czwartek, 31 maja 2018

Bohater naszych czasów



O Piotrze Walentynowiczu robi się głośno jedynie, gdy: publicznie obrazi kolegów babci z dawnej „S", dosadnie wypowie się na temat katastrofy smoleńskiej czy usiłuje wejść w wielką politykę.

O prócz tego cisza. Piotr Wa­lentynowicz, 40-latek, z za­wodu m.in. mechanik samo­chodowy, operator dźwigów, robotnik portowy, budowla­niec i taksówkarz, to na co dzień człowiek skromny jak jego babcia Anna - legendar­na suwnicowa ze Stoczni Gdańskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej w kwiet­niu 2010 r. Babcię podaje za życiowy wzór. Mieszka w skromnym mieszkaniu po niej we Wrzeszczu.
   Dwa tygodnie temu portale obiegła wia­domość, że Piotr Walentynowicz nie wpisał do oświadczenia majątkowego 250 tys. zł zadośćuczynienia za śmierć babci. Znów się zrobiło głośno.

Rozgłos
W Radzie Miasta Gdańska, gdzie zasia­da od 2014 r., mówią o Piotrze „samotny wilk” - koledzy z koalicji PiS też przyznają, że nie utrzymuje z nimi bliższych kontak­tów i bywa „niesterowalny”, jeśli chodzi o głosowania. Pojawia się na sesji rady, podpisuje listę, mówi nawet sensownie, ale bardzo niedużo - zresztą, od kiedy jako inspektor w państwowej spółce służbowo podróżuje po kraju, rzadko go widują. Częściej można go zobaczyć w telewizjach i portalach internetowych, gdy: wypowiada się o katastrofie, żałuje usunięcia Antonie­go Macierewicza z funkcji ministra obrony narodowej lub gdy ostentacyjnie odwraca się plecami do prezydenta Andrzeja Dudy podczas odsłonięcia pomnika smoleńskie­go za to, że ten nie podpisał tzw. ustawy degradacyjnej oraz że nie dość przykładał się do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
   Na temat nieujawnionych 250 tys. zł Walentynowicz ma gotową odpowiedź, po­wtarzają także dziennikarzowi POLITYKI: to jego prywatna sprawa, na co wydał pie­niądze, ale jeśli ktoś uważa, że popełnił przestępstwo - niech zgłasza tę sprawę do prokuratury. A jeśli mu zwrócić uwagę, że takie przypadki może z urzędu ścigać urząd skarbowy, odpowiada z pewnością w głosie: - Nie obawiam, się, że mnie ścigną.
   Za życia babci Piotr pojawiał się w ogól­nopolskich mediach tylko wtedy, gdy bab­cia o nim wspomniała w jakimś wywiadzie, czyli raz lub dwa. Podobnie było z Janu­szem Walentynowiczem, synem Anny, oj­cem Piotra i Katarzyny. Większa wzmianka o nich pojawiła się w „Dzienniku Bałtyc­kim” w kwietniu 2010 r. - tuż po katastrofie samolotu. Janusz, z zawodu operator żura­wi samochodowych i wieżowych, mówił, że zawsze orientował się w działalności opozycyjnej matki w PRL, jako młody czło­wiek sam bywał zatrzymywany, internowa­ny i więziony przez esbeków. Piotr przed­stawiał się jako „chwilowo bezrobotny”, ale niebawem mający zostać taksówkarzem.
   Wkrótce pojawiła się na ulicach Trój­miasta jego taksówka marki Dacia Logan, do kupna której dołożyła się babcia. Wśród pasażerów do tej pory krążą opowieści o taksówkarzu, który wioząc ludzi przez Wrzeszcz, pokazywał dom przy Grun­waldzkiej róg Waryńskiego, mówiąc, że tu mieszkała legendarna twórczyni „S”. Tak­sówkarz nauczał, że Lech Wałęsa nie za­kładał „S”, był natomiast ubekiem i „na­chapał się jak inni złodzieje”. Wdawał się w częste kłótnie z pasażerami myślącymi inaczej - ale nie jest do końca jasne, że tym taksówkarzem był Piotr Walentynowicz.

Babcia
Wnuk idealizuje babcię we wspomnie­niach: - Jako małe dziecko jeździłem z bab­cią do „Jałowca ”, do ludzi, którzy mieli ciężej. Babcia gotowała tam obiady, a ja ganiałem wyrzucać śmieci.
   O Annie Walentynowicz mówili w rodzi­nie „babcia Ania”. W domu się nie przele­wało, rodzice Piotra mieli kłopoty w związ­ku, a u babci zawsze czekała na niego zupa. Bo Piotr w młodości uchodził raczej za nie­zaradnego. Pracował fizycznie od 14. roku życia, choć kiedy później wypływał z cienia w politykę, opowiadał, że studiował mate­matykę na Politechnice Gdańskiej, z tym że studiów nie dokończył. Tymczasem bywało, że brał dorywcze prace na budo­wach czy w porcie i nie zarabiał grosza, bo pracodawca go oszukiwał. Jego ojciec nie miał politycznych ambicji, też gonił za pracą - wyjechał z Polski, zamieszkał i pracował w Hamburgu - ale z dumą opo­wiadał o Piotrze, kiedy ten w2012 r. zrobił głośną na cały Wrzeszcz awanturę o tabli­cę upamiętniającą babcię. Tablica wisiała na domu babci, zdjęto ją, gdy był remont elewacji, i długo nie wracała na miejsce - to Piotr wywalczył jej powrót,
   Za życia babci rodzinie zawsze brako­wało pieniędzy. We Wrzeszczu, w domu, gdzie mieszkała Anna Walentynowicz, lu­dzie mówią, że w ostatnich latach jej życia wnuk bardzo rzadko ją odwiedzał. Była jeszcze jedną kamieniczną staruszką z wol­na popadającą w anonimowość, zwłaszcza wśród nowych lokatorów. Bywało, że pani Ania klepała biedę - przyznają sąsiedzi z kamienicy.
   W 2003 r. legendarna Anna Walenty­nowicz wystąpiła do sądu w Gdańsku o 120 tys. zł odszkodowania za prześlado­wania w czasie PRL. Sąd odrzucił wniosek, powołując się na przedawnienie roszcze­nia. Dopiero druga instancja przyznała jej 70 tys. zł w2005 r. - mimo przedawnie­nia. To właśnie z tych pieniędzy babcia miała później dołożyć wnukowi do kup­na taksówki.
   Po 2010 r. syn Anny, Janusz, dostał w su­mie 450 tys. zadośćuczynienia od instytucji państwowych, bo wystąpił o nie w przewidzianym prawnie czasie. Wnuk Piotr długo twierdził, że o odszkodowanie za śmierć babci nie wystąpi z powodów honorowych. „Nie pozwolę, aby moją i innych kilkulet­nią walkę o rzetelne śledztwo sprowadzono do aspektu finansowego” - mówił „Wybor­czej” w 2015 r. Słowa nie dotrzymał.
   W marcu 2017 r. - mimo przedaw­nienia roszczeń - Piotr Walentynowicz poszedł na ugodę ze Skarbem Państwa, reprezentowanym w tym wypadku przez MON, i dostał 250 tys. zł zadośćuczynienia. Wniosek motywował tym, że przed tragicz­ną śmiercią babci mieszkał z nią i się nią opiekował oraz że narażony jest na traumę toczącego się śledztwa smoleńskiego i związanych z nim ekshumacji babci. W chwili przyznania pieniędzy od pół roku pracował już w podległej MON spół­ce zbrojeniowej Pit-Radwar, zarabiając nieco ponad 9 tys. zł miesięcznie brutto, a zakres obowiązków utrzymywał w tajemnicy przed dziennikarzami.

Polityka
   - To się stało bezwiednie, że wszedłem do polityki. Jak żyła babcia, która polityki pilnowała i reagowała, kiedy było trzeba, ja nigdy nie myślałem., żeby wchodzić - mówi dziennikarzowi POLITYKI Piotr Walenty­nowicz. - Głównym motorem tej decyzji było uzyskanie prawdy o Smoleńsku. Zro­zumiałem, że bez wsparcia rządu nie da się tego uzyskać.
   Dziś w kontekście odszkodowania za stratę babci dla radnego Piotra ludzie z gdańskiej polityki (odmawiają podawa­nia nazwisk) wskazują na fakt, że wnuk z jednej strony powoływał się przed są­dem na traumę ekshumacji, z drugiej sam o tę ekshumację występował. (Wa­lentynowiczowie twierdzili, że zamienio­no zwłoki, ale gdy badania DNA wykaza­ły, że to jednak jest Anna Walentynowicz, nie uwierzyli).
Cztery lata po katastrofie smoleńskiej Piotr został radnym z ramienia partii Ja­rosława Gowina, koalicjanta PiS. W obec­nej kadencji stosunek głosów PO do PiS w Radzie Miasta Gdańska wynosi 22 do 12. W poprzedniej radnych PiS było 7. Samo­rządowej kampanii Piotra nikt już nie pamięta od strony merytorycznej - jego start w wyborach przyjęto w mieście jako „atrakcję wyborczą” - pamiętają jedynie to, że powoływał się na poglądy babci, które stały się jego poglądami, ponieważ nimi nasiąkał od dziecka. - Polską zaczęły rządzić układy - mówi i dziś. - Skończyło się tak, że postkomuna ciągle rządzi w spo­sób zgubny dla naszej ojczyzny. Mówię tu o ogromnych, celowych zaniedbaniach na szkodę Polski.
   O Lechu Wałęsie nie mówi inaczej niż Bolek. Opowiada, że był akurat u bab­ci, kiedy na początku lat 90. zadzwonił do niej Bolek z propozycją zostania mini­strem spraw zagranicznych. Babcia Bolka wyśmiała: nie mam ani wykształcenia, ani kompetencji - powiedziała, bo była skromną suwnicową. Rodzina uznała ten telefon Wałęsy za prowokację i próbę kompromitacji babci. Ale faktem - w dzi­siejszej rzeczywistości politycznej prze­milczanym - jest, że dawni etosowi twór­cy „S” potrafili rozmawiać ze sobą mimo animozji. Walentynowicz była matką chrzestną jednej z córek Wałęsów. Gdy potem szła na jej ślub, wnuk mówi, że ją zapytał: - Dlaczego idziesz na wesele, jak nie chcesz być widziana z tym. konfiden­tem Bolkiem? Miała odpowiedzieć: dzieci nie są winne podłości rodziców. I poszła na wesele.
   Raz wszedłszy do polityki, Piotr posta­nowił iść dalej - w 2015 r. kandydował na posła. Na portalu polskaniezależna.pl przepytali go z programu, było to pokrót­ce: obrona praw pracowniczych, poparcie dobrej zmiany dla ojczyzny, sprowadzenie rodaków z dawnego ZSRR zamiast przyj­mowania obcych kulturowo imigrantów. „Musimy być gospodarzami we własnej ojczyźnie, a nie niewolnikami” - mówił, powołując się na autorytet babci. Do Sej­mu nie wszedł.
   W grudniu 2016 r. pomorski oddział Polski Razem Jarosława Gowina asygnował Piotra na kandydata na prezydenta Gdańska w wyborach 2018 r. Stosowny partyjny dokument zawierał szereg me­rytorycznych przyczyn, dla których Piotr powinien być prezydentem, ale sam za­interesowany streszczał to następująco: jak się dowiedział, że syn Bolka (Jarosław Wałęsa) będzie kandydował, to sam też musiał. Dziś już wiadomo, że kandyda­tem PiS na prezydenta miasta będzie Kac­per Płażyński.

Praca
Radny Piotr Walentynowicz zasiada w komisjach samorządu i ładu publicz­nego oraz rewizyjnej. W tej pierwszej za­liczył 28 nieobecności na 47 posiedzeń od początku kadencji, w drugiej 18 nie­obecności na 41 posiedzeń. Zwykłych sesji rady opuścił 16. A mimo że dieta radnego w Gdańsku to około 2,5 tys. zł i za każdą nieobecność potrącają 10 proc. diety, radny Piotr, wnuk legendy, nie usprawiedliwia nieobecności. Wszyst­ko przez pracę w spółce Pit-Radwar. Jak mówi, dostał tę posadę, po prostu składając CV i idąc na rozmowy kwali­fikacyjne. Ze strony internetowej spółki wynika, że poszukują tam np. monterów próżniowych, galwanizerów, operatorów obróbki wiórowej, specjalistów handlo­wych, projektantów i informatyków.
   - Pracuję w dziale kontroli wewnętrznej - mówi. - Jestem, koordynatorem do spraw etyki i procedur antykorupcyjnych Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Teraz sprawdzamy procedury związane z wejściem w życie nowych zasad ochrony danych osobowych.
   O funkcję koordynatora poprosił osobi­ście, co - jak mówi - nie wiąże się z żad­nym dodatkowym wynagrodzeniem.
- Po prostu chciałem się wykazać - mówi.
- Taka praca zawsze mnie interesowała, zawsze szukałem dziury w całym, i róż­nych niespójności.
   Wnuk Anny Walentynowicz mówi, że ma wszelkie potrzebne uprawnienia inspektora - robił kursy już przed przyję­ciem do spółki, skończył półtora miesią­ca po przyjęciu. Na pytanie, czy dostał tę pracę za wstawiennictwem ministra Ma­cierewicza, odpowiada, że byłby dumny, gdyby uznawano go za „człowieka Macie­rewicza”, ale niestety tak nie jest. Niemniej bardzo ostro skrytykował jego dymisję ze stanowiska.
   W listopadzie 2017 r. wnuk Walentyno­wicz odszedł z partii Gowina i naprawdę został „samotnym wilkiem” rady. Dziś sam mówi, że na pewno wystartuje w kolejnych wyborach samorządowych. A jeśli uda mu się stworzyć własny niezależny komitet - również w parlamentarnych. Na prezy­denta Gdańska już się raczej nie szykuje. Więc zależnie, co ostatecznie postanowi, znów będzie o nim cicho. Lub głośno.
Marcin Kołodziejczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz