Ryszard Czarnecki to
spec od przekuwania straty w .zysk. Właśnie knuje intrygę, by swoją przegraną w
europarlamencie zamienić w zwycięstwo
Aleksandra Pawlicka
Żal panu utraty
stanowiska? - pytam Ryszarda Czarneckiego
kilka godzin po tym, jak Parlament Europejski zdecydował o pozbawieniu go
funkcji wiceprzewodniczącego.
- Po ludzku oczywiście żal, ale mając do wyboru kajanie się i
przepraszanie wbrew swoim poglądom lub zachowanie lojalności wobec własnego
kraju i poczucia, że to ja mam rację, wolałem stracić to stanowisko -
odpowiada.
- Powtarza pan jak mantrę, że chodzi o poglądy, ale czy porównanie Róży
Thun do szmalcowniczki to pogląd, czy obelga?
- Wiem, że nawet ludzie z mojego obozu politycznego twierdzą, że nie
użyliby takiego słowa, ale gdy nazywają opozycję targowicą, to nie budzi
międzynarodowych emocji ani nie wywołuje konsekwencji. Dlaczego? Bo służalczy
stosunek wobec Rosji jest OK, a gdy sięga się po kontekst niemiecki, to od razu
słychać larum.
Ta pokrętna logika ma zatuszować wpadkę, a przecież gdyby Czarnecki
publiczne przeprosił Różę Thun, zachowałby stanowisko. A tak rozpoczęła się
batalia o to, kto zastąpi go w fotelu wiceszefa PE. W partii Kaczyńskiego
największe szanse ma prof.
Zdzisław Krasnodębski. W klubie PiS wrze. A
Czarnecki zaciera ręce.
RYSIEK KRZYWDY NIE DA SOBIE
ZROBIĆ
Oficjalnie w PiS wszyscy trzymają stronę Czarneckiego, ale
są na niego wściekli i przyznają, że sprawa ma drugie dno.
- Trafiła się Ryśkowi jak ślepej kurze ziarno. Nie twierdzę, że zrobił
to z premedytacją, ale jak już chlapnął, to natychmiast postanowił przekuć
klęskę w sukces. Każdy inny miałby po czymś takim kaca, a on tylko opowiada, że
musi bronić godności Polski i poświęcił się dla PiS. Po co robi z siebie męczennika?
- pyta partyjny kolega Czarneckiego w rozmowie z „Newsweekiem”. I odpowiada: -
Żeby mieć argument przetargowy u prezesa, gdy ten zacznie szykować listy na
eurowybory w 2019 r. Prezes zapowiedział, że europosłem można być tylko dwie
kadencje, ale Rysiek powie wtedy: „A kto będzie bronił Polski tak jak ja?”.
Czarnecki jest eurodeputowanym od początku obecności Polski w UE. Będzie
walczył o czwartą kadencję.
- Czy po utracie stanowiska wiceszefa PE rozmawiał pan z Jarosławem Kaczyńskim?
- pytam Czarneckiego.
- Tak, ale treści tej rozmowy nie ujawnię.
- Prezes zadzwonił do pana czy pan do prezesa? - dopytuję.
- Ja zadzwoniłem, żeby poinformować o wyniku głosowania - odpowiada.
- Czy my żyjemy w średniowieczu, żeby posłaniec musiał dostarczać wiadomość?
Wystarczy mieć włączony telewizor - kpi eurodeputowany z frakcji Czarneckiego.
- Rysiek po prostu zawsze kuje żelazo póki gorące i nie da sobie krzywdy
zrobić.
W PiS nie jest łubiany. Ma opinię człowieka, z którym nie sposób się
przyjaźnić, bo choć pozornie miły i do rany przyłóż, to - jak mówi polityk PiS
- „nigdy nie wiadomo, kiedy ta przyjaźń się skończy, bo nie wiadomo, kiedy
Ryśkowi przestanie się opłacać”.
Tak naprawdę Czarnecki inwestuje tylko w prezesa. I to również budzi w
partii niechęć.
POSEŁ MELDUJE, ŻE JEST I BYŁ
Przy każdej okazji Czarnecki podkreśla swoje zażyłe
relacje z Kaczyńskim. - Ilekroć ląduje w Warszawie, pierwsze kroki kieruje na Nowogrodzką.
Nawet jak nie ma pewności, że zostanie przez Kaczyńskiego przyjęty, wystarczy,
że się pokręci i wypije kawę w sekretariacie, żeby móc potem opowiadać: „Byłem
na Nowogrodzkiej...” - mówi polityk znający realia w partyjnej centrali.
Przypomina anegdotę sprzed paru lat, gdy Czarnecki wparował do gabinetu Kaczyńskiego
bez wcześniejszego umówienia. Zapukał i słysząc: „Proszę”, wsunął głowę między
drzwi i framugę. U prezesa siedziało kilku najbliższych współpracowników.
- Chciałem tylko zameldować, że jestem i byłem.
- Gdzie byłeś? - zapytał zdziwiony Kaczyński.
- Na walnym - odparł Czarnecki i wycofał się rakiem.
Od 2011 r. jest szefem rady nadzorczej spółki Forum, wydającej prawicowy
dziennik „Gazeta Polska Codziennie”, w którym publikuje felietony. - Wpadł po
to, żeby się odmeldować i zadeklarować gotowość, tak a priori. To cały on. Od
tamtego czasu na Nowogrodzkiej wiadomo, że gdy zjawia się Rysiek, trzeba
chronić drzwi prezesa - opowiada mój rozmówca. Jednocześnie przyznaje, że
Czarnecki jest z Kaczyńskim na „ty”, co w partyjnej hierarchii plasuje
europosła „w górnych stanach”. Poza tym powszechnie wiadomo, że prezes bywa u
Czarneckiego na kolacjach, a to jest już naprawdę przywilej grupki wybranych.
W czasie jednej z takich kolacji miała zapaść decyzja, że Jacek
Saryusz-Wolski zostanie wystawiony przez PiS przeciwko Donaldowi Tuskowi w
wyborach na szefa Rady Europejskiej. Intrygę uknuł Czarnecki. Kaczyński z
Saryuszem-Wolskim spotkali się u niego w domu. Wszystko skończyło się blamażem
Polski i PiS, bo Polska przegrała głosowanie 27 do 1, ale nawet i to nie
zaszkodziło pozycji Czarneckiego.
Tajemnicę jego relacji z prezesem tak wyjaśnia jeden z posłów: - To jest
historia sięgająca początków lat 90., gdy Kaczyński i Czarnecki byli równorzędnymi
partnerami, szefami partii konserwatywnych, które znalazły się poza
parlamentem. Kaczyński miał PC, Czarnecki ZChN. Potem Kaczyński był w czasach
rządów AWS zwykłym posłem, a Czarnecki ministrem u Buzka. A dziś? Kaczyński
jest rozgrywającym, a Czarnecki pionkiem. Dla prezesa stanowi żywy obraz tego,
kim mógłby być. Może to psychologia, ale Kaczyński traktuje Czarneckiego jak
wojenne trofeum, stąd wspaniałomyślność zwycięzcy - twierdzi mój rozmówca.
Inny polityk prawicy uważa, że kluczowy dla tej relacji był moment wyborów
prezydenckich w 2005 roku: - Czarnecki
zapewnił Lechowi Kaczyńskiemu poparcie Leppera w drugiej turze. Prezes takich
rzeczy nie zapomina.
Ryszard Czarnecki był wówczas posłem Samoobrony.
MIŁOŚNIK LISZTA I MIL
SAMOLOTOWYCH
Co traci Ryszard Czarnecki wraz z fotelem wiceszefa PE? Finansowo niewiele, bo nie ma wielkiej różnicy w pensji
europosła i wiceprzewodniczącego PE. Musi tylko opuścić gabinet i przenieść
się do mniejszego pokoju poselskiego. A Czarnecki trzyma w gabinecie
dziesiątki szalików i koszulek klubów piłkarskich, zajmują wszystkie ściany. Na
większości koszulek jest nazwisko Czarneckiego.
- Najgorsze dla niego jest to, że spadnie mu aktywność w rankingach deputowanych
- ironizuje europoseł z opozycyjnej frakcji. Czarnecki jako wiceprzewodniczący
prowadził obrady i mógł wpisywać do zestawienia swoich wystąpień plenarnych
każde ogłoszenie otwarcia zgromadzenia, wywołanie posła do wypowiedzi czy
zarządzenie przerwy. W taki sposób zebrał aż 510 wystąpień. Dla porównania -
jedna z najlepiej ocenianych eurodeputowanych, Róża Thun, ma ich na koncie
tylko 43.
- Przez lata był w ogonie rankingu najlepszych europosłów. Pewnego razu
zaprosił mnie na kawę i zapytał wprost: „Dlaczego nie jestem postrzegany jako
najlepszy?” - opowiada dziennikarz zagranicznej agencji prasowej. - Tłumaczyłem,
że jakość pracy eurodeputowanego mierzy się liczbą eksperckich raportów, ale
on postanowił iść na ilość. Za pomocą statystyki można wmawiać niedoświadczonym
rozmówcom, że jest się bardzo pracowitym.
- Rysiek to mistrz fruktów, potrafi je znajdować wszędzie, gdzie tylko
się da. Przecież to on wymyślił metodę pomnażania mil samolotowych. Dziś wielu
eurodeputowanych „lata na Czarneckiego” - opowiada jeden z byłych europosłów.
Metoda polega na tym, że kupując bilet lotniczy, zbiera się tzw. mile.
Im dalsza trasa, tym więcej mil. Pasażerowie klasy biznes, a takimi są
europosłowie (bilety opłaca PE), dostają podwójne mile. Czarneckiemu jednak
było tego mało i odkrył, że jeśli lot np. z Warszawy do Brukseli nie jest
bezpośredni, lecz z przesiadką we Frankfurcie, to mile naliczane są dwa razy. Tym samym za podróż w jedną
stronę można skasować czterokrotność mil, które następnie wymienia się na
darmowy bilet na prywatną już podróż. - W ten sposób Rysiek obleciał pół
świata. To jest gość, który w każdych warunkach potrafi coś dla siebie
uszczknąć - opowiada kolega z PiS.
Wspomina anegdotę o tym, jak w czasach politycznej posuchy, czyli między
AWS a Samoobroną, Czarnecki zapisał się do Towarzystwa Przyjaciół Franciszka
Liszta nie dlatego, że był miłośnikiem jego muzyki, ale dlatego, że w ten
sposób można było dostać darmowy przelot do Budapesztu.
ARMATY PRZECIWKO MUCHOM
W nocy przed głosowaniem w sprawie odwołania
Czarneckiego z funkcji wiceszefa PE pod drzwiami
biur wszystkich eurodeputowanych znalazły się jego ulotki z hasłem: „Dzisiaj
to ja. Jutro możesz być ty!”.
- Użyłby pan jeszcze raz porównania do szmalcownictwa, wiedząc, jakie
będą konsekwencje? - pytam go po głosowaniu.
- Wszystko można powiedzieć inaczej, ale powiedziałem, co powiedziałem
i się z tego nie wycofam. Pani von Thun und Hohenstein także używa różnych
epitetów, wypisuje na Twitterze, że PiS to „śmieci” i włos jej z głowy za to
nie nie spada. Ale może jej wolno więcej?
- Jeśli pan Czarnecki cytuje moje tweety, to niech przynajmniej czyta je
starannie i ze zrozumieniem - odpowiada Róża Thun i dodaje: - Nie zamierzam
prowadzić z nim polemiki, bo powiedział rzeczy straszne i Parlament Europejski
zadecydował, że nie chce, aby taki człowiek reprezentował go na forum
międzynarodowym. A poza tym podtrzymując opinię o tradycji szmalcownictwa w
Polsce, podlega chyba według nowej ustawy karze do trzech lat więzienia.
Po przegranym głosowaniu Czarnecki cytuje na Twitterze opinię internauty
określającego siebie „Polska z Bogiem+Maryją”: „Sądzili, że uderzą w Polskę
przez odwołanie europosła Czarneckiego. Mylą się. Z każdego zła Bóg może
uczynić dobro. To niezwykle prawy człowiek i patriota i nie porzuci walki o
Polskę”. Sam Czarnecki pisze: „Przestałem być wiceprzewodniczącym PE. Dalej
aktualna jest dewiza żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji AK: Nic nam nie zabrano,
skoro mamy Ojczyznę”.
- Czy pan nie wytacza aby armat przeciwko muchom? Stawia pan znak
równości między dobrem kraju a własnym? - pytam Czarneckiego.
- Tu nie chodzi o sprawę osobistą - zapewnia europoseł. - O potyczkę
Czarnecki - Thun, tylko o fundamentalny spór między dwoma nurtami w Polsce.
Tym, który polskie sprawy chce rozstrzygać w kraju i oddawać w ręce „wewnętrznych”
sędziów i prokuratorów, oraz tym, który odwołuje się do zagranicznych
instytucji, narażając na szwank suwerenność własnej ojczyzny.
- Pan Ryszard Czarnecki nie rozumie albo udaje, że nie rozumie, lekcji,
którą właśnie dostał. Jeśli byłby to spór dotyczący nurtów, to proszę bardzo,
możemy się spierać, ale on wykorzystał dla partyjnych interesów historię
ludzkiego cierpienia i rzuca kalumnie, jakie nie powinny przejść przez usta
człowieka, któremu Polacy powierzyli mandat europosła - odpowiada Róża Thun.
Funkcja wiceprzewodniczącego była najbardziej prestiżowa, jaką udało
się Czarneckiemu uzyskać w blisko 40-letniej karierze politycznej. Stracił ją z
powodu jednej wypowiedzi, ale tak naprawdę pracował na karę od dawna,
pozwalając sobie na niegodne wiceprzewodniczącego PE uwagi w stosunku do
unijnych instytucji. Tuska nazwał „śmierdzącym leniem”, Komisję Europejską
porównał do Związku Sowieckiego, z tą różnicą, że Moskwa mogła „wysłać czołgi
na Warszawę, a Bruksela czołgów nie wyśle”.
Bruksela pokazała Czarneckiemu, że w UE nie ma przyzwolenia na to, co w
Polsce uchodzi płazem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz