Trzydzieści lat
rozliczamy PRL, teraz powraca do tego PiS. W końcu pojawi się dylemat, jak
rozliczyć obecną władzę. Odpowiedzialność zbiorowa czy za indywidualne winy?
Zemsta czy abolicja? Odwet czy okrągły stół?
Polska Fundacja
Narodowa - rządowa agencja, która przeprowadziła słynną akcję billboardową
„Sprawiedliwe sądy” - wydała broszurę „Godność Niepodległej” o dekomunizowaniu
ulic. Na zdjęciu przedstawiającym głodówkę KOR na twarzy Adama Michnika
postawiono stempel: „Po dekomunizacji”.
Zarządzanie zbiorową pamięcią za pomocą fałszerstw i przemilczeń,
zrywanie trupom epoletów ustawą degradacyjną, odbieranie rent wdowich,
„dekomunizacja” ulic - tak się w Polsce PiS rozlicza PRL. Pod hasłem, że tego
rozliczenia w III RP nie było.
Nieprawda. Nie tak spektakularne, bo usiłowano trzymać się standardów
demokratycznego państwa prawa. Przyjęto kilkanaście ustaw rozliczeniowych.
I wykonano je - lepiej lub gorzej.
Osądzono i skazano twórców stanu wojennego, w tym Czesława Kiszczaka. Wymknął
się Wojciech Jaruzelski, bo tak długo unikał sądu, aż umarł. Ale sądu uniknął
też przywódca NRD Erich Honecker, współwinny śmierci 171 uciekinierów
zastrzelonych na murze berlińskim.
Rozliczeni czy nie?
Skazano zomowców za pacyfikację
kopalni Wujek. Trybunał Konstytucyjny w 2011 r. uznał wprowadzenie stanu
wojennego za sprzeczne z konstytucją. Unieważniono tysiące wyroków politycznych
wydanych od 1945 r. Ich ofiarom przyznano odszkodowania.
Procesy tzw. sprawiedliwości transformacyjnej toczyły się w różnych
miejscach na świecie - od Ameryki Łacińskiej, gdzie rozliczano wojskowe junty, przez RPA - rozliczające czasy apartheidu, kraje, jak Rwanda, gdzie doszło do ludobójstwa, po państwa Europy
Środkowo-Wschodniej, rozliczające czasy komunizmu.
Są różne modele sprawiedliwości
transformacyjnej: od konsekwentnego ścigania przestępstw i weryfikacji kadr -
czego wzorem są Niemcy (będące w tej szczególnej sytuacji, że mogły enerdowskie
instytucje władzy wraz z personelem po prostu zastąpić pochodzącymi z Niemiec
zachodnich), przez model prawdy i pojednania (np. RPA, Rwanda), gdzie aby uzyskać abolicję, trzeba było wyznać winy i
przeprosić ofiary, po model abolicyjny, czyli po prostu puszczenia przeszłości
w niepamięć (Hiszpania, Chile, Białoruś, Rosja).
W III RP walczyły ze sobą koncepcje abolicji i zemsty. Np. chciano byłym
członkom PZPR (w szczytowym momencie ponad 3 mln) zakazać pełnienia funkcji
publicznych. Zwyciężyła idea, że odpowiedzialność zbiorowa jest cechą ustrojów
totalitarnych, a w demokratycznym państwie prawa sądzi się indywidualne
czyny. Teraz powróciliśmy do odpowiedzialności zbiorowej: nowa ustawa
deubekizacyjna odebrała resortowe uposażenia za służbę w III RP każdemu, kto
choćby dzień przepracował w organie podległym peerelowskiemu MSW.
W listopadzie 1990 r. uchwalono ustawę o przejęciu majątku PZPR przez
państwo. Trybunał Konstytucyjny w 1992 r., oceniając tę ustawę, stwierdził, że
zasada ochrony praw nabytych dotyczy tylko nabytych „w sposób zgodny z prawem
i nie budzący zastrzeżeń moralnych”. Ta interpretacja obowiązywała podczas
wszelkich rozliczeń.
Wstrzymano bieg przedawnienia przestępstw nadużycia władzy przez funkcjonariuszy
PRL. Odbyły się dziesiątki procesów, wiele dotyczyło zbrodni czasów stalinowskich.
W 1991 r. uchwalono ustawę o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób
represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu państwa
polskiego.
Uchwalono rozmaite przepisy dające osobom represjonowanym z przyczyn
politycznych - tak w okresie stalinowskim, jak w latach późniejszych, ze
stanem wojennym włącznie - prawo do odszkodowań, zadośćuczynienia oraz
przywileje socjalne: od świadczeń pieniężnych, po pierwszeństwo w dostępie do
publicznej służby zdrowia.
Po latach sporów w 1997 r. uchwalono lustrację osób pełniących funkcje
publiczne i zawody zaufania publicznego - bez powszechnego ujawnienia
naruszających prywatność ubeckich teczek. W 2009 r. - pierwszą deubekizację, czyli odebranie funkcjonariuszom
resortów podległych peerelowskiemu MSW uprzywilejowanych emerytur za lata PRL.
Jak osądzić sąd?
W 1990 r. odbyła się weryfikacja
kadr w MSW i prokuraturze. Można mieć zastrzeżenia, że była pobieżna, ale gdyby
weryfikowano staranniej, trwałoby to dużo dłużej, a organa ścigania by nie
działały, co naraziłoby na szwank bezpieczeństwo publiczne. To samo w przypadku
przyjęcia opcji zerowej: skąd III RP miałaby raptem wziąć tysiące nowych
policjantów i prokuratorów?
W 1990 r. rozwiązano Sąd Najwyższy, przy okazji zniesienia przepisów o
kadencyjności sędziów, i powołano nowy skład. Ze starego pozytywnie
zweryfikowano 19 proc. sędziów. Dziś żaden już nie orzeka.
Nie zadziałała ustawa o nieprzedawnianiu odpowiedzialności
dyscyplinarnej sędziów, którzy sprzeniewierzyli się zasadzie niezawisłości,
sądząc w procesach politycznych, lub łamali prawa człowieka (działała w latach
1998-2002). Oceniał to sąd dyscyplinarny w Sądzie Najwyższym, a sędziów przed
nim stawiała Krajowa Rada Sądownictwa i minister sprawiedliwości (najpierw była
to Hanna Suchocka - posłała 26 wniosków, potem Lech Kaczyński - jeden wniosek). Nie wydalono z zawodu żadnego sędziego. To
plama na honorze środowiska sędziowskiego. Ale sprawa nie była prosta, bo w
aktach procesów wcale nie było dowodów
na sprzeniewierzenie się niezawisłości czy naruszanie praw oskarżonych. A jak
udowodnić, że sędzia naruszył zasadę niezawisłości? Mógł przecież skazywać
opozycjonistów nie na rozkaz władzy, tylko w zgodzie z własnym sumieniem.
Historia się powtarza: PiS dba, by sędziami zostawały osoby o odpowiadających
partii poglądach.
Wielu sędziów usunęła Krajowa Rada Sądownictwa, nie godząc się, by
orzekali po ukończeniu 70. roku życia. Tylko w latach 1990-2000 odmówiła pracy
511 sędziom. Na mocy ustawy z 1998 r. KRS odebrała też przywileje stanu
spoczynku 42 sędziom i 21 członkom rodzin zmarłych. Wreszcie niektórzy
sędziowie zrezygnowali sami, gdy w 1997 r. wszedł w życie obowiązek składania
oświadczeń lustracyjnych.
Z tego niekompletnego wyliczenia widać, że nie została zaniechana żadna
ze sfer uznawanych za elementy sprawiedliwości transformacyjnej. Choć do wykonawstwa
można mieć zastrzeżenia. Naruszone zostały natomiast zasady zawarte w
Rezolucji nr 1096 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy „w sprawie środków
służących likwidacji spuścizny po totalitarnych systemach komunistycznych”.
Rezolucja mówi, że działania rozliczeniowe nie mogą być otwartym czy
zakamuflowanym środkiem nadzwyczajnego karania byłych funkcjonariuszy.
Że nie powinny być nadużywane dla
celów politycznych. I że rozliczenia z przeszłością nie mogą trwać w
nieskończoność. Rezolucja wyznaczyła datę 31 grudnia 1999 r., do której system
demokratyczny powinien ugruntować się we wszystkich byłych państwach
komunistycznych i zakończone powinny zostać rozliczenia.
Przez element zemsty złamana została w Polsce zasada, że rozliczenie
służy budowie demokratycznego państwa prawa. Zakaz zemsty narusza ostatnia
(druga) ustawa deubekizacyjna, która pozbawiła blisko 40 tys. ludzi środków,
które zarobili w służbie III RP uczciwie, nie łamiąc prawa. Niektórzy w tej
służbie stracili zdrowie albo życie - teraz wdowom i dzieciom odbiera się
prawo do zarobionych przez nich pieniędzy. Na czystą zemstę wygląda
odbieranie, także pośmiertnie, stopni oficerskich i podoficerskich, także tych
zdobytych w służbie III RP. Znamiona zemsty
symbolicznej ma dekomunizacja ulic i pomników.
Złamana została zasada, że rozliczanie nie może być nadużywane do celów
politycznych: dekomunizacja jest i była dla narodowej prawicy sposobem na
pozbycie się konkurentów politycznych (niespełniona nadzieja, że w wyniku
lustracji znajdą się ubeckie „kwity” na lewicowo-liberalną część opozycji w
PRL). Służy podtrzymywaniu poczucia zagrożenia u „postkomuny”, podsycaniu
nastrojów zemsty i mobilizowaniu w ten sposób elektoratu. Zignorowano zasadę
ograniczenia rozliczeń w czasie.
Polska PiS jak PRL?
I tak dobrnęliśmy do Polski PiS,
która też kiedyś będzie zapewne rozliczona. Czy można ją uznać za państwo
autorytarne lub totalitarne, a współpracę z jej władzami kiedyś ukarać?
Definicja ustroju totalitarnego mówi o systemie rządów, w którym państwo w
pełni kontroluje społeczeństwo i stara się nadzorować wszystkie aspekty życia
publicznego i prywatnego.
Czy zniesienie zasady trójpodziału władzy, wypowiedzenie posłuszeństwa
konstytucji, podporządkowanie organów ścigania władzy politycznej, ograniczenie
wolności zgromadzeń, faworyzowanie we wszelkich dziedzinach życia publicznego
członków i sympatyków partii rządzącej czy stworzenie państwowego organu do
kontroli i zarządzania organizacjami społeczeństwa obywatelskiego jest
wystarczające do uznania systemu za autorytarny albo totalitarny? A jeśli
dodamy do tego wydrążenie instytucji kontrolnych z ich funkcji (np. Trybunał
Konstytucyjny)? Obejmowanie obywateli coraz ściślejszą kontrolą władzy
politycznej przez ciągłe poszerzanie kompetencji inwigilacyjnych policji i służb specjalnych? Gdy dorzucimy przygotowywaną
ustawę o jawności życia publicznego, która nakazuje ujawniać publicznie
sytuację materialną własną i najbliższej rodziny nawet strażakom czy dyrektorom
szkół? Czy wtedy możemy mówić nie tyle o reżimie, co miękkim autorytaryzmie,
czy też autorytaryzmie plebiscytarnym (czyli z pozorami demokracji, jak w Rosji
Putina)?
Niedawno na łamach portalu OKO.press odbyła się ciekawa polemika o
rozliczaniu PiS, pomiędzy konstytucjonalistami i filozofami prawa, profesorami
Marcinem Matczakiem i Jerzym Zajadłą. Przyczynkiem był fragment artykułu prof. Matczaka, w którym napisał: „Bądźcie cierpliwi, nie pałajcie
nienawiścią i chęcią zemsty. Znakiem upadku demokracji jest wsadzanie do więzień
przeciwników politycznych. (...) Kiedy PiS przegra wybory, ukarzcie
symbolicznie ich konstytucyjne przekręty i przywróćcie krajowi godność i
należne mu miejsce w Europie i na świecie. A potem idźcie na piwo to uczcić. A
o nich niech po prostu historia zapomni”.
Dla prof. Zajadły było to nawoływanie do abolicji. Także tam, gdzie
chodzi o czyny kryminalne i delikty konstytucyjne.
Prof. Matczak nie szedł raczej tak daleko, ale ta polemika
odzwierciedla dzisiejszy spór pod ogólnym hasłem „Co po PiS?”.
Prof. Zajadło ostrzega, że „poprzestanie na karaniu symbolicznym
najczęściej źle się w historii kończyło, ponieważ często obracało się w swoje
przeciwieństwo”. Ale dodaje: „W idei sprawiedliwości okresu przełomu nie chodzi
ani o zemstę, ani o czystą symbolikę - chodzi o to, by, używając retoryki
amerykańskiego filozofa prawa Ronalda Dworkina, brać prawa poważnie, bowiem w
przeciwnym wypadku sami wpadniemy w pułapkę błędnego koła i nigdy nie o siągniemy stanu normalności demokratycznego
państwa prawa”.
Co zrobić z tą władzą?
W swojej polemice z prof. Matczakiem prof. Zajadło rozważa, czy w rozliczaniu PiS
należy stosować nadzwyczajne środki zarezerwowane dla sprawiedliwości
transformacyjnej (np. specustawy). A więc wracamy do pytania, czy państwo PiS jest wystarczająco autorytarne? Profesor skłania się do
konstatacji, że tak. Pisze: „wybór modelu rozliczeń powinien być relatywnie
prostszy i łatwiejszy do dokonania, ponieważ nie będziemy demokratycznego
państwa prawa budować od początku i od
podstaw, lecz raczej przy pomocy instrumentów sprawiedliwości tranzycyjnej
zmierzać - miejmy nadzieję - w miarę szybko, do przywrócenia normalności”.
Poprzednich rządów PiS nie rozliczono nie tylko z powodu zaniechania,
choć symbolem owego rozliczenia była sytuacja, gdy na sali obrad Sejmu zabrakło
posłów PO, by postawić Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. A gdyby go
postawiono? Procesy o nadużycie władzy są skomplikowane i rzadko kończą się
skazaniem osób na wyższych szczeblach władzy - vide proces gen.
Kiszczaka o wydanie pozwolenia na użycie broni palnej do pacyfikacji strajku w
kopalni Wujek. A odpowiedzialność konstytucyjna jest jeszcze trudniejsza. W
tym sęk: w państwie prawa obowiązuje domniemanie niewinności.
Najgorsze, co mogłoby się stać, to spektakularna zemsta z wykorzystaniem
narzędzi, które PiS już przygotowało, w tym sterowanego politycznie wymiaru
sprawiedliwości. I odbijanie państwa metodą czyszczenia do spodu. Cel nie
uświęca środków. Nie zbuduje się niczego dobrego podłymi metodami. A w
szczególności: łamaniem prawa nie odbuduje się państwa prawa. Nawet specustawy
rozliczeniowe, wkraczając w sferę ograniczania konstytucyjnych praw i
wolności, powinny to robić w sposób proporcjonalny do celu, nie niwecząc owych
praw i wolności. Ani instytucji demokratycznego państwa prawa, dzisiaj
działających w trybie „dobrej zmiany”.
Jeśli było złamanie prawa - powinna być odpowiedzialność karna. Ale jak
to zrobić z zachowaniem zasad uczciwego procesu karnego? Weźmy Zbigniewa
Ziobrę. Aż ręka świerzbi, by postawić go przed sądem za nadużycie władzy, za
to, co wyprawia z prokuraturą, za polityczne sterowanie śledztwami (choćby
śledztwo w sprawie nieopublikowania przez premier Beatę Szydło wyroków
Trybunału Konstytucyjnego czy w sprawie „głosowania kolumnowego” w Sejmie),
za karanie zsyłką i prześladowanie postępowaniami dyscyplinarnymi prokuratorów
usiłujących trzymać się prawa i zasady
niezależności. Tyle że Zbigniew Ziobro jako minister sprawiedliwości napisał
sobie ustawę o prokuraturze, która wszelkie te praktyki uczyniła legalnymi.
Inna sprawa, czy ta ustawa jest zgodna z konstytucją. A odpowiedź wcale nie
jest oczywista, bo prokuratury w konstytucji nie ma.
Odpowiedzialność konstytucyjna? Czy Zbigniew Ziobro może odpowiadać
konstytucyjnie za to, co robił jako prokurator generalny, skoro prokurator
generalny nie jest wymieniony w konstytucji wśród osób, które ponoszą
odpowiedzialność konstytucyjną? Wątpię, czy to się da uczciwie uzasadnić.
Konstytucyjnie może odpowiadać za to, co robi jako minister. A tu też się
zabezpieczył: doprowadzając do uchwalenia zmian w ustawie o ustroju sądów powszechnych, o SN i KRS. Ustawy niekonstytucyjne? Ale przecież parlament je
uchwalił, prezydent
podpisał, a Trybunał Konstytucyjny nie
zakwestionował.
Czy można pociągnąć do odpowiedzialności Sejm i Senat za stanowienie
niekonstytucyjnego prawa? Parlamentarzyści mają absolutny immunitet na odpowiedzialność
za to, co robią w ramach obowiązków parlamentarnych, więc pociąganie ich do
odpowiedzialności za głosowanie „za” niekonstytucyjnym prawem byłoby złamaniem
konstytucji.
Już prędzej da się do odpowiedzialności pociągnąć prezydenta za
podpisywanie podejrzanych konstytucyjnie ustaw, zamiast posłania ich do oceny
Trybunałowi Konstytucyjnemu.
Ale odpowiedzialności konstytucyjnej w Polsce nie będzie, dopóki o
postawieniu przed Trybunałem Stanu decydować będą politycy. A o winie - osoby
wybrane przez tych polityków na sędziów TS. Trzeba więc na nowo przemyśleć
model odpowiedzialności konstytucyjnej. Np. żeby o postawieniu przed TS
decydował Sąd Najwyższy. I by to on sądził delikty konstytucyjne.
Ale co z Sądem Najwyższym, który za chwilę obsadzi PiS? Rozwiązać i powołać
na nowo? Tak jak zrobił to PiS? A co z Krajową Radą Sądownictwa? Też rozwiązać?
Może podstawą byłoby stwierdzenie przez Trybunał Konstytucyjny niezgodności z
konstytucją ustaw o SN i KRS? Ale czy poddamy to ocenie Trybunału Mariusza
Muszyńskiego i Julii Przyłębskiej?
No więc trzeba rozwiązać Trybunał
Konstytucyjny.
Kolejna „dobra zmiana” oznaczałaby zanegowanie zasad państwa prawa. Pozostawienie
tych instytucji bez zmian uniemożliwi funkcjonowanie takiego państwa. To
prawdziwy i iście diabelski dylemat, jaki pozostawi po sobie dzisiejsza władza.
Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz