. Jeśli to nam się będzie wciąż podobało (sondaże poparcia dla PiS rosną), będziemy mieli tego posybilizmu więcej. Prokurator Ziobro dopadnie złych ludzi unie­winnianych przez złe sądy; Jaki odda, co będzie komu uważał; Morawiecki zbuduje prom, lotnisko i milion aut na prąd; ABW i inne CBA będą podsłuchiwać na potęgę, rzecz jasna bez jakiejkolwiek imposybilistycznej kontroli, by nas ochronić przed terrorystami i oszustami; nowa izba odwoławcza uchyli każdy napiętnowany przez władze wyrok itd. Partia, poprzez swoich ludzi (byle mieć do nich dojście), zaprowadzi wszędzie prawo i sprawiedliwość.

Zgoda, cały ten trójpodział władzy, konstytucja, przetargi, kontrola publiczna, niezależne media, kadrowe konkursy, niekontrolowane samorządy, sądy, konsultacje, opinie - to wszystko strasznie utrudnia rządzenie. Zmusza, żeby, zmieniając rzeczywistość, jednak trzymać się procedur i przepisów prawa. Jakby cała demokracja została pomyślana po to, by ograniczać, opóźniać władzę. Jakby podejrzliwie zakładano, że rządzący mogą się pomylić albo dbać głównie o siebie i swoich ludzi, albo chcieć zdławić opozycję i krytyków. Tak, radość z obalanego imposybilizmu może być naprawdę szczera. I zabójcza.
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz