Na Wschodzie mamy już
tylko wrogów i byłych przyjaciół. Doktryna Giedroycia wylądowała na śmietniku.
Pustkę po nim wypełniają nacjonaliści: Kijowa nie znoszą, w Moskwie się
podkochują
Polski
dyplomata: - Niech pan spróbuje zapytać w MSZ: „A jaka Rosja by nam
odpowiadała? Do czego dążymy? Żeby była demokratyczna i silna? A może autorytarna,
ale słaba? A może podzielona?”.
- I co usłyszę?
- „Rosja
ma nam oddać wrak”. Nie ma żadnej innej koncepcji. Ambasador dostaje wytyczne z
centrali - oczekiwania, cele, jakie ma osiągnąć, sprawy, jakie ma załatwić;
krótko mówiąc, czego MSZ od niego chce.
- To oczywiste.
- Wie pan, co dostał jeden z moich
znajomych, szef placówki w jednym z krajów na Wschodzie? Kawałek swojego własnego
sprawozdania rocznego, które wysłał do Warszawy kilka miesięcy wcześniej. Ktoś
zrobił kopiuj wklej i mu odesłał, została nawet literówka.
ŚMIERĆ DOKTRYNY
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz (była wiceminister spraw
zagranicznych, była ambasador w Moskwie):
- Państwo polskie przez dwie dekady miało jednolitą politykę wschodnią, w którą
wpisywały się kolejne rządy niezależnie od opcji.
Tę doktrynę - mówi Pełczyńska-Nałęcz - można
streścić w czterech punktach:
1. Największym wyzwaniem jest Rosja;
2. W związku z tym musimy wspierać suwerenność krajów
Europy Wschodniej;
3. Najlepszą metodą jest integrowanie tych krajów według
modelu i ścieżki, jaką przeszła Polska w drodze do UE;
4. Polska musi mieć silną pozycję w Unii, żeby maksymalnie
wpływać na jej politykę wschodnią.
- Jak jest dziś? - pytam.
- Polityka wschodnia przez dwa lata obróciła
się radykalnie, o 180 stopni. Mam poczucie, że to nie jest już polityka. Nie
stawiamy racjonalnych celów i nie dobieramy dróg dojścia do nich. Poruszamy się
w emocjonalnym chaosie, zdeterminowanym wewnętrzną sytuacją polityczną.
WSPOMNIENIE O WIELKOŚCI
Pytam Pawła Kowala, wiceministra spraw zagranicznych w czasach pierwszych rządów PiS i współpracownika Lecha
Kaczyńskiego, o trzy momenty „chwały” polskiej polityki na Wschodzie.
Odpowiada bez zastanowienia: pomarańczowa
rewolucja (2004 r.), Gruzja (2008 r.) i Partnerstwo Wschodnie (zainaugurowane
w 2009 r.). 2004 r. w Kijowie to majstersztyk dyplomacji i pokaz osobistych
umiejętności Aleksandra Kwaśniewskiego. Udało się uchronić Ukrainę przed
rozlewem krwi, podważyć sfałszowane wybory i zapobiec objęciu urzędu przez
prorosyjskiego prezydenta.
Rok 2008 był symbolicznym zwycięstwem Lecha
Kaczyńskiego. Błyskawicznie zmontował on grupę przywódców (Polski, Litwy,
Łotwy, Estonii i Ukrainy) i ruszył do Tbilisi, pod którym stały już rosyjskie
czołgi. Na placu przed parlamentem mówił o konieczności powstrzymywania
rosyjskiego imperium: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie,
a później może i mój kraj”.
Partnerstwo to sukces pragmatyczny - program wspierania demokracji i transformacji na
Ukrainie, w Gruzji, Mołdawii, Armenii, Azerbejdżanie i na Białorusi. Został
zainicjowany przez Szwecję i polską dyplomację Sikorskiego. Dzięki temu mogliśmy
decydować o tym, jak będą wydawane pieniądze z Unii na Wschodzie.
- Doktryna Lecha Kaczyńskiego została
zakwestionowana? - pytam Pawła Kowala.
- Nie pasuje do tego, co robi rząd. W polityce
zagranicznej już nie obowiązuje. PiS i satelici zakopali ją pod ziemią.
Zdaniem Kowala polityka
wschodnia jest tylko odpryskiem większej całości: - Władza przyjęła model,
którego istotną częścią jest powrót do mitologizacji historii. Mity są
nienaruszalne. A gdy się je buduje, to nie ma możliwości, by przy takiej
okazji nie wejść w kolizję z sąsiadami. Ukraina jest pierwsza w kolejce.
- Jak to jest tam odbierane? - pytam.
- Ukraińskie elity się zorientowały, nie
przeszło to jeszcze na poziom społeczeństwa. Jest czas na odwrót, ale odwrotu
nie będzie. Z pociągu nie da się wyciąć jednego wagonika o nazwie „Ukraina”.
- Dokąd jedzie pociąg?
- Jarosław Kaczyński chce zostać jednym z
największych przywódców w historii Polski. A premier Morawiecki i jego
otoczenie reprezentują kod nacjonalistyczny. Z aspiracją, by zbudować nowego
Polaka. Uważają, że gorset geopolityczny to uniemożliwia, i dlatego się z nim
nie liczą.
LEKKO ŚMIESZNI
Pracownik MSZ: Jeden z
naszych przedstawicieli za granicą opowiedział mi taką historię. „Jest rajd
rowerowy dla korpusu dyplomatycznego, typowa impreza integracyjna. Wszyscy
zjawiają się na rowerach w odpowiednich strojach. I nagle słyszę od kolegi: -
Ale ty chyba nie możesz jechać? - Jak to? - Wasz minister Waszczykowski
powiedział w »Bildzie«, że polski rząd popiera tradycyjne wartości, jest
przeciwko cyklistom i wegetarianom. Więc jedziesz wbrew oficjalnemu stanowisku
swojego rządu”. Żart jak żart. Ale to świadczy o pozycji kraju, jeśli publiczne
wypowiedzi ministra są za granicą przedmiotem kpin.
Agnieszka Magdziak-Miszewska
(była ambasador w Izraelu, wieloletnia pracownica ambasady w Moskwie,
sekretarz rady programowej Centrum Studiów Wschodnich): - Nasza pozycja
polegała na tym, że byliśmy sprawnym „adwokatem” w UE, a na dodatek współzałożycielem
Partnerstwa Wschodniego. To powodowało, że dla krajów na Wschodzie Polska była
liczącym się partnerem. Z Moskwą przyjaźni nie było, ale wiedzieli, że mamy
wpływ na to, co Unia myśli i robi na Wschodzie. Dziś nie jesteśmy dla Kremla
groźni - jesteśmy przez Kreml rozgrywani. Na Ukrainie nasze miejsce zajmują
Niemcy i Litwa. Nasza rola zmalała.
DAWNI PRYMUSI
Jeden z dyplomatów opowiadał, jak do kraju, w którym
pracował, przyjechali przedstawiciele Komisji
Weneckiej. Sytuacja była dziwna, bo Polska z roli prymusa i promotora
demokracji sama znalazła się na cenzurowanym: - Siedziałem za stołem obłożony
papierami. Bałem się, że zaraz będę musiał świecić oczami i tłumaczyć coś,
czego wytłumaczyć się nie da.
Kłopoty w UE spowodowały drastyczny spadek
„atrakcyjności” Polski na Wschodzie.
- Jak może być inaczej? Skoro podważamy
własną transformację, to trudno promować jakieś wzory - mówi Katarzyna
Pełczyńska-Nałęcz.
Wtóruje jej Leszek Szerepka (były ambasador
w Mińsku, dyplomata na placówkach w Moskwie i Kijowie): - Na Wschodzie zawsze
chwaliliśmy się swoim sukcesem integracji z UE: „Byliśmy tam, gdzie wy, a
gdzie jesteśmy? Jesteśmy przykładem, że można”. A teraz? Jesteśmy w UE
brzydkim kaczątkiem, któremu wypominane jest wszystko, nawet problemy z prawami
człowieka. Nie mamy za bardzo argumentów, by budować swoją pozycję na
Wschodzie.
DYPLOMACJA BEZ DYPLOMATÓW
Były ambasador: - W MSZ zapanował totalny bezwład. Brak koordynacji, brak przemyślenia, jakie są konsekwencje
niektórych działań. Czasem MSZ próbuje coś załatwić. Uruchamia siły i środki,
ale okazuje się, że koncepcja jest inna. Dlaczego? Bo jakaś frakcja partii
władzy coś tam wymyśliła, ma jakiś własny interes, przeforsowała, że ma być
inaczej.
- I nie ma buntu dyplomatów?
- Buntu? MSZ nie ma kręgosłupa. Ludzie nie
patrzą sobie w oczy. Nie patrzą w przyszłość. Nie rozmawiają o
skutkach. Realizują zadania z dnia na dzień. Starają się pracować tak, żeby się
nie ośmieszyć, ale i żeby się nie narazić.
- Ośrodek decyzyjny jest poza MSZ?
- Zdecydowanie. Ministrowie spraw zagranicznych
są słabi. Witold Waszczykowski prawie nie miał dostępu do prezesa. Całe dnie
schodziły mu na odgadywaniu oczekiwań Jarosława Kaczyńskiego albo poszukiwania
kontaktu z ludźmi, którzy mają dostęp, żeby się czegoś dowiedzieć. To paraliżowało
prace. Jacek Czaputowicz, przy całej sympatii dla niego, ma jeszcze mniejsze
możliwości. Jest trochę ministrem z przypadku, z prezesem się nie widuje.
Porusza się we mgle.
ZAKŁADNICY SONDAŻY
- Nigdy, od momentu uzyskania niepodległości, nasza polityka zagraniczna nie była w takim stopniu
zakładnikiem polityki wewnętrznej - uważa Agnieszka Magdziak-Miszewska.
Można to streścić najprościej
tak, że PiS ryzykuje pozycję Polski na arenie międzynarodowej, żeby nie dać się
obejść „z prawej” politycznej konkurencji.
- Polityka wschodnia została zdemolowana.
Oddano pole radykałom. Radykałowie to ludzie, na których zawsze zależało Rosji
- mówi lider PO i były szef MSZ Grzegorz Schetyna.
Marcin Święcicki, poseł PO,
znawca Ukrainy, gdzie pomagał m.in. w reformie samorządowej, dodaje: -
Polityka PiS polega na tym, by jawnie antyukraińską część elektoratu, który
szkodzi interesom Polski, a sprzyja interesom Rosji, mieć za sobą. „Kupuje”
się więc ich narrację, cele, ustawy. PiS jest gotowe poświęcić strategiczny
interes Polski, walcząc o ten elektorat, bo
boi się, że może tam zrodzić się jakaś polityczna konkurencja.
KTO PISZE USTAWY
O tym, że PiS przejmuje antyukraińską narrację, Święcicki przekonał się na własnej skórze.
Nowelę ustawy o IPN w części ukraińskiej
zaproponował klub parlamentarny Kukiz’15. Przepis przewiduje do trzech lat
więzienia za „zaprzeczanie zbrodniom ukraińskich nacjonalistów oraz
zbrodniom tych ukraińskich
formacji, które kolaborowały z III Rzeszą”.
W Kukiz’15 odpowiedzialnym za nowelę był
Tomasz Rzymkowski - działacz i sympatyk Ruchu Narodowego. Rzymkowski jest
obrońcą ONR, zwolennikiem zaproszenia do Polski Janusza Walusia - zabójcy czarnoskórego lidera w RPA Chrisa Haniego. Uważa,
że ambasador w Kijowie Jan Piekło „nie reprezentuje interesów polskich”, a
sama Ukraina jako „państwo owładnięte nazizmem nie ma możliwości zintegrowania
się z cywilizacją Zachodu”.
Gdy w listopadzie 2016 r. ustawą zajmowała
się sejmowa komisja sprawiedliwości, Rzymowski pojawił się na niej z
ekspertami. Byli to
prof. Włodzimierz Osadczy, który uważa, że
partnerstwo strategiczne z Ukrainą to droga donikąd, i udziela wywiadów
kremlowskiej propagandowej rozgłośni Sputnik, prof. Czesław
Partacz - także stały gość Sputnika, objęty zakazem wjazdu na Ukrainę, oraz dr
Wojciech Mucha, który opowiada, że Ukrainie jest potrzebna denazyfikacja.
Wśród gości komisji był też niezaproszony
przez Rzymkowskiego Marian Cu- ryło, kiedyś poseł Samoobrony, a potem członek
władz prorosyjskiej partii Zmiana.
Propozycje Rzymowskiego przeszły bez
problemu, przeciwstawiał się im samotnie Marcin Święcicki.
Były ambasador: - I nagle okazało się, że
nasza opowieść o Ukrainie jest zbieżna z opowieścią, którą prezentuje Rosja.
Przecież to Moskwa przekonywała, że w Kijowie rządzą nacjonaliści, że oni tylko
bronią swoich pobratymców przed faszystami. Czyli mówimy tak jak Kreml i
udajemy, że Ukraina to nasz sojusznik?
W PUŁAPCE
Flirty z narodowcami są niebezpieczne i narażają
urzędników państwowych na coraz częstsze
konfuzje.
Przykład?
Siedem miesięcy później dwóch ekspertów
posła Rzymkowskiego brało udział w dotowanej przez resort spraw zagranicznych
konferencji „Pojednanie polsko-ukraińskie? Wymiana doświadczeń” w Lublinie.
Uczestniczył w niej wiceszef MSZ Bartosz Cichocki.
Prof.
Partacz dowodził tam m.in., że Polska
wpadła w zależność od Waszyngtonu i Tel Awiwu, a nawet „trzeba powiedzieć ze
wstydem Kijowa, ponieważ lobby jest potężne i opanowało najwyższe stanowiska w
Polsce” (tak relacjonował obserwujący tę debatę Marcin Rej).
Podobnych głosów było więcej, więc minister
Cichocki wyszedł. MSZ oceniło, że na konferencji propagowano poglądy posuwające
się do aprobaty rozpadu państwa ukraińskiego: „MSZ RP nie może firmować
takich wydarzeń, niezgodnych z żywotnymi interesami polskiej polityki
zagranicznej”.
Co dalej?
Cel strategiczny, czyli „osłabienie rosyjskiego
imperializmu poprzez zintegrowanie Ukrainy z Europą”, jest tylko deklaratywny
- uważa Marcin Święcicki.
Marek Nowakowski (były ambasador w Rydze i
Erywaniu) dodaje: - Pustkę po polityce wschodniej wypełniają neoendeckie gesty.
Robi się z tego dziwna mieszanka rusofobii, która jest dobrym wehikułem
politycznego PR i putinofilii, bo Putin jest przez władzę skrycie admirowany za
skuteczność.
- Czy można się jeszcze z tej samobójczej
polityki wschodniej wycofać? - pytam źródło bliskie MSZ.
- Można bardzo prosto: „Powołujemy komisję
historyków, oni sobie tam dziergają, czekamy na wyniki ich prac, niech to trwa
i 20 lat, a tymczasem załatwiamy inne bieżące sprawy”. Znany schemat.
- Wycofają się?
- Gra była taka, żeby pokazać Ukraińcom, gdzie ich miejsce: „Macie nas przepraszać i likwidować
tego Banderę”. Szybka, zwycięska wojna.
- Ale?
- Kto zna Ukrainę, wiedział, że nie dało się
tego wygrać, nie w ten sposób.
I włączył się syndrom
postkolonialny. „My tu dla nich wszystko, a oni się stawiają?”. I spirala się
nakręciła. Bo polityka zagraniczna jest tu tylko funkcją wewnętrznej, gra
idzie w istocie o radykalny elektorat.
- Czyli nie można się już wycofać?
- Zawsze można, ale PiS tego nie chce.
Ucho prezesa
OdpowiedzUsuńhttps://imgur.com/a/lyupr
https://imgur.com/a/OAEnn