poniedziałek, 28 maja 2018

Sejm wygaszany



Sejm wygląda tak, jakby ogłoszono najwyższy stopień zagrożenia terrorystycznego. Brakuje tylko wozów opancerzonych. W rzeczywistości instytucja przy Wiejskiej znaczy coraz mniej.

Parlament - wbrew swo­jej nazwie - przestaje być miejscem debaty: parla­mentarzyści opozycji nie mogą wykonywać praw i obowiązków posła i sena­tora: brać udziału w dysku­sji, składać wniosków i po­prawek, a nawet głosować - czyli uczestniczyć w stanowieniu prawa. Parlament przestaje być też miejscem sta­nowienia prawa godnego tej nazwy, zwa­żywszy na jakość procesu legislacyjnego. Podzielił los Trybunału Konstytucyjnego i Krajowej Rady Sądownictwa: został - jak to ujmują prawnicy - „wydrążony z treści”, jakie nadała mu konstytucja.
   Nowe zarządzenia marszałka Marka Kuchcińskiego i działające w jego imie­niu służby sejmowe nie tylko ograniczają dostęp do Sejmu. Uniemożliwiają nawet ubieganie się o pozwolenie na to wejście. Żeby móc się ubiegać, trzeba dostać się do Biura Przepustek, a ono jest na tere­nie Sejmu, na który policja nie wpuszcza. W planach jest budowa muru. To z pew­nością ułatwi policjantom pracę, bo przez ustawione dziś metalowe bariery od czasu do czasu jakiś desperat się przedostaje. Choć jest zaraz odławiany przez policję. Mur załatwi też problem prawny, bo sądy, które sądziły Obywateli RP za próby prze­dostania się na teren Sejmu, uznały, że nie popełnili oni przestępstwa „naruszenia miru domowego marszałka Sejmu”, gdyż murek wokół Sejmu jest za niski, aby Sejm można było uznać za „teren ogrodzony”. Żaden sąd nie spróbował zmierzyć się przy tej okazji z problemem: czy marszałek może dowolnie regulować zasady dostę­pu do Sejmu? Czy może odciąć od niego obywateli? Od prawa spacerowania po sej­mowych ogrodach (w PRL nikt tego nie za­kazywał)? Od oglądania obrad z galerii dla publiczności? Od uczestniczenia w charak­terze ekspertów i interesariuszy - na zapro­szenie posłów - w posiedzeniach komisji sejmowych, na których mogliby zgłaszać uwagi i brać udział w dyskusji?

Artykuł 61 konstytucji gwarantuje pra­wo do informacji o działaniach władz publicznych, w tym „wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wybo­rów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu”. Można to prawo ograniczać, ale tylko w sytuacjach wyjątkowych, dla ochrony innej konstytucyjnej wartości. I nie w sposób udaremniający realizację tego prawa. Tymczasem: „Powodem cza­sowego ograniczenia wstępu było pana zachowanie (...) polegające na rozwinię­ciu polskiej flagi na terenie zewnętrznym Kancelarii Sejmu (...)” - to cytat z jednego z nielicznych pisemnych uzasadnień, jakie udało się uzyskać niewpuszczonemu dzia­łaczowi Obywateli RP Dziś zakazy imien­ne ma ponad 50 Obywateli RP. Nie dostają ich do ręki, są informowani ustnie. W ten sposób marszałek Sejmu i jego służby usi­łują uniknąć kontroli tych zakazów przez sąd administracyjny.
   W parlamentach Europy i świata obowią­zują przeróżne ograniczenia mające służyć bezpieczeństwu pracy parlamentarzystów, ale są to zasady stałe, a nie zakazy wyda­wane ad hoc, gdy władza chce uniknąć patrzenia jej na ręce. Tymczasem marsza­łek Kuchciński odcina Sejm od suwerena wtedy, gdy mu tak wygodnie. Zaczęło się w lipcu 2016 r. podczas obrad parlamentu nad ustawą „naprawiającą” Trybunał Kon­stytucyjny, gdy kilku Obywateli RP weszło na teren zielony przed Sejmem i rozwinę­ło transparent „Zdradza Ojczyznę ten, kto łamie jej najwyższe prawo”. Potem było ograniczenie dla dziennikarzy: nie mogli relacjonować protestu opozycji okupu­jącej salę obrad, po słynnym głosowaniu kolumnowym, 16 grudnia 2016 r. Po de­monstracjach przeciw temu głosowaniu pod Sejmem stanęły barierki i kordon po­licji, które są dziś atrakcją turystyczną sto­licy. Obfotografowane stają się symbolem demokracji w Polsce. Następny był zakaz wstępu do Sejmu, gdy ten zajmował się zakazem aborcji. I w lipcu zeszłego roku, gdy uchwalał tzw. ustawy sądowe. Teraz, od 25 kwietnia, trwa kolejny „tymczasowy” zakaz wstępu związany z trwającym pro­testem w Sejmie osób niepełnosprawnych i ich opiekunów.
   10 maja pod Sejmem przeciwko ogra­niczaniu dostępu mediów do Sejmu protestowała grupa dziennikarzy. Wobec nich marszałek Sejmu narusza nie tylko art. 61 konstytucji, ale też art. 231 Kodeksu karnego, w związku z art. 6 Prawa prasowe­go, czyli zakaz utrudniania prasie zbierania materiałów krytycznych. Sprawą zajął się rzecznik praw obywatelskich. Nie wiemy, czym kierują się sejmowe służby, umoż­liwiając wejście na teren Sejmu jednym dziennikarzom, a uniemożliwiając innym. Nieskrępowany dostęp do Sejmu ma tele­wizja rządowa. Wykorzystała to do bólu: podsłuchując i podglądając protestujących w Sejmie. Przez 24 godziny na dobę szukała dowodów na to, że są „sterowani politycz­nie”. A podsłuchane „kawałki” publikowała w „Wiadomościach” TVP
   Władza marszałka Sejmu jest nieogra­niczona, bo jego uprawnienia są zapisa­ne w regulaminie Sejmu bardzo enigma­tycznie. W latach 90., gdy w Sejmie było 18 ugrupowań, a ustalanie samego tylko porządku obrad potrafiło trwać kilkanaście godzin, było to rozwiązanie funkcjonalne. Dziś stało się narzędziem do pozbawiania opozycji jej praw.
   Jak daleko sięga władza marszałka, zo­baczyliśmy przy okazji tzw. głosowania kolumnowego: zarezerwował obrady dla posłów partii rządzącej, przenosząc je do Sali Kolumnowej Sejmu, gdzie mieści się tylko połowa ustawowej izby posłów. Nie ma pewnych dowodów, że na sali było wtedy kworum. Ale skoro marszałek uznał, że było - to znaczy, że było. Marsza­łek decyduje.
   Obywatele nie mogą już brać udziału w procesie legislacyjnym. W drugim roku obecnej kadencji Sejmu nie zorganizowa­no ani jednego wysłuchania publicznego, mimo że złożono wnioski o wysłuchanie w sprawie 16 ustaw. Od początku kadencji tego Sejmu były trzy wysłuchania. W po­przednim Sejmie - 11. A dzięki zamknięciu Sejmu obywatele: eksperci, działacze orga­nizacji pozarządowych i inni interesariusze nie mogą wejść na obrady komisji sejmo­wych pracujących nad projektami.
   Kilka dni temu Sejm oddalił wniosek opozycji o odwołanie marszałka Kuchcińskiego za sposób prowadzenia obrad podczas przyjmowania kolejnych zmian w ustawach sądowych. Marszałek stał się bohaterem memów i virali, gdy bodaj w minutę uporał się z odrzuceniem kilku­nastu wniosków formalnych złożonych przez opozycję. „Wniosek formalny uzna­ję za nieformalny” - stwierdzał. I po de­bacie. W początkach pracy parlamentu tej kadencji opozycja mogła się przynajmniej wygadać. To prawo parlamentarzysty, ale też opinii publicznej, która dzięki temu poznaje rozmaite aspekty sprawy, którą zajmuje się parlament. Teraz ogranicza­nie czasu wypowiedzi do minuty (w trak­cie której trudno nawet odczytać i uza­sadnić zgłaszaną poprawkę) i wyłączanie mikrofonu stały się metodą usprawniania pracy. Parlamentarzystom PiS nie chce się już siedzieć dziesiątki godzin nad usta­wami, skoro i tak wiadomo, że debata nie doprowadzi do żadnych zmian w przed­kładanych przez rząd i PiS ustawach. Przestają więc udawać, że parlament odgrywa jakąkolwiek rolę, poza rolą ży­ranta aktów prawa uzgodnionych przez władzę partyjną.
   W zachodnich parlamentach prace nad ważnymi ustawami trwają około dwóch lat. PiS w dwa lata przebudował ustrój państwa. W pierwszym roku ustawa prze­chodziła przez parlament w ciągu średnio 38 dni. Najczęściej uchwalane są w trybie „pilnym”, w którym nie obowiązują regu­laminowe odstępy czasu pomiędzy czyta­niami w Sejmie i Senacie. Kolejne „uspraw­nienie” to głosowanie nad poprawkami „blokiem”. Sprzeczne z konstytucją, ale użyteczne, szczególnie przy poprawkach opozycji. Uchwalając w zeszłym roku usta­wę o Sądzie Najwyższym, blokowo głoso­wano nad 1300 poprawkami. Poprawek nie czytano, a wnioskodawcy nie mieli prawa ich uzasadnić. W tym „ciągu technologicz­nym” nie bierze się pod uwagę nawet uwag technicznych zgłaszanych przez Biuro Le­gislacyjne. Rolę „izby refleksji” przestał pełnić Senat: wniósł w zeszłym roku po­prawki tylko do 25 proc. ustaw, które do­stał z Sejmu. Senatorowie dostają je często na kilka godzin przed tym, jak mają w ich sprawie głosować.
   W kampanii wyborczej politycy PiS głosili, że uchwalą „pakiet demokratycz­ny”, który da opozycji w Sejmie specjalne prawa - sami byli opozycją przez 8 lat i za­rzucali koalicji PO-PSL niedemokratyczne standardy. Rzeczywiście: w lutym zmie­nili regulamin Sejmu. Ale tak, by można było karać posłów obcięciem uposażenia za „naruszenie powagi Sejmu”. O tym, co jest naruszeniem, decyduje marszałek i Prezydium Sejmu zdominowane przez PiS i Kukiz’15. „Chcecie pakietu demokratycz­nego? Nic z tego! ” - mówił podczas uchwa­lania zmiany regulaminu wicemarszałek Ryszard Terlecki (PiS). Pierwszą ofiarą padł poseł PO Jakub Rutnicki za komentowanie sejmowego expose szefa MSZ Jacka Czaputowicza. Następna była Kamila Gasiuk-Pihowicz: za to, że usiłowała złożyć wniosek formalny podczas głosowania (nie jest to zabronione).

To nie koniec. Do Sejmu trafił właśnie projekt PiS rozszerzający władzę mar­szałków Sejmu i Senatu nad posłami poza parlament, na „inne miejsca, w których przebywają”. Inspiracją było podobno na­gie zdjęcie posła Jana Marii Jackowskiego, zrobione mu przez fotoreportera „Faktu” na bałtyckiej plaży, ale polityczne ostrze tego przepisu jest wyraźnie wymierzone w opozycję. Projekt wpłynął 4 maja, a już 8 maja został skierowany do pierwszego czytania - w komisji, a więc bez uprzedniej debaty w Sejmie. Nie jest oczywiste, czy za „naruszenie powagi Sejmu” nie zostanie uznany np. udział w ulicznej manifestacji. Albo życie w konkubinacie - nie daj Boże jednopłciowym. To będzie zależało tylko od marszałka i Prezydium Sejmu.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz