niedziela, 18 marca 2018

Powtórka z propagandy



Nieprawdy, półprawdy, niedorzeczności i niekończące się samochwalstwo władzy. Dlaczego tak wielu Polaków ani to drażni, ani żenuje; przeciwnie - wydaje się im podobać? Skąd ta nieodporność na propagandę?

Każda władza uprawia propagan­dy; dzisiejsza w Polsce tym się wy­różnia. że nie ukrywa bynajmniej, iż robi to intensywnie, instytu­cjonalnie, za grube pieniądze. Właśnie powołano tzw. zespół do spraw szybkiego reagowania na wpadki wize­runkowe, czyli propagandowe pogotowie ratunkowe. A istnieje już przecież potężna sieć „leczenia" Polaków i nie-Polaków z ja­kichkolwiek wątpliwości co do wielkości naszego narodu oraz poczynań obecnej władzy - od Polskiej Fundacji Narodowej (na której koncie z początkiem lutego fi­gurowały 243 min zł z daniny nałożonej na państwowe spółki) po media, przez  nieuwagę nazywane? jeszcze niekiedy publicznymi (w tym TVP, zasilonej latem 2017 r. 800 min zł tzw. pożyczki wprost z budżetu).

Dwa proroctwa
Polski zwrot polityczny 2015 r. przy­niósł wiele zdumień, jeśli chodzi o na­sze społeczeństwo. Jednym z najbardziej przykrych jest podatność zaskakująco dużej jego części na propagandę. Dla­czego (wciąż) grubo ponad milion co­dziennych konsumentów „Wiadomości” TVP1 nie dostrzega w nich manipulacji? A jeśli dostrzega, to dlaczego jej ulega i na nią przystaje? jakiego powodu toleruje „techniki perswazyjne służące rozpowszechnianiu stronniczych idei i poglądów, nierzadko przy użyciu kłamstwa i podstępu”, „zręczne posługiwanie się obrazami, sloganami i symbolami, odwołującymi się do ludzkich uprze­dzeń i emocji” w osławionych paskach telewizyjnych albo na antysędziowskich billboardach?
   Cytaty tu użyte pochodzą z definicji propagandy, zaproponowanej w 2001 r. przez amerykańskich psychologów Anthony’ego Pratkanisa i Elliota Aronsona w światowym bestsellerze „Wiek propa­gandy". Książka powstała w czasach, gdy jeszcze nie istniały pojęcia w rodza­ju: Fake news (bzdury rozpowszechniane głównie przez media społecznościowe), trolling (celowe ośmiesza nie i obraża nie polemistów na lorach dyskusyjnych), agnotologia (kierunek badań dema­skujący celowe szerzenie ignorancji, podważanie prawd udowodnionych na­ukowo). Pozycja jest jednak ustawicznie wznawiana, bo okazała się przenikliwa i prorocza, sugerując, że - po pierwsze - świat współczesny stał się rajem dla cynicznych propagandystów, zimnych manipulatorów, podstępnych sprze­dawców kiepskich towarów, zgubnych idei i fałszywych przekonań. Homo sapiens w najmniejszym stopniu nie uodpornił się na perswazyjne toksyny mimo krańcowych Orwellowskich do­świadczeń z totalitaryzmami.
   Nasz gatunek wbrew swemu głę­bokiemu przekonaniu o zdrowym roz­sądku i sceptycyzmie, rosnącej wiedzy i umysłowemu rozgarnięciu - pozostał wobec propagandy bezbronny niczym dziecko. I to bez względu na wiek. po­chodzenie społeczne, przekonania, a nawet wykształcenie. To nie jest tak, że propagandowy przemysł na dostęp tylko do osobników o niewydolnym intelekcie, rozchwianych emocjonalnie, uszkodzonych osobowościowo. Przy­tłaczająca większość ludzi uważa siebie samych za wyjątkowo samodzielnych w myśleniu (badacze nazwali to efektem trzeciej osoby: „ja nie ulegnę wpływo­wi. choć inni mogą mu ulec”). Niestety, fantastycznie zaprogramowany ludzki mózg dla skuteczniejszego funkcjo­nowania został wyposażony w kilka bezpieczników. To przynajmniej trzy powszechnie znane mechanizmy psy­chologiczne. na których żeruje dziś wszechpotężny świat komercji, cyniczni pracownicy reklamy, pozbawieni etycz­nych zahamowań specjaliści od piaru, gorliwie dyspozycyjni dziennikarze. A przede wszystkim funkcjonariusze - jak się powiadało za komuny - poli­tycznego frontu propagandowego.

Trzy bezpieczniki
1 Pierwszy z tych bezpieczników słu­ży oszczędzaniu energii poznawczej. Jak to nazwała psychologia, człowiek z natury jest skąpcem poznawczym (ang. cognitive miser). Ponieważ zdol­ność mózgu do przetworzenia wszel­kich docierających doń informacji jest ograniczona, często obieramy tzw. drogę obwodową przyswajania nowych treści: upraszczamy złożone problemy, nieja­ko wrzucamy je na ruszt gotowych już schematów myślowych, emocji, uprze­dzeń i przekonań. Dziś oczekiwanie, że w bezprecedensowym natłoku informa­cji każdy człowiek dokona głębokiego namysłu nad każdym pojawiającym się problemem, z wykorzystaniem całego racjonalnego, analitycznego potencja­łu mózgu (czyli drogi ośrodkowej), jest po prostu naiwne.
   Toteż trudno się dziwić, że konsu­menci rządowej propagandy łyknę­li sos, w jakim skąpano na przykład tzw. reformę sądownictwa. System de­mokratycznych instytucji prawnych, ich wzajemnej, subtelnej równowagi, gwarancje politycznej niezawisłości to zbyt trudna materia, by ją analizować za każdym razem, gdy prokurator Pio­trowicz wychodził na sejmową trybunę i ogłaszał, że jest wyrazicielem woli suwerena, któremu polskie sądownictwo się nie podoba. Oszczędniej poznawczo jest przyjąć, że wymiar sprawiedliwości był do tej pory ślamazarny i nie zawsze sprawiedliwy, że kasta sędziowska się broni, że to może nawet postkomuna. Ośrodkowa droga co prawda może pro­wadzić do wniosku, że burzenie kolej­nych instytucji i oddanie owego wymia­ru w ręce jednego człowieka nic tu nie uzdrowi. Ale ścieżka obwodowa wydaje się bardziej racjonalna, a na pewno wy­godniejsza: ja się zajmuję czym innym, nie będę teraz studiować prawa, dajcie im reformować, potem się zobaczy, co z tego wyniknie.

2 Ludzkość tkwi w przekonaniu, że jesteśmy istotami racjonalnymi. Psychologia prostuje: jesteśmy istotami skłonnymi do racjonalizacji swego postę­powania i sposobu myślenia. To kolejny bezpiecznik, który pozwala człowiekowi zachować pozytywną samoocenę, wa­runek równowagi psychicznej. Jakkol­wiek zatem ludzki osobnik irracjonal­nie postępuje, chce myśleć o sobie jako o człowieku rozsądnym. Oraz pragnie, by inni tak o nim myśleli. Gdy odczuwa dysonans poznawczy (jak w 1957 r. Leon Festinger, klasyk psychologii społecz­nej, nazwał sytuację, gdy rzeczywistość kłóci się z przekonaniami), uruchamia rozmaite mechanizmy, by tylko nie przy­znać się, że błądził, wykazał głupotę czy naiwność. Unika zatem nieprzyjemnych informacji, zniekształca je, zaprzecza, byle tylko zracjonalizować swoje prze­szłe postępowanie
   Dlatego nic powinno dziwić, jak gład­ko poszła dymisja Beaty Szydło i innych ministrów tamtego rządu, nie wywołując w dotychczasowych entuzjastach pani premier szczególnego rozgoryczenia.

3 Trudność przyznania się do własnej ślepoty, głuchoty, a czasem głupoty
to trzeci z psychologicznych bezpiecz­ników. Człowiek ogranicza swą samo­dzielność umysłową w grupie, bo przy­należność do stada i akceptacja przez nie jest dla osobników naszego gatunku wa­runkiem sine qua non przeżycia. Liczne eksperymenty psychologiczne dowiodły, że dla społecznej akceptacji jest w stanie powtarzać za innymi bzdury, kłamstwa i robić rzeczy niecne. Na dodatek kultu­ra, w której żyjemy, nie toleruje błędów, traktuje je jako porażki, a porażka jest bez mała grzechem. Lansuje natomiast osob­niki, które rzekomo znają się na wszyst­kim, gotowe są udzielać informacji i rad na dowolny temat, skomentować każde wydarzenie. To liczni eksperci-celebryci, ale też internetowe masy, ślące w świat co dnia miliardy objawień, zaczynających się od słów: „Prawda jest taka, że...".
   Nie powinno zatem zdumiewać, że propaganda rządowa tak łatwo pora­dziła sobie ze zdyskredytowaniem KOD. przedstawiając go jako żałosny eksces odspawanych od stołków elit, gardzących „naszą" grupą - prawdziwymi patriota­mi. Kobiety leżące na drodze tzw. Marszu Niepodległości czy występujące przeciw kibolom na jasnogórskich błoniach pro­paganda na swój sposób odczłowieczyła - jako element obcy, przynależny do grupy wrogiej, czyli agentki lewactwa, ideologii gender i generalnie larwy, które sanie do zadymy się pchały. Niemal codziennie mamy kolejne przykłady tej manipulacji.

Cztery techniki
Jak widać, propaganda ma szeroko uto­rowaną drogę do ludzkich umysłów. To też wbrew powszechnemu przekonaniu - nie jest specjalnie wyrafinowaną sztuką. Wy­wieranie wpływu, by odbiorca tendencyj­nego komunikatu „dobrowolnie” przyjął podpowiadany punkt widzenia (a to jest wszak cel ostateczny każdej propagandy), opiera się - zdaniem Pratkanisa i Aronsona  na czterech banalnych technikach.

1 Pierwsza to przeprowadzenie z od­biorcą swoistej gry wstępnej, przejęcie Kontroli nad sytuacją i stworzenie odpo­wiedniej atmosfery. Polega na wygłosze­niu kilku banałów w stylu: „Przecież każdy wie...”, „Wszyscy uważają za oczywiste...
   Mistrzostwo w takiej grze prezentuje Ja­rosław Kaczyński na miesięcznicach smo­leńskich; ma w repertuarze dziesiątki nie­dopowiedzeń, „oczywistych oczywistości”; jest niezrównany w tworzeniu wieczornej atmosfery, gdy ci stojący w prawdzie (lub zdążający ku prawdzie) oblężeni są przez „gorszy sort”.

2 Drugi krok ku propagandowej skutecz­ności to stworzenie właściwego wize­runku nadawcy w oczach odbiorców. Powi­nien jawić się jako człowiek sympatyczny, dobrze poinformowany, godny zaufania. Walny atak na elity sprawił, że niewiele się ostało po dotychczas pewnych wyznacz­nikach autorytetu, jak tytuł profesorski, doświadczenie na odpowiedzialnych sta­nowiskach, prestiżowy zawód (lekarze czy prawnicy zostali przykładnie spostpono­wani), uznanie międzynarodowe, zasługi w opozycji demokratycznej z czasów PRL Propagandyści PiS, do niedawna funk­cjonariusze partyjni, uczynili autoryte­tami samych siebie. Mariusz Błaszczak, Joachim Brudziński, Patryk Jaki potrafią głosić słowo na każdy temat i rządzić każ­dą sferą życia publicznego. Nie wydaje się, by było im do czegoś potrzebne właściwe wykształcenie, doświadczenie, eksperckie czy nawet publicystyczne wsparcie. Mają atest autorytetu. Obecnie konkurują dwa ośrodki atestowania autorytetów: Nowo­grodzka i Toruń. Bywanie z o. Rydzykiem i ostentacja religijna wciąż mają dużą moc sprawczą-część polskiego społeczeństwa nie jest w stanie podać w wątpliwość inten­cji kogoś, kto jest przecież „jak ja: prawdzi­wym Polakiem i prawdziwym katolikiem”.

3 Zasadnicze znaczenie dla celności pro­pagandy ma konstrukcja komunikatu.
propagandysta skupia uwagę odbiorcy na tym, na czym chce, a odwraca od me­ritum sprawy. Skuteczna taktyka perswa­zyjna steruje wręcz myślami odbiorcy, za­kłóca wszelkie wątpliwości. Przy tym robi to żywo, sugestywnie, obrazowo. Najja­skrawszym wykwitem tej techniki z ostat­nich kilku miesięcy była reakcja telewizji publicznej na protest lekarzy rezydentów. Niesławny „numer kawiorowy (użyto publicznie prywatnego zdjęcia młodej lekarki z misji charytatywnej, twierdząc, że pochodzi ono z egzotycznych wakacji) wydawał się czymś, co ostatecznie pogrą­ży w oczach odbiorców propagandowy animusz TVP. Nic z tych rzeczy; niektórzy ludzie i dziś, mimo względnej zgody za­wartej przez lekarzy z nowym ministrem zdrowia, powtarzają, że młodzi chcą zara­biać więcej od profesorów, jeździć na Ka­nary i jeść kawior.

4 Skuteczny przekaz wieńczy wzbudze­nie emocji i podpowiedź, jak sobie z nimi radzić. Propaganda nie może się obyć bez podsycania złości i poczucia krzywdy, bez siania nienawiści i żądzy zemsty, bez wskazywania winnych i za­powiedzi ich przykładnego ukarania. A przede wszystkim - bez nieustannego wzbudzania lęku przed innymi. I zapo­wiedzi: my wiemy, jak sobie z twoimi lę­kami poradzić: nie wpuścimy uchodźców, powsadzamy aferzystów, nie poddamy się dyktatowi Uli i Izraela.
   Wydaje się, że przy niedawnej nowe­lizacji ustawy o IPN propaganda rządo­wa odniosła sukces absolutny - rezultat przerósł oczekiwania, publiczność tak dalece utożsamiła się z punktem widze­nia władzy, że sam prezes musiał wymyślić dziwną metaforyczną frazę o diabelskich podszeptach. Czy przyszła mu na myśl re­fleksja, że wzbudzona nagle fala antysemi­tyzmu to efekt obrazu świata, jaki od lat wtłacza do głów rodaków? To obraz upo­korzonej i oblężonej, zewsząd atakowanej „wyspy wolności". Obraz czarno-biały: my i oni. Wszędzie spiski, wszędzie wrogowie, wszędzie podstępne knucia. To się utrwa­liło w poznawczych drogach obwodowych milionów Polaków i trudno ich będzie stamtąd zawrócić. Nie da się tego uczynić bez podważenia ich samooceny, szacunku do samych siebie.

Jedna strategia
Propagandą posługiwali się wszyscy władcy, od egipskich czy azteckich po­cząwszy. Po raz pierwszy termin pojawił się w uniwersalnym słowniku stosunkowo niedawno. W 1622 r., w reakcji na prote­stantyzm, papież Grzegorz XV ustanowił Kongregację Rozkrzewiania Wiary (sacra Congregatio dc Propaganda Fide). Słowo od razu nabrało negatywnych konotacji w krajach protestanckich; w katolickich było neutralnym synonimem nauczania, kaznodziejstwa. Karierę zaczęło robić w czasie pierwszej wojny światowej, gdy władze celowo stosowały nie do końca etyczne techniki wpływu, by wzmocnić morale i patriotyzm żołnierzy. Totalitaryzmy XX w. uczyniły z propagandy na­rzędzie władzy nad ludzkimi umysłami nie mniej skuteczne niż przemoc i ter­ror. Otumaniły propagandą miliony. Tzw. porządnych obywateli przeistoczyły w szubrawców.
   Oczywiście każda propaganda w koń­cu przestaje działać. Staje się - jak w PRL - nieznośna, śmieszna i żałosna, zaczyna być niewyczerpanym złożem pomysłów dla literatów i kabareciarzy. Ale też każda propaganda zostawia ślady w umysłach tych, którzy byli na nią latami wystawieni. Zwykle do końca, choćby skrycie, trzymają się swojej fałszywej wiary. I uparcie usiłują przekazać ją następnym pokoleniom.
   Co można zrobić dziś w Polsce, by choć część osób, które dały się ponieść propa­gandowym omamom, oprzytomniała, zauważyła, jak bardzo instrumentalnie jest traktowana? Kiepskim pomysłem jest tworzenie kontrpropagandy; zwykle jest słabsza od oryginału. Odpowiedzią na pro­pagandę powinna być rozumna perswazja, rzeczowe, bezemocjonalne analizy, uparte tłumaczenie spraw tak skomplikowanych, jak np. trójpodział i równowaga władz.
(I jakaś wizja przyszłości, nieograniczająca się do lamentu, że tyle będzie do posprzą­tania po PiS).
   Jednego zaniedbać na pewno nie wol­no: dzieci. PiS konsekwentnie realizuje swoją przedwyborczą zapowiedź w kwe­stii edukacji - będzie młodzież poddawać propagandzie, nazywanej wychowaniem patriotycznym czy polityką historyczną. Programy szkolne podsuwają już odpo­wiednich bohaterów i tę zgubną czar­no-białą wersję historii i teraźniejszości, w której pod kruchą dumą narodową kryją się nasze wielowiekowe komplek­sy, zamiatane pod dywan winy, okrutne błędy królów, wodzów, liderów. Szkoła znów będzie chciała zwolnić młodzież z samodzielnego myślenia, z kwestiono­wania „oczywistych oczywistości”, z ko­nieczności chodzenia wspomnianą drogą ośrodkową. Więc - jak radzą Pratkanis i Aronson - trzeba z dziećmi rozmawiać. Nie odcinać ich od bzdurnej telewizji, nachalnej reklamy czy internetowych treści (bo i tak gdzieś je one dopadną), ale wspólnie oglądać, pytać, rozmawiać, komentować. Przypatrywać się przeka­zom i je wspólnie rozbierać na czynniki pierwsze. Uczulać na komunały, slogany, gotowe formułki. Słowem, bezustannie trenować je w radzeniu sobie z natłokiem informacji, z lawiną fake’ów, bredni, pół­prawd. Inaczej prawdziwy wiek propa­gandy dopiero nastąpi.
Ewa Wilk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz