Niszczysz Kościół -
słyszą od przełożonych. Księża, którzy krytykują biskupów za bierność i
milczenie, traktowani są jak czarne owce. Może dlatego trzymają się razem
Aleksandra Pawlicka
Ksiądz Lemański?
- słychać kobiecy głos w telefonie. - Jestem żoną mężczyzny, który podpalił
się na placu Defilad. Czy ksiądz mógłby udzielić mu namaszczenia?
Ksiądz Lemański nie zastanawia się ani chwili. Wsiada w wysłużony
samochód i jedzie do szpitala. Od kiedy biskup nałożył na niego karę suspensy,
czyli zabronił noszenia sutanny i odprawiania mszy, może udzielać sakramentów
tylko w sytuacji zagrożenia życia. W takiej właśnie jest Piotr Szczęsny.
Ksiądz odwiedza go przez kilka kolejnych dni, ale w niedzielę 29
października umawia się z rodziną, że przyjedzie dopiero nazajutrz. Coś jednak
nie daje mu spokoju. Jedzie do szpitala. Piotr Szczęsny umiera chwilę po
udzieleniu przez ks. Lemańskiego ostatniego sakramentu.
- Wojtek zadzwonił wtedy i powiedział: „Nie ma znaczenia, że biskup
zamknął mi usta, Bóg wysyła mnie tam, gdzie jestem potrzebny” - opowiada
przyjaciel ks. Lemańskiego.
JEDEN ZA WSZYSTKICH
Półtora tygodnia
później na krakowski tu Salwatorze odbywa się pogrzeb Piotra
Szczęsnego. Mszę odprawiają bp Tadeusz Pieronek, ks. Adam Boniecki i ks.
Lemański.
- Z tym pogrzebem było tak - opowiada bp Pieronek. - Schodzę na obiad i
podchodzi do mnie nieznana kobieta. Mówi, że jest żoną tego mężczyzny, który
się podpalił. Wręcza list.
Napisała go, bo bała się, że przez łzy nie będzie mogła mówić. W liście
jest prośba, by biskup poprowadził uroczystości pogrzebowe.
Bp Pieronek zastanawia się, co robić. Po radę dzwoni do ks. Bonieckiego,
znają się pół wieku: - Boniecki powiedział mi wtedy:
zrobimy tak - ty odprawisz mszę świętą, a ja wygłoszę kazanie.
Tak się stało. Ks. Lemański, który pojawił się niezapowiedziany,
przeczytał ewangelię.
Niemal od razu po pogrzebie ks. Boniecki dostał od przełożonego dekret
zakazujący wypowiedzi w mediach, na bp. Pieronka czekał e-mail z upomnieniem od
biskupów, że wygłasza opinie, które nie są zgodne ze stanowiskiem episkopatu.
- Wymknęło mi się, że Piotr Szczęsny był bohaterem - mówi bp Pieronek.
Rozmawiamy w jego mieszkaniu na Wawelu. Z okien widać zakole Wisły i
wieże kościoła Mariackiego. Wejście jest naprzeciwko katedry z grobami
królewskimi.
- Nie obawia się biskup utraty tego prestiżowego miejsca za
nieposłuszeństwo? - pytam.
- Mieszkam na Wawelu 47 lat. Pewnie wielu wolałoby mnie tutaj nie
widzieć, ale ja się nie boję. W biskupim herbie mam zawołanie „in veritate” - „w prawdzie”. I tego się trzymam. Jasne, że mogę za to
oberwać, bo za prawdę zbiera się lanie, ale wolę to, niż stać z boku i
przyglądać się, jak prawda jest zakłamywana.
BISKUP MUSI SZCZEKAĆ
To bp Pieronek odważył
się powiedzieć, że Kościół w
Polsce stał się ostatnio partyjny i hierarchowie milczą, gdy „kreujący się na
depozytariusza polskości PiS” niszczy sądownictwo czy wprowadza szkodliwą
ustawę o IPN. To on wzywa, by „głośno mówić, gdy czuje się smród faszyzmu, nazizmu
i źle pojętego nacjonalizmu, bo pewnego dnia wszyscy się w nim podusimy”.
- Przede wszystkim upominam się o to, żeby biskupi mówili. Pisałem, że
mamy obowiązek sprzeciwiać się, gdy dzieje się zło, odżegnywać się od
kłamstwa. Sięgałem po argumenty św. Augustyna, który mówił, że biskup jest jak
pies: musi strzec swojej trzody, ale musi też szczekać, żeby ostrzec o
niebezpieczeństwie.
Biskup Pieronek nigdy nie bał się mówić. W
1993 r. został sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu Polski, co wtedy
oznaczało także funkcję rzecznika. - Dziennikarze zawsze mieli do mnie dostęp,
nie wybierałem, z kim chcę rozmawiać, a z kim nie. I to się nie podobało -
wspomina i dodaje: - Przyszła do mnie Monika Olejnik, wtedy dziennikarka radiowa.
Rozmowa została wyemitowana, a ja usłyszałem: „Na co on sobie pozwala?”.
W 1998 r. biskupi odwołali bp. Pieronka z funkcji sekretarza. „Odczuwam
smutek i gorycz, że moje działania nie znalazły uznania.
Nie widzę w nich niczego, co by
zasługiwało na odrzucenie” - komentował to w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Jako przedstawiciel episkopatu brał udział w pracach nad konkordatem i
konstytucją.
- Trudnych tematów nie brakowało, a ja nie unikałem rozmowy o nich. Raz
usłyszałem od jednego z biskupów: „Niszczysz Kościół”.
- O co ci chodzi? O jaką wypowiedź? - zapytał.
- O każdą.
- Wtedy zrozumiałem, że nie mogę traktować tego poważnie, bo dam się
zepchnąć do roli osoby wykonującej polecenia niezgodne z własnym sumieniem.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, zapiekły przeciwnik bp. Pieronka (a
jednocześnie bliski współpracownik obecnego metropolity krakowskiego abp.
Marka Jędraszewskie- go), nazywa go heretykiem i politycznym agitatorem.
- Nieraz zarzucano mi, że zajmuję się polityką. Owszem, ale polityką
rozumianą jako troska o dobro wspólne, a nie tym, kto ma rządzić. Obowiązkiem
duszpasterza jest wskazywać zło, a jeśli jest ono w polityce, to należy o tym
mówić - dodaje bp Pieronek.
Dziś jest biskupem rezydentem. Jego kariera kościelna została
zakończona, lecz nie pozwolił sobie zamknąć ust. Abp Jędraszewski w niedawnym
wywiadzie dla „Gościa Krakowskiego” przyznał: „Bp Pieronek podlega mówi jeden
z księży Stolicy Apostolskiej, ja nie mam nad nim jurysdykcji, mogę wyrażać
tylko pewien ból”.
WIELKA MAŁOŚĆ
Wyrzutem sumienia w
polskim Kościele od lat jest
także dominikanin ojciec Ludwik Wiśniewski. Niedawno napisał głośny tekst
„Oskarżam” opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”. Oskarżał w nim biskupów o
milczenie będące przyzwoleniem na wrogość: „Można pluć, drwić i drapać ludzi,
można bezpodstawnie oskarżać ich o niegodziwości, a nawet zbrodnie i
równocześnie powoływać się na Ewangelię, stroić piórka obrońcy chrześcijańskich
wartości i Kościoła, odbywać pielgrzymki na Jasną Górę, składać świątobliwie
ręce do modlitwy i ukazywać w mediach rozmodloną twarz”.
Oskarża też o bierność w sprawie Tadeusza Rydzyka, którego media „sączą
od lat truciznę, nazywając to ewangelizacją. Ta trucizna jest tym bardziej
jadowita, że jej rozprzestrzenianie popiera wielu biskupów”.
- Czy nie ma ojciec poczucia, że to rzucanie grochem o ścianę? - pytam
Ludwika Wiśniewskiego.
- Zrobiłem to, co dyktuje mi sumienie. Tyle mogę zrobić - opowiada,
powoli dobierając słowa i patrząc w dal przez okno. Klasztor Dominikanów w
Lublinie, w którym od lat rezyduje o. Wiśniewski, założył Kazimierz Wielki. W
solidnym, kamiennym gmachu mieszka kilkunastu zakonników Jest wśród nich bratnia
dusza o, Wiśniewskiego, czyli niestroniący od krytyki tego, co dzieje się w Kościele,
o. Tomasz Dostatni. A także ich zdecydowany przeciwnik, o. Andrzej Potocki,
który broni ks. Jacka Międlara, znanego z antysemickich wypowiedzi. - Po
ukazaniu się tekstu „Oskarżam” o. Potocki kolportował w klasztorze ulotkę
innego lubelskiego księdza, Ryszarda Winiarskiego, który porównywał o.
Wiśniewskiego do chwastu - opowiada jeden z zakonników.
Po „Oskarżam” jedni przysyłali o. Wiśniewskiemu kwiaty i dobre słowa.
Inni słali listy pełne inwektyw: „Podły człowieku, stara łysa pało, Judaszu, zdrajco
Kościoła” - to tylko niektóre cytaty Episkopat wydał oświadczenie, w którym
zarzut o milczeniu biskupów nazwał „bezpodstawnym oskarżeniem i krzywdzącym
nadużyciem”.
- Wszyscy jednak wiedzą, że o. Wiśniewskiemu wolno więcej, bo to
człowiek legenda, wychowawca całych zastępów opozycjonistów w komunistycznej
Polsce - przyznaje przedstawiciel episkopatu. - Są połajanki, jednak nikt nie
odważy się zamknąć mu ust.
Gdy w 2013 r. o. Wiśniewski opublikował tekst „Kto niszczy polski
Kościół?”, jego przełożony wydał oświadczenie, w którym odciął się od poglądów
współbrata. Gdy w 2010 r. napisał list do nuncjusza papieskiego „Winy mojego
Kościoła” (upubliczniony potem w mediach), w którym piętnował „gorszący podział
w polskim episkopacie” i „zarażenie duchowieństwa ksenofobią”, tylko pojedynczy
biskupi próbowali go dyskredytować, pytając - jak ówczesny szef episkopatu abp
Józef Michalik: „Czy wytykaniem błędów ludzi Kościoła chce usprawiedliwiać
własne niedoskonałości?”.
- Czy zamykanie ust niepokornym duchownym jest przejawem słabości
Kościoła? - pytam
o. Wiśniewskiego.
o. Wiśniewskiego.
Długo milczy Po czym, ważąc słowa, odpowiada: - Jest przejawem wielkiej
małości.
NIE STUKA, TYLKO SŁUCHA
Ks. Adam Boniecki ma
już po raz drugi zakaz
publicznych wypowiedzi. Tym razem za słowa: „Żegnamy świętej pamięci Piotra.
Człowieka, który jest jak krzyk, który rozdziera ciszę. Jak ogień, który z
ciemności wydobywa kształt rzeczy w ciemnościach jakby nieobecnych, bo
niedostrzegalnych. Krzyk budzi strach. Ogień budzi strach. Śmierć budzi
strach”. To słowa kazania wygłoszonego na pogrzebie Piotra Szczęsnego.
Przemyślane i napisane wcześniej, a nie wygłoszone pod wypływem emocji chwili.
Przełożeni jednak uznali, że ksiądz wywołał „poważne zamieszanie, a nawet
zgorszenie”.
Tak naprawdę był to jednak pretekst, podobnie jak w 2011 r., gdy ks.
Bonieckiemu zakazano wypowiadania się po tym, jak stanął w obronie Nergala,
który podczas koncertu swojego zespołu podarł Biblię. Bp Wiesław Mering,
związany z Radiem Maryja, napisał wówczas: „Sytuacja staje się bardzo poważna,
kiedy ksiądz katolicki w telewizji mówi głupstwa. Wtedy ten kapłan staje się
wilkiem w owczarni, a nie pasterzem”. Boniecki ripostując, tłumaczył, że
„trzeba rozmawiać z drugą stroną, ponieważ ona często, w przesadzonej formie,
celnie wskazuje błędy Kościoła. Nie możemy się z tego powodu obrażać”. Wszyscy
wiedzieli jednak, że zakaz jest tak naprawdę karą za całokształt, za
wygłaszanie odważnych opinii idących pod prąd. Zakaz zawieszono dopiero w lipcu
ubiegłego roku, jak się okazało, zaledwie na trzy miesiące.
- Wstydzę się, że to jest możliwe w moim Kościele - mówił w 2011 r. szef
„Więzi” Zbigniew Nosowski, Dziś prof. Andrzej Szostek, były rektor
KUL, mówi „Newsweekowi”: - Dwa razy w swoim długim życiu zakonnym pisałem listy
protestacyjne do przełożonego. W obu przypadkach dotyczyły zakazów dla ks.
Bonieckiego. To jest sytuacja dla mnie bolesna, bo brakuje mi głosu tego mądrego
człowieka w debacie publicznej.
Głos ks. Bonieckiego oczywiście nie zniknął. Zachował prawo pisania w
„Tygodniku Powszechnym”, wydawał książki, brał udział w spotkaniach z
czytelnikami, na które przychodziły tłumy. Od 2011 r. mieszka w Warszawie,
przeprowadził się tu po 47 latach w Krakowie. Do dziś czas dzieli jednak między
oba miasta. Pierwszą połowę tygodnia spędza w Krakowie na pracach redakcyjnych,
choć naczelnym „Tygodnika” przestał być siedem lat temu.
W Krakowie ks. Bonieckiego najłatwiej spotkać w konfesjonale w kościele
św. Floriana. Krakowscy księża wysyłają do niego na spowiedź wiernych
szukających moralnego wsparcia, bo - jak mówi jeden z nich - „Boniecki nie
stuka, tylko słucha”.
KSIĄDZ TO MUSI ZROBIĆ
Gdy bp Mering
zarzucił Bonieckiemu w 2011 r. kontakty
z wrogami Kościoła, jedynym duchownym, który stanął w jego obronie, był Wojciech Lemański. W liście otwartym napisał do
biskupa: „Proszę piętnować podstępne dzieła szatana wśród hierarchów uwikłanych
w świadomą współpracę z organami bezpieczeństwa lub w czyny głęboko niemoralne
rzucające straszliwy cień na nasz Kościół”.
Lemański pierwszy raz spotkał się z Bonieckim w Jedwabnem w 2001
r. na uroczystościach, podczas których prezydent Kwaśniewski przeprosił za
pogrom. Byli jedynymi przedstawicielami Kościoła. Potem Boniecki przyjeżdżał do
Lemańskiego prowadzić w jego parafii w Jasienicy rekolekcje. Spotykali się przy
ołtarzu podczas pogrzebów Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego,
Władysława Bartoszewskiego.
Ostatnio odprawili razem mszę na pogrzebie ojca ks. Wojciecha
Lemańskiego.
- Boniecki zadzwonił z kondolencjami i powiedział: „Będę na pogrzebie”.
Wojtek miał nadzieję, że odprawi mszę, ale Boniecki powiedział mu: „Nie.
Ksiądz to musi zrobić”. I stanął obok Wojtka, a potem szedł z nim w kondukcie
żałobnym na cmentarz - opowiada przyjaciel ks. Lemańskiego. - To było dla
niego bardzo ważne, bo diecezja potraktowała go okrutnie. Gdy umiera rodzic
księdza, to przyjeżdża biskup albo przynajmniej wysyła swego przedstawiciela z
listem, zjeżdżają na pogrzeb koledzy, którzy byli z nim na roku w seminarium.
Tu nie było nikogo. Na pogrzebie mamy Lemańskiego kilkanaście lat wcześniej
było ponad 30 księży.
Kolejne kary na ks. Lemańskiego zaczął nakładać w 2010 r. jego
przełożony, abp Henryk Hoser. Zakaz nauczania religii, występowania w mediach,
odebranie probostwa, zakaz odprawiania raz w tygodniu mszy w swojej parafii, aż
wreszcie, w 2014 r. - nałożenie suspensy. Powód? Za „brak posłuszeństwa i
głoszenie poglądów szkodzących wspólnocie”. Od czasu suspensy ks. Lemański nie
dostaje z kurii ani grosza. Przez ostatnie lata mieszkał w domu ojca, opłacając
rachunki z jego emerytury, a własne składki zdrowotne z oszczędności.
Wydawało się, że los odmieni się, gdy abp Hoser przejdzie na emeryturę, ale
jego następca, bp Romuald Kamiński, nie spieszy się z decyzją.
- Ks. Lemański wybrał diecezję warszawsko-praską przed laty, wracając z
misji na Białorusi, bo chciał być blisko starzejących się rodziców. Teraz
jednak coś w nim pękło.
Po śmierci ojca poszedł do kurii i
powiedział: „Do tej pory nie chciałem odchodzić
z diecezji, ale teraz nie chcę w niej już zostać”. Już wie, że poradzi sobie
wszędzie - opowiada przyjaciel księdza.
Mimo zakazu noszenia sutanny nigdy nie przestał odprawiać mszy Czyni to
samotnie w zaciszu domu. Modli się i udziela sakramentów ludziom w obliczu
zagrożenia życia.
I jest tam, gdzie inni nie chcą
być. Gdy w 2016 roku Andrzej Miszk prowadził przez ponad miesiąc głodówkę przed
kancelarią premiera, domagając się publikacji wyroku Trybunału
Konstytucyjnego, jedynym księdzem, który zgodził się przyjść do niego z
komunią, był Lemański.
Nie mając nadziei na cofnięcie kary, od roku korzysta z Facebooka dla
wyrażania swoich opinii w sprawach życia publicznego. Nałożony na niego zakaz
dotyczy tylko wywiadów medialnych. Jest też bardzo zaangażowany w upamiętnianie
historii ofiar Holokaustu. Od dwunastu lat w każdą ostatnią sobotę miesiąca
odwiedza Treblinkę. Co roku jest na uroczystościach rocznicowych w Jedwabnem, Chełmie, Otwocku, Łodzi, na
Umschlagplatzu i w każdym miejscu, gdzie dochodziło
do masowych mordów w czasie Zagłady. „Ksiądz od Żydów” - mówią o nim
duchowni.
BEZ ZAKAZU, ALE Z POWŚCIĄGLIWOŚCIĄ
26 stycznia 2018 r.
Dominikanin o. Paweł Gużynski otrzymał dekret wzywający go do
powściągliwości i ostrożności w medialnych wypowiedziach, bo dotychczasowe
stanowiły zagrożenie dla wiary Kara dla o. Gużyńskiego to konsekwencja
ubiegłorocznej wypowiedzi w sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego,
czego domagały się organizacje pro-life
wspierane przez Kościół. Gużyński powiedział: „Inicjatywy ustawodawcze,
które nie są poprzedzone rzetelną debatą ekspercką i publiczną, podejmowane
nawet w najbardziej szczytnym celu, uważam za szkodliwe społecznie”. Tylko
tyle. Ale wcześniej bronił pacjentki prof.
Bogdana Chazana zmuszonej do urodzenia śmiertelnie chorego dziecka,
krytykował klauzulę sumienia dla lekarzy, oskarżał Kościół o „deal z nacjonalistami” i twierdził, że „głosy biskupów nie są słuchane,
bo ich pasterzem został prezes PiS”.
Zakonny adwersarz o. Gużyńskiego, Andrzej Potocki (ten sam, który
sprzeciwiał się tekstowi „Oskarżam” Wiśniewskiego), napisał do przełożonego
dominikanów skargę na Gużyńskiego, zarzucając mu „służebność wobec
liberalno-lewicowych mediów” i „walkę z katolicyzmem i Kościołem”.
Dominikanie powołali pierwszą w historii zakonu komisję medialną, która
w specjalnym raporcie postawiła pięć zarzutów o niesubordynację i szkodzenie
moralności oraz wierze. O. Gużyński w odpowiedzi wykazał nieścisłości i
nadinterpretacje jego wypowiedzi i może dlatego ostateczna kara nie jest
zakazem, tylko nakazem, choć koniec końców sprawdza się do tego samego.
- To poważne upomnienie kanoniczne. Jego funkcjonowanie zostaje
opatrzone znakiem zapytania - martwi się o. Wiśniewski.
Paweł Gużyński ma się skupić teraz na pracy doktorskiej poświęconej
analizie kazań na miesięcznicach smoleńskich.
Pracą naukową ma się zająć także
ks. Kazimierz Sowa, do niedawna prowadzący program „Piąta strona świata” w
stacji TVN24 BiS. Jego problemy zaczęły się wtedy, gdy metropolitą krakowskim,
a tym samym zwierzchnikiem ks. Sowy, został abp Jędraszewski. - Spodziewając
się zamknięcia mu ust, złożył nowemu biskupowi propozycję: dobrowolnie
rezygnuje z prowadzenia programu w TVN, a w zamian może pozostać w
Warszawie - opowiada współpracownik ks. Sowy. Ma „nakaz powstrzymywania się od
komentowania sytuacji politycznej”. Praca doktorska ks. Sowy będzie dotyczyć
koncesji dla programów o tematyce religijnej. W Krakowie żartują, że „bez
specjalnego męczeństwa awansował do rangi Pieronka i Bonieckiego”.
POST SCRIPTUM
- Zasada jest taka: gdy stajesz się czarną owcą, chcą cię złamać zakazami i finansowym
głodem albo doprowadzić do odejścia z kapłaństwa. A gdy to się uda, wszystkie
winy zostają odpuszczone, bo problem jest z głowy i pozostaje tylko fałszywe
ubolewanie, że straciliśmy brata, który pobłądził - mówi jeden z księży.
Biskup Pieronek wzrusza ramionami: - Trzeba z tym żyć. A jak nie - mówi
żartem - pora reaktywować twierdzę biskupów w podkrakowskim Lipowcu, gdzie
przez lata więziono duchownych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz