Arcybiskup Sławoj Leszek Głodź szykuje się do emerytury w rodzinnej wsi Bobrówka. Czeka tam na niego dwudziesto hektarowa posiadłość z pałacem. A także oddani mieszkańcy
Elżbieta Turlej
Obcych
w Bobrówce wyczują na kilometr. Wystarczy, że
zajadą do sklepu prowadzonego przez bratanka arcybiskupa, a już po wsi idzie
wieść, że są. Przyjechali szkodzić.
- A niby po co tu jesteście?! - wypytuje obcego miejscowy, zajeżdżając
mu drogę samochodem, wychodząc na asfalt albo pokrzykując zza płotu.
I obcy nie ma szansy odpowiedzieć, bo swój już wie: - Chcecie zniszczyć
spokój arcybiskupa, metropolity gdańskiego Sławoja Leszka Głódzia! Naszego
dobrodzieja!
Swój nie ma wątpliwości, że licząca czterysta dusz podlaska Bobrówka jest
znana w całym kraju jako rodzinna wieś byłego biskupa polowego Wojska
Polskiego. Obcy potrzebuje czasu, żeby zrozumieć, że tu wszystko ma o tym
przypominać.
I to już od wjazdu do wsi, zaznaczonego drewnianym słupem z herbem
Bobrówki. Wymyślili go swoi, a arcybiskup jako sołtys honorowy pobłogosławił. W
herbie jest przypominający o nim pastorał. Są też dwa kłosy sygnalizujące jego
zamiłowanie do uprawy ziemi. I bóbr. Wiadomo - od nazwy wsi.
Nikomu nie przeszkadza, że wieś nigdy nie była szlachecka - w odróżnieniu np. od sąsiedzkiego Wrócenia. A skoro nie
była, to ten herb się tak naprawdę „nie liczy”. Liczy się za to uśmiech
wjeżdżającego do wsi dobrodzieja.
A dobrodziej przyjeżdża do
rodzinnej Bobrówki nawet kilka razy w miesiącu i zapowiada, że osiądzie tu na
emeryturze. Na razie przywożą go z Gdańska służbowe samochody, których nazw
swoi nie są w stanie spamiętać. Limuzyny gnają z powrotem na Pomorze, a
dobrodziej już kilka godzin po przyjeździe rusza w wieś jeepem cherokee.
Zauważa wszystko: komu przybyło na gospodarstwie, komu ubyło. Jego
gospodarskie oko wyłapie, czyj ogród przy domu rozkwita, a czyj podupada. Ten,
komu rozkwita, dostanie potem od dobrodzieja nagrodę, ten, komu podupada -
radę, żeby więcej się starał. Nie tylko dla siebie, lecz także dla
znamienitych gości.
A ci, odkąd Sławoj Leszek został
biskupem polowym Wojska Polskiego, bywają tu regularnie.
Swoi najbardziej zapamiętali prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego,
który przylatywał tu helikopterem i spotykał się z arcybiskupem w jego letniej
rezydencji w Kolonii Bobrówka.
KOŚCIÓŁ DLA SIEBIE I SWOICH
Do letniej rezydencji
dobrodzieja obcym trudno trafić. Swoi wiedzą,
że wystarczy się trzymać drewnianych krzyży ustawionych wzdłuż wsi, a potem
zakręcić przy figurce Jezusa ustawionej na pniu brzozy. Kawałek dalej zaczyna
się posiadłość. Dwadzieścia jeden hektarów kupowanych przez arcybiskupa od
swoich w latach dziewięćdziesiątych.
Część ziemi, z drzewami i paśnikami, jest ogrodzona siatką. Widać przez
nią pasące się daniele. Po drugiej stronie za niskim płotem stoją dwa drewniane
domy pomalowane na czerwono i zielono. Obok widać budynki gospodarcze, w
których arcybiskup hoduje owce. Kawałek dalej jest tylko mur, a na nim gipsowe
figurki jeleni i lwów łubiane przez arcybiskupa i kopiowane przez swoich w ich własnych obejściach. Za nimi
kolejnych sześć czy pięć domów schowanych w zieleni.
Sama ziemia jest warta około miliona złotych. Budynki i ich wyposażenie
nawet dwa, trzy razy tyle.
O tym, jak jest za murem, może powiedzieć kilku swoich, którym
dobrodziej daje zarobić na drobnych naprawach, sprzątaniu, przygotowywaniu
jedzenia dla gości. Ale nie powiedzą. Arcybiskup ceni lojalność i dyskrecję. I
nawet kiedy go nie ma we wsi, trzeba pilnować, o czym się mówi, bo zaraz ktoś
doniesie do bratanka dobrodzieja. Albo do jego brata, który ma dom naprzeciwko
sklepu. Albo do rodziny siostry, która mieszka kilkaset metrów dalej. I
człowiek ze swojego stanie się obcy. Lepiej trzymać język za zębami. Albo
wykazywać się lojalnością, czyli dzwonić na policję, kiedy obcy zaczyna
węszyć.
- Dobrze radzimy przestać obserwować posiadłość, inaczej będziemy
musieli wysłać patrol - proszą przez telefon policjanci z Moniek, kiedy jeden
ze swoich powiadamia, że obcy podchodzą za blisko posesji dobrodzieja.
Policjanci przyznają, że arcybiskup przysparza im pracy. Ostatnio razem
ze ściągniętymi z kilku powiatów funkcjonariuszami zabezpieczali uroczystość w
wiejskim kościele. Sprawozdanie z uroczystości leciało w Radiu Maryja. Na żywo
łączyła się z Bobrówką również Telewizja Trwam. Wszystko z okazji - jak podawały
stacje - 25-lecia parafii w Bobrówce, które razem z dobrodziejem świętowali
inni duchowni, m.in. ks. kard. Henryk Gulbinowicz, biskupi oraz dyrektor Radia
Maryja, ojciec Tadeusz Rydzyk. I politycy - Krzysztof Jurgiel, Jarosław
Zieliński i Jan Szyszko.
Jednym z honorowych gości był też redaktor naczelny „Gazety Polskiej”
Tomasz Sakiewicz, a list z gratulacjami - odczytany z ambony przez specjalnego
wysłannika z Rzymu, ks. prałata Giuseppe Laterza - napisał papież Franciszek.
Nikt potem nie prostował, że w
Bobrówce nigdy nie było parafii. Rocznicę 25-lecia obchodził jedynie wiejski
kościół pomocniczy, o którego budowę wystarał się sam Sławoj Leszek jeszcze
jako pracownik Watykanu. Zbudowali go swoi w czynie społecznym. Zrobili to dla
siebie, ale także po to, żeby dobrodziej nie musiał jeździć na sumę pięć
kilometrów dalej, do kościoła parafialnego. I nie jeździ. Do kościoła w
Bobrówce na niedzielne msze musi za to przyjeżdżać proboszcz. I kilkuset
wiernych z parafii.
BOCZNE WEJŚCIE DLA CHORYCH
Na mszy z okazji
nieistniejącej parafii w Bobrówce był rolnik z sąsiedniej wsi. Pogada, ale
nieoficjalnie, że arcybiskup chwalił się nie tylko zbudowanym przez siebie
kościołem, ale też - jak mówił - „centrum terapii zajęciowej, z którego
korzystają dzieci i osoby niepełnosprawne. Całość włączona jest w działalność
Caritas, z rehabilitacją i nowoczesnym oprzyrządowaniem. Korzystają z niego
mieszkańcy trzech powiatów”.
- Miał je stworzyć razem z Caritasem w wykupionym przez siebie budynku
po byłej szkole. Do przetargu chciała stanąć jakaś kobieta z Polski.
Zamierzała zbudować we wsi dom spokojnej starości, ale zrezygnowała, gdy
usłyszała, kto startuje. No, i arcybiskup kupił szkołę za 60 tys. Miały być
cuda na kiju - siłownia dla młodzieży, centrum pielgrzymkowe, gabinet lekarski,
w którym starsi ze wsi będą mogli zmierzyć ciśnienie. A co jest? Pałac
arcybiskupa - mówi rolnik. I zastrzega, że jakby co, to w sądach wszystkiego
się wyprze. Obcy przyjedzie do gminy i wyjedzie, a on musi w niej żyć. I
codziennie w drodze na pole mijać pałac.
Ale i obcym trudno przeoczyć pałac. Ogrodzony, z gankiem podpartym
kolumnami, stoi w centrum Bobrówki. Przed solidnymi drewnianymi drzwiami
powiewa flaga z herbem biskupim.
Przy wejściu obok pomnika bobra
(odlanego z mosiądzu) stoi kamień ze złotymi literami: Centrum
Charytatywno-Opiekuńcze Caritas Bobrówka. Są też tablice z napisami: Caritas
Archidiecezji Białostockiej Ośrodek Opiekuńczo-Rehabilitacyjny, NZOZ Stacja
Opieki Caritas Archidiecezji Białostockiej, Gabinet Fizjoterapii, Gabinet
Kinezyterapii. Jest też oprawiona w ramki kartka z napisem: „Gabinet
rehabilitacyjny czynny od 8 do 12”.
- Na wizytę trzeba czekać kilka miesięcy, tak jak w innych gabinetach -
mówi rolnik.
- Byłem z matką. Rehabilitantka przyjmuje na NFZ w dwóch salkach
umieszczonych w bocznej części pałacu.
A w środku nie ma cudów: jest dawno nieodnawiana poczekalnia, są
zniszczone WC, drabinki, kilka urządzeń do terapii prądem. Tuż za gabinetem w
trzech pokojach mają zajęcia niepełnosprawni z powiatu monieckiego.
- Niepełnosprawnych jest trzydzieścioro. Kiedy arcybiskup zapowiadał
wspólne dzieło z Caritasem, była ich dziesiątka - wspomina. - Za mało na
dofinansowanie z PFRON. Na szczęście dla arcybiskupa, honorowego obywatela
powiatu monieckiego, powiat przekazał Caritasowi zajęcia dla dwudziestki
swoich niepełnosprawnych, prowadzonych przez Powiatowe Centrum Pomocy
Rodzinie. Dzięki temu na warsztaty w Bobrówce płynie rocznie ponad 500 tys.
złotych z PFRON.
Mimo to w salkach dzierżawionych od arcybiskupa nie widać bogactwa.
Widać je za to - jak mówią w Bobrówce - na pokojach. Czyli w głównej części
pałacu, zamkniętej przez cały tydzień. Szykowanej, kiedy ma przyjechać jego
ekscelencja.
- Na wejście do środka jestem za słaby w uszach - śmieje się rolnik. -
Ale wybrani przez arcybiskupa, którzy wykonują w pałacu drobne naprawy,
opowiadają, że widzieli marmurowe podłogi, pozłacane meble, żyrandole z poroża
jeleni i portrety dobrodzieja oprawne w bogate ramy.
Wszyscy, nie tylko wybrani, mogą oglądać parkujące na tyłach pałacu
luksusowe auta. Kiedyś tu, gdzie jest parking, było wiejskie boisko, ale gmina
dogadała się z arcybiskupem. Dobrodziej kupił za wsią – na podmiankę - kawałek
ziemi wielkości boiska. Początkowo ktoś we wsi się burzył, że będzie dalej na
zawody strażackie czy dożynki, ale szybko go przekonali, żeby siedział cicho.
Bo dojdzie do jego ekscelencji. I nie dostanie tego, co mógłby: pomocy przy
załatwianiu różnych spraw w powiecie czy centrali, wyjazdów dla dzieci do
Gdańska, roboty w posiadłości.
MUZEUM ARCYBISKUPA DLA ARCYBISKUPA
- A co my mamy do
gadania? - pyta retorycznie pracownik powiatu. - Jesteśmy jak te małpki: nie
mówimy, nie widzimy, nie słyszymy. Klaszczemy na uroczystościach z arcybiskupem
i dajemy naszych niepełnosprawnych Caritasowi, a oni
stają
się dowodem na dobre serce
arcybiskupa. I pewnie mogliby dużo opowiedzieć, ale kto ich wysłucha?
Gdyby jednak ktoś ich chciał wysłuchać, mogliby opowiedzieć, jak
codziennie - w drodze do kuchni użyczonej im przez arcybiskupa - przechodzą
przez główny korytarz pałacu. Przed zrobieniem kanapek muszą minąć ściany obwieszone
obrazami w złotych ramach (wśród nich portret Sławoj a Leszka w objęciach Jana
Pawła II), meble w stylu ludwikowskim zastawione porcelanowymi figurkami,
fortepiany, na których arcybiskup eksponuje otrzymane nagrody, odznaczenia i
haftowane proporce.
Tuż przed wejściem do kuchni są jeszcze przeszklone gabloty, w których
dobrodziej wyłożył swoje nakrycia głowy z różnych etapów posługi w wojsku.
Reszta ekspozycji poświęconej jego ekscelencji, czyli wystawa mundurów i odznaczeń,
jest na górze pałacu. Ale tam niepełnosprawni nie mają wstępu.
Marmurowe schody na górę zagradza pozłacana barierka, pasująca do reszty
wystroju. Swoi, którzy bywają za barierką, i przeglądali
się w lustrach odbijających portrety dobrodzieja oraz haftowane proporce z jego
zawołaniem biskupim „Milito pro Christo” (Walczę dla Chrystusa),
mówią między sobą: dobrodziej ma styl i wie, co dobre.
Nic dziwnego, że coraz chętniej
dzieli swój czas między letnią posiadłość a pałac. Do pałacu coraz częściej
zjeżdżają też znamienici goście z powiatu, województwa i stolicy, których
arcybiskup oprowadza po poświęconym samemu sobie muzeum. Wystawę oglądają też
księża z białostockiego Caritasu. W odróżnieniu od chorych czy
niepełnosprawnych wchodzą do pałacu przez główne drzwi.
Ale obcym nic do tego.
Rzeczniczka Caritasu zapytana, czy umieszczenie na pałacu tablicy z
hasłem „Ośrodek Rehabilitacyjno-Opiekuńczy” nie jest nadużyciem, bo sugeruje
całodobową, stacjonarną opiekę dla chorych, odpowiada: „nie; to nazwa
zwyczajowa, nadana na potrzeby organizacyjne Caritas Archidiecezji
Białostockiej”.
Sekretarz arcybiskupa obiecuje, że porozmawia, ale potem nie odbiera
telefonu, nie odpisuje na SMS-y.
Swoi też nie zamierzają odpowiadać, czy nie martwi ich wystawny tryb
życia arcybiskupa. I czy nie zastanawiali się, skąd bierze na to pieniądze i
czy faktycznie robi dla nich tyle dobrego.
Radzą - na razie po dobroci, ale może pójść na ostro - opuścić Bobrówkę
i nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Oni są u siebie i będą robić, co chcą. Tak jak ich dobrodziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz