Tak się dziwnie plotą
losy polityków, że po monachijskiej wpadce światowego Mateusza Morawieckiego
wielu członków PiS zatęskniło za swojską Beatą Szydło.
Paradoks
polega na tym, że premier miał. m.in. dzięki znajomości angielskiego, wzmacniać
naszą soft power na arenie
międzynarodowej, a to właśnie angielszczyzna premierowi zaszkodziła. W świat
poszło, że Morawiecki mówił o polskich i żydowskich
sprawcach i Holokaustu, gdy odpowiadał na pytanie dziennikarza o nową ustawę o
IPN.
- Jako polityk jest mniej dojrzały niż
Szydło. Z gubiła go pewność siebie uważa
posłanka PiS. A polityk z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego dodaje: Usnął w nim
polityk, a obudził się publicysta. Nawet Kornel Morawiecki, ojciec
premiera i lider wspierającego rząd koła poselskiego, radził synowi, by
przeprosił za postawienie w jednym szeregu Niemców, Polaków i Żydów (i żeby na
drugi raz Mateuszowi towarzyszył tłumacz), ale bezskutecznie.
Jednym z podstawowych celów wymiany Szydło na Morawieckiego była poprawa
wizerunku Polski w świecie. Pierwsze sto dni nowego rządu, do których powoli
się zbliżamy, było z tego punktu widzenia spektakularną klęską. Na drugi plan
zeszły w prawdzie kłopoty z Komisją Europejską
w sprawie praworządności, ale stało się tak nie dzięki udanej ofensywie w Brukseli,
lecz przez wybuch konfliktu dyplomatycznego z Izraelem i USA. Forsowana przez resort Zbigniewa Ziobry nowelizacja
ustawy o IPN została uchwalona w najgorszym możliwym terminie (co przyznają
publicznie rządzący) i wbrew sugestiom naszego największego sojusznika.
Z informacji podanych m.in. przez onet.pl wynika przy tym, że w
rządzie panuje bałagan, a przepływ informacji jest ograniczony i opóźniony. To
obciąża nie tylko Ministerstwo Sprawiedliwości i MSZ, lecz i samego premiera,
który ma czuwać nad całością. Nie pomagają sprzeczne deklaracje polityków o
mocy ustawy IPN - w tym samym czasie słyszeliśmy, że ustawa będzie stosowana i
niestosowana.
Oburzające bizancjum
Morawiecki musi gasić także drugi pożar, potencjalnie dla PiS
jeszcze groźniejszy niż ustawa o IPN, która ma przecież wielu gorących fanów.
Interpelacje posła PO Krzysztofa Brejzy ujawniły, że Szydło przyznała sobie i
swoim ministrom po kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznych nagród, a niewiele
niższe premie dostali wiceministrowie. Za rządów Donalda Tuska takich nagród dla
polityków me było, a PiS szło do wyborów pod hasłem walki z przywilejami
władzy, waląc w PO jak w bęben za aferę taśmową i przesławne ośmiorniczki.
Gdy zainteresowanie
nagrodami odrobinę przygasło, o sprawie przypomniał Jarosław Gawin żaląc się w RMF FM na niską pensję, która jakoby nie pozwalała mu przeżyć do pierwszego gdy
był ministrem sprawiedliwości w rządzie Tuska. Wicepremier obiektem kpin
internautów („Gdy Gowin był ministrem, to kaczki dokarmiały jego a nie on
kaczki”), a opozycja urządziła happening „Zbiórka na Gowina”; przez poselskie
ławy przemkną słoik do którego politycy wrzucali drobne pieniądze. Ledwo ucichł
szum wokół Gowina, gdy – po interpelacji posła Piotra Misiły z Nowoczesnej –
upubliczniono wydatki ze służbowych kart w resortach, wraz z rekordową kwotą 15
mln wydaną a Ministerstwie Obrony.
Afera była dęta, bo podobne pieniądze resort wydawał za
czasów rządu PO, ale kontekst był dla PiS fatalny. Mariusz Błaszczak, następca
Antoniego Macierewicza w MON, natychmiast poinformował, że ograniczył liczbę
służbowych kart, przyznając tym samym, nawet jego zdaniem coś było nie w
porządku.
Wydarzenia ułożyły się w niekorzystny dla PiS i trwający cały miesiąc
serial; każda nowa informacja przypominała o poprzednich, a sam temat okazał
się bardzo atrakcyjny dla tabloidów i portali. PiS padło ofiarą własnej
populistycznej retoryki. Głos komentatorów, nie bez racji nawołujących do
podwyższenia pensji najważniejszym politykom (wiceministrowie zarabiają mniej
niż dyrektorzy departamentów, które nadzorują), utonął w fali oburzenia.
A sprawa dotyka jednego z fundamentów popularności partii Kaczyńskiego,
która udanie pozycjonowała się dotąd jako przestrzegająca
najwyższych standardów i odporna na pokusy materialne.
Kryzys stara się opanować Morawiecki. Zwołał konferencję prasową i
poinformował, że likwiduje nagrody dla ministrów i wiceministrów oraz że zwolni
jedną czwartą z ok.
100 sekretarzy i podsekretarzy stanu. Uchylił zarazem drzwi do
podwyżek pensji - podsekretarze stanu mają wejść do korpusu służby cywilnej, a
sekretarze stanu i ministrowie - jeśli są zarazem posłami - mają zachować „50
albo 60 proc.” uposażenia poselskiego, które dziś przepada im w całości.
Szczegóły planu pozostają jednak w głowie premiera, Morawiecki nie przedstawił
projektów ustaw, nie wiadomo też, którzy wiceministrowie zostaną zwolnieni.
Będzie to zapewne przedmiotem trudnych rozmów premiera z partią.
Pożegnanie z premią
Trudno powiedzieć, w jakich proporcjach,
ale zarówno kryzys dyplomatyczny z Izraelem i USA, jak i afera nagrodowa
osłabiły rządzących. Schyłek rządów Szydło nie był dla sondaży PiS szczególnie
dramatyczny, zniżka formy dała się jednak zauważyć. Poparcie dla zjednoczonej
prawicy spadło z 46,3 proc. w połowie października do 43,6 proc. na początku
grudnia 2017 r. (wyliczenia POLI TYKI INSIGHT, bez
wyborców niezdecydowanych, średnia wyników z kilku pracowni). Nominację
Morawieckiego i jego pierwsze decyzje personalne - wyrzucenie z rządu Antoniego Macierewicza czy Jana Szyszki
- wyborcy przyjęli z zadowoleniem i wynagrodzili premią w sondażach.
Średnie notowania partii Kaczyńskiego na początku lutego podskoczyły do
48,9 proc. wyżej niż kiedykolwiek w historii nie tylko tej kadencji, ale PiS w
ogóle. Styczniowe sondaże CBOS przyniosły zaś świetne wieści dla samego
Morawieckiego. W rankingu zaufania do polityków osiągnął wynik lepszy niż
kiedykolwiek miała Szydło (nowy premier budził ufność aż 68 proc. Polaków), a jego rząd miał lepsze
oceny niż gabinet poprzedniczki. Było z czego spadać.
I kolejne tygodnie przyniosły spadki. Nic wyjątkowo spektakularnego (z
wyjątkiem 5 pkt proc. w sondażu Kantar Public); z pisowskiego worka raczej
pokapywało niż się lalo. W jednym sondażu 2
pkt, w drugim jeden, gdzieś był nawet lekki wzrost; wszystkie te zmiany
przełożyły się według POLITYKI INSIGHT na spadek średnich notowań o
3,5 pkt proc. (według ostatnich sondaży-IBRiS dla „Rzeczpospolitej" PiS
notuje poparcie na poziomie 39,4 proc., a według Kantar Public-37 proc.).
Innymi słowy - z każdych 11 wyborców partii Kaczyńskiego przez ostatni miesiąc
jeden się rozmyślił.
Lutowe sondaże CBOS przyniosły też korektę notowań samego Morawieckiego
- o 4 pkt spadło zaufanie do premiera, ubyło nieco zwolenników rządu, a
przybyło przeciwników. Z noworocznej premii niemal nic nie zostało.
W Brukseli ciut cieplej
Nieznacznie lepiej przedstawia się
dla Morawieckiego sytuacja na froncie brukselskim. Nowy premier miał poprawić
relacje rządu z Unią; Szydło nie tylko reprezentowała rząd, którego działania
nie podobały się Komisji Europejskiej, lecz także osobowościowo nie pasowała do
tego świata. Morawiecki zrobił niezłe wrażenie w Brukseli. Mówi po angielsku i
czuje się swobodnie w międzynarodowym towarzystwie. Można zjeść z nim kolację
bez tłumaczy i przyjacielsko poklepać po plecach, a to ulubiony sposób prowadzenia
polityki przez szefa Komisji Jean-Claude Junckera. Nowy premier nie odmawia
spotkań, rozmawia, tłumaczy. Po europejsku - prowadzi dialog. W Brukseli są
nawet tacy, którzy chcą wierzyć, że zgodnie z unijnym zwyczajem szuka
kompromisu. Liczy na to sam Juncker, który na rok przed upływem
kadencji myśli już o swojej spuściźnie i nie chce odnotować całkowitej porażki
w sporze z Warszawą o praworządność.
Z drugiej strony pytani przez nas unijni urzędnicy szanse na kompromis
dają niewielkie. Z Brukseli widać bowiem wyraźnie, że w Warszawie nikt zmian w
sądownictwie odwracać nie planuje, a PiS wdrożył jedynie akcję wizerunkową, z
czym się zresztą nie kryje.
Morawieckiemu - który sam należy do największych zwolenników zmian w
sądownictwie - trudno więc przekonać Unię do Polski. Na pierwszą Radę Europejską
pojechał bez entuzjazmu. Na szczycie zadebiutował oderwaną od dyskusji liderów
krytyką wystawy Domu Historii Europy, która - jak miał stwierdzić - nie bierze
pod uwagę wrażliwości Polski. Drugi dzień szczytu po prostu skrócił,
opuszczając przewidywalną, aczkolwiek istotną z punktu widzenia polskich
interesów, ) dyskusję o brexicic. Polska upoważniła do
przedstawienia swojego stanowiska Viktora Orbana, ale polskie krzesło
pozostało puste, a to zostało odnotowane.
Relacje z Tuskiem Morawiecki podporządkował polityce krajowej. Nie było
zwyczajowego dla nowego szefa unijnego rządu zdjęcia z przewodniczącym Rady
Europejskiej (pozwolił sobie na nie nominowany w tym samym czasie Andrej Babiś,
nowy premier Czech). Wszelkie rozmowy Polaków odbywają się w kuluarach. bez
zdjęć i oficjalnych komunikatów. Relacje z nich zdaje czasem sam Tusk,
opowiadając na konferencjach prasowych, co radził polskiemu premierowi -
ostatnio w związku z kryzysem reputacji Polski wywołanym nowelizacją ustawy o
IPN.
Wizja Europy polskiego premiera? W Brukseli nikt o niej nie słyszał.
Może dlatego, że Morawiecki zaprezentował ją w Berlinie, w fundacji Körbera. Może też dlatego, że
przemilczał w niej główny wątek unijnej debaty o przyszłości Unii, a mianowicie
reformę strefy euro. Winą za brak echa premierowskiej przemowy można by
obarczyć doradców, tych od Unii w Kancelarii Premiera na próżno jednak szukać.
Morawiecki korzysta z rad odziedziczonego po Szydło wiceministra spraw
zagranicznych Konrada Szymańskiego, który reprezentuje premiera w Brukseli. Na
obsadę ambasady Polski przy Unii nie wpływał, nominację dla Andrzeja Sadosia
wydreptali europosłowie PiS.
Prezes wciąż ufa
Pozostaje pytanie o to, jak
ułożyły się relacje w obozie władzy po awansie Morawieckiego. Nowy premier nie
stał się na razie ofiarą doniesień o tym, że jest marionetką Kaczyńskiego, co
od samego początku ciążyło na wizerunku Szydło. PiS pracuje nad budową jego
wizerunku jako sprawnego menedżera. Polityk rządowy PiS: - Jest inaczej niż za czasu pani premier. Morawiecki
zamiast długich narad robi krótkie odprawy. Zarządza też za pomocą esemesów i
maili. Zrobiło się bardziej korporacyjnie.
Sam prezes usunął się nieco w cień i nawet dymisje ministrów na
początku stycznia przedstawiano ja ko decyzje premiera.
Kaczyński, jak się zdaje,
Morawicckiemu wciąż ufa, co przekłada się na dobre relacje premiera z
kluczowymi pod względem wagi politycznej postaciami w rządzie: Mariuszem Błaszczakiem, Joachimem
Brudzińskim czy szefem gabinetu premiera Markiem Suskim.
Kaczyński wstrzymuje też prace nad ustawami, które mogłyby przysporzyć
kolejnych problemów wizerunkowych Morawicckiemu - cicho zrobiło się o dekoncentracji
mediów, zmianach w służbach czy rewolucji w ordynacji wyborczej.
Skomplikowały się natomiast relacje premiera z niedawnym sojusznikiem
Jarosławem Gowinem. Wspólnie dążyli do dymisji Szydło i wspólnie wojowali z Ziobrą,
ale teraz Morawiecki jest premierem, a w Gowinie jest pierwiastek
opozycyjności wobec każdego szefa rządu, w którym zasiada - czy to Tuska, czy
Szydło, czy teraz Morawieckiego. Nowa sytuacja wymusza sojusz taktyczny Gowina
i Ziobry; mimo różnic poglądów obu politykom zależy na zachowaniu status quo w
obozie zjednoczonej prawicy.
Między Ziohrą a Morawieckim wielkiej przyjaźni nie będzie pewnie nigdy
- obaj należą do potencjalnych następców Kaczyńskiego ale na razie udaje im się
uniknąć otwartego konfliktu, którym byłyby choćby dymisje ziobrystów w państwowych
spółkach. Otoczenie premiera jest bardzo ostrożne nawet w nieoficjalnych
rozmowach; mało jest pretensji o sytuację z
ustawą IPN, słychać raczej narzekania na bałagan niż podejrzenia o złą wolę.
Do napięć dochodzi zaś na wizerunkowym zapleczu Morawieckiego. Premier
ściągnął do Kancelarii zaufanych - zwykle młodych i bezpartyjnych - ludzi z
resortów rozwoju i finansów, którzy zostali jego doradcami bądź specami od
komunikacji. Z kolei w Centrum Informacyjnym Rządu króluje już twardy PiS.
Między tymi grupami toczy się naturalna rywalizacja o wpływ na premiera - gdzie wystąpi, z kim i co powie. Nie
wszyscy w otoczeniu premiera byli np. zachwyceni jego odwiedzinami na grobach
żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, która wprawdzie pod koniec wojny wyzwoliła
obóz koncentracyjny, ale wcześniej współpracowała z Niemcami i toczyła potyczki
m.in. z Batalionami Chłopskimi.
Słabszy niż Szydło
Nikt w obozie władzy nie ma
złudzeń co do samodzielnej pozycji Morawieckiego. W istocie jest słabszy nawet
od Szydło, mimo nagrody od Klubów Gazety Polskiej, mimo wizyty w uczelni o.
Tadeusza Rydzyka i prób zaprzyjaźnienia się z partią. Nikt nie myśli dziś o
dymisji Morawieckiego, ale wszyscy wiedzą, że byłaby ona jeszcze łatwiejsza niż
poprzednia zmiana. Jeden z wiceministrów snuje nawet przypuszczenia, że kolejnym
potencjalnym premierem byłby Błaszczak, przesunięty do resortu obrony, by nabyć
doświadczenia w dyplomacji.
Na razie swoje sto trudnych dni kończy Morawiecki. Musi się trochę
wymyślić na nowo, bo towarzysząca jego powołaniu koncepcja deradykalizacji PiS
- mimo zamknięcia konfliktu o wycinkę w Puszczy Białowieskiej czy porozumienia
z rezydentami - przez ustawę o IPN wzięła w łeb. Zresztą po prawdzie to i sam
premier - jak mu się baczniej przyjrzeć - nie
bardzo przystaje do tego centrowego jakoby zwrotu. Niektóre przemówienia
premiera - jak na gali „Gazety Polskiej”, gdzie mówił o „bezwolnej III RP” - brzmią
jak wstępniaki Tomasza Sakiewicza z tegoż periodyku.
Ten były bankowiec okazał się dość radykalnym ideologiem - współczesnym
pogromcą komunizmu - który wreszcie może swobodnie ujawniać swoje poglądy i
często kontrowersyjne historyczne wizje, jak podczas wykładu Morawieckiego na
obchodach Marca ‘68. To mniej znane
wcześniej oblicze premiera zaczyna dominować. W dodatku zapadła cisza wokół
sławetnego planu Morawieckiego, który miał być przecież wehikułem jego rządów
i był jedną z przesłanek, aby to jemu powierzyć funkcję premiera. Nawet
zwolennicy PiS zaczynają wytykać Morawicckiemu spowolnienie i pytają: gdzie
centralne lotnisko, gdzie Mierzeja Wiślana, gdzie inne zapowiadane inwestycje?
Wielu ekonomistów zwraca uwagę, że premier popada w sprzeczności, lawirując
między modelem państwa opiekuńczego a przedsiębiorczego, gospodarki
upaństwowionej i rynkowej - zagłuszając wątpliwości retorycznym patosem.
Roszada z Morawieckim jako szefem rządu miała zapewnić PiS prostą drogę
do powtórnego zwycięstwa w 2019 r. Powszechne były komentarze, że już
pozamiatane, że Morawiecki to ostateczny cios w opozycję, że właśnie odbiera
jej polityczne centrum. Te prognozy na razie się nie sprawdzają. Opozycja
złapała pierwszy od dawna oddech, a władza zadyszkę. Jeszcze raz się okazało,
że w polskiej polityce pewne jest tylko to. że nic nie jest pewne.
Wojciech Szacki Współpraca Joanna Popielowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz