PiS chce, aby Polska
wstawała z kolan, więcej znaczyła w Europie, aby się z nią liczono. Warto więc
zapytać, czy PiS rozumie, jak się dzisiaj buduje pozycję państwa,
Pojęcie
soft power, miękkiej
siły, wprowadził, uważany za jednego z najbardziej wpływowych politologów na
świecie, Joseph Nye w tekście dla „Foreign Policy” z 1990 r. Zrobiło ono
karierę, którą porównać można tylko do „Końca historii” Francisa Fukuyamy.
Pojęcia miękkiej siły używa się dziś stale w niezliczonej liczbie tekstów,
książek, analiz jawnych i poufnych. W odniesieniu do soft power powstały określenia smart power, a
ostatnio także sharp
power, opisujące najnowsze sposoby wywierania wpływu przez Rosję na zagraniczne
społeczeństwa i wyniki wyborów.
Joseph Nye od lat 70. opisywał systematycznie wzrastającą
współzależność między państwami w epoce globalizacji, a także pojawienie się
innych niż państwa aktorów w stosunkach między narodowych, czyli wielkich
korporacji, organizacji terrorystycznych, międzynarodowych fundacji czy
struktur ponadnarodowych, jak Unia Europejska, Bank Światowy, MFW, WTO itp.
Uznał, że powinniśmy przedefiniować, co rozumiemy przez bezpieczeństwo
narodowe państwa. Klasyczna definicja mówi, że o jego sile świadczy zdolność
narzucania swojej woli innym, a jej tradycyjnym miernikiem jest wojna, którą
można podjąć, jeśli jest szansa na zwycięstwo, albo trzeba pójść na ustępstwa.
Jednak od pewnego czasu coraz częściej używa się innych sposobów narzucania
swojej woli innym, natomiast wojna stała się tak bardzo kosztowna i obarczona
takimi konsekwencjami, że państwa szukają innych środków ekspansji.
Każde państwo ma słabe strony i
stara się je nadrobić innymi sposobami. Nie
zawsze więc odpowiedzią na siłę
militarną innego państwa musi być własna siła wojskowa. Dobrymi przykładami są
Niemcy albo Japonia, które są mikrusami militarnymi, ale potęgami
ekonomicznymi, przez co muszą się z nimi liczyć takie supermocarstwa wojskowe,
jak Rosja czy USA. Groźba wojny stale istnieje, ale jej prawdopodobieństwo,
mimo zbrojnych incydentów, jest niewielkie. Od lat żadne państwo zachodnie nie
toczy z drugim oficjalnej wojny. Ta energia przenosi się gdzie indziej.
Okładki niemieckich gazet krzyczą dziś o „Ataku Donalda Trurnpa na Niemcy”
(„Die Zeit”), ale chodzi o wprowadzenie ceł na niemiecki eksport samochodów. To
dobrze pokazuje, jak dziś toczy się walka o wpływy.
Państwa
siłują się przy wielu stolikach: gospodarczym, finansowym, surowcowym,
energetycznym, technologicznym (edukacyjny, turystyczny i kulturowy należą do
nie mniej istotnych). Atuty z jednego stolika nie zawsze daje się przenieść na
inne, tak jak przenosiło się kiedyś atuty gospodarcze na wojskowe.
Symptomatyczny jest przykład Japonii, która gdyby się zdecydowała na posiadanie
bomby atomowej, mogłaby ją skonstruować w miesiąc, ale koszt polityczny byłby
zbyt wysoki. Broń jądrowa bardziej ograniczyłaby dziś realny wpływ Japonii na
globalną politykę, niż powiększyła.
To wszystko
zbliża nas, ale jeszcze nie dotyka sedna sprawy, tego, co najistotniejsze dla
Polski. Kluczowa zmiana polega na uświadomieniu sobie prostego faktu: zamiast
starać się narzucić swoją wolę innym, lepiej zrobić tak, żeby inni sami chcieli
podążać za lub z nami. I to jest definicja soft power. Najskuteczniejsze
kraje świata od dekad swój wpływ organizują właśnie wokół tej zasady. Notabene
jednym z najlepszych przykładów korzystania z soft power był
przez pewien okres Związek Radziecki, silny legendą komunizmu, która wyzwalała
dobrowolne zaangażowanie wpływowych intelektualistów i artystów, a także
silnych partii komunistycznych na Zachodzie, a później także ruchów
pacyfistycznych.
Polska z
takiej strategii korzystała w latach 90., gdy negocjowała spłatę zadłużenia z
czasów komunizmu. Nic by z tego nie było, gdyby właśnie nie ówczesna soft power Polski,
czyli w tym wypadku legenda państwa, które obaliło komunizm i miało podziwianych na świecie bohaterów opozycji. 1 to
głównie im, a nie najwytrawniejszym ekspertom ekonomicznym, zawdzięczamy
zaoszczędzone grube miliardy dolarów. Nie trzeba było nikogo zmuszać, wykazywać
historyczną przewagę i moralne zobowiązania. Działała właśnie soft power Polski,
coś, co jest jasne i nie podlega analizom.
W erze
społeczeństwa informacyjnego rządy rywalizują na wiarygodność, a nie na
rakiety. Dobry obraz kraju jest dziś bardziej cenny niż najbardziej zaawansowana
broń. Zwłaszcza że buduje się go dekadami, a stracić można w dwa lata.
Zauważmy, że nawet jeśli przychylny jest nam lider danego państwa, ale źle nas
odbiera jego społeczeństwo, a więc jego wyborcy, to korzyści z tego nie będzie.
Tak można jedynie opóźniać straty, co robił dotąd polski rząd w relacji z
Niemcami czy Stanami Zjednoczonymi. Tam mamy przychylnych liderów, ale i tak po
okresie tolerancji dla poczynań PiS oba państwa zaczynają się od nas oddalać,
co zresztą wyraźnie nam komunikują.
Kolejna kluczowa sprawa: soft power buduje się na wspólnie podzielanych wartościach z innymi społeczeństwami. To nie jest tożsame z poinformowaniem
zagranicznych partnerów o własnych celach, a
tym bardziej nie z odpowiadaniem na każdą ich wątpliwość, że świat jest
niedoinformowany i dlatego nas nie rozumie. W
ogóle mówienie jest dziś znacznie mniej istotne niż działanie. To dlatego
jedna ustawa na temat historii mogła doprowadzić do zawieszenia relacji na
najwyższym szczeblu z najważniejszym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi.
Warto zdać
sobie sprawę z tego, skąd się wzięło tyle fundacji amerykańskich, niemieckich,
skandynawskich, rozmaitych instytutów, i po co ludzie i rządy łożą na nie
grube miliardy. Gdyby ta rzeka pieniędzy miała płynąć wyłącznie z dobrego
serca, finansowano by szpitale i domy pomocy społecznej, a nie tysiące
konferencji, publikacji, raportów, wyjazdów i akcji społecznych. Jest w tym i
intencja poznawcza, ale jest też mądrość państwu społeczeństw wyczuwających,
że integracja i wspólne wartości na rozmaite sposoby przekładają się na ich
własny dobrobyt i bezpieczeństwo, a i dają satysfakcję pomagania innym. Płynie
to ze świadomości, że te instytucje budzą więcej zaufania niż partie i rządy.
Dobrym przykładem są fundusze
norweskie, finansujące między innymi działania polskich organizacji
pozarządowych. To dzięki nim Norwegia podawana jest jako wzorcowy przykład
budowania soft
power przez peryferyjne państwo o mikrym
potencjale ludnościowym, trudnym języku i kiepskiej
pogodzie.
My też mamy naszą Fundację
Narodową i Instytuty Polskie. Mogą
przewietrzać sale, zapraszając na spotkania z nowym państwowym wieszczem Wojciechem
Wenclem i Bronisławem Wildsteinem, albo nabijać je tysiącami fanów Olgi
Tokarczuk, właśnie nominowanej do Nagrody Bookera, drugiej najważniejszej
nagrody literackiej na świecie po Noblu. Co wybrał rząd? - Wiemy. Silne państwo potrafi zadbać o stosunki nie tylko z kluczowymi osobami ze świata polityki
i gospodarki (nasze nawet tego nie robi), ale także wpływowymi komentatorami
życia publicznego, wykładowcami, artystami.
Jednym z
instrumentów uprawiania polityki są programy stypendialne, wizyty studyjne,
szkoły liderów, granty na badania naukowe i kulturę. Już w 1990 r. amerykańska
dyplomatka Charlotte Beers
podliczyła, że ponad 200 obecnych lub byłych
głów państw było wcześniej stypendystami amerykańskich instytucji.
Podobnymi
działaniami mogłaby się zajmować na przykład Fundacja Narodowa zaopatrzona
przez spółki Skarbu Państwa w 100 mln zł. Zamiast tego finansuje billboardy
dla Polaków szkalujące sędziów albo promocję Polski na morzach za pomocą
francuskiego jachtu. Zamiast zabiegania o atrakcyjność Polski właściwymi
sposobami mamy żenujące reklamy polskiego rządu w mediach, z których moi -
naprawdę życzliwi Polsce koledzy - nie są w stanie nie żartować i współczuć głupoty pomysłodawcom.
Znaczenie soft power rośnie,
szczególnie gdy zaczyna panować chaos w stosunkach międzynarodowych. Kryzysów
ostatnio nie brakuje, za nami gospodarczy, klimatyczny, uchodźczy. Chaos
powiększają ataki terrorystyczne, hakerskie, hybrydowe wojny. Z tym żadne
państwo nie poradzi sobie w pojedynkę. Zamiast budować sojusze, Polska zajęta
jest dokańczaniem II wojny światowej, rozliczaniem Holokaustu, Wołynia,
żądaniami reparacji. To jest nasza autorska wersja słynnej doktryny
odstraszania. Tylko nam się sojusznicy z wrogami pomylili.
Teraz
ranking. Od kilku lat grupa kilkudziesięciu naukowców przygotowuje zestawienie
„The Soft Power 30”.
Jak myślicie, kto jest na pierwszym miejscu wśród trzydziestu ocenianych
krajów? Najlepiej swój potencjał wykorzystuje
ostatnio Francja. Właśnie dzięki przywódcy. Emmanuel Macron mimo
słabości francuskiej gospodarki potrafił powiększyć znaczenie swojego kraju,
przejmując inicjatywę na Zachodzie. Zaproponował reformę Unii Europejskiej,
okazał życzliwą stanowczość w stosunkach z Władimirem Putinem i Donaldem
Trumpem tak sprawnie, że z oboma pozostał w' dobrych relacjach, nie ustępując
im w niczym. To wystarczyło, żeby przejąć pałeczkę na Zachodzie od zajętych
sobą Niemiec (4.) i Wielkiej Brytanii (2.), a także abdykujących z pozycji
lidera Stanów Zjednoczonych (dopiero 3. miejsce).
Na
kolejnych miejscach są Kanada (dzięki otwartości swojego państwa na uchodźców,
wzorowej demokracji liberalnej, atrakcyjności własnej kultury oraz sympatii,
którą premierowi Trudeau
okazują inni liderzy, media i wpływowe kręgi).
Dalej są Japonia, Szwajcaria, Australia, Szwecja i Holandia. W pierwszej dziesiątce mamy więc aż pięć państw1,
od których Polska jest większa ludnościowo, a od trzech także terytorialnie i
gospodarczo.
Na którym
miejscu jesteśmy my? Na 24. Oczywiście to tylko ranking, ale przeprowadzony na
podstawie ogromnej liczby zebranych danych zarówno obiektywnych (na temat
rządu, poziomu edukacji, kultury, nowych technologii, zaufania społecznego i
atrakcyjności gospodarki), jak i subiektywnych (z sondaży przeprowadzonych w
25 państwach i na 11-tysięcznej próbie).
Doceniono polskie działania w energetyce (Inicjatywę Trzech Mórz), a także
siłę naszej kultury i atrakcyjność dla turystów. Najgorzej wypadły opinie na
temat Polski za granicą. Wśród innych społeczeństw'. Czyli główny składnik soft power.
Autorzy
rankingu nasze niskie miejsce tłumaczą - nie uwierzycie - kontrowersjami
wokół łamania reguł państwa prawa, propagandowym charakterem mediów publicznych
i odmową współpracy przy rozwiązaniu problemu uchodźców. Autorzy piszą:
„Największą słabością Polski jest jej dzielący rząd”, którego „eurosceptycyzm
długofalowo zaszkodzi jej interesom gospodarczym”. Rekomendują przyjazną
współpracę z Brukselą, Waszyngtonem i państwami sąsiedzkimi. Wiemy to wszyscy
poza polskim rządem. Gorzej. Rząd też to chyba wie, ale realizuje swoją
doktrynę odstraszania. Żeby tylko nikt nie przeszkadzał w „dobrej zmianie”.
Koszty nie grają roli. Zamiast soft power
mamy więc soft suicide, powolne
samobójstwo na arenie międzynarodowej. Relacje Polski z innymi państwami
zawsze były dla PiS funkcją polityki wewnętrznej. Historia Polski najlepiej
pokazuje, jak to się kończy.
Sławomir Sierakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz