Jak po kaczce
Suweren docenia upgrade’owaną wersję PRL -
Polskę Ludową pokropioną wodą święconą - co sprawia, że PiS może sobie
pozwolić na rzeczy, na które wcześniej nikt inny pozwolić sobie nie mógł.
SLD, jak wiadomo,
mógł mniej. PO mogła więcej, ale do czasu. PiS może wszystko. Samoloty dla
VIP-ów za miliardy, kosmiczne wydatki z kart służbowych, stanowiska dla ciotek
i pociotków, premie wypłacane swoim i sobie - każdy z tych numerów zatrząsłby
każdym poprzednim rządem. Po PiS zaś wszystko - excusez le mot - spływa jak po
kaczce.
Co by było, gdyby
Donald Tusk, tak jak Jarosław Kaczyński, za pożyczki od prywatnych osób
rewanżował się przyznawanymi im stanowiskami i premiami? Albo gdyby, jak Beata
Szydło, dał dotację na szkołę prowadzoną przez kogoś z rodziny? Albo gdyby
swoim ministrom i sobie samemu wypłacił ogromne premie tak jak pani Szydło,
która zapewne uznała, że słowo „premier” pochodzi od słowa „premie”? Wiadomo,
co by było. Minister Nowak złamał sobie kark na zegarku. Tusk ma przechlapane,
bo nie załatwił synowi pracy. Najważniejszym ludziom Platformy do dziś
odbijają się ośmiorniczki, choć zdecydowanie większym problemem niż
platformerskie ośmiorniczki jest PiS-owska ośmiornica nepotyzmu.
Oczywiście i o
Platformie mówiło się kiedyś tak jak teraz o PiS, że jest teflonowa. Nie
poddawała jednak PO tego teflonu takim crash testom jak PiS, nie waliła w
niego codziennie siekierą tylko po to, by stwierdzić, że siekiera porysowana,
a teflon nic. Co każe zadać pytanie: dlaczego władza tak pazerna i tak swą
pazerność manifestująca jest tak odporna na społeczną złość.
Mitologizowane
ponad miarę badania społeczne w Miastku są, mam wrażenie, zwykle
interpretowane doskonale na opak. To, że zwolennicy PiS wcale nie są w
większości, czy w głównej swej części, społecznie wykluczeni, wynika z samej
analizy wyborczych wyników. Wcale nie są też, co bierze się z mylnej
interpretacji Miastka - wielkimi demokratami. Z badania wynika raczej, że z
łatwością przymykają oko na łamanie demokracji tak długo, jak odbywa się ono za
demokratycznym parawanem. Wynika jednak z Miastka coś ważniejszego, co wzbudza
moją radość i smutek. Radość, bo potwierdza moją intuicję. Smutek, bo
przedstawia obraz dość zatrważający. Nie 500+ było źródłem wygranej PiS i fundamentem
trwałości tej władzy. Jest 500+ raczej tej władzy wzmocnieniem. Jej fundamentem
zaś jest poczucie wyższości wobec wszystkich słabszych, a przede wszystkim
obiecywana między linijkami, a teraz wykrzykiwana publicznie i realizowana na
co dzień polityka zawiści, zemsty, rewanżu. Źródłem autorytaryzmu zdaje się
więc nienawiść do autorytetów. Przy
czym cytowane w badaniu osoby swoim opisem świata szokująco dowodzą
skuteczności, z jaką wdrukowywane są w umysły ludzi najbardziej kłamliwe 1
ordynarne kalki, klisze i stereotypy PiS-owskiej propagandy. „Gardzą zwykłymi
ludźmi”, „nakradli się”, „stworzyli układ”, „popierali korupcję”. Nie ma
wprawdzie na razie na tę korupcję dowodów, ale dowody nie są potrzebne.
Wystarczą poszlaki, afera reprywatyzacyjna czy Amber Gold, ale przede wszystkim
Sowa, dobre wina i ośmiorniczki. Dowody są tu zresztą nieistotne, skoro wyrok
opinii publicznej jest, jaki jest.
Przejawy
PiS-owskiej pazerności niekoniecznie są więc przez suwerena traktowane jako
nadużycia władzy. Być może są one uważane za - jakkolwiek paradoksalnie by to
brzmiało - formę rewanżu i zemsty na poprzednikach PiS. Oto słowa o klasie
robotniczej pijącej szampana ustami swych przedstawicieli straciły podtekst
ironiczny. W porządku, władza pije szampana, ale to nasi i nam naszą dolę
odpalający. Karę suweren wymierza ludziom poprzedniej władzy, ale winni są
absolutnie wszyscy beneficjenci III RP, którzy - to oczywista oczywistość - w
komplecie są złodziejami, zrobili karierę niezasłużenie i żyli za nasze.
Obecnej ekipie
oczywiście pomaga wizerunek ascetycznego Kaczyńskiego, który o pieniądze nie
dba, może dlatego, że jak żaden polityk w historii III RP utrzymywany jest
przez podatnikowi z majątku, na którym on i jego partie wcześniej się
uwłaszczyły.
Tej władzy wolno
więcej. Dlatego minister Gowin mówiący, że w rządzie PO bez premii ledwo
ciągnął do pierwszego, to jednorazowy wygłup i jednoosobowa kompromitacja. Ale
już jego koleżanka z tamtego rządu, minister Bieńkowska, dająca do
zrozumienia, że nie ona, ale jej wiceministrowie powinni zarabiać więcej, była
ilustracją pogardy tamtej władzy dla zwykłego człowieka.
Oczywiście,
cierpliwość suwerena, w przeciwieństwie do pazerności PiS, ma swoje granice. Bo
jednak to „za nasze”.
Skoro wiemy już, że
PiS wolno więcej, trzeba szukać odpowiedzi na ważniejsze pytanie: jak długo
będzie wolno i jaką cenę zapłaci w chwili, gdy okaże się, że teflon się zużył,
a w głowie jest za dużo bąbelków po szampanie.
Tomasz Lis
O wyższości kwietnia nad marcem
Zdjęcie, które umieściliśmy na okładce,
pochodzi z rocznicowej wystawy „Obcy w domu. Wokół Marca ’68”, którą właśnie
otwiera warszawskie muzeum POLIN. Nie wiemy, kto jest na fotografii. Nie
widzimy twarzy. Tylko kurczowy uścisk ramion. To nie jest zwykłe pożegnanie; to
jest rozstanie. Data i miejsce: Dworzec Gdański w Warszawie, zapewne koniec
marca lub kwiecień 1968 r. To stąd, pociągiem do Wiednia, z dokumentem podróży
w jedną stronę, w krótkim czasie wyjechało z Polski co najmniej kilkanaście
tysięcy Polaków żydowskiego pochodzenia. Rozstawali się z domem, z bliskimi,
przyjaciółmi, ze swoim dotychczasowym życiem. Już prawie ostatni potomkowie
kilkumilionowej żydowskiej społeczności od dziesiątków pokoleń żyjących na tej
ziemi. Wyjeżdżali starsi, cudem lub przypadkiem ocaleni z Holokaustu - i ich
dzieci oraz wnuki, na ogół urodzone i wychowane już po wojnie, w Polsce zwanej
Ludową, którym dopiero teraz władze państwa, a czasem sąsiedzi i koledzy,
uświadamiali, że są Żydami, że są tutaj obcy i niechciani.
Opowiadaliśmy już
sobie tę historię wiele razy, przy każdej marcowej rocznicy (przypominamy ją
teraz w specjalnym, monograficznym wydaniu „Rewolta 1968”). Dzięki badaniom historyków
znamy polityczne mechanizmy tamtego okrucieństwa, cały historyczny i
psychologiczny kontekst „wydarzeń marcowych” - ale ta przypadkowa fotografia z
dworca boli nawet po pół wieku.
Być może Marzec 1968 r. powinniśmy
przypomnieć inaczej, nielicznymi zachowanymi zdjęciami ze studenckich
manifestacji. Ale tak jak wtedy wolnościowy bunt młodych został stłumiony i
przykryty antysemicką nagonką, tak i teraz obchody 50-lecia tamtego zrywu
zostały nagle przytłoczone, sprowokowanym przez władze, konfliktem polsko-żydowskim.
Nikt by się pewnie nie spodziewał, że tak właśnie wejdziemy we wspominanie
Marca ’68, że wróci zła pamięć. Wyjątkowa okazja do złożenia hołdu dzielnym
młodym ludziom „pokolenia 68”
i jakiegoś symbolicznego zadośćuczynienia dla pokrzywdzonych została
koncertowo zmarnowana, skażona przez niemądre czyny i słowa przedstawicieli
władz i wylew spontanicznego antysemityzmu. Gorszego niż tamten sprzed pół
wieku, bo to przecież już wolna Polska.
Rządząca partia -
nieważne, czy przez partactwo tzw. ustawy o Holokauście, czy cynizm
późniejszych reakcji na wizerunkową katastrofę - wywołała, narzuciła
skojarzenie marca 1968 i 2018. Nagle z obozu władzy posypały się niemal te
same frazy, jakimi przed pół wieku zapełniał media Wydział Prasy KC PZPR: mamy
(mieliśmy?) zatem agresję Izraela, antypolonizm określonych środowisk żydowskich,
piątą kolumnę w kraju, zrzucanie na Polaków winy za Holokaust, niewdzięczność
wobec okazywanej przez nasz naród pomocy i gościnności... Słowo w słowo jak
wtedy, tyle że dziś dodatkowo wzmocnione przez setki serwisów, blogów, tysiące
internetowych kont, trolli, miliony postów, lajków, wpisów, linków, virali,
memów. Wybiło.
Te skojarzenia obu marców nie są dla władzy
wygodne, podobnie jak złośliwe porównywanie Kaczyńskiego do Gomułki, PiS do
PZPR czy wykazywanie podobieństw narodowego konserwatyzmu w wersji PiS z
narodowym komunizmem Mieczysława Moczara. Paradoksem tej władzy jest bowiem
odtwarzanie niemal wszystkich cech organizacji i języka „rewolucyjnej władzy
ludowej”, przy wtórze skrajnie antykomunistycznej propagandy. Widać więc, jak
bardzo władza się stara, aby rozerwać to skojarzenie 1968 - 2018. Idzie to
według takiej mniej więcej linii: w Polsce antysemityzm jest zjawiskiem
marginalnym, a antyżydowska nagonka i deportacje sprzed pół wieku były dziełem
komunistycznej władzy narzuconej Polsce przez Sowiety. W wersji Mateusza
Morawieckiego Polska w 1968 r. w ogóle nie istniała jako wolne państwo, więc
nie może też odpowiadać za to, co się wtedy wydarzyło.
Poważnie nie sposób
polemizować z taką oszałamiającą konstrukcją historyczno-prawną, gdy państwo polskie znika i pojawia się
w zależności od dzisiejszych propagandowych potrzeb. Podobnie jak z
towarzyszącą jej tezą, że to nie Polacy przyczyniali się do zagłady czy
pogromów Żydów, ale antysemici lub kolaboranci, nie Polacy przejmowali
pożydowskie majątki, ale szabrownicy, nie Polacy należeli do PZPR, ale
komuniści itd. Koncepcja zanikającej Polski i nieobecnych Polaków, jakkolwiek
wydaje się kuriozalna, pozwala jednak podtrzymywać propagandowy mit o
bezgrzeszności i naturalnej czystości Narodu, „zawsze dziewicy”.
Gdyby i ta
konstrukcja się chwiała, jest jeszcze jedno podparcie: czystki etniczne 1968
r. można osobiście przypisać generałowi Jaruzelskiemu. Gomułka i Moczar,
ówcześni rozgrywający, dawno już zniknęli z polskiego imaginarium, ale Jaruzelski
wciąż mocno tkwi w najnowszej historii. W dodatku, rzeczywiście, można go
oskarżyć o usuwanie z wojska „podejrzanych o syjonizm” oficerów. Nagła akcja z
ustawową degradacją gen. Jaruzelskiego (bez związku z rocznicą stanu
wojennego, kiedy PiS sobie o nim przypominał) wyraźnie sugeruje wolę wskazania
i napiętnowania konkretnego winnego. Choćby po śmierci.
Ale z tamtym marcem władza ma problem nie
tylko ze względu na reanimację polskiego antysemityzmu. Kłopotem jest także
pierwsza część wydarzeń marcowych, czyli rewolta studentów przeciwko
„dyktaturze ciemniaków” i ich stetryczałemu przywódcy. Tak się złożyło, że
właściwie wszyscy żyjący bohaterowie i aktywni uczestnicy Marca ’68 - Adam
Michnik, Henryk Szlajfer, Karol Modzelewski, Seweryn Blumsztajn, Jan Lityński,
bracia Smolarowie, Jadwiga Staniszkis, Krzysztof Pomian, Marcin Król i inni -
są dziś zagorzałymi przeciwnikami PiS, a Michnik - w obronie którego
demonstrowali studenci UW - jest od dawna Kaczyńskiego osobistym wrogiem nr 1.
Lech Kaczyński przed 10 laty potrafił jako prezydent podnosić zasługi i
odznaczać czołowych marcowych buntowników, sam uważając się za uczestnika
zrodzonego wtedy ruchu dysydenckiego. Dziś z Jarosławem to byłoby absolutnie
niemożliwe. „Pokolenie 1968”
jest uważane przez PiS za głównego ideowego wroga, „michnikowszczyźnie”
przypisuje się wszystkie „wady i patologie” III RP, obrzuca najgorszymi
pomówieniami.
Więc, generalnie, z
powodu podwójnej niewygody (zarówno sam bunt studentów, jak i późniejsza
antyżydowska nagonka) PiS wolałby pewnie zaniechać jubileuszowych obchodów.
Zwłaszcza że MaBeNa (Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego, jak nazywany jest
obecnie aparat państwowej propagandy) rzucona została na front
polsko-żydowski i nie ma chyba gotowego planu, jak zneutralizować chwalebny
powrót Michnika i kolegów. Ale nie będzie innego sposobu: jeśli chce się ich
zdyskredytować, musi, w takiej czy innej postaci, wrócić marcowa propaganda.
Legenda Marca ’68, budowana przez
demokratyczną opozycję w PRL, a potem w III RP wpisana w ciąg antykomunistycznych
buntów (1956-1968-19701976-1980-1989) tę władzę bardzo uwiera. Marzec, w
którym Jarosław Kaczyński nie odegrał żadnej roli, nie może być akceptowany
jako część polskiej drogi do wolności, a Michnik, Szlajfer i inni przywróceni
dumnej narodowej historii. W marcu 2018 r. czeka nas więc zapewne propagandowa
rozprawa z Marcem ’68; oficjalnie, w najlepszym razie, parę frazesów Andrzeja
Dudy i milczenie.
Przeczekamy miesiąc
i wtedy odbędzie się prawdziwe oficjalne święto państwowe: rocznica katastrofy
smoleńskiej. Kwiecień wygra z marcem. Nastąpi uroczyste ogłoszenie raportu
Macierewicza, zamknięcie cyklu miesięcznic, poświęcenie pomnika smoleńskiego
oraz cokołu pod pomnik Lecha Kaczyńskiego, którego odsłonięcie będzie zapewne
najważniejszą częścią obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości. Tyle że,
jak pokazuje doświadczenie ostatnich tygodni, historię można na siłę naginać,
ale ona zazwyczaj boleśnie odpłaca.
Jerzy Baczyński
Nie wiadomo co
Zamiast rozmów polsko-izraelskich potrzebne
są najpierw rozmowy polsko-polskie. Pomysł obu premierów, żeby utworzyć grupę
osób dobranych przez rządy, która będzie „wyjaśniać nieporozumienia”, jest
wątpliwy. To typowe rozwiązanie polityków, którzy chcą wyciszyć konflikt i
ogłosić sukces. Powoła się komisję („lepiej rozmawiać, niż wojować”), komisja
zaproponuje ciało stałe, ciało będzie pracowało, aż wygramy wybory, a potem
się zobaczy.
Nie mam nic
przeciwko rozmowom, Boże broń, ale czy mogą pomóc? „Przypuszczam, że wątpię”.
W1972 r. utworzona została polsko-niemiecka komisja podręcznikowa, uznawana
potem za sukces, ale teraz dowiadujemy się, jakoby Niemcy usiłowały zrobić z
Polski sprawcę drugiej wojny światowej, naród ofiar starają się rzekomo
przedstawić jako naród sprawców, a z kolei Warszawa coraz głośniej mówi o
reparacjach. Sukces? Polsko-rosyjska grupa do spraw trudnych - to samo, dorobek
pokaźny, ale ocieplenia żadnego. Jak już Adam Rotfeld nie doprowadził do
ocieplenia, to nikt nie potrafi.
Trudno wyobrazić
sobie pogodzenie polskiej i żydowskiej wersji Zagłady, zwłaszcza pod nadzorem
polityków, w godzinie największego od lat skandalu. W Warszawie czuje się
potrzebę rozszerzenia pojęcia Holokaustu, które pozwoli wpisać Polaków na listę
jego ofiar, a za tym pójdą inne narodowości, i tym samym Żydzi stracą monopol
na bycie ofiarą tej arcyzbrodni, co niektórych bardzo uwiera. No, bo jak to:
My, naród ofiar, mielibyśmy nie być ofiarą Zagłady? Z chwilą kiedy będzie
można mówić o innych niż żydowskie ofiarach Zagłady, stanie się ona „tylko”
kolejną zbrodnią przeciwko ludzkości. Holokaust przestanie być jedyny,
wyjątkowy, przestanie być kamieniem węgielnym tożsamości izraelskiej i jednym
z najważniejszych filarów współczesnej tożsamości żydowskiej. Izrael także
prowadzi bardzo intensywną politykę historyczną. Jak powiedział Juwal Rotem,
dyrektor generalny MSZ Izraela, otwierając spotkanie: „Zachowanie pamięci o
Holokauście to sprawa, która wykracza poza stosunki dwustronne pomiędzy
Izraelem i Polską. To jest rdzeń, istota tego, czym jest naród żydowski”.
Trochę
dyplomatycznych uzgodnień nie zastąpi dialogu, który musi trwać pokolenia, a
ostatnie 50 lat, dwie generacje po wydarzeniach marcowych, okazało się za mało.
Dlatego najpierw potrzebna jest „komisja polsko-polska” (a może także
izraelsko-izraelska, nie znam panujących tam różnic poglądów), czyli rozmowa o naszej
historii najnowszej, która w obecnym klimacie (kiedy zrywa się pagony, walczy
na pomniki, obraża weteranów) raczej nie jest możliwa, jest bardzo trudna.
Rządowy projekt nowelizacji ustawy o IPN prawie natychmiast wywołał lawinę
krytyki w Polsce i za granicą, nie tylko na ulicy Czerskiej, ale i na prawicy,
wśród takich ludzi jak Jan Olszewski, Zofia Romaszewska, Piotr
Zychowicz i inni. Najpierw Polacy , powinni więc uzgodnić swoje stanowisko, co jest dziś niemożliwe, chyba że reprezentacje
dyskutujących stron będą się składały z osób mających poglądy zbliżone do
obowiązującej polityki historycznej.
„Polityka historyczna” PiS jest prosta: „Co
złego, to nie my”. Trudno to pogodzić ze stanowiskiem innych narodów -
Litwinów, Ukraińców, Żydów. Mamy więc konflikt gotowy. W Polsce podsycana jest
atmosfera oblężonej twierdzy, mówi się i pisze o zaplanowanej, brutalnej,
nieprzebierającej w środkach ofensywie wymierzonej w nasz kraj. Na okładce
prawicowego tygodnika gwiazda Dawida na biało-czerwonym tle i alarmujący tytuł
o ataku na Polskę. W innym czasopiśmie Niemcy i Żydzi napadają na Polskę.
Równo pół wieku po Marcu, kiedy Tadeusz Walichnowski pisał o „osi Tel
Awiw-Bonn”.
Temat delikatny,
należy stąpać na paluszkach. Chyba że jest się profesorem - doradcą
prezydenta, wtedy można uogólnić, że Żydzi byli bierni i jak owce szli na śmierć.
Albo że trzeba policzyć, ile ofiar żydowskich mają na sumieniu Żydzi. Można
sobie wyobrazić, że w Izraelu też się gotują, o czym świadczy na przykład
publikacja w „Jerusalem Post” obszernego raportu wywiadu USA z 1946 r. (!) o
sytuacji Żydów w Polsce po wyzwoleniu. Na szczęście Netanjahu nie posłuchał
swoich rabinów i nie obniżył rangi stosunków z Polską.
Najnowsze osiągnięcie myśli historycznej w
naszym kraju to projekt uchwały z okazji 50. rocznicy Marca ’68, autorstwa
senatora PiS prof. Jana Żaryna. Twierdzi on, że kampanię antysemicką rozpoczęli
komuniści (co jest prawdą) niereprezentujący narodu. Uchwała a la Żaryn jest
zgodna z opinią premiera Morawieckiego, że w 1968 r. państwo polskie nie
istniało, czyli „Marzec to nie my, to oni”. Ciekawe, kiedy Polska była Polską?
„Premier coraz częściej wywraca historię
Polski do góry nogami - mówi prof. Jacek Leociak, znawca tematu z PAN. - Coraz
częściej powtarza, że państwa polskiego w wybranych momentach nie było. Rozpoczęto
niebezpieczną grę historyczną, podważającą fundamenty i trwałość państwowości.
Trzeba więc na nowo przyjrzeć się tysiącowi lat historii Polski i orzec, kiedy
istniała, a kiedy nie”.
Najlepiej zacząć od
samego siebie. Nauczyłem się czytać i pisać nie w państwowej szkole polskiej,
lecz na tajnych kompletach u sióstr Zalecanek. Nielegalne świadectwo maturalne
otrzymałem w punkcie kontaktowym w Klarysewie. Na studia do Ameryki trafiłem
jakimś cudem, gdyż przed 1989 r. USA nie uznawały państwa polskiego, mój
paszport nic im nie mówił, wpuścili mnie jako uchodźcę. W tym czasie kanclerz
Willy Brandt uznał granicę na Odrze i Nysie pomiędzy państwem niemieckim a nie
wiadomo czym... Ciąg dalszy tych bredni niechybnie nastąpi. Już się cieszę.
Daniel Passent
Kiedy Polska była Polską
Dzieci, proszę na miejsca, cisza, zaczynamy
lekcję. Maciek, przestań jeść na lekcji. Basiu, wypluj tę gumę. Kto wie, kiedy
Polska była Polską?
- Proszę pani, ja
wiem! W 1973 r. Polska zatrzymała Anglię na Wembley. Zatrzymała, czyli była.
- Kto z was wie,
czy w 1973 r. była Polska?
- Polski wtedy nie
było, była tylko Legia, Wisła, Cracovia i kilka innych klubów.
- Jaki hymn grali
na Wembley?
- „Mazurek
Dąbrowskiego” Polski nie było, ale mazurek był. Grali z akcentem, bo orkiestra
była angielska.
- Ilu prezydentów w
dziejach Polski było zamordowanych?
- Jeden!
- A wcale bo nie -
dwóch.
- A jak tego
pierwszego zabili, to Polska wtedy była?
- Nie. Prezydenta
zamordowała osoba prywatna, zresztą artysta.
- A jak były
zabory, to Polska była?
- Była, ale coraz
mniejsza, aż jej nie było.
- A kiedy był
zamach majowy, to była Polska?
- Nie, bo to był
zamach niezgodny z konstytucją. Łamanie konstytucji nie mieści się w polskiej
tradycji prawnej.
- A Księstwo
Warszawskie to była Polska?
- Nie, bo królem
był Napoleon.
- A w czasie
powstania listopadowego Polska była?
- Była, bo
podchorążowie zaatakowali Belweder i przegonili cara.
- Kiedy powstanie
zostało krwawo stłumione, to też Polska była?
- Była, ale
umierała.
- A jak Sienkiewicz
czy Maria Skłodowska-Curie dostawali Nobla
to była Polska?
- Taaak!
- A Miłosz i
Wałęsa?
- Miłosz - tak.
- Wałęsa to
pomyłka, powinien nagrodę przekazać temu, kto na nią naprawdę zasłużył.
- W Sierpniu '80
Polska była?
- Była.
- A przy Okrągłym
Stole?
- Polski nie było.
(Z wyjątkiem jednego stolika).
- Jak Polska
wstępowała do ONZ - to była?
- Nie.
- Polska nie była w
RWPG?
- Nie była.
- A w NATO jest?
- W Unii
Europejskiej?
- Jest, ale bez
entuzjazmu.
- A generał
Eisenhower, prezydenci USA - Ford, Carter... - do kogo przyjeżdżali?
- To były wizyty
prywatne. Carter był w Ciechocinku, Nixon w Krynicy, a Ford na kursie, jak
jednocześnie żuć gumę, nosić kask i jechać windą.
- Jak Mirosław
Hermaszewski był w Kosmosie, to gdzie była Polska?
- W Niebie.
- A jak generał
Hermaszewski zostanie zdegradowany, to gdzie będzie Polska?
- W Kosmosie!
Dzwonek, koniec lekcji, modlitwa i do domu.
Daniel Passent
Upadlanie
Niektóre nasze prawicowe tygodniki czyta
się w ostatnich czasach jako antologie tekstów antysemickich czy też podręczniki
nienawiści do bliźniego twego. Przewodzi w tym względzie - i to ze znaczną
przewagą nad rywalami - tygodnik „Gazeta Polska”.
Większość tych
artykułów jest dla mnie śmiertelnie nudna. Przekalkowanie tego, co już pół
wieku temu zostało napisane i było powtarzane do znudzenia. Marzec 1968. Mam
swoje lata, więc pamiętam. Rzecz jest jednak najpewniej skierowana do młodzieży.
I słusznie. Myśmy rzygali Gontarzem, Kurem, Walichnowskim, dlaczego młodzież
nie miałaby się 1- pomęczyć swoich przewodów pokarmowych Sakiewiczem,
Czarneckim, Wolskim czy Łysiakiem.
W tygodniku „Gazeta
Polska” z 7-13 lutego 2018 r. pisze Witold Gadowski, jak krecia robota
polskich elit (sądząc po cytowanych nazwiskach jej przedstawicieli przede
wszystkim żydowskiego pochodzenia) doprowadziła do oczernienia narodu i
państwa. „Oto wielkie towarzystwo pod światłym przewodem Holland, Grossa i
Michnika, przyniosło Polsce to, co stało się sensem ich działalności... -
wstyd, rozgoryczenie, osamotnienie, poczucie poniżenia i niesprawiedliwości.
Przynajmniej wiemy, komu możemy dziękować. Wiemy, komu dziś gratulują ci,
którzy Polski nie znoszą”.
Zwraca się toteż z
patetycznym potępieniem do owych wyimaginowanych renegatów: „Stworzyliście
dzieło - golema, który teraz niszczy polskie interesy, zabija dobre myśli o
naszej historii i siłą, za pomocą potężnych, finansowych muskułów będzie
naginał nasze karki, tak abyśmy poczuli się podludźmi, potomkami zbrodniczej
nacji, która uśmierciła na naszej ziemi Żydów i stworzyła Holokaust”. Tutaj
również nic nowego - żydowski spisek, wspierany przez wielki kapitał, byle
tylko zaszkodzić Polakom. Głupie to, antysemickie, obrzydliwe, haniebne, z
„Protokołów mędrców Syjonu” (IPN uznaje je pewnie za wiarygodne źródło)
wyssane. Wszelako także dobrze znane. Marzec 1968 i poprzednicy... Bojówkarska
katarynka. Nie wysilił się Witold Gadowski. Starym i nawet dla większości
Polaków zwietrzałym już napisał jadem.
Okazuj e się jednak,
że ma w redakcji ambitniejszego kolegę, który wyblakłych antysemitów jego
rodzaju postanowił przebić i zdystansować. Pisze stały felietonista „Gazety
Polskiej” pan Robert Tekieli: „Mogę próbować zrozumieć tajemnice duszy
żydowskiej.
Niemców dalej się boją, nienawidzą nas, świadków swego
upodlenia”. Jesteśmy już na szczycie jakiejś absurdalnej góry nienawiści,
zakłamania moralnego i odwrócenia wartości do góry nogami. „Upadlać, upodlać”
to (vide Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego, t. IX,
Warszawa 1967, s. 603) „czynić podłym, nikczemnym, pozbawiać godności...”.
Jako przykład użycia podaje m.in. Antoniego Scheura: „Złego człowieka wszystko
psuje, upadla i strąca w przepaść”. Dodajmy jeszcze zaczerpnięte przez
Mickiewicza z „Giaura” Byrona: „Bo własne tylko upodlenie ducha - Ugina
wolnych szyję do łańcucha”. Dla pana Tekielego męczeństwo Holokaustu Żydów to
upodlenie, które uczyniło ich nikczemnymi i odebrało godność.
Jeżeli śmierć z rąk
silniejszego i pozbawionego skrupułów mordercy, któremu nie sposób stawić
opór, jest upodleniem, to znikczemniali i pozbawieni godności byli także Polacy
rozstrzeliwani w Palmirach, trzydzieści tysięcy mieszkańców Woli (w
szczególności gwałcone kobiety), chrześcijanie w starożytnym Rzymie ginący z
rąk pretorianów, Katarzy w średniowiecznej Langwedocji zabijani z kolei przez
chrześcijan... Tekieli powołuje się na antysemicką ulotkę Zofii Kossak.
Przemilcza jednak fakt, iż zmieniła ona wkrótce całkowicie swoje poglądy,
zawiązując nawet 27 września 1942 r. Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom pod
kryptonimem „Komitet im. Konrada Żegoty”, którego najsłynniejszym działaczem
był Władysław Bartoszewski.
Chciałoby się ogromnie uwierzyć, iż Tekieli
nie wie, co pisze, albo przynajmniej tego, co pisze, zupełnie nie rozumie.
Niestety, kolejne jego kłamstwa (goryle uzbrojeni w UZI towarzyszący izraelskim
wycieczkom) i insynuacje (finansowe pobudki Żydów) nie dają nam tej szansy.
Doprawdy trudno
potem zaprzeczyć, iż antysemityzm w Rzeczpospolitej istnieje i tolerowany,
jeśli nie propagowany, jest przez pisma mające ponoć swoje fankluby w całej
Polsce i za granicą. I to jaki antysemityzm? Najprymitywniejszy, rasistowski i
najbardziej plugawy. Przecież pan Tekieli nie rozumie - dowodem tytuł felietonu
będący najbezczelniejszym odwracaniem kota ogonem „Czuję się, jakby ktoś
napluł mi w twarz” - że napluł w twarz tylko sam sobie, a swoją nienawistną
pisaniną również siebie tylko skutecznie upadla.
Ludwik Stomma
Polska, czyli co
O tym, że Polska potrafi być w rękach
spryciarzy czymś galaretowatym na kształt meduzy, a Polak - stworkiem zmieniającym
barwy niczym kameleon, przypomniał mi pan o nazwisku Żaryn. Historyk tak
obiektywny, jak pęknięty obiektyw aparatu Ami. W zawiłym wywodzie oznajmił, że
„w 1968 roku Polski de facto nie było, rządziła Moskwa”. Czytaj: to nie Polska
z Polski wyganiała Żydów w Marcu ’68.
Ileż razy ja to słyszałem! Pani, co jest teraz ministrem, na
pytanie, kto spalił Żydów w Jedwabnem, odpowiedziała: „No, jacyś źli ludzie”.
„Polacy?” - dopytywała prowadząca. „No, trudno powiedzieć, sytuacja była skomplikowana”.
Kapujecie? Mogli to być Polacy, ale to nie byli Polacy, tylko źli ludzie.
Ksiądz zgwałcił dziecko? „To nie mógł być katolik, chrześcijanin nigdy by nie
zgwałcił dziecka”. Islamski terrorysta podciął komuś gardło? „Och, to na pewno
nie był wyznawca islamu, islam jest religią pokoju!”. Dwóch facetów skopało
Ukrainkę? „W życiu! Prawdziwy Polak ręki na kobietę nie podniesie”.
Najbliżej był Kukiz, który tak się kiedyś wystraszył
polskiej prawicy, że pobiegł po pomoc do komunisty Jerzego Urbana. Tam uzyskał
podpowiedź, jak się wyłgać z nieprawomyślnego tekstu piosenki. Zgodnie z poradą
powiedział, że to nie on pisał, tylko diabeł, który w niego wstąpił. Boskie!
Gdy po latach zapytałem o to Kukiza, powiedział, że nie pamięta zdarzenia. I
słusznie. Przecież to nie on.
Jakoś w 2016 r. Jezus został królem Polski. Czyli dla wielu
katolików królem jest tu Żyd, co jednak im nie przejdzie przez gardło. Owszem,
Jezus - jak najbardziej, byle nie Żyd. Wieści złych jest więcej: Mickiewicz był
Litwinem pochodzenia żydowskiego. Napisał „Litwo, ojczyzno moja”, nie napisał
„Polsko, ojczyzno moja”. Generał Anders był z pochodzenia Niemcem, podobnie jak
Kopernik. Spoko, dziś czasy są takie, że co drugi Polak jest lewakiem,
komuchem, Żydem albo Niemcem. Albo wszystkim naraz. I gdyby na tej podstawie
napisać hasło w Wikipedii, to składałoby się z takiej mniej więcej definicji:
„Naród niewiadomego pochodzenia, w połowie złożony ze zdrajców, z komuchów,
Żydów i lewaków, w drugiej zaś połowie z bohaterów, patriotów, ludzi dobrych,
życzliwych i pracowitych, przy czym obie te połówki wymieniają się rolami mniej
więcej co 30 lat”.
Chcą zerwać epolety
z trumien generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Czyli stan wojenny wprowadzili
dwaj szeregowcy. Obaj doprowadzili też do aktu zdrady narodowej o nazwie
Okrągły Stół, który był ogromną radością 30 milionów Polaków, a który
przygotowali pogrobowcy Trzeciej Rzeszy (takie coś słyszałem przed chwilą z ust
pewnego młodego posła). Dzięki temu zdarzeniu wedle jednych Polska odzyskała
wolność, wedle innych utraciła niepodległość. Ci drudzy stawiają teraz pomniki
dawnym zbrodniarzom, którzy tak walczyli o wolność, że palili polskie wsie,
gwałcili kobiety i mordowali polskie dzieci. Stawiając je, wrzeszczą w twarz
ofiarom, że to byli bohaterowie. Z kolei ci, którzy wówczas strzelali do owych
zbrodniarzy - dziś z pomników spadają, choć przez lata byli bohaterami i nawet
mieli swoje ulice. Innych, co walczyli z Niemcami, wypchnięto w cień.
Przyzwoici z podłymi wymieszali się tak dokładnie, że nikt już nie wie, kto
jest kto.
Chcą odebrać
dystynkcje generalskie kosmonaucie Mirosławowi Hermaszewskiemu. Rozmawiałem z
nim kiedyś - urzekający człowiek, brawurowry pilot, zero w nim polityki. Coś
jak Jurij Gagarin czy Neil Armstrong - w cywilizowanym świecie nikt by ich nie
śmiał tknąć. Zbudował dom, na podjeździe posadził wielką rabatę w kształcie
serca z czerwonych róż dla żony. Smartfona nosi w skarpetce na nodze, żeby go
nie zgubić. Nic mu to nie pomoże - tu jest Polska, a on był w niej bohaterem.
Zapłaci za to.
Zbigniew Hołdys
Degradacje
Dla budowy etosu służby wojskowej w wolnej
i niepodległej Rzeczypospolitej Polskiej niezbędne jest (...) oczyszczenie Sił
Zbrojnych RP w sferze symbolicznej” - zdecydował rząd. I przyjął ustawę
pozwalającą na degradację żyjących i zmarłych oficerów i podoficerów.
To ma być - jak
twierdzą premier Morawiecki i szef MON Mariusz Błaszczak - akt sprawiedliwości
dziejowej. Po blisko 30 latach od upadku PRL, gdy wielu „beneficjentów” ustawy
już nie żyje. Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka, którzy są„twarzami”
pisowskiej ustawy, nie udało się prawomocnie osądzić ani za grudzień 1970 r. na
Wybrzeżu, ani za pacyfikację Kopalni Wujek, ani za stan wojenny. Teraz więc zostaną
zdegradowani bez sądu, pośmiertnie, bez możliwości obrony. I wbrew obyczajom.
Ale zapewne części społeczeństwa rzeczywiście da to satysfakcję.
Samemu PiS na pewno, bo działania „w sferze
symbolicznej” to jego specjalność. Najczęściej działania te mają zresztą realne
skutki, jak „wstawanie z kolan” w polityce zagranicznej czy walka z
„pomawianiem narodu polskiego o zbrodnie”. I, oczywiście, kult żołnierzy
wyklętych, który wzmógł przemarsze nacjonalistów pod antysemickimi
rasistowskimi hasłami. Pisowska ustawa na pierwszy ogień
bierze członków WRON (Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego) - ciała, które
przejęło władzę podczas stanu wojennego. Tu działania „w sferze symbolicznej”
są szczególnie potrzebne, bo - jak wskazują badania opinii publicznej - wciąż większa
część społeczeństwa polskiego (41 proc.) uważa, że stan wojenny był uzasadniony
(przeciwnego zdania jest 35 proc.). Może społeczeństwo mniej będzie popierać
stan wojenny, jeśli się okaże,
że wprowadził go szeregowiec Jaruzelski?
Członkowie WRON mają
być zdegradowani automatycznie. Pozostałym przysługuje odwołanie do sądu
administracyjnego. Ustawa przewiduje możliwość zdegradowania każdego, kogo szef
MON uzna za osobę, która „w latach 1943-1990 swoją postawą sprzeniewierzyła się
polskiej racji stanu”. Wymienia się cztery grupy czynów świadczących o sprzeniewierzeniu:
walkę z polskim podziemiem niepodległościowym w latach 1943-56, oskarżanie i
skazywanie członków owego podziemia w ramach wojskowego wymiaru
sprawiedliwości, wydawanie rozkazów użycia broni palnej wobec ludności cywilnej
i prześladowanie żołnierzy ze względu na pochodzenie lub wyznawaną religię
(dziś żołnierzy przymusza się do udziału w mszach towarzyszących każdej
uroczystości państwowej, ale jakie czasy, takie obyczaje).
Ciekawe, czy
żołnierze wyklęci, którzy mordowali ukraińską i białoruską ludność cywilną,
będą ustawie podlegali? Czy raczej „wyklęci”, w tym kolaborująca z hitlerowcami
Brygada Świętokrzyska, której mogiłę uczcił niedawno premier Morawiecki w
Monachium, będą wzorem „najwyższych wartości wywodzących się z polskiej
tradycji rycerskiej i wojskowej” (cytat z uzasadnienia ustawy)?
Żołnierzy degradować ma szef MON Mariusz
Błaszczak. On w wiek poborowy wszedł już w III RP, więc nie grozi mu objęcie
ustawą, jak np. poborowym, którym wypadła służba w 1968 r. podczas interwencji
Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, w 1970 r. na Wybrzeżu czy w stanie
wojennym. Ustawa degradacyjna przypomina tu ustawę lustracyjną z 2006 r.,
napisaną głównie przez urodzonych po sierpniu 1972 r. posłów PiS i PO, a więc
ich samych nieobejmującą.
Dokumentację
degradacyjną przygotuje IPN. Wygasło już zainteresowanie lustracją zwykłą, więc
lustracja stopni wojskowych może IPN ożywić. I podnieść jego prestiż w opinii
publicznej, nadwerężony na skutek ustawy o karalności za „pomawianie narodu
polskiego o zbrodnie”. Okazało się bowiem, że materiały ze śledztw IPN są
bogatym źródłem informacji o owych zbrodniach - np. popełnianych przez tzw.
żołnierzy wyklętych. W tej sytuacji lepiej więc dać IPN bezpieczniejsze zajęcie
niż śledztwa historyczne.
W PRL wojsko było
„komunistyczne”, podobnie jak reszta państwa. A więc przed PiS jeszcze sporo
możliwości „działań w sferze symbolicznej”, dających satysfakcjonujące poczucie
dziejowej sprawiedliwości. Od jakiegoś czasu mówi się o weryfikacji stopni
naukowych.
Ewa Siedlecka
Pędzący do tyłu
Świat stoi u progu
technologicznej rewolucji, a my zamiast się na nią przygotowywać, wciąż w
centrum uwagi mamy przeszłość. To przeszłość właśnie, a nie przyszłość, polski
rząd usiłuje kształtować.
Jeszcze nigdy technologie nie rozwijały się
w takim tempie i nie zmieniały tak odczuwalnie naszego życia!” - podczas
dorocznego Mobile World Congress, który właśnie zakończył się w Barcelonie,
prezes Nokii (firmy, która od robienia gumiaków przeistoczyła się w giganta
telekomunikacyjnego) Risto Siilasmaa proponował, żeby spojrzeć na świat nieco
inaczej. „Już nigdy w przyszłości nie będziemy świadkami zmian powolniejszych
od tych, które widzimy dziś” - podkreślał. Na to trzeba się nastawić, ale i
przygotować.
Proces jest trudny:
wymagający zarówno w dziedzinie edukacji, jak i budżetu, infrastruktury czy
prawa. Potrzeba zmian w planowaniu i zmian w myśleniu. Nowe metody wykorzystywania
i produkowania energii; smart cities (mierzące natężenie ruchu kołowego,
pieszego, zanieczyszczenie, innowacyjne także w dziedzinie bezpieczeństwa);
sztuczna inteligencja umożliwiająca urządzeniom wszelkiego rodzaju
porozumiewanie się między sobą, przyjmowanie naszych poleceń głosowych i
załatwianie za nas wielu spraw; wreszcie: zabiegi chirurgiczne robione przez
internet nawet z innego kontynentu oraz samochody i autobusy bez kierowców - jeśli
to jeszcze nie do końca jest dzisiejszość, to na pewno nieodległa przyszłość.
W Barcelonie, podczas tych kolosalnych
targów wiedzy i postępu, nie tylko odbywały się prezentacje najnowszych cudów
technologicznych, ale też liczne spotkania. Hale huczały; wymieniano się
adresami i pomysłami; były debaty, konferencje, wykłady. Firmy wielkie i małe,
kraje potężne i też te słabsze chwaliły się swoimi ofertami oraz tłumaczyły
poszczególne strategie badań i rozwoju. Do nas, grupy posłów z Parlamentu
Europejskiego, apelowano o zmiany legislacyjne, które umożliwią Europie udział
w światowym wyścigu technologicznym, bo bez udziału w rewolucji 5G przegramy -
staniemy się skansenem.
Na końcu jednej z hal znalazłam też małe polskie stoisko -
salonik w kolorach biało-czerwonych z fotelikami umożliwiającymi wygodne
rozmowy. Była też kartka ze spisem niektórych polskich firm obecnych na MWC
oraz pendrive w polskich barwach, który sympatyczna obsługa dała mi w
prezencie. Nie odniosłam jednak wrażenia, że stoisko to jest oblegane i budzi
większe zainteresowanie.
Bo w Polsce przyszłość nie jest w centrum
uwagi. W centrum uwagi jest przeszłość. Co więcej, to nie przyszłość, lecz
przeszłość właśnie polski rząd usiłuje kształtować, zmieniać. Nawet momentami
mu się to udaje. „Kto to są ci żołnierze przeklęci?” - zapytał jakiś czas temu mój
znajomy. Kiedyś był w Krakowie na Erasmusie, nieźle sobie radzi z naszym
językiem i stara się być na bieżąco w tym, co u nas. - Wyklęci! Matthieu,
uważaj! Niech ci się to nie myli! - przestrzegałam. Licho wie, kogo i za jakie
grzechy obejmie jeszcze nowa ustawa IPN...
Zamiast inwestować
w przyszłość, pieniądze idą na „politykę historyczną” - oczywiście tę zgodną z
wizją PiS. Na pomniki ofiar zamachu, którego nie było, na tablice nadające
ulicom i placom nazwiska nowych patronów, obsesyjnie wszędzie tych samych, na
śledzenie oraz zatrzymywanie osób, które nie wytrzymując nazwiska Kaczyńskiego
na każdym rogu czy rondzie, zasłaniają zmienione nazwy.
Podczas kiedy
Europa szuka rozwiązań umożliwiających szybszy przepływ oraz bezpieczeństwo
danych w sieci, propozycji na wspólne prawo dotyczące własności intelektualnej
i praw autorskich, w Polsce za sprawą PiS wielkiej wagi nabierają wydarzenia
marginalne. Kto dziś interesuje się Zdzisławem Krasnodębskim? Kto w ogóle wie,
kim on jest? Czy funkcja jednego z 14 wiceprzewodniczących PE warta jest tylu
godzin czasu antenowego i pierwszych stron gazet? Ryszard Czarnecki był
szokiem, ale nie dlatego, że był słabym wiceprzewodniczącym, lecz dlatego, że
obwieścił światu, iż w Polsce grasowali szmalcownicy i że nadal istnieje taka
tradycja. Jego samego zapomną - a może już zapomnieli - ale wiedza o
shmaltsovniks rozeszła się szeroko i pozostanie w pamięci.
Polska, niestety, nie jest pępkiem świata.
Dziś interesujący są ci, którzy mają coś do zaproponowania, którzy wnoszą coś
pozytywnego do toczących się dyskusji, którzy wspólnie wypracowują odpowiedzi
na ogromne wyzwania. Tymczasem tzw. media publiczne wydzwaniają do mnie z
pytaniem, czy namawiałam do głosowania przeciwko Krasnodębskiemu?
Bo Polak musi na Polaka. Nawet jeśli ten Polak pracujący od
20 lat w Niemczech szkodzi Polsce, bo rzuca pomysłami typu polexit, proponuje
niemieckie obywatelstwo dla Donalda Tuska, a dzień przed głosowaniem organizuje
w europarlamencie debatę na temat reparacji wojennych.
„Niech już będzie ten kandydat Europejskich
Konserwatystów, trudno, są ważniejsze sprawy” - nędzny wynik, ale
wystarczający. Polska jest coraz mniej interesująca. Polska zaczyna nużyć.
Nie widać postępu, ciągle te same problemy z Polską są już
nudne i beznadziejne. Co innego zajmuje polityków europejskich: dobre
zaplanowanie i jak najlepsze wykorzystanie najbliższej perspektywy finansowej
(europejski budżet jest planowany co 7 lat), konsolidowanie strefy euro i wiele
innych projektów na przyszłość, które realnie wpływają na życie mieszkańców
Unii.
Podczas ostatniej debaty o Polsce sala
plenarna była niemal pusta. Zostali z nami jeszcze najbardziej zaangażowani
przyjaciele. Ale i ich rozczarowujemy, wstrzymując się od głosu lub nie biorąc
udziału w głosowaniach dotyczących praworządności. My, opozycja, walczymy
przecież o demokrację i praworządność! Więc upieram się, że musimy być
jednoznaczni - choćby nie wiem jaki hejt się wylewał, choćby nie wiem ile
wstrętnych, jątrzących tekstów wygłaszały telewizje reżimowe i publikowały
pisma pisowsko-propagandowe, choćby nie wiem ile szubienic stanęło, choćby nie
wiem ile listów z pogróżkami przychodziło. Unikami i chowaniem głowy w piasek
opozycja nie zbuduje ani narracji, ani strategii, ani nikogo nie przekona do
swoich racji - tak w Polsce, jak i za granicą.
Na koniec, specjalnie dla partii chadeckich, pozwolę sobie
przytoczyć z Kazania na Górze: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie.
A co nadto jest, od Złego pochodzi” (Mt 5, 37).
Róża Thum
Jarosław i rock and roll
Mogłoby się wydawać, że show-biznes
nastawiony jest za pomocą tzw. show głównie na pieniądze. Nie jest tak do
końca, bo podmiotem decydującym ostatecznie o tym, co się chce zaprezentować
publiczności, jest artysta. Liczy się jego talent, praca, ale też jego gust,
poglądy, etyka zawodowa, kręgosłup moralny. Wypisuję te „oczywiste prawdy”,
ponieważ coraz więcej jest wiadomości pojawiających się i w branży, i w
mediach, że wielcy artyści w ramach tras koncertowych coraz mniej chętnie
decydują się na występy w Polsce, a czasem po prostu nasz kraj omijają.
Pewnie niechętnie
występuje się w kraju, w którym są zastrzeżenia co do wolności słowa,
tolerancji oraz w którym stawia się pod znakiem zapytania zasady demokratycznego
państwa. Nikt przecież nie zmuszał grupy U2 do demonstrowania podczas koncertu
w Polsce ich przywiązania do idei solidarności. Nikt nie oczekiwał, że przy
okazji wręczenia Oscara za całokształt twórczości Andrzejowi Wajdzie zostanie
mu zgotowana owacja jako prawdziwemu twórcy wolności.
W czasach polskiego
osamotnienia, kiedy najbliższym sojusznikom musimy tłumaczyć rację naszych
wątpliwych ustaw, przytoczę historię z mojego zawodowego życia, która jest
świadectwem różnicy w postrzeganiu przez świat tego, czego z rąk rządzących
doświadczamy. Kiedy naszym marzeniem było zaproszenie do udziału w festiwalu
Solidarity of Arts laureata 27 nagród Grammy Quincy’ego Jonesa, okazało się,
że jego niebotyczne honorarium przekracza wielokrotnie nasze budżetowe
możliwości. Ale kiedy Quincy Jones dowiedział się, że festiwal odbywa się w
Gdańsku, kolebce Solidarności i mieście wolności, jego honorarium zostało
wielokrotnie zmniejszone, a jedynym warunkiem zapisanym w umowie było odbycie
przez naszego gościa spotkania z bohaterem narodowym, prezydentem Lechem
Wałęsą. Papież muzyki, producent płyt Michaela Jacksona, 15 minut przed czasem
czekał na Lecha Wałęsę w swoim najlepszym garniturze, a planowany na godzinę
lunch zamienił się w trzygodzinne spotkanie przyjaciół, których dokonania
szanują najwięksi przywódcy tego świata. Ciekawe, jak będzie wyglądało
spotkanie grupy The Rolling Stones z Jarosławem Kaczyńskim, któremu towarzyszyć
będzie człowiek wolności, pani prezes Julia Przyłębska.
Krzysztof Materna jest satyrykiem,
aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz