W wyborach
samorządowych chodzi o ścieżki rowerowe, żłobki i wodociągi, ale przede
wszystkim o krajową politykę. W tym roku bardziej niż kiedykolwiek. PiS to
rozumie, druga strona, jak pokazuje trwająca już nieformalna kampania, na razie
słabo.
To
będą pierwsze wybory od feralnego dla liberalno-demokratycznych formacji 2015
r. Przez ten czas PiS przejął państwo niemal w całości, robił, co chciał.
Pozostały już tylko samorządy, których partia Kaczyńskiego jeszcze nie ma i w
dodatku nie lubi, bo odstają od jej centralistycznej wizji kraju, są według
niej siedliskiem „układów i korupcji”. Dlatego mają być podporządkowane władzy,
która będzie wreszcie całkowicie jednolita (z trójpodziałem PiS już sobie
poradził).
Jeśli jest jeszcze jakakolwiek niezależna od partii rządzącej polityka
społeczna, finansowa, kulturalna, zdrowotna, edukacyjna, muzealna, to szukać
jej można już tylko w województwach, powiatach, większych miastach. Wygrana
PiS w jesiennych wyborach oznaczałaby, że już dokładnie cała władza i wszystkie
publiczne pieniądze znajdą się w rękach jednego ugrupowania, jednej ideologii,
wręcz jednego człowieka. Druga strona nie będzie miała nic. Niezależna
przestrzeń publiczna, już dzisiaj nieduża, zniknie.
PiS głosuje na PiS, a reszta
się rozgląda. Polityczny wymiar
nadchodzących wyborów jest niby jasny. Ale zdaje się słabo docierać do tej
„drugiej strony”. Słychać już rutynowe nawoływania, aby porzucić polityczne
szyldy, zresetować się, „oderwać od bieżącej walki”, że trzeba wybierać po
prostu „dobrych gospodarzy”, patrzeć na
„interesujące pomysły”, „lokalne inicjatywy”, a nie przywiązywać się do
partyjnych barw. To podejście miałoby sens, gdyby dotyczyło w podobnym stopniu
obu stron politycznego podziału. To znaczy, gdyby także wyborcy PiS kierowali
się zasadą, iż w przypadku tych wyborów nie ma co patrzeć na szyldy, tylko
popierać „rozsądnych kandydatów”.
Ale tak nie jest. Ten samorządowy idealizm dotyczy tylko niePiSu. To tam
kandydaci mnożą się z dnia na dzień, każda najmniejsza formacja, ruch miejski,
jednocelowa inicjatywa, niemal towarzyskie koła, wystawiają i będą wystawiać
swoich kandydatów, z niedużymi szansami na wybór, a niemal zawsze bez szans na
realny udział w lokalnych rządach. Wyborcy PiS zagłosują na PiS, a wyborcy
niepisowi - na te tysiące komitetów, ruchów, platform, na „zdrowe wody”,
„miasta bez spalin” i „wolności dla rowerów”. Znowu wyborcy PiS będą się
zachowywać jak zawodowcy, a ich przeciwnicy jak amatorzy - oczywiście
przekonani o swojej ustrojowej wyższości.
Bez trudu można przewidzieć tłumaczenie takiej postawy, bo już się
wielokrotnie pojawiało: nie można dać się szantażować, trzeba wybierać sercem,
stawiać na zaangażowanych ludzi z dzielnicy, na tych, którym o coś chodzi,
chcących być z dala od bieżącej polityki itp. Bo to właśnie jest demokratyczna
postawa. Tyle że dla wyborców PiS ci społecznicy, wartościowi kandydaci z
osiedla - tak się dziwnie złoży - będą akurat z PiS. Wiele wskazuje na to, że
znowu obie strony, jak w 2015 r., będą grały winne gry. NiePiS będzie uprawiał
teoretyczną demokrację, a PiS będzie walczył o prawdziwą władzę, aby tę
demokrację w dalszym ciągu ograniczać i wrogów pogonić. Dla PiS wybory
samorządowe będą kolejną polityczną batalią, którą trzeba wygrać, a dla ich przeciwników
- „wyborami o odmiennej specyfice”, „prawdziwą demokracją” oraz „obywatelskim
spełnieniem”.
Lokalny spryt, globalne cele. Kandydaci PiS oczywiście przyjmą zewnętrzne reguły tej
lokalnej rozgrywki. Już wyraźnie dostali od władz ugrupowania swoistą dyspensę
i mogą w pewnych przypadkach odstępować od „centralnego” programu. Patryk laki
rezolutnie mówi o dopuszczalnej paradzie równości, o in vitro, o tym, że lotnisko w Warszawie może by się jeszcze przez
jakiś czas przydało, oczywiście także o żłobkach, parkingach i mostach. Ostro
też ruszył w Gdańsku Kacper Płażyński, który chce teraz zaznaczyć swoją
tożsamość samorządowca i szczegółowe poglądy na temat lokalności. Krótko
mówiąc, będą udawać zatroskanych prowincjonalnych działaczy, którzy nie mają
nic wspólnego z brzydką ogólnopolską polityką. Wszystko to są instrumenty do
odbicia samorządów, do przejęcia kolejnych setek instytucji, placówek, muzeów
teatrów, spółek, posad, finansowych zasobów. I w użyciu tych instrumentów
kandydaci PiS są o niebo zręczniejsi od swoich rywali, ponieważ lepiej
rozumieją reguły politycznej gry. Stosują te same chwyty, które przyniosły im
zwycięstwo w 2015 r.
Jeden przykład. Kiedy kandydat PO Rafał Trzaskowski mówi o ograniczaniu dostępu samochodów do centrum Warszawy
i zapowiada zamykanie stołecznych placów, Patryk Jaki
opowiada o tym, że zbuduje nowe parkingi, aby te samochody mogły wjechać. Może
cywilizacyjnie i zdrowotnie Trzaskowski ma rację, jest bardziej trendy, ale
Jaki wie, że ludzie w większości chcą jeździć samochodami tam, gdzie im się
podoba, a ekologią się mało przejmują. Widać tu analogię - chodzi o sam
mechanizm - ze sprawą uchodźców, która walnie przyczyniła się do ostatniego
wyborczego zwycięstwa PiS. Ci, którzy szlachetnie pochylali się nad dolą
imigrantów, przegrali, a ci, którzy lepiej wyczuli realne poglądy Polaków na tę kwestię - odnieśli sukces i reszcie obywateli
urządzają Polskę. Jeśli Trzaskowski nie stanie się realistą, tyle że demokratycznym,
czeka go w Warszawie porażka.
PiS wciąż wygrywa tym, że jest sprytniejszy, bliższy rzeczywistości,
lepiej wyczuwa nie to, jak powinno być, ale jak jest bo wbrew pozorom to jest właśnie partia, która najbardziej
chce, „żeby było, jak było”. Swoją rolę odegrają również obietnice, które mają
być sfinansowane z budżetów miast, powiatów czy województw, ale tylko wówczas,
kiedy wyborcy zdecydują, że PiS będzie miał marszałka, prezydenta czy większość
w radzie. Rząd może zawsze zlecić samorządom nowe cele i je dotować, a rząd
jest z PiS. Opozycja nie ma takich możliwości.
PiS może, poprzez rząd i nowe regulacje prawne, coś samorządom dodać,
sypnąć groszem, ale jest też w stanie im bardzo zaszkodzić, utrudnić lub nawet
uniemożliwić działanie. Już raz starał się dobrać do nich, ale przeszkodziło mu
weto prezydenta do ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych. Ta groźba wisi
wciąż w powietrzu, zwłaszcza gdy okaże się, że wyniki wyborów nie będą dla
Kaczyńskiego satysfakcjonujące. Tym bardziej walka z partią Kaczyńskiego na poziomie
lokalnym będzie bardzo trudna i wymagała globalnej wyobraźni politycznej.
Mit drugiej tury. Często słychać tezę, że w pierwszej turze wyborów na
prezydentów i burmistrzów miast można sobie po szaleć, wystawiać wielu
kandydatów i głosować według prawdziwych sympatii, bo rzecz rozstrzygnie się w
drugiej turze, gdzie obowiązywać będzie strategia „wszyscy przeciw PiS”. A duża
liczba kandydatów aktywizuje ludzi i skłania ich do wyrwania się z marazmu.
Całkiem ładnie to brzmi, ale ten mit drugiej tury jest w dużej mierze fałszywy.
Już widać, że kandydaci niePiSu będą walczyć nie z kandydatami PiS, ale między
sobą. Niemal każdy nowy kandydat niepisowski rozpoczyna swoją kampanię od
bezpardonowego ataku na innego niepisowskiego pretendenta.
Nie widząc szansy na wyrwanie wyborców partii Kaczyńskiego (bo ci wiedzą, o co
chodzi), będą zaciekle atakować innych niepisowców, próbować ich ośmieszyć,
skompromitować, podważyć kompetencje i przejąć ich wyborców.
Jeśli słychać, że nadchodząca kampania ma być wyjątkowo brutalna, to
można zakładać, że ta brutalność będzie dotyczyć głównie rozgrywek w obozie
niePiSu. I niby potem, po wielu tygodniach takiej wyniszczającej kampanii,
wyborcy przegranych kandydatów mieliby spokojnie głosować na tych, których ich
faworyci regularnie mieszali z błotem? Tak się nie dzieje, bardziej naturalną
emocją jest niepójście do urny. Druga tura w znacznej mierze rozstrzyga się w
pierwszej. Jeśli wystartuje zbyt wielu kandydatów, nawet tych dwu-, trzyprocentowców
(swoją drogą, pytanie, może bardziej do psychologa, po co oni to robią
i na co liczą?), którzy napuszczą na siebie swoich
wyborców, druga tura w wielu przypadkach może być podana PiS na tacy.
Hasło wspierania w wyborach silniejszych przeciwników PiS, mających
większe szanse na zwycięstwo - dla wyższego celu zachowania demokratycznych
standardów - jest traktowane przez część niePiSu pogardliwie. Brak refleksji,
że nie chodzi tu o faworyzowanie konkretnych
formacji, np. parlamentarnych, kosztem nowych ruchów. Jeśli w jakiejś gminie,
mieście, powiecie czy województwie największe szanse miałaby Partia Razem,
jakiś ruch miejski, lokalny komitet czy miłośnicy zieleni, to logika
podpowiada, aby przeciwnicy PiS na nie głosowali. Ale to jest typowa logika
ostatnich lat: słabi nie zagłosują na silnych, bo ich nie lubią, dlatego
wygrają najsilniejsi i najbardziej nielubiani.
PiS obniża oczekiwania. Dlatego wybory samorządowe są dla opozycji bardzo
zagrożone. W wielu miastach wyniki faworytów z niePiSu wcale nie są takie
rewelacyjne - do zniwelowania w ciągu intensywnej kampanii. Nie ma żadnych
stref gwarantowanych, gdzie PiS nie ma prawa wejść. To złudzenia. A PiS
jeszcze zręcznie obniża oczekiwania. Główni marketingowcy tej partii od pewnego
czasu zgodnie twierdzą, że każdy sukces kandydata PiS będzie wielkim
osiągnięciem. Że duże miasta to bardzo trudny teren, że już druga tura będzie
zwycięstwem, że tylko Jaki w Warszawie i Wassermann w Krakowie, ewentualnie
jeszcze Stachowiak-Różecka we Wrocławiu, mają „niewielkie szanse”, a reszta
może liczyć wyłącznie na szczęście.
Z jednej strony ma to przygotować na porażkę, ale też uśpić przeciwnika
przez niby zejście z pola walki. Komunikat jest następujący: nie zajmuj się
PiS, bo nie jest to twój najważniejszy przeciwnik, skup się na innych,
bliższych ci kandydatach, bo ich „kumasz”, a nas nie. Pretendentów niePiSu
specjalnie do tego zachęcać nie trzeba, a wszystko to tworzy atmosferę, że PiS
jest monolitem, działającym w innej przestrzeni, nie do ruszenia i zrozumienia, a prawdziwa demokratyczna walka toczy się w niePiSie.
To tylko na tej trawce, wydzielonej z betonu PiS, ma rozkwitać sto
demokratycznych kwiatów. Takiego przekonania oczekuje właśnie Kaczyński.
Nowe wybory czy dokończenie
2015 r.? Wybory samorządowe nie są tak
specyficzne, jak się powszechnie sądzi. Do rad powiatów i sejmików wojewódzkich
obowiązuje ordynacja według reguły d’Hondta, taka sama jak do Sejmu, gdzie
PiS ma władzę absolutną, zdobywając trzy lata temu ok. 37 proc. Głosów -
bo premiuje zwycięzcę kosztem dalszych miejsc. I
pokazują trend na przyszłość.
W 2014 r. PiS pokonał, co prawda nieznacznie, Platformę w wyborach do
sejmików i był to pierwszy sygnał, że sytuacja polityczna w Polsce zmienia się
(Platforma zachowała władzę w sejmikach dzięki wysokiemu wynikowi PSL). Potem w
sondażach PO zyskiwała jeszcze przewagę, ale właśnie lokalne wybory
pokazały tendencję, która w pełni ujawniła się rok później.
Teraz partyjna opozycja będzie walczyć nie tylko z PiS, ale wieloma ruchami,
które chcą zbudować swoją pozycję nie na zwalczaniu partii rządzącej, ale na
negowaniu osiągnięć dotychczasowej władzy samorządowej, które kontestuje także
PiS. Już teraz widać, w wielu przypadkach niepisany, sojusz obozu rządzącego z
aspirującymi do samorządów nowymi ruchami.
Dużo zależy od tego, jak zbliżające się wybory lokalne zostaną
potraktowane przez ogół wyborców. Czy jako dalszy ciąg rozprawy z dawną władzą
PO i PSL, tym razem na poziomie samorządów, gdzie te partie wciąż w wieki
przypadkach rządzą - czyli dokończenie wyborów z 2015 r.? Czy jednak będzie to
nowa odsłona politycznej walki, umieszczona w ciągu wszystkich wyborów,
uwzględniająca już to, co PiS robił po wyborach parlamentarnych, czyli forma
bieżącej reakcji i odpłaty? To kluczowe pytania. Jeśli te wybory mają pomijać
aspekt ogólnopolskiej polityki i służyć głównie likwidacji „złogów” PO, PSL i
SLD w samorządach, to PiS już ma władzę lokalną w kieszeni. Bo żadne inne
siły, zbyt małe i rozproszone, nie są w stanie przeciwstawić się ugrupowaniu
Kaczyńskiego.
PiS będzie robił wszystko, aby wybory samorządowe były traktowane jako
dalszy ciąg 2015 r., finał tamtej rozprawy z byłą władzą. Wiele środowisk,
zwłaszcza lewicowych, wyraźnie chce wziąć w tym udział. Traktują tegoroczne
wybory oddzielnie, a PiS zamierzają ewentualnie pokonać w 2019 r. - za
politykę ogólnopolską.
Do mrzonek można zaliczyć wyobrażenia, że wybory samorządowe sobie, a
te centralne sobie. Polityka jest jedna, to ciągłość. Wybory samorządowe nie
mają swojego oddzielnego cyklu, są elementem nieustannej politycznej gry. Nie
odnoszą się do poprzednich wyborów lokalnych, ale do ostatnich wyborów w ogóle.
Samorządowy poziom polityki jest związany z tym centralnym, zwłaszcza w
wydaniu partii, która jest programowo, tak jak PiS, na wskroś centralistyczna.
Sztab PiS doskonale rozumie, o co gra i w co.
Problem niePiSu polega na tym, że nie ma on żadnego porównywalnego sztabu.
Wszystkie pomysły, argumenty, instrumenty i chwyty przeciwko niePiSowi są w
jednych rękach. Druga strona nawet się do tego nie zbliża.
Walka o samorządność w ogóle. Jedno zdaje się jasne: kwestie lokalne w kampanii
samorządowej będą miały duże znaczenie. Jeśli opozycja chce pokonać PiS, musi
wykazać biegłość w polityce samorządowej, znajomość problemów, rozeznanie w
miejscowych nastrojach. Jednak o wyniku tych wyborów i trendzie na następne
lata zdecyduje ogólnopolska polityka. Oraz poziom politycznej orientacji
niepisowskiego elektoratu. Czy zdoła się wznieść ponad poziom dróg, ścieżek
rowerowych, parkingów czy planów zagospodarowania przestrzennego (wszystko to
skądinąd sprawy istotne) i dostrzec, że istota politycznego sporu jest dzisiaj
na innym poziomie - swobód demokratycznych, pozycji samorządów w systemie
państwa, filozofii sprawowania władzy i jej
podziału czy miejsca Polski w Unii i jej budżecie.
Pozostając tylko na poziomie lokalnym, opozycja z PiS nie wygra, bo nie
ma w zanadrzu takich prezentów jak władza. Prawa i Sprawiedliwości nie pokonają ruchy miejskie, lokalne komitety,
niszowe moralne sprzeciwy, pospolite ruszenia. I nie chodzi tu o lekceważenie takich inicjatyw, ale wyłącznie o realizm.
Zakładając, że jest zgoda co do tego, że chodzi - także w przypadku wyborów
samorządowych - o przywrócenie demokratycznego porządku w kraju. Zresztą
doświadczenia minionych wyborów samorządowych są pouczające. Wiele z tych
środowisk, które przeszły jakoś z powodzeniem przez wybory, następnie zniknęły
w tyglu walki politycznej, rozszarpane przez mocniejszych i rychło skorumpowane politycznie, także przez PiS.
W nadchodzących wyborach będzie chodziło przede wszystkim o obronę idei
polskiej samorządności w ogóle. Dlatego będą to najbardziej ogólnopolskie
wybory lokalne po 1989 r.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz