O Piotrze
Walentynowiczu robi się głośno jedynie, gdy: publicznie obrazi kolegów babci z
dawnej „S", dosadnie wypowie się na temat katastrofy smoleńskiej czy
usiłuje wejść w wielką politykę.
O
prócz tego cisza. Piotr Walentynowicz,
40-latek, z zawodu m.in. mechanik samochodowy, operator dźwigów, robotnik
portowy, budowlaniec i taksówkarz, to na co dzień człowiek skromny jak jego
babcia Anna - legendarna suwnicowa ze Stoczni Gdańskiej, która zginęła w
katastrofie smoleńskiej w kwietniu 2010 r. Babcię podaje za życiowy wzór.
Mieszka w skromnym mieszkaniu po niej we Wrzeszczu.
Dwa tygodnie temu portale obiegła wiadomość, że Piotr
Walentynowicz nie wpisał do oświadczenia majątkowego 250 tys. zł
zadośćuczynienia za śmierć babci. Znów się zrobiło głośno.
Rozgłos
W Radzie Miasta Gdańska, gdzie
zasiada od 2014 r., mówią o Piotrze „samotny wilk” - koledzy z koalicji PiS
też przyznają, że nie utrzymuje z nimi bliższych kontaktów i bywa
„niesterowalny”, jeśli chodzi o głosowania. Pojawia
się na sesji rady, podpisuje listę, mówi nawet sensownie, ale bardzo niedużo -
zresztą, od kiedy jako inspektor w państwowej spółce służbowo podróżuje po
kraju, rzadko go widują. Częściej można go zobaczyć w telewizjach i portalach internetowych, gdy: wypowiada się o katastrofie,
żałuje usunięcia Antoniego Macierewicza z funkcji ministra obrony narodowej
lub gdy ostentacyjnie odwraca się plecami do prezydenta Andrzeja Dudy podczas odsłonięcia pomnika smoleńskiego za to, że ten nie
podpisał tzw. ustawy degradacyjnej oraz że nie dość przykładał się do
wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
Na temat nieujawnionych 250 tys. zł Walentynowicz ma gotową
odpowiedź, powtarzają także dziennikarzowi POLITYKI: to jego prywatna sprawa,
na co wydał pieniądze, ale jeśli ktoś uważa, że popełnił przestępstwo - niech
zgłasza tę sprawę do prokuratury. A jeśli mu zwrócić uwagę, że takie przypadki
może z urzędu ścigać urząd skarbowy, odpowiada z pewnością w głosie: - Nie obawiam, się, że mnie ścigną.
Za życia babci Piotr pojawiał się w ogólnopolskich mediach
tylko wtedy, gdy babcia o nim wspomniała w jakimś wywiadzie, czyli raz lub
dwa. Podobnie było z Januszem Walentynowiczem, synem Anny, ojcem Piotra i
Katarzyny. Większa wzmianka o nich pojawiła się w „Dzienniku Bałtyckim” w
kwietniu 2010 r. - tuż po katastrofie samolotu. Janusz, z zawodu operator żurawi
samochodowych i wieżowych, mówił, że zawsze orientował się w działalności
opozycyjnej matki w PRL, jako młody człowiek sam bywał zatrzymywany, internowany
i więziony przez esbeków. Piotr przedstawiał się jako „chwilowo bezrobotny”,
ale niebawem mający zostać taksówkarzem.
Wkrótce pojawiła się na ulicach Trójmiasta jego taksówka
marki Dacia Logan, do kupna której dołożyła się babcia. Wśród pasażerów do tej
pory krążą opowieści o taksówkarzu, który
wioząc ludzi przez Wrzeszcz, pokazywał dom przy Grunwaldzkiej róg Waryńskiego,
mówiąc, że tu mieszkała legendarna twórczyni „S”. Taksówkarz nauczał, że Lech
Wałęsa nie zakładał „S”, był natomiast ubekiem i „nachapał się jak inni
złodzieje”. Wdawał się w częste kłótnie z pasażerami myślącymi inaczej - ale
nie jest do końca jasne, że tym taksówkarzem był Piotr Walentynowicz.
Babcia
Wnuk idealizuje babcię we wspomnieniach:
- Jako małe dziecko jeździłem z babcią do „Jałowca ”, do ludzi, którzy
mieli ciężej. Babcia gotowała tam obiady, a ja ganiałem wyrzucać śmieci.
O Annie Walentynowicz mówili w rodzinie „babcia Ania”. W
domu się nie przelewało, rodzice Piotra mieli kłopoty w związku, a u babci
zawsze czekała na niego zupa. Bo Piotr w młodości uchodził raczej za niezaradnego.
Pracował fizycznie od 14. roku życia, choć kiedy później wypływał z cienia w
politykę, opowiadał, że studiował matematykę na Politechnice Gdańskiej, z tym
że studiów nie dokończył. Tymczasem bywało, że brał dorywcze prace na budowach
czy w porcie i nie zarabiał grosza, bo pracodawca go oszukiwał. Jego ojciec nie
miał politycznych ambicji, też gonił za pracą
- wyjechał z Polski, zamieszkał i pracował w
Hamburgu - ale z dumą opowiadał o Piotrze, kiedy ten w2012 r. zrobił głośną na
cały Wrzeszcz awanturę o tablicę upamiętniającą babcię. Tablica wisiała na
domu babci, zdjęto ją, gdy był remont elewacji, i długo nie wracała na miejsce
- to Piotr wywalczył jej powrót,
Za życia babci rodzinie zawsze brakowało pieniędzy. We
Wrzeszczu, w domu, gdzie mieszkała Anna Walentynowicz, ludzie mówią, że w
ostatnich latach jej życia wnuk bardzo rzadko ją odwiedzał. Była jeszcze jedną
kamieniczną staruszką z wolna popadającą w anonimowość, zwłaszcza wśród nowych
lokatorów. Bywało, że pani Ania klepała biedę - przyznają sąsiedzi z kamienicy.
W 2003 r. legendarna Anna Walentynowicz wystąpiła do sądu
w Gdańsku o 120 tys. zł odszkodowania za
prześladowania w czasie PRL. Sąd odrzucił wniosek, powołując się na
przedawnienie roszczenia. Dopiero druga instancja przyznała jej 70 tys. zł
w2005 r. - mimo przedawnienia. To właśnie z tych pieniędzy babcia miała
później dołożyć wnukowi do kupna taksówki.
Po 2010 r. syn Anny, Janusz, dostał w sumie 450 tys.
zadośćuczynienia od instytucji państwowych, bo wystąpił o nie w przewidzianym
prawnie czasie. Wnuk Piotr długo twierdził, że o odszkodowanie za śmierć babci
nie wystąpi z powodów honorowych. „Nie pozwolę, aby moją i innych kilkuletnią
walkę o rzetelne śledztwo sprowadzono do aspektu finansowego” - mówił „Wyborczej”
w 2015 r. Słowa nie dotrzymał.
W marcu 2017 r. - mimo przedawnienia roszczeń - Piotr
Walentynowicz poszedł na ugodę ze Skarbem Państwa, reprezentowanym w tym
wypadku przez MON, i dostał 250 tys. zł zadośćuczynienia. Wniosek motywował
tym, że przed tragiczną śmiercią babci mieszkał z nią i się nią opiekował oraz
że narażony jest na traumę toczącego się śledztwa smoleńskiego i związanych z nim ekshumacji babci. W chwili przyznania
pieniędzy od pół roku pracował już w podległej MON spółce zbrojeniowej
Pit-Radwar, zarabiając nieco ponad 9 tys. zł miesięcznie brutto, a zakres
obowiązków utrzymywał w tajemnicy przed dziennikarzami.
Polityka
- To się stało bezwiednie, że wszedłem do polityki. Jak żyła
babcia, która polityki pilnowała i reagowała, kiedy było trzeba, ja nigdy nie
myślałem., żeby wchodzić - mówi
dziennikarzowi POLITYKI Piotr Walentynowicz. - Głównym motorem tej decyzji
było uzyskanie prawdy o Smoleńsku. Zrozumiałem, że bez wsparcia rządu nie da
się tego uzyskać.
Dziś w kontekście odszkodowania za stratę babci dla radnego
Piotra ludzie z gdańskiej polityki (odmawiają podawania nazwisk) wskazują na
fakt, że wnuk z jednej strony powoływał się przed sądem na traumę ekshumacji,
z drugiej sam o tę ekshumację występował. (Walentynowiczowie twierdzili, że
zamieniono zwłoki, ale gdy badania DNA wykazały, że to jednak jest Anna Walentynowicz, nie uwierzyli).
Cztery lata po katastrofie
smoleńskiej Piotr został radnym z ramienia partii Jarosława Gowina,
koalicjanta PiS. W obecnej kadencji stosunek głosów PO do PiS w Radzie Miasta
Gdańska wynosi 22 do 12. W poprzedniej radnych PiS było 7. Samorządowej
kampanii Piotra nikt już nie pamięta od strony merytorycznej - jego start w
wyborach przyjęto w mieście jako „atrakcję wyborczą” - pamiętają jedynie to, że
powoływał się na poglądy babci, które stały się jego poglądami, ponieważ nimi
nasiąkał od dziecka. - Polską zaczęły rządzić układy - mówi i dziś. - Skończyło
się tak, że postkomuna ciągle rządzi w sposób zgubny dla naszej ojczyzny.
Mówię tu o ogromnych, celowych zaniedbaniach na szkodę Polski.
O Lechu Wałęsie nie mówi inaczej niż Bolek. Opowiada, że
był akurat u babci, kiedy na początku lat 90. zadzwonił do niej Bolek z propozycją
zostania ministrem spraw zagranicznych. Babcia Bolka wyśmiała: nie mam ani
wykształcenia, ani kompetencji - powiedziała, bo była skromną suwnicową.
Rodzina uznała ten telefon Wałęsy za prowokację i próbę kompromitacji babci.
Ale faktem - w dzisiejszej rzeczywistości politycznej przemilczanym - jest,
że dawni etosowi twórcy „S” potrafili rozmawiać ze sobą mimo animozji.
Walentynowicz była matką chrzestną jednej z córek Wałęsów. Gdy potem szła na
jej ślub, wnuk mówi, że ją zapytał: - Dlaczego idziesz na wesele, jak nie
chcesz być widziana z tym. konfidentem Bolkiem? Miała odpowiedzieć: dzieci
nie są winne podłości rodziców. I poszła na wesele.
Raz wszedłszy do polityki, Piotr postanowił iść dalej - w
2015 r. kandydował na posła. Na portalu polskaniezależna.pl przepytali go z
programu, było to pokrótce: obrona praw pracowniczych, poparcie dobrej zmiany
dla ojczyzny, sprowadzenie rodaków z dawnego ZSRR zamiast przyjmowania obcych
kulturowo imigrantów. „Musimy być gospodarzami we własnej ojczyźnie, a nie
niewolnikami” - mówił, powołując się na autorytet babci. Do Sejmu nie wszedł.
W grudniu 2016 r. pomorski oddział Polski Razem Jarosława
Gowina asygnował Piotra na kandydata na prezydenta Gdańska w wyborach 2018 r. Stosowny partyjny dokument
zawierał szereg merytorycznych przyczyn, dla których Piotr powinien być
prezydentem, ale sam zainteresowany streszczał to następująco: jak się
dowiedział, że syn Bolka (Jarosław Wałęsa) będzie kandydował, to sam też
musiał. Dziś już wiadomo, że kandydatem PiS na prezydenta miasta będzie Kacper
Płażyński.
Praca
Radny Piotr Walentynowicz zasiada
w komisjach samorządu i ładu publicznego oraz rewizyjnej. W tej pierwszej zaliczył
28 nieobecności na 47 posiedzeń od początku kadencji, w drugiej 18 nieobecności
na 41 posiedzeń. Zwykłych sesji rady opuścił 16. A mimo że dieta radnego w
Gdańsku to około 2,5 tys. zł i za każdą
nieobecność potrącają 10 proc. diety, radny Piotr, wnuk legendy, nie usprawiedliwia
nieobecności. Wszystko przez pracę w spółce Pit-Radwar. Jak mówi, dostał tę
posadę, po prostu składając CV i idąc na rozmowy kwalifikacyjne. Ze strony
internetowej spółki wynika, że poszukują tam np. monterów próżniowych,
galwanizerów, operatorów obróbki wiórowej, specjalistów handlowych,
projektantów i informatyków.
- Pracuję w dziale kontroli wewnętrznej - mówi. - Jestem, koordynatorem do spraw etyki i procedur
antykorupcyjnych Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Teraz sprawdzamy procedury
związane z wejściem w życie nowych zasad ochrony danych osobowych.
O funkcję koordynatora poprosił osobiście, co - jak mówi -
nie wiąże się z żadnym dodatkowym wynagrodzeniem.
- Po prostu chciałem się
wykazać - mówi.
- Taka praca zawsze mnie
interesowała, zawsze szukałem dziury w całym, i różnych niespójności.
Wnuk Anny Walentynowicz mówi, że ma wszelkie potrzebne
uprawnienia inspektora - robił kursy już przed przyjęciem do spółki, skończył
półtora miesiąca po przyjęciu. Na pytanie, czy dostał tę pracę za wstawiennictwem
ministra Macierewicza, odpowiada, że byłby dumny, gdyby uznawano go za
„człowieka Macierewicza”, ale niestety tak nie jest. Niemniej bardzo ostro
skrytykował jego dymisję ze stanowiska.
W listopadzie 2017 r. wnuk Walentynowicz odszedł z partii
Gowina i naprawdę został „samotnym wilkiem” rady. Dziś sam mówi, że na pewno
wystartuje w kolejnych wyborach samorządowych. A jeśli uda mu się stworzyć
własny niezależny komitet - również w
parlamentarnych. Na prezydenta Gdańska już się raczej nie szykuje. Więc
zależnie, co ostatecznie postanowi, znów będzie o nim cicho. Lub głośno.
Marcin Kołodziejczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz