niedziela, 25 marca 2018

"Jak napisać lepszą historię" i "Dzieje bez grzechu"



Jak napisać lepszą historię

Historyk, który w PRL ledwo otarł się o opozycję, dziś jest głównym zwrotnicowym polityki historycznej - nabożnej i endeckiej

Wojciech Cieśla

Wysoki, nieco zgarbio­ny, w dziwacznych okularach, dziadek ośmiorga wnucząt. Historyk, od ponad dwóch lat senator PiS.
   Podobno dekadę temu prof. Jan Żaryn w środowisku skrajnej prawicy uchodził za gołębia. Dziś jest głównym narratorem wersji historii, w której najważniejsze są Kościół i naród. Forsuje zmiany w nauce historii, promuje żołnierzy wyklętych, polskością wywija jak cepem.
   Hołubi mordercę z RPA Janusza Wa­lusia. Ambasador Izraela najchętniej wyprosiłby z Polski. O Marcu ’68 mówi, że zorganizowali go komuniści, a nie Po­lacy. Wizja świata i historii Jana Żaryna za chwilę trafi do podręczników.

KRNĄBRNY ORAZ ZŁY
Urodzony w końcu lat pięćdziesią­tych ubiegłego wieku, ostatni z pię­ciorga rodzeństwa. Dla warszawiaków do dziś istnieje jeden Żaryn - Stanisław, patron ulicy, wybitny architekt, przed­wojenny harcerz, żołnierz NSZ i Armii Krajowej, ojciec Jana. Człowiek, który po wojnie poświęcił się pracy dla PRL - wraz z Janem Zachwatowiczem w ba­raku na gruzach Zamku Królewskiego pracował w Biurze Odbudowy Stolicy.
   Współpracownik Jana Żaryna z cza­sów IPN: - Porządna, inteligencka ro­dzina, przedwojenna kindersztuba. Narodowcy do bólu, z tym Stanisławem w tle, też endekiem. Dalecy od stereoty­pu - w czasie wojny Żarynowie ukrywali żydowską rodzinę, mieli medal Spra­wiedliwy wśród Narodów Świata. Janek to religijny fanatyk.
   W domu rodzinnym Żarynów nie ma miejsca na niuanse i wybaczenie; gdy je­den z wujów wstępuje do PZPR, rodzina zrywa z nim kontakty. Gdy jedna z ciotek bierze rozwód - to samo.
   Jan - jak sam będzie wspominał - jest złym uczniem, a w dodatku kłótliwym. W klasie maturalnej ma 230 godzin nieobecności i trzy dwóje na półrocze. Na Uniwersytet Warszawski zdaje trzy razy. Nie zostanie, jak sobie wymarzył, archeologiem.

ESBEK SZPERA W PUCHATKU
Jeszcze w liceum poznaje przyszłą Żonę, Małgorzatę, córkę PRL-owskiego pułkownika. Razem studiują. On zaj­muje się historią XX wieku, zwłaszcza Kościoła i ruchu narodowego. Ona spe­cjalizuje się w czasach nowożytnych.
- Bóg, naród, Kościół. Nie miał i nie ma innych wartości - wspomina jeden z warszawskich historyków, kolega Żaryna ze studiów.
   Były współpracownik z czasów IPN: - Dziś jest znany z wypowiedzi, któ­re rzuca jako polityk, ale Żydzi czy żołnierze wyklęci to nie jest jego żywioł. Ma kompletnego hopla na punkcie Koś­cioła. To jest afekt. Kościoła broni jak niepodległości, ma misję obrony wia­ry jako publicysta. Wyszukuje trud­ne momenty w historii Polski i na siłę wciska do nich rzekomy udział Koś­cioła; wyciąga listy duszpasterskie nie­znane w epoce. Ostatnio napisał o tym, jak to się Kościół cudownie zachowy­wał w 1968 r., co tam w tej sprawie po­wiedział kardynał Wyszyński, choć realnie Kościół ani nic do Marca nie miał, ani się w sprawie Marca głośno nie odzywał.
   W latach 60. i 70. Żaryn, rocznik 1958, na opozycję jest za młody. Jego starszy brat, Szczepan, bierze udział w wyda­rzeniach marcowych. SB w czasie rewi­zji u brata grzebie też w książkach Jana - wierszykach Brzechwy i „Kubusiu Puchatku”.

BIBUŁĘ CZYTAŁEM, SKŁONNY NIE BYŁEM
W latach 70. w wykształconej war­szawie wrze. KOR, inteligenckie salony po domach, w drugim obiegu ukazują się książki Konwickiego i Andrzejewskiego, wychodzi podziemny „Zapis”. Działacze KOR pomagają represjonowanym robot­nikom Radomia. Dzieje się.
   Ze wspomnień Jana Żaryna: „Nie by­łem młodzieńcem skłonnym zakładać jakąś niepodległościową organizację. Czytałem prasę podziemną, ale nic wię­cej. Uważałem, że przegraliśmy wojnę, a jedyną instytucją, której można wie­rzyć, jest Kościół. Kiedy więc powstał KOR, nie uważałem, że trzeba szukać z nimi kontaktu. Sądziłem, że to komu­niści podzielili się na dwie grupy. Na rządzących i byłych rządzących komu­nistów. Jedni i drudzy biją się między sobą, a ofiarą tej walki mogę być ja. Jak stał się nią Staszek Pyjas”.
   Historykowi Żarynowi historia dzie­je się pod nosem: wybucha Solidarność, na uniwersytecie powstaje Niezależne Zrzeszenie Studentów. Ale niedoszły archeolog uważa NZS za ekspozyturę KOR.
   13 grudnia nie ma go na liście wro­gów ustroju. Nie zostaje internowany czy choćby wezwany przez SB. „Byliśmy skoncentrowani na życiu rodzinnym” - będzie wspominał początek stanu wojennego.
   SB raz robi Żarynom rewizję. W listo­padzie 1982 r., zatrzymany przez ZOMO na demonstracji, trafia na Białołę­kę. Wychodzi po trzech tygodniach. Z wywiadu prasowego: „Przeżyłem swo­je trudne chwile. To wszystko miało oczywiście ogromne konsekwencje dla naszego życia rodzinnego”.

300 GŁOSÓW KANDYDATA
W PRL Żaryn jest nauczycielem w liceum Batorego. Uczy też historii w prywatnych domach. Publikuje w ofi­cjalnym „Przeglądzie Katolickim”. In­cydentalnie pisze w prasie podziemnej pod pseudonimem Old.
   W połowie ostatniej dekady PRL od­najduje bliskie sobie środowisko - to ludzie skupieni wokół Antoniego Macie­rewicza i Piotra Naimskiego. Po 1989 r. próbuje sił na scenie politycznej: star­tuje w wyborach parlamentarnych z 10. miejsca listy ugrupowania Porozumie­nie Centrum-Zjednoczenie Polskie. Do­staje 300 głosów.
   Magisterkę pisze o środowiskach en­deckich, doktorat o stosunkach państwo-Kościół (dostanie za niego prestiżowe nagrody). Błyskotliwy doktorat to wejście w środowisko znaczących historyków.
   Ale Żaryn nie spoczywa na laurach, zostaje redaktorem niszowego pisem­ka Narodowych Sił Zbrojnych „Szaniec Chrobrego”. W latach 90. poza śro­dowiskiem naukowym nikt o Żarynie nie słyszy.
   Na scenę publiczną wkracza z hukiem. W 1998 r. Polska Agencja Informacyjna zamawia u niego broszurę „Od niepod­ległości do teraźniejszości”. Materiał promocyjny MSZ ma trafić do polskich ambasad.
   Żaryn pisze w broszurze, że premier Mazowiecki doprowadził do relatywi­zowania takich wartości jak patriotyzm. Że rząd Olszewskiego obalono przez zamach stanu. Okrągły Stół był rodza­jem zmowy, a Rzeczpospolita Polska po 1989 roku to pasmo klęsk, złodziejskiej prywatyzacji i relatywizmu moralnego. Wybucha awantura, MSZ wycofuje bro­szurę z ambasad.
    „Byłem ofiarą tej polityki, która nie dopuszczała niektórych tematów do dyskusji. A ja to tabu przełamałem” - pochwali się Żaryn po latach.

NA TROPIE AGENTA
W 2000 r. zaczyna pracę w IPN, wy­kłada na UKSW. W 2006 r. zostaje dy­rektorem Biura Edukacji Publicznej. To ważna funkcja; dyrektor odpowiada za to, czego i w jaki sposób o współczesnej historii dowiadują się Polacy. To rów­nież czas moralistycznego wzmożenia - lustracji środowisk naukowych, zmu­szania dziennikarzy do podpisywania oświadczeń lustracyjnych. W powietrzu fruwają teczki i oskarżenia. Historyk IPN dzięki wiedzy zdobytej w archi­wach SB jest szafarzem dobra i zła, od­dziela ziarna od plew.
   Żaryn deklaruje w jednym z wywia­dów: „Prowadzimy działania, które mają rozświetlić mroki przeszłości PRL”.
   W IPN formuje się silna grupa history­ków z ambicjami. Oczarowani dostępem do teczek, zauroczeni milicyjną wizją rzeczywistości PRL. Młodzi, świetnie wykształceni, robią błyskotliwe kariery.
O sobie mówią „strażnicy pamięci”. Żaryn jest zdeklarowanym zwolennikiem lustracji. To on wystąpi na konferen­cji w IPN i ujawni sprawę ojca Konrada Hejmy, który współpracował z SB. Jest już wtedy cenionym autorem wielu książek poświęconych historii Kościoła:
„Kościół w Polsce w latach przełomu”, „Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce”, „Kościół w PRL”.
   Żaryn ma opinię niezłomnego lustra­tora, ale gdy pisze o sprawach trudnych dla Kościoła, podkreśla, że lektura źró­deł milicyjnych i ferowanie ocen wy­magają ostrożności. - Dla Kościoła ma więcej miłosierdzia niż dla świeckich - żartuje jeden z byłych znajomych.

HISTORIA RĘCZNIE STEROWANA

Jego książki stają się głośne w śro­dowisku naukowym. Jednak to, co wywołuje zainteresowanie mediów, naj­częściej jest przez niego niezamierzone. Jak ostatnio, gdy ogłasza, że koniecz­ne jest rozbicie „historycznego soju­szu niemiecko-żydowsko-rosyjskiego”. Albo gdy mówi w TVP, że odpowiedzial­ność za nikłą liczbę uratowanych Żydów ponoszą po równo zarówno Polacy, jak i Żydzi.
   W 2006 roku zakazuje swoim pra­cownikom w IPN wypowiadania się na temat ukraińskiej wioski Pawłokoma, której mieszkańcy w marcu 1945 roku zostali wymordowani przez oddziały poakowskie. W czasie 60. rocznicy wy­siedlania Ukraińców w ramach akcji Wisła nieoficjalnie wprowadza zasadę: historycy IPN mają się wypowiadać pa­rami - obok krytyka akcji ma wystąpić badacz, który ją usprawiedliwi.
   Zasada takiego parytetu nie obo­wiązuje jednak, gdy Żaryn zleca „Do­datki Edukacyjne IPN” do „Naszego Dziennika” - tam wprost padają opinie o „wyższości” zbrodni ukraińskich nad nazistowskimi i sowieckimi.
   W 2009 roku Żaryn występuje w TOK FM i mówi, że przyznanie Lechowi Wa­łęsie statutu pokrzywdzonego w IPN jest „wrzodem na ciele instytucji”. Po tym ostatnim występie musi zrezyg­nować z dyrektorowania w IPN. Nie dzieje mu się jednak krzywda - zosta­je doradcą prezesa Janusza Kurtyki. Odejdzie po jego śmierci w katastrofie smoleńskiej.
   Nazwisko żony Żaryna też pojawia się w przestrzeni publicznej. W 2007 r. Małgorzata Żaryn w recenzji nowego podręcznika dla MEN sugeruje usunię­cie fragmentów o polskim antysemi­tyzmie i o zajęciu przez Polskę w 1938 roku Zaolzia. To treści - jak określa - nie do końca pożądane. Jeden z jej współ­pracowników z Muzeum Historii Polski: - Małgosia? Świetna pracownica, świet­nie mówi, bardzo profesjonalna.

KIEDY JANEK MASZERUJE
Po odejściu z IPN Jan Żaryn anga­żuje się w obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Stara się o postawienie w Warszawie pomnika NSZ, ale Rada Warszawy nie zgadza się na to.
   W 2011 r. startuje z list PiS do Sena­tu - bez powodzenia. Spotkania organi­zuje tam, gdzie czuje się swobodnie, po parafiach. W Dąbrównie koło Ostródy na jego występ w parafii nie zgadzają się mieszkańcy. „To próba pozbawienia nie­których ludzi praw obywatelskich” - ko­mentuje Żaryn.
   Profesor historii wspiera marsze nie­podległości. Mówi jeden z warszaw­skich historyków: - Kocha marsze, jego żona też. W czasie tego, na którym naro­dowcy spalili samochód TVN, jego żona musiała pracować przy Przystanku Nie­podległość. Bardzo była nieszczęśli­wa. Młodzi chłopcy, krótkie fryzury, co chwila podchodzili i pytali: - Jak jest na naszym marszu? Miałaś telefon? Wszy­scy czekali na telefon od Janka, który maszerował.
   W 2014 roku, po wybuchu afery taśmo­wej, powstaje „Apel Małgorzaty i Jana Żarynów, obywateli Rzeczypospolitej”: „(...) Apelujemy o podpisywanie się pod stwierdzeniem o utracie przez Donal­da Tuska polskich praw honorowych” - piszą Żarynowie.

WALUŚ, ŻYJĄCY WYKLĘTY
Jeden z ich synów, Krzysztof, zosta­nie dietetykiem, Stanisław Żaryn II - dziennikarzem o wyrazistej patrio­tycznej postawie, a za „dobrej zmiany” naczelnikiem wydziału komunikacji przy ministrze koordynatorze służb Ma­riuszu Kamińskim. Wcześniej pisze dla wPolityce.pl i „Frondy”. Próbka stylu: „Fakt, że cała »Gazeta Wyborcza« kon­tynuuje tradycje rodzinne jej redakto­ra naczelnego, że przyjmuje je za swoje i twórczo rozwija, nie oznacza jeszcze, że można zdradzieckie i zbrodnicze praktyki włączać do historii narodu polskiego”.
   Mówi jeden z dziennikarzy wPolityce.pl: - Nazywaliśmy go „Chińczyk”. Przy­chodził, klepał w klawisze godzinami, wychodziło mu zawsze coś płaskiego. Bardzo pracowity.
   Jakie są poglądy polityczne Jana Żaryna? Zasadnicze:
   - pogromy w czasie II wojny odbyły się bez faktycznego udziału Polaków;
   - trzymanie w więzieniu Janusza Wa­lusia, zabójcy działacza komunistyczne­go Chrisa Haniego, to wynik osobistej zemsty elit rządzących RPA;
   - na 100-lecie Bitwy Warszawskiej de­legacje ze świata mogłyby uklęknąć i po­dziękować Polsce za ocalenie Europy;
   - w 1968 r. komuniści o nieokreślonej narodowości zmusili Polaków do udzia­łu w antysemickiej nagonce.
   I tak dalej.

NARODOWA EDUKACJA
- Narodowiec o gołębim sercu - charakteryzuje go jeden z history­ków młodego pokolenia. - Potworne poglądy przy ujmującej kulturze oso­bistej. Potrafi publicznie rzucić, że na­leży wygwizdać Tuska na Powązkach, a niedługo potem w prywatnej rozmo­wie prezentować pełną kindersztubę.
   Inny historyk, były współpracownik IPN: - Ma w sobie rewolucyjny zapał. Afirmuje endecką wizję dziejów.
   Dziś Jan Żaryn jest znów, jak kilka­naście lat temu w IPN, na pierwszej li­nii frontu walki o pamięć. W sprawach historycznych doradza prezydentowi. Redaguje pismo „wSieci Historii”, naj­większy tego rodzaju periodyk na ryn­ku. - Jego wstępniaki to patriotyzm dla ubogich, dla naiwnych prostacz­ków - zżyma się jeden ze znajomych historyków. - Jest dziś żołnierzem wielkiej sprawy, rewolucji moralnej, która uwolni Polaków od miazmatów komunizmu i postkomunizmu. Wie, że przyszedł jego czas, drugi raz może się nie powtórzyć.
   Dziś Żaryn jest jednym z beneficjen­tów „dobrej zmiany”. To dzięki nie­mu Roman Dmowski i Narodowe Siły Zbrojne trafiają do nowej podstawy pro­gramowej dla szkół średnich. To Żaryn proponuje w Senacie uchwałę z okazji 50. rocznicy Marca, w której podkre­śla, że za antysemicką kampanię odpo­wiedzialni są tylko komuniści i że wśród emigrantów byli zbrodniarze stalinow­scy. To młodzi działacze jego organiza­cji - Związku Żołnierzy NSZ - oblewają farbą pomnik Armii Ludowej w Rząbcu na Kielecczyźnie.
   Były współpracownik z IPN: - Dla lu­dzi z jego kręgu kategoria „polskość” jest jak cep: raz posługują się nią w wy­miarze etnicznym, a innym razem okre­ślają nią postawę. Jak im wygodniej. Gdy Polak zostaje komunistą, wypa­da z polskości i jego winy nie obciąża­ją wspólnoty. A Żyd zawsze pozostaje Żydem.
   Polityk PiS: - Janek uparł się, żeby w radzie obchodów 100-lecia niepodle­głości przy prezydencie siedzieli chłop­cy z Marszu Niepodległości. I to już po zadymce w 2017 r., kiedy Młodzież Wszechpolska wsławiła się rasistowski­mi tekstami. Bardzo ich forsował. Nie udało się.
   - O czym to świadczy?
   - Że można być profesorem ślepym na jedno oko.

Dzieje bez grzechu

Wszyscy ubabrani Peerelem należą do obozu zdrady narodowej. Suchą nogą przez komunę do polskości przejść mogły jedynie zwykłe rodziny. Oto motto senatora Jana Żaryna.
           
Rafał Kalukin

Zasady są dwie. Po pierwsze, Polacy jako na­ród są niewinni. Po drugie, nawet jeśli ten czy ów rodak coś ma za uszami, to odpowie­dzialność ponosi wyłącznie jako jednostka. Przeważnie zresztą sprowadzona na złą dro­gę przez wrogów.
   Taki schemat odnajdziemy w większości tekstów Jana Żaryna, senatora PiS - choć bezpartyjnego. Głównego dziś ideologa bezgrzesznej pol­skości w obozie rządzącym. Który sam o sobie mówi, że jego zadaniem jest kreowanie „pozytywnych mitów” na temat polskości. Co nie jest takie proste, gdy jest się profesorem historii i trzeba dołożyć starań, aby każda teza poddana we­ryfikacji dała się obronić.
   - Jest oczywiście napięcie pomiędzy naukową dociekliwo­ścią a popularyzatorskim obrazowaniem prawdy historycz­nej. Ale jestem za prawdą, tak zostałem wychowany - dekla­ruje prof. Żaryn.
   Ale panu jakoś tak wychodzi, że nasi zawsze są niewinni. A to przecież niemożliwe, aby wielka zbiorowość przeszła przez dzieje bez skazy - zauważam.
   - Przepraszam, ale jaki zbiorowy grzech polskiego narodu i państwa dałoby się porównać z grzechem III Rzeszy albo Rosji Sowieckiej? Pomijanie perspektywy państwowej byłoby fałszowaniem historii. Choć przyznaję, że może powinienem się zastanowić, czy nie popadam niekiedy w manierę obrony Okopów Świętej Trójcy...

MITOLOG Jego projekt uchwały na rocznicę Mar­ca ’68 napisany został ściśle według autorskiej metody. Jest w tekście o tym, że Marzec „budował drogę do niepodległo­ści”. Jest o milicyjnej pałce. Sporo o chwalebnej roli Kościo­ła, który stanął po stronie bitych studentów. Za to ani słowa o Adamie Michniku, Jacku Kuroniu i Karolu Modzelewskim.
   O marcowym antysemityzmie tyle, że jakkolwiek „pa­tologiczny”, to „nie reprezentował woli Narodu, a jedynie Moskwy”. Dostaje się zresztą obywatelom pochodzenia żydowskiego, że zamiast zarzucać antysemityzm komuni­stom, budowali na wygnaniu „czarną legendę o Narodzie”. Jednakowoż pod koniec autor przyznaje, że komuniści koniec końców byli Polakami, należy więc ofiary Mar­ca ’68 oficjalnie przeprosić.
   Projekt okazał się zbyt kontrowersyjny nawet dla samego PiS. Przegłosowano więc alternatywne stanowisko, a tekst Jana Żaryna zarzucono. Profesor nie ma o to żalu. Trud­no, trzeba dalej robić swoje w mitach. Tworzyć pozytywne i rozbijać fałszywe. A może czasem warto trochę odpu­ścić i wyważyć racje? - Zostawiam to innym - odpowiada z uśmiechem.
   I trzeba Żarynowi przyznać, że od lat jest konsekwent­ny. Z akademickiej niszy wyszedł w 2000 r., gdy Paweł Machcewicz wziął go do Biura Edukacji Publicznej w bu­dowanym wtedy IPN. W pluralistycznie dobranym zespo­le miał reprezentować wrażliwość narodowo-katolicką. Sześć lat później decyzją prezesa Janusza Kurtyki już sam stanął na czele BEP. W tamtych czasach IPN poszedł twar­dym prawicowym kursem. Wejście Żaryna w politykę było już pewnie kwestią czasu.
   Pozostaje bezpartyjny, ideowo bliższy jest Markowi Jurkowi niż Jarosławowi Kaczyńskiemu. W sposób nie­typowy łączy fanatyczny nieraz pryncypializm z oso­bistym urokiem. „Uprzejmy, kulturalny, nie obraża się” - tak opisują go koledzy po fachu. Lojalny wobec dawnych współpracowników - chyba że na przeszkodzie stanie Sprawa. Tak było z Machcewiczem, którego rząd PiS od­wołał ze stanowiska Muzeum II Wojny Światowej, a jako pretekst posłużyła m.in. krytyczna ekspertyza Żaryna wytykająca placówce deficyt wrażliwości na polską mar­tyrologię. - Bardzo Pawła szanuję, wiele się od niego na­uczyłem w IPN. Ale nie mogłem inaczej - zapewnia.
   I pewnie tak samo należy traktować jego ostre pu­bliczne wypowiedzi. Choćby niedawna, gdy zasuge­rował wydalenie z Polski izraelskiej ambasador. Anna Azari naraziła się Żarynowi dostrzeżeniem antysemic­kich demonów w polskim życiu publicznym. A to prze­cież jeden z najgorszych fałszywych mitów, więc trzeba było zareagować.

SZLACHCIC Opowiada, że od dziecka czuł się jakiś inny. W podstawówce pani zadała raz dzieciom wredne py­tanie: czy wykonają polecenie rodziców, mając pewność, iż nie mają oni racji? Mały Jaś jako jedyny w klasie odparł, że rodziców należy słuchać zawsze.
W ogólniaku był już dumny ze swojej odmienności kul­turowej. Skąd się wziąłeś? - zapytał nauczyciel. Odparł: ze stosunków ziemiańsko-szlacheckich.
   Żarinowie byli zbuntowanymi rosyjskimi bojarami, któ­rzy przed wiekami schronili się w Rzeczpospolitej przed gniewem cara. Ojciec Stanisław działał przed wojną w ONR. W 1939 r. podczas kawaleryjskiej szarży granat rozerwał pod nim konia, lecz sam przeżył. Zrobił konspiracyjny dyplom z architektury i ożenił się z Aleksandrą, z domu Jankowską, której rodzinę Niemcy wygnali z majątku w Wielkopolsce. Zamieszkali u krewnych w dworku w podwarszawskich Szeligach. Jeszcze za okupacji przyszły na świat pierwsze z pięciorga dzieci. Chociaż matka ukrywała również Irenkę i Lazara Engelbergów, za co po latach została uhonorowana Medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
   Gdy Stanisław poszedł do powstania, Niemcy aresztowa­li mu żonę. Wyszła na wolność dzięki zabiegom przypad­kowo spotkanego kapitana Wehrmachtu. Jak się później okaże, dobroczyńcą był Wilm Hosenfeld. Ów legendarny „dobry Niemiec”, który uratował też życie Władysławo­wi Szpilmanowi.
   Potem jednak do Szelig przybyli pijani enkawudziści. Tyle dobrego, że nie postawili od razu pod mur, tylko kazali się wynosić. W zrujnowanej Warszawie Stanisław zaszedł do powstającego Biura Odbudowy Stolicy i został jednym z najbliższych współpracowników Jana Zachwatowicza. Odbudował szereg kamieniczek na Starym Mieście. Wedle jego projektu zrekonstruowano też kolumnę Zygmunta.
I to razem z krzyżem, którego początkowo nowa władza sobie nie życzyła. Dziś Stanisław Żaryn ma swoją ulicę na Mokotowie.
   Jan przyszedł na świat w 1958 r. jako ostatni z rodzeń­stwa. Wyniósł z domu katolicyzm, endecką tradycję oraz wieloletnią więź z uratowanymi przez matkę Żydami.

POLAK To co peerelowskie, zdaniem Jana Żaryna, nie mieści się w zbiorze polskości. PRL była antypaństwem. Jej elity zasługują wyłącznie na wzięcie w cudzysłów. Spadkobiercy owych pseudoelit nadal zaś tkwią „w oko­pach wojny 1920 roku po stronie bolszewickiej oraz PKWN-owskiej racji stanu”.
   Jeszcze parę lat temu potrafił oddać sprawiedliwość orientacjom politycznym, których specjalnie nie cenił. Ostatnio coraz rzadziej. We wstępie do wydanego nie­dawno zbiorku o żołnierzach wyklętych potrafił napisać o Jerzym Zawieyskim i Jerzym Andrzejewskim jako o „lu­dziach chorych, seksoholikach” (mając zapewne na my­śli ich homoseksualną orientację). Szkicując środowisko „ludzi bezwzględnie nikczemnych, którzy zdradzali swych najbliższych”, zdeprawowanych, zasługujących na potępienie.
   Ubabrani Peerelem należą bowiem do obozu zdra­dy narodowej. Suchą nogą przez komunę do polskości przejść mogły zdaniem Żaryna jedynie zwykłe rodziny, które „choć mocno zmaltretowane, pozostały wierne Kościołowi, tradycji i zwyczajom”. Szczególną estymą darzy jednak profesor emigrację. Pisał, że „na wychodźstwie jest najwięcej Polski”.

KATOLIK Od dziecka był ministrantem. Podczas kolejnych papieskich pielgrzymek pomagał w kościelnej służbie porządkowej. W połowie lat 90. napisał pod okiem prof. Krystyny Kersten doktorat o Kościele w czasach sta­linowskich. Pionierska praca z bogatymi źródłami cie­szyła się w środowisku sporym uznaniem. Może nawet budziła zazdrość, gdyż łaski dostępu do kościelnych ar­chiwów do dziś nie dostąpili nawet tak uznani badacze dziejów najnowszych jak Andrzej Friszke. Trzeba mieć wyjątkowo mocne dojście.
   Żaryn sam je sobie wychodził. Jeszcze w latach 80. zła­pał grant na kwerendę archiwalną materiałów dotyczą­cych prymasa Hlonda. Zdobył wtedy zaufanie prymasa Glempa i od tej pory kościelne archiwa stały przed nim otworem. Dziś sam pośredniczy we wprowadzaniu doń nowych adeptów.
   Z pracą habilitacyjną było trochę gorzej. Porwał się na całościową monografię dziejów Kościoła w PRL. Praca okazała się nieco chaotyczna, a do tego ujawni­ło się pewne skrzywienie autora. Recenzujący pracę prof. Friszke pamięta wiele mówiącą wstrzemięźliwość w potraktowaniu porozumień kościelno-państwowych czasów Gomułki i Gierka. Zapewne zmąciły one autorowi wyidealizowany obraz katolicyzmu, który nie skalał się układami z komuną.
   Podobnych kolizji i dziś zresztą nie brakuje. Profesoro­wi wyjątkowo nie przypadł do gustu ubiegłoroczny do­kument Konferencji Episkopatu „Chrześcijański kształt patriotyzmu”, w którym biskupi odcięli się od nacjonali­zmu i zaapelowali do rządzących o pojednanie z innymi narodami na gruncie uniwersalnej nauki Kościoła. Nie zabrakło też krytycznych uwag o „instrumentalizacji pamięci historycznej” oraz uproszczeniach i banaliza­cji tragizmu wojny w tak ostatnio modnych rekonstruk­cjach historycznych.
   Jan Żaryn oponuje: - Biskupi w zbyt wielkim stopniu przyjęli lewicowo-liberalną wykładnię nacjonalizmu. Ona w prostej linii wywodzi się z przedwojennej wykładni bol­szewickiej, wedle której wszystkie orientacje poza kominternowską popadają pod faszyzm. Skoro ja nie wkładam pepeesowca Pużaka i komunisty Gomułki do jednego wor­ka, tak samo oczekuję, że środowiska lewicowe nie będą utożsamiać Dmowskiego z Hitlerem.
   A więc refleksji biskupów nie bierze pan pod uwagę?
   - Kościół nie ma obowiązku słuchać Jana Żaryna. A ja nie mam obowiązku zgadzać się ze stanowiskiem, które nie należy do magisterium Kościoła.

ENDEK Niektórzy pokpiwają, że jest „folklorystycz­ny”, czyli taki, któremu sentyment do tradycji „pana Romana” zastępuje konsekwencję politycznego my­ślenia. Sam Żaryn zresztą potwierdza, że integralnym endekiem nigdy nie był. Nie powie przecież złego słowa o nurcie insurekcyjnym, na negacji którego ojcowie za­łożyciele Narodowej Demokracji konstruowali politycz­ną tożsamość. Ceni endeków za realizm i elastyczność. Można tym sposobem pogodzić antyrosyjską orienta­cję Dmowskiego z antysowietyzmem szczególnie przez Żaryna cenionych Narodowych Sił Zbrojnych i Brygady Świętokrzyskiej (tym formacjom poświęcił kilka lat temu opasłą monografię).
   Gdy w 2015 r. kandydował na senatora, na łamach „wSieci” ostrzegał PiS przed nadmiernym przechyłem w stronę „propaństwowej wizji piłsudczykowskiej”. Twierdził, że trzeba ją równoważyć myśleniem naro­dowym. Inaczej stanie się „antymotorem narodowego rozwoju”. W przeszłości zdarzało się zresztą pisać Żarynowi o Piłsudskim znacznie ostrzej - że swoją koncepcją omnipotentnego państwa „lekceważył Polaków”. Gdy współpracowali z Kurtyką w IPN, czasem na tym polu między nimi iskrzyło.
   Jak można wywieść z tekstów Żaryna, endecja jest dla niego esencją polskości. Jeśli więc coś w tej tradycji zgrzyta, to winnych należy szukać gdzie indziej. Ow­szem, przyznawał profesor, oenerowskie bojówki przed wojną biły Żydów. Ale Żydzi, dodawał, też mieli swoje bojówki. Obie strony są więc kwita. A wszystko poszło na konto sanacji, która w latach 30. ograniczyła pole dia­logu politycznego.
   Podobnie jest z dzisiejszymi ruchami narodowymi. Jako naczelny endek PiS Żaryn zawsze znajdzie kom­plement dla pobratymców z Ruchu Narodowego bądź Młodzieży Wszechpolskiej. Za to osobnik, który spalił we Wrocławiu kukłę Żyda, nie był żadnym narodowcem, tylko „prowokatorem”.
   Antysemityzm, zdaniem profesora, w ogóle u nas nie istnieje. Przed wojną były tylko napięcia ekonomicz­ne. W czasie wojny wychowanie katolickie przeważnie skłaniało Polaków do pomagania Żydom. Skala pomo­cy mogła być zresztą znacznie wyższa. Niestety, Żydzi w swej masie znajdowali się poza polską kulturą, więc bali się opuścić getto i nie dali sobie pomóc. „Siłą rzeczy Polacy tak naprawdę mogli udzielić pomocy tylko tym odważnym, którzy się na to zdecydowali”. Za Jedwabne odpowiadają rzecz jasna polscy kryminaliści sterowani przez Niemców. Szmalcownicy? „To był zawód wytwo­rzony przez Niemców w patologicznej części społeczeń­stwa polskiego”.
   Podobnie było po wojnie. Trochę Żydzi sami sobie za­winili, obsadzając najwyższe stołki w komunistycznym aparacie represji. Pogrom kielecki to oczywiście prowo­kacja. W 2008 r. Żaryn napisał, że tamtejsza społeczność żydowska stanowiła „margines nierzutujący na program dnia większości mieszkańców Kielc”. I dalej: „Zbrodnia, która się dokonała w pobliżu - po sąsiedzku, była rów­nie obca jak jej ofiary. Została przeniesiona przez władze na poziom ogólnopolskiej gry politycznej, przerastającej swym rozmiarem dzień powszedni miasta”. Empatycznej reakcji na śmierć 37 niewinnych ludzi trudno się było doszukać.
   Teraz trochę się cofa na wspomnienie tamtego tekstu. Może nieco przesadził? Niestety, gdy człowiek zmaga się z fałszywymi mitami, czasem traci dystans.

OPTYMISTA Profesor odrzuca uwagę, że nieustę­pliwość w polityce historycznej zamyka drogę do kom­promisu z sąsiadami. - A po co kompromis? - zżyma się.
- Bogactwo polega na tym, żeby się rozpoznać, jak nas widzą inni. To nieprawda, że kompromisy zbliżają. One tak naprawdę oddalają. Bo nikt nie jest zadowolony, każdy musiał przecież z czegoś ustąpić. A potem rodzą się wyrzuty sumienia. Lepiej więc zachować dystans, mając poczucie, że dało się drugiej stronie dawkę prawdy o sobie.
   I co z tego, skoro nie zostanie ona przyjęta, skoro bra­kuje wrażliwości na inne punkty widzenia?
   - Wrażliwość to zupełnie inny temat. O wiele łatwiej wczuć się w racje drugiej strony, gdy nie są one papką kompromisową, gdzie mieszają się prawda z fałszem. Bu­dowanie przestrzeni dialogu polega właśnie na tym, aby jednocześnie pokazywać wrażliwość własną i zarazem otwierać się na cudzą.
   A gdyby ktoś powiedział teraz Ukraińcom: „Wybaczamy i prosimy o przebaczenie”, to pan by poparł taką ofertę?
   - Oczywiście, choć to bardzo trudna sprawa. Przez lata przyzwyczailiśmy tamtą stronę, że akceptujemy jej histo­ryczne fałszerstwa. Bariera ukraińskiego komfortu zosta­ła przekroczona, dziś więc musimy domagać się od nich prawdy o zbrodniach na Polakach. W takim tekście mu­siałoby więc znaleźć się zdanie, że ludobójstwo nie pod­lega dyskusji.
   No to żadnej dyskusji nie będzie...
   - Trudno. Moja formacja jest to winna rodzinom wo­łyńskim, które w III RP są tym, czym były w PRL rodziny katyńskie. Nie ma innej drogi.
   Tylko że najbardziej cieszy się z tego Rosja. Czy polityka historyczna powinna iść przed geopolityką?
   - Żadna polityka oparta na nierozwiązanych proble­mach historycznych nie będzie skuteczna. Mamy tego dowód na odcinku polsko-izraelskim. Niby nasze relacje dopiero co były najlepsze w historii, a ustawa o IPN nagle okazała się iskrą, która wywołała pożar.
   I warto było ją krzesać? Polska kolejny raz na przestrze­ni ostatnich trzech wieków okazuje się krajem niedosto­sowanym, którego wrażliwości nikt nie rozumie. To się zawsze kończyło katastrofą!
   - I powiem panu..., że ja te obawy rozumiem. Musimy so­bie jednak zadać pytanie, czy da się w inny sposób egzekwo­wać nasze prawo do suwerenności. Ja uważam, że nie da się. Jestem zresztą z natury optymistą. Choć wiem, że to jest gra o poważną stawkę i cały czas musimy uważać, czy nie jesteśmy nadmiernie nadęci. Szkoda tylko, że opozycja nie pomaga nam w korygowaniu kursu, bo zamiast ostrzegać, woli donosić.
   A więc prawie już zbliżyliśmy się z profesorem do wspól­nej konkluzji. Niestety, raz jeszcze na przeszkodzie sta­nęły obce siły...
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz