Prawo i
Sprawiedliwość nie jest partią zakorzenioną w społeczeństwie, pewną jego
poparcia, więc ciągle boi się reakcji swoich wyborców - mówi Kazimierz Michał
Ujazdowski, europoseł, były działacz PiS
Rozmawia Aleksandra Pawlicka
Newsweek: Czy konserwatysta Kazimierz Michał Ujazdowski dobrze się
czuje w Polsce 2018 roku?
Kazimierz Michał Ujazdowski:
- Zróbmy na początku jedno
zastrzeżenie: zdecydowałem się ograniczyć komentowanie polityki, więc jeśli
czynię odstępstwo, to tylko dlatego, że umówiliśmy się na rozmowę o stanie
państwa. A jeśli tak, to znaczy, że ono wymaga naprawy.
Jak opisałby pan dzisiejszą
władzę? Jest prawicowa, konserwatywna, endecka, populistyczna?
- To władza monopolistyczna,
nieefektywna i tworzącą państwo tymczasowe. Obliczone na czas panowania
politycznego kierownictwa PiS pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego. I ani
chwili dłużej. Krótko mówiąc, to monopol i prowizorka polegające na tym, że
usuwa się niezależne instytucje państwowe nieodzowne dla dobrego funkcjonowania
Rzeczypospolitej i uzależnia je od ośrodka politycznej dyspozycji, który
znajduje się poza państwem,
w rękach prezesa PiS i jego
najbliższego otoczenia.
To władza dla władzy?
- Oglądana okiem zewnętrznym
może kojarzyć się ideologicznie z prawicą w sensie odwołań do tradycji narodowej,
do idei silnego państwa, do wzrostu pozycji na arenie międzynarodowej. Tyle że
w rzeczywistości jest zaprzeczeniem konserwatywnych nurtów polskiej
centroprawicy. Myślę o tradycji idącej od Stańczyków do Ruchu Młodej Polski. To
tradycja stawiająca na ewolucję, a nie rewolucję, i na uczenie się na własnych
błędach. Działania PiS z tak rozumianym konserwatyzmem stoją w całkowitej
sprzeczności.
Na czym polega ta
sprzeczność?
- Na pogardzie dla instytucji, braku
szacunku dla prawa, zawłaszczeniu państwa, na ideologii dzielącej wspólnotę. I
wreszcie na zerwaniu związku między patriotyzmem a zobowiązaniami
uniwersalnymi, bo konserwatyzm w polskiej tradycji, od Czartoryskiego
poczynając, wyrażał się tym, że potrafił łączyć miłość do ojczyzny z
europejskim oddechem, ze zobowiązaniami wobec szerszych wspólnot. A dziś co?
Okopanie się, izolacja i strach przed wyimaginowanym wrogiem.
Napisał pan o sobie: „Jako
konserwatysta należę do szkoły, która traktuje państwo jako naturalną
instytucję broniącą ładu społecznego i bezpieczeństwa narodowego - ani jako
wroga, ani jako obiekt bałwochwalstwa”. Czy PiS traktuje państwo
bałwochwalczo?
- PiS traktuje bałwochwalczo nie
państwo, lecz własną formację. Wszystko jest złożone na ołtarzu interesów partii.
To jest rządzenie poprzez eskalację konfliktu społecznego i tworzenie ostrego
podziału dzielącego wspólnotę. W efekcie część społeczeństwa okazuje się
niegodna partycypacji w życiu narodu. Następuje de facto paraliż państwa.
Konserwatyzm w krzywym
zwierciadle?
- Niestety. Upartyjnienie
państwa nigdy nie usłuży umocnieniu, lecz obezwładnieniu go z negatywnym
skutkiem dla obywateli.
Czy to oznacza, że Jarosław
Kaczyński jest antypaństwowcem?
- Jego rządy są pozbawione
kultury państwowej. Patrząc z punktu widzenia interesu narodowego, są to rządy
osłabiające Rzeczpospolitą.
Tymczasem władza ma usta
pełne frazesów o wstawaniu z kolan.
- Dlatego uważam, że sensowna
krytyka PiS powinna odwoływać się do polskiego interesu, bo z tej perspektywy
najbardziej jaskrawo widać szkody, jakie ta władza wyrządziła Polakom. Skuteczniejsze
jest odwołanie się do dobra Rzeczypospolitej i obywateli niż do abstrakcyjnych
wartości europejskich. Nie mówiąc o tym, że straszenie PiS już nie działa. W
ten sposób nie wygra się wyborów.
Jaka więc powinna być oferta
opozycji?
- Powinna dawać nadzieję na
nowe, na przezwyciężenie konfliktu i zjednoczenie wspólnoty. Ta oferta musi
łączyć wolność z odpowiedzialnością społeczną państwa. Nie może grzeszyć ani
neoliberalizmem, ani socjalizmem. Znalezienie takiej recepty nie jest łatwe,
ale chyba nikt dziś nie ma złudzeń, że wygranie z PiS to prosta sprawa.
A jeśli PiS uniemożliwi wolne
wybory?
- W odróżnieniu od tych, którzy
straszą autorytaryzmem, nie przypisuję władzy PiS intencji sfałszowania wyborów.
Polacy nie zezwoliliby na dyktaturę likwidującą legalne wybory. Istnieją
możliwości społecznej kontroli. Kluczem w całej sprawie jest to, że obecna
władza jest nieefektywna, i to trzeba Polakom uświadomić.
Dlaczego nieefektywna, skoro
ma rząd, parlament, prezydenta, kontroluje sądy?
- Kłania się stara prawda Tocqueville’a, że centralizm - a ja dodam: plus nieufność - powoduje
wytracenie energii i wskutek tego paraliż. Dobre rządzenie w warunkach
europejskich wymaga przywództwa połączonego ze zdolnością do współpracy z
niezależnymi instytucjami publicznymi, ze środowiskami eksperckimi, z
samorządami. U nas rządzi Nowogrodzka, narzucając opaczną wizję narodu:
skurczonego, który ma mniej ambicji, a więcej pretensji. Słabość tej władzy
polega między innymi na tym, że nie mobilizuje Polaków do wielkich
przedsięwzięć, wzrostu, pomnożenia istniejącego potencjału, modernizacji.
Napisał pan niedawno:
„Polityka PiS polega nie na rozpoznaniu własnej godności narodu, tylko na
mnożeniu pretensji do świata i braku empatii”.
- Odwoływałem się do wspaniałej
książki Maritaina „Wieśniak znad Garonny”. Francuski filozof pisał, że naród
powinien rozpoznać własną godność i rozumieć inne narody. Myślę o tym, że
Solidarność wyzwalała nas do godności i energii w okresie zmagań z komunizmem
i w jakimś stopniu w wolnej Polsce. PiS wyzwala nas jedynie do niechęci i
przerzucania odpowiedzialności na innych. Oczywiście, współczesna polityka
operuje emocjami, zwykle złymi, i nie jest to specyfika polska, ale istotą
tego, co dzieje się w naszym kraju, jest brak elementu pozytywnego.
Duch solidarności, z którego
byliśmy tak dumni, jest trupem?
- Tak daleko bym się nie
posunął. Dla wielu Polaków jest to dziedzictwo zobowiązujące do szlachetnego
patriotyzmu, jedności, ale nie zmienia to faktu, że władza PiS próbuje
instrumentalizować dziedzictwo Solidarności.
Zawłaszczyć dla własnych
celów?
- Fatalna praktyka tego rządu
polega na zaczynaniu wszystkiego od nowa, co prowadzi do wyniszczania pamięci
państwa i nie pozwala czerpać z dotychczas zdobytej wiedzy. A przecież nikt,
komu naprawdę na sercu leży dobro własnego kraju, nie przekreśla dorobku
poprzedników.
PiS robi to z pychy, głupoty?
- Także z fałszu. W tym sensie,
że pozwala wykreować na nowo życiorysy w sytuacji, gdy niemała część osób piastujących
wysokie stanowiska publiczne nie ma historii heroicznej ani nawet specjalnych
zasług w pracy na rzecz tego, co nowe po 1989 r. Nie chcę powiedzieć, że w
tych życiorysach jest coś złego, ale sporo ludzi piastujących władzę
uczestniczyło w życiu III RP, nie domagając się głębokich reform. Nie
słyszałem, aby wypowiadali walkę patologiom, a dziś narracja władzy pozwala im
na nowe życie polityczne, tak jakby nie było czasu przeszłego.
Pytanie, czy to się może
udać?
- Co pani rozumie przez udanie
się?
Utrwalenie fałszywej wersji
historii w świadomości społecznej na dłużej, niż potrwają rządy PiS?
- Jeśli chodzi o to, co będziemy
uznawali w historii za cenne, to ta operacja udać się nie może, ale jeśli o
motyw takiego działania, to co rusz słyszymy deklaracje całkowicie sprzeczne z
prawdą. Na przykład to, że nikt wcześniej nie promował polskiego dziedzictwa historycznego,
a przecież takie działania - i to sensowne - podejmowano co najmniej od końca
lat 90.
Polityka historyczna PiS
stała się histeryczna?
- Uzależniona od rywalizacji
wewnętrznej, oderwana od strategii państwowej. Laboratoryjnym przykładem tego
jest nowelizacja ustawy o IPN.
Ta ustawa to wypadek przy
pracy czy cyniczna zagrywka obliczona na pozyskanie elektoratu o antysemickich
poglądach?
- Absolutnie wypadek. Gdy wszystko
robi się na szybko i bez konsultacji oraz przewidywania skutków, to efekt jest,
jaki jest. W zamieszaniu wokół ustawy widzę więcej paniki i działania po omacku
niż strategii. Co nie zmienia faktu, że PiS przy okazji postanowiło po raz
kolejny zmobilizować część społeczeństwa, której ta władza się podoba, do
szukania przeciwników czyhających na naszą godność i dobro narodowe. Jeśli
przyjmuje się taką filozofię, to niemożliwe jest wycofanie się z popełnionego
błędu. Władza nie może przeprosić, może tylko tkwić w błędzie, kosztem rzecz
jasna interesów państwa.
A odrodzenie ruchów narodowo-radykalnych,
ONR, neofaszystów to nie jest efekt flirtowania władzy z nacjonalizmem?
- Bądźmy sprawiedliwi. Prezes Kaczyński
nie chce wiązać się z tymi środowiskami, natomiast gdyby PiS trzymało się
wzorców polskiego konserwatyzmu świadomego zobowiązań wobec wspólnoty międzynarodowej,
nie mielibyśmy tego typu historii. Zbyt późno przyszła ostra reakcja na otwarty
nacjonalizm.
Martwi to pana? Był pan
twórcą polityki historycznej PiS.
- Mój francuski przyjaciel mówi:
„Jeśli cię nic nie złości, to jesteś bezużytecznym politykiem”. Dziś jestem
bardziej zirytowany niż zmartwiony. Wierzę bowiem w możliwość politycznej
zmiany i tego, że większość obywateli wybierze alternatywę. A wówczas możliwy
stanie się powrót do promocji kultury i patriotyzmu produktywnego, otwartego i
włączającego wszystkich obywateli.
Długo wierzył pan w koncepcję
państwa Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy prezes pana zwiódł?
- Będąc w PiS, nie kopiowałem
poglądów, wyrażałem własne, szczególnie w sprawie reformy państwa i mecenatu w
kulturze. Przypomnę, że gdy pierwszy raz kierowałem resortem kultury, PiS
jeszcze nie istniało. W ostatnich kampaniach, zarówno prezydenckiej, jak i
parlamentarnej, obietnice słuchania Polaków, naprawy państwa i sprawiedliwej
dystrybucji dóbr były głoszone przez tę partię z przekonaniem. To rozmiar
zwycięstwa odmienił strategię. PiS nie spodziewało się takiej wygranej. Gdyby
Jarosław Kaczyński stanął w obliczu konieczności rządów koalicyjnych, to
musiałby przyjąć inną logikę rządzenia. Tymczasem dostał większość bezwzględną
w parlamencie i ona dała mu impuls do zupełnie nowej polityki.
Na czym ta polityka polega?
- To nie jest polityka słuchania
ludzi, a co najwyżej oferowania społeczeństwu programów z rachubą na uzyskanie
poparcia. Na tym polega 500+. PiS nie jest partią zakorzenioną w społeczeństwie,
pewną jego poparcia, więc ciągle boi się reakcji swoich wyborców. Najlepszym
dowodem była ostatnio panika, jaką wywołały informacje o premiach i nagrodach
dla rządu, które mogły oznaczać nagłą utratę popularności. Dlatego PiS nie
skupia się na tym, co obiecało - na prawdziwej reformie państwa, aby mogło ono
skutecznie przeciwstawiać się nadużyciom i krzywdom oraz egzekwować
sprawiedliwość - ale na eskalacji negatywnych emocji, bo to łatwiejszy sposób
utrzymania poparcia. Łatwiejszy dla partii, szkodliwszy dla państwa i
obywateli.
Czy ręczne sterowanie jest
ucieleśnieniem marzenia Kaczyńskiego o pełni władzy?
- Decydujące jest raczej jego
wyobrażenie o przywództwie i decyzyjności. Z publicznego punktu widzenia kluczowa
jest nierozliczalność tej władzy. To odstępstwo od cywilizowanych reguł.
Władza Angeli Merkel,
Emmanuela Macrona czy Theresy May, a także
Orbana podlega rozliczeniu. Ponadto w naszym przypadku władza „spoza państwa”
jest powolna i popełnia rażące błędy. Ale skoro nie ma rozliczalności - nie ma
i odpowiedzialności.
Dlaczego prezydent jako głowa
państwa nie interweniuje?
- Prezydent wybrał bezpieczne
miejsce w obozie władzy za cenę ograniczenia swojej konstytucyjnej roli. Mógł
wybrać inaczej - Polacy dali mu taką szansę w czasie protestów lipcowych w
sprawie ustaw sądowniczych. Nie zechciał z niej skorzystać.
Liczy na reelekcję?
- Zbigniew Herbert napisał
kiedyś: „Cenimy bezpieczeństwo, tę grę, w której główną wygraną jest zaledwie
stawka, nędzny żeton uprawniający do kontynuowania zabawy, dopóki służy ręka.
Bezpieczeństwo, cóż to jest bezpieczeństwo. Trwożliwa formuła szczęścia. Życie
bez walki”. To cytat z „Securitas” w „Królu mrówek”.
Dedykuję ten fragment panu prezydentowi.
Kazimierz Michał Ujazdowski jest europosłem z Dolnego
Śląska i Opolszczyzny, był dwukrotnym ministrem kultury, dwukrotnie opuszczał
PiS, ostatnio w styczniu 2017 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz