Zdjęcie z broszury Polskiej Fundacji Narodowej, informującej
mieszkańców Warszawy o nowych patronach zdekomunizowanych ulic. W ramach akcji
ulica 17 stycznia (1945 r. - data wkroczenia wojsk radzieckich do Warszawy)
otrzymała nazwę ul. Komitetu Obrony Robotników. Fotografię z 1979 r., zrobioną
w trakcie głodówki działaczy KOR w kościele Świętego Krzyża, zaopatrzono
stemplem, aby zakryć twarz Adama Michnika. Powyżej - plakat wydany przez PFN
Jedni uważają za
bohatera Kuronia, inni „Burego”. Tak jest i już. Należy tylko zadbać, żeby nie
brali się za łby na ulicach i żeby nie lała się krew w imię rywalizacji pamięci
Rozmawia Paweł Reszka
NEWSWEEK: Mam książkę Orlando Figesa
„Szepty” o życiu codziennym w stalinowskiej Rosji. Na okładce fotografia
rodzinna z zamazaną twarzą. To chłopak, który okazał się wrogiem ludu.
PIOTR OSĘKA: W czasie stalinowskiej Wielkiej Czystki w dużym tempie
usuwano postaci z Biura Politycznego. Dochodziło do przeoczeń. Uważni
obserwatorzy zauważali na przykład, że na zdjęciach jest więcej nóg, niż
wskazywałaby liczba osób siedzących przy stole. Na fotografiach Lenin musiał
być dostojny, a Trocki nieobecny.
Ministerstwo Obrony Narodowej
zrobiło film z okazji rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Są prezydent Duda i
minister Błaszczak, za to brakuje profesora Geremka i prezydenta
Kwaśniewskiego. Internet pęka ze śmiechu!
- Nic tak nie cieszy jak
przyłapanie przeciwnika na kłamstwie. W dzisiejszej Polsce operacji pod hasłem:
„To Kaczyński był przywódcą strajku w Stoczni Gdańskiej, a nie Wałęsa” - nie da
się przeprowadzić.
Ale gdybyśmy powiedzieli:
„Jarosław Kaczyński nie był internowany i był ważnym negocjatorem przy Okrągłym
Stole, za to Bronisław Komorowski wiele miesięcy spędził internowany i
kontestował Okrągły Stół”, to wiele osób powie: „Niemożliwe!”.
- Bo to jest efekt innego rodzaju
opowieści. Ona jest bardziej rozmyta, oparta na generowaniu emocji. Na przykład
zdanie: „Transformacja ustrojowa się nie powiodła, bo rozbiła ją sitwa es-
beków zblatowana z lewakami z KOR i agentami”. Zarzut nieostry, a chwytliwy.
Można go popierać strzępami wiadomości, które go uprawdopodobnią. Innymi słowy
- nie da się wygumkować Wałęsy, ale można powiedzieć: „On był przez cały czas
agentem; wszystko, co robił, było ukartowane przez komunistów”. Można też grać
na nucie nacjonalistycznej, czyli bronić mitu heroicznego narodu.
PRL wyrzucił do kosza II RP,
III RP wywaliła do kosza PRL, a IV RP niesie na śmietnik III RP i przydeptuje leżący tam PRL. Historia
się powtarza, może tylko z różnym natężeniem.
- Władza radykalna i populistyczna
chętnie sięga po proste interpretacje historii.
Ale nawet PRL nie wyrzucał całej
II RP. Był tam przecież „słuszny” ruch robotniczy, byli komuniści, zdrowe
jądro. A reszta była zła; sanacyjno-faszystowska. Za to III RP w stosunku do
PRL była bardziej zniuansowana.
A teraz nasza historia jest
przedstawiana jako starcie ciemiężonego narodu z komunistycznym oprawcą. Raz
zwyciężają komuniści i wtedy naród cierpi. Ale kiedy indziej komuniści dostają
łomot od narodu. Nie ma nic pośrodku, światy się nie przenikają. Stąd słowa
premiera Morawieckiego, że w 1968 r. nie było Polski, tylko komunistyczna
okupacja.
Bada pan Marzec ’68. Trudno
opowiadać o tamtym czasie jako o walce frakcji w PZPR, a pomijać
zwykłych ludzi, którzy klaskali, gdy „syjoniści” odjeżdżali do „Syjamu”.
- Tak - wielu klaskało. Ilu? Nie
wiemy. Ale gdy zaczyna się robić badania lokalne, rekonstruować to, co się
działo w małych miasteczkach, włos się jeży na głowie. Donosy płynęły szeroką
falą: „ten Żyd i tamten też Żyd i ten na pewno też, bo ma samochód”.
Zacytuję coś: „Ta instytucja
szczególnie w świetle sporu polsko-izraelskiego stała się narzędziem
antypolskiej propagandy i reprezentuje obce interesy”. To
rok 1968 czy 2018?
- „Spór polsko-izraelski” to
sformułowanie współczesne. Więc to 2018 r., ale pachnący 1968. Ja mam cytaty
absolutnie nie do odróżnienia. Mamy powtórzenie tamtego języka - aż zdumiewające,
że w skali 1:1. Przecież piszą to stosunkowo młodzi ludzie. Założę się, że nie
czytali tamtej propagandy. Ale jest tradycja, którą w latach 60. podgrzał
Władysław Gomułka - potrzeby udowadniania sobie i światu, że cierpieliśmy nie
mniej niż Żydzi. Na głosy opinii światowej czy głosy ocalonych Żydów, którzy
mieli inną optykę, władza reagowała ze złością.
Jakie głosy?
- Żydzi mówili: „Nie tylko Niemcy
byli wrogami. Baliśmy się też naszych polskich sąsiadów”.
A reakcja władzy?
- Gazety w PRL w latach 60. pisały
o fali antypolonizmu rozlewającej się po świecie. Władza robi wtedy wszystko,
żeby pokazać naszą pamięć jako jedyną prawdziwą. „Niemcy kupili Żydów, a Żydzi
mają już taką naturę, że dadzą się kupić i za pieniądze oplują dobroczyńcę”. W
prasie zalew tekstów o Polakach ratujących Żydów i o niewdzięcznych Żydach,
którzy nie dziękują. Był też wyjątkowo paskudny tekst Ryszarda Gontarza
„Samotni wśród współbraci” o żydowskich kolaborantach.
Jest podobieństwo?
- Trudno go nie dostrzec. To
niemal kropka w kropkę to, co teraz czytamy w prawicowych pismach: „Musimy
przypomnieć o żydowskim współudziale w Holokauście”. To dotyczy też polityków.
Ich usta mimowolnie wypowiadają słowa sprzed 50 lat.
Jakiś przykład?
- Komisja partyjna w 1968 r.
rozlicza błędy „Wielkiej encyklopedii powszechnej”. Krytykę wywołuje
szczególnie hasło „obozy koncentracyjne”. Napisano bowiem, że ginęli tam
głównie Żydzi: „A gdzie jest o Polakach? A nasza martyrologia? Polska
encyklopedia, wydana za polskie pieniądze, musi bronić polskiej racji stanu!”.
Tak samo pacyfikowano teraz Muzeum II Wojny Światowej. Władzy chodziło o to,
żeby za wszelką cenę bronić naszej polskiej martyrologii.
Przez Sejm przeszła ustawa
degradująca generała Wojciecha Jaruzelskiego. A według badań 41 procent
Polaków ciągle mówi dobrze o stanie wojennym. Martyrologia sobie, życie sobie?
- Ciekaw jestem, czy PiS uda się
„operacja Jaruzelski”. Społeczeństwo może na to patrzeć niejednoznacznie. To
człowiek w mundurze, musiał podejmować dramatyczne decyzje. Nie ma aż tak
wielu takich, którym zadał osobiste cierpienie, za to wielu uważa, że sytuacja
była szczególna i musiał coś zrobić, żeby ratować ojczyznę. Ludzie mogą też
uznać, że karanie generała, który nie
żyje, jest po prostu małostkowe.
Po co w ogóle są mity? Historia
powinna być nauczycielką życia, prawda?
- Jakąś wersją historii żyjemy,
jakaś wersja uczona jest w szkole. Nie są to akademickie rozważania, ale spójna
opowieść. Ważniejsze jest pytanie, jaką rolę mit czy pamięć historyczna zajmują
w strategii państwa. Obecny rząd administrowanie pamięcią traktuje absolutnie
priorytetowo. Władza chce, by pamięć była jedna. No, bo co to znaczy, że jedni
mówią: „ale w PRL było fajnie”, a drudzy: „niepodległość odzyskaliśmy w 1989
roku”? Wszyscy powinniśmy pamiętać tak samo!
Po co?
- Jak to po co? Pamięć historyczna
tworzy wspólnotę narodową.
Tylko dlaczego do budowania
wspólnoty władza wybiera mit NSZ? Mamy
AK, mamy tradycję państwa podziemnego. A premier składa kwiaty akurat
przy pomniku formacji, którą można oskarżyć o kolaborację!
- W ogóle NSZ nie bardzo pasuje do
opowieści: „nie wolno Polakom przypisywać współudziału w Holokauście!”.
Narodowe Siły Zbrojne mają na rękach żydowską krew. Zachowały się ich pisma
polityczne, ulotki, gazetki. Tam piszą wprost, że dobra strona okupacji
niemieckiej to wymordowanie Żydów.
Tym bardziej - po co władzy mit
NSZ?
- Bo mówimy tak naprawdę o
współczesnym konflikcie politycznym. Rzecz w tym, że po stronie przeciwników
PiS jest więcej naturalnych spadkobierców AK. Tak samo jak w opozycji więcej
jest Frasyniuków, Borusewiczów i Komorowskich niż Macierewiczów i Kaczyńskich
po stronie rządu. Nawet jeśli uznamy, że rola Kaczyńskiego w opozycji była
pierwszoplanowa.
A jaka była?
- On robi miny, stosuje
niedopowiedzenia, które mają sugerować, że był Bóg wie kim. Nie był! Był w
opozycji, ale nie był działaczem pierwszoplanowym.
Rozumiem, że PiS uznało: skoro
AK ma już swoich adherentów, to trzeba szukać gdzie indziej?
- Władza stawia na żołnierzy
wyklętych i mówi: „Oni w ogóle z komuną nie gadali, tylko strzelali! A Kuroń
nie strzelał i był w czerwonym harcerstwie. A Michnik niech za brata przeprosi!”.
To kontestacja całego opozycyjnego ruchu non violence, który
musiał zakładać jakąś formę konsensusu. Ta filozofia doprowadziła do Okrągłego
Stołu, który był jednym wielkim niestrzelaniem do siebie. Czyli - jak gadasz z
komuchami, to się i tak skomuszysz.
A wzorem są wyklęci - jak „Bury” i
„Ogień”. Oni mordowali komuchów, ile wlezie, może czasem zabili jakiegoś
cywila, „ale cóż, była wojna”.
Niezłomnych chyba nie
wystarcza, skoro poseł PiS, major Ludowego Wojska Polskiego Michał Jach zostaje
sprawozdawcą ustawy degradującej Wojciecha Jaruzelskiego.
- Wyklęci nie żyją albo są
staruszkami. Ale społeczeństwo - w narracji PiS - dzieli się na potomków
zdrajców i potomków bohaterów. W lesie o Polskę walczyli dziadkowie, a dziś ich
wnuki popierają PiS. Za to w katowniach UB pracowali dziadkowie, a ich wnuki
są w totalnej opozycji. Walczy więc trzecie pokolenie patriotów z trzecim
pokoleniem UB. To teza chwytliwa, ale fałszywa, bo pokolenia się ze sobą krzyżują,
mieszają...
Wśród antykomunistycznych
publicystów są byli przewodniczący POP. Grupa niezłomnych jest więc grupą
otwartą.
- No tak: „Ktoś z rodziny był
komuchem albo i ty sam? Nie szkodzi, to znaczy, że przekroczyłeś ograniczenia
osobistej przeszłości. Skoro stoisz z nami, to możesz z nami stać. A my stoimy
tam, gdzie żołnierze wyklęci, a oni tam, gdzie Sierow z Radkiewiczem”.
Z sondaży wynika, że to działa
na rynku wewnętrznym.
- To jest prężenie muskułów przed
własnym elektoratem: „Obiecaliśmy walczyć z oszczerstwami, to walczymy. Bronimy
dobrego imienia. I to my mamy rację, bo nasza pamięć historyczna jest
prawdziwa”.
A inni, na zewnątrz, akurat w
to uwierzą?
- To tak jakby po podwórku chodził
facet, łapał każdego za guzik i mówił: „Widział pan moją żonę? Jest
najładniejsza! Musi pan to przyznać!”. Ale dlaczego komuś ma się podobać cudza
żona? Po pierwsze, z gustami bywa różnie. Po drugie, jak ktoś się tak
zachowuje, to budzi podejrzliwość. Jest cała dyscyplina: memory studies. Wynika z niej, że próba narzucenia swojej pamięci
historycznej innym narodom jest prostą drogą do katastrofy. Ale obecna władza
tego nie rozumie. Tak zepsuliśmy sobie stosunki z Ukrainą.
Kijów, mimo naszego gniewu,
jakoś nie demontuje pomników Stepana Bandery i nie zmienia ulic nazwanych ku
czci Romana Szuchewycza.
- Ukraina ma swoją pamięć i naszej
nigdy nie przyjmie. Dyplomatyczne talenty polegają na przerzucaniu mostów
ponad podziałami historycznymi; na prowadzeniu dialogu pomimo różnic zdań. A
my mówimy: „Żadnych dyskusji. Najpierw stańcie w prawdzie”. Podobnie jest z
Izraelem. Nie da się zaprzeczyć pamięci, która zachowała się w rodzinach
ocalałych, a w której powtarza się fraza: „Polacy byli dla nas straszni”. No,
co możemy zrobić z tą pamięcią? Nic. Choćbyśmy zbudowali na Zachodzie tysiąc muzeów
o Polakach ratujących Żydów. Co więcej, neurotyczna próba łapania każdego za
guzik: „Pan przecież wie, że moja żona jest najładniejsza...”, powoduje
zdziwienie: „O co właściwie chodzi?”.
Świat niespecjalnie interesował
się historią Polski, prawda?
- Prawda. A teraz interesuje się,
ale tylko jednym wycinkiem. I wszyscy zaczęli się zastanawiać: co za łajdactwa
oni wyczyniali tym Żydom, dlaczego tak histerycznie zabraniają o tym mówić?
Kiedyś Barbra
Streisand zakazała fotografować swoją willę.
Natychmiast wszyscy chcieli zobaczyć na zdjęciu, jak mieszka.
Dookoła mamy podobny modus
operandi. Ukraińcy mają swoją wersję, Rosjanie swoją. Tylko Niemcy
przepracowali własną historię - fakt, że pod okiem wojsk okupacyjnych.
- Nie zapominajmy, że
najpoważniejsze rozliczenie się z historią nastąpiło później, gdy wojsk
okupacyjnych nie było. W czasie buntu ’68 roku młodzi Niemcy zaczęli pytać
ojców: „Co robiłeś w czasie wojny?”. I domagać się: „Pokaż, co masz wytatuowane
pod pachą”. Były zaskakujące odkrycia - szacowny burmistrz i pół rady miasta to
weterani SS.
A co do Rosji - wiemy, jaka jest
polityka historyczna Władimira Putina. Pytanie, czy chcemy akurat do
niego równać? Czy to ma być dla nas wzór? On jest skuteczny w promowaniu oficjalnej
wersji pamięci historycznej, ale tylko na użytek wewnętrzny. A przede
wszystkim jest skuteczny we wsadzaniu opozycji do więzienia.
Wróćmy do Polski. Po 1989 r.
była duża liczba opozycjonistów, których nie słuchano, którzy byli zepchnięci
na margines. Świętej pamięci Anna Walentynowicz czy Kornel Morawiecki
tradycyjnie robili za wariatów, oszołomów. Czy obecna polityka pamięci nie jest
reakcją na odrzucenie?
- PiS mówi: „Wygraliśmy,
przywracając Polakom godność, pozwoliliśmy czcić bohaterów”. Ale jest pan
pewny, że dlatego partia Kaczyńskiego wygrała? Przecież to był skomplikowany
proces - PO popełniła serię błędów. Był problem uchodźców, wiek emerytalny,
pojawił się Kukiz’15 itd. Może PiS tylko trafiło strzałą w drzewo, a teraz
wokół niej narysowało piękną tarczę z napisem: „Pamięć historyczna, godność
Polaków”?
Czy ja wiem? Wyjrzymy przez
okno i zobaczymy wielu młodych ludzi w koszulkach sławiących żołnierzy
wyklętych. W bluzach z rysunkiem opaski
powstańczej.
- Pamięć historyczna i jej celebrowanie
zostały przejęte przez te warstwy społeczeństwa, które się wcześniej historią
nie interesowały. Na przykład kult żołnierzy wyklętych przejęli kibice. Zresztą
mam wrażenie, że rząd chciałby tak właśnie przedstawiać nasz konflikt o tzw.
prawdę historyczną z Izraelem czy Ukrainą. Oni chcą strzelić nam gola, to my im
też. Kto nie kibicuje polskiej reprezentacji?
III RP nie była zainteresowana
historią, jakby się jej wstydziła. Nikt nie chodził na marsze 11 Listopada, to
w końcu ktoś zaczął.
- Oglądałem ostatnio filmy z 11
Listopada. Patrzyłem, jak oni idą. I to nieprawda, że większość manifestantów
to rodziny z dziećmi. Większość to faceci młodzi, napakowani, wściekli.
Mówi pan: „oni szli”. Chyba
trzeba powiedzieć: „my szliśmy”. Po prostu jedni szli, a inni nie szli. Ale nie
można chyba oddzielić jednych od drugich? Bo jak?
- Tak, razem jesteśmy Polakami.
Tyle że z różnymi pamięciami historycznymi. W II RP na 3 Maja było siedem
pochodów i jeszcze te pochody się biły. Nie jest to dobry wzór. Ale trudno oczekiwać,
że nagle w Polsce uda się uzyskać jakąś wspólnotę. Jedni uważają za bohatera
Kuronia, inni „Burego”. Tak jest i już. Należy zadbać, żeby nie brali się za
łby na ulicach i żeby nie lała się krew w imię rywalizacji pamięci.
Może dobrym pomysłem byłby
wspólny marsz na 100-lecie niepodległości?
- Próba przedstawienia 100.
rocznicy niepodległości jako tego, co ma przyćmić spór polityczny, jest bez
sensu. Bo jak? „Podajmy sobie rękę na zgodę, świętujmy razem. Tylko nie mówmy o
konstytucji, sądach”? Sztuczna próba budowania narodowej zgody w imię tego, że
jesteśmy Polakami? Komuniści byli specjalistami od tego, że Polak z Polakiem
się zawsze dogada. Nazywało się to Front Jedności Narodu.
W Polsce co jakiś czas zrzuca
się pomniki. Taką mamy tradycję: carskie, sanacyjne, komunistyczne. Co robić z
tymi, które teraz powstają? Zdemontować? Czy w imię zgody zachować?
- Czułbym niesmak, gdybym miał
obalać pomniki Lecha Kaczyńskiego. Nie uważam, by był dobrym prezydentem, ale
był szlachetnym człowiekiem. Obecnie składane mu uznanie uważam za przesadne,
ale skoro już zostało złożone, to musi tak zostać. Sprzątanie po poprzednikach
może wyzwolić tylko złe emocje. Pomniki muszą zostać, szkoda tylko, że są takie
brzydkie. To takie monidła, które czasem nawet nie przypominają Lecha Kaczyńskiego.
Może trzeba będzie się zrzucić na jakiś ładny pomnik byłego prezydenta?
Dr hab. Piotr Osęka jest pracownikiem Zakładu Najnowszej Historii Politycznej
Instytutu Studiów Politycznych PAN. Jego
najnowsza książka to „My, ludzie z Marca.
Autoportret pokolenia ’68”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz