Bierność Kościoła
wobec poczynań władz nie jest bezinteresowna. Biskupi właśnie wystawiają
Jarosławowi Raczyńskiemu rachunek
Aleksandra Pawlicka
Sprawa aborcji
znowu wraca do Sejmu, tym razem na wyraźne życzenie biskupów. Czarny poniedziałek
z jesieni 2016 r. stał się czarnym piątkiem wiosną 2018 r. Wiele osób
związanych z Kościołem uważa, że sojusz tronu z ołtarzem staje się niebezpieczny
dla państwa.
LIST BEZ ODZEWU
To zdumiewające.
minęło pół roku, a my wciąż nie doczekaliśmy się odpowiedzi - mówi jeden z
sygnatariuszy listu wysłanego we wrześniu ubiegłego roku do episkopatu. To
apel do biskupów, by zabrali głos w obronie fundamentalnych wartości:
praworządności, demokracji i praw człowieka.
To inicjatywa
Fundacji Służby Rzeczypospolitej, która działa od 2016 r. pod hasłem „Mosty
nie mury” i organizuje debaty m.in. o uchodźcach, dziedzictwie Jana Pawła II i
przyszłości Polski. Sygnatariusze listu deklarują chęć współpracy z hierarchami
Kościoła w obronie państwa niszczonego przez obecną władzę. Pod listem
podpisali się m.in. prof. Adam Strzembosz, prof. Marek Safian, prof. Andrzej
Zoll. była rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz, była senator Dorota
Simonides, były wiceminister skarbu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza Maciej
Heydel.
- Napisaliśmy ten
list, bo uważamy, że Kościół powinien w obecnej sytuacji zabrać głos jako
autorytet i uczestnik życia publicznego - mówi „Newsweekowi” prof. Zoll.
- To wyraz naszego
zaniepokojenia zbyt silnym zaangażowaniem części polskiego Kościoła w
działania władzy - dodaje Maciej Heydel.
Podobnie jak inni sygnatariusze są zaskoczeni, że „Newsweek”
zna treść listu. - Nie chcieliśmy robić faktu medialnego, pisaliśmy go w
pełnej dyskrecji. Uważaliśmy, że to potwierdzi naszą wiarygodność, że chodzi
nam o pogłębioną debatę i namysł, a nie kilkudniowy szum w mediach - mówi jeden
z sygnatariuszy.
„Newsweek” poznał
treść listu dzięki przedstawicielowi episkopatu, który - tak jak sygnatariusze
- jest zaniepokojony brakiem odpowiedzi biskupów. - To doprawdy coś
niepojętego, aby w sytuacji, gdy autorytet Kościoła ulega partyjnemu zawłaszczeniu,
lekceważyć tak przyjaźnie wyciągniętą dłoń ludzi, którzy stali się symbolami
obrony demokracji w Polsce - mówi.
- Milczący Kościół
- dodaje jeden z sygnatariuszy - to Kościół niesprzeciwiający się złu, a
czasami wręcz podżegający do ksenofobii, nacjonalizmu i wrogości. Bierność
zawsze oznacza aprobatę.
POKEROWA ZAGRYWKA
Biskupi, którzy
obradowali 13 i 14 marca tego roku (to było jedno z czterech posiedzeń
plenarnych Konferencji Episkopatu Polski, które odbywają się wciągu roku),
uznali, że najbardziej palącą sprawą do załatwienia jest dziś w Polsce aborcja.
Szef episkopatu abp Stanisław Gądecki podczas obrad postawił sprawę jasno: „Koniec
z traktowaniem episkopatu instrumentalnie. Biskupi już tyle zrobili dla PiS,
że pora, aby ta władza zrobiła coś dla Kościoła” - opowiada uczestnik obrad. W
efekcie spotkanie zakończyło się apelem „o niezwłoczne podjęcie prac legislacyjnych
nad projektem obywatelskim »Zatrzymaj aborcję«”.
- Nikt jednak się
nie spodziewał, że sprawy potoczą się tak szybko - opowiada osoba z kręgu
episkopatu. Już następnego dnia po zakończeniu obrad biskupów pojawił się w
harmonogramie Sejmu zapis o rozpoczęciu prac nad projektem. Kilka dni później
bez poprawek przegłosowała go sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka
i skierowała do komisji polityki społecznej i rodziny, skąd w trybie pilnym
miał trafić pod głosowanie w Sejmie.
W reakcji na to
Ogólnopolski Strajk Kobiet wraz z innymi organizacjami opozycji
pozaparlamentarnej zorganizował w całej Polsce czarny protest, ale już
wcześniej przed siedzibami biskupów pojawili się protestujący. - Po raz
pierwszy hierarchowie poczuli się zagrożeni. Dotychczas niechęć społeczna
wywołana sprawą zakazu aborcji obracała się przeciwko politykom. Tym razem na
celowniku znaleźli się i rządzący, i biskupi - opowiada mój rozmówca.
To już trzecie
podejście do sprawy aborcji w obecnej kadencji. Dwie poprzednie próby zakończyły
się fiaskiem. Tym razem biskupi liczą na wygraną, bo dla PiS sprawa aborcji
może być sposobem na przykrycie ciągu porażek z ostatnich tygodni: blamażu w
Brukseli w sprawie sądów, kompromitacji śledztwa smoleńskiego, porażki ustawy o
IPN, awantury wywołanej informacjami o wysokich nagrodach dla ministrów.
Tyle że dla
Jarosława Kaczyńskiego to tylko polityczna gra. Wie, że zdecydowana większość
Polaków jest przeciwna zaostrzaniu prawa antyaborcyjnego („za” jest tylko 11
proc.), więc bardzo szybko, na polecenie z Nowogrodzkiej, prace sejmowej
komisji zostają wstrzymane. Episkopat jest zaskoczony. Jego rzecznik niemal
natychmiast oświadcza: „Biskupi proszą o modlitwę w intencji ochrony prawa
człowieka do życia. Niepokoi fakt przedłużania się prac parlamentarnych nad
obywatelskim projektem ustawy”.
- Nie uzgodniono z
nami wystąpienia rzecznika. Dla większości było zaskoczeniem - przyznaje jeden
z biskupów w rozmowie z „Newsweekiem” i dodaje: - To pokerowa zagrywka abp.
Gądeckiego, ale bardzo ryzykowna, bo biskupi stają się zakładnikami partii.
WSTYDLIWE POPISKIWANIE
Nasz list pisaliśmy
po protestach w sprawce sądów, ale sygnalizowana w nim potrzeba debaty jest
równie aktualna w sprawie aborcji - mówi prof. Zoll. - Zaostrzenie prawa nie
rozwiązuje problemu. Potrzeba przede wszystkim rozwiązań zapewniających pomoc
dziecku i jego rodzicom. To oczywiste, że episkopat chce ochrony życia, ale nie
powinien tego robić, pozbawiając głosu wierzących, nie konsultując zmian ze
środowiskiem katolików - tłumaczy.
Prof. Zoll,
podobnie jak inni sygnatariusze listu, jest rozczarowany tym, że biskupi
obradujący w czasie, gdy mamy w Polsce falę antysemickich wypowiedzi i
wybryków, nie zabrali w tej sprawie głosu. W sprawie antysemityzmu podkreślili
jedynie „konieczność kontynuowania dialogu polsko-żydowskiego opartego na
prawdzie, zaufaniu i wzajemnym szacunku”, przy czym nie omieszkali dodać
powtarzanego przez PiS jak mantrę zdania o „heroicznej postawie Polaków
ryzykujących życie, by nieść pomoc prześladowanym Żydom”.
Głos polskiego
Kościoła w sprawie antysemityzmu sprowadził się do kilku okrągłych, niewiele
mówiących zdań oraz paru wypowiedzi hierarchów, z których każdy zacytował Jana Pawia
II, że „antysemityzm to grzech”. Prymas Wojciech Polak powiedział to w
rozmowie z KAI po zakończeniu obrad episkopatu, abp Gądecki w komentarzu po
podpisaniu przez prezydenta ustawy o IPN (przyczyni dodał, że „organizacje żydowskie
chciałyby dzięki tej ustawie przejąć mienie żydowskie bez spadkobierców na
swoje konto”).
Głos kard. Kazimierza Nycza był jeszcze bardziej zachowawczy.
Zapytany o antysemityzm w wywiadzie radiowym stwierdził: „Nie chciałbym tutaj
wchodzić na wątek polityczny, oceniania przyczyn, co się stało, dlaczego się
stało. Rzeczywiście jest pewien zgrzyt w tym, że nie tak dawno obchodziliśmy w
całej Polsce Dzień Judaizmu w Kościele katolickim po to, by się otworzyć i
poznać bardziej judaizm”. Kardynał nie powiedział jednak, że Dzień Judaizmu
ustanowiony dwie dekady temu jest kością niezgody, bo choć miał być co roku w
innej diecezji (a jest ich 41), to już trzeci raz musiał się odbyć w diecezji
warszawskiej, gdyż większość biskupów odmawia jego organizacji.
- Na tegorocznych
obchodach Dnia Judaizmu na cmentarzu żydowskim na Powązkach zebrała się garstka
ludzi. Owszem był odpowiedzialny za dialog z judaizmem bp Rafał Markowski, ale
udziału odmówiły seminaria duchowne - mówi uczestnik tych obchodów.
- Jeśli głos
hierarchów w sprawie antysemityzmu przypomina wstydliwe popiskiwanie, to czego
się spodziewać po proboszczach wygłaszających kazania na niedzielnych
mszach? - pyta jeden z sygnatariuszy
listu i dodaje: - Jedynym księdzem, który w czasie obchodów rocznicy Marca ’68
nazwał rzeczy po imieniu, był ks. Andrzej Luter, duchowny uważany w episkopacie
za kłopotliwego lewaka i stronnika złych mediów.
Ksiądz Luter na
mszy 8 marca w warszawskim kościele środowisk twórczych powiedział: „Dla
Polski 1968 to rok hańby, wstydu. Antysemityzm wyznawców Jezusa Chrystusa to
aberracja intelektualna i duchowa. Każdy z nas wierzy w Boga, który stał się
człowiekiem - Żydem. Każdy z nas przystępuje do Eucharystii, która wyszła z
żydowskiej paschy. Każdy z nas wierzy w słowo, które spisali Żydzi.
Antysemityzm to grzech. Ciężki”.
NIE MA Z KIM ROZMAWIAĆ
- Wydarzenia wywołane
nowelizacją ustawą o IPN sprawiły. że pomyślałam: przecież ja to już raz
przeżyłam - w 1968 roku. Wtedy też zabrakło zdecydowanej i jednoznacznej reakcji
Kościoła. A gdy się wreszcie pojawiła, była spóźniona. Biskupi w pierwszym
odruchu uznali, że zamieszki antysemickie to wyłącznie partyjne rozgrywki i nie
należy się w nie mieszać - wspomina filozof i teolog Halina Bortnowska i
dodaje: - Mogę zaryzykować hipotezę, że polski episkopat trawi poczucie braku
bezpieczeństwa. Większość hierarchów żyje w przekonaniu, że lepiej nie
wychodzić przed szereg, aby nie zakłócić wygodnego dla siebie status quo.
- W Kościele, jak w
całym życiu publicznym, brakuje autorytetów. Odważnych i bezkompromisowych
przywódców. Wśród księży panuje poczucie, że episkopat boi się poruszać trudne
tematy - mówi ksiądz z Dolnego Śląska. Jego zdaniem brak zdecydowanej reakcji
w sprawie antysemityzmu to tylko kolejny przykład milczenia Kościoła, bo
przecież podobnie było w sprawie niszczenia niezależności wymiaru
sprawiedliwości czy rosnącej fali nacjonalizmu. - Gdy na wrocławskim rynku
działacze ONR wzywali do nienawiści przeciwko „islamskiemu ścierwu”, apelowałem
do przełożonych, aby zabrali głos w tej sprawie. Ale w niedzielę odczytano na
mszy list pasterski z okazji 100. rocznicy objawień Matki Boskiej w Fatimie. W
episkopacie nie ma z kim rozmawiać - mówi duchowny.
Abp Stanisław
Gądecki ma wśród kleru opinię człowieka środka. - Ani rydzykowy, ani postępowy,
asekurant - słyszę od jednego z rozmówców, który opowiada: - Gądecki zawsze
taki był. Gdy w 2001 r. prezydent Kwaśniewski przepraszał w Jedwabnem, zabrakło
przedstawiciela episkopatu. Gądecki. wówczas szef Rady Dialogu Religijnego, do
końca pytał: „Jechać? Nie jechać?”. A gdy się dowiedział, że do Jedwabnego
wybiera się ks. Boniecki, w ostatniej chwili poprosił, aby to on reprezentował
episkopat.
O kard. Nyczu
duchowni mówią, że abdykował w 2010 r. podczas „wojny o krzyż” na Krakowskim
Przedmieściu. Wtedy wystarczyłoby, aby pojawił się wśród tych, którzy byli
gotowi przenieść krzyż do kościoła. - Nie tylko wsparłby ich swoim autorytetem,
ale jednocześnie go umocnił. Stracona szansa - uważa jeden z duchownych.
Także prymas Wojciech
Polak nie odgrywa roli przywódcy jak jego poprzednicy, kardynałowie Wyszyński
czy Glemp. - Owszem, można to tłumaczyć tym, że funkcja prymasa ma już znaczenie
wyłącznie honorowe, ale przecież to człowiek pełniący jakąś funkcję nadaje jej
rangę - uważa Halina Bortnowska.
NON POSSUMUS
- Czysto słyszę, że
prymas Wyszyński nie wytrzymałby w milczeniu tego, co dziś dzieje się w
Polsce. Że zagrzmiałby swoim słynnym: „non possumus”, ale może warto pamiętać,
w jakich okolicznościach wypowiedział te słowa - mówi Halina Bortnowska i
przypomina, że był to rok 1953, apogeum stalinowskiego terroru, gdy w
więzieniach ludzie ginęli w czasie tortur i egzekucji. Non possumus (czyli: nie
możemy) nie pojawiło się w odpowiedzi na tę przemoc, tylko w odpowiedzi na dekret
Bieruta, który chciał obsadzać stanowiska kościelne. „Rzeczy Bożych na ołtarzu
cesarza składać nam nie wolno. Non possumus!" - zagrzmiał prymas i wkrótce
został aresztowany.
- Bezkompromisowa
reakcja kard. Wyszyńskiego dotyczyła obrony interesów Kościoła. To specyficzna
wrażliwość polskich hierarchów, która przetrwała do dziś i obecna władza bardzo
uważa, aby tej wrażliwości nie naruszyć - mówi Bortnowska. Po chwili zadumy
dodaje: - To nasza zasługa albo naiwność, że od biskupów oczekujemy więcej. Mamy
do tego prawo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz