Był działaczem i
rzecznikiem sopockiego PiS, pracował w Telewizji Republika. Teraz z nadania
Jacka Kurskiego jest twarzą „dobrej zmiany” w TVP Info. Według jednych własną
twarz przy tej okazji traci, według innych dopiero zyskuje
Elżbieta Turlej
Prywatny numer
Michała Rachonia mają nieliczni, najbardziej zaufani. Pewnie dlatego, kiedy
dzwonię, odbiera od razu. Chcę zapytać między innymi o to. jak ocenia bojkot
swojego programu „Woronicza 17”
przez polityków opozycji. I dlaczego podczas jednego z ostatnich programów
rzucił na wizji, że któryś z nich wynajmuje mieszkanie na dom publiczny.
- Moja praca. to. co robię i jak robię, powinna dać o mnie
najlepsze świadectwo. Nie zwykłem mówić o sobie, tym bardziej nie będę mówić o
zatrudniającej mnie telewizji publicznej - rzuca do słuchawki. - Ale proszę
jeszcze zadzwonić jutro. Zobaczymy.
Dzwonię przez kolejne dni. Nie
odbiera. Nie oddzwania.
- Stary numer. A zapytał, kiedy musisz oddać materiał?
Zobaczysz, że odbierze właśnie wtedy - śmieje się znajomy z sopockiego PiS. -
Gra na zwłokę. A gracz z niego niezły. Choć on sam woli inne określenie:
strateg.
ŚRODKOWY
Już jako młody chłopak miał manię wielkości -
mówi o bratanku profesor Janusz Rachoń, były rektor Politechniki Gdańskiej i
były senator RP. - Chciał być na świeczniku, imponować innym. Słowem: zostać
gwiazdą.
Miał warunki na świetnego koszykarza. Dwa metry wzrostu,
silny, skoczny. Idealny środkowy - zawsze pod koszem, zbierający piłki i
blokujący rzuty rywali. Wykorzystywał te atuty w gdańskim AZS. ale wiedział, że
w sporcie wybić udaje się tylko nielicznym.
Rodzice skończyli AWF, ale ojciec pracował w klubie
sportowym i hotelu. Matka organizowała Targi Gdańskie. W domu nigdy nie było
luksusów, rodzice zresztą się rozwiedli. Stryj powtarzał, że grunt to solidne
wykształcenie, Michał zdawał więc na prawo, ale się nie udało. Później wybrał
politologię na Uniwersytecie Gdańskim. - Obserwowałem, jak pod wpływem studiów
staje się coraz bardziej cyniczny i wyrachowany - wspomina prof. Janusz Rachoń. - Liczył się dla niego polityczny PR. Nie
idea. ale to, jak ją sprzedać. Już wtedy jego idolem był Jacek
Kurski, który wyciągnął Donaldowi Tuskowi dziadka z Wehrmachtu. Mówiłem, że
to, co robi. jest głęboko nieetyczne i podłe. Michał odpowiadał: „Ale jakie
skuteczne!”.
W czasie studiów poznał dr. Jerzego Targalskiego,
związanego z PiS historyka, tropiciela agentów i przyszłego „czyściciela”
Polskiego Radia. Pod jego wpływem zaczął szukać agentów w swojej najbliższej
rodzinie.
- Targalski przekonywał mojego bratanka, że skoro w czasie komuny pracowałem
na uniwersytetach za granicą, to musiałem być tajnym współpracownikiem -
wspomina prof. Rachoń. – Nie docierało do niego, że po pierwsze, to nieprawda.
a po drugie, zostałem dwukrotnie pozytywnie zlustrowany. Powtarzał: „Nie ma
dowodów, że stryj był tajnym współpracownikiem. ale też nie ma dowodów, że nie
był”. Taką samą konstrukcję logiczną usłyszałem od niego, kiedy dyskutowaliśmy
o katastrofie smoleńskiej. Michał powtarzał: „Nie ma dowodów, że to był zamach.
ale też nic ma dowodów, że to nic był zamach”.
Profesor Rachoń opowiada dziś, że już wtedy zastanawiał się z niepokojem
jak i gdzie - z takim podejściem do życia - bratanek zrealizuje swoje marzenia
o wielkości i sławie. Tuż po studiach nie było mu
przecież łatwo. Z doskoku prowadził biuro prasowe turnieju Prokom Open należącego do Ryszarda Krauzego. Zajmował się też PR-em
stowarzyszenia Sopot March
Racing Center, właściciela dyskoteki
Copacabana. Obsługiwał organizowany przez prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza
zlot jachtów Baltic
Sail.
- Klepał wtedy biedę i chyba nie
był ubezpieczony - przypuszcza Janusz Rachoń.
OFICER
Miałem wrażenie, że mógł pracować dla każdego, ale też. gdyby przyszedł lepszy
pracodawca, błyskawicznie go zdradzić - wspomina prezydent Sopotu Jacek
Karnowski. Jednak najlepszym pracodawcą okazuje się dla Michała Rachonia PiS.
W 2004 roku dostaje pierwsze ważniejsze partyjne zlecenie: prowadzi kampanię
Anny Fotygi do Parlamentu Europejskiego. Fotyga do europarlamentu się dostaje,
a Michał Rachoń rusza na odcinek walki z tzw. układem sopockim. Atakuje swoich
byłych pracodawców - Ryszarda Krauzego, właścicieli dyskoteki Copacabana i
związanego z PO Pawła Adamowicza.
Atakuje też prezydenta Jacka Karnowskiego. który - co PiS zakłada, a
Rachoń ma udowodnić - jest capo di tutti capi układu sopockiego.
- Posługiwał się szczeniackimi metodami, ale był uciążliwy - opowiada
Karnowski. - Zamówił u kolegi ze szkoły, lokalnego barda, szkalującą mnie
piosenkę. Razem z innymi bojówkarzami z PiS usiłowali zakłócać przemarsze, w
których szedłem - między innymi z okazji rocznicy wejścia Polski do Unii
Europejskiej. Zrobili też monidło z moją twarzą, do której przytwierdzili
hasło: „Zawsze biorę łapówki”.
Jak wspomina prezydent Karnowski, największym świństwem było podjechanie
wynajętym przez PiS piętrowym autobusem przed jego dom. A z autobusu ktoś
wykrzykiwał pod jego adresem inwektywy. Świadkiem tego była przerażona kilkuletnia
wtedy córka Karnowskiego.
- Pan Rachoń próbował mi przypisać całe zło tego świata, łapówkarstwo,
kontakty z mafią, ale też sugerował, że osobiście chcę mu zaszkodzić -
uśmiecha się Karnowski. - Usiłował mnie za te wyimaginowane winy ukarać. (Idy
został rzecznikiem prasowym ówczesnego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka, zerwał
jedno z wcześniej zaplanowanych moich spotkań z ministrem. Ostrzegł go, że w
mojej sprawie działają służby specjalne. i do spotkania nie doszło.
Janusz Kaczmarek, który zatrudnił Rachonia po rekomendacji znajomych z
Uniwersytetu Gdańskiego, zapamiętał dwa momenty - kiedy go przyjmował do pracy
i gdy się rozstawali. - Podczas rozmowy kwalifikacyjnej zwróciłem uwagę na
jego bujną czuprynę - mówi Kaczmarek. - Powiedziałem, że coś musi z nią
zrobić. Stwierdził: „Mam długie włosy, jeśli jestem w opozycji" i
następnego dnia przyszedł krótko obcięty. Ale kiedy wskutek podejrzeń o
przeciek w sprawie planowanej akcji CBA zostałem zdymisjonowany. błyskawicznie
się ode mnie odciął. Napisał na swoim blogu: ,.Co ma zrobić oficer, którego
dowódca zdradził?"
W tej samej notatce Rachoń opisał konwencję wyborczą PiS. podczas której
przemówienia Kaczmarka słuchał prezes Kaczyński. Zdradził, że minister stworzył
je na podstawie jego pisma. Dodał: „Oklaski, które przerywały jego
przemówienie, traktowałem jako własne, siedząc sobie gdzieś pod ścianą z
aparatem fotograficznym w ręku”.
SOLISTA
- Po strach: pracy w MSWiA postanowił ruszyć spod
ściany i zacząć grać na siebie - zdradza były znajomy z sopockiego PiS. -
Wiedział, że nieważne jak, byle mówili o nim. Rachoniu, a nie o jego chlebodawcy,
czyli partii.
Okazja do zagrania „na siebie” pojawiła się wraz z wizytą Władimira Putina w Polsce we wrześniu 2009 roku. (idy prezydent Federacji
Rosyjskiej przemawiał na Westerplatte, Rachoń - przebrany za penisa z
przytwierdzonymi do czubka kolorowymi balonikami - krzyczał przed hotelem w
Sopocie: „Putin morderca”. Tłumaczył potem, że
chciał zwrócić uwagę świata na zbrodnie prezydenta Rosji. Wyjaśniał też, że
penis miał latać, ale nie udało się napełnić helem odpowiednio dużego balonu.
Ktoś się musiał poświęcić. Padło na niego. 1 koleżankę, którą - żeby penis się
nie zapadał na czubku - niósł na barana.
- Okazał się godnym i skutecznym naśladowcą swojego mistrza Jacka Kurskiego - mówi znajomy z sopockiego PiS.
- Świat wreszcie o nim usłyszał.
Po wygooglowaniu hasła „Putin” to jego zdjęcia wyskakiwały tuż po fotkach
premiera Rosji polującego na tygrysy czy łowiącego ryby w Bajkale.
Zrobiło się wokół niego głośno również na linii partyjnej. Sopockie PiS
odcinało się od akcji, a Rachoń stwierdził, że to jego osobisty protest i
jeśli trzeba, podda się karze.
List otwarty wystosował wtedy do
niego Janusz Palikot. Radził: „Jeśli chcesz Pan zrobić karierę w polityce,
musisz Pan zapamiętać moje słowa. Otóż Panie Rachoń. żeby robić za członka,
trzeba być twardym, a nie miękkim. A Pan jesteś cienias i mięczak. I dlatego
jako penis jesteś Pan zupełnie niewiarygodny”.
Znajomy z sopockiego PiS twierdzi, że po aferze z penisem Rachoń uznał,
iż bycie politykiem jest nie dla niego. Widział. że działacze partyjni się
zmieniają - bywają odwoływani czy wikłani w
afery. Tymczasem jego mentorzy - tacy jak Jacek Kurski, Jerzy Targalski czy
Tomasz Sakiewicz - trwają i mają się dobrze. Rzucił legitymacją partyjną.
Przez rok publikował w „Gazecie Polskiej” i „Gazecie
Polskiej Codziennie”, ale -
podobnie jak inni szeregowi (w tym jego brat, Nikodem, filozof z
wykształcenia, dziś wicedyrektor marketingu w państwowej Enerdze) klepał biedę
na wierszówkach.
W 2013 roku, wkrótce po swoich 35. urodzinach, dostał szansę: wygrał
casting na prowadzącego w startującej Telewizji Republika. Do dziś w internecie
wisi film reklamujący nową stację. W nim roześmiany Rachoń z dłuższymi włosami
i plecakiem rzuca w stronę kamery: „Musimy tu wymyślić telewizję, której nie
było od 20 lat. Od zera”.
W ten sposób, jak dziś przekonuje jego kolega z „Gazety Polskiej” Piotr
Lisiewicz. wraz z wejściem Rachonia do studia „zaczęła się rewolucja w polskim
dziennikarstwie telewizyjnym”.
- A on po prostu zaczął stosować te same patenty, co w czasach sopockich
- śmieje się dawny znajomy z PiS. - Rozbijał konferencje prasowe, tak jak
kiedyś manifestacje. Prowokował Jerzego Owsiaka, tak jak kiedyś Karnowskiego.
1 cały czas grał na siebie. Wiedziałem, że jeśli na konferencji prasowej uda mu
się wyprowadzić Owsiaka z równowagi, nagra wszystko, wrzuci do netu i zrobi z
siebie bohatera. I tak się stało. Owsiak kazał go wyprowadzić, co potem Rachoń
przedstawił jako dowód lekceważenia widzów swojej stacji - dla których on,
Rachoń, naraża się i walczy.
W imieniu widzów i dla nich relacjonował też - używając smartfona
- przesłuchanie prezydenta Bronisława Komorowskiego,
zeznającego w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Za trzygodzinną
relację na żywo (inne media nie poświęciły jej aż tyle czasu) dostał nagrodę
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za „uratowanie honoru polskiego
dziennikarstwa”. Tak się złożyło, że podczas jej wręczenia na podium stał też
jego mentor Jerzy Targalski. nagrodzony za współautorstwo książki „Resortowe
dzieci”. Brawa bił jego inny mentor - Tomasz Sakiewicz. A wywiad w Telewizji
Republika. tuż po uroczystości rozdania nagród. przeprowadziła z nim
Katarzyna Gójska-Hejke. Prywatnie żona. Służbowo - bo poznali się w pracy w TV Republika
- przełożona.
SZEF
Baliśmy się go, a on traktował nas jak plebs - przyznaje dziennikarka TV? Info, która była podwładną
Rachonia, kiedy len. dzięki Kurskiemu. został zastępcą dyrektora Telewizyjnej
Agencji Informacyjnej ds. publicystyki. - Pamiętam, że szef portalu TVP Info, doświadczony dziennikarz,
musiał czekać pod gabinetem Rachonia. zanim ten znalazł dla niego czas.
Pamiętam też aferę, po której wziął na dywanik dwójkę moich kolegów. Zrobili
wywiad z jakimś działaczem prawicowym i jak zawsze podpisali się pod nim
skrótem od swoich nazwisk, czyli KAIN. Działacz zrobił zadymę, że robią z niego
Kaina, gorszego z biblijnych braci. Rachoń kazał im go przeprosić. Niby w imię
dobra społecznego - opowiada dziennikarka.
Jednocześnie - uważa dziennikarka - nie
słuchał społeczeństwa, dla którego miał prowadzić stację. Widzom, którzy
kontaktowali się z TVP
Info. nie podobała się jego maniera:
zaczynanie programu hasłem „Jedziemy” i kończenie go słowami: „Zostańcie z
Bogiem”. Nie rozumieli, po co dziennikarz wylewa na wizji puszkę Tigera (potem
tłumaczył, że to był jego protest przeciwko użyciu Powstania Warszawskiego do
promocji napoju). Ignorował też e-maile i telefony. Dziennikarka przyznaje, że
gdy Kurski odwołał Rachonia i zrobił z niego „główną twarz lepszej zmiany” -
czyli zostawił na odcinku prowadzenia „Minęła 20” i „Woronicza 17” - z radości poszła z kolegami na wódkę.
Tymczasem Rachoń - jak przekonuje Wojciech Czuchnowski, publicysta „Gazety
Wyborczej” - nic zamierza poprzestać tylko na byciu główną twarzą. Nadal gra
na siebie. I po swojemu. - W ubiegłym roku prasę prawicową obiegły zdjęcia Rachonia
szarpanego podczas kontrmanifestacji na Krakowskim Przedmieściu - wspomina Czuchnowski. - Rachoń grał ofiarę, ale nie
wspomniał, że chwilę wcześniej uczestnicy kontrmanifestacji wkładali za kraty
radiowozów białe róże. a on je zza tych krat wyjmował i rzucał na ziemię. I
znów był bohaterem prawicy. Jest nim również teraz, kiedy politycy opozycji
ogłosili bojkot jego programu.
Kolega z sopockiego PiS przyznaje, że wolał starego, dobrego Rachonia.
Był skuteczny. ale też cyniczny i z poczuciem humoru. Teraz jest skuteczny,
ale głęboko przekonany o własnej wielkości. I choć nawet chciałby być zabawny,
to jest straszny, a nie śmieszny. Tak jak bohaterowie nadawanej po jego
programie tzw. plastusiowej dobranocki z ulepionymi postaciami polityków.
Wśród nich tylko on i prezes Kaczyński przypominają siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz