Jak napisać lepszą historię
Historyk, który w PRL
ledwo otarł się o opozycję, dziś jest głównym zwrotnicowym polityki
historycznej - nabożnej i endeckiej
Wojciech Cieśla
Wysoki,
nieco zgarbiony, w dziwacznych okularach, dziadek ośmiorga wnucząt. Historyk,
od ponad dwóch lat senator PiS.
Podobno dekadę temu prof. Jan Żaryn w środowisku skrajnej
prawicy uchodził za gołębia. Dziś jest głównym narratorem wersji historii, w
której najważniejsze są Kościół i naród. Forsuje zmiany w nauce historii,
promuje żołnierzy wyklętych, polskością wywija jak cepem.
Hołubi mordercę z RPA Janusza Walusia. Ambasador Izraela najchętniej
wyprosiłby z Polski. O Marcu ’68 mówi, że zorganizowali go komuniści, a nie Polacy.
Wizja świata i historii Jana Żaryna za chwilę trafi do podręczników.
KRNĄBRNY ORAZ ZŁY
Urodzony w końcu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku,
ostatni z pięciorga rodzeństwa. Dla warszawiaków do dziś istnieje jeden Żaryn
- Stanisław, patron ulicy, wybitny architekt, przedwojenny harcerz, żołnierz
NSZ i Armii Krajowej, ojciec Jana. Człowiek, który po wojnie poświęcił się
pracy dla PRL - wraz z Janem Zachwatowiczem w baraku
na gruzach Zamku Królewskiego pracował w Biurze Odbudowy Stolicy.
Współpracownik Jana Żaryna z czasów IPN: - Porządna, inteligencka rodzina,
przedwojenna kindersztuba. Narodowcy do bólu, z tym Stanisławem w tle, też
endekiem. Dalecy od stereotypu - w czasie wojny Żarynowie ukrywali żydowską
rodzinę, mieli medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Janek to religijny
fanatyk.
W domu rodzinnym Żarynów nie ma miejsca na niuanse i wybaczenie; gdy jeden
z wujów wstępuje do PZPR, rodzina zrywa z nim kontakty. Gdy jedna z ciotek
bierze rozwód - to samo.
Jan - jak sam będzie wspominał - jest złym uczniem, a w dodatku
kłótliwym. W klasie maturalnej ma 230 godzin nieobecności i trzy dwóje na
półrocze. Na Uniwersytet Warszawski zdaje trzy razy. Nie zostanie, jak sobie
wymarzył, archeologiem.
ESBEK SZPERA W
PUCHATKU
Jeszcze w liceum poznaje przyszłą Żonę, Małgorzatę,
córkę PRL-owskiego pułkownika. Razem studiują. On zajmuje się historią XX
wieku, zwłaszcza Kościoła i ruchu narodowego. Ona specjalizuje się w czasach
nowożytnych.
- Bóg, naród, Kościół. Nie miał i
nie ma innych wartości - wspomina jeden z warszawskich historyków, kolega Żaryna
ze studiów.
Były współpracownik z czasów IPN: - Dziś
jest znany z wypowiedzi, które rzuca jako polityk, ale Żydzi czy żołnierze
wyklęci to nie jest jego żywioł. Ma kompletnego hopla na punkcie Kościoła. To
jest afekt. Kościoła broni jak niepodległości, ma misję obrony wiary jako
publicysta. Wyszukuje trudne momenty w historii Polski i na siłę wciska do
nich rzekomy udział Kościoła; wyciąga listy duszpasterskie nieznane w epoce.
Ostatnio napisał o tym, jak to się Kościół cudownie zachowywał w 1968 r., co
tam w tej sprawie powiedział kardynał Wyszyński, choć realnie Kościół ani nic
do Marca nie miał, ani się w sprawie Marca głośno nie odzywał.
W latach 60. i 70. Żaryn, rocznik 1958, na opozycję jest za młody. Jego
starszy brat, Szczepan, bierze udział w wydarzeniach marcowych. SB w czasie
rewizji u brata grzebie też w książkach Jana - wierszykach
Brzechwy i „Kubusiu Puchatku”.
BIBUŁĘ CZYTAŁEM, SKŁONNY
NIE BYŁEM
W latach 70. w wykształconej warszawie wrze. KOR,
inteligenckie salony po domach, w drugim obiegu ukazują się książki Konwickiego
i Andrzejewskiego, wychodzi podziemny „Zapis”. Działacze KOR pomagają
represjonowanym robotnikom Radomia. Dzieje się.
Ze wspomnień Jana Żaryna: „Nie byłem młodzieńcem skłonnym zakładać
jakąś niepodległościową organizację. Czytałem prasę podziemną, ale nic więcej.
Uważałem, że przegraliśmy wojnę, a jedyną
instytucją, której można wierzyć, jest Kościół. Kiedy więc powstał KOR, nie
uważałem, że trzeba szukać z nimi kontaktu. Sądziłem, że to komuniści
podzielili się na dwie grupy. Na rządzących i byłych rządzących komunistów.
Jedni i drudzy biją się między sobą, a ofiarą tej walki mogę być ja. Jak stał
się nią Staszek Pyjas”.
Historykowi Żarynowi historia dzieje się pod nosem: wybucha Solidarność,
na uniwersytecie powstaje Niezależne Zrzeszenie Studentów. Ale niedoszły
archeolog uważa NZS za ekspozyturę KOR.
13 grudnia nie ma go na liście wrogów ustroju. Nie zostaje internowany
czy choćby wezwany przez SB. „Byliśmy skoncentrowani na życiu rodzinnym”
- będzie wspominał początek stanu wojennego.
SB raz robi Żarynom rewizję. W listopadzie 1982 r., zatrzymany przez
ZOMO na demonstracji, trafia na Białołękę. Wychodzi po trzech tygodniach. Z
wywiadu prasowego: „Przeżyłem swoje trudne chwile. To wszystko miało
oczywiście ogromne konsekwencje dla naszego życia rodzinnego”.
300 GŁOSÓW KANDYDATA
W PRL Żaryn jest nauczycielem w liceum Batorego.
Uczy też historii w prywatnych domach. Publikuje w oficjalnym „Przeglądzie
Katolickim”. Incydentalnie pisze w prasie podziemnej pod pseudonimem Old.
W połowie ostatniej dekady PRL odnajduje bliskie sobie środowisko - to
ludzie skupieni wokół Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego. Po 1989 r.
próbuje sił na scenie politycznej: startuje w wyborach parlamentarnych z 10.
miejsca listy ugrupowania Porozumienie Centrum-Zjednoczenie Polskie. Dostaje
300 głosów.
Magisterkę pisze o środowiskach endeckich, doktorat o stosunkach
państwo-Kościół (dostanie za niego prestiżowe
nagrody). Błyskotliwy doktorat to wejście w środowisko znaczących historyków.
Ale Żaryn nie spoczywa na laurach, zostaje redaktorem niszowego pisemka
Narodowych Sił Zbrojnych „Szaniec Chrobrego”.
W latach 90. poza środowiskiem naukowym nikt o Żarynie nie słyszy.
Na scenę publiczną wkracza z hukiem. W 1998 r. Polska Agencja
Informacyjna zamawia u niego broszurę „Od niepodległości do teraźniejszości”.
Materiał promocyjny MSZ ma trafić do polskich ambasad.
Żaryn pisze w broszurze, że premier Mazowiecki doprowadził do relatywizowania
takich wartości jak patriotyzm. Że rząd Olszewskiego obalono przez zamach
stanu. Okrągły Stół był rodzajem zmowy, a Rzeczpospolita Polska po 1989 roku
to pasmo klęsk, złodziejskiej prywatyzacji i relatywizmu moralnego. Wybucha
awantura, MSZ wycofuje broszurę z ambasad.
„Byłem ofiarą tej polityki, która
nie dopuszczała niektórych tematów do dyskusji. A ja to tabu przełamałem” - pochwali
się Żaryn po latach.
NA TROPIE AGENTA
W 2000 r. zaczyna pracę w IPN, wykłada na UKSW. W
2006 r. zostaje dyrektorem Biura Edukacji Publicznej. To ważna funkcja;
dyrektor odpowiada za to, czego i w jaki sposób o współczesnej historii
dowiadują się Polacy. To również czas moralistycznego wzmożenia - lustracji środowisk naukowych, zmuszania dziennikarzy do
podpisywania oświadczeń lustracyjnych. W powietrzu fruwają teczki i oskarżenia.
Historyk IPN dzięki wiedzy zdobytej w archiwach SB jest szafarzem dobra i zła, oddziela ziarna od plew.
Żaryn deklaruje w jednym z wywiadów: „Prowadzimy działania, które mają
rozświetlić mroki przeszłości PRL”.
W IPN formuje się silna grupa historyków z ambicjami. Oczarowani
dostępem do teczek, zauroczeni milicyjną wizją rzeczywistości PRL. Młodzi,
świetnie wykształceni, robią błyskotliwe kariery.
O sobie mówią „strażnicy pamięci”.
Żaryn jest zdeklarowanym zwolennikiem lustracji. To on wystąpi na konferencji
w IPN i ujawni sprawę ojca Konrada Hejmy, który współpracował z SB. Jest już
wtedy cenionym autorem wielu książek poświęconych historii Kościoła:
„Kościół w Polsce w latach
przełomu”, „Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce”, „Kościół w PRL”.
Żaryn ma opinię niezłomnego lustratora, ale gdy pisze o sprawach
trudnych dla Kościoła, podkreśla, że lektura źródeł milicyjnych i ferowanie
ocen wymagają ostrożności. - Dla Kościoła ma więcej miłosierdzia niż dla
świeckich - żartuje jeden z byłych znajomych.
HISTORIA RĘCZNIE STEROWANA
Jego książki stają się głośne w środowisku naukowym. Jednak to, co wywołuje zainteresowanie mediów, najczęściej
jest przez niego niezamierzone. Jak ostatnio, gdy ogłasza, że konieczne jest
rozbicie „historycznego sojuszu niemiecko-żydowsko-rosyjskiego”. Albo gdy mówi
w TVP, że odpowiedzialność za nikłą liczbę uratowanych Żydów
ponoszą po równo zarówno Polacy, jak i Żydzi.
W 2006 roku zakazuje swoim pracownikom w IPN wypowiadania się na temat
ukraińskiej wioski Pawłokoma, której mieszkańcy w marcu 1945 roku zostali
wymordowani przez oddziały poakowskie. W czasie 60. rocznicy wysiedlania
Ukraińców w ramach akcji Wisła nieoficjalnie wprowadza zasadę: historycy IPN
mają się wypowiadać parami - obok krytyka akcji ma wystąpić badacz, który ją
usprawiedliwi.
Zasada takiego parytetu nie obowiązuje jednak, gdy Żaryn zleca „Dodatki
Edukacyjne IPN” do „Naszego Dziennika” - tam wprost padają opinie o „wyższości” zbrodni ukraińskich nad nazistowskimi i
sowieckimi.
W 2009 roku Żaryn występuje w TOK FM i mówi, że przyznanie Lechowi Wałęsie
statutu pokrzywdzonego w IPN jest „wrzodem na ciele instytucji”. Po tym
ostatnim występie musi zrezygnować z dyrektorowania w IPN. Nie dzieje mu się
jednak krzywda - zostaje doradcą prezesa Janusza Kurtyki. Odejdzie po jego
śmierci w katastrofie smoleńskiej.
Nazwisko żony Żaryna też pojawia się w przestrzeni publicznej. W 2007 r.
Małgorzata Żaryn w recenzji nowego podręcznika dla MEN sugeruje usunięcie
fragmentów o polskim antysemityzmie i o zajęciu przez Polskę w 1938 roku
Zaolzia. To treści - jak określa - nie do końca pożądane. Jeden z jej współpracowników
z Muzeum Historii Polski: - Małgosia? Świetna
pracownica, świetnie mówi, bardzo profesjonalna.
KIEDY JANEK MASZERUJE
Po odejściu z IPN Jan Żaryn angażuje się w obchody
Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Stara się o postawienie w Warszawie pomnika NSZ, ale Rada Warszawy nie
zgadza się na to.
W 2011 r. startuje z list PiS do Senatu - bez powodzenia. Spotkania
organizuje tam, gdzie czuje się swobodnie, po parafiach. W Dąbrównie koło
Ostródy na jego występ w parafii nie zgadzają się mieszkańcy. „To próba
pozbawienia niektórych ludzi praw obywatelskich” - komentuje Żaryn.
Profesor historii wspiera marsze niepodległości. Mówi jeden z warszawskich
historyków: - Kocha marsze, jego żona też. W czasie tego, na którym narodowcy
spalili samochód TVN,
jego żona musiała pracować przy Przystanku Niepodległość.
Bardzo była nieszczęśliwa. Młodzi chłopcy, krótkie fryzury, co chwila
podchodzili i pytali: - Jak jest na naszym marszu? Miałaś telefon? Wszyscy
czekali na telefon od Janka, który maszerował.
W 2014 roku, po wybuchu afery taśmowej, powstaje „Apel Małgorzaty i
Jana Żarynów, obywateli Rzeczypospolitej”: „(...) Apelujemy o podpisywanie się
pod stwierdzeniem o utracie przez Donalda Tuska polskich praw honorowych”
- piszą Żarynowie.
WALUŚ, ŻYJĄCY WYKLĘTY
Jeden z ich synów, Krzysztof, zostanie dietetykiem,
Stanisław Żaryn II - dziennikarzem o wyrazistej
patriotycznej postawie, a za „dobrej zmiany” naczelnikiem wydziału komunikacji
przy ministrze koordynatorze służb Mariuszu Kamińskim. Wcześniej pisze dla wPolityce.pl i „Frondy”. Próbka stylu: „Fakt, że cała »Gazeta Wyborcza«
kontynuuje tradycje rodzinne jej redaktora naczelnego, że przyjmuje je za
swoje i twórczo rozwija, nie oznacza jeszcze,
że można zdradzieckie i zbrodnicze praktyki włączać do historii narodu
polskiego”.
Mówi jeden z dziennikarzy wPolityce.pl: - Nazywaliśmy go „Chińczyk”.
Przychodził, klepał w klawisze godzinami, wychodziło mu zawsze coś płaskiego.
Bardzo pracowity.
Jakie są poglądy polityczne Jana Żaryna? Zasadnicze:
- pogromy w czasie II wojny odbyły się
bez faktycznego udziału Polaków;
- trzymanie w więzieniu Janusza Walusia,
zabójcy działacza komunistycznego Chrisa Haniego, to wynik osobistej zemsty
elit rządzących RPA;
- na 100-lecie Bitwy Warszawskiej delegacje ze świata mogłyby uklęknąć
i podziękować Polsce za ocalenie Europy;
- w 1968 r. komuniści o nieokreślonej narodowości zmusili Polaków do
udziału w antysemickiej nagonce.
I tak dalej.
NARODOWA EDUKACJA
- Narodowiec o gołębim sercu - charakteryzuje go jeden z historyków młodego pokolenia. -
Potworne poglądy przy ujmującej kulturze osobistej. Potrafi publicznie rzucić,
że należy wygwizdać Tuska na Powązkach, a niedługo potem w prywatnej rozmowie
prezentować pełną kindersztubę.
Inny historyk, były współpracownik IPN: - Ma w sobie rewolucyjny zapał.
Afirmuje endecką wizję dziejów.
Dziś Jan Żaryn jest znów, jak kilkanaście lat temu w IPN, na pierwszej
linii frontu walki o pamięć. W sprawach historycznych doradza prezydentowi.
Redaguje pismo „wSieci Historii”, największy tego rodzaju periodyk na rynku.
- Jego wstępniaki to patriotyzm dla ubogich, dla naiwnych prostaczków - zżyma
się jeden ze znajomych historyków. - Jest dziś żołnierzem wielkiej sprawy,
rewolucji moralnej, która uwolni Polaków od miazmatów komunizmu i postkomunizmu.
Wie, że przyszedł jego czas, drugi raz może się nie powtórzyć.
Dziś Żaryn jest jednym z beneficjentów „dobrej zmiany”. To dzięki niemu
Roman Dmowski i Narodowe Siły Zbrojne trafiają do nowej podstawy programowej
dla szkół średnich. To Żaryn proponuje w Senacie uchwałę z okazji 50. rocznicy
Marca, w której podkreśla, że za antysemicką kampanię odpowiedzialni są tylko
komuniści i że wśród emigrantów byli zbrodniarze stalinowscy. To młodzi
działacze jego organizacji - Związku Żołnierzy NSZ - oblewają farbą pomnik
Armii Ludowej w Rząbcu na Kielecczyźnie.
Były współpracownik z IPN: - Dla ludzi z jego kręgu kategoria
„polskość” jest jak cep: raz posługują się nią w wymiarze etnicznym, a innym
razem określają nią postawę. Jak im wygodniej. Gdy Polak zostaje komunistą,
wypada z polskości i jego winy nie obciążają wspólnoty. A Żyd zawsze
pozostaje Żydem.
Polityk PiS: - Janek uparł się, żeby w radzie obchodów 100-lecia
niepodległości przy prezydencie siedzieli chłopcy z Marszu Niepodległości. I
to już po zadymce w 2017 r., kiedy Młodzież Wszechpolska wsławiła się
rasistowskimi tekstami. Bardzo ich forsował. Nie udało się.
- O czym to świadczy?
- Że można być profesorem ślepym na jedno oko.
Dzieje bez grzechu
Wszyscy ubabrani
Peerelem należą do obozu zdrady narodowej. Suchą nogą przez komunę do polskości
przejść mogły jedynie zwykłe rodziny. Oto motto senatora Jana Żaryna.
Rafał Kalukin
Zasady
są dwie. Po pierwsze, Polacy jako naród są niewinni. Po drugie, nawet jeśli
ten czy ów rodak coś ma za uszami, to odpowiedzialność ponosi wyłącznie jako
jednostka. Przeważnie zresztą sprowadzona na złą drogę przez wrogów.
Taki schemat odnajdziemy w większości tekstów Jana Żaryna, senatora PiS
- choć bezpartyjnego. Głównego dziś ideologa bezgrzesznej polskości w obozie
rządzącym. Który sam o sobie mówi, że jego zadaniem jest kreowanie „pozytywnych
mitów” na temat polskości. Co nie jest takie proste, gdy jest się profesorem
historii i trzeba dołożyć starań, aby każda teza poddana weryfikacji dała się
obronić.
- Jest oczywiście napięcie pomiędzy naukową dociekliwością a
popularyzatorskim obrazowaniem prawdy historycznej. Ale jestem za prawdą, tak
zostałem wychowany - deklaruje prof. Żaryn.
Ale panu jakoś tak wychodzi, że nasi zawsze są niewinni. A to przecież
niemożliwe, aby wielka zbiorowość przeszła przez dzieje bez skazy - zauważam.
- Przepraszam, ale jaki zbiorowy grzech polskiego narodu i państwa
dałoby się porównać z grzechem III Rzeszy albo Rosji Sowieckiej? Pomijanie
perspektywy państwowej byłoby fałszowaniem historii. Choć przyznaję, że może
powinienem się zastanowić, czy nie popadam niekiedy w manierę obrony Okopów
Świętej Trójcy...
MITOLOG Jego projekt
uchwały na rocznicę Marca ’68 napisany został ściśle według autorskiej metody.
Jest w tekście o tym, że Marzec „budował drogę do niepodległości”. Jest o
milicyjnej pałce. Sporo o chwalebnej roli Kościoła, który stanął po stronie
bitych studentów. Za to ani słowa o Adamie
Michniku, Jacku Kuroniu i Karolu Modzelewskim.
O marcowym antysemityzmie tyle, że jakkolwiek „patologiczny”, to „nie
reprezentował woli Narodu, a jedynie Moskwy”. Dostaje się zresztą obywatelom
pochodzenia żydowskiego, że zamiast zarzucać antysemityzm komunistom, budowali
na wygnaniu „czarną legendę o Narodzie”. Jednakowoż pod koniec autor przyznaje,
że komuniści koniec końców byli Polakami, należy więc ofiary Marca ’68
oficjalnie przeprosić.
Projekt okazał się zbyt kontrowersyjny nawet dla samego PiS.
Przegłosowano więc alternatywne stanowisko, a tekst Jana Żaryna zarzucono.
Profesor nie ma o to żalu. Trudno, trzeba dalej robić swoje w mitach. Tworzyć
pozytywne i rozbijać fałszywe. A może czasem
warto trochę odpuścić i wyważyć racje? - Zostawiam to innym - odpowiada
z uśmiechem.
I trzeba Żarynowi przyznać, że od lat jest konsekwentny. Z akademickiej
niszy wyszedł w 2000 r., gdy Paweł Machcewicz wziął go do Biura Edukacji
Publicznej w budowanym wtedy IPN. W pluralistycznie dobranym zespole miał
reprezentować wrażliwość narodowo-katolicką. Sześć lat później decyzją prezesa
Janusza Kurtyki już sam stanął na czele BEP. W tamtych czasach IPN poszedł twardym
prawicowym kursem. Wejście Żaryna w politykę było już pewnie kwestią czasu.
Pozostaje bezpartyjny, ideowo bliższy jest Markowi Jurkowi niż
Jarosławowi Kaczyńskiemu. W sposób nietypowy łączy fanatyczny nieraz
pryncypializm z osobistym urokiem. „Uprzejmy, kulturalny, nie obraża się”
- tak opisują go koledzy po fachu. Lojalny wobec
dawnych współpracowników - chyba że na przeszkodzie stanie Sprawa. Tak było z
Machcewiczem, którego rząd PiS odwołał ze stanowiska Muzeum II Wojny
Światowej, a jako pretekst posłużyła m.in. krytyczna ekspertyza Żaryna
wytykająca placówce deficyt wrażliwości na polską martyrologię. - Bardzo
Pawła szanuję, wiele się od niego nauczyłem w IPN. Ale nie mogłem inaczej
- zapewnia.
I pewnie tak samo należy traktować jego ostre publiczne wypowiedzi.
Choćby niedawna, gdy zasugerował wydalenie z Polski izraelskiej ambasador.
Anna Azari naraziła się Żarynowi dostrzeżeniem antysemickich demonów w polskim
życiu publicznym. A to przecież jeden z najgorszych fałszywych mitów, więc
trzeba było zareagować.
SZLACHCIC Opowiada, że od dziecka czuł się jakiś inny. W podstawówce
pani zadała raz dzieciom wredne pytanie: czy wykonają polecenie rodziców,
mając pewność, iż nie mają oni racji? Mały Jaś jako jedyny w klasie odparł, że
rodziców należy słuchać zawsze.
W ogólniaku był już dumny ze
swojej odmienności kulturowej. Skąd się wziąłeś? - zapytał nauczyciel. Odparł:
ze stosunków ziemiańsko-szlacheckich.
Żarinowie byli zbuntowanymi rosyjskimi bojarami, którzy przed wiekami
schronili się w Rzeczpospolitej przed gniewem cara. Ojciec Stanisław działał
przed wojną w ONR. W 1939 r. podczas kawaleryjskiej szarży granat rozerwał pod
nim konia, lecz sam przeżył. Zrobił konspiracyjny dyplom z architektury i
ożenił się z Aleksandrą, z domu Jankowską, której rodzinę Niemcy wygnali z
majątku w Wielkopolsce. Zamieszkali u krewnych w dworku w podwarszawskich
Szeligach. Jeszcze za okupacji przyszły na świat pierwsze z pięciorga dzieci.
Chociaż matka ukrywała również Irenkę i Lazara
Engelbergów, za co po latach została uhonorowana Medalem Sprawiedliwych wśród
Narodów Świata.
Gdy Stanisław poszedł do powstania, Niemcy aresztowali mu żonę. Wyszła na wolność dzięki zabiegom przypadkowo
spotkanego kapitana Wehrmachtu. Jak się później okaże, dobroczyńcą był Wilm
Hosenfeld. Ów legendarny „dobry Niemiec”, który uratował też życie Władysławowi
Szpilmanowi.
Potem jednak do Szelig przybyli pijani enkawudziści. Tyle dobrego, że
nie postawili od razu pod mur, tylko kazali się wynosić. W zrujnowanej
Warszawie Stanisław zaszedł do powstającego Biura Odbudowy Stolicy i został
jednym z najbliższych współpracowników Jana Zachwatowicza. Odbudował szereg
kamieniczek na Starym Mieście. Wedle jego projektu zrekonstruowano też kolumnę
Zygmunta.
I to razem z krzyżem, którego
początkowo nowa władza sobie nie życzyła. Dziś Stanisław Żaryn ma swoją ulicę
na Mokotowie.
Jan przyszedł na świat w 1958 r. jako ostatni z rodzeństwa. Wyniósł z
domu katolicyzm, endecką tradycję oraz wieloletnią więź z uratowanymi przez
matkę Żydami.
POLAK To co peerelowskie,
zdaniem Jana Żaryna, nie mieści się w zbiorze polskości. PRL była antypaństwem.
Jej elity zasługują wyłącznie na wzięcie w cudzysłów. Spadkobiercy owych
pseudoelit nadal zaś tkwią „w okopach wojny 1920 roku po stronie bolszewickiej
oraz PKWN-owskiej racji stanu”.
Jeszcze parę lat temu potrafił oddać sprawiedliwość orientacjom
politycznym, których specjalnie nie cenił. Ostatnio coraz rzadziej. We wstępie
do wydanego niedawno zbiorku o żołnierzach wyklętych potrafił napisać o
Jerzym Zawieyskim i Jerzym Andrzejewskim jako o „ludziach
chorych, seksoholikach” (mając zapewne na myśli ich homoseksualną orientację).
Szkicując środowisko „ludzi bezwzględnie nikczemnych, którzy zdradzali swych
najbliższych”, zdeprawowanych, zasługujących na potępienie.
Ubabrani Peerelem należą bowiem do obozu zdrady narodowej. Suchą nogą
przez komunę do polskości przejść mogły zdaniem Żaryna jedynie zwykłe rodziny,
które „choć mocno zmaltretowane, pozostały wierne Kościołowi, tradycji i
zwyczajom”. Szczególną estymą darzy jednak profesor emigrację. Pisał, że „na
wychodźstwie jest najwięcej Polski”.
KATOLIK Od dziecka był
ministrantem. Podczas kolejnych papieskich pielgrzymek pomagał w kościelnej
służbie porządkowej. W połowie lat 90. napisał pod okiem prof. Krystyny Kersten doktorat o Kościele w czasach stalinowskich.
Pionierska praca z bogatymi źródłami cieszyła się w środowisku sporym
uznaniem. Może nawet budziła zazdrość, gdyż łaski dostępu do kościelnych archiwów
do dziś nie dostąpili nawet tak uznani badacze dziejów najnowszych jak Andrzej
Friszke. Trzeba mieć wyjątkowo mocne dojście.
Żaryn sam je sobie wychodził. Jeszcze w latach 80. złapał grant na
kwerendę archiwalną materiałów dotyczących prymasa Hlonda. Zdobył wtedy
zaufanie prymasa Glempa i od tej pory kościelne archiwa stały przed nim
otworem. Dziś sam pośredniczy we wprowadzaniu doń nowych adeptów.
Z pracą habilitacyjną było trochę gorzej. Porwał się na całościową
monografię dziejów Kościoła w PRL. Praca okazała się nieco chaotyczna, a do
tego ujawniło się pewne skrzywienie autora. Recenzujący pracę prof. Friszke pamięta wiele mówiącą wstrzemięźliwość w
potraktowaniu porozumień kościelno-państwowych czasów Gomułki i Gierka. Zapewne
zmąciły one autorowi wyidealizowany obraz katolicyzmu, który nie skalał się
układami z komuną.
Podobnych kolizji i dziś zresztą nie brakuje. Profesorowi wyjątkowo nie
przypadł do gustu ubiegłoroczny dokument Konferencji Episkopatu
„Chrześcijański kształt patriotyzmu”, w którym biskupi odcięli się od nacjonalizmu
i zaapelowali do rządzących o pojednanie z innymi narodami na gruncie
uniwersalnej nauki Kościoła. Nie zabrakło też krytycznych uwag o
„instrumentalizacji pamięci historycznej” oraz uproszczeniach i banalizacji
tragizmu wojny w tak ostatnio modnych rekonstrukcjach historycznych.
Jan Żaryn oponuje: - Biskupi w zbyt wielkim stopniu przyjęli
lewicowo-liberalną wykładnię nacjonalizmu. Ona w prostej linii wywodzi się z przedwojennej wykładni bolszewickiej,
wedle której wszystkie orientacje poza kominternowską popadają pod faszyzm.
Skoro ja nie wkładam pepeesowca Pużaka i komunisty Gomułki do jednego worka,
tak samo oczekuję, że środowiska lewicowe nie będą utożsamiać Dmowskiego z
Hitlerem.
A więc refleksji biskupów nie bierze pan pod uwagę?
- Kościół nie ma obowiązku słuchać Jana Żaryna. A ja nie mam obowiązku
zgadzać się ze stanowiskiem, które nie należy do magisterium Kościoła.
ENDEK Niektórzy
pokpiwają, że jest „folklorystyczny”, czyli taki, któremu sentyment do
tradycji „pana Romana” zastępuje konsekwencję politycznego myślenia. Sam Żaryn
zresztą potwierdza, że integralnym endekiem nigdy nie był. Nie powie przecież
złego słowa o nurcie insurekcyjnym, na negacji
którego ojcowie założyciele Narodowej Demokracji konstruowali polityczną
tożsamość. Ceni endeków za realizm i elastyczność. Można tym sposobem pogodzić
antyrosyjską orientację Dmowskiego z antysowietyzmem szczególnie przez Żaryna
cenionych Narodowych Sił Zbrojnych i Brygady Świętokrzyskiej (tym formacjom
poświęcił kilka lat temu opasłą monografię).
Gdy w 2015 r. kandydował na senatora, na łamach „wSieci” ostrzegał PiS
przed nadmiernym przechyłem w stronę „propaństwowej wizji piłsudczykowskiej”.
Twierdził, że trzeba ją równoważyć myśleniem narodowym. Inaczej stanie się
„antymotorem narodowego rozwoju”. W przeszłości zdarzało się zresztą pisać Żarynowi
o Piłsudskim znacznie ostrzej - że swoją koncepcją omnipotentnego państwa
„lekceważył Polaków”. Gdy współpracowali z Kurtyką w IPN, czasem na tym polu
między nimi iskrzyło.
Jak można wywieść z tekstów Żaryna, endecja jest dla niego esencją polskości.
Jeśli więc coś w tej tradycji zgrzyta, to winnych należy szukać gdzie indziej.
Owszem, przyznawał profesor, oenerowskie bojówki przed wojną biły Żydów. Ale
Żydzi, dodawał, też mieli swoje bojówki. Obie strony są więc kwita. A wszystko
poszło na konto sanacji, która w latach 30. ograniczyła pole dialogu
politycznego.
Podobnie jest z dzisiejszymi ruchami narodowymi. Jako naczelny endek PiS
Żaryn zawsze znajdzie komplement dla pobratymców z Ruchu Narodowego bądź
Młodzieży Wszechpolskiej. Za to osobnik, który spalił we Wrocławiu kukłę Żyda,
nie był żadnym narodowcem, tylko „prowokatorem”.
Antysemityzm, zdaniem profesora, w ogóle u nas nie istnieje. Przed wojną
były tylko napięcia ekonomiczne. W czasie wojny wychowanie katolickie
przeważnie skłaniało Polaków do pomagania Żydom. Skala pomocy mogła być
zresztą znacznie wyższa. Niestety, Żydzi w swej masie znajdowali się poza
polską kulturą, więc bali się opuścić getto i nie dali sobie pomóc. „Siłą
rzeczy Polacy tak naprawdę mogli udzielić pomocy tylko tym odważnym, którzy się
na to zdecydowali”. Za Jedwabne odpowiadają rzecz jasna polscy kryminaliści
sterowani przez Niemców. Szmalcownicy? „To był zawód wytworzony przez Niemców
w patologicznej części społeczeństwa polskiego”.
Podobnie było po wojnie. Trochę Żydzi sami sobie zawinili, obsadzając
najwyższe stołki w komunistycznym aparacie represji. Pogrom kielecki to
oczywiście prowokacja. W 2008 r. Żaryn napisał, że tamtejsza społeczność
żydowska stanowiła „margines nierzutujący na program
dnia większości mieszkańców Kielc”. I dalej: „Zbrodnia, która się dokonała w
pobliżu - po sąsiedzku, była równie obca jak jej ofiary. Została przeniesiona
przez władze na poziom ogólnopolskiej gry politycznej, przerastającej swym
rozmiarem dzień powszedni miasta”. Empatycznej reakcji na śmierć 37 niewinnych
ludzi trudno się było doszukać.
Teraz trochę się cofa na wspomnienie tamtego tekstu. Może nieco
przesadził? Niestety, gdy człowiek zmaga się z fałszywymi mitami, czasem traci
dystans.
OPTYMISTA Profesor odrzuca
uwagę, że nieustępliwość w polityce historycznej zamyka drogę do kompromisu z
sąsiadami. - A po co kompromis? - zżyma się.
- Bogactwo polega na tym, żeby
się rozpoznać, jak nas widzą inni. To nieprawda, że kompromisy zbliżają. One
tak naprawdę oddalają. Bo nikt nie jest zadowolony, każdy musiał przecież z
czegoś ustąpić. A potem rodzą się wyrzuty sumienia. Lepiej więc zachować
dystans, mając poczucie, że dało się drugiej stronie dawkę prawdy o sobie.
I co z tego, skoro nie zostanie ona przyjęta, skoro brakuje wrażliwości
na inne punkty widzenia?
- Wrażliwość to zupełnie inny temat. O wiele łatwiej wczuć się w
racje drugiej strony, gdy nie są one papką kompromisową, gdzie mieszają się
prawda z fałszem. Budowanie przestrzeni dialogu polega właśnie na tym, aby
jednocześnie pokazywać wrażliwość własną i zarazem otwierać się na cudzą.
A gdyby ktoś powiedział teraz Ukraińcom: „Wybaczamy i prosimy o przebaczenie”, to pan by poparł taką ofertę?
- Oczywiście, choć to bardzo trudna sprawa. Przez lata
przyzwyczailiśmy tamtą stronę, że akceptujemy jej historyczne fałszerstwa.
Bariera ukraińskiego komfortu została przekroczona, dziś więc musimy domagać
się od nich prawdy o zbrodniach na Polakach. W takim tekście musiałoby więc
znaleźć się zdanie, że ludobójstwo nie podlega dyskusji.
No to żadnej dyskusji nie będzie...
- Trudno. Moja formacja jest to winna rodzinom wołyńskim, które w
III RP są tym, czym były w PRL rodziny katyńskie. Nie ma innej drogi.
Tylko że najbardziej cieszy się z tego Rosja. Czy polityka historyczna
powinna iść przed geopolityką?
- Żadna polityka oparta na nierozwiązanych problemach historycznych
nie będzie skuteczna. Mamy tego dowód na odcinku polsko-izraelskim. Niby nasze
relacje dopiero co były najlepsze w historii, a ustawa o IPN nagle okazała się
iskrą, która wywołała pożar.
I warto było ją krzesać? Polska kolejny raz na przestrzeni ostatnich
trzech wieków okazuje się krajem niedostosowanym, którego wrażliwości nikt nie
rozumie. To się zawsze kończyło katastrofą!
- I powiem panu..., że ja te obawy rozumiem. Musimy sobie jednak zadać
pytanie, czy da się w inny sposób egzekwować nasze prawo do suwerenności. Ja
uważam, że nie da się. Jestem zresztą z natury optymistą. Choć wiem, że to jest
gra o poważną stawkę i cały czas musimy uważać, czy nie jesteśmy nadmiernie
nadęci. Szkoda tylko, że opozycja nie pomaga nam w korygowaniu kursu, bo
zamiast ostrzegać, woli donosić.
A więc prawie już zbliżyliśmy się z profesorem do wspólnej konkluzji.
Niestety, raz jeszcze na przeszkodzie stanęły obce siły...
Rafał Kalukin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz