piątek, 31 maja 2019

Komunia z dronem




Elżbieta Turlej

Do wielkiego wyjścia zo­stały trzy dni. W sza­fie Marceliny wiszą dwie sukienki. Na początek najmodniejsza w tym se­zonie mała ślubna w kolorze ecru, świet­nie komponująca się z trendy garniturem dla chłopców Tiger. Na afterparty druhenka w pudrowym różu, z cekinową górą i odsłoniętym ramieniem.
   - Mama ma taką samą, tylko z dekol­tem - mówi Marcelina. - Ostatnią przy­miarkę miałyśmy wczoraj. Mamie trzeba było zwęzić, bo schudła. Mnie odpruć dół, bo urosłam. Teraz solarium, hybryda na paznokcie, rzęsy i próbne uczesanie.
   W klasie Marceliny (szkoła podstawo­wa na obrzeżach Warszawy) w tym se­zonie królują niskie upięcia w modnym nurcie bobo. Do tego gipsówka albo wia­nek z naturalnych różyczek. Sztuczne są tańsze. Marcelina, która - jak przekonu­je ją mama - powinna równać do najlep­szych, będzie mieć żywe różyczki i - must have w tym sezonie - kucyk na tapirze w stylu lat 60.
   - Ma być naturalnie, szlachetnie i z kla­są. To pierwsze wielkie wyjście naszych dzieci - mówi mama Marceliny, dyrektor finansowa. - Niestety, nie wszyscy rodzi­ce to rozumieją. Przygotowania zaczęli­śmy już w listopadzie i wtedy pojawił się dysonans. Stroje na imprezę główną mia­ły być takie same, uszyte w pracowni kra­wieckiej wybranej przez większość. Jako klient bardziej wymagający optowałam za satyną. Ale większość postawiła na wersję tańszą, za to - na szczęście - bez hostyjki z napisem JHS, która gryzłaby się z koronkową wstawką na karczku.
   Mama Marceliny zamówiła wersję de luxe (z dodatkową halką, organtyną i ko­łem u dołu). Zastanawiała się jeszcze nad welonem. W pracowni krawieckiej Emila, która szyje na eksport, mówią, że Polonia w Wielkiej Brytanii, Irlandii i w Niem­czech masowo wchodzi w komunijne małe ślubne i welony.
   - U nas to pewnie wejdzie dopiero za rok albo dwa - mówi mama Marce­liny. - Ale nie chciało mi się przekony­wać reszty, że to trend, któremu możemy wyjść naprzeciw. Miałam dość użerania się o nowoczesny wystrój kościoła i pre­zent dla księdza.
   Zamknięta grupa na portalu społecznościowym Komunia 2019 w parafii Z. Dyskusja na temat wystroju kościoła.
   - Kochani, podsyłam wam linka do strony sprzedającej wycięte ze sklejki ba- rany z imionami naszych pociech. W tym roku to najmodniejsza forma prezentacji komunijnej: barany wbijany w kwiet­ną konstrukcję przed ołtarzem. Możemy jeszcze zamówić kłosy zboża, rybki albo owieczki, ale to barany są na czasie. Cena 15 zł. Podstawka gratis. Baran z imieniem dziewczynki patrzy na prawo, z imieniem chłopca na lewo.
   - A nie lepiej zainwestować w biały dy­wan?! Idealny na uroczyste wejście, Z po­lipropylenu, z atestem trudnopalności i certyfikatem higienicznym. Nie pruje się, nie strzępi. Cena 299 zł. Będzie paso­wać do białych kokard z hostią dekoracyjną (6 zł sztuka) przy ławkach.
   - Barany ze sklejki już nie są modne! Teraz idziemy w naturę! Proponuję ku­pić stelaż z zielonej gąbki florystycznej w kształcie napisu JHS. Dobę przed wiel­kim wejściem trzeba namoczyć gąbkę, a potem poutykać w niej kwiaty.
   - Nie zgadzam się na dywan, barany i stelaż. Uważam, że najlepiej, gdyby pie­niądze składkowe poszły na boże krówki: cukierki mleczne ciągutki owinięte w pa­pierki z cytatami z Biblii. Przeczytają coś, zjedzą, a potem pójdą na swoje imprezy.

czwartek, 30 maja 2019

Kto przerwie zmowę milczenia



O faktycznym początku oczyszczenia polskiego Kościoła będzie można mówić wtedy, gdy czerwcowa wizyta arcybiskupa Charlesa Scicluny skończy się odpowiedzialnych za osłanianie księży pedofilów

Reakcje polskiego Kościo­ła na film braci Sekielskich ukazują instytucję pogrążoną w głębokim chaosie. Niemającą wia­rygodnego scenariusza, jak poradzić sobie z problemem pedofilii, ani na­wet spójnego języka, jak o tym mówić. Zawłaszczany przez Tadeusza Rydzy­ka, politycznie instrumentalizowany przez Jarosława Kaczyńskiego, oka­zał się bezradny nie tylko w sprawie pedofilii, ale także esbeckich teczek biskupów i księży czy nieprawidłowo­ści związanych z Komisją Majątkową rządu i episkopatu.
   Do takiego Kościoła przyjeż­dża w czerwcu arcybiskup Charles Scicluna, którego światowe media nazywają „czyścicielem”, a nawet „ter­minatorem” papieża Franciszka. Ma on na koncie doprowadzenie do dymisji całego episkopatu Chile, zmuszenie do rezygnacji założyciela Legionu Chry­stusa Marciala Maciela Degollado czy doprowadzenie do wydalenia ze stanu duchownego wpływowego amerykań­skiego kardynała Theodore’a McCarricka, oskarżonego o pedofilię.

środa, 29 maja 2019

Szaty premiera

Jest prawie jak Donald Trump. Za jednym i drugim ciągną się dziwne interesy. Obu oplata rosyjska sieć. Obaj oparli kariery na schedzie ojców. Obaj od lat wymyślają sobie legendy. Różnią ich miliardy samodzielność, charyzma i władza. Trump je ma.

Trzy ważne tomy negliżują premiera rządu PiS Mateusza Morawieckiego. Pierwszy (chrono­logicznie) wydał Tomasz Piątek. Opisał w nim ubeckie i rosyjskie powiązania Solidarności Walczącej, Kornela Morawieckiego i same­go premiera. Drugi napisał Piotr Gajdziński (wraz z synem Jakubem), były rzecznik BZ WBK w okresie, gdy młody Morawiecki był początku­jącym prezesem należącego do Irlandczyków, a potem do Hisz­panów banku. Trzeci tom, zainicjowany przez Jacka Harłukowicza, z dnia na dzień w odcinkach drukuje „Gazeta Wyborcza”, opisując kolejne odsłony afery majątkowej, której osią stała się sprawa działki okazyjnie kupionej od Kościoła i sprytnie ukrytej za zasłoną rozłączności majątkowej państwa Morawieckich.
   Książka Piątka już jest bestsellerem. Książka Gajdzińskich oku­puje księgarskie witryny i niebawem nim będzie. Za śledztwem „Gazety” idzie większość mediów. Premier znalazł się na widelcu opinii publicznej. Mniemany delfin Kaczyńskiego, dotychczas radośnie brykający sobie w ciepłych falach pisowskiego bajania, wylądował nagle na słonecznej plaży - coraz bardziej nagi wśród dociekliwych badaczy i ciekawskich gapiów.

poniedziałek, 27 maja 2019

Cień

Kardynał Stanisław Dziwisz milczy w sprawie afery pedofilskiej w polskim Kościele, choć to on zna odpowiedź na pytanie, czy Jan Paweł II był świadom problemu. Czy sekretarz papieża ma coś do ukrycia?

Aleksandra Pawlicka

W prywatnej kaplicy warszawskie­go metropolity kard. Kazimie­rza Nycza 8 kwietnia odbyła się dziwna ceremonia. Andrea Nar­dotto, świecki sekretarz kard. Stanisława Dziwisza, został diako­nem. W nieoficjalnej uroczystości wzięło udział dwóch kardynałów i nuncjusz papieski abp Salva­tore Pennacchio. Splendor, jaki nie trafia się zwykłym kandyda­tom do pracy duchownej.
   Nardotto jest Włochem. Mieszka w Krakowie w tej samej ka­mienicy co kard. Dziwisz. Do Polski przyjechał, gdy papieski se­kretarz po śmierci Jana Pawła II wrócił z Watykanu na Wawel.

KAMERDYNER W KOLORATCE
Sprawa ujrzała światło dzienne tylko dlatego, że rodzice Włocha pochwali­li się zdjęciami w lokalnych włoskich me­diach. Ktoś przesłał zdjęcia ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu.
   - Wystosowałem pytanie do diece­zji warszawskiej i krakowskiej. Pierwsza nie odpowiedziała, druga potwierdziła, że nowy diakon jest przypisany do diece­zji warszawskiej. Dziwne to, bo mieszka w Krakowie - mówi „Newsweekowi” ks. Isakowicz-Zaleski. Przy okazji dowiedział się, że szef krakowskiej diecezji abp Marek Jędraszewski nie wydał zgody na święcenia pana Nardotto. Czemu więc zgodził się me­tropolita warszawski?
   - Święcenia osób świeckich należą do rzadkości i odbywają się tylko w paru die­cezjach w Polsce - tłumaczy rzecznik kard. Nycza, ks. Przemysław Śliwiński, ale nie wyjaśnia, dlaczego kuria nie poinformo­wała o wydarzeniu.
   - Urządzanie święceń po kryjomu nie było praktykowane w Polsce nawet w cza­sach komunizmu, choć zdarzało się w innych krajach bloku, gdzie trzeba było chronić kandydatów na osoby duchowne - twierdzi ks. Isakowicz-Zaleski. Uroczystość zafundowaną sekretarzowi kard. Dziwisza nazywa „pompa magna”.
   O Andrei Nardotto wiadomo niewiele. Po przyjeździe do Polski zarejestrował firmę handlującą cytrusami, jednak od początku był widywany u boku kard. Dziwisza. - Zawsze w garniturku, elegan­cki, uprzejmy, słabo mówiący po polsku. Nazywaliśmy go żartob­liwie kamerdynerem - opowiada krakowski dziennikarz mediów katolickich. Gdy kard. Dziwisz przeszedł na emeryturę i przepro­wadził się z ul. Franciszkańskiej 3 na Kanoniczą 18, nazwisko An­drei po raz pierwszy pojawiło się przy dzwonku do drzwi.
   - Pierwszy raz w koloratce zobaczyłem go podczas święconki wielkanocnej w kościele Mariackim. Przyjechał z kardynałem. To było kompletne zaskoczenie, ale skoro prezes zabiera w Sejmie głos „bez żadnego trybu”, to kardynał święci swoich też bez trybu - opowiada mój rozmówca. Potem razem pojawili się w Łagiewni­kach. Obaj w złotych ornatach.
   Andrea jest osobą, która odwiedza kardynała, gdy ten trafia do szpitala, fotografuje go podczas uroczystości, na które jest zapra­szany (np. na zjeździe szkół im. Jana Pawła II), wykonuje zdjęcia relikwii Jana Pawła II, które ma kard. Dziwisz.

niedziela, 26 maja 2019

W pułapce Kościelnego sojuszu



PiS musi bronić Kościoła, bo mobilizuje on jego elektorat. Jednak nie może bronić pedofilów w sutannach, próbuje więc problem rozmyć

Renata Grochal

Piątka Kaczyńskiego, która miała być lo­komotywą kampanii do europarlamentu, nie zadziałała. Emeryci dostają właśnie od PiS trzynastą emeryturę, ale nikt o tym nie mówi. Wszyscy rozmawiają o pedofilach w sutannach. Film braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” do piątku miał 18 milio­nów wyświetleń w internecie.
   Chociaż posłowie PiS dostali przekazy dnia z jasnymi wska­zówkami, że pedofilii nie można bagatelizować, to nie udało się zapanować nad spójnością przekazu. Jacek Saryusz-Wolski, warszawska jedynka PiS do PE, stwierdził, że pedofilia w Koś­ciele „to jest problem wydumany, specjalnie wymyślony, żeby jątrzyć”. Ryszard Legutko ocenił, że wykorzystywanie 12-17-letnich chłopców to nie pedofilia, tylko pederastia.
   Pogubienie partii Jarosława Kaczyńskiego pokazuje to, co się działo w Sejmie wokół Stanisława Piotrowicza. - Ustawa [podwyższająca karę za pedofilię - red.] ma być procedowana w komisji kierowanej przez człowieka, który bagatelizował, roz­mydlą! winę księdza z Tylawy, później ska­zanego za pedofilię - przypomina posłanka Gasiuk-Pihowicz.
   Piotrowicz, szef komisji sprawiedliwo­ści i praw człowieka, choć jego nazwisko nie pada, wchodzi na mównicę. - Nie prowa­dziłem śledztwa w tej sprawie. Nie wyko­nywałem żadnych czynności procesowych i nie podejmowałem merytorycznych decy­zji - mówił Piotrowicz. - Nadużyciem jest przypisywanie mi sformułowań, które nie są sformułowaniami mojego autorstwa. To jest wierne cytowanie zeznań świadków - prze­konywał.
   W ławach PiS konsternacja. Prowadzący obrady marszałek Marek Kuchciński pró­buje przerwać Piotrowiczowi, ale poseł nie chce zejść z mównicy.
   - To był błąd, że w ogóle dopuszczono go do mównicy. Ale Kaczyńskiego nie było na sali i nie miał kto go powstrzymać - mówi znany polityk PiS. Do­daje, że prezes zdaje sobie sprawę, że poseł jest dziś obciążeniem dla partii.
   W internecie krąży film z 2001 roku, na którym Piotrowicz, wówczas szef Prokuratury Rejonowej w Krośnie, uzasadnia umorzenie śledztwa w sprawie księdza z Tylawy. „Ksiądz brał dzieci na kolana, przytulał do siebie, głaskał, zdarzało się, że i po­całował. Dzieci były szczęśliwe, zadowolone. Nie było w tym żad­nego podtekstu seksualnego”. Zeznania ofiar o dotykaniu przez księdza intymnych miejsc tłumaczy tym, że „ksiądz ma zdolno­ści bioenergoterapeutyczne i są też zeznania, że jeśli dziecko bolał brzuszek, to po dotknięciu przez księdza ból znikał”. A ca­łowanie dzieci w usta było na zasadzie „daj ciumka”. Trzy lata później ksiądz został skazany na dwa lata w zawieszeniu za mo­lestowanie sześciu dziewczynek.
   Żeby uniknąć ataków opozycji, projekt podwyższający kary dla pedofilów skierowano do komisji kodyfikacyjnej, a nie do ko­misji Piotrowicza.
   - Emocje po filmie Sekielskich są ogromne - mówi wiceszef PO Tomasz Siemoniak. - Biskupi, którzy są najbliżej PiS, jak Sła­woj Leszek Głódź, stali się twarzami Kościoła kryjącego pedo­filów, bagatelizującego problem. PiS jest w tym wszystkim jak sparaliżowane. Jak do tego dodać plakaty polityków PiS na ogro­dzeniach kościołów, spotkania kandydatów do PE w salkach pa­rafialnych, to PiS w roli walczącego z pedofilią w Kościele jest niewiarygodne.

sobota, 25 maja 2019

Vox Populi,Ocieplenie,Kołtun,W berecie i rajstopach,Luka,Czego bardziej chcemy i Kasowo i klasowo



Vox Populi

W niedzielę 2 czerwca minie 40 lat od dnia, gdy na placu, wtedy Zwycięstwa, Jan Paweł II mówił: „Niech zstąpi duch Twój i odnowi oblicze zie­mi, tej ziemi”. Biorąc pod uwagę cud, jakim były narodziny Solidarności, a potem demokracji, taka interwencja może rzeczywiście nastąpiła. Ale teraz Polacy powinni się obejść bez Ducha Świętego. Kościół mogą zmienić tylko wierni. Polskę - tylko obywatele, wśród nich wierni.
   Film braci Sekielskich jest jak tsunami. Ale akurat to tsunami żadnym zaskoczeniem być nie powinno. Wszy­scy wiedzieli, że nadchodzi. Widzieli, jakie efekty wywo­łuje od Bostonu po Melbourne i od Santiago de Chile po Monachium. Z biskupich tronów Rzeczypospolitej powin­no być widać nawet lepiej, jednak biskupi nie zrobili nic. Nie wykazali empatii ani instynktu samozachowawczego. Zwyciężyło w Kościele przekonanie, że nasza chata z kra- ja, że u nas coś takiego jak za granicą zdarzyć się nie może.
   Sobota 11 maja, dzień premiery filmu, pokazała coś jesz­cze. Kościelne młyny mielą wciąż powoli, ale w dzisiejszej epoce powoli to zdecydowanie za wolno. Bombę odpalił dziennikarz. Nie miał żadnego wsparcia żadnych, mediów. Miał za to datki tysięcy ludzi. I internet. A gdy nacisnął enter, nic nie mogli już zrobić ani episkopat, ani PiS, ani Kaczyński. To znak dla wiernych, ile mogliby sami zrobić, gdyby tylko spróbowali.
   Być może, paradoksalnie, film braci Sekielskich, pięć lat temu takiego efektu by nie wywołał. Bo siła uderzeniowa wynika nie tylko z porażającej mocy dramatów ofiar pe­dofilii, które widzimy. Wzmacniają to wszystko, co Polacy widzą w Kościele i wokół niego w ostatnich latach, szcze­gólnie po zdobyciu całej władzy przez PiS. A widzą narcy­styczne upojenie władzą i ostentacyjną arogancję Kościoła zblatowanego z rządzącymi.

piątek, 24 maja 2019

Wizerunkowi



Kampania wyborcza była nerwowa i chaotyczna. Najwięcej środków przeznaczyła na nią partia władzy. Jak działał sztab wyborczy PiS? Kto i jaką odgrywał w nim rolę? Jak wypadł test przed jesiennymi wyborami?

Sztab PiS przez wiele tygodni zbierał się codzien­nie rano przy ul. Nowogrodzkiej. To grupa, jak mówią o sobie, „bieżąco-reaktywna”. Czasem - raz, dwa razy w tygodniu - dołączali Jarosław Kaczyński i spec od badań Piotr Agatowski, by w szerszym gronie omówić strategię.
   - To dla nas bardzo trudna kampania, bo mamy z tyłu głowy, że nigdy eurowyborów nie wygraliśmy. Wiemy, że nasz elektorat nie bardzo interesuje się Europą, więc jeśli go nie zmobilizujemy, to pole­gniemy - ocenia polityk PiS. Prezes Kaczyński mówił w Szczecinie - jedyną szansą „tamtych” jest to, że „nasi” nie pójdą do wyborów. Mobilizował nawet w śniadaniówce TVP gdzie opowiadał o jedze­niu, kotach i o swoim odkryciu towarzyskim, czyli o Julii Przyłębskiej, prezes Trybunału Konstytucyjnego.
   Za kampanię - od kwestii strategicznych przez taktyczne i or­ganizacyjne aż po wizerunkowe odpowiada w PiS kilka, może kilkanaście osób. Kim są ci, którzy zastąpili dawnych spin dok­torów - Adama Bielana, Michała Kamińskiego, Adama Hofmana, Marcina Mastalerka czy Krzysztofa Łapińskiego?

czwartek, 23 maja 2019

Generał z oblężonej twierdzy



Abp Sławoj Leszek Głódź powoli staje się ikoną Kościoła - tego oderwanego od współczesnego świata, społecznych emocji, z monopolem na rację.

Metropolita gdański spieszył na modły, gdy padło py­tanie dziennikarki o film braci Sekielskich. Słowa „nie oglądam byle czego” zabrzmiały arogancko, butnie, w starym stylu. Niedługo potem Gdańsk przecierał oczy ze zdumienia. Na stronie kurii uka­zały się przeprosiny.
   - Wśród księży szok - relacjonowała POLITYCE osoba obracająca się w kręgach kościelnych i nieźle znająca arcybiskupa.
- Głódź nie jest człowiekiem, który zwykł się przyznawać do błędu. Na pewno nie była to autonomiczna decyzja. Na 90 proc. wpływ nuncjatury.
   To sporo mówi o pozycji arcybiskupa, który uważany jest za silnego człowieka Kościoła. Jeśli jakaś instancja może go do czegoś zmusić, to tylko najwyższa. Metropolita wie to doskonale. Sporo lat spędził w Watykanie. Zna tamtejsze realia. Ma kontakty. Dotychczas pomagały mu w karierze. Ale teraz, za czasów Francisz­ka, mogą się one okazać zbyt wątłe. Czy dlatego arcybiskup się cofnął?

środa, 22 maja 2019

Przedwyborczy stan rzeczy



Od 2015 r. nie ma już w Polsce normalnych, rutynowych wyborów. Za każdym razem jest to batalia o wszystko.

Chociaż pojawiają się niezbyt mądre opinie, że trwa jałowa „walka dwóch plemion”, którą trzeba obejść, w istocie chodzi o zasadniczy kon­flikt o przyszłość kraju. Przed 2015 r. nie istniał spór ustrojowy, np. o Trybunał Konstytucyjny, o Sąd Najwyższy, pozycję samorządów, politykę historyczną, miejsce Polski w Unii, o prokuraturę, KRS czy o kwestię zaostrzenia ustawy aborcyjnej. Także o media publiczne - przynajmniej nie w takim wymiarze jak teraz. To wszystko wydarzyło się po raz pierwszy za czasów PiS. Najbliższe wybory są drugie w decydującym cyklu, który roz­strzygnie o przyszłości kraju na lata. Jaki zatem jest stan rzeczy tuż przed 26 maja?

wtorek, 21 maja 2019

Czarny sen prezesa



Jesteśmy konkurencją Kaczyńskiego na prawej flance. I nie damy się zjeść jak Kukiz. Jesienią pisowcy będą tańczyć tak, jak im zagramy mówią konfederaci

Wojciech Cieśla

Nie będą zboczeńcy wy­chowywać naszych dzieci, nie będą Żydzi i Niemcy uczyć nas hi­storii, Beżowym kierow­com Ubera w turbanach, sprzedawcom z Ukrainy i sługusom USA mówimy twarde „nie”.
   Tak da się streścić kredo Konfederacji - ruchu skrajnej prawicy, który startu­je w wyborach do europarlamentu. - Są jak egzotyczny koktajl - przekonuje je­den z twórców kampanii Konfederacji.
- Janusz Korwin-Mikke i Liroy to część festyniarska, Grzegorz Braun i Kaja Godek to radykałowie i fundamentaliści, Krzysztof Bosak i Robert Winnicki to narodowcy. Marek Jakubiak to oferta dla tych, którym bliski jest wąsaty wujo, po­gromca grilla.
Pomysł na koktajl powstał zimą, gdy stało się jasne, że partia Kukiza ob­umiera, a po prawej stronie zwalnia się miejsce. Robocza nazwa dzisiejszej Kon­federacji brzmiała wtedy: gównoprojekt.

I
Jeden z rozmówców „Newsweeka”: - Gównoprojekty mają dziś powodzenie w Europie. Oddałby pan głos na Ruch Pięciu Gwiazd? A on zbiera w wyborach 30 procent.
   Pomysł był prosty: projekt typu hard­core, wstawienie na liderów list kom­pletnych freaków - opowiada jeden z polityków Korwina: - Najważniejszy jest Korwin, bo to jego partia ma kil­ka milionów państwowej subwencji. Jakubiak miał wejść głęboko w elekto­rat PiS, jako husarz patriota. Co z tego, że Braun startuje z niebiorącego okręgu [Podkarpacie - red.]? Widział pan film, na którym streszcza „Gwiezdne woj­ny”? Rycerze Jedi to ubecy, Lord Vader to płk Kukliński, a Yoda może był Ży­dem. Wszyscy w Konfederacji są medial­ni, kontrowersyjni. Korwin opowiada, że Hitler nie wiedział o Holokauście, ale za to ustanawiał niskie podatki. Projekt idzie po bandzie i o to chodzi.
   Konfederacja KORWiN, Braun, Liroy, Narodowcy w niektórych sondażach zdobywa więcej głosów niż Kukiz’15. Źródło pieniędzy na kampanię? Roz­prowadzona poprzez umowy z dzia­łaczami Konfederacji dotacja partii Korwin.

II
W grze Konfederacji partia Pawła Kukiza to ważny element. Opowiada je­den z doradców medialnych Konfede­racji: - Kukiz jest osłabiony. W krótkim czasie odeszło od niego kilku posłów i tłum działaczy. Wiemy, że w paru miej­scach nie był w stanie zebrać podpisów poparcia dla kandydatów do europarla­mentu, pomagali im pisowcy.
   - Dlaczego?
   - PiS robi sondaże, których wyni­ki nie wychodzą poza Nowogrodzką. Gdy zbadali poziom determinacji wy­borców, okazało się, że siłą Konfedera­cji są młodzi prawicowcy, rozczarowani PiS. W tym badaniu mieliśmy 8 procent, Wiosna - 6, Kukiz balansował na 5-procentowym progu. Dla nas poparcie między 4 a 6 procent, przy zdetermino­wanym elektoracie i niskiej frekwencji może zadziałać.
   Działacz Ruchu Narodowego: - Na scenie politycznej pojawia się gracz, który obejdzie PiS z prawej flanki - to czarny sen prezesa, obsesja, o któ­rej sam wielokrotnie wspominał. Dla­tego tak zaczęli pompować Kukiza, przepychają w Sejmie jakieś ich za­mrożone projekty. Jeśli wygrają wybo­ry jesienią, nie będą w stanie utworzyć samodzielnego rządu. Dlatego chuchają na Kukiza. Szukają części zamiennych.
I dobrze, bo to odbiera mu wiarygod­ność. Zresztą: co to za dowódca, który sam nie staje w bitwie, tylko do wybo­rów wystawia nołnejmów?
   Inny działacz: - Pomocna dłoń z No­wogrodzkiej go wykończy. Już widać, że to my jesteśmy antysystemowi, a Kukiz to przystawka. Nie ma bojowych i roz­poznawalnych kandydatów, może poza Markiem Jurkiem, i zupełnie odsłonił lewe skrzydło, czyli Dolny Śląsk, Lubu­skie i Pomorze Zachodnie. Tam najsil­niejsi są niezależni samorządowcy. To do nich pielgrzymuje Michał Dworczyk z PiS, żeby popierali Kukiza. We­dług mnie PiS próbuje ożywić zombi, to standardowe zabiegi reanimacyjne. Kukizowi brak nowych ludzi i pomysłów. Dopala się, chłopina.
   Medialny doradca Konfederacji: - LPR też kiedyś nie dawano szans, a wy­kręciła 17 procent do europarlamentu. My mamy zdolność odbierania PiS wy­borców i harcowania w miejscach, któ­re dla nich są niedostępne. Pompujemy mit rozsądnego libertarianina, który wciąż czeka na prawdziwą wolność i wol­ny rynek. Możemy PiS łomotać temata­mi, których na pewno nie podchwyci ani partia Kaczyńskiego, ani PO.

III
Tematów do łomotania jest kil­ka: - Ciśniemy ich służalczością wobec Stanów Zjednoczonych i NATO - wyli­cza jeden z działaczy. - Sześciu-siedmiu procentom wyborców podoba się kieru­nek anty-NATO. To byli wyborcy Samo­obrony, radykalni wyborcy PSL i LPR. Wśród młodych dochodzimy do 20 pro­cent poparcia. To powtórka z Korwi­na, którego pięć lat temu popierało 30 proc. młodych. Wśród młodych męż­czyzn mamy dziś tyle głosów, ile kiedyś PiS wśród kibiców.
   Doradca Konfederacji: - Kolejny te­mat to walka z tępą rusofobią i imigracją. Z hasłami antyrosyjskimi na sztanda­rach PiS ma taką samą agendę jak PO. Po­trafią zaatakować Kukiza za to, że jeździł na ukraiński Majdan. Z drugiej strony chowają głowy w piasek przed proble­mem ukraińskim. A wtedy wychodzimy my, cali na biało, i mówimy: głos na PiS oznacza trzy miliony nielegalnych imi­grantów z Ukrainy!
   - Nie ma ich aż tylu i większość jest w Polsce legalnie.
   - I co z tego? Każdy dziś pracuje obok Ukraińca. Albo Pakistańczyka. Beżo­wy w turbanie, jeżdżący jako kierowca Uber X, dla naszych wyborców ma być symbolem rządów PiS.
   Kolejny powód do łomotu to roszcze­nia żydowskie. Kongres USA uchwalił ustawę 447, dzięki której można będzie sprawdzić, czy i na jakiej podstawie obywatele amerykańscy pochodzenia żydowskiego mogą ubiegać się o od­szkodowania za Holokaust.Weryfikacji będzie podlegać też Polska.

IV
- Roszczenia? Musimy się czepiać tego, co rusza ludzi - działacz Ruchu Narodowego lekko się uśmiecha. - Nikt nam nie zarzuci antysemityzmu, bo to przecież sprawa ekonomiczna. Jeśli roszczenia dojdą do skutku, każda pol­ska rodzina zapłaci za nie 120 tys. zł. To działa również na pisowców, ale PiS nie chce wkurzać USA i Izraela przed wybo­rami, więc gryzą się w język. Świadomie podbieramy wyborców PiS.
   PiS nie udaje, że nie zauważyło Kon­federacji. Media związane z rządem zaczynają ją atakować. „Gazeta Pol­ska” pisze, że kandydaci Konfederacji, Włodzimierz Osadczy i Andrzej Zapałowski, to publicyści „Sputnika”, pro­pagandowej tuby Kremla. „Może by tak kontrwywiad sprawdził, dlaczego w tej Konfederacji Putin układa listy kandydatów?” - niepokoją się czytel­nicy. Kolejna sensacja: zdjęcie Grzego­rza Brauna z rosyjskim dziennikarzem wydalonym z Polski. Jeszcze inna: Osadczy, który urodził się we Lwowie w czasach ZSRR, służył w Armii Czer­wonej. Lilija Moshechkova, kandydat­ka w okręgu warmińsko-mazurskim, robiła sobie zdjęcia z rosyjskimi Noc­nymi Wilkami i jeździła na okupowany przez Rosjan Krym. Publicznie ubo­lewała po śmierci lidera separatystów z Donbasu.

V
Obrzucanie narodowców rosyj­ską onucą boli. W ataku propisowskich mediów dopatrują się spisku.
- Już w czasie wyborów samorządowych mieliśmy informację, że Ruchem Na­rodowym zajmuje się jakiś ośrodek ana­lityczny wynajęty przez PiS - zdradza jeden z najważniejszych działaczy Ru­chu. - Skąd to wiem? Trolle pisowskie wrzucały do sieci historie, które nie były wcześniej znane publiczne. Nie podam panu przykładów, bo to nie były rzeczy dla nas korzystne.
   Inny działacz: - Najpierw atakuje „Ga­zeta Polska”, potem przeklejają to samo na TV Republika i w portalu TVP Info. Na portalu TV Republika o związki z Ro­sją oskarża nas jakiś anonimowy Zespół Dobrodziej. „GP” sięgnęła nawet po tekst „Newsweeka” sprzed kilku lat o Vivusie. To duża firma od chwilówek, jej właścicielem jest Oleg Bojko, a w Polsce rzecznikiem Marek Bosak, brat Krzyśka [działacza RN - red.]. „Newsweek” kie­dyś to opisał, ale teraz wygrzebali jesz­cze raz, żeby grzmotnąć w Krzyśka.
   Jeden z działaczy: - W Krynicy na imprezie za pieniądze Bojki chlali szef kluczowego programu Polskiego Radia i tłum pisowców. To samo na kongresie 590 w Rzeszowie, Bojko był jednym ze sponsorów imprezy.
   Narodowcy nie pozostają dłużni. Wy­ciągają, że szef klubu „Gazety Polskiej” w Wilnie też służył w Armii Czerwonej. Pytają, dlaczego za rządów PiS Polska bije rekordy w imporcie węgla z Rosji?
   Jeden z przywódców Konfederacji: - Tylko siostry Karnowskie [złośliwe przezwisko szefów pisma „Sieci” - red.] nas oszczędzają. Chodzę do tej ich niszo­wej telewizji.

VI
Poza obrzucaniem onucą media i prawicowe, i lewicowe - najczęściej jednak milczą na temat ugrupowania. Na konwencję wyborczą przyszło zale­dwie kilku prawicowych youtuberów.
- Większość ludzi o nas nie słyszała - żalą się działacze. Do agitacji pozosta­je sieć. - Kiedyś musiałeś dymać z pędz­lem i wiaderkiem i kleić ulotki. Dziś wystarczy puścić ogień po internetach. Sam Korwin ma 700 tysięcy followersów - przechwala się jeden z działaczy.
- Były rzecznik klubu Kukiz, Marcin Rola, wykręca nam dwie trzecie tej oglą­dalności co ma portal wPolityce.pl. Krę­ci kontent, robi hejt. To daje efekty. Wie pan, jakie poparcie rodaków z Chicago ma Stanisław Michalkiewicz za swoje antysemickie felietony? To, co produ­kuje dziś w sieci Konfederacja, w po­równaniu z tym, co robiła w wyborach samorządowych, to przepaść.
   Poza Grzegorzem Braunem („Nie będą zboczeńcy wychowywać naszych dzieci, nie będą Żydzi i Niemcy uczyć nas hi­storii”) w kampanii większość konfede­ratów się pilnuje. Jeśli straszą Żydami, to ostrożnie - wyłącznie w kontekście ustawy 447.
   Tylko Sławomir Mentzen, jedynka Konfederacji na Pomorzu, pozwala so­bie w czasie spotkania z wyborcami na szczerość: - Trzeba mówić ludziom, że Żydzi dostaną naszą polską ziemię, za­łożą Polakom chomąto i będą uprawiać nimi pole. To chwyci. Jak Braun opo­wiada o batożeniu homoseksualistów, to nam poparcie rośnie!

VII
Narodowcy robią dziarskie miny w kampanii, ale Konfederacja to zle­pek przypadkowych ludzi i pomy­słów. - Jakubiak po cichu napieprza się z Korwinem, Braun z Arturem Zawiszą i Korwinem. O co? O wszystko. Korwin z Braunem rywalizują, który z nich jest większym freakiem. Zawiszy mało kto ufa, bo zbyt długo jest w polityce, zbyt wielu zna dziennikarzy po lewej stronie. Element niepewny.
   Wszyscy - od Jakubiaka po Brauna - wiedzą, że Konfederacja nie ugra dużo w wyborach do europarlamentu. Szczyt marzeń to trzy mandaty. Ale nie chodzi o Brukselę. Celem jest Sejm jesienią. Ma­jowe wybory to tylko test, mobilizacja.
- Pracujemy na dobrą pozycję wyjściową - mówi jeden z doradców Konfederacji.
- Chodzi o to, żeby przed wakacjami złapać ruch w górę, bo kto zaliczy równię pochyłą, poleci na pysk. Dziś mamy lepsze sondaże niż w analogicznym czasie Korwin pięć lat temu. Przy dobrych wiatrach jesteśmy w stanie strzelić wynik koło dychy.
   - A potem? Koalicja z PiS?
   - Każdy wybór będzie zły. Tak jak z LPR w 2005 r. Aparat LPR miał par­cie na rząd i koalicję, a w efekcie rozmyła im się tożsamość, partia rozsypała. Na­rodowcy nie są przygotowani do rządze­nia. Nie mają takich kadr. Są sprawni na Twitterze, a to nie to samo.

VIII
Centrum propagandy konfedera­tów to telewizja wRealu24 Marcina Roli. Rola jest znany z wulgarnych ata­ków na imigrantów, muzułmanów, femi­nistki i lewicę. W kampanię włączył się z dużą energią.
   Od niedawna wRealu nadaje z histo­rycznego budynku PAST-y przy Zielnej. W tym samym symbolicznym miejscu ulokowali się sojusznicy Kai Godek - ultrakatolicy z organizacji Ordo Iuris.
   Plan narodowców i ich kolegów na najbliższe pół roku jest prosty: „kręcić zasięgi”, zjeść na prawicy wszystkich, którzy zawiedli się na PiS.
   Poseł Ruchu Narodowego: - Jest do­brze, gdy nożyce sondażowe - w naszym wypadku notowań Kukiza i Konfedera­cji - przecinają się przed majówką, kiedy ludzie siedzą i gadają o polityce. W tym roku tuż przed majówką Konfederacja zaczęła zdobywać przewagę nad Kukizem. Jeśli nic się nie wydarzy, możemy jesienią wykręcić 10 procent.
   - Kto będzie wtedy rządzić Polską?
   - Jak to kto? My!

poniedziałek, 20 maja 2019

Tajemnice premiera



Tuż przed premierą książki o Mateuszu Morawieckim jeden z dystrybutorów, prowadzący interesy z państwowymi spółkami, się wycofał. Czy premier obawia się „Delfina”?

Radosław Omachel

Piątek 10 maja. Tabloid „Super Express” kłuje w oczy czer­wonym tytułem „Morawiecki adoptował dwoje dzieci”. Z tekstu wynika, że ten sen­sacyjny fakt ujawnili w książce „Delfin” Piotr i Jakub N. Gajdzińscy. Upublicz­nienie tak delikatnej informacji oburzy­ło dziesiątki dziennikarzy o solidarności z Morawieckim i jego rodziną zapewniali poruszeni politycy z obydwu stron sceny. Gromy posypały się na „SE”, ale przede wszystkim na autorów „Delfina”.
   Dzień później bliźniacza okładka z familią premiera. I tytuł: „Morawieccy mają wielkie serca, stworzyli dzieciom dom pełen miłości”. I dalej: „Milio­ny osób są pod wrażeniem i chylą czoła przed Mateuszem Morawieckim”. Mi­nister w Kancelarii Premiera Michał Dworczyk wyjaśnia, że dzieci premie­ra wiedziały wcześniej, że są adoptowa­ne. Informacja pojawiała się już zresztą w mediach, tyle że mało kto ją zauważył.
   - A więc ustawka. Gra na emocjach współczucia i oburzenia. Ściek - sko­mentował Jan Pawlicki, były dzienni­karz TV Republika, który za rządów PiS został szefem TVP1.

sobota, 18 maja 2019

Żadnej rewolucji,Świadectwo,Na jedno kopyto,Pedofilia na finiszu kampanii. Jaki wpływ wywrze film Sekielskich na wynik wyborów?,Udane święto,Zakładnicy „doktryny Kaczyńskiego”,Lady Gaga i ja,Bezprawie Godwina i Charakter nie jest zaraźliwy



Żadnej rewolucji

Deklerykalizacja Polski wydaje się nieuchronna. Będzie w miarę szybka i skuteczna, pod warun­kiem że miliony wierzących będą miały przeko­nanie, iż za deklerykalizacją państwa nie kryje się pragnienie dechrystianizacji Polaków.
   Niezliczone już sondaże wskazują, że Polacy mają coraz bardziej krytyczny stosunek do pozycji, roli i działań hie­rarchicznego Kościoła. Ta emocja występuje w różnych grupach z różną siłą, ale jest bardzo mocna także wśród wie­rzących. Jest jednak ważne pytanie o charakter deklerykalizacji. Coraz głośniejsi są ci, którzy chcą, by miała ona oblicze radykalne. W Kościół trzeba według nich uderzyć frontal­nie i połamać mu kręgosłup definitywnie. Ta grupa sprawia wrażenie najbardziej wrogiej wobec Kościoła. W praktyce politycznej, bo tylko w domenie politycznej zmiana instytu­cjonalna w relacjach państwo - Kościół może się odbyć, ci radykałowie są największymi sojusznikami kościelnych hie­rarchów. I wzajemnie.
   Kościół hierarchiczny, który ma w Polsce wielki prob­lem z odnalezieniem się w porządku liberalnej demokracji, ucieka od tego wyzwania w konsolidację. Stosuje tu tę samą metodę, którą PiS wykorzystuje wobec swego elekto­ratu - emocjonalny szantaż i wzmacnianie syndromu oblę­żonej twierdzy: „Chcą nas zniszczyć. Gardzą nami i naszą wiarą. Gardzą naszą tradycją. Gardzą tym, co jest bliskie na­szym sercom, tak jak bliskie było sercom  naszych dziadów i pradziadów”.
   Konsolidacja znajduje uzewnętrznienie w ostrych wypo­wiedziach. Hierarchowie i politycy PiS zarzucają oponentom chęć doprowadzenia do religijnej wojny. Tyle że to właśnie oni sami odwołują się do jej instrumentarium. Z kolei, im bar­dziej radykalne przesłanie biskupów, tym bardziej wyostrzo­ny przekaz dyżurnych antyklerykałów. Jedni i drudzy są bowiem w symbiozie. Potrzebują siebie. Dają sobie tlen. Wza­jemnie uzasadniają swe istnienie i ostre stanowisko.

środa, 15 maja 2019

Polski cud się skończył



Radykalny antyklerykalizm nie prowadzi do realnej zmiany, tylko otwiera kolejny wojenny front w polskiej polityce. Daje PiS szansę na kreowanie się na obrońcę Kościoła mówi Włodzimierz Cimoszewicz, były premier i kandydat Koalicji Europejskiej do europarlamentu


NEWSWEEK: Jak dowiedział się pan, że jest chory na raka?
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ: Parę lat temu przeszedłem operację serca i od tego czasu muszę regularnie wy­konywać badania. Ostatnie wykazały, że z sercem w porządku, ale urolodzy i onkolodzy stwierdzili nowotwór pro­staty. Dalsze badania mają ustalić spo­sób leczenia.
Poinformował pan o chorobie przy okazji oświadczenia dotyczącego potracenia rowerzystki. Niektórzy uważają, że to gra na współczucie.
- O diagnozie dowiedziałem się dwa dni przed wypadkiem. Wciąż pozo­staję pod wrażeniem wiadomości o nowotworze. To nie jest informacja z gatunku tych, o których łatwo się za­pomina. Do pytania, co dalej z moim życiem, doszło to, jak poinformo­wać ludzi, skoro startuję w wyborach do Parlamentu Europejskiego jako warszawska jedynka. Gdy wydarzył się nieszczęśliwy wypadek z rowe­rzystką, uznałem, że muszę publicz­nie się do tego odnieść – opowiedzieć o wszystkim uczciwie i przeprosić. Wydawało mi się, nie wiem, czy słusznie, czy nie, że diagnoza mogła mieć wpływ na wypadek, więc poinfor­mowałem jednocześnie o wypadku i chorobie.
Nie zauważył pan tej rowerzystki na pasach?
Mimo że jechałem wyjątkowo ostroż­nie, zobaczyłem ją dopiero tuż przed maską samochodu. Była sobota, ty­dzień po prawosławnej Wielkanocy, ludzie w Hajnówce tłumnie szli na gro­by swoich bliskich. Na okolicznym ba­zarze kupowali kwiaty. Co 20 metrów jest tam przejście dla pieszych, skrzy­żowanie, światła. Tam nie sposób się rozpędzić, jechałem naprawdę bardzo wolno. Do dziś się zastanawiam, jak mogło do tego dojść. Gdy tylko ją zo­baczyłem, hamowałem. Potem udzieli­łem pomocy. Na szczęście nie odniosła poważnych obrażeń.
Dlaczego zdecydował się pan na powrót do polityki?
- Z ręką na sercu przyznam, że nie od­czuwam wielkiej ochoty powrotu do po­lityki, ale jestem jednym z surowszych krytyków tego, co dzieje się w kraju. I nie jest to tylko kwestia dyskomfortu czy niezgody z poglądami rządzących, lecz fundamentalnego sprzeciwu wo­bec wyrządzanej przez tę władzę krzyw­dy społeczeństwu i państwu: dzielenia ludzi, psucia atmosfery życia publicz­nego, niebywałego wprost niszczenia reputacji Polski w świecie. Nie mam cienia wątpliwości, że zmiany prawno-polityczne wprowadzane przez PiS zmierzają ku autorytaryzmowi. Nazy­wanie tego eufemistycznie nieliberalną demokracją jest fałszem. To tak, jakby mówić, że istnieje wielbłąd o trzech gło­wach. No, nie istnieje.
Od krytyki przechodzi pan do działania?
- Jest dla mnie jasne, że jeśli nie zatrzy­mamy szybko destrukcyjnych proce­sów, to zdegradują nam kraj na długie lata. Żeby skutecznie się na to nie zgo­dzić, trzeba zjednoczyć wszystkie siły prodemokratyczne. To jedyny sposób przeciwstawienia się rządom prawicy pod wodzą PiS. Taką koncepcję przed­stawiłem w grudniu w tekście „Europa i Konstytucja”. Najkrócej mówiąc: po­litycy nienawykli do partyjnych kom­promisów muszą stworzyć koalicję, aby dać obywatelom szansę na uwierzenie w zwycięstwo.
Z sondaży jednak to zwycięstwo nie wynika.
- To prawda, ale jeśli nie spróbuje się i nie zrobi wszystkiego, co możliwe, to na pewno nie będzie dobrze. Sukces w wy­borach - tych w maju i tych na jesieni - zależy od dwóch rzeczy: szerokiej ko­alicji i wysokiej frekwencji. Ta pierwsza zależy od polityków, ta druga od obywa­teli. których politycy zdołają lub nie zdo­łają przekonać. Myśląc w ten sposób, nie potrafię siedzieć w domu i pozostawać jedynie konsumentem napływających informacji

Nie wystarczy drobna zmiana



Opozycja staje przed trudnym zadaniem - pokonanie rządzącego dzisiaj obozu to niejeden wyborczy akt, ale dłuższy proces. Z wieloma niewiadomymi.

Stawką dzisiejszych zmagań politycznych jest nie tylko władza, ale także w jakimś stopniu ustrój państwa polskiego, w tym kwestie ładu medialnego, realnego zakresu samorządności terytorialnej, gwarancji praworządności i swo­bód obywatelskich czy praw opozycji.
   Wybory rozstrzygną jednak tylko część tych spraw, ponieważ - jak pokazały minione lata - nawet bezwzględna większość parlamen­tarna i wybrany z jej poparciem prezydent nie gwarantują pełnej realizacji planów. Także dlatego, że psuje się znacznie łatwiej, niż naprawia. Wreszcie ze względu na to, że żadna możliwa z dzisiej­szego punktu widzenia większość sejmowa nie będzie dość silna, by ustanowić nowe, w miarę stabilne reguły.

Plan Tuska



Jeżeli Koalicja Europejska nie zdoła wygrać wyborów europejskich, do gry wejdzie Donald Tusk. Jaki jest jego plan na wielki powrót?

Od listopadowego wy­kładu Donalda Tuska na Igrzyskach Wol­ności w Łodzi wiele się zmieniło w obozie opozycji. Powstała Koalicja Europejska, zmaterializował się również projekt Ro­berta Biedronia. Szef Rady Europejskiej już nie jest aż tak wyraźnym kontra­punktem wobec bezradnych w walce z PiS krajowych liderów. Demokratycz­ne serca już nie były aż tak znękane jak wcześniej. Pojawiła się nadzieja na prze­rwanie fatalnej passy w najbliższych wy­borach europejskich.
   Przed ostatnią wizytą w kraju Tusk musiał więc zweryfikować swoje plany. Nawet słowem nie nawiązał do zapo­wiadanej pół roku temu idei powołania „komitetu 3 maja”. Miał on zapewne symbolicznie spajać skłócone, osobno startujące opozycyjne partie. Zinte­growane pod przywództwem Grzego­rza Schetyny już nie potrzebują takie­go wsparcia.
   W tej sytuacji Tusk przybywał do kraju bez wyraźnego przekazu. A miał do wy­głoszenia aż trzy oracje (na uniwersy­tetach w Warszawie i Poznaniu oraz w redakcji „Gazety Wyborczej”, gdzie odbierał nagrodę Człowieka Roku). De­ficyt politycznej treści zalał falą cytatów, dygresji, historycznych metafor. Ale niedosyt pozostał, jego wizerunek męża opatrznościowego opozycji chwilowo nieco wyblakł.
   Wywołał też sporo dezorientacji. Nie tylko za sprawą „supportu” Leszka Jażdżewskiego. Niektórzy pewnie spo­dziewali się bardziej zdecydowanego wezwania Tuska do głosowania na KE. Z racji funkcji rzecz jasna nie mógł uczynić tego wprost, ale tak wytrawny retor z pewnością potrafiłby obejść ograniczenia. Gdyby tylko chciał.
Innym źródłem konfuzji było wezwanie Tuska do ob­niżenia temperatury sporu politycznego.   Idea tak szla­chetna, że nie sposób z nią polemizować. Tyle że na fi­niszu kampanii wyborczej wszystkie partie zmuszone są podgrzewać konflikt. O wyniku wyborów zdecyduje w pierwszej kolejności mobilizacja własnych elektoratów.
   Tym razem szef Rady Europejskiej pozostawił po sobie głównie znaki zapytania. A bez znajomości jego dalszych planów trudno o wiarygodne interpretacje. Czy istnieje mityczny „plan Tuska”? Próbujemy rozwikłać tę kluczową dla polskiej polityki zagadkę.

wtorek, 14 maja 2019

Pożyteczni radykałowie Kaczyńskiego



Leszek Jażdżewski i Robert Biedroń próbują zaistnieć w polityce, kiedy liberalne centrum walczy o przeżycie. Klęska centrum będzie oznaczać hegemonię coraz brutalniejszej prawicy

Wielu komentatorów - zachwyconej pra­wicy i zaniepoko­jonego liberalnego centrum - zastana­wia się, czy Leszek Jażdżewski wygrał dla PiS wybory do Parlamentu Europejskie­go. Czy może „tylko” zdemolował szanse Donalda Tuska na prezydenturę. Sądzę, że to oceny mocno przesadzone, co naj­wyżej karmią bezgraniczny narcyzm Jażdżewskiego. Jednak jego radykalny support, którym 3 maja przyćmił warszaw­ski wykład Tuska wygłoszony w apogeum kampanii do europarlamentu, pokazuje bardzo poważny dylemat. Czy radykało­wie i entuzjaści naprawdę bronią liberal­nej modernizacji Polski, czy też niechcący wspomagają jej wrogów. Szczególnie kiedy kierują nimi osobiste ambicje.

SPECJALIŚCI OD TEMATÓW ZASTĘPCZYCH
Kiedy ruszyła kampania wybor­cza, okazało się, że Jarosławowi Ka­czyńskiemu zależy na wrzucaniu do niej każdego możliwego tematu poza tymi związanymi z prawdziwą polityką euro­pejską prowadzoną przez polskie pań­stwo w Unii Europejskiej. Jego uniki nie
budzą zdziwienia. Polityka europejska PiS to pasmo totalnych porażek. Strata miliardów euro dla Polski w przyszłym unijnym budżecie, porażki w polityce energetycznej, klimatycznej, wspólne­go rynku usług i pracy, polityki obronnej i w obszarze praworządności. Trudno się zatem dziwić, że dla PR-owców Pra­wa i Sprawiedliwości wniosek był pro­sty: o konkretach mówimy jak najmniej, UE zastępujemy Europą, której Polska jest sercem, a realny budżet Unii, w któ­rym Polska z naszej winy została pozba­wiona kilkudziesięciu miliardów euro, zastępujemy mitycznymi reparacjami wojennymi wobec Niemiec, które mogą być gigantyczne, bo i tak pozostają fikcją.

poniedziałek, 13 maja 2019

Łże Dziennik








Prezenterzy „Dziennika Telewizyjnego". Od góry, od lewej: Andrzej Kozera, 1972 r. Andrzej Nowaiiński, 1978 r. Roman Beeger, 5 grudnia 1981 r. Witold Stefanowicz i Andrzej Racławicki w mundurach, 13 grudnia1981 r.



Codzienny informacyjny program telewizyjny z założenia był propagandową tubą władzy w PRL.

Na antenie Telewizji Polskiej „Dzien­nik Telewizyjny” zagościł w 1958 r., stając się jej głównym programem informacyjnym. Polacy kojarzą go głównie z okresem tzw. propagandy sukcesu Edwarda Gierka oraz bezpar­donowych ataków na Solidarność, szczególnie po wprowadzeniu stanu wojennego. Jednak DTV (zwłaszcza jego główne, wieczorne wydanie) już od momentu powstania był tubą propagandową władz, a nie rzetelnym programem informa­cyjnym. Dziennikarz Jerzy Ambroziewicz mówił wprost: „Telewizja nie może być ściekiem, (...) gdzie mieszczą się wszystkie opinie, a telewidz jest od tego, żeby sobie z tych opinii wybie­rał te, które mu odpowiadają najbardziej. Telewizja jest, była i będzie narzędziem władzy”. Nie inaczej było z „Dziennikiem Telewizyjnym”. Nic zatem dziwnego, że Polacy krytykowali go i to ostro, równocześnie jednak gremialnie zasiadając w jego porze przed telewizorami. Była to oczywiście krytyka indywi­dualna, niesłyszalna. Wyjątek stanowił okres legalnego okresu funkcjonowania Solidarności (1980-81), kiedy to był otwarcie krytykowany przez związek, który zarzucał jego dziennika­rzom posługiwanie się kłamliwymi i zmanipulowanymi ma­teriałami, niekiedy zresztą pochodzącymi od Służby Bezpie­czeństwa. Synonimem nierzetelności dziennikarskiej stała się przyszła „gwiazda” DTV Tadeusz Samitowski, usunięty pod koniec maja 1981 r. przez Sąd Dziennikarski ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za naruszenie Dziennikarskiego Kodeksu Obyczajowego. Dwa tygodnie później, podczas narady kierow­nictwa Komitetu ds. Radia i Telewizji, stwierdzano nawet, że ist­nieje konieczność „podjęcia zdecydowanej polemiki z atakami publicznymi pod adresem radia i telewizji”, a szczególnie „Dziennika Telewizyjne­go”. I rzeczywiście do DTV napływały listy z pogróżkami, a jego dziennikarze wy­słuchiwali oskarżeń pod swoim adresem w czasie realizacji przez siebie materiałów W listopadzie 1981 r. podczas „wojny pla­katowej”, na murach najczęściej pisano po prostu „DTV łże”.

niedziela, 12 maja 2019

Lekcja pokazowa



Strajki i protesty przy populistycznych rządach to nowe doświadczenie. Przekonali się o tym wcześniej lekarze, opiekunowie osób niepełnosprawnych, a ostatnio - najdobitniej - nauczyciele. Czy jest sposób na PiS?

Obóz rządzący postanowił ostentacyjnie złamać strajk nauczycielski. Miała to być demonstracja siły pokazowa lekcja stanow­czości, a zarazem przestroga dla in­nych grup zawodowych i społecznych. Typowa liberalna władza zapewne nie wytrzymałaby spowodowanego straj­kiem społecznego napięcia i chciałaby się jakoś dogadać. Ale PiS z napięcia wręcz żyje, z konfliktu czerpie energię, bo to pozwala dzielić i wykluczać, czyli daje instrumenty do podtrzymania poli­tycznej dynamiki.
   Populistyczny rząd - to reguła dla ta­kiej formy władzy - traktuje sam siebie jako tak mocną emanację suwerena, że nie toleruje konkurencji w postaci in­nych wspólnot, organizacji, związków, zwłaszcza występujących z roszcze­niami. To PiS „suwerennie” decyduje, kto, kiedy i ile dostaje z kasy państwa. Samowolne wystąpienia - w takiej optyce - muszą być przykładnie karane, bo zakłócają polityczną logikę rozdaw­nictwa, według której środki z budżetu kierowane są w taki sposób, aby rządząca partia mogła osiągnąć korzystne wybor­czo cele.
   Miliardy złotych na emerytalne „trzy­nastki”, choć pod względem systemo­wym niczego nie zmieniają ani trwale nie poprawiają, mają zapewnić przychyl­ność w ściśle określonym dniu - 26 maja, czyli podczas wyborów europejskich.
Rozszerzenie programu 500 plus ma przynieść efekt w październiku. Wypła­ty od lipca powinny być, według tego planu, skonsumowane przez rodziny w wakacje i wytworzyć dobre dla władzy nastroje na jesieni, kiedy odbędą się wy­bory do polskiego parlamentu. Za to zgo­da na postulowane przez oświatowe związki podwyżki dla nauczycieli nie załatwiłaby żadnego politycznego inte­resu. Ustępstwa PiS już w czasie trwania strajku pokazałyby po pierwsze słabość rządzących, a po drugie - nic by władzy nie dały pod względem wyborczym. Nauczyciele potraktowaliby podwyżki jako ciężko wywalczone i słusznie im się należące, a o wdzięczności wobec władzy, przekładającej się na stosow­ne decyzje wyborcze, trudno by było mówić. Zresztą cały nauczycielski stan jest w PiS postrzegany jako środowisko ogólnie nieprzyjazne tej partii, „dobra” jest tylko oświatowa Solidarność, z któ­rą zresztą rząd „się dogadał”.

piątek, 10 maja 2019

Kluczowi obrotowi



To już kolejne wybory, w których rola PSL ma pierwszorzędne znaczenie. Tym razem stawką będzie przetrwanie wielkiego bloku opozycji do wyborów parlamentarnych, A bez ludowców na pokładzie raczej nie będzie już możliwe pokonanie PiS.

Na silnie spolaryzowanej scenie politycznej PSL pozostaje elementem wyjątkowym. To jedy­ne ugrupowanie przy­najmniej potencjalnie zdolne do przemiesz­czania się ponad głów­ną osią konfliktu. Kiedy więc domi­nujące siły zaczynają się wzajemnie równoważyć, orientacja ludowców oka­zuje się rozstrzygająca.
   Nic więc dziwnego, że decydując się na start w ramach Koalicji Europejskiej, zapewnili sobie w niej status partnera uprzywilejowanego. Na wspólnych kon­wencjach szef Stronnictwa Władysław Kosiniak-Kamysz występuje tuż po Schetynie. Lider Platformy poważnie też trak­tuje jego życzenia. SLD, choć sondażowo lokuje się w podobnej kategorii wagowej, nie ma szans na takie względy. Ale to dla­tego, że głosy oddane na ludowców będą się liczyły podwójnie. Dla większości elek­toratu na polskiej prowincji alternatywa jest przecież prosta: PiS albo PSL. Stron­nictwo będzie zyskiwać przede wszystkim kosztem prawicy. I tak samo tracić.
   Bez dobrego wyniku kandydatów PSL nie ma mowy o zwycięstwie Koalicji Eu­ropejskiej w nadchodzących wyborach do PE. Można jednak mówić o sprzężeniu zwrotnym. Bo jeśli blok opozycyjny naj­bliższych wyborów nie wygra, w jesiennej elekcji parlamentarnej możemy nie zoba­czyć już ludowców w wielkim opozycyj­nym bloku. A wtedy szanse na odebranie władzy PiS spadną niemal do zera.

czwartek, 9 maja 2019

Kiedyś pisali książki zamiast je palić



Chciałbym przypomnieć, że polski katolicyzm nie zawsze był taki jak dzisiaj. I ocalić także we mnie samym nadzieję, że nie musi takim pozostać

To był jeden z najsmutniej­szych miesięcy i jedna z najsmutniejszych Wiel­kanocy w historii polskie­go Kościoła. Najpierw w gdańskiej parafii spalono książki, potem biskupi i księża przyłączyli się do hejtu na strajkujących nauczycieli. W Pruchniku przywrócono średniowieczną antysemi­cką tradycję mordowania Żyda Judasza (przy tej okazji wyszło na jaw, jak wielu polskich katolików nie wie, że Jezus i jego apostołowie wywodzą się z rodu Dawi­da, więc i oni powinni być przedstawiani z pejsami i garbatymi nosami).
   Jeden z najpotężniejszych hierar­chów Marek Jędraszewski uznał ka­płanów winnych pedofilii za nowych męczenników chrześcijaństwa. Biskup Andrzej Jeż w wielkoczwartkowej ho­milii cytował antysemicką fałszywkę sprzed ponad wieku, o której dowiedział się z Internetu. Wreszcie Sławoj Le­szek Głódź i Wiesław Mering serwowa­li wiernym PiS-owskie „przekazy dnia” o konieczności walki z ideologią LGBT i gender.
   W ostatnich trzydziestu latach znacz­na część księży przeszła drogę od pisania książek do ich palenia. Od cywilizowania Polaków do pozbawiania ich cywilizacji. Chciałbym opowiedzieć tę historię, by przypomnieć, że polski katolicyzm nie zawsze był taki jak dzisiaj. I ocalić - tak­że we mnie samym - nadzieję, że nie musi takim pozostać.

środa, 8 maja 2019

Otchłań i nadzieja,Podwójne życie,Nagła miłość,Mordy hordy,Pierwsza alfabetyczna lista wrogów Prawego i Sprawiedliwego Narodowego Narodu Polskieo i Dwie gitar



Otchłań i nadzieja

W najbliższych wyborach PiS i Koalicja Europej­ska nie będą reprezentowały tylko różnych czę­ści elektoratu. W istocie będą reprezentowały diametralnie rożne państwa, będące w konflikcie i skazane na to, by ostatecznie jedno z nich wyeliminowało drugie. Te państwa to neo-PRL i III RP.
   Mamy maj 2019 roku. Niewykluczone, że historia bę­dzie wspominała ten czas jako moment, gdy jeszcze wszyst­ko było możliwe. Polska jest w jakimś niezwykłym stanie równowagi dwóch światów, a Polacy w sumie dość bezstresowo spacerują po wybitnie stromej grani, jakby nie zda­jąc sobie sprawy, że zbyt długo tak się iść nie da. Na końcu wszystkim nam przyjdzie spaść na jedną albo drugą stronę. Po jednej jest otchłań. Po drugiej, trudna, ale jednak szansa na normalność.
   Prawie 30 lat temu III RP, jak nam się mylnie wydawa­ło, co jest świadectwem zgubnego braku pokory, defini­tywnie pokonała PRL. Teraz owa III RP istnieje z owym neo-PRL-em jeśli nie w symbiozie, to w stanie współegzystencji. Neo-PRL ma rząd, III RP ma w dużym stopniu samorząd. Neo-PRL ma Trybunał Konstytucyjny, III RP ma Sąd Najwyższy. Neo-PRL ma prokuraturę, III RP ma sądy. Neo-PRL ma TVP, III RP ma wolne media. Oczywiście neo-PRL jest ulepszoną wersją PRL. Ma demokratyczny mandat, jest rynkowy, narodowy, pokropiony święconą wodą, bo ludowy Kościół tej Polski Ludowej nie kontestu­je, ale ją wspiera.

Wróbelek pływa jak rekin



Jego wystąpienia to połączenie piarowskich trików, fraz peerelowskich dygnitarzy i banałów podobnych do tych, którymi ochoczo dzielą się rozmaici trenerzy personalni, mentorzy i influencerzy. Mateusz Morawiecki wniósł do polskiej polityki prawdziwe retoryczne perły.

Schemat terenowych wystąpień premiera zwykle jest podobny Jakaś lokalna ciekawostka, nawiązanie do historii i próba wykazania osobistych związków z regionem. Potem garść frazesów, trochę pytań retorycznych, parę cytatów z klasyków, kilka wstawek mo­tywacyjnych i bombastyczna metafora. No i najważniejsze: przywołanie rozmowy z panią Haliną, z panią Zofią, z panem Danielem, Henrykiem, z górnikiem, sadownikiem, gejmerem... Tak oto swój wizerunek buduje Mateusz Morawiecki: już nie technokrata, który ma oczarować zagranicę, a na krajowym po­dwórku wabić centrowy elektorat, ale swojak: pisowiec z krwi i kości, nieskalany związkami z liberałami, elitami, zachodni­mi instytucjami finansowymi i przede wszystkim z III RP. A że w świecie PiS wolą prezesa i białe może być czarne, to i były doradca Donalda Tuska, milioner i niegdysiejszy szef polskiej filii zagranicznego banku z dnia na dzień może stać się czło­wiekiem z ludu.
   - Ludzie najęci do pracy nad wizerunkiem premiera dosta­li za. zadanie przełamanie sztywności Morawieckiego, ponieważ to jego największy problem. I pojechali taką książkową strategią, przerobili z nim pierwsze rozdziały z podręcznika do politycznego PR - zauważa dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku. Co zaś mówi taki elementarz?

Nawiąż do tematu lub okoliczności. I pre­mier z patosem nawiązuje. Jak na niedawnej konwencji w Białymstoku, gdzie perorował: „Jesteśmy na podlaskiej ziemi, która znana jest z gościnności. Ziemia otwartych okiennic (...). Z tej ziemi, właściwie z tego miasta wywodzi się też wspaniały białostocczanin Ryszard Kaczorowski (...). I on mawiał, że najpełniej oddycha na białostockich plantach, ja też mogę powiedzieć, że właśnie wspaniale czuję się na podlaskiej ziemi, na mazurskiej ziemi, na warmińskiej ziemi, to ziemie, które są mi niezmiernie bliskie, bliskie mo­jemu sercu, tutaj wspaniale się oddycha”. Albo kilka tygodni wcześniej na konwencji w Kadzidle: „Tak kronikarz zresztą pisał: Kurpi ród, dzielny lud. I dodawał, że to lud pracowity, uczciwy i dobry. I dlatego trudno się dziwić, że PiS tak do­brze się czuje tutaj na Kurpiach, na Kurpsiach, jak u siebie w domu, jak u siebie”. Czy też na „urodzinach 500+”: „Tutaj jesteśmy w Puławach. W Puławach jest Świątynia Sybilli, a tam taki napis: Przeszłość-Przyszłość. No trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce niż właśnie Puławy na podsumowanie naszego programu”. Lub w ostatnią sobotę w Pułtusku: „Mamy piękną pogodę. Ale, jak to z pogodą, czasami może się ona szybko ze­psuć. Dzisiaj na razie mamy słońce, trochę chmur i tak samo trochę jest w naszej historii, w naszych dziejach i w naszej te­raźniejszości. Pokazaliśmy, jak pogodę można wykorzystywać dla dobra całego narodu, dla dobra całego społeczeństwa. Ale jesteśmy dopiero w jednej trzeciej, no może jednej drugiej na­szej drogi, którą sobie wytyczyliśmy”.
   Napuszone, ocierające się o grafomanię metafory są u Morawieckiego częste. Zanim został premierem, latem 2017 r. w Przysusze mówił, że Polska „to ma być matka, która ma do­brze służyć wszystkim, a my wszyscy powinniśmy jej służyć”. Teraz zaś mamy „Polskę, która jest bijącym sercem Europy” (to nawiązanie do wyborczego hasła PiS), i UE, która „troszecz­kę przypomina las”. A „las ma różne drzewa. One są, i cały las, właśnie dlatego piękne, że są trochę różne. Siła UE jest wła­śnie w różnorodności, ale zarazem w jedności. Ten ogrodnik czy leśnik (...) musi traktować drzewa tak samo, bo jak jed­no będzie lepiej traktował, przycinał, a inne gorzej, to wtedy te drugie uschną” (konwencja w Poznaniu). Mamy też: „okno na świat”, którym w zależności od okoliczności jest albo Cen­tralny Port Komunikacyjny (konferencja w Łodzi), albo - jak na konwencji w Gdańsku - Bałtyk („To okno na świat będzie wyremontowane, będzie jeszcze szerzej otwarte, będzie jesz­cze bardziej nowoczesne”). I „kulę u nogi” polskiego rozwoju gospodarczego, którą podczas spotkania w Poznaniu są unijne nierówności, a w Warszawie - problemy demograficzne. Bywa i osobliwie: „Czy można też wymagać, żeby wróbelek pływał tak samo sprawnie jak rekin? No nie bardzo, wiadomo. A tak twórcy III RP zakładali. Że małe, drobne przedsiębiorstwa rolne, rolno-spożywcze, producenci rolni będą tak sprawni jak wielkie korporacje, zresztą w szczególności z zagranicy” (Kadzidło).

wtorek, 7 maja 2019

Sami swoi w brukseli


Mistrzowie nabijania statystyki, awantur i zatrudniania członków rodziny. Z tego głównie dali się poznać europosłowie PiS podczas mijającej kadencji

Aleksandra Pawlicka

Styczeń 2019, debata w Parlamencie Europej­skim w Brukseli. Poseł Ryszard Czarnecki zabiera głos w sprawie zwalczania oszustw fi­nansowych. Postawa chwiejna, głos lekko beł­kotliwy. Z trudem czyta z kartki. Filmik z tego występu przesyłają sobie europosłowie na Facebooku i Twitterze. Jeden z komentarzy brzmi: „Próbuje złapać równowagę, próbując złapać mikrofon”.

REKORDZISTA
Ryszard Czarnecki lubi się chwalić, że jest najaktyw­niejszym posłem w polskiej delegacji. Tyle że to aktywność w rankingu tworzonym na podstawie obecności, udziału w gło­sowaniach, liczbie zadawanych pytań i zgłaszanych poprawek, do których zalicza się też poprawiające statystykę przecinki. Czarnecki, dopóki był wiceprzewodniczącym Parlamentu Eu­ropejskiego, którą to funkcję utracił za porównanie Róży Thun (PO) do szmalcowniczki, pompował swoją statystykę tak­że wystąpieniami podczas otwierania i zamykania obrad oraz udzielenia posłom głosu. Liczyło się każde „otwieram obrady” i „udzielam głosu”.
   Do statystyk świetnie nadają się też rezolucje. Czarnecki ma ich na koncie blisko 260. Część nigdy nawet nie trafiła pod obrady, pozostałe to najczęściej ogólne deklaracje dotyczące obrony praw człowieka na Malediwach czy w Ugandzie.
   - Każdy deputowany ma w telefonie aplikację z harmono­gramem wystąpień i jest wzywany na salę, gdy zbliża się jego pora. Poseł Czarnecki przesiaduje zwykle w parlamentar­nej kawiarence albo przechadza się po „catwalku” i wpada na salę tuż przed wystąpieniem w sprawie rezolucji, aby wygło­sić swoje „bardzo dziękuję koleżanki i koledzy za zaangażowa­nie...” - opowiada jeden z polskich eurodeputowanych. (catwalk - z ang. wybieg dla modelek - to żartobliwe określenie korytarza w brukselskiej siedzibie parlamentu, gdzie deputowani prze­chadzają się, licząc na zainteresowanie swoją osobą mediów).
Czarnecki był także w dziedzinie nabijania statystyki mi­strzem europosła Andrzeja Dudy. - Gdy ten został kandydatem na prezydenta i trzeba było wykazać w rankingu jego aktywność, zaczęło się sztuczne pompowanie Dudy - wspomina Janusz Lewandowski (PO).

środa, 1 maja 2019

Chłopiec który bał się księdza



Wiedząc o pedofilskich skłonnościach księdza, kurie wrocławska i bydgoska przenosiły go z parafii do parafii i kierowały do pracy z dziećmi. Gdyby nie milczenie biskupów, Arek i wielu chłopców takich jak on nie przeszliby przez piekło.

W 2006 r. Arek miał 10 lat. Drobny, szczupły blon­dynek, uprzejmy, do­brze wychowany i trochę nieśmiały. Zakochany w sporcie. Nie mógł wiedzieć, że decyzja podjęta właśnie przez dwóch biskupów zrujnuje mu życie i psychikę.
   To był rok, gdy we Wrocławiu rozpoczął się proces przeciwko księdzu Pawłowi Kani za posiadanie dziecięcej pornogra­fii i stręczenie nieletnich. Wpadł w 2005 r. na gorącym uczynku, gdy proponował chłopcom pieniądze za seks. Już wcześniej jego przełożony, proboszcz parafii Ducha Świętego we Wrocławiu, alarmował kurię, że znalazł u księdza Kani filmy pedofilskie. Abp Marian Gołębiewski, metropolita wro­cławski, wtedy nie zareagował. Po wpadce natychmiast urlopował ks. Kanię. O spra­wie zrobiło się głośno, pisały o niej media. Gdy sprawa trafiła do sądu, abp Gołębiew­ski ustalił z biskupem bydgoskim Janem Tyrawą, że trzeba go przenieść. Decyzją bp. Tyrawy został skierowany jako kateche­ta do gimnazjum. Miał także opiekować się ministrantami w parafii.