niedziela, 13 maja 2018

Zamrażanie



Dla sędziów sprawa Krzysztofa S, jest elementem antysędziowskiej kampanii PiS. A to, jak był traktowany w areszcie, odbierają jako ostrzeżenie ze strony władzy pod ich adresem.

W ubiegłym roku, 13 grud­nia, media obiegły zdję­cia byłego prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie Krzysztofa S., prowadzo­nego w kajdankach na pierwszą rozprawę w sądzie. „Pobyt w areszcie zupełnie zmie­nił wygląd Krzysztofa S. Jeszcze niedaw­no, udzielając telewizyjnych wywiadów, prezentował się elegancko, zawsze w gar­niturze i pod krawatem . Teraz trudno go poznać” - donosił „Fakt”. Zdjęcie przed­stawia zarośniętego mężczyznę w jean­sach, podkoszulku i granatowej kurtce, idącego sądowym korytarzem z rękami skutymi do tyłu, w asyście policjantów.
   Wśród krakowskich sędziów poszła plot­ka, że w więzieniu stracił zęby. Plotka jest prawdą. Następnie okazało się: że b. pre­zes i sędzia Krzysztof S. jest przy każdym wyjściu i powrocie do celi poddawany osobistemu przeszukaniu. Osobiste prze­szukanie tak opisuje rozporządzenie mi­nistra sprawiedliwości: „osoba osadzona obowiązana jest opróżnić kieszenie, zdjąć obuwie, odzież oraz bieliznę, które to rze­czy poddaje się kontroli. Funkcjonariusz dokonuje oględzin jamy ustnej, nosa, uszu, włosów oraz oględzin ciała, które mogą po­legać również na pochyleniu lub przykuc­nięciu w celu sprawdzenia okolic odbytu i genitaliów”.
   Sprawą Krzysztofa S. minister sprawie­dliwości Zbigniew Ziobro oraz PiS uzasad­niają konieczność zwiększenia nadzoru ministra nad sądami i sędziami oraz nowe postępowanie dyscyplinarne, które ma się toczyć w specjalnie dobranej Izbie Dyscy­plinarnej Sądu Najwyższego.
   W lipcu zeszłego roku w Sejmie, podczas debaty nad ustawą o Sądzie Najwyższym, minister-prokurator generalny Zbigniew Ziobro mówił: „Wykryłem jako minister sprawiedliwości wspólnie z panem mi­nistrem Jakim aferę, wielką aferę korup­cyjną w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, która toczyła się przez lata i doprowadzi­ła do tego, że miliony złotych polskiego podatnika były wyprowadzane. Z czyim udziałem? Jednego z najważniejszych sę­dziów w polskim sądownictwie powszechnym, prezesa sądu apelacyjnego, który teraz został na skutek działań prokuratu­ry, którą nadzoruję, tymczasowo areszto­wany i mam nadzieję, że będzie ukarany za te działania, które podjął”.

Sędziowie pod kontrolą
Krzysztof S.: - Myślę, że moja osoba była potrzebna do przeprowadzenia tego całe­go procederu uzależniania sądownictwa od prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości w jednej osobie.
   Krzysztof S. oskarżony jest o udział w grupie przestępczej, przyjmowanie korzyści majątkowych i pranie brudnych pieniędzy. Sprawa nie ma związku z działalnością orzeczniczą sądu, którym kierował. Związana jest natomiast z Centrum Zakupów dla Sądownictwa, podlegającym dyrektorowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Prokuratorzy twierdzą, że krakowski sąd oplotła sieć korupcyjnych powiązań między urzędnikami a biznesmenami. Sąd miał podpisywać z zewnętrznymi firmami umowy na opracowania, których wartość nie przekraczała 30 tys. euro, aby uniknąć konieczności rozpisywania przetargów. Zlecenia trafiały do firm, których prezesi mieli być powiązani towarzysko z byłym dyrektorem Sądu Apelacyjnego w Krako­wie Andrzejem P. oraz szefem Centrum Za­kupów dla Sądownictwa, który stworzono przy tym sądzie. Opracowania podobno nie powstawały, ale płacono za nie biznes­menom i pracownikom sądu.
   Zarzuty ma w tym śledztwie 26 osób, w tym dziesięciu byłych dyrektorów są­dów, z których pięciu jest w areszcie. S. miał przyjąć nie mniej niż 376,3 tys. zł „korzyści” jako zapłatę za sporządzenie fik­cyjnych opracowań (Krzysztof S. twierdzi, że opracowania wykonał). Miał też nie do­pełnić obowiązków prezesa, umożliwiając pozostałym podejrzanym przywłaszcze­nie co najmniej 21 mln zł na szkodę Sądu Apelacyjnego w Krakowie (dyrektorzy sądów podlegają ministrowi sprawie­dliwości, nie prezesom sądów). S. ma też zarzut prania brudnych pieniędzy i po­świadczania nieprawdy w dokumentach.
   S. jest jedynym sędzią w tym gronie. Jak mocne są dowody - nie wiadomo, bo śledz­two i sprawa przed sądem są utajnione. Sprawa toczy się przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie. Krzysztof S. zarzuty dostał w czerwcu 2017 r. Po prawie 9 miesiącach (28 lutego) sąd uchylił mu areszt. Zakazał wyjazdu z Polski i zobowiązał do stawiania się na policji dwa razy w miesiącu. Nie za­stosował poręczenia majątkowego.

Niebezpieczny S.
Aresztowanie i zarzuty były możliwe, bo sędziowski sąd dyscyplinarny uchylił mu immunitet. - Ja się oczywiście z uchyle­niem immunitetu zgadzałem, bo wiedzia­łem, że wciąż jeszcze niezależny sąd jest jedynym miejscem, gdzie mogę się oczyścić ze stawianych mi zarzutów - mówi Krzysz­tof S.
   Jeden z krakowskich sędziów: - Sza­nuję decyzję SN, ale ze zdziwieniem przy­jąłem, że w składzie orzekającym w tej sprawie był sędzia wojskowy i dwóch sę­dziów cywilistów.
   Izba Dyscyplinarna przy Sądzie Naj­wyższym zgodę na aresztowanie wyraziła 8 czerwca. Kilka godzin po tym CBA zakuło Krzysztofa S. w kajdanki, 12 czerwca zna­lazł się w areszcie śledczym na warszaw­skim Służewcu. - Zostałem zatrzymany na dworcu, kiedy wracałem z posiedzenia Sądu Najwyższego w mojej sprawie, więc byłem ubrany w garnitur i białą koszulę. Chyba po tym ubraniu osadzeni obsługu­jący punkt przyjęć mnie rozpoznali Ktoś krzyknął»sędzia łapownik«, a potem usły­szałem, jak mówili między sobą, że dadzą mi popalić - relacjonuje.
   Nie ukrywa, że autentycznie się prze­straszył, więc przystał na sugestię koordy­natora do spraw bezpieczeństwa aresztu i poprosił o odizolowanie od innych aresz­towanych. Po tygodniu przeniesiono go do dwuosobowej, monitorowanej celi. Nie podlegał szczególnym rygorom. Osobistą kontrolę przechodził raz na dwa tygodnie.
   Sytuacja diametralnie się zmieniła po przewiezieniu Krzysztofa S. do Zakła­du Karnego w Rzeszowie, gdzie doszły co­dzienne kontrole osobiste.
   S. trafił tam, gdy SN przeniósł spra­wę z Krakowa do Rzeszowa „ze względu na dobro wymiaru sprawiedliwości”.
   5 października został umieszczony na oddziale dla „niebezpiecznych”, w jednoosobowej monitorowanej celi. Kodeks karny wykonawczy przewiduje, że więź­niów „stwarzających poważne zagrożenie społeczne” można traktować podobnie jak więźniów „stwarzających poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa zakładu” - czyli tzw. niebezpiecznych. Za więźnia „stwarzającego poważne zagrożenie spo­łeczne” można uznać osobę podejrzaną o „przestępstwo o bardzo wysokim stop­niu społecznej szkodliwości”. Kodeks karny wykonawczy (art. 88a) wymienia tu w szczególności takie przestępstwa, jak terroryzm, zabójstwo prezydenta, wzię­cie zakładnika czy przestępstwo z użyciem broni palnej.
   - Po kilku dniach, 10 października, od­działowi przyszli do celi, aby przeprowa­dzić kontrolę osobistą po moim powrocie ze spaceru. Dwóch oddziałowych kazało mi się rozebrać do naga. Najpierw sprawdzali dokładnie moje ubrania, łącznie z bieli­zną. Potem na ich polecenie przykucałem nago, obracałem się do nich plecami i uno­siłem ręce do góry. Traktowałem to jako wywieranie presji. Czułem się poniżony. Przypuszczałem, że takie traktowanie ma mnie skłonić do przyznania się do winy - opowiada S. Dodaje, że oddziałowi też czuli się zażenowani całą sytuacją, ale tłu­maczyli, że nie mogą odstąpić od kontroli, bo spotkają ich konsekwencje. Mówili mu też, że jako jedyny na oddziale ma codzien­ną kontrolę osobistą. I że do tej pory nie traktowali w taki sposób nawet najbardziej niebezpiecznych przestępców.
   Rozporządzenie ministra sprawiedliwo­ści mówi, że „w trakcie kontroli osadzony powinien być częściowo ubrany”. Sędzia był rozbierany do naga.

W trosce o nastrój
Podczas codziennych kontroli funk­cjonariusze przeglądali wszystkie książki i dokumenty, w tym kilka tomów akt, któ­re sędzia dostał do wglądu, oraz notatki, które sporządził, aby przygotowywać się do rozprawy. Wszystko lądowało na łóżku. - Pytałem wychowawcy, czy to jest napraw­dę konieczne, że przecież moje zachowanie nie wskazuje na to, że coś ukrywam, nie zachowuję się w sposób stwarzający nie­bezpieczeństwo, ale on tłumaczył, że nie mają wyjścia, że wykonują zarządzenia sądu - opowiada. Wszystko rozpoczęło się blisko półtora miesiąca przed pierwszym terminem rozprawy, więc Krzysztofowi S. trudno było w takich warunkach przygo­tować swoją obronę.
   On sam tej decyzji sądu nie widział. Je­dyną decyzją, jaką otrzymał, była decyzja dyrektora: o umieszczeniu w jednooso­bowej monitorowanej celi. Tym samym uniemożliwiono mu skorzystanie z pra­wa do odwołania się do sądu od decyzji o kontrolach. Skarżył się na nie dyrektoro­wi aresztu, ale nie dostał odpowiedzi.
   - Byłem bezsilny i pogodziłem się z tymi upokarzającymi kontrolami. Uznałem, że wytrzymam do rozprawy, do 13 grudnia, bo wiedziałem, że pisanie do sądu przed rozprawą nie ma sensu, bo i tak sąd może podjąć decyzję dopiero na posiedzeniu - opowiada Krzysztof S.
   Sąd stwierdził, że nie nakładał obowiąz­ku kontroli osobistych wobec Krzysztofa S.
I zwrócił się o wyjaśnienia do dyrektora aresztu płk. Roberta Koguta. Ze stanowi­ska zajętego przez dyrektora wynikało, że kontrole stosowane są wobec oskarżo­nego na wniosek psychologa, który obawia się, że Krzysztof S. może gromadzić leki, jakie dostaje, by potem połknąć je w celu samobójczym. Ale jeszcze podczas pobytu w warszawskim areszcie prokurator wystą­pił o badanie psychiatryczne sędziego S. Odbyło się w obecności policjantki, która mimo próśb lekarza nie chciała opuścić gabinetu. - Lekarz nie stwierdził u mnie załamania nerwowego tylko obniżony na­strój, charakterystyczny dla czasu i miejsca, w jakim się znalazłem. Jeśli chodzi o mój stan zdrowia, brałem leki na nadciśnienie, leki na lepszy sen - opowiada Krzysztof S. Wszystkie leki, rano i wieczorem, przyjmo­wał w obecności oddziałowych.
   8 listopada, kiedy kontrole osobiste trwały już prawie miesiąc, dzieci sędziego napisały list do sądu z prośbą o wyznacze­nie dla siebie stałych, cotygodniowych, widzeń. Argumentowały to tym, że podczas widzenia z ojcem 1 listopada zauważyły, że jego kondycja psychiczna pogorszyła się, a odwiedziny bliskich pomagają ojcu. Sąd odpisał im, że dyrektor zakładu karne­go, w którego gestii leży ustalenie często­tliwości widzeń, nie widzi potrzeby zwięk­szania ich aż w takim zakresie. W liście datowanym na 16 listopada dyrektor za­kładu karnego poinformował sąd, że 14 li­stopada sędzia został poddany dodatkowej konsultacji i nie zgłasza problemów natury psychologicznej. Dlaczego więc w tym sa­mym czasie stosowano do niego kontrole osobiste, by zapobiec samobójstwu?
   Na nasze pytania o kontrole sędziego S. dyrektor Kogut odpowiedział, że nie odpo­wie, bo te informacje podlegają ochronie danych osobowych. Czy przyczyną kon­troli była troska o życie Krzysztofa S, czy były one rutynowe, czy też były form ą szy­kan. 14 grudnia, dzień po tym, jak opowie­dział sądowi o tym, że każdego dnia musi rozbierać się do naga przed oddziałowymi, zaprzestano tych kontroli.

Nieludzkie i poniżające
Ale to nie były jedyne problemy S. w areszcie: - Zapuściłem zarost pierwszy raz w życiu. Po pierwsze dlatego, że dwie­ma żyletkami na miesiąc z więziennego przydziału trudno się porządnie ogolić, a po drugie dlatego, że w Rzeszowie prze­wróciłem się na spacerniaku i straciłem dwa przednie zęby. Poprosiłem wiele razy o możliwość wizyty u dentysty, ale usłysza­łem, że nie mam na to szans - opowiada. W Rzeszowie przed rozprawą poprosił też o fryzjera, z czym w warszawskim areszcie nie miał najmniejszego problemu. Do fry­zjera się nie dostał, na pierwszą rozprawę poszedł zarośnięty I w stroju sportowym - bo swojego garnituru, mimo próśb, z ma­gazynu nie dostał. Strzyżenia doczekał się dopiero po Nowym Roku, garnituru nie dostał na żadną rozprawę.
   Zapytaliśmy o ocenę takich praktyk rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara. Jest zdziwiony, że prezes sądu został zakwalifikowany jako więzień „nie­bezpieczny”.
- Rozumiem, że władzom więzienia jest łatwiej go tak traktować, ho mają poczucie bezpieczeństwa, że w ra­zie jakiegoś nieszczęścia nie będzie im moż­na zarzucić zaniedbań. Ale ta ostrożność nie powinna skutkować naruszaniem jego praw. Przecież ten człowiek nie stwarza realnego zagrożenia. A z orzecznictwa Try­bunału w Strasburgu wynika, że przy sto­sowaniu nadzwyczajnych środków trzeba brać pod uwagę realne okoliczności, w tym cechy konkretnego więźnia. Inaczej takie traktowanie może przybrać formę tortur lub innego nieludzkiego traktowania, czyli naruszyć artykuł trzeci Europejskiej Kon­wencji o Ochronie Praw Człowieka.
   RPO przytacza sprawę Iwańczuk prze­ciwko Polsce: strażnicy kazali się więźniowi rozebrać do naga i poddać kontroli osobi­stej, bo chciał wziąć udział w głosowaniu do wyborów parlamentarnych zorganizo­wanych na terenie zakładu karnego. Try­bunał w Strasburgu uznał to za naruszenie zakazu nieludzkiego i poniżającego trak­towania, bo ani zachowanie więźnia, ani jego cechy osobowości, ani przestępstwo, za które został skazany, nie uzasadniały obaw, że naruszy zasady bezpieczeństwa.
Arbitralne i rutynowe utrzymywanie sta­tusu więźnia „niebezpiecznego” za naru­szające zakaz tortur Trybunał w Strasburgu uznał też w sprawach Głowacki przeciwko Polsce i Pawlak przeciwko Polsce. Status „N” wiąże się nie tylko z ustawicznymi kontro­lami osobistymi i przeszukiwaniem celi, ale też m.in. 24-godzinnym monitoringiem wi­zyjnym, poruszaniem się poza celą wyłącz­nie w asyście strażników, ograniczeniami przy widzeniach i otrzymywaniu paczek.
   RPO Adam Bodnar zapowiada, że jego Biuro zainteresuje się sprawą traktowania w więzieniu sędziego Krzysztofa S.

Chwytanie w lot
Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, sę­dziowie Sądu Apelacyjnego w Krakowie rozważają podjęcie uchwały wyrażającej sprzeciw wobec represyjnych praktyk, ja­kim sędzia S. został poddany w rzeszow­skim areszcie. Ich zdaniem, o ile nie ma żadnych powodów, aby osoba pełniąca wcześniej funkcję sędziego była w aresz­cie tymczasowym traktowana w sposób uprzywilejowany, o tyle nieuzasadnione i niedopuszczalne jest traktowanie jej go­rzej niż innych osób o zbliżonym statusie. A podjęcie takich działań krótko przed terminem rozpoczęcia spraw dotyczącej Krzysztofa S. można postrzegać jako celo­we utrudnienie oskarżonemu przygotowa­nia się do obrony.
   Sędziowie uważają również, że podda­nie byłego prezesa sądu nieuzasadnionym działaniom o charakterze represyjnym wpisuje się w ciąg działań władzy wyko­nawczej, zmierzających do zastraszenia i podporządkowania środowiska sędziow­skiego. Polegają one m.in. na wszczynaniu postępowań karnych i dyscyplinarnych przeciwko sędziom, których decyzje mo­gły7 być oceniane jako politycznie niepo­prawne, względnie niezgodne z wnioskami prokuratury Chodzi o wytworzenie wśród sędziów tzw. efektu mrożącego, który uła­twi uczynienie z nich uległych urzędników państwowych, wlot odczytujących oczeki­wania władz.
Anna Dąbrowska, Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz