wtorek, 27 marca 2018

Milczenie za aborcję



Bierność Kościoła wobec poczynań władz nie jest bezinteresowna. Biskupi właśnie wystawiają Jarosławowi Raczyńskiemu rachunek

Aleksandra Pawlicka

Sprawa aborcji znowu wraca do Sejmu, tym razem na wyraźne życzenie bisku­pów. Czarny poniedziałek z jesieni 2016 r. stał się czarnym piątkiem wiosną 2018 r. Wiele osób związanych z Kościołem uważa, że sojusz tronu z ołtarzem staje się niebezpiecz­ny dla państwa.

LIST BEZ ODZEWU
To zdumiewające. minęło pół roku, a my wciąż nie docze­kaliśmy się odpowiedzi - mówi jeden z sygnatariuszy listu wy­słanego we wrześniu ubiegłego roku do episkopatu. To apel do biskupów, by zabrali głos w obronie fundamentalnych wartości: praworządności, demokracji i praw człowieka.
   To inicjatywa Fundacji Służby Rzeczypospolitej, która dzia­ła od 2016 r. pod hasłem „Mosty nie mury” i organizuje deba­ty m.in. o uchodźcach, dziedzictwie Jana Pawła II i przyszłości Polski. Sygnatariusze listu deklarują chęć współpracy z hierar­chami Kościoła w obronie państwa niszczonego przez obecną władzę. Pod listem podpisali się m.in. prof. Adam Strzembosz, prof. Marek Safian, prof. Andrzej Zoll. była rzecznik praw oby­watelskich Irena Lipowicz, była senator Dorota Simonides, były wiceminister skarbu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza Maciej Heydel.
   - Napisaliśmy ten list, bo uważamy, że Kościół powinien w obecnej sytuacji zabrać głos jako autorytet i uczestnik życia publicznego - mówi „Newsweekowi” prof. Zoll.
   - To wyraz naszego zaniepokojenia zbyt silnym zaangażo­waniem części polskiego Kościoła w działania władzy - dodaje Maciej Heydel.
Podobnie jak inni sygnatariusze są zaskoczeni, że „Newsweek” zna treść listu. - Nie chcieliśmy robić faktu medialnego, pisali­śmy go w pełnej dyskrecji. Uważaliśmy, że to potwierdzi naszą wiarygodność, że chodzi nam o pogłębioną debatę i namysł, a nie kilkudniowy szum w mediach - mówi jeden z sygnatariuszy.
    „Newsweek” poznał treść listu dzięki przedstawicielowi epi­skopatu, który - tak jak sygnatariusze - jest zaniepokojony bra­kiem odpowiedzi biskupów. - To doprawdy coś niepojętego, aby w sytuacji, gdy autorytet Kościoła ulega partyjnemu zawłasz­czeniu, lekceważyć tak przyjaźnie wyciągniętą dłoń ludzi, któ­rzy stali się symbolami obrony demokracji w Polsce - mówi.
   - Milczący Kościół - dodaje jeden z sygnatariuszy - to Koś­ciół niesprzeciwiający się złu, a czasami wręcz podżegający do ksenofobii, nacjonalizmu i wrogości. Bierność zawsze oznacza aprobatę.

POKEROWA ZAGRYWKA
Biskupi, którzy obradowali 13 i 14 marca tego roku (to było jedno z czterech posiedzeń plenarnych Konferencji Episkopatu Polski, które odbywają się wciągu roku), uznali, że najbardziej palącą sprawą do załatwienia jest dziś w Polsce aborcja. Szef epi­skopatu abp Stanisław Gądecki podczas obrad postawił sprawę jasno: „Koniec z traktowaniem episkopatu instrumentalnie. Bi­skupi już tyle zrobili dla PiS, że pora, aby ta władza zrobiła coś dla Kościoła” - opowiada uczestnik obrad. W efekcie spotkanie zakończyło się apelem „o niezwłoczne podjęcie prac legislacyj­nych nad projektem obywatelskim »Zatrzymaj aborcję«”.
   - Nikt jednak się nie spodziewał, że sprawy potoczą się tak szybko - opowiada osoba z kręgu episkopatu. Już następnego dnia po zakończeniu obrad biskupów pojawił się w harmono­gramie Sejmu zapis o rozpoczęciu prac nad projektem. Kilka dni później bez poprawek przegłosowała go sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka i skierowała do komisji poli­tyki społecznej i rodziny, skąd w trybie pilnym miał trafić pod głosowanie w Sejmie.
   W reakcji na to Ogólnopolski Strajk Kobiet wraz z innymi or­ganizacjami opozycji pozaparlamentarnej zorganizował w całej Polsce czarny protest, ale już wcześniej przed siedzibami bisku­pów pojawili się protestujący. - Po raz pierwszy hierarchowie poczuli się zagrożeni. Dotychczas niechęć społeczna wywołana sprawą zakazu aborcji obracała się przeciwko politykom. Tym razem na celowniku znaleźli się i rządzący, i biskupi - opowia­da mój rozmówca.
   To już trzecie podejście do sprawy aborcji w obecnej kaden­cji. Dwie poprzednie próby zakończyły się fiaskiem. Tym ra­zem biskupi liczą na wygraną, bo dla PiS sprawa aborcji może być sposobem na przykrycie ciągu porażek z ostatnich tygodni: blamażu w Brukseli w sprawie sądów, kompromitacji śledztwa smoleńskiego, porażki ustawy o IPN, awantury wywołanej in­formacjami o wysokich nagrodach dla ministrów.
   Tyle że dla Jarosława Kaczyńskiego to tylko polityczna gra. Wie, że zdecydowana większość Polaków jest przeciwna zaost­rzaniu prawa antyaborcyjnego („za” jest tylko 11 proc.), więc bardzo szybko, na polecenie z Nowogrodzkiej, prace sejmo­wej komisji zostają wstrzymane. Episkopat jest zaskoczony. Jego rzecznik niemal natychmiast oświadcza: „Biskupi proszą o modlitwę w intencji ochrony prawa człowieka do życia. Nie­pokoi fakt przedłużania się prac parlamentarnych nad obywa­telskim projektem ustawy”.
   - Nie uzgodniono z nami wystąpienia rzecznika. Dla większo­ści było zaskoczeniem - przyznaje jeden z biskupów w rozmo­wie z „Newsweekiem” i dodaje: - To pokerowa zagrywka abp. Gądeckiego, ale bardzo ryzykowna, bo biskupi stają się zakład­nikami partii.

WSTYDLIWE POPISKIWANIE
Nasz list pisaliśmy po protestach w sprawce sądów, ale sygnalizowana w nim potrzeba debaty jest równie aktualna w sprawie aborcji - mówi prof. Zoll. - Zaostrzenie prawa nie rozwiązuje problemu. Potrzeba przede wszystkim rozwiązań zapewniających pomoc dziecku i jego rodzicom. To oczywiste, że episkopat chce ochrony życia, ale nie powinien tego robić, pozbawiając głosu wierzących, nie konsultując zmian ze środo­wiskiem katolików - tłumaczy.
   Prof. Zoll, podobnie jak inni sygnatariusze listu, jest rozcza­rowany tym, że biskupi obradujący w czasie, gdy mamy w Pol­sce falę antysemickich wypowiedzi i wybryków, nie zabrali w tej sprawie głosu. W sprawie antysemityzmu podkreślili jedynie „konieczność kontynuowania dialogu polsko-żydowskiego opartego na prawdzie, zaufaniu i wzajemnym szacunku”, przy czym nie omieszkali dodać powtarzanego przez PiS jak mantrę zdania o „heroicznej postawie Polaków ryzykujących życie, by nieść pomoc prześladowanym Żydom”.
   Głos polskiego Kościoła w sprawie antysemityzmu spro­wadził się do kilku okrągłych, niewiele mówiących zdań oraz paru wypowiedzi hierarchów, z których każdy zacytował Jana Pawia II, że „antysemityzm to grzech”. Prymas Wojciech Po­lak powiedział to w rozmowie z KAI po zakończeniu obrad episkopatu, abp Gądecki w komentarzu po podpisaniu przez prezydenta ustawy o IPN (przyczyni dodał, że „organizacje ży­dowskie chciałyby dzięki tej ustawie przejąć mienie żydowskie bez spadkobierców na swoje konto”).
Głos kard. Kazimierza Nycza był jeszcze bardziej zacho­wawczy. Zapytany o antysemityzm w wywiadzie radiowym stwierdził: „Nie chciałbym tutaj wchodzić na wątek polityczny, oceniania przyczyn, co się stało, dlaczego się stało. Rzeczywiście jest pewien zgrzyt w tym, że nie tak dawno obchodziliśmy w ca­łej Polsce Dzień Judaizmu w Kościele katolickim po to, by się otworzyć i poznać bardziej judaizm”. Kardynał nie powiedział jednak, że Dzień Judaizmu ustanowiony dwie dekady temu jest kością niezgody, bo choć miał być co roku w innej diecezji (a jest ich 41), to już trzeci raz musiał się odbyć w diecezji warszawskiej, gdyż większość biskupów odmawia jego organizacji.
   - Na tegorocznych obchodach Dnia Judaizmu na cmentarzu żydowskim na Powązkach zebrała się garstka ludzi. Owszem był odpowiedzialny za dialog z judaizmem bp Rafał Markowski, ale udziału odmówiły seminaria duchowne - mówi uczestnik tych obchodów.
   - Jeśli głos hierarchów w sprawie antysemityzmu przypo­mina wstydliwe popiskiwanie, to czego się spodziewać po pro­boszczach wygłaszających kazania na niedzielnych mszach?  - pyta jeden z sygnatariuszy listu i dodaje: - Jedynym księdzem, który w czasie obchodów rocznicy Marca ’68 nazwał rzeczy po imieniu, był ks. Andrzej Luter, duchowny uważany w episkopa­cie za kłopotliwego lewaka i stronnika złych mediów.
   Ksiądz Luter na mszy 8 marca w warszawskim kościele śro­dowisk twórczych powiedział: „Dla Polski 1968 to rok hańby, wstydu. Antysemityzm wyznawców Jezusa Chrystusa to aber­racja intelektualna i duchowa. Każdy z nas wierzy w Boga, któ­ry stał się człowiekiem - Żydem. Każdy z nas przystępuje do Eucharystii, która wyszła z żydowskiej paschy. Każdy z nas wierzy w słowo, które spisali Żydzi. Antysemityzm to grzech. Ciężki”.

NIE MA Z KIM ROZMAWIAĆ
- Wydarzenia wywołane nowelizacją ustawą o IPN spra­wiły. że pomyślałam: przecież ja to już raz przeżyłam - w 1968 roku. Wtedy też zabrakło zdecydowanej i jednoznacznej reak­cji Kościoła. A gdy się wreszcie pojawiła, była spóźniona. Bi­skupi w pierwszym odruchu uznali, że zamieszki antysemickie to wyłącznie partyjne rozgrywki i nie należy się w nie mieszać - wspomina filozof i teolog Halina Bortnowska i dodaje: - Mogę zaryzykować hipotezę, że polski episkopat trawi poczucie bra­ku bezpieczeństwa. Większość hierarchów żyje w przekonaniu, że lepiej nie wychodzić przed szereg, aby nie zakłócić wygodne­go dla siebie status quo.
   - W Kościele, jak w całym życiu publicznym, brakuje autory­tetów. Odważnych i bezkompromisowych przywódców. Wśród księży panuje poczucie, że episkopat boi się poruszać trudne te­maty - mówi ksiądz z Dolnego Śląska. Jego zdaniem brak zde­cydowanej reakcji w sprawie antysemityzmu to tylko kolejny przykład milczenia Kościoła, bo przecież podobnie było w spra­wie niszczenia niezależności wymiaru sprawiedliwości czy ros­nącej fali nacjonalizmu. - Gdy na wrocławskim rynku działacze ONR wzywali do nienawiści przeciwko „islamskiemu ścierwu”, apelowałem do przełożonych, aby zabrali głos w tej sprawie. Ale w niedzielę odczytano na mszy list pasterski z okazji 100. rocz­nicy objawień Matki Boskiej w Fatimie. W episkopacie nie ma z kim rozmawiać - mówi duchowny.
   Abp Stanisław Gądecki ma wśród kleru opinię człowieka środka. - Ani rydzykowy, ani postępowy, asekurant - słyszę od jednego z rozmówców, który opowiada: - Gądecki zawsze taki był. Gdy w 2001 r. prezydent Kwaśniewski przepraszał w Jedwabnem, zabrakło przedstawiciela episkopatu. Gądecki. wów­czas szef Rady Dialogu Religijnego, do końca pytał: „Jechać? Nie jechać?”. A gdy się dowiedział, że do Jedwabnego wybiera się ks. Boniecki, w ostatniej chwili poprosił, aby to on reprezen­tował episkopat.
   O kard. Nyczu duchowni mówią, że abdykował w 2010 r. pod­czas „wojny o krzyż” na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy wystarczyłoby, aby pojawił się wśród tych, którzy byli gotowi przenieść krzyż do kościoła. - Nie tylko wsparłby ich swoim au­torytetem, ale jednocześnie go umocnił. Stracona szansa - uwa­ża jeden z duchownych.
   Także prymas Wojciech Polak nie odgrywa roli przywódcy jak jego poprzednicy, kardynałowie Wyszyński czy Glemp. - Ow­szem, można to tłumaczyć tym, że funkcja prymasa ma już zna­czenie wyłącznie honorowe, ale przecież to człowiek pełniący jakąś funkcję nadaje jej rangę - uważa Halina Bortnowska.

NON POSSUMUS
- Czysto słyszę, że prymas Wyszyński nie wytrzymałby w milczeniu tego, co dziś dzieje się w Polsce. Że zagrzmiał­by swoim słynnym: „non possumus”, ale może warto pamiętać, w jakich okolicznościach wypowiedział te słowa - mówi Hali­na Bortnowska i przypomina, że był to rok 1953, apogeum sta­linowskiego terroru, gdy w więzieniach ludzie ginęli w czasie tortur i egzekucji. Non possumus (czyli: nie możemy) nie po­jawiło się w odpowiedzi na tę przemoc, tylko w odpowiedzi na dekret Bieruta, który chciał obsadzać stanowiska kościelne. „Rzeczy Bożych na ołtarzu cesarza składać nam nie wolno. Non possumus!" - zagrzmiał prymas i wkrótce został aresztowany.
   - Bezkompromisowa reakcja kard. Wyszyńskiego dotyczyła obrony interesów Kościoła. To specyficzna wrażliwość polskich hierarchów, która przetrwała do dziś i obecna władza bardzo uważa, aby tej wrażliwości nie naruszyć - mówi Bortnowska. Po chwili zadumy dodaje: - To nasza zasługa albo naiwność, że od biskupów oczekujemy więcej. Mamy do tego prawo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz