Polski parlament
zamienił się w oblężoną twierdzę, do której obywatele nie mają dostępu. PiS
wprowadza sejmowy stan wyjątkowy
Renata Grochal, Aleksandra Pawlicka
Poniedziałkowe
popołudnie. Na Wiejską zajeżdża delegacja z premierem Węgier Viktorem Orbanem. Barierki szczelnie odgradzają Sejm od ulicy.
Terenu pilnują policjanci.
- Jak mija służba? - pytamy jednego z nich.
- Od grudnia mamy tu stałe dyżury, ale dziś jest spokojnie.
Jak są manifestacje, to temperatura się podnosi - odpowiada.
Po sejmowym dziedzińcu spacerują strażnicy z bronią i paralizatorami.
Od lutego straż marszałkowska ma uprawnienia służb mundurowych - może
przeszukiwać, zatrzymywać, nagrywać, a nawet użyć ostrej amunicji. Liczbę
pracowników zwiększono ze 160 do 290.
Orban musi być zdziwiony, bo gmach parlamentu w Budapeszcie
nie jest ogrodzony. Wtapia się w zabytkową architekturę nad Dunajem, a
turyści mogą nie tylko podziwiać zabudowania z zewnątrz, ale nawet wejść do
sali obrad.
Kiedyś między budynkami polskiego parlamentu też mogli
spacerować przechodnie, teren był otwarty. Odkąd PiS doszło do władzy,
zaczęto go zamykać. Po blokadzie Sejmu przez opozycję w grudniu 2016 roku i
masowych protestach przed parlamentem w sprawie sądów Sejm odizolowano na
stałe podwójnym rzędem barierek.
Orban nie wchodzi głównym
wejściem, lecz przez Senat. Idzie raźnym krokiem do gabinetu marszałka Sejmu
Marka Kuchcińskiego.
- Wprowadzili Orbana bocznym wejściem, żeby nie przechodził
koło protestujących niepełnosprawnych i ich opiekunów. Mieli przygotowane
kartki z napisami po węgiersku „zapraszamy na rozmowy” - opowiada jeden z
korespondentów parlamentarnych.
Gdy kilka dni wcześniej w parlamencie gościł prezydent
Czech, marszałek Kuchciński spotkał się z nim w Senacie. Nie chciał, żeby Milos
Zeman widział porozwieszane przez protestujących ręczniki i posłania rozłożone
na posadzce tuż przy sali plenarnej.
CZARNA LISTA KRĄŻY PO SEJMIE
- Okazuje się, że ta
władza najbardziej boi się niepełnosprawnych. Zapanował stan permanentnego zagrożenia.
Nie są wpuszczani goście na komisje, eksperci - denerwuje się wicemarszałek
Senatu Bogdan Borusewicz (PO), za komuny działacz podziemnej opozycji
demokratycznej. Siedzimy w jego gabinecie na drugim piętrze w Senacie tylko
dlatego, że mamy stałe dziennikarskie przepustki. Wydawanie jednorazowych przepustek zostało wstrzymane, nie tylko ludziom mediów.
Borusewicz kilka dni temu zaprosił do parlamentu prezydentów aglomeracji
gdańskiej. Musiał odwołać spotkanie, bo nie dostali przepustek. Problemy były
też z wejściem na organizowaną w Senacie konferencję z okazji stulecia
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Goście (m.in. arcybiskup Stanisław
Budzik) prawie godzinę musieli czekać w pełnym słońcu. Gdy odmówiono
wpuszczenia do Senatu Agnieszki Wierzbickiej z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet,
Borusewicz wystąpił do komendanta z pytaniem o powody. - To utrudnianie wykonywania
mandatu senatora, który polega m.in. na kontakcie z ludźmi - tłumaczy.
Politycy opozycji są przekonani, że straż marszałkowska ma
czarną listę osób, które nie mogą wejść do Sejmu. Oprócz działaczek Strajku
Kobiet są na niej Obywatele RP, którzy w grudniu protestowali przed
parlamentem. Jednak biuro prasowe na pytanie o czarną listę nie odpowiada. Podobnie
jak na kolejne: dlaczego wstrzymano wydawanie przepustek? Odpisuje tylko, że
„zdecydowały względy organizacyjne”, a powodem był protest niepełnosprawnych i
ich opiekunów.
SEJMOWY PARALIŻ
Podobne problemy jak
marszałek Borusewicz mają też inni parlamentarzyści. Sejmowa komisja zdrowia
miała na ostatnim posiedzeniu rozmawiać o problemach w diagnostyce
laboratoryjnej. Zjechali się ludzie z całej Polski - eksperci, profesorowie.
Ale straż marszałkowska nie wpuściła ich do parlamentu. Szef komisji Bartosz
Arłukowicz (PO) musiał odwołać posiedzenie.
Tak samo było, gdy komisja zdrowia miała omawiać zmiany w
prawie farmaceutycznym. Eksperci, profesorowie medycyny, nie dostali
przepustek. Przyszli tylko posłowie, więc Arłukowicz znowu odwołał komisję.
Jest przekonany, że PiS bało się, że do Sejmu wejdą osoby, które dołączą do
niepełnosprawnych.
- Wszystkie granice zostały przekroczone. Sejm jest coraz
dalej od obywateli. To jednoosobowe księstwo Kuchcińskiego, który uważa, że
uchroni władzę przed gniewem ludu - zżyma się Arłukowicz.
Wejścia odmówiono także ekipie filmowej, która robi film
o „dobrej zmianie” dla skandynawskich telewizji. Bez
problemu weszli do pałacu prezydenckiego i do Kancelarii Premiera, tylko
marszałek Kuchciński nie wpuścił ich do parlamentu.
- Nie jesteśmy jedyną ekipą, która odeszła z kwitkiem. Ten
sam problem mieli Czesi. Traktują nas jak potencjalnych przestępców, jakbyśmy
mieli wnieść bombę do polskiego parlamentu, ale może Kuchciński uważa, że
kilka pytań dziennikarza rozwali tę władzę - mówi jeden z filmowców. Żartuje,
że „jutro będzie ten dzień, gdy Kuchciński zakaże wstępu do Sejmu samemu
sobie”.
Sprawą zajął się rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar, który interweniował u marszałka Sejmu, a także Helsińska
Fundacja Praw Człowieka.
Bodnar mówi, że jego urząd działa na zasadzie „spisane będą czyny
i rozmowy”. - Interweniujemy w sprawie odmowy kręcenia filmu dokumentalnego,
ale także utrudniania pracy komisjom sejmowym i w sprawie niewpuszczania dziennikarzy.
Formalne pisma do Kancelarii Sejmu i otrzymywane odpowiedzi są dokumentami
obrazującymi zachowanie tej władzy - podkreśla. Z kolei Dorota Głowacka z
Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przypomina, że Sejm jest instytucją
publiczną, w której podejmowane są decyzje istotne dla funkcjonowania państwa
i swoboda w relacjonowaniu tych działań jest warunkiem efektywnego wykonywania
pracy dziennikarskiej. - Ograniczanie jej arbitralnymi decyzjami
przedstawicieli władzy jest sprzeczne z prawem prasowym - argumentuje. Dodaje,
że Fundacja obserwuje niepokojący wzrost ograniczania dostępu dziennikarzy od
czasu blokady Sejmu przez opozycję w 2016 roku.
POSEŁ MUSI MIEĆ
DOSTĘP DO SZATNI
Przy stoliku
dziennikarskim w Sejmie panują minorowe nastroje. Stolik dziennikarski
to miejsce w głównym budynku Sejmu tuż przy sali plenarnej, gdzie od lat
pracują dziennikarze. Sprawozdawcy sejmowi narzekają, że odkąd PiS doszło do
władzy, nie mogą swobodnie poruszać się po Sejmie, całkowicie zamknięto wstęp
w kuluary, gdzie można było porozmawiać z posłami w swobodniejszej atmosferze.
Zamknięty został także korytarz, w którym urzędują marszałek i
wicemarszałkowie. - Powiesili sobie nawet kotary przy drzwiach, żeby nie było
widać, kto wychodzi. Tak źle jeszcze nie było - narzeka kilku rozmówców.
Gdy premier jest w parlamencie, dziennikarze nie mogą
schodzić głównymi schodami ani stać w holu, a tędy do sali plenarnej wchodzą
członkowie rządu. Gdy premier chce zrobić konferencję prasową, straż
marszałkowska odgradza dziennikarzy taśmami. Przedstawiciele mediów nie mogą
stać nawet przy szatni obok sali plenarnej, gdzie kiedyś można było złapać
polityków wychodzących z Sejmu.
Po grudniowej blokadzie w 2016 roku marszałek zlikwidował
salę, w której odbywały się konferencje prasowe w głównym budynku Sejmu. Nowe
centrum medialne otwarto na drugim końcu kompleksu sejmowego. Tyle że to
kompletnie martwe miejsce. Gdy prosimy o jego pokazanie, okazuje się, że jest
zamknięte, a drzwi spina solidny łańcuch. Pracownik Kancelarii Sejmu otwiera
na naszą prośbę pomieszczenie. W środku kilkanaście krzeseł, przestrzeń
zdecydowanie mniejsza niż w dawnej sali prasowej. - Wymyślili sobie, że wyrzucą
media jak najdalej od sali posiedzeń, żeby nie zaczepiały polityków PiS, a
szczególnie pana prezesa Kaczyńskiego - mówi jeden ze sprawozdawców. Ale
dziennikarze się nie dali. Trwają przy swoim stoliku.
SEGREGACJA DZIECI W SEJMIE
Marszałek Kuchciński
obawia się nie tylko dorosłych, ale i dzieci. Odwołano obrady Sejmu Dzieci i Młodzieży,
który odbywa się co roku z okazji Dnia Dziecka. Parlament nie wziął udziału w
Nocy Muzeów. Centrum prasowe Sejmu, pytane o powody, odpowiada, że „przestrzeń
przekształcona bez konsultacji z Kancelarią Sejmu w miejsce noclegu i
całodobowego pobytu nie może być jednocześnie miejscem odwiedzanym przez kilka
tysięcy ludzi”.
Opozycja szacuje, że do Sejmu za rządów PiS nie zostało
wpuszczonych blisko 200 szkolnych wycieczek. Ale tylko tych zapraszanych przez
posłów opozycji. Organizowane przez posłów PiS wchodziły bez problemu. Biuro
prasowe twierdzi, że były to grupy, które odwiedzają Sejm w ramach
współorganizowanego przez kancelarię programu edukacyjnego.
Poseł Sławomir Nitras (PO) zaprosił do Sejmu wycieczkę
gimnazjalistów, laureatów olimpiady z wiedzy o społeczeństwie. Chciał, aby
zobaczyli, jak pracują posłowie. Nie dostali jednak przepustek, choć Nitras napisał
pismo do marszałka z dziesięciodniowym wyprzedzeniem. Dzień przed wizytą dostał
odmowę bez żadnego uzasadnienia. - To jest banda psychopatów, którzy uważają,
że Sejm jest ich, świat składa się ze spisków, a my jesteśmy finansowani przez
Sorosa i przy pomocy dzieci oraz niepełnosprawnych chcemy im ten Sejm odebrać -
irytuje się Sławomir Nitras.
- Sprawa niewpuszczania wycieczek szkolnych organizowanych
przez posłów opozycji została podniesiona na ostatnim posiedzeniu Sejmu.
Posłanka Krystyna Szumilas (PO) pytała z sejmowej mównicy: „Wiele wycieczek z
całej Polski pocałowało klamkę. Na jakich zasadach nie są wpuszczane?”. A
poseł Nowoczesnej Jerzy Meysztowicz mówił: „Podzieliliście społeczeństwo,
podzieliliście tę salę, teraz dzielicie dzieci. Czy wyście oszaleli?”.
CO MOŻE PIS, TO NIE OPOZYCJA
PiS ogranicza nie
tylko możliwość wejścia do sejmu, ale
także prawa opozycji w parlamencie, mimo że w kampanii wyborczej Jarosław
Kaczyński obiecywał opozycji pakiet demokratyczny. PSL, z którym PiS wojuje na
wsi, jako jedyny klub w Sejmie nie ma swojego wicemarszałka. Posłom opozycji
podczas obrad wciąż odbierany jest głos. Co chwila dostają kary finansowe. Sławomir
Nitras z PO był karany już trzy razy. Przez kilka miesięcy dostawał tylko
połowę wynagrodzenia, czyli pięć tysięcy złotych brutto.
Na prezydiach Sejmu rej wodzi nie marszałek Kuchciński, ale
wicemarszałek Ryszard Terlecki. Gdy ostatnio wicemarszałek Małgorzata
Kidawa-Błońska (PO) broniła przed karą finansową Kamili Gasiuk-Pihowicz z
Nowoczesnej, Terlecki mówił, że trzeba ją ukarać, bo jest nerwowa, niegrzeczna
i zawsze przeszkadza. Wtórował mu wicemarszałek Stanisław Tyszka z Kukiz ’15.
Gasiuk-Pihowicz straciła jedną czwartą wynagrodzenia (2 tys. złotych brutto),
bo zgłosiła wniosek o przerwę w obradach, aby wyciszyć emocje. Ale nie
przygotowała go na piśmie, bo w trakcie obrad nie miała jak.
- Im nie chodzi o to, aby uspokoić atmosferę, tylko o to,
żeby te emocje eskalować i pokazywać, że jesteśmy awanturnikami - mówi polityk
opozycji.
Ostatnio Kuchciński zapowiedział nowe kary dla posłów za
„naruszenie godności Sejmu”. Decydować ma arbitralnie on sam. Oceniać będzie mógł nie tylko zachowanie w Sejmie, ale
także poza nim. Według posłów opozycji to ma być kolejny sposób, żeby nękać
tych, którzy nie zgadzają się z PiS.
BĘDZIE OGRODZENIE
Wraca pomysł stałego
ogrodzenia Sejmu, czyli zaprzepaszczenia idei
parlamentu jako przestrzeni otwartej dla obywateli. Stołeczny konserwator
zabytków nie zgodził się na takie ogrodzenie, ale Sejm odwołał się od tej
decyzji do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Minister uchylił
decyzję konserwatora. - W związku
z tym ratusz nie miał wyjścia. Nie było już żadnych przesłanek i możliwości,
aby decyzji na budowę ogrodzenia nie wydać - tłumaczy rzecznik ratusza Bartosz
Milczarczyk.
Decyzja zapadła pod koniec lutego. Marszałek Senatu Stanisław
Karczewski zapewniał wtedy, że nie wiadomo, czy parlament skorzysta z
przyznanego mu prawa, ale dziś na Wiejskiej można usłyszeć, że trwają prace nad
przeksięgowaniem budżetu Kancelarii Sejmu i Senatu, aby zaleźć pieniądze na
budowę ogrodzenia. Według prawicowych mediów płot ma mieć trzy metry wysokości.
- Plany grodzenia Sejmu były po Radomiu i Ursusie, ale nawet
wtedy władza się na to nie odważyła - komentuje poseł Marcin Święcicki z
Platformy Obywatelskiej.
JEDNA TOALETA
Wszyscy w Sejmie się
zastanawiają, jak daleko posunie się Kuchciński
w zamykaniu Sejmu przed obywatelami. Wydawało się, że szczytem było
niewpuszczenie na spotkanie z protestującymi Wandy Traczyk-Stawskiej,
91-letniej uczestniczki powstania warszawskiego i wieloletniej nauczycielki
niepełnosprawnych dzieci.
- To prawdziwy skandal, że nie wpuścili pani Wandy, która
walczyła o wolność. Osobiście jest mi za to wstyd. Ale to, że nawet nie
pozwolili jej usiąść na ławce przed Sejmem, to po prostu brak człowieczeństwa.
Czy można się posunąć jeszcze dalej? - pytał załamany Jakub Hartwich, jeden z
protestujących w Sejmie
niepełnosprawnych.
Na czas Zgromadzenia Parlamentarnego NATO, które rozpocznie
się 25 maja, Kuchciński
chce zagrodzić korytarz, w którym koczują niepełnosprawni.
Ich opiekunowie apelowali do marszałka, żeby nie
ograniczał im dostępu do toalet. W czasie posiedzeń Sejmu protestującym
pozwolono bowiem korzystać tylko z jednej. - Tego nie było za PO. Gdy
protestowałyśmy tu w 2014 roku,
nikt nie wprowadzał takich restrykcji - mówi jedna z matek.
Rodzice osób niepełnosprawnych nie mogą opuszczać budynku.
Dwie matki, które to zrobiły - jedna udając się na umówioną wcześniej wizytę u
lekarza, druga na rozprawę rozwodową - nie zostały ponownie wpuszczone.
Jedna z nich w biurze przepustek usłyszała: „Proszę nawet nie wyciągać dowodu
osobistego. Mamy definitywny zakaz wpuszczania”.
SPOTKANIE W DESZCZU
Środowe popołudnie.
Leje jak z cebra. Przed Sejmem siedzą Kuba i Adrian
na wózkach. Wokół barierki i uzbrojeni strażnicy. Podjeżdża samochód, z
którego wysiada Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, sama
niepełnosprawna. Jej również marszałek nie wpuszcza do Sejmu, chociaż zabiegała
o to dwa dni.
- Jest mi bardzo przykro, że nie może pani wejść - mówi
Adrian.
- Nie sądziłam, że Sejm jest tak oblężoną twierdzą. Łatwiej
było się dostać do Sarajewa - mówi Ochojska. Ledwo trzyma się na kulach,
popychana przez wianuszek policjantów.
Za rozmowę z Ochojską niepełnosprawni Adrian i Jakub
dostają od Kuchcińskiego zakaz wychodzenia z Sejmu na spacery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz