Tajemnicą bezkarności
tej władzy jest umiejętność wyjątkowo brutalnego niszczenia solidarności
społecznej Polaków. Każde protestujące środowisko przedstawia się jako elitę,
której los powinien być obojętny zwykłym szarym ludziom. Ostatnio elitą stali
się nawet niepełnosprawni i ich opiekunowie
Andrzej
Celiński, weteran opozycji demokratycznej z czasów PRL, pamiętający czasy,
kiedy przeciwko władzy buntowali się nieliczni, podczas gdy miliony wybierały
potulny oportunizm, powiedział niedawno: „Polska ruszy przeciwko PiS, kiedy
zabraknie kiełbasy”. Przemawiało przez niego rozgoryczenie, ale faktycznie
- analogie z dawnym ustrojem stają się aż za bardzo
wyraźne. Korumpowanie jednych, zastraszanie drugich, bezwstydne uwłaszczanie
się działaczy rządzącej partii na publicznym majątku. A wszystko to przy
wtórze wyjątkowo agresywnej propagandy, która ma odizolować protestujące
czarne owce od reszty potulnego stada.
Dlaczego akurat tej władzy uchodzą bezkarnie czyny i słowa, które
pogrążyłyby każdą inną ekipę rządzącą Polską po roku 1989?
WYJĄTKOWA PYCHA
RZĄDZĄCYCH
Zacznijmy od paru cytatów z klasyków nowej propagandy. Krystyna Pawłowicz, posłanka Prawa i Sprawiedliwości, o
uczestniczkach czarnych protestów: „wykolejone kobiety”, „zachowują się jak
ulicznice”, „trzeba pokazywać Polakom najbardziej kompromitujące zachowania
tych wiedźm”, Stanisław Pięta, poseł PiS, o strajkujących lekarzach
rezydentach: „całe stado lewackich celebrytów kręci się wokół tego
towarzystwa, młodzi lekarze dobrze zarabiają, nie powinni dostać ani grosza
więcej”. Ten sam PiS-owski celebryta o Związku Nauczycielstwa Polskiego i
protestujących nauczycielach: „to postkomunistyczna, progenderowa i prorosyjska organizacja. Jeśliby to ode mnie zależało,
wyrzuciłbym czerwoną lumpeninteligencję na pysk!”. Minister Marek Suski, szef
gabinetu politycznego premiera Mateusza Morawieckiego, o protestujących w
Sejmie matkach niepełnosprawnych dzieci: „panie chcą żywej gotówki, bo chcą iść
do kina, do teatru, na basen”.
Państwowa telewizja przedstawia głosy „zwykłych obywateli” oburzonych,
że
protestujący „przeszkadzają
spokojnie pracować i żyć”. W „informacjach” i na „paskach grozy” pokazywane są
fałszywe liczby mające przekonać Polaków, że nauczyciele, lekarze rezydenci,
pracownicy LOT czy ZUS domagający się podwyżek pensji i godnych warunków
pracy - to krezusi i członkowie elity.
PiS-owscy prezesi państwowych spółek sami odbierają nagrody sięgające setek
tysięcy, a nawet milionów złotych, jednak kiedy ich pracownicy domagają się
podwyżek o kilkaset złotych i lepszych
warunków pracy, podają ich do sądu, represjonują, zmuszają do odejścia.
Przy okazji protestu niepełnosprawnych, ich rodziców i opiekunów doszło
do ataków najbardziej brutalnych. Szczególnie kiedy protestujący w Sejmie nie dali
się nabrać na mediacje Morawieckiego i Dudy, przez co władza nie mogła odtrąbić
kolejnego propagandowego sukcesu. Politycy rządzącej prawicy prześcigali się
w piętnowaniu „chciwości” protestujących. A TVP ustawiła nawet
w Sejmie kamerę nadzorującą fragment korytarza, na którym od wielu dni
niepełnosprawni oraz ich opiekunowie czekają, aż władza spełni ich postulaty.
Oko wielkiego PiS-owskiego brata poluje na zachowania, fragmenty prywatnych
rozmów, które można by później pokazać Polakom jako „kompromitujące”.
Kiedy ostatni raz w taki sposób zastraszano i obrażano protestujące
grupy społeczne i zawodowe? W PRL, w latach 80., a także podczas wcześniejszych
politycznych przesileń. Jednak po roku 1989 bano się „gniewu ludu” i na obrażanie
całych grup społecznych czy zawodowych pozwalało sobie tylko paru krewkich
publicystów, może paru głupców. Każda ekipa rządząca III RP - od
postkomunistycznej lewicy po postsolidarnościową prawicę - przynajmniej
udawała, że z pokorą wysłuchuje postulatów protestujących.
Jarosław Kaczyński i PiS zachowują się zupełnie inaczej. Zaczęli już w
2006, 2007 roku, bardzo jeszcze nieśmiało, od nazywania polskich profesorów, nauczycieli i liberalnych inteligentów „wykształciuchami”.
I obietnicy, że strajkujących lekarzy „władza weźmie w kamasze”, czyli
zmilitaryzuje i zmusi do pracy. Mistrzem tego
typu wygłupów był wówczas Ludwik Dorn, który pełnił funkcję ministra spraw
wewnętrznych i administracji. Dorn był opozycjonistą w czasach PRL i
namiastkę władzy, którą dostał od braci Kaczyńskich, wykorzystał, by
odreagować dawną bezsilność wobec komunistów za pomocą agresji
wobec „liberalnych lemingów”.
Jarosław Kaczyński, nawet jeśli sam kazał zastraszać pielęgniarki okupujące
Kancelarię Premiera, publicznie szydził wtedy z Dorna, że swoim niewyparzonym
językiem sprawia rządowi większe problemy niż opozycja.
Dziś jest zupełnie inaczej. Sam Jarosław
Kaczyński, najpierw „sortując” Polaków, a potem z sejmowej mównicy zastraszając
i obrażając polityków opozycji, nadał ton, który jego ludzie podjęli wobec
wszystkich protestujących grup i zawodów.
TAKTYKA SALAMI
PiS jak do tej pory wszystko uchodzi bezkarnie. Chwilowe załamania w sondażach, po ujawnieniu wyjątkowo
kompromitujących zachowań władzy, są szybko zapominane przez „PiS-owski lud”.
Oczywiście zaczyna już odgrywać swoją rolę oportunizm, chęć ułożenia się z
brutalną władzą. Dlatego dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego generał
Grzegorz Gielerak osobiście przywozi Kaczyńskiemu kule do domu na Żoliborzu. A
dyrektorzy szkół na Podkarpaciu bez słowa sprzeciwu kolportują wśród uczniów
tematy państwowego konkursu na 100-lecie niepodległości, w którym jedynym
godnym upamiętnienia budowniczym polskiego państwa jest Lech Kaczyński
(występuje we wszystkich pięciu tematach konkursu), a jedyną wspomnianą oprócz
niego postacią publiczną jest Jan Paweł II.
Nie bez wpływu na bezkarność tej władzy jest też oportunizm
symetrystów, którzy usprawiedliwiają patologie państwa PiS tym, że „wcześniej
także popełniano błędy”. W tekstach Michała Szułdrzyńskiego czy Andrzeja
Stankiewicza każda patologia PiS-owskiej władzy jest usprawiedliwiona
„grzechami liberałów”. Również dla naszej antyliberalnej lewicy społeczne
koszty transformacji ustrojowej, będące ceną za odbudowanie Polski z
PRL-owskich ruin, to wystarczające usprawiedliwienie dla wszystkiego, co robi
dziś PiS - łamania konstytucji, niszczenia rządów prawa, wyprowadzania Polski
z Europy czy hodowania radykalnych nacjonalistów jako „bijącego serca” i
kadrowego zaplecza nowej władzy.
Jednak prawdziwym politycznym wunderwaffe Kaczyńskiego i kluczem do
teflonowości PiS jest ich nieporównywalna z jakąkolwiek formacją rządzącą
Polską po 1989 roku zdolność do najbardziej brutalnego rozbijania solidarności
społecznej. Umiejętność wyizolowania każdej grupy społecznej lub zawodowej,
która domaga się swoich praw, sprzeciwia się władzy Kaczyńskiego albo którą
Kaczyński uznał za wroga i przeznaczył do likwidacji, oczyszczenia, wymiany.
Protestują sędziowie? „Przecież to elita, ty dostałeś od nas swoje 500+
i wcześniejszą emeryturę, więc nie przejmuj się nimi”. Protestują lekarze?
„Skorumpowana elita, mordercy w białych kitlach” (Ziobrze zabili ojca). Młodzi
lekarze rezydenci? „Rozwydrzona młodzież, wykształcona za twoje pieniądze, a
chce zarabiać więcej niż ty!”.
Elitą stają się piloci i stewardesy LOT, pracownicy ZUS. Wichrzycielami
są znowu związkowcy, choć jedynie ci, którzy nie
słuchają liderów NSZZ Solidarność przekupionych przez PiS miejscami w radach
nadzorczych i udziałem w skoku na publiczną kasę.
Za każdym razem przeciwko wyizolowanej grupie protestujących lub przeznaczonych
do czystek używany jest bez żadnych ograniczeń język będący kalką PRL-owskiej
propagandy, także stosowanej w tamtej epoce przeciwko uczestnikom strajków i
ulicznych protestów. Język zawiści społecznej, szczucia, pokazywania, że
„twoje interesy nie mają nic wspólnego z ich interesami”. Na wielu wyborców
PiS ten język działa skutecznie. Albo zobojętnia ich na postulaty protestujących grup („przecież nas to nie dotyczy, nam dają
albo obiecują, że dadzą”). A czasami staje się wręcz rodzajem rozrywki
(„patrzcie, jak się skarżą, jak jęczą, a dobrze im tak!”).
Jednak najskuteczniejsza okazuje się powtarzana przy każdej okazji przez
władzę i jej media propagandowa mantra: „Oni są elitą, nie mają z tobą nic
wspólnego, protestują przeciwko naszej władzy, a my ci przecież daliśmy...”.
Znowu jest to kalka PRL-owskiej propagandy z czasów, kiedy była skuteczna.
Kiedy tamtej władzy udawało się wyizolować i przedstawić reszcie Polaków jako
wyobcowaną i zasługującą na zniszczenie elitę, najpierw obszarników, potem
kułaków, spekulantów, studentów, rozwydrzoną młodzież, chuliganów, niewdzięcznych
wobec władzy inteligentów, wreszcie syjonistów - czyli każdego podejrzanego o
obce pochodzenie będące powodem, dla którego służą obcym interesom.
ZNÓW NAUCZYĆ SIĘ SOLIDARNOŚCI
Niemiecki pastor protestancki Martin Niemöller, który w młodości
popełnił błąd, popierając nazistów, a później, kiedy próbował ten błąd naprawić,
trafił do obozu koncentracyjnego, pozostawił po sobie bardzo smutny wiersz:
„Kiedy przyszli po komunistów, milczałem,/ przecież nie byłem komunistą./
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,/ przecież nie byłem socjaldemokratą./
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,/ przecież nie byłem
związkowcem./ Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,/ przecież nie byłem Żydem./
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować”.
Te słowa zostały napisane w gorszych czasach przez człowieka, który za
późno zrozumiał, jak ważna jest praktyczna społeczna solidarność. Powinny
jednak dać do myślenia wszystkim tym, którzy wciąż powtarzają mantrę suflowaną
im przez PiS-owską propagandę: „Ludzie dziś łamani to przecież elita, nie mają
nic wspólnego ze mną, szarym człowiekiem, dla którego ta władza jest całkiem
bezpieczna”.
To nie jest prawda. Władza rządząca dzięki najbardziej brutalnemu rozbijaniu
społecznej solidarności jest groźna dla każdego. Nawet jeśli różne grupy
przekonują się o tym w różnym czasie. Ludziom, którzy nabierają się na język
PiS-owskiej propagandy, powinno dać do myślenia to, że w końcu elitami stali
się niepełnosprawni i ich opiekunowie. Zatem los elity czeka każdą grupę
społeczną czy zawodową, która przeciwstawi się tej władzy.
Słusznie byliśmy dumni z pierwszej Solidarności, bo zapoczątkowała
upadek komunizmu w całym bloku wschodnim. Ale dziś wielu z nas zapomniało o
solidarności przez małe „s”. Polacy będą się jej musieli nauczyć zupełnie od
nowa.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz