poniedziałek, 20 maja 2013

Kasa i Sprawiedliwość

 W PiS pieniędzy nie brakuje. Milion na ochronę Jarosława Kaczyńskiego, milion dla zaprzyjaźnionej 
firmy. I jeszcze 180 tysięcy dla wydawcy, u którego prezes zarobił na książce

PiS w zeszłym roku dostało z budrzetu państwa 47 mln
złotych. Mogłoby się wydawać, Ze wydałacałą subwencję
i jeszcze musiała podebrać z kupki zaoszczędzonej w poprzedneich
latach.

"Newsweek" postanowił sprawdzić, na co się rozeszły pie-
niądze PiS. Okazuje się, że w piurze przy ul.Nowogrodzkiej
mają do pieniędzy lekką rękę.

Jaki przelew?Jest piękna pogoda
Analizując finansową dokumentację PIS zazeszły ro, na
pierwszy interesujący wątek natrafiamy od razu. To sprawa
książki "Polska naszych marzeń", którą Jarosław Kaczyński
wydał w drugiej połowi 2011r.

Gdy publikacja trafia do księgarń, trwa kampania. Politycy
PiS nie ukrywają, że "Polska naszych marzeń" ma nie tylko
dobrze się sprzedać, ale też dać wyborcze zwycięstwo - reklamoujące
ją billbordy, z których spoglądasympatyczna twarz prezesa,
w ciągu paru dni zalewają cały kraj.

Książka jednak nie pomag. Prezes napisał w niej, że Angela
Merkel została kanclerzem Niemiec nie przez przypadek,
więc dziennikarze dopytują, co miał na myśli. Kaczyński nie
zaprzecza, że chodzi mu o udział Stasi, enerdowskiej bespieki.
Kiedy sprawa robi sięgłośna, całkiempuszczają mu nerwy.
PiS przegrywa kolejne wybory.

Wydanie książki ma też dobre strony. W najnowszym oświadczeniu
majątkowym prezes podał, że w2012 r. na "Polska naszych marzeń"
zarobił ok. 160 tyś.złotych. Biorąc pod uwagę trudną sytuację na rynku wydawniczym, to wynik więcej niż przyzwoity. W sprawie książki
Kaczyńskiego jest jednak coś dziwnego. "Newsweek" odkrył
że w styczniu 2012 r. PiS przelało ze swojego konta podstawowego
Wydawcy "Polska naszych marzeń" 186 tyś. złotych, czyli sumę
zadziwiająco zbliżoną do tej, którą dostał prezes.



Dzieło prezesa wydała drukarnia Akapit,
mało znana firma z Lublina, która,
jak sama nazwa wskazuje, na co dzień zajmuje
się głównie poligrafią, a nie książkami.
Akapit to spółka nieprzypadkowa
- jej właściciel jest znajomym senatora PiS
Grzegorza Czeleja, który prowadzi w Lublinie
prężne wydawnictwo. Część pozycji
Czeleja jest nawet drukowana w Akapicie.
Czelej to z kolei dobry kolega Adama
Hofmana, rzecznika PiS i jednego
z najbliższych współpracowników Kaczyńskiego.
W PiS mówią, że panowie grywają
razem w tenisa, ale Czelej to precyzuje.
- Adam jest bardziej moim kumplem niż
tenisowym partnerem - mówi. I ma rację.
Znajomość chyba rzeczywiście jest zażyła,
bo Hofman, choć w 2011 r. startował do
Sejmu z Piły, to druk ulotek zlecił w jednej
z firm założonych przez Czeleja.
To, za co PiS płaciło Akapitowi, jest zagadką.
W partii teorie na ten temat krążą
różne. Jeden z moich rozmówców twierdzi,
że sama partia wykupiła część nakładu
i prowadziła sprzedaż podczas spotkań
z wyborcami. To jednak mało prawdopodobne,
bo nikt nie słyszał o tym, by
PiS handlowało książkami prezesa. Drugi
z informatorów twierdzi, że pieniądze
były przeznaczone na produkcję filmu „Lider';
który dołączono do książki, a jeszcze
inny - że chodziło o sfinansowanie kampanii
reklamowej książki. Ale czy PiS mogłoby
płacić za reklamę książki wydanej przez
prywatną firmę? Żadna z tych wersji nie
trzyma się kupy.
Dzwonię do prezesa Akapitu Grzegorza
Kielocha. Jego numer telefonu dostaliśmy
od Czeleja.
- Za co PiS przelało drukarni 186 tys.
złotych? - pytam szefa drukarni.
- Wie pan, że nie pamiętam. Złapał mnie
pan w trasie. Jadę samochodzikiem, piękna
pogoda ... No, nie pamiętam.
- Może po prostu partia wykupiła część
nakładu książki swojego prezesa?
- Nie, tak nie było.
- A wersje o sfinansowaniu produkcji filmu
i wykupieniu billboardów?
- Też nie. Na pewno nie.
- To może zapłacono panu za druk jakichś
innych materiałów?
- Drukujemy czasem coś dla PiS, ale nie
pamiętam, czy ten przelew był za to.
- A pamięta pan chociaż, ile tej książki
się sprzedało? Słyszeliśmy, że 35 tysięcy
egzemplarzy.
- To akurat śledzę na bieżąco. Mniej
więcej 35 tysięcy. No, może trochę mniej,
bo mieliśmy zwroty.
Sprawę przelewu próbowaliśmy też
zweryfikować w samym PiS. Bezskutecznie.
Stanisław Kostrzewski, który musiał
ciężko przeżyć naszą zeszłoroczną publikację
opisującą spółki i fundacje działające
na zapleczu partii, nie odpowiedział
na nasze pytania. Kiedy do niego zadzwoniłem,
bardzo się zdenerwował: - Panie
Krzymowski, nie mam z panem przyjemnych
wspomnień, poza tym jestem bardzo
zajęty. Proszę przysłać pytania na piśmie.
�słaliśmy, ale niestety bez odzewu.
To cyfry. Nie znam się na tym
Jednym ze stałych wydatków PiS jest
ochrona Kaczyńskiego. PiS niezmiennie
korzysta z usług firmy Grom Group. Spółkę
założyło dwóch emerytowanych snajperów
jednostki Grom, a w ich ofercie
są usługi byłych komandosów, oficerów
służb specjalnych i funkcjonariuszy BOR.
Obstawa Kaczyńskiego to poważna
sprawa. W porywach pracuje w niej
nawet do dwudziestu funkcjonariuszy
- strzegą prezesa wszędzie. Jeżdżą z nim
po Polsce, zabezpieczają spotkania z sympatykami,
pojawiają się na wyborczych
konwencjach i pilnują jego domu.
Usługi Grom Group nie należą do najtańszych.
Jak ustalił „Newsweek'; w 20 12
roku PiS wydało na ochronę prezesa prawie
1,1 mln zł: średnio daje to ok. 90 tys.
miesięcznie. Z naszych ustaleń wynika,
że to stawka rzadko spotykana w branży
ochroniarskiej.
Dla Grom Group pieniądze z PiS stanowią
podstawę egzystencji. Firma jest
nowa na rynku - działa od marca 2010 r.
- i raczej nie narzeka na nadmiar klientów.
Z jej sprawozdań finansowych wynika,
że w 2011 r. przychody firmy wyniosły
ok. 1,8 mln zł, a biorąc pod uwagę, że był
to rok wyborczy i prezes miał dużo spotkań
w terenie, to PiS mogło wydać na
ochronę szefa jeszcze więcej niż w roku
ubiegłym. Innymi słowy: gdyby nie PiS,
spółka mogłaby cienko prząść.
Wiceprezes Grom Group Wojciech Grabowski
nie chce powiedzieć, dlaczego PiS
płaci tak słono. Nie zdradza też, ile pieniędzy
przynoszą do firmy inni klienci. - To
cyfry. Nie znam się na tym - zbywa nas.
Z dokumentacji, którą widzieliśmy, wynika,
że partia opłaca też prawników Jaro-
sława Kaczyńskiego. W zeszłym tygodniu
ujawniliśmy, że wbrew temu, co opowiadali
politycy PiS, za Rafała Rogalskiego,
byłego pełnomocnika w śledztwie smoleńskim,
zapłacił nie prezes, ale klub PiS.
Współpracownicy Kaczyńskiego tłumaczyli
później, Że pieniądze na mecenasa
pochodziły nie z pieniędzy Kancelarii
Sejmu, którymi zasilany jest klub, ale ze
składek odprowadzanych od parlamentarzystów.
Nie zmienia to jednak faktu, że
legenda biednego prezesa, który musiał
zaciągnąć kredyt, żeby spłacić prawnika,
okazała się nieprawdziwa. A to, czemu
z taką energią zaprzeczali politycy PiS,
czyli opłacanie adwokatów z pieniędzy
podatników, i tak ma miejsce.
W dokumentacji PiS znaleźliśmy na
przykład informacje o regularnych przelewach
wykonanych z podstawowego
konta partii na rzecz gdańskiej
kancelarii Kosmus Sobina i Partnerzy
Radcy Prawni.W samym 2012 r. dokonano
co najmniej trzech takich transferów,
każdy na kwotę 36,9 tys. złotych.
Dodatkowo w czasie ostatniej kampanii
wyborczej kancelaria wystawiła PiS fakturę
za „zryczałtowaną obsługę prawną"
na dodatkowe 20 tysięcy. Gdańska kancelaria
nie chciała nam powiedzieć za
co brała pieniądze od PiS, ale wiadomo,
że jej częstym klientem jest właśnie prezes.
W mediach bez trudu można znaleźć
relacje z jego kolejnych rozpraw. I tak
Kosmus i Partnerzy reprezentowali go
w procesach, które wytoczyli mu Janusz
Kaczmarek i Roman Giertych, ale także
w sprawach, które do sądu kierował sam
Kaczyński: przeciw „Super Expressowi"
czy przeciw Januszowi Palikotowi.
Pytam jednego z byłych współpracowników
prezesa, czy Kosmus reprezentuje
również innych członków PiS. - Niechętnie
- odpowiada mój rozmówca. - Kostrzewski
przy wódeczce powiedział mi
kiedyś, że z księgowaniem procesów prezesa
ma spory problem, bo nie jest jasne,
czy partia w ogóle powinna płacić za takie
rzeczy.
Cygaretki i nogi na stole
Porządku w partyjnych papierach od lat
pilnuje przy Nowogrodzkiej ten sam człowiek.
To Stanisław Kostrzewski, prawa
ręka prezesa. Na pierwszy rzut oka do PiS
pasuje średnio: przed 1989 r. był członkiem
PZPR, nigdy nie należał do Porozumienia Centrum, a na dodatek jego
córka Małgorzata Rozenek, znana jako
perfekcyjna pani domu, to stała bywalczyni
warszawskich salonów i bohaterka kolorowych
magazynów.
Kostrzewski jest człowiekiem majętnym,
co część polityków PiS razi. Sam
skarbnik o swoich pieniądzach mówi niechętnie.
W prywatnych rozmowach tłumaczy,
że jego majątek pochodzi jeszcze
z czasu rządów A WS i PiS, gdy zasiadał
w zarządzie Banku Ochrony Środowiska.
Prezes nie tylko ufa skarbnikowi, ale
też toleruje jego samodzielność - Kostrzewski
to jeden z niewielu ludzi w PiS
potrafiących sprzeciwić się Kaczyńskiemu
- i przymyka oko na różne wyskoki.
W sierpniu 2012 r. szczegółowo opisaliśmy
w „Newsweeku" finansowy mechanizm,
któremu patronował Kostrzewski:
w 2011 r. pod bokiem PiS wyrosła fundacja
Nowy Kierunek, w jej radzie zasiedli
właśnie Kostrzewski i Tomasz Pierzchalski,
dyrektor biura eurodeputowanych
PiS. Prezesem został Bartłomiej Rajchert,
młody dyrektor zarządzający PiS i jeden
z najbliższych współpracowników Kostrzewskiego.
Rajchert to w PiS postać
równie nietuzinkowa co jego promotor.
Pod biuro partii zajeżdżał luksusowym
volkswagenem phaetonem, a pracownikami
dyrygował, trzymając nogi na stole
i popalając cygaretki.
Fundacja usadowiła się kilkadziesiąt
metrów od siedziby PiS - wynajęła kilkunastometrowy
pokoik w budynku należącym
do powiązanej z Kaczyńskim spółką
Srebrna - i podczas ostatniej kampanii
parlamentarnej zaczęła zdobywać od PiS
lukratywne zlecenia. W ciągu paru miesięcy
skasowała 800 tys. złotych . Rola
Kostrzewskiego była w tym wszystkim
dwuznaczna: z jednej strony jako skarbnik
i pełnomocnik finansowy PiS akceptował
faktury fundacji Nowy Kierunek,
a z drugiej - działał w jej radzie.
Po naszym tekście Rajchert pożegnał
się z PiS. Choć stracił stanowisko dyrektora
zarządzającego (z dokumentacji wynika,
że jego wynagrodzenie wahało się
od 7,9 tys. zł do 46 tys. zł), to nie stracił
kontaktu z Kostrzewskim. W przesłanym
nam e-mailu twierdzi, że w ciągu ostatnich
dwunastu miesięcy jego fundacja
nie organizowała dla PiS żadnych imprez,
kongresów ani eventów. Tymczasem, jak
ustalił „Newsweek': partia przelała w zeszłym
zeszłym roku na konto Nowego Kierunku
89 tys. zł. Za co ? Nie wiadomo. Rajchert
co prawda zapowiedział, że nie chce, by
w kontekście jego nazwiska pojawiły się
sformułowania w rodzaju „unika odpowiedzi"
i „zasłania się przepisami ustawy':
ale gdy zaczęliśmy dopytywać o przelewy,
przestał odbierać telefon, nie odpisał nam
też na e-mail. Sprawy współpracy z Nowym
Kierunkiem nie chciał wyjaśnić także
Kostrzewski.
Milion? O, Jezu ...
Pieniądze dla Nowego Kierunku to jednak
drobne w porównaniu z pozostałymi
wydatkami PiS. W dokumentacji partii
znaleźliśmy na przykład ślady po pięciu
wypłatach na łączną kwotę ok. 1,2 mln
złotych. Wszystkie przelewy trafiły na
konto niewielkiej spółki MTML, której
prezesem i współwłaścicielem jest Pierzchalski.
Ten sam, który zasiada w radzie
NK i kieruje biurem europosłów PiS.
Według corocznych sprawozdań finansowych
MTML funkcjonuj e od 2003 r.,
zajmuje się działalnością sportowo-rekreacyjną
oraz świadczy usługi marketingowe.
Tyle że przez długie lata firma istniała
tylko na papierze: nie prowadziła żadnej
aktywności i regularnie przynosiła straty.
Ruch w interesie poj awił się dopiero
w zeszłym roku, wraz z nawiązaniem
współpracy z PiS. Niestety, nie wiadomo,
za co partia Kaczyńskiego przelała firmie
swojego współpracownika ponad milion
złotych, bo na nasze pytania nie odpowiedzieli
ani Pierzchalski, ani Kostrzewski.
Od polityków PiS nieoficjalnie można
jedynie usłyszeć, że Pierzchalski kręcił się
w zeszłym roku przy obsłudze debat pro(
Piotra Glińskiego. Miał się też chwalić, że
PiS wynajmuje od niego plazmę pojawiającą
się na konferencjach polityków tej
partii. Ale czy to możliwe, że za zorganizowanie
kilku debat i wypożyczenie ekranu
PiS zapłacił ponad milion złotych ?
Chcieliśmy zapytać o to europosła Tomasza
Porębę, szefa kampanii PiS w 2011
roku, który zna Pierzchalskiego z warszawskiego
biura frakcji Europej skich
Konserwatystów i Reformatorów. Poręba
nie miał jednak pojęcia o interesach
swojego młodszego kolegi, a gdy usłyszał
o milionie przelanym na konto jego spółki,
tylko jęknął: - O, Jezu ...
Mimo pieniędzy z PiS trudno powiedzieć,
żeby firma Pierzchalskiego tętniła
życiem. Nie ma strony internetowej,
jej telefon nie odpowiada, a biuro mieści
się w mieszkaniu w PRL-owskim bloku
na warszawskim Mokotowie. Jest piątek,
godzina jedenasta. Jesteśmy na miejscu,
ale próba kontaktu z władzami firmy
spala na panewce. Nikt nie podchodzi
do domofonu.
MTML to niejedyna firma z listy płac
PiS powiązana z Nowym Kierunkiem .
W radzie fundacji od niedawna zasiada Michał Lewandowski, 26-latek, który
- jak słyszymy przy Nowogrodzkiej - jeszcze
niedawno biegał z kamerą i nagrywał
polityków PiS dla jednego z partyjnych
portali . Lewandowski od 2010 r. prowadził
działalność gospodarczą pod nazwą
H20 Media. W zeszłym roku PiS wypłaciło
jego firmie 60 tys. zł, a podczas ostatniej
kampanii parlamentarnej - 32 tysiące. Za
co? Między innymi za prowadzenie przed
wyborami fan page'u komitetu wyborczego
PiS na Facebooku i utworzenie oficjalnego
konta na Twitterze. Dodatkowo po
słynnym spotkaniu Donalda Tuska z hodowcą
papryki H20 Media dostało zlecenie
na stworzenie serwisu Paprykowa.pl.
Efekty pracy Lewandowskiego nie były
piorunujące: jedyny profil KW PiS na Facebooku,
jaki udało nam się odnaleźć, odwiedziło
dziewięć osób.
Dziś po H20 Media nie ma już śladu.
Firma niedawno została zamknięta. Może
reaktywuje się przed kolejnymi wyborami.


niedziela, 19 maja 2013

Żona Adama Hofmana, Joanna Hofman kim jest kobieta stojąca u boku polityka PiS?

Kim jest Joanna Hofman, żona Adama Hofmana, rzecznika PiS? Przypadek Joanny Hofman jest jaskrawym przykładem dwóch polskich patologii: wykorzystywania politycznych znajomości dla osiągania korzyści finansowych i wyciągania z ZUS pieniędzy na nienależne zwolnienia lekarskie.

Joanna Hofman, atrakcyjna, 32-letnia blondynka, jest żoną posła PiS Adama Hofmana. Oboje pochodzą z Kalisza. Joanna Hofman jest matką dwojga dzieci - niespełna 5-letniego syna i 2,5-letniej córki. Jedną ciążę poroniła.

Nie wiedzielibyśmy o niej zapewne nic więcej, gdyby jej małżonek nie wykorzystał swoich politycznych znajomości dla załatwienia żonie dobrze płatnej posady w KGHM. To jedna z najbogatszych i najlepiej płacących polskich firm. Gdy PiS było u władzy, prezesem spółki został Krzysztof Skóra, członek tej partii. To wtedy, w 2007 roku, dla żony posła Hofmana stworzono w KGHM specjalne stanowisko w dziale komunikacji korporacyjnej w centrali firmy w Warszawie z pensją ok. 6000 złotych.

Zdaniem pracowników spółki KGHM, było to stanowisko kompletnie bezużyteczne i niepotrzebne. Po kilku miesiącach pani Joanna Hofman zaszła w ciążę i poszła na zwolnienie lekarskie. Nie pojawiła się w pracy przez dwa lata, wykorzystując po kolei: zwolnienie lekarskie, świadczenie rehabilitacyjne, urlop macierzyński i urlop wypoczynkowy.

We wrześniu 2009 roku pojawiła się na chwilę, żeby wręczyć kolejne zwolnienie lekarskie. Wtedy KGHM - rządzone już przez innego prezesa i zarząd - wystąpiło do ZUS o sprawdzenie zwolnienia. ZUS przeprowadził kontrolę. Inspektorzy orzekli, że żona posła PiS jest zdrowa i zwolnienie lekarskie jest bezpodstawne. Wkrótce po tym Joanna Hofman dostarczyła firmie kolejne zwolnienie, tym razem od... psychiatry.
ŻRÓDŁO

Adam Hofman – Wikipedia, Hofman igra z prawem, Joanna Hofman, KGHM, Kim jest Joanna Hofman, Pierdzące Usteczka Prezesa, Mercedes, Kim jest żona Adama Hofmana, POSEŁ PIS, rzecznik PiS, Sylwetka Adama Hofmana, żona Adama Hofmana, żona polityka PIS zatrudniona w KGHM, żona posła PiS