Autodestrukcja
Co krok katastrofa. Lista wpadek, błędów i
koszmarnych pomyłek popełnianych przez polskie władze jest coraz dłuższa, ale
to nie zła passa. To PiS-owskie DNA.
Błędy są, także w
polityce, rzeczą normalną, jednak PiS ma problem nie z błędami, lecz z
zapewniającym równowagę błędnikiem. Popełniane przez PiS błędy nie są
odstępstwem od normy, ale normą. Najpierw, kilka tygodni temu, sprokurowanie
bez jakiegokolwiek sensownego powodu kryzysu w relacjach z Izraelem i Ukrainą.
Potem serial „Pazerność władzy”. Wreszcie tąpnięcie w relacjach z USA. Już
grubo ponad miesiąc PiS jest w totalnej defensywie i nic nie wskazuje na to,
że wkrótce to się zmieni. A nawet jak się zmieni, to na chwilę, po której
pojawią się błędy jeszcze większe, bo wszystkie one wynikają z natury tej
władzy, mają charakter strukturalny i systemowy.
W PRL po kolejnych
zakrętach władze powtarzały: „socjalizm tak, wypaczenia nie”. Po którymś
kolejnym zakręcie obywatele wiedzieli już, że nie ma mowy o wypaczeniach socjalizmu
- wypaczeniem był sam socjalizm. Z władzą PiS jest tak samo. To nie jej
ekscesy, ale istota. Nie ma więc sensu hasło: „dobra zmiana tak, wypaczenia
nie”. Wypaczeniem jest sama tzw. dobra zmiana.
Układ stworzony
przez Jarosława Kaczyńskiego nie jest i nie będzie zdolny do samoregulacji i
autokorekty. Błędy muszą się więc nawarstwiać i kumulować. Korekty nie będzie,
bo Kaczyński zaczął od wymontowania z organizmu państwowego wszystkich
bezpieczników, które mogłyby ograniczyć jego jedynowładztwo. Z prezydenta
zrobił marionetkę, premierów zmienia, nie zmieniając ich słabej pozycji,
Trybunał Konstytucyjny wykastrował, w sądy uderzył, a media publiczne zamienił
w swe pudło rezonansowe, sprawiając, że nawet największe głupstwo nazwane
będzie znakomitym pomysłem i doskonałym ruchem. Żadnej kontroli, żadnej
krytyki, żadnej polemiki. Kaczyński uczynił z całego aparatu państwowego
swoją strefę komfortu. Aparat stuknie obcasami, wykona polecenia, uśmiechnie
się przymilnie i zaklaszcze. Pełna obsługa pana i władcy.
I nic tego nie
zmieni, bo kod genetyczny PiS jest gwarancją nieuchronnej katastrofy. Władza
nie może funkcjonować dobrze, kiedy najważniejszym zadaniem premiera jest zadowalanie
swego przełożonego. Wystarczy spojrzeć na premiera Morawieckiego, który robi
karierę, ale nie politykę. Typowy wunderkind korporacji, geniusz zaspokajania
życzeń swego pana, gotowy powiedzieć wszystko, także każde kłamstwo, jeśli
służy ono jego awansowi. Nie może skutecznie sprawować władzy ekipa, która na
dzień dobry burzy społeczną harmonię, za główny swój cel uznając zemstę. Wojna
z elitami to gwarancja odcięcia się od najlepszych kadr. Słabe kadry z kolei
to gwarancja, że zamiast etyki służby królować musi etyka kariery, a zamiast
etosu służby mamy etos cwaniactwa. Usankcjonowany przez Kaczyńskiego podbój
państwa sprawia, że jego ludzie mają poczucie pełnej bezkarności, że dominuje
u nich widoczny w niezliczonych przejawach pazerności „namsięnależyzm”.
Władza ma poczucie
wszechmocy, jest odurzona słabością politycznych oponentów i wiarą we własną
propagandę. Ale brak pokory powoduje nieostrożność, arogancja - nadmierną
pewność siebie, a PiS-owska propaganda deprawuje władzę, ogłupiając ją w tym
samym stopniu co odbiorców. Sondaże wskazują, że kolejne monstrualne błędy
władzy nie wpływają na jej notowania - w tym momencie musi mieć ona poczucie
absolutnej bezkarności. Tym gorzej dla niej. Bo gdy ruszy lawina, a prędzej
czy później ruszy, na reakcję będzie za późno.
Kamienie ruszą, gdy
suweren się zorientuje, że szarżująca władza traci głowę i wystraszy się, że
za jej szaleństwa będzie musiał sam zapłacić. Suweren chce dumnej polityki,
ale niekoniecznie awantury ze wszystkimi. Lubi twardą retorykę, ale powoli
dostrzega, że jest ona parawanem dla nieudolności. Pragnie manifestacji siły,
ale coraz częściej widzi objawy bezradności. Największym atutem PiS jest dziś przekonanie
suwerena, że władza jest silna, a opozycja słaba. Ale wkrótce zobaczy on, że
król jest nagi i w swej nagości żałosny. PiS będzie wtedy o jedną kilkudniową
wizytę prezesa Kaczyńskiego w szpitalu od sondażowego załamania. Gdy bowiem
wrażenie bezsilności władzy pójdzie w parze z wrażeniem słabości tego, na
którym cała władza się trzyma, mit runie. Niespodziewanie, gwałtownie i
nieodwracalnie.
Jarosław Kaczyński
tworzy system, w którym kurczy się przestrzeń wolności obywateli, za to
dramatycznie poszerza się margines samowoli władzy. A ponieważ instynktem
Kaczyńskiego jest zniszczenie, nieuchronne są demontaż, destrukcja i degradacja
państwa. Takie państwo może zaspokajać jego emocjonalne potrzeby, ale szybko
przestanie zaspokajać aspiracje obywateli. System Kaczyńskiego runie pod swym
własnym ciężarem. Prędzej, niż sądzimy.
Tomasz Lis
Trochę wstyd
W kinach można właśnie oglądać film„Czwarta
władza" z Meryl Streep i Tomem Hanksem.
Film (polecam!) opowiada o wycieku do gazet na początku lat
70. tzw. Pentagon Papers, dokumentów zawierających brzydkie tajemnice
amerykańskiej polityki zagranicznej, i o próbach zakneblowania prasy przez
administrację Nixona. No i akurat teraz dostaliśmy naszą wersję afery - MSZ
Papers. Po ujawnieniu przez dziennikarzy Onet.pl treści dyplomatycznej notatki
dotyczącej nieformalnych sankcji, jakie administracja USA zamierza zastosować
wobec rządu PiS, ruszył chaotyczny kontredans zaprzeczeń, oskarżeń, wniosków do
prokuratury, pogróżek pod adresem mediów i dziennikarzy.
Gdyby piarowcy rządu
obejrzeli „Czwartą władzę”, może wcześniej doszliby do wniosku, że po pierwsze,
nie jest tak łatwo zastraszyć media, a po drugie, ważniejsze niż kto dopuścił
się przecieku, jest pytanie - dlaczego? Jeśli ktoś ryzykuje własną karierę,
aby ostrzec opinię publiczną, to najczęściej czyni tak w poczuciu wagi sprawy,
bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju i jednocześnie kompletnej
niedrożności wewnętrznych procedur alarmowych. Tak musiało być z MSZ Papers.
To, że polska służba zagraniczna jest
zdziesiątkowana, lekceważona, ośmieszana przez kaprysy Nowogrodzkiej, widzieliśmy
już dużo wcześniej, a przebieg afery związanej z nowelizacją ustawy o IPN tylko
to wyjaskrawił. Ale jest jeszcze gorzej, niż się państwu wydaje - mówi znany
amerykanista prof. Zbigniew Lewicki - i tak opisuje obecną sytuację placówki w
Waszyngtonie: „polscy dyplomaci są ignorowani nie tylko przez urzędników
amerykańskich, ale i przez dyplomatów innych państw, w tym uchodzących za
przyjazne nam”. I nie ma co się pocieszać, że oficjalnie kryzys w stosunkach
polsko-amerykańskich zostanie na pewno wyciszony, bo nieformalnie z
Waszyngtonu nadchodzą dramatyczne przekazy - dzisiejsza Polska jest postrzegana
głównie jako źródło napięć w relacjach z ważnymi partnerami USA, a z powodu
oskarżeń o antysemityzm - nieważne, na ile uzasadnionych - traktowana jako
odpychająca, „brudna”. Spadliśmy do kategorii sojuszników kłopotliwych, mało
przydatnych, mało przewidywalnych, społecznie niepopularnych. W takiej sytuacji
rząd nie może nawet liczyć na odsiecz ze strony bardzo propisowskiej
amerykańskiej Polonii, bo ona, niestety, tzw. antypolskie stereotypy raczej
wzmacnia, niż osłabia. Zło się stało.
Jednym z podstawowych błędów, jakie ta
władza popełnia w stosunkach ze światem, jest nieznajomość, nieświadomość
własnego wizerunku. Propaganda PiS sama siebie przekonuje, że jeszcze nigdy
Polska nie była tak poważana i w ogóle o co chodzi. Niestety (relacje są tu
liczne i przykre) w stolicach europejskich i w instytucjach unijnych (podobnie
jak w Waszyngtonie) przedstawicieli i wysłanników PiS traktuje się ze zdawkową
kurtuazją, ale w ogóle unika z nimi kontaktu, nie konsultuje, nie rozmawia się
z nimi i nie zaprzyjaźnia. Zyskaliśmy status, powiedzmy,„nieestetycznych”,
niekomunikatywnych, dziwacznych. Oczywiście ta opinia w dużym stopniu opiera
się na relacjach dominujących mediów. Można je oskarżać o nastawienie
liberalne, ale to nie ma znaczenia, bo rząd RP nie ma wpływu na to, jak nas
widzą i piszą. A obraz Polski w ciągu ostatnich dwóch lat był kształtowany
przez zdjęcia masowych antyrządowych demonstracji, komentarze na temat łamania
przez władze niezawisłości sądów i państwowej kampanii przeciw przyjmowaniu
uchodźców, wreszcie przez demonstracje nacjonalistów; ostatnio medialne
przekazy zdominował „nawrót polskiego antysemityzmu”. Teraz podchwycono temat
pośmiertnej degradacji komunistycznych generałów, znów w tonie lokalnego
szaleństwa, mściwości.
Poza statystycznymi danymi dotyczącymi
wzrostu gospodarczego, w Europie od dwóch lat właściwie nic pozytywnego na
temat Polski nie mówi się i nie pisze. To paradoks odwróconego języka obecnej
władzy, że poprzednie kilkunastolecie, gdy Polska była opisywana jako globalna
success story, największy plac budowy w Europie, gdy Polaków mianowano na
najwyższe urzędy unijne, a kraj stawał się atrakcją turystyczną i biznesową
itd. - że to wszystko jest przedstawiane jako ruina i propaganda wstydu. A to,
co mamy dzisiaj - narażenie kraju na izolację, często na śmieszność - jest
oczekiwanym narodowym triumfem. Kto nie jest związany z PiS, musi się czuć
wieloma słowami i czynami tej władzy upokarzany. Ciężko dziś odpowiadać na
pytania zagranicznych znajomych: co się u was dzieje?
Zapewne coś tam do władzy dociera, że
trzeba ten zewnętrzny wizerunek poprawić, ale środki do tego zaprzęgane wydają
się tylko sprawę pogarszać. Ambasady, chyba na polecenie centrali, zaczęły
jakąś kampanię twitterową, że założyciele Hollywood pochodzili z Polski (choć
nie odważono się napisać, że byli Polakami), a zatem Godzilla i Harry Potter
też mają polskie korzenie. To chyba miało być dowcipne, a tylko naprodukowało
złośliwych memów. Reduta Dobrego Imienia p. Świrskiego, na mocy ustawy o IPN,
pozwała do sądu jakichś dziennikarzy argentyńskich. Związek Futrzarzy, lobbujący
przeciw ustawie ograniczającej ubój zwierząt futerkowych, finansuje kampanię
ozdabiania tirów jeżdżących z Polski do Europy napisami typu:„RespectUs - Polacy
podczas wojny ratowali Żydów”. Ministerstwo Kultury zapowiedziało budowę Muzeum
Warszawskiego Getta, zapewne zgodnego z polityką historyczną PiS (popularny
komentarz internetowy mówi o„rekonstrukcji”) i wprowadzenie narodowego święta -
Dnia Pomocy Żydom przez Polaków. Premier Morawiecki, który od objęcia urzędu
porzucił opowieści o Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju na rzecz niekończących
się wykładów historycznych, daje tu specyficzny, budzący grozę historyków,
podkład narracyjny. Jeśli rząd i premier takie i podobne zabiegi wizerunkowe
traktują poważnie, to znaczy, że czeka nas kolejna fala wstydu.
No właśnie - kogo czeka? Cała demokratyczna
opozycja i w ogóle kto i gdzie może powinien przeciwstawiać się mówieniu o
rządach PiS - „Polska”: że Polska zrobiła coś lub nie, że Polska ma konflikt z
Ukrainą, Izraelem czy Komisją Europejską, że USA naciskają na Polskę itd.
Naszym partnerom, sojusznikom, znajomym i przyjaciołom trzeba przypominać, że
istnieje inna Polska niż pisowska, że różne„stanowiska Polski” są tylko
opiniami jednej mniejszościowej, radykalnej partii i jej prezesa. Można tu
zastosować formułę Morawieckiego, którą on odnosił do komunistów: nie będziemy
się wstydzić za niedemokratyczną uzurpatorską władzę.
Jerzy Baczyński
Od zwycięstwa do zwycięstwa
Ze smutkiem i zgrozą myślę o tych całkiem
niedawnych czasach, gdy mój kraj pod rządami zdradzieckiego Tuska żył w
ciągłym zagrożeniu. Otwarta nienawistna wrogość skrywana pod uśmiechami i
komplementami. Faryzejskie i obłudne wciąganie Polski do procesów decyzyjnych
w NATO i Unii Europejskiej, by tym bardziej nam zaszkodzić i pokazać, jak to
nikt z Polakami się nie liczy. Powierzanie polskiemu ministrowi spraw
zagranicznych misji ratunkowej w imieniu Europy, gdy zaczynała płonąć Ukraina,
by tym mocniej podkreślić, jak bardzo nikt się z nami nie liczy, zaś wszyscy
zgodnie gardzą.
To już na szczęście
przeszłość. Dzisiaj liczą się z nami wszyscy. Najdobitniej ujrzeliśmy to w
trakcie głosowania nad zdradzieckim Tuskiem, gdy daliśmy odpór degeneratom z
Zachodu, bijąc ich boleśnie w stosunku 1:27. Kto Polskę ma w sercu, nigdy nie
zapomni durnej miny Ryżego i podniosłego powitania na warszawskim Okęciu
zwycięskiej delegacji z premier Beatą Szydło na czele. Były kwiaty, był Prezes,
były łzy wzruszenia i smak triumfu. Tak zapewne witano Jana III Sobieskiego
wracającego spod Wiednia, Jagiełłę celebrującego Grunwald, Piłsudskiego
świętującego Cud nad Wisłą. Tylko że tym razem żadnego cudu nie było, lecz
wyjątkowo ciężka, przemyślana, strategiczna robota.
Potem nastąpił
szereg może nie tak głośnych, ale zasadniczych zwycięstw, powodujących pełne
zrozumienie wśród naszych byłych partnerów przypowiastki o tym, jak kura pyta
koguta: „My chodzimy ze sobą na serio czy dla jaj?”. Otóż tak, Warszawa robi
to wszystko na serio. Mylą się wszyscy, bowiem są głupkami, zdrajcami,
szkodnikami albo degeneratami, tylko w nas jest prawda, piękno i siła, zbawimy
świat, czy tego chce, czy nie.
Ostatnio
wznieśliśmy stosunki z naszym najważniejszym sojusznikiem - Ameryką - na
poziomy nienotowane od 1989 roku. Jeżeli jakiś zdrajca próbuje je podważać
notatką dyplomatyczną, która nie istnieje, a gdyby teoretycznie istniała, to
praktycznie uruchomimy z jej powodu prokuraturę, to najlepszy dowód, że to
zdrajca, który kiśnie ze złości z powodu doskonałości naszego sojuszu.
Wrogowie Polski przywołują również raport Jana Parysa, do niedawna szefa
gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych, zatrwożonego rzekomo kryzysem
w stosunkach z USA, i podkreślają obłudnie, że to PiS-owski jastrząb, więc
skoro nawet on pęka, to jest grubo. Wystarczy jednak zwrócić uwagę, jakiego państwa
stolicę przypomina nazwisko tego samozwańczego eksperta. Jasne staje się wtedy,
że nikt, kto ma cokolwiek wspólnego z pożal się Boże kraikiem, którego
obywateli uczyliśmy jeść sztućcami, nie ma prawa pouczać Polski.
Nasz ostatni wielki
sukces, czyli odzew świata na nowelizację ustawy o IPN, próbują podważać
określone kręgi nihilistyczne, kosmopolityczne i judejskie. Tymczasem, jak
zwracają uwagę rządzący, dzięki tej inicjatywie nawet na dalekich krańcach
globu można było usłyszeć o pięknie naszej historii. Rozreklamowaliśmy na
niespotykaną skalę pojęcie polskich obozów śmierci, poinformowaliśmy świat,
kim byli szmalcownicy, na czym polegały pogromy, z czym powinny kojarzyć się
nazwy Jedwabne, Kielce czy określenie Marzec ’68. Udowodniliśmy, że nie dla nas
mięczakowatość jakichś porozumień polsko-żydowskich, niech każdy usłyszy o
historii polskiego antysemityzmu, niech każdy Żyd, który ma tragiczne
wspomnienia związane z Polską, przypomni je jeszcze raz wszem wobec, a na deser
jakby głupki nie wiedziały, polski premier zakomunikuje światu, że Żydzi byli
sprawcami Holokaustu. A dla zwieńczenia tej nieznanej w świecie operacji
wizerunkowej damy zielone światło wszystkim, którzy już się dusili, nie mogąc
wykrzyczeć, co sądzą o Żydach.
Gdybyż durni Brazylijczycy
po półfinale na mundialu u siebie przegranym z Niemcami 1:7 mieli minimum
rozsądku i zwrócili się do nas po radę! Od ręki moglibyśmy przygotować
strategię komunikacji. Przecież to jasne, że gospodarze chcieli po pierwsze
ukazać tradycyjną brazylijską gościnność. Po drugie, mogli w ten sposób
unaocznić światu odwieczną teutońską agresję, nieliczenie się z niczym ani
nikim. Po trzecie, świat zobaczył pogardliwy stosunek Europy do Ameryki Łacińskiej.
Po czwarte, traktując sprawę szerzej, objawił się ponury los Trzeciego Świata
gnębionego przez świat pierwszy. Po piąte - i nie stoi to w żadnej sprzeczności
z punktem czwartym - jeżeli ktoś nazwie Brazylię Trzecim Światem, to władze w
Brasilii rezerwują sobie prawo do wszelkich środków odwetowych ze szczególnym
podkreśleniem winy Żydów.
Marcin Meller
Pryzmat z nosa
Szanowny Panie Urzędniku Ministerstwa
Czujności! Uprzejmie donoszę, że w niepracującą niedzielę 11 marca państwowy
funkcjonariusz Patryk Jaki wykonywał zajęcia służbowe, zamiast odpoczywać. Po
czym poznałem, że nie świętował? Otóż mówił w telewizji takie rzeczy, że z
pewnością był w pracy. Z domu dawno by go wyrzucili, jestem politykiem -
przypomniał - więc nie mogę patrzeć na zakaz handlu „przez pryzmat własnego
nosa, tylko przez pryzmat ludzi słabszych, którzy w niedziele są zmuszani, by
siedzieć na kasie”. W domu posła PiS i byłego przewodniczącego „S” Janusza
Śniadka jest nieco inaczej. Zakupy robi żona i ona je taszczy od poniedziałku
do piątku, dlatego Śniadek nie musi się żadnym pryzmatem przejmować.
Alfred Bujara („S”)
zaproponował, by doba przed niedzielą bez handlu zaczynała się w sobotę o
22.00, a kończyła w poniedziałek o 5.00 rano. Będzie to pierwsza doba na
świecie, która przekroczy 30 godzin. Państwo się wreszcie upomniało o szarego
człowieka. Nie będzie on zmuszany do niewolniczej pracy dla pijawek w
zagranicznych sieciówkach. Co innego polskie patriotyczne spółki Skarbu
Państwa. Największy w naszej części Europy koncern naftowy planuje podobno
każdą ze swoich stacji paliw obudować w bogato zaopatrzony market. Tłumaczy to
zwiększaniem „dostępności produktów pochodzących od rodzimych producentów”.
Siedzenie „na kasie” w takim gnieździe uczciwych stanie się dla nas, potomków
Piastów, niemal dalszym ciągiem „Pana Tadeusza”.
Polskie Koleje
Państwowe obrosną wszelkim towarem niczym Ryszard Czarnecki dobrym samopoczuciem.
W każdą niehandlową niedzielę pociągi będą się zatrzymywać na każdej stacji, o
każdej godzinie i bez ponagleń czy pogwizdywań pozwolą wszystkim pasażerom
spokojnie zrobić zakupy na terenie dworca. O sklepikach parafialnych z
dewocjonaliami wspomnę krótko. Dostępne tam będą najwspanialsze polskie wędliny
okadzane dwa razy na dobę, a warzywa i owoce z przykościelnych sadów skuszą
(jeśli można użyć tego słowa) świeżością dzięki sprejowi ze święconą wodą. We
wszystkich większych gminach nasz narodowy przewoźnik zbuduje atrakcyjne dworce
lotnicze z siecią sklepów, sklepików i kramów z polskimi i węgierskimi towarami
oraz huśtawkami dla najmłodszych. Pasów startowych i samolotów się nie
przewiduje.
Na razie jednak w Polsce podrożeją paliwa -
8 gr na litrze. W końcu od czegoś trzeba zacząć. Dzieci będą mogły uczestniczyć
w polowaniach, jeśli rodzice zażyczą sobie ich wychowywania w sadystycznej
miłości do zwierząt. Policjanci, którzy nie pójdą na comiesięczną mszę św. z
wiceministrem Jarosławem Zielińskim organizowaną w ramach 100. rocznicy
odzyskania przez Polskę niepodległości... Na szczęście nie ma takich
policjantów. Nowe żakiety dla Beaty Szydło zostaną wzbogacone o drugą kieszeń -
tak aby 65 tys. się zmieściło. Wicepremier ds. społecznych dalej zajmuje się
„rozwiązywaniem spraw trapiących zwykłych Polaków”. Ostatnio wraz z ministrem
zdrowia Łukaszem Szumowskim zaplanowała wielką promocję wielodzietności - w
formie tzw. product placement w audycjach Polskiego Radia i serialach TVP Aż strach
pomyśleć, co zobaczymy.
I tak nam płynie, w
tym bełkocie, już trzeci miesiąc nowego roku. A poza tym? Do dziś nie wiadomo,
kto podpisał listy kandydatów do KRS. PiS grozi dziennikarzom, którzy ujawnili
kryzys w relacjach polsko-amerykańskich. Jan Żaryn, profesor historii i
senator, zaleca zaś ambasador Izraela, żeby wyjechała z Warszawy, skoro jej się
tu nie podoba. I nie jest to sen wariata śniony nieprzytomnie.
Stanisław Tym
Jak bida, to do Żyda
Przemówienie prezydenta Dudy na Uniwersytecie Warszawskim 8
marca 2018 r. było w porządku i przeszło oczekiwania. W przeddzień, 7 marca, na
moim bingu „en passat” napisałem: „8 marca to znakomita okazja, żeby prezydent
lub premier wygłosili znaczące, odważne, pamiętne przemówienie zarówno o
komunistycznym bezprawiu, jak i o stosunkach polsko-żydowskich. To szansa, by
naprawić to, co zostało w ostatnich tygodniach zepsute. By odzyskać szacunek i
sympatię dla naszego kraju. Panowie - trochę odwagi! - zachęcałem. Zamiast
brnąć w kłamstwa i wykręty, w kombinacje w rodzaju, kiedy Polska była Polską, a
kiedy nią nie była, czy komuniści byli Polakami, kto więcej ratował, a kto
denuncjował, o wiele prościej byłoby wstąpić na drogę prawdy. Kończyłem apel
słowami: „8 marca 2018 r. będziemy dobrze wspominać, jeżeli Panowie powiedzą
prawdę”.
I stał się cud!
Prezydent Duda, który dotychczas zapisał się w mojej pamięci raczej jako
destruktor (choćby praworządności. Trybunału, Sądu Najwyższego i sądów powszechnych),
nic tylko ku mojemu zaskoczeniu („szczęka mi opadła” powiedział znajomy),
przemówił ludzkim głosem. Miał dobre, godne przemówienie, które poszło w świat
bardzo w porę, pod hasłem: „Polski prezydent przeprasza Żydów”.
Przypomnijmy kilka
myśli dla utrwalenia: Bez wątpienia była to walka o niepodległość „dla
osławionych w polskiej historii komandosów, dla Karola Modzelewskiego, dla Adama
Michnika”. Wszyscy, którzy wykazali wielką odwagę w 1968 r., „są postaciami dla
polskiej wolności pomnikowymi. (...) tak, to byli bohaterowie naszej wolności.
(...) jesteście postaciami pomnikowymi”. „Proszę wybaczcie Rzeczypospolitej,
proszę wybaczcie Polakom, wybaczcie ówczesnej Polsce za to, że dokonano tego
haniebnego aktu”. Prezydent prosił: „wypędzonych” (tak!) o ich „wybaczenie dla
Polski, dla Rzeczypospolitej, dla tych. którzy to wtedy uczynili. Cześć i
chwała bohaterom 1968 roku!”.
Dobrze się stało,
dziękuję! Można grymasić, że Andrzej Duda nie przepuścił okazji, żeby do
przemówienia wcisnąć żołnierzy wyklętych, że jednak podpisał „nowelizację”
ustawy o I PN, lub że komandosi nie byli „osławieni”, tylko „sławni,
wysławiani”, ale to mniej ważne. Na takie przemówienie czekaliśmy, a nie na
krętactwa o Polsce, która raz była, a raz jej nie było, czy że jedynymi sprawcami
zła byli komuniści bliżej nieokreślonej narodowości lub stalinowcy, którzy
uciekali przed sprawiedliwością.
Nareszcie z Polski
poszedł w świat dobry przekaz i wywołał szerokie echo. Okazało się, że zagraniczne
media (osławiona mafia sterowana z Czerskiej i z Chobielina) nie są tak
antypolskie, jak wmawiają sygnaliści, którzy widzą niewinną Polskę jako
oblężoną i gwałconą przez wrogie siły. Przemówienie Dudy należy rozpatrywać „na
tle”, czyli w „określonej sytuacji”, kiedy stosunki z USA i z Izraelem znajdują
się w kryzysie. Rzeczniczka Stanu co kilka dni przypominała na swoich
konferencjach o zaniepokojeniu Waszyngtonu, który śledzi wydarzenia w Polsce, a
odchodzący ambasador amerykański na pożegnanie wręcz Polskę upomniał. Tymczasem
przedstawiciele polskiego rządu zapewniali , że stosunki są znakomite. Są tak
dobre - dodajmy - że, najpierw wiceminister Magierowski a po nim prof.
Szczerski w pośpiechu gnali do Waszyngtonu gasić pożar. I wszyscy wracają z
dobrą miną.
Oliwy do ognia
dolała rzekomo nieistniejąca notatka naszej ambasady (którą najpierw media
prorządowe uznały za fake news), a potem notatka Jana Parysa wizująca, że ówczesny
dyrektor gabinetu politycznego ministra ową nieistniejącą notatkę znał. Ostatecznie
jak to u nas - żyjemy w dwóch rzeczywistościach: notatka była, ale również
nagonka na dziennikarzy Onetu, Gajcego i Stankiewicza - którzy do niej dotarli
trwa. Ja kolegą gratuluję! Prof. Karol Modzelewski, jeden z największych -
autorytetów w naszym kraju (to byłby prezydent) powiedział w tych dniach, że
Reduta Dobrego Imienia pana Świrskiego i minister Jaki z ich ustawą wyrządzili
ogromne szkody.
Kto chce się dowiedzieć,
jakie są stosunki z USA powinien koniecznie przeczytać artykuł znanego amerykanisty
prof. Zbigniewa Lewickiego pt. „Kryzys na całego („Rzeczpospolita”, 8.03).
Lewicki, którego jest nazywany honorowym ambasadorem Partii Republikańskie w
Polsce, jest jak najdalszy od opozycji. Pisze, że obecna sytuacja stanowi
„zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa”. Jest nawet gorzej, niż sądzimy - sygnalizuje
Finansowanie obecności wojsk amerykańskich w Polsce jest stałą pozycją
budżetową i podlega periodycznemu odnawianiu. Kto rozsądny może dzisiaj wierzyć
przychylność Kongresu dla Polski?” - pyta Lewicki.
Zamiast wysłuchać
wątpliwości ambasadora USA pełnomocnika ds. Holokaustu i innych wysokich
urzędników amerykańskich, polska „tromtadracja sięgnęła wyżyn” obserwujemy
„ostentacyjne lekceważenie amerykańskiej administracji i przekonanie, że można
to czynić bez konsekwencji”. Do USA miał
się udać premier i zabiegał o spotkanie z wiceprezydentem Pencem, a także
uczestniczyć w kongresie najpotężniejszej proizraelskie organizacji
lobbystycznej w USA. Wszystkie zaproszenia dla polskich gości zostały wycofane”
- pisze Lewicki. Jak on pisze, że prezydent Duda nie przyjął telefonu od
ministra Tillersona, to chyba wie, co pisze.
Polski prezydent chyba jest świadomy
kryzysu także w stosunkach z Izraelem oraz z Unią Europejską której może nie
wystarczyć Biała księga o „dobrej zmianie” w Polsce. Oficjalne publikacje na
ogól budzą nieufność jako pudrowana wersja rzeczywistości.
Być może świadomy
tej sytuacji prezydent Duda na kilka dni przed rocznicą Marca i zbliżającą się
w kwietniu rocznicą powstania w getcie warszawskim (mimo opinii jego doradcy.
że Żydzi byli bierni i szli na śmierć jak owieczki) postanowił rozwiać czarne
chmury i wykonać gest w stronę prawdy historycznej oraz opozycji marcowej –
Michników Dajczgewandów, Blumsztajnów „i innych sztajnów”- jak pisała ówczesna
prasa. Jak bida, to do Żyda.
Daniel Passent
Patchwork
Można mieć z jednej
strony swoich dworskich Żydów, których wysyła się na negocjacje do Izraela, a z
drugiej kochanych antysemitów, którym stawia się jeden warunek: by nie dali się
złapać za rękę.
W debacie publicznej 50. rocznica Marca '68
przebiegała pod znakiem gwiazdy Dawida i było to pewne novum w porównaniu z
poprzednimi okrągłymi rocznicami, podczas których kwestia ówczesnej
antysemickiej nagonki była obecna, ale nie miała charakteru dominującego. Na
plan pierwszy wysuwano wtedy wątki oporu wobec komunizmu, obrony kultury i
wolności akademickich.
W tym roku było
inaczej, po trosze z racji bieżącego kontekstu sporu o ustawę o IPN między
„dobrą zmianą” a rządem Izraela i właściwie wszystkimi zorganizowanymi środowiskami
żydowskimi. Część rozgorączkowanych krytyków PiS zaczęła snuć analogie między
Jarosławem Kaczyńskim i Władysławem Gomułką oraz antysemicką atmosferą w 1968
r. i obecnie. Padały nawet stwierdzenia, że Jarosław Kaczyński odwołuje się do
antysemityzmu w celu „mobilizacji elektoratu”. Tego rodzaju krytyki są
ahistoryczne, kontrfaktyczne, absurdalne i cieszą PiS oraz jego usłużnych
propagandzistów, którzy zawsze mogą powiedzieć - i słusznie - że to bzdura, a
ponadto wskazać na to, że przecież Sejm niemal jednogłośnie przyjął uchwałę w
sprawie rocznicy Marca, potępiającą między innymi antysemicką nagonkę. No to
jak my możemy być antysemitami - argumentuje „dobra zmiana” - jeżeli antysemityzm
potępiamy?
Ale przecież problem: antysemityzm a
prawica w Polsce, jest realny i śmiertelnie poważny. Dzięki PiS tendencje i
poglądy antysemickie znalazły, po raz pierwszy po 1989 r., eksponowane i
prawomocne miejsce w debacie publicznej. Młodzi ludzie z ONR są zapraszani do
telewizji publicznej, gdzie argumentują, że zarzut „antysemityzmu” to
narzędzie walki Żydów z tymi, którzy nie pozwalają na to, by Żydzi im włazili
na głowy; prawicowa gwiazda telewizji publicznej stosuje wobec swoich
żydowskich przeciwników określenie „pazerne parchy”, a hołubiony przez pisowski
mainstream ks. red. Henryk Zieliński powiela w „Salonie Dziennikarskim” w
którym pojawiają się najdalsi od antysemityzmu redaktorzy Wildstein, Zaremba
czy Skwieciński - tezy naczelnego żydoznawcy IIRP ks. Stanisława Trzeciaka: że
chrześcijanie mają koncepcję prawdy polegającą na zgodności sądu z rzeczywistością,
a Żydzi mają koncepcję prawdy polegającą na tym, że prawdą jest to, co jest
dobre dla Żydów.
„Dobra zmiana” w realnym działaniu nie waha
się przed wciąganiem do debaty publicznej takich monstrów jak współczesna
żydoznawczyni Ewa Kurek, autorka tezy o kryminalnej, politycznej i moralnej
odpowiedzialności Żydów za Holokaust, która za publiczne pieniądze wygłasza
odczyty w opanowanych przez PiS instytucjach samorządowych.
W kwestii antysemityzmu polityka praktyczna
PiS po 2015 r. różni się radykalnie od wcześniejszej praktyki polskiej prawicy
przed tą datą. Po 1989 r. politycy prawicowi i centroprawicowi zdawali sobie
doskonale sprawę, że antysemityzm w Polsce nie jest marginesem marginesu, że
istnieje odłam społeczeństwa, który wyraża takie poglądy w obiegu
rodzinno-sąsiedzko-towarzyskim. Lewica i liberałowie zajmowali się
demaskowaniem i piętnowaniem takiego antysemityzmu w celu podbudowy własnego
dobrego samopoczucia, ale politycy prawicowi, w tym Jarosław Kaczyński, kierowali
do takich potencjalnych wyborców następujące, bardziej racjonalne politycznie
przesłanie: możecie w cichości ducha i przy wódeczce być sobie antysemitami,
nie będziemy was piętnować, ale jeśli chodzi o politykę i to. co ujawnia się
publicznie - to wsadźcie mordę w kubeł. I antysemicka część prawicy w
większości mordę w kubeł wsadzała, a to dlatego, że dla niej, jak dla ogromnej
większości Polaków, ważniejsze od pyskowania na Żydów było zakorzenienie Polski
na Zachodzie (instytucjonalnie w NATO i UE), zbudowanym po drugiej wojnie
światowej na odrzuceniu narodowego radykalizmu ze szczególnym uwzględnieniem
antysemityzmu. Przemawiał do nich argument, że Polski antysemickiej do klubu
zachodniego nie przyjmą.
W okolicach właśnie 2015 r. doszło do
zbiegu dwóch procesów. Antysemicko nastawiona część prawicy uznała, że zakorzenienie
na Zachodzie to nie cel dążeń lub osiągnięcie, ale codzienność: jesteśmy w
klubie i nas nie wyrzucą, bo nie mają jak. Skoro tak, to po co dłużej
przydeptywać gardło swej pieśni i trzymać mordę w kuble? Może czas zrzucić
barwy ochronne? Pojawiło się oczekiwanie na sygnał z góry, że już można. I ten
sygnał dał prezes Jarosław Kaczyński, sam najdalszy od antysemityzmu, a miał
po temu dwa ważkie powody polityczne.
Jednym był
fundament jego strategii politycznej, czyli przekonanie, że nie można dopuścić
do tego, by na prawo od PiS pojawił się istotny podmiot polityczny. Ponieważ
część wyborców zaczęła uznawać, że czas wyjąć mordę z kubła, to jeśli on nie da
sygnału, że można, to ten smrodliwy nurt wybije poza PiS i będzie kłopot.
Drugim powodem była patchworkowa koncepcja budowania politycznego zaplecza dla
swojej partii, w której ramach z jednej strony można dezubekizować i
degradować, a z drugiej ciepło mówić o Gierku i wysuwać na polityczny plan
pierwszy prokuratora stanu wojennego.
W ramach logiki
zszywania patchworku można mieć z jednej strony swoich dworskich Żydów, których
wysyła się na negocjacje do Izraela, a z drugiej kochanych antysemitów, którym
stawia się jeden warunek: by mówili obie, ogródkami i nie dali się złapać za
rękę
z czym bywają pewne kłopoty, bo to w większości ludzie
niezbyt skomplikowani, jak np. senator Waldemar Bonkowski, który w mediach
społecznościowych zamieszcza montaże hitlerowskich antysemickich filmików, za
co został w PiS zawieszony. Ale dwie koncepcje prawdy, chrześcijańskiej i
żydowskiej, księży Trzeciaka i Zielińskiego, jak najbardziej mieszczą się w
tolerowanym nurcie.
Jednakże to dane przez prezesa Kaczyńskiego
przyzwolenie jest obciążone potężną polityczną słabością. Po zakończeniu
procesu komunistycznej transformacji w Polsce trwają realne poszukiwania
kierunku ewolucji tożsamości narodowej i kształtu narodowej wspólnoty.
Patchwork nie jest na nie żadną odpowiedzią. Zgniła liberalno-lewacka Europa,
kontrrewolucja moralna, naruszanie przez wstającą z kolan Polskę potężnych
interesów, które się przeciw niej sprzymierzają - te idee nie powstały w PiS,
tylko wśród radykalnych nacjonalistów, którzy grają melodię swej duszy, a PiS
do niej tańczy. Na polskiej prawicy ich będzie - za wiadomo czyim grobem -
zwycięstwo.
Ludwik Dorn
Młockarnia
Mam kaca. Nie po alkoholu, nie piję. Po
tym, co ujrzałem w Polsce w ubiegłym tygodniu, w dniach szarganej rocznicy
Marca 1968. Po słowach: „jesteśmy dumni z Marca 1968” w przemówieniu
Morawieckiego, po mowie „nie mamy za co przepraszać” pana Dudy, po haniebnych
komentarzach Gowina, który nie zauważył, że mu się wyślizgnęły z ust: „Michnik
i Blumsztajn, wchodząc na teren uniwersytetu [czyli tam, gdzie byli w 1968 roku
jako bohaterowie - Z.H.], zdradzili ideały uniwersyteckiej eksterytorialności”.
Uznał w swej bezgranicznej bezczelności, że to on ma prawo świętować rocznicę
Marca, nie oni, wówczas sponiewierani i osadzeni w więzieniu. Czułem się,
jakbym słuchał uczniów Gomułki, Kliszki i Moczara. Ludzi, o których powoli
zapominałem.
W 1968 roku miałem
16 lat, biegałem po Krakowskim, moje plecy smagała milicyjna pałka, tak się
uczyłem życia. Wszyscyśmy czuli, że dzieje się straszne świństwo, że odbywa
się ono z użyciem przemocy i nikczemnych potwarzy. Padały znane i używane
dzisiaj na Krakowskim Przedmieściu określenia „zdrajcy”. Z mównic oficjeli
lała się brunatna mowa nienawiści antysemickiej - naszej polskiej, oficjalnej,
państwowej, której wyprzeć się nie sposób. Na skutek tego wyjeżdżali nasi
najbliżsi przyjaciele. A potem tysiące uczestników wieców, polscy robotnicy,
hutnicy, włókniarki, którzy na seansach nienawiści skandowali: „Syjoniści do
Izraela!”, trzymając transparenty i szturmówki o treściach, przy których dziś
spłonęliby ze wstydu.
To się działo na
naszych oczach. To nie byli Marsjanie - to byli Polacy. Kilku wesołków w
zeszłym tygodniu kpiło z tej prawdy, wyginało ją i pastowało na naszych oczach,
umizgiwało się do świata kłamstwem i brakiem pokory, tryskając arogancją wobec
dawnych ofiar, i to bez cienia zażenowania. Okropne widowisko. Czułem się
naprawdę źle.
W najgorszych
chwilach uciekałem w świat muzyki i słuchałem piosenek. Nie ukrywam, że także
jednej swojej, o zmuszonym do emigracji w 1968 roku przyjacielu - „Kuba”. Dziś
nabrała pełnego wymiaru, wielu ludzi dopiero teraz ją zrozumiało. Jest na
YouTube pod adresem http://tiny.pl/gkmrt z
wideo autorstwa mojego syna.
Zapowiedzią tego
stylu było przemilczane niesłusznie wyznanie pana Terleckiego: „Zapomnijcie o
demokracji!”, które rzucił w twarz połowie sali sejmowej, czyli połowie
Polaków, których ci posłowie reprezentują. Trudno bardziej szczere wyznanie.
Mnie mówić tego nie musiał, bo od pierwszych dni ich rządów demokracja przestała
istnieć, ale to zawsze jest eleganckie, kiedy przestępca przyznaje się do
przestępstwa publicznie. Gorzej, kiedy to czyni z pychą i w poczuciu
bezkarności. Bo naród się specjalnie nie żachnął, a powinien.
Tymczasem ja
spokojnie łączę w całość widok tabunów chłopców z Golędzinowa przewalających
się z pałkami na ekranie telewizora w filmach z 1968 roku i bliźniaczy film z
hordą dzisiejszych kulsonów wlokących członków ruchu oporu z białymi różami do
radiowozów, bijących skutych ludzi pięściami w twarz - to jest jedno i to
samo. Nie wiem tylko, czy kulsonów też pojono wódką dla kurażu jak
golędzinowców w położonym blisko uniwersytetu kinie Skarb w 1968 r.
Empatia polega na
tym, że kiedy widzisz, jak jeden człowiek bije drugiego, czujesz ból tego
drugiego. Umiesz sobie wyobrazić jego dramat. Serce ci wyje, nie możesz się z
tym pogodzić, protestujesz. Ale zawsze znajdą się tacy, którzy zawołają: „Dowal
mu jeszcze!”. To kibice oprawcy. Ich głos pobrzmiewa dziś donośnie i to
przeraża.
Nie wiem, czy młody
Morawiecki powinien coś jeszcze mówić. Nie mnie sądzić. Żyjemy w świecie tak
pozbawionym prawdy i faktów, że pewnie powinien, skoro może
lubi. Ludzkość już dawno wymknęła się spod kontroli. Można
jej wcisnąć dowolny kit. Nafaszerowana bredniami niczym kurczak eleganckim
nadzieniem jest skłonna przyznać, że Żyd to nie jest stuprocentowy homo sapiens
(badania UW). Więc któregoś dnia Morawiecki może od siebie dorzucić, że Żydów
mordowali Indianie z Australii pod dowództwem Zygelbojma. Zdziwilibyście się?
Bo ja nie.
Polska dziś
przypomina mi młockarnię. Widziałem to, będąc dzieckiem. Kilku mężczyzn
okładało zboże na klepisku cepami ze zręcznością żonglerów. Dali mi na moment
cep do ręki, nie byłem w stanie go unieść, zakręcił mną jak wiatrak śmigłem i
musieli mnie przytrzymać. Teraz cepy znów są w ruchu, tyle że zamiast zboża na
klepisku leży młócona prawda.
Zbigniew Hołdys
Niemożliwe jest możliwe
Podzielam troskę premiera Morawieckiego o
wynagrodzenia dla ministrów i wiceministrów. Sam jestem za tym, żeby wszyscy
Polacy zarabiali jak najwięcej, w tym członkowie rządu, którym tak trudno
związać koniec z końcem. Może wyjściem z tej patowej, kontrowersyjnej
społecznie sytuacji będzie odwzorowanie pomysłu z Nowej Zelandii. Pewna firma
w tym kraju w trosce o zdrowie pracowników i prawo ekologiczne zapowiedziała gratyfikację
finansową dla tych, którzy do pracy będą przyjeżdżali rowerem. Wiem, że pomysł
nie jest nasz, ale skoro powołujemy się w dziedzinie sądownictwa na
rozwiązania w innych krajach, to dlaczego tu nie możemy skorzystać z mądrości
innych. Plusów jest wiele. Zdrowie naszych rządzących, mniej kolizji limuzyn
rządowych, niesienie przykładu godnego naśladowania dla całego społeczeństwa,
budowa ścieżek rowerowych na trasach ministerialnych (do wykorzystania przez
zwykłych obywateli w godzinach, które nie kolidują z pracami urzędów) i
transparentna gratyfikacja finansowa. Może to być np. 500+, żeby ujednolicić
sprawy księgowe Ministerstwa Finansów. Z moich wyliczeń wynika, że jeżeli do
dni roboczych dodamy jakąś gratyfikację na konserwację rowerów, to można
przejrzyście wypłacić około 20 tys. zł miesięcznie i do pierwszego powinno
starczyć. Wprawdzie w Nowej Zelandii płacą tylko 10 dol. dziennie, ale nasz
pomysł nie musi być odwzorowany w 100 procentach. Peleton rządowy mógłby też
otwierać Marsz Niepodległości albo Tour de Pologne, oczywiście odpowiednio na
te różne okazje przystrojony.
Przechodzę teraz do
plagiatu, jaki rzucił mi się w oczy w emocjonalnej kampanii reklamowej pewnego
koncernu. Kampania ta ujrzała światło dzienne nie tak dawno i sygnowana jest
przesłaniem, cytuję: „Rodzimy się, żeby robić rzeczy niemożliwe”. Głosuję za
nową ustawą, która zastrzega to hasło we wszystkich odsłonach dla naszej ekipy
rządzącej. Ustawa powinna wszystkim przypominać, że rzeczy niemożliwe są
możliwe tylko u nas i ktoś, kto się pod to podłącza, obraża polski naród i
powinien iść na długo do więzienia. Możliwa jest zmiana konstytucji bez konstytucyjnej
większości, możliwe jest skłócenie nas w ciągu dwóch lat z całym światem,
możliwe jest, bo dobra zmiana urodziła się po to, żeby robić rzeczy niemożliwe.
Krzysztof Materna jest satyrykiem,
aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz