Dla sędziów sprawa
Krzysztofa S, jest elementem antysędziowskiej kampanii PiS. A to, jak był
traktowany w areszcie, odbierają jako ostrzeżenie ze strony władzy pod ich
adresem.
W ubiegłym roku, 13 grudnia,
media obiegły zdjęcia byłego prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie Krzysztofa S., prowadzonego w kajdankach na pierwszą rozprawę w sądzie.
„Pobyt w areszcie zupełnie zmienił wygląd Krzysztofa S. Jeszcze niedawno,
udzielając telewizyjnych wywiadów, prezentował się elegancko, zawsze w garniturze
i pod krawatem . Teraz trudno go poznać” - donosił „Fakt”. Zdjęcie przedstawia
zarośniętego mężczyznę w jeansach, podkoszulku i granatowej kurtce, idącego
sądowym korytarzem z rękami skutymi do tyłu, w asyście policjantów.
Wśród krakowskich sędziów poszła plotka, że w więzieniu
stracił zęby. Plotka jest prawdą. Następnie okazało się: że b. prezes i sędzia
Krzysztof S. jest przy każdym wyjściu i powrocie do celi poddawany osobistemu
przeszukaniu. Osobiste przeszukanie tak opisuje rozporządzenie ministra
sprawiedliwości: „osoba osadzona obowiązana jest opróżnić kieszenie, zdjąć
obuwie, odzież oraz bieliznę, które to rzeczy poddaje się kontroli.
Funkcjonariusz dokonuje oględzin jamy ustnej, nosa, uszu, włosów oraz oględzin
ciała, które mogą polegać również na pochyleniu lub przykucnięciu w celu
sprawdzenia okolic odbytu i genitaliów”.
Sprawą Krzysztofa S. minister sprawiedliwości Zbigniew
Ziobro oraz PiS uzasadniają konieczność zwiększenia nadzoru ministra nad
sądami i sędziami oraz nowe postępowanie dyscyplinarne, które ma się toczyć w
specjalnie dobranej Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.
W lipcu zeszłego roku w Sejmie, podczas debaty nad ustawą o
Sądzie Najwyższym, minister-prokurator generalny Zbigniew Ziobro mówił:
„Wykryłem jako minister sprawiedliwości wspólnie z panem ministrem Jakim
aferę, wielką aferę korupcyjną w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, która toczyła
się przez lata i doprowadziła do tego, że miliony złotych polskiego podatnika
były wyprowadzane. Z czyim udziałem? Jednego z najważniejszych sędziów w polskim
sądownictwie powszechnym, prezesa sądu apelacyjnego, który teraz został na
skutek działań prokuratury, którą nadzoruję, tymczasowo aresztowany i mam
nadzieję, że będzie ukarany za te działania, które podjął”.
Sędziowie pod kontrolą
Krzysztof S.: - Myślę, że moja osoba była potrzebna do przeprowadzenia
tego całego procederu uzależniania sądownictwa od prokuratora generalnego i
ministra sprawiedliwości w jednej osobie.
Krzysztof S. oskarżony jest o udział w grupie przestępczej,
przyjmowanie korzyści majątkowych i pranie brudnych pieniędzy. Sprawa nie ma
związku z działalnością orzeczniczą sądu, którym kierował. Związana jest
natomiast z Centrum Zakupów dla Sądownictwa, podlegającym dyrektorowi Sądu
Apelacyjnego w Krakowie. Prokuratorzy twierdzą, że krakowski sąd oplotła sieć korupcyjnych powiązań między urzędnikami a
biznesmenami. Sąd miał podpisywać z zewnętrznymi firmami umowy na opracowania,
których wartość nie przekraczała 30 tys. euro, aby uniknąć konieczności rozpisywania przetargów. Zlecenia trafiały do
firm, których prezesi mieli być powiązani towarzysko z byłym dyrektorem Sądu
Apelacyjnego w Krakowie Andrzejem P. oraz szefem Centrum Zakupów dla
Sądownictwa, który stworzono przy tym sądzie. Opracowania podobno nie
powstawały, ale płacono za nie biznesmenom i pracownikom sądu.
Zarzuty ma w tym śledztwie 26 osób, w tym dziesięciu byłych
dyrektorów sądów, z których pięciu jest w areszcie. S. miał przyjąć nie mniej
niż 376,3 tys. zł „korzyści” jako zapłatę za sporządzenie fikcyjnych opracowań
(Krzysztof S. twierdzi, że opracowania wykonał). Miał też nie dopełnić
obowiązków prezesa, umożliwiając pozostałym podejrzanym przywłaszczenie co
najmniej 21 mln zł na szkodę Sądu Apelacyjnego w Krakowie (dyrektorzy sądów
podlegają ministrowi sprawiedliwości, nie prezesom sądów). S. ma też zarzut
prania brudnych pieniędzy i poświadczania nieprawdy w dokumentach.
S. jest jedynym sędzią w tym gronie. Jak mocne są dowody -
nie wiadomo, bo śledztwo i sprawa przed sądem są utajnione. Sprawa toczy się
przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie. Krzysztof S. zarzuty dostał w czerwcu 2017
r. Po prawie 9 miesiącach (28 lutego) sąd uchylił mu areszt. Zakazał wyjazdu z
Polski i zobowiązał do stawiania się na policji dwa razy w miesiącu. Nie zastosował
poręczenia majątkowego.
Niebezpieczny S.
Aresztowanie i zarzuty były
możliwe, bo sędziowski sąd dyscyplinarny uchylił mu immunitet. - Ja się
oczywiście z uchyleniem immunitetu zgadzałem, bo wiedziałem, że wciąż jeszcze
niezależny sąd jest jedynym miejscem, gdzie mogę się oczyścić ze stawianych mi
zarzutów - mówi Krzysztof S.
Jeden z krakowskich sędziów: - Szanuję decyzję SN, ale
ze zdziwieniem przyjąłem, że w składzie orzekającym w tej sprawie był sędzia wojskowy
i dwóch sędziów cywilistów.
Izba Dyscyplinarna przy Sądzie Najwyższym zgodę na
aresztowanie wyraziła 8 czerwca. Kilka godzin po tym CBA zakuło Krzysztofa S. w
kajdanki, 12 czerwca znalazł się w areszcie śledczym na warszawskim Służewcu.
- Zostałem zatrzymany na dworcu, kiedy wracałem z posiedzenia Sądu
Najwyższego w mojej sprawie, więc byłem ubrany w garnitur i białą koszulę.
Chyba po tym ubraniu osadzeni obsługujący punkt przyjęć mnie rozpoznali Ktoś
krzyknął»sędzia łapownik«, a potem usłyszałem, jak mówili między sobą, że
dadzą mi popalić - relacjonuje.
Nie ukrywa, że autentycznie się przestraszył, więc
przystał na sugestię koordynatora do spraw bezpieczeństwa aresztu i poprosił o odizolowanie od innych aresztowanych. Po
tygodniu przeniesiono go do dwuosobowej, monitorowanej celi. Nie podlegał
szczególnym rygorom. Osobistą kontrolę przechodził raz na dwa tygodnie.
Sytuacja diametralnie się zmieniła po przewiezieniu
Krzysztofa S. do Zakładu Karnego w Rzeszowie, gdzie doszły codzienne kontrole
osobiste.
S. trafił tam, gdy SN przeniósł sprawę z Krakowa do
Rzeszowa „ze względu na dobro wymiaru sprawiedliwości”.
5 października został umieszczony na oddziale dla
„niebezpiecznych”, w jednoosobowej monitorowanej celi. Kodeks karny wykonawczy
przewiduje, że więźniów „stwarzających poważne zagrożenie społeczne” można
traktować podobnie jak więźniów „stwarzających poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa zakładu” - czyli tzw. niebezpiecznych. Za więźnia „stwarzającego
poważne zagrożenie społeczne” można uznać osobę podejrzaną o „przestępstwo o bardzo wysokim stopniu społecznej
szkodliwości”. Kodeks karny wykonawczy (art. 88a)
wymienia tu w szczególności takie przestępstwa, jak terroryzm, zabójstwo
prezydenta, wzięcie zakładnika czy przestępstwo z użyciem broni palnej.
- Po kilku dniach, 10 października, oddziałowi przyszli do
celi, aby przeprowadzić kontrolę osobistą po moim powrocie ze spaceru. Dwóch
oddziałowych kazało mi się rozebrać do naga. Najpierw sprawdzali dokładnie moje
ubrania, łącznie z bielizną. Potem na ich polecenie przykucałem nago,
obracałem się do nich plecami i unosiłem ręce do góry. Traktowałem to jako
wywieranie presji. Czułem się poniżony. Przypuszczałem, że takie traktowanie ma
mnie skłonić do przyznania się do winy - opowiada
S. Dodaje, że oddziałowi też czuli się zażenowani całą sytuacją, ale tłumaczyli,
że nie mogą odstąpić od kontroli, bo spotkają ich konsekwencje. Mówili mu też,
że jako jedyny na oddziale ma codzienną kontrolę osobistą. I że do tej pory
nie traktowali w taki sposób nawet najbardziej niebezpiecznych przestępców.
Rozporządzenie ministra sprawiedliwości mówi, że „w
trakcie kontroli osadzony powinien być częściowo ubrany”. Sędzia był rozbierany
do naga.
W trosce o nastrój
Podczas codziennych kontroli funkcjonariusze
przeglądali wszystkie książki i dokumenty, w
tym kilka tomów akt, które sędzia dostał do wglądu, oraz notatki, które
sporządził, aby przygotowywać się do rozprawy. Wszystko lądowało na łóżku. -
Pytałem wychowawcy, czy to jest naprawdę konieczne, że przecież moje
zachowanie nie wskazuje na to, że coś ukrywam, nie zachowuję się w sposób
stwarzający niebezpieczeństwo, ale on tłumaczył, że nie mają wyjścia, że
wykonują zarządzenia sądu - opowiada. Wszystko rozpoczęło się blisko
półtora miesiąca przed pierwszym terminem rozprawy, więc Krzysztofowi S. trudno
było w takich warunkach przygotować swoją obronę.
On sam tej decyzji sądu nie widział. Jedyną decyzją, jaką
otrzymał, była decyzja dyrektora: o umieszczeniu w jednoosobowej monitorowanej
celi. Tym samym uniemożliwiono mu skorzystanie z prawa do odwołania się do
sądu od decyzji o kontrolach. Skarżył się na
nie dyrektorowi aresztu, ale nie dostał odpowiedzi.
- Byłem bezsilny i pogodziłem się z tymi upokarzającymi
kontrolami. Uznałem, że wytrzymam do rozprawy, do 13 grudnia, bo wiedziałem, że
pisanie do sądu przed rozprawą nie ma sensu, bo i tak sąd może podjąć decyzję
dopiero na posiedzeniu - opowiada
Krzysztof S.
Sąd stwierdził, że nie nakładał obowiązku kontroli
osobistych wobec Krzysztofa S.
I zwrócił się o wyjaśnienia do
dyrektora aresztu płk. Roberta Koguta. Ze stanowiska zajętego przez dyrektora
wynikało, że kontrole stosowane są wobec oskarżonego na wniosek psychologa,
który obawia się, że Krzysztof S. może gromadzić leki, jakie dostaje, by potem
połknąć je w celu samobójczym. Ale jeszcze podczas pobytu w warszawskim
areszcie prokurator wystąpił o badanie psychiatryczne sędziego S. Odbyło się w
obecności policjantki, która mimo próśb lekarza nie chciała opuścić gabinetu. -
Lekarz nie stwierdził u mnie załamania nerwowego tylko obniżony nastrój,
charakterystyczny dla czasu i miejsca, w jakim się znalazłem. Jeśli chodzi o
mój stan zdrowia, brałem leki na nadciśnienie, leki na lepszy sen - opowiada
Krzysztof S. Wszystkie leki, rano i wieczorem, przyjmował w obecności
oddziałowych.
8 listopada, kiedy kontrole osobiste trwały już prawie
miesiąc, dzieci sędziego napisały list do sądu z prośbą o wyznaczenie dla siebie
stałych, cotygodniowych, widzeń. Argumentowały to tym, że podczas widzenia z
ojcem 1 listopada zauważyły, że jego kondycja psychiczna pogorszyła się, a
odwiedziny bliskich pomagają ojcu. Sąd odpisał im, że dyrektor zakładu karnego,
w którego gestii leży ustalenie częstotliwości widzeń, nie widzi potrzeby
zwiększania ich aż w takim zakresie. W liście datowanym na 16 listopada
dyrektor zakładu karnego poinformował sąd, że 14 listopada sędzia został poddany
dodatkowej konsultacji i nie zgłasza problemów natury psychologicznej. Dlaczego
więc w tym samym czasie stosowano do niego kontrole osobiste, by zapobiec
samobójstwu?
Na nasze pytania o kontrole sędziego S. dyrektor Kogut
odpowiedział, że nie odpowie, bo te informacje podlegają ochronie danych
osobowych. Czy przyczyną kontroli była troska o życie Krzysztofa S, czy były
one rutynowe, czy też były form ą szykan. 14 grudnia, dzień po tym, jak opowiedział
sądowi o tym, że każdego dnia musi rozbierać się do naga przed oddziałowymi,
zaprzestano tych kontroli.
Nieludzkie i poniżające
Ale to nie były jedyne problemy S.
w areszcie: - Zapuściłem zarost pierwszy raz w życiu. Po pierwsze dlatego,
że dwiema żyletkami na miesiąc z więziennego przydziału trudno się porządnie
ogolić, a po drugie dlatego, że w Rzeszowie przewróciłem się na spacerniaku i
straciłem dwa przednie zęby. Poprosiłem wiele razy o możliwość wizyty u
dentysty, ale usłyszałem, że nie mam na to szans - opowiada. W Rzeszowie
przed rozprawą poprosił też o fryzjera, z czym
w warszawskim areszcie nie miał najmniejszego problemu. Do fryzjera się nie
dostał, na pierwszą rozprawę poszedł zarośnięty I w stroju sportowym - bo swojego garnituru, mimo próśb, z magazynu nie dostał.
Strzyżenia doczekał się dopiero po Nowym Roku, garnituru nie dostał na żadną
rozprawę.
Zapytaliśmy o ocenę takich praktyk rzecznika praw
obywatelskich Adama Bodnara. Jest zdziwiony, że prezes sądu został
zakwalifikowany jako więzień „niebezpieczny”.
- Rozumiem, że władzom
więzienia jest łatwiej go tak traktować, ho mają poczucie bezpieczeństwa, że w
razie jakiegoś nieszczęścia nie będzie im można zarzucić zaniedbań. Ale ta
ostrożność nie powinna skutkować naruszaniem jego praw. Przecież ten człowiek
nie stwarza realnego zagrożenia. A z orzecznictwa Trybunału w Strasburgu
wynika, że przy stosowaniu nadzwyczajnych środków trzeba brać pod uwagę realne
okoliczności, w tym cechy konkretnego więźnia. Inaczej takie traktowanie może
przybrać formę tortur lub innego nieludzkiego traktowania, czyli naruszyć
artykuł trzeci Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka.
RPO przytacza sprawę Iwańczuk przeciwko Polsce: strażnicy
kazali się więźniowi rozebrać do naga i poddać kontroli osobistej, bo chciał
wziąć udział w głosowaniu do wyborów parlamentarnych zorganizowanych na
terenie zakładu karnego. Trybunał w Strasburgu uznał to za naruszenie zakazu
nieludzkiego i poniżającego traktowania, bo ani zachowanie więźnia, ani jego
cechy osobowości, ani przestępstwo, za które został skazany, nie uzasadniały
obaw, że naruszy zasady bezpieczeństwa.
Arbitralne i rutynowe utrzymywanie
statusu więźnia „niebezpiecznego” za naruszające zakaz tortur Trybunał w
Strasburgu uznał też w sprawach Głowacki przeciwko Polsce i Pawlak przeciwko
Polsce. Status „N” wiąże się nie tylko z ustawicznymi kontrolami osobistymi i
przeszukiwaniem celi, ale też m.in. 24-godzinnym monitoringiem wizyjnym,
poruszaniem się poza celą wyłącznie w asyście strażników, ograniczeniami przy
widzeniach i otrzymywaniu paczek.
RPO Adam Bodnar zapowiada, że jego Biuro
zainteresuje się sprawą traktowania w więzieniu sędziego Krzysztofa S.
Chwytanie w lot
Jak się dowiedzieliśmy
nieoficjalnie, sędziowie Sądu Apelacyjnego w Krakowie rozważają podjęcie
uchwały wyrażającej sprzeciw wobec
represyjnych praktyk, jakim sędzia S. został poddany w rzeszowskim areszcie.
Ich zdaniem, o ile nie ma żadnych powodów, aby osoba pełniąca wcześniej funkcję
sędziego była w areszcie tymczasowym traktowana w sposób uprzywilejowany, o
tyle nieuzasadnione i niedopuszczalne jest
traktowanie jej gorzej niż innych osób o zbliżonym statusie. A podjęcie takich
działań krótko przed terminem rozpoczęcia spraw dotyczącej Krzysztofa S. można
postrzegać jako celowe utrudnienie oskarżonemu przygotowania się do obrony.
Sędziowie uważają również, że poddanie byłego prezesa sądu
nieuzasadnionym działaniom o charakterze represyjnym wpisuje się w ciąg działań
władzy wykonawczej, zmierzających do zastraszenia i podporządkowania środowiska sędziowskiego. Polegają one
m.in. na wszczynaniu postępowań karnych i dyscyplinarnych przeciwko sędziom,
których decyzje mogły7 być oceniane jako politycznie niepoprawne,
względnie niezgodne z wnioskami prokuratury Chodzi o wytworzenie wśród sędziów
tzw. efektu mrożącego, który ułatwi uczynienie z nich uległych urzędników
państwowych, wlot odczytujących oczekiwania władz.
Anna Dąbrowska, Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz