Jednemu z oficerów
Służby Kontrwywiadu Wojskowego przyznano wynagrodzenie za lata, gdy w niej nie
pracował. Chodzi o co najmniej 1,3 mln zł, czyli niemal tyle, ile wyniosły
nagrody dla ministrów w 2017 r. Chodzi też o to, że to znajomy Antoniego
Macierewicza.
Były
wysoki rangą oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego irytuje się: - To
nie miało prawa się stać, bo jest to jawna kpina z prawa. Nie
przypominam sobie o przypadku nawet zbliżonego do tej sprawy. Chodzi
o sprawę płk. Piotra B., 45-latka, który zawdzięcza swoją zaskakującą karierę w
SKW Antoniemu Macierewiczowi i jego bliskiemu
współpracownikowi Piotrowi Bączkowi, w latach 2015-18 szefowi tej służby.
Według naszych informacji, potwierdzonych w wiarygodnych źródłach, B., oficer SKW i do niedawna jeden z menedżerów w Polskiej
Grupie Zbrojeniowej, miał dostać około 1,3 mln zł. To prawie tyle, ile premier
Beata Szydło przyznała sobie i wszystkim swoim ministrom w formie nagród za
2017 r. (wyniosły one 1,5 mln zł). Z tą różnicą, że w przypadku nagród dla
rządu naruszone zostały zasady przyzwoitości, a w przypadku wypłaty dla B. co
najmniej nagięto prawo.
O ile nie złamano, bo funkcjonariusz dostał pieniądze jako
zaległe wynagrodzenie za lata, gdy w SKW nie pracował.
Tajne na wynos
Sprawa ma związek z jego służbą w
SKW ponad 10 lat temu. B. - wówczas kapitan - w2007
r. był zastępcą Agnieszki W., dyrektor Biura Ewidencji i Archiwum SKW, które
m.in. odpowiadało za bezpieczeństwo wszystkich dokumentów operacyjnych, w tym
teczek agentów zgromadzonych w siedzibie służby przy ulicy Oczki w Warszawie.
Trafił tam z delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Łodzi. - Był
szeregowym oficerem operacyjnym. Człowiek, jakich tysiące, który skończył
studia i złożył podanie o przyjęcie do
służby. Niczym specjalnym się nie wyróżniał
- wspomina oficer, który zna Piotra B.
W 2006 r., gdy Antoni Macierewicz tworzy SKW w miejsce
zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych, do nowej służby trafia m.in.
Krzysztof K., naczelnik wydziału operacyjnego łódzkiego ABW Ale nie sam.
Ciągnie za sobą kolegów z Łodzi, w tym Piotra B. - To było dla nas duże zaskoczenie,
że B. dostał stanowisko wiceszefa archiwum. On nigdy tego typu tematami się nie
zajmował. Miał tyle wspólnego z archiwami, że co najwyżej zanosił tam akta
spraw - opowiada nasz rozmówca z SKW.
Wróćmy na chwilę do Agnieszki W. To z kolei osoba mocno
oddana Macierewiczowi. Jak mówią ci, którzy ją znają, zrobi dla niego
wszystko, bo tylko jemu zawdzięcza karierę w instytucjach państwowych. Jej
wdzięczność sięga tak daleko, że gdy jesienią 2007 r. PiS stracił władzę, W. i
B. zgodzili się na coś, co nie mieściło się w żadnych normach. Do ściśle
tajnego pomieszczenia, w którym znajdował się system informatyczny SKW, tzw.
EO-Baza (Baza Ewidencji Operacyjnej), funkcjonariusze SKW wnieśli komputer z
dwoma twardymi dyskami. Tak rozpoczęło się trwające co najmniej dwa wieczory
kopiowanie najbardziej tajnych danych z EO-Bazy. To nazwiska pracowników
i tajnych współpracowników, listy osób typowanych
jako podejrzewane o współpracę z obcymi służbami, kandydatów na agentów, a
także sprawy, którymi SKW się interesowała. Co dokładnie skopiowano i po co -
tego nie udało się ustalić.
Gdy władzę obejmuje PO i do SKW wchodzą ludzie mianowani
przez premiera Tuska, wobec osób odpowiedzialnych za kopiowanie danych i
wynoszenie tajnych dokumentów wszczęte zostały postępowania dyscyplinarne. Ze
służby musiała odejść Agnieszka W., której nowe kierownictwo SKW odebrało tzw.
poświadczenie bezpieczeństwa, czyli certyfikat umożliwiający dostęp do
informacji poufnych. Bez niego żaden
funkcjonariusz służb nie może w nich pracować. Poświadczenie traci także B.
Ponieważ pracował zbyt krótko - niecałe 15 lat - nie uzyskał uprawnień
emerytalnych i musiał szukać pracy w cywilu. Tym bardziej że jego kolejne
odwołania od decyzji były odrzucane - najpierw
przez premiera, następnie przez sądy: wojewódzki i Naczelny Sąd Administracyjny.
B. obok W. i trzech kolegów trafia pod lupę prokuratury, która postawiła im
zarzuty działania na szkodę interesu publicznego, za co groziły nawet trzy lata
więzienia. Piotr B. oprócz tego, że dopuścił do kopiowania tajnych danych z
EO-Bazy, miał jeszcze bezpodstawnie zlecać innemu funkcjonariuszowi dokonywanie
w nich tzw. sprawdzeń. A wszystko na prośbę ówczesnego szefa SKW Macierewicza.
Gdy wydawało się, że akt oskarżenia trafi do sądu, śledczy
postanowili umorzyć sprawę ze względu na „brak znamion przestępstwa”. SKW sama
uznała, że nie poniosła większych szkód. A ściślej - tak zapewnił
prokuratorów ówczesny zastępca szefa SKW, któremu podlegało biuro ewidencji
i archiwum. Dlaczego to zrobił, można się tylko
domyślać. Faktem jest, że miał być za co wdzięczny Antoniemu Macierewiczowi -
za jego czasów został szefem placówki terenowej SKW w Poznaniu.
Po zwolnieniu z SKW B. nie działa się krzywda - znalazł
pracę, był też doradcą członka sejmowej komisji do spraw specsłużb, posła PiS
Zbigniewa Wassermanna. Do 2015 r. nie ma jednak szans na powrót do SKW.
Wszystko się zmieniło po wygranych przez PiS wyborach. B.
natychmiast zameldował się w gmachu przy Oczki wraz z całym zaciągiem ludzi
Macierewicza, w tym Agnieszką W. Jak wspominają świadkowie, od tej pory
wokół B. zaczęły dziać się dziwne rzeczy. - Jego kolegom spieszyło się tak
bardzo, że przyjęli go jako pracownika cywilnego, bo przyjęcie do służby
funkcjonariusza trwa kilka tygodni - mówi jeden z naszych rozmówców.
Na przełomie 2015 i 2016r. wszystko było gotowe. Piotr B.
zajął niezwykle ważne stanowiska - dyrektora biura pełnomocnika ochrony i
bezpieczeństwa wewnętrznego oraz pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnych
SKW z pensją około 15 tys. zł brutto. To tzw. bezpieka, która odpowiada m.in.
za tropienie przestępstw popełnianych przez funkcjonariuszy służby. Szybko
awansuje - z kapitana do podpułkownika w ciągu pół roku.
Robi się o nim głośno. Okazało się bowiem, że posiada
jedynie poświadczenie bezpieczeństwa wydane przez SKW, tymczasem - jak
argumentował m.in. były minister obrony Tomasz Siemoniak w zapytaniach
poselskich słanych do MON - ustawa o ochronie informacji niejawnych nakazuje,
by osoby na tego typu stanowiskach w służbach, dla zachowania obiektywizmu,
były sprawdzane przez inne służby. W tym przypadku przez ABW. Tak się jednak
nie stało. Według Siemoniaka oznaczało to złamanie przepisów. „Czy brak
przekazania postępowania sprawdzającego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
wynikał z realnej obawy szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, iż Agencja
Bezpieczeństwa Wewnętrznego mogła w jego toku uzyskać informacje negatywnie
rzutujące na dostęp pana P B. do informacji niejawnych oznaczonych klauzulą
»ściśle tajne«, a tym samym postępowanie sprawdzające mogłoby zostać
zakończone odmową wydania poświadczenia bezpieczeństwa?” - pytał były szef MON
w liście do premier Szydło.
Politycy PiS tym się w ogóle nie przejmowali.
„Poświadczenia bezpieczeństwa organizacji międzynarodowych Pan P. B. uzyskał w czasie pełnienia funkcji pełnomocnika ds.
ochrony, w wyniku postępowania przeprowadzonego przez Agencję Bezpieczeństwa
Wewnętrznego” - odpisał ówczesny wiceszef MON Bartosz Kownacki. Jego
stanowisko podtrzymał niedawno nowy wiceminister obrony Wojciech Skurkiewicz.
Tyle że nie o dostęp do tajemnic organizacji międzynarodowych chodziło, ale o
poświadczenie zezwalające na dostęp do tajemnic państwa polskiego. Takiego nie
wydało jednak ABW, tylko SKW.
Oprócz starań o wyższe stanowisko niedługo po powrocie do
SKW Piotr B. rozpoczął ofensywę, która miała doprowadzić do anulowania decyzji
premiera o odebraniu poświadczenia bezpieczeństwa,
która była podstawą zwolnienia go ze służby 10 lat temu. Nasi rozmówcy, którzy
znają sprawę, opowiadają, że niedługo po powrocie do SKW B. wystąpił do Kancelarii
Premiera o uznanie nieważności decyzji Donalda Tuska o pozbawieniu go
poświadczenia bezpieczeństwa. Początkowo odbił się od ściany - urzędnicy
stwierdzili, że ze względu na tzw. powagę rzeczy osądzonej, nic w sprawie
zrobić nie można. - Badały ją przecież sądy, i to w dwóch instancjach, co
powinno zakończyć sprawę. Urzędnik nie może podważać prawomocnych orzeczeń
sądów - mówi osoba, która zna kulisy sprawy. Druga dodaje: - Ta
procedura anulowania decyzji premiera do niczego mu nie była potrzebna, bo po
tylu latach Piotr B. mógł dostać nowe poświadczenie. Chyba że chodziło o anulowanie
jej skutków, także finansowych.
Zwolniony na chwilę
Dla „dobrej zmiany” nie ma rzeczy
niemożliwych. Sprawa zaczęła się toczyć w KPRM „bez żadnego trybu”. Duży w tym
udział miała pewna bardzo ważna osoba w Kancelarii Premiera, która poleciła
urzędnikowi z departamentu bezpieczeństwa narodowego przygotować odpowiednią
decyzję. Ta szybko trafiła do jeszcze ważniejszej osoby, która ją w imieniu
ówczesnej premier Szydło podpisała. Według naszych informacji w tym przypadku
naruszone mogły zostać przepisy regulujące zasady obiegu dokumentów i podejmowania
decyzji w KPRM. W normalnym trybie przed podpisaniem sprawa powinna przejść przez
co najmniej trzy szczeble. Tymczasem nie przeszła ani przez ręce naczelnika odpowiedniego wydziału, ani dyrektora
właściwego w tych sprawach departamentu bezpieczeństwa narodowego.
Teraz pozostało tylko na tej podstawie anulować rozkaz
szefa SKW o wydaleniu B. ze służby w 2009 r. To już była pestka. Szefem służby
był wtedy Piotr Bączek, czyli jeden z najbliższych współpracowników Antoniego
Macierewicza i kolega B. z pracy w SKW w latach 2006-07. Odpowiedni dokument
powstał w dziale prawnym SKW. Osoba, która go pisała, właśnie czekała na
decyzję o przeniesieniu z etatu cywilnego na lepiej płatny etat
funkcjonariusza.
Jak mówi nasze źródło, Piotr B. miał się chwalić, że
załatwienie sprawy w Kancelarii Premiera kosztowało go „dużo wódki”. Zysk był
więc ogromny, bo pozytywna decyzja mogła oznaczać dla niego od 1,3 mln zł do
nawet niespełna 1,5 mln zł z tytułu zaległych wynagrodzeń i świadczeń za sześć
lat, bez odsetek (wynagrodzenie zasadnicze plus trzynastki i dodatki, m.in.
tzw. mundurówka i ekwiwalent za zaległy urlop). Nic nie wiadomo, by SKW odjęła
od tej sumy to wynagrodzenie, które B. otrzymywał, pracując w cywilu. - Przywrócenie
do służby oznacza również wypłatę wynagrodzenia. Tych pieniędzy nie można się
zrzec. On jednak twierdził, że nie chodzi mu o pieniądze, ale o zaliczenie
tych lat poza służbą do tzw. wysługi - twierdzi jedno z naszych źródeł. To
kolejna istotna informacja w tej sprawie. Dzięki zaliczeniu mu sześciu lat poza
SKW do stażu, B. przekroczył barierę 15 lat
pracy w służbach i zyskał prawa emerytalne. Dzięki temu, gdyby dziś odszedł na
emeryturę, mógłby zyskać nawet ponad 2 tys. zł miesięcznie, czyli jego
emerytura wyniosłaby około 7 tys. zł.
W pierwszych miesiącach 2016 r. Piotr B. zwolnił się z SKW
na kilka dni. W tym czasie wojskowy zakład emerytalny potwierdził jego
uprawnienia emerytalne wraz z wysokością świadczenia. Gdy dostał ten dokument,
zatrudnił się ponownie w SKW, i to nie jako
emeryt cywil, ale na poprzednich warunkach. Gdy o sprawie zrobiło się głośno,
został oddelegowany do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, gdzie - jak informował TVN24 - objął ważne stanowisko dyrektora operacyjnego. To
oznaczało kolejny finansowy bonus dla głównego bohatera tej historii. B. nie
tylko, że miał otrzymać wyższą niż w SKW pensję, to jeszcze zachować wszystkie
przywileje z SKW, czyli m.in. trzynastkę i mundurówkę. PGZ potwierdziła
POLITYCE, że B. pracował w spółce między lipcem 2017 a styczniem 2018 r.
(wtedy ze stanowiska szefa MON został odwołany Antoni Macierewicz). Firma
odmówiła jednak informacji, jakie stanowisko zajmował.
Odejście Macierewicza z rządu oznaczało również dymisję
szefa SKW Piotra Bączka. Skończył się też najlepszy czas dla płk. B., który po
powrocie z PGZ trafił najpierw do rezerwy kadrowej szefa SKW, a następnie miał
rozpocząć pracę w jednej z jej delegatur. Sprawa przywracania do służby to
temat objęty ścisłą tajemnicą. Wniosek o udostępnienie informacji publicznej w
tej sprawie wysłaliśmy do SKW w połowie lutego. Najpierw, po dwóch tygodniach,
służba poinformowała POLITYKĘ, że ze względu na charakter sprawy wydłuża czas
potrzebny na odpowiedź do ustawowych 30 dni. Ostatniego dnia, czyli 30 marca
tego roku, wysłała zaś decyzję odmowną, argumentując, że odpowiedzi naruszałyby
obowiązek „ochrony danych identyfikujących funkcjonariuszy” zapisany w ustawie
o SKW. Zastępca dyrektora biura prawnego SKW Alicja Kurek, która podpisała się
pod odpowiedzią dla POLITYKI, argumentowała nawet, że służba złamałaby ten
przepis także wtedy, gdyby zaprzeczyła informacji (sic!), że „w stosunku
do wskazanej przez wnioskodawcę osoby toczy się lub toczyło się postępowanie
administracyjne zakończone wydaniem decyzji administracyjnej”.
W odpowiedzi na nasze pytania rzecznik koordynatora do
spraw specsłużb Mariusza Kamińskiego napisał, że koordynator „nie ingeruje w
politykę kadrową szefów nadzorowanych przez siebie służb specjalnych” oraz że
„uprawnienia w tej mierze mają szefowie poszczególnych instytucji”. Piotr B.
nie chciał rozmawiać z POLITYKĄ.
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz