niedziela, 31 marca 2019

Władza w imię Boże



Anna Grzymała-Busse, politolożka z uniwersytetu Stanforda, o tym, dlaczego politycy boją się Kościoła katolickiego i czy coś może ich z tego strachu wyleczyć.

JACEK ŻAKOWSKI: - Czy Kościół rządzi światem?
ANNA GRZYMAŁA-BUSSE: Nie rządzi. Ale stara się wcielić wży­cie głęboko zakorzenioną wiarę, że światem powinno rządzić prawo naturalne, czyli boskie.
Które Kościół reprezentuje z urzędu?
Zwłaszcza Kościół katolicki chce wywierać wpływ na politykę poprzez wierzących polityków i przez ogół wiernych. Ale to jest raczej wpływanie niż rządzenie wprost.
Ma jedno wychodzi, kiedy prezydent Rzeszowa przerywa próby spektaklu dotykającego m.in. kościelnej pedofilii. Formalnie Kościół tylko „wpływa", ale robi to tak skutecznie, jakby rządził.
Rządzą politycy ulegający wpływom. W Polsce ulegają łatwo i powszechnie, więc Kościół bardzo skutecznie wywiera presję na rząd, politykę, kulturę. W skali świata to raczej jest ewene­ment niż norma. Takich krajów jak Polska jest mało. I szybko ich ubywa. Bo w nowoczesnym świecie im bardziej Kościół angażuje się w politykę, tym szybciej trwoni autorytet moralny. Wierni od­chodzą, a wraz z tym maleją wpływy Kościoła. To się już w wielu krajach dokonało w XXI w. Irlandia i Chorwacja są bardzo do­brym przykładem.
Na czym ten polski ewenement polega?
Historycznie na utożsamieniu polskości z katolicyzmem i Po­laków z Kościołem katolickim. W najtrudniej szych historycznych momentach Kościół był opoką Polaków. To stworzyło bardzo głęboką więź między narodem a wiarą, a także politykami a hie­rarchią Kościoła. Na poziomie elit powstał system ponadpolitycznych przenikających się więzi, które często są silniejsze niż polityczne podziały.
I niż wola wyborców. W demokracji to jest politycz­ny fenomen.
Nie tylko w polskiej demokracji. W Irlandii też tak było i długo działało podobnie jak w Polsce. Aż pękło.
W swojej książce zestawia pani trzy pary demokratycz­nych państw. USA z Kanadą, Irlandię z Włochami i Polskę z Chorwacją. Obie europejskie pary tworzą społeczeństwa silnie katolickie. Skąd się biorą różnice?
Z odmiennych doświadczeń. Między włoskim państwem a Ko­ściołem zawsze było napięcie, bo w XIX w. papież był przeciwny zjednoczeniu. Republika powstała na przekór papiestwu, więc Ko­ściół nie stał się autorytetem moralnym w polityce. To się trochę zmieniło po wojnie, gdy w różnych konfiguracjach przez pół wie­ku niemal nieprzerwanie rządziła lub współrządziła chadecja, a bardzo silni byli komuniści. Kościół otwarcie zawarł koalicję z chadecją. Pozwoliło mu to wpływać na prawo małżeńskie, religię w szkołach, później na badania komórek macierzystych. Wpływ Kościoła na polityczne decyzje był we Włoszech nieporównanie większy niż jego udział w dość świeckiej publicznej debacie zdo­minowanej przez wartości republikańskie. To się marnie skoń­czyło, wraz z upadkiem chadecji.

Kolejny koniec Polski



W 2007 r., na lustracyjnej fali w czasie pierwszych rządów PiS, publicysta Maciej Rybiński ogłosił „koniec Polski Kiszczaka i Michnika”. Ostatnio publicysta Rafał Woś ogłosił „koniec Polski braci Kurskich”. Wyraźnie władza PiS sprzyja mówieniu o końcu czyjejś Polski.

O co chodziło wtedy i o co chodzi dzisiaj? Rybiń­ski uważał, że wreszcie za sprawą rządów PiS ostatecznie został w Polsce przełamany postkomunizm, że skończyła się zmowa z Mag­dalenki, a swojego żywota dokonała III RP, personifikowana według niego przez Adama Michnika i generała Czesława Kiszczaka. Był to artykuł pisany z wielką temperaturą i prze­jęciem, kuriozalny, którego potem wstydzili się nawet redaktorzy ówczesnego „Dziennika”. Jednak dobrze symbolizował tamte czasy; przekonanie autora, że waz z PiS historia zaczyna się na nowo. Tak pisał w swoim artykule Rybiński o III RP: „twór tymczasowy, pokraczny, trwający nad miarę długo, urągający swym istnieniem logice, poczuciu moralnemu i zwykłej przy­zwoitości. (...) Polska stoi w przededniu rewolucji”.
   Rafał Woś, dziś publicysta „Tygodnika Powszechnego”, twier­dzi natomiast, że pojawienie się Wiosny Biedronia pokazało, że jest w Polsce zapotrzebowanie na polityczny symetryzm i że w polskiej polityce istnieje życie poza jałowym („coraz częściej”) sporem PiS z Platformą czy - szerzej - z liberalną opozycją. Twierdzi autor: „Pogrążone w swoim rytualnym kon­flikcie obie strony przestały zauważać, że coraz większa część obywateli nie widzi rzeczywistości w tak czarno - biały sposób” („Super Express”). Dalej pisze, że ludzie „chcą móc pochwalić PiS, jeśli na to zasługuje”, lub też zganić, jeśli jest powód.
   Przywołani bracia Kurscy mają personifikować głęboko ana­chroniczny spór. Wybór między braćmi Woś uważa za „pozorny” i czas jego zdaniem, aby Polacy nie byli na niego skazani. Także w tym przypadku czuć wiarę, że świat za sprawą PiS zmienił się zasadniczo, że Jarosław Kaczyński przewrócił stolik, tworząc zupeł­nie nowe reguły gry; jak 14 lat wcześniej wprowadza nową epokę. I znowu podkreślone: „liberałowie nie chcieli rozmawiać, dlaczego Polki i Polacy tak gremialnie zaufali PiS w poprzednich wyborach”.

sobota, 30 marca 2019

Nie lękajcie się,Pisonomia,Zaćma,Poprawki krawieckie,Hucpa trybunalska,Związek z partią czy z historią,Kim oni są?,Zawsze będziemy mieć Sieradz i Piątek



Nie lękajcie się

Wybory europejskie pokażą, ilu Polaków kupuje narrację PiS o seksualizacji i masturbacji, czy co tam jeszcze państwu z PiS chodzi po głowie, jako o głównym problemie Polski i Europy. Nie bałbym się jed­nak tej konfrontacji. Przeciwnie, doradzałbym skorzystanie z okazji.
   PiS dało Koalicji Europejskiej wielki prezent. Grze­chem byłoby go nie przyjąć. Jest ta koalicja naprawdę im­ponującym osiągnięciem politycznym, ale tej układance partii i nazwisk wciąż brakuje duszy. I oto władza postano­wiła dojechać do wyborczej mety na plecach gejów. Nie by­łaby Koalicja Europejska autentyczna, zamieniając flagę biało-czerwoną na flagę tęczową, ale powinna tę pierwszą wznieść wysoko także w imię praw gejów. Bo wcale nie jest to kwestia spoza logiki i materii europejskiej. Przeciwnie. Dotyka istoty wyboru, którego mamy dokonać. Skoro lider PiS uważa, że może wygrać wybory europejskie, uderzając w prawa mniejszości, to właśnie tym daje dowód, w jak głę­bokiej pogardzie ma europejskie wartości. To jest właśnie element realnego polexitu - na potrzeby kampanii owija­my się unijną flagą, ale zamiast do Brukseli maszerujemy do Moskwy, bo taki stosunek do gejów jak Kaczyński ma właś­nie Putin. I tak samo mobilizuje masy przeciw „zepsuciu”, które niesie Zachód.
   Kaczyński ma jednak pewien problem. Polska to nie Ro­sja. Na antysemityzmie, rasizmie czy homofobii można uzbierać sporo głosów, ale niekoniecznie można tymi karta­mi wygrywać wybory. W każdym razie, jeśli polityczny opo­nent nie wystraszy się i nie ucieknie, ale podniesie rękawicę, wyjdzie na ring i ruszy do walki.
   W sprawie gejów nie idzie bowiem tylko o gejów. Tu cho­dzi o to samo, o co w sprawie konstytucji i sądów, mediów publicznych i praw obywatelskich - o to, czy kraj jest euro­pejski, tolerancyjny i po porostu normalny, czy też władzę w nim sprawuje polityczna bandyterka, bazująca na szczu­ciu, pogardzie i nienawiści.
   Mam wrażenie, że po 2015 roku zapanował w Polsce swe­go rodzaju fatalizm - przekonanie, że elektorat jest głupi, że można go z łatwością kupić albo oszukać, wcisnąć każdą bzdu­rę i każdą demagogię. Otóż gorąco namawiałbym ludzi opozy­cji, by temu nie ulegali i po prostu uwierzyli w naród. Rozum przegrywa, gdy godzimy się na półprawdy i małe kłamstew­ka. Ale może wygrać, gdy odwołamy się do niego i do ludzkich serc, nie do strachu i kompleksów, ale do ambicji i aspiracji. Ludzie chcą być lepsi i chcą myśleć o sobie dobrze. Czyż nie na tym polega fenomen Owsiaka? Dlatego swoisty duch owsiakizmu powinien przyświecać demokratycznej opozycji. Kam­panię powinna ona prowadzić nie na przydechu, w jakimś przykurczu czy przestrachu, że PiS zaraz na kogoś poszczuje i znowu będziemy w defensywie, ale w głębokim poczuciu, że ma po swojej stronie racje i polityczne, i moralne.

Od lewa do lewa




Pod otwarcie lewicowym szyldem wystartu­je w majowych wyborach tylko jedna lista.
I to zdecydowanie niszowa, zorganizowana wokół chwiejącej się w posadach Partii Ra­zem, bez poważnych perspektyw na manda­ty. Nieco większe szanse będą mieli kandydaci kamuflujący swą tożsamość w pop-politycznej formule Wiosny, dosyć selektywnie czerpiącej z lewicowego pakietu, używającej retorycznych zamienników. Ewentualnie idący na trudne kompromisy i ryzykujący rozto­pienie się w ramach Koalicji Europejskiej. To z kolei casus SLD, Inicjatywy Polskiej oraz Zielonych.
   Realnych efektów tych strategii oczywiście nie sposób dziś prognozować. Choć wyraźnie już widać, że trwający od kilku lat renesans lewicowego myślenia nie wytworzył oczekiwanego popytu na integralną lewicową formację, jej symbolikę, sztan­dary, język. leżeli do wyborów parlamentarnych sytuacja się nie zmieni, lewicowość będzie funkcjonować w polskiej poli­tyce wyłącznie kontekstowo. I byłby to europejski ewenement.

piątek, 29 marca 2019

W bańce iluzji



Spora część Polaków musi żyć złudzeniami, by zachować tożsamość. Złudzeniami o niewinności dzieci, które nie znają seksu, czy niewinności Polaków, którzy zawsze byli ofiarami, a nigdy oprawcami mówi - filozofka Agata Bielik-Robson

Rozmawia Renata Kim

Newsweek: Pięć lat temu zapytałam panią, dlaczego prawica boi się seksu. Pamięta pani swoją odpowiedź?
Agata Bielik-Robson: (śmiech) Ni pamiętam, ale przypuszczam, że dzisiaj mogłabym powiedzieć to samo.
Mówiła pani, że prawicowi politycy chcą odwrócić uwagę od skandali związanych z molestowaniem dzieci przez księży.
- Nie zmieniłabym ani słowa. Cała ta próba zlikwidowania edukacji seksual­nej i stłumienia świadomości seksualnej Polaków służy między innymi temu, by osłonić Kościół katolicki przed oskarże­niami o różnego rodzaju nadużycia. Bo przecież te nadużycia można rozpoznać i sklasyfikować tylko wtedy, kiedy się coś wie. Więc myślę, że taki jest nadal plan polskiej prawicy, która doszła do wła­dzy przy ogromnym poparciu Kościoła, a w zamian mniej lub bardziej otwarcie obiecała mu, że rozwiąże kryzys związa­ny z przypadkami pedofilii wśród księży.
Jak?
- Całkowicie go wyciszając. A częścią .tego planu jest utrzymywanie Polaków w stanie seksualnej nieświadomości.
Tyle że strategia, która mogła być skuteczna pięć lat temu, teraz nie ma sensu. Choćby dlatego, że Fundacja „Nie lękajcie się” opublikowała raport na temat pedofilii wśród księży i pokazała go papieżowi.

Bury wybielany



Komunikat IPN o tym, że oskarżony o ludobójstwo wyklęty żołnierz kpt. Romuald Rajs „Bury" jednak jest niewinny, wywołał zdziwienie nawet w samym IPN. Bo nowego śledztwa nie było i nie będzie.

To był Czysty Poniedziałek - pierwszy dzień Wielkiego Po­stu w prawosławnym Kościele. Dzień skupienia i wyciszenia. Ale trudno się było wyciszyć, bo gruchnęło z samego rana. Bury jed­nak jest niewinny - ustalili w toku naj­nowszych badań historycy z Instytutu Pamięci Narodowej. Aby to obwieścić, 11 marca br. zamieścili komunikat na stronie internetowej.
Znalazły się w nim stwierdzenia, że według znawców tematu zabójstwo 79 osób, w tym 30 furmanów, mieszkań­ców białoruskich wsi Zaleszany, Wólka Wygonowska, Zanie, Świrydy i Szpaki, dokonane w 1946 r. przez 3. Wileńską Brygadę NZW dowodzoną przez kpt. Romualda Rajsa „Burego”, to tak naprawdę jedynie tragiczne zdarzenia, które nie miały motywu religijno-narodowościowego. Dowodem jest m.in. to, że Bury miał możliwość „puścić z dymem nie pięć, ale znacznie więcej wiosek białoruskich”, a jednak tego nie zrobił.
   Poza tym tragiczne wydarzenia miały przyczynę - było nią poparcie lokalnej ludności dla reżimu komunistycznego. No i w związku z tym ustalenia zakończonego w 2005 r. śledztwa IPN, stwierdzającego, że zbrodnie Burego należy nazwać ludo­bójstwem, „w wielu obszarach są wadliwe”. Jeszcze tego samego dnia wieczorem Jan Pospieszalski w swoim programie na żywo w TVP „Warto rozmawiać” z radością mó­wił o przełomie. Zaś zaproszeni do roz­mowy historycy z IPN jeszcze raz na wizji zbijali argumenty „utrwalaczy czarnej legendy” Burego. Zaś syn kpt. Rajsa, również Romuald Rajs, dziękował im za odkłamywanie historii.
   Tymczasem polski ambasador zo­stał pilnie wezwany do białoruskiego MSZ w celu złożenia wyjaśnień, co źle wróżyło ostatnim próbom ocieplenia relacji Mińsk-Warszawa. Późniejsza reakcja białoruskiego MSZ była ostra.
- Przestępca, który osobiście wydawał rozkazy i uczestniczył w zabójstwach cywilnych mieszkańców białoruskich wsi na Podlasiu, nie może być wybie­lany - ani w oczach Białorusinów, ani w pamięci historycznej innych racjo­nalnie myślących ludzi - powiedział rzecznik MSZ Białorusi Anatol Hłaz.
   Polskie MSZ na razie oficjalnie się w tej sprawie nie wypowiedziało. Spo­tkanie polskiego ambasadora z dyrek­torem białoruskiego Departamentu Ameryki i Europy trwało podobno za­ledwie pół godziny.

Tajemnica ministra



O co chodzi Joachimowi Brudzińskiemu z tym europosłowaniem? On sam daje do zrozumienia, że to ma być doskonalący szlif przed powrotem do polskiej polityki. Jeśli potem miałby awansować, to w zasadzie pozostają dwa stanowiska: premiera prezesa partii.

Ze 130 nazwisk kandydatów PiS na europosłów najwięcej waży jedno - ministra spraw we­wnętrznych i de facto pierwsze­go wiceprezesa partii Joachima Brudzińskiego. O jego brukselskich ambi­cjach było cicho aż do ogłoszenia uchwały komitetu politycznego w sprawie obsady jedynek i dwójek na listach wyborczych. Okręg 13 (z siedzibą w Gorzowie Wielkopol­skim, ale poza województwem lubuskim obejmujący także zachodniopomorskie): 1. Joachim Brudziński, 2. Czesław Hoc.
   To była gruba niespodzianka. Od mie­sięcy pisało się o tym, że do Brukseli chce się przenieść Beata Szydło, podobne aspi­racje zgłaszał Patryk Jaki, w kuluarach fruwały nazwiska Anny Zalewskiej, Beaty Mazurek czy Beaty Kempy. W sprawie Bru­dzińskiego nie było ani jednego przecieku, co skądinąd pokazuje, jak szczelna potrafi być Nowogrodzka.

czwartek, 28 marca 2019

Żmijowisko



Mówi polityk PiS: „Paczka i Pałka dołączyli do zarządu, a Kura walczy z nimi brudnymi metodami. Ma zielone światło od szefa wszystkich szefów i zachowa złoty głos”. Brzmi jak gangsterska rozgrywka, a dzieje się to na szczytach publicznej telewizji.

Wszystko rozegrało się w ciągu tygodnia. Andrzej Duda dostał do podpisania ustawę, która pozwala na zasilenie TVP i Polskiego Radia kwotą 1,2 mld zł jako tzw. rekompen­satę za ulgi w płaceniu abonamentu. Kurski - jak relacjonują lu­dzie z TVP - był pewny że prezydent szybko ją podpisze. Ale Duda wcale się nie spieszył, tylko - jak mu się wydawało - wykorzystał okazję, aby zadbać o swoje wpływy przy Woronicza, wprowadza­jąc bliskich sobie ludzi do kierownictwa telewizji. Powodem było choćby to, jak TVP traktuje głowę państwa: w ostatniej „Szopce noworocznej” prezydenta przedstawiono jako Adriana. Dopiero po interwencji Pałacu na antenę poszła nieco wygładzona wer­sja, ale i tak przebijała groteskowy wizerunek jego postaci z „Ucha Prezesa”.
   Bez tych pieniędzy nad którymi przez chwilę wła­dzę miał Duda, telewizja popadłaby w poważne tarapaty finansowe, na co przed wyborami partia nie może sobie pozwolić. Andrzej Duda chciał odwołania Jacka Kurskiego (zwanego Kurą), co dla prezesa PiS było jednak żądaniem zbyt zuchwałym. Trzy dni przed ter­minem na podpisanie ustawy Rada Mediów Narodowych (RMN) powołała do zarządu TVP Marzenę Paczuską (zwaną Paczką), byłą szefową „Wiadomości”, a także Piotra Pałkę, który wcześniej rozwiązał umowę na doradzanie prezydentowi. - Wprowadzenie Paczki do zarządu kosztowało nas 1,2 mld zł, ale prezydent się upierał - mówi nasz rozmówca w PiS. Jak twierdzą nasi infor­matorzy, na wiadomość o awansie dla Paczuskiej pobladł wice­premier Piotr Gliński. Zapamiętał jej, że kiedy kierowała „Wia­domościami”, wyemitowała materiał ze słynnymi strzałkami opisującymi rzekome „niejasne” powiązania NGO, w tym tych, w których pracuje żona wicepremiera. Gliński miał nawet zagro­zić dymisją, ale Kaczyński zbytnio się nie przejął i miał do niego rzucić: „To składaj dymisję”. Aby załagodzić sytuację, zgodził się na dołączenie do zarządu trzeciej osoby, Piotra Pałki.

środa, 27 marca 2019

Sądy czekają na wyrok



Zagłuszane kampanijnym zgiełkiem nadchodzą ważne dni dla polskiego wymiaru sprawiedliwości. Decyduje się, czy sądy, w tym Sąd Najwyższy, będą niezawisłe.

Obywatele RP znowu stoją pod Sądem Najwyższym z banerem: „Zostańcie”. Swoje odej­ście ogłosił prezes Izby Karnej Stanisław Zabłocki. Nie wia­domo, czy za nim nie pójdą inni sędziowie. W sądzie atmosfera napiętego wyczekiwa­nia: co i kiedy orzeknie europejski Trybunał Sprawiedliwości? Co potem zrobi PiS?
   W Sądzie Najwyższym jest już jedna trze­cia (38) sędziów mianowanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa, a więc takich, których prawo do orzekania można pod­ważać. Większość w nowych izbach: Dys­cyplinarnej i Kontroli Nadzwyczajnej. Nie mają relacji towarzyskich z sędziami in­nych izb. Ale to nie ewenement, bo sędzio­wie w SN zawsze kontaktowali się głównie w ramach własnych izb. Za to na pewno czują się sekowani, skoro pod koniec stycznia podjęli uchwałę protestacyjną przeciwko „rozproszeniu” Sądu Najwyż­szego i lokowaniu jego poszczególnych Izb winnych budynkach. Napisali, że tradycja, „a nade wszystko powaga Sądu Najwyższe­go wymaga tego, aby wszystkie Izby Sądu Najwyższego mieściły się w gmachu Sądu Najwyższego przy Placu Krasińskich”,
   Sąd rzeczywiście szuka miejsca dla dwóch nowych izb. Na razie wszyscy sędziowie są razem, myśli się raczej o prze­niesieniu części pracowników. A najwy­godniej byłoby, aby z siedziby wyprowadził się IPN - rozmowy są prowadzone.

wtorek, 26 marca 2019

Walczę do końca



Nie można skazać na śmierć kogoś, kto nie popełnił przestępstwa. Kłamstwo może jakiś czas się trzymać, ale w końcu runie tak jak każda dyktatura mówi - Stefan Niesiołowski

Rozmawia Tomasz Lis

NEWSWEEK: Panie pośle, jak pan dzisiaj przyjechał z Łodzi do Warszawy?
STEFAN NIESIOŁOWSKI: Pociągiem.
Jak ludzie reagują?
- Bardzo uprzejmie. Na sto sympatycznych uśmiechów, słów poparcia, jedno, dwa są negatywne.
Jak wyglądają te negatywne?
- Pukanie się w czoło. Zdanie „rozkradliście Polskę”. Coś takiego.
A czasem są personalnie negatywnie? Nawiązujące do ostatnich wydarzeń?
- O tym nie chciałbym mówić. Ale nie. Takich nie miałem. „O, Niesiołowski” z takim ironicznym tonem to się zdarza, ale jedno na sto, może osiemdziesiąt.
I co z panem teraz będzie?
- W jakim sensie?
Politycznym. Zacznijmy od tego.
- Kandydować i tak już nie miałem zamiaru.
Eee tam.
- Ja już mam 75 lat...
W Ameryce Sanders ma 78 lat i chce mu się.
- To różnie się układa. A po drugie, nie ma listy, z której mógł­bym startować, bo przecież nie z listy Schetyny ani Kaczyń­skiego. Innej praktycznie nie ma.
Czyli jednak bardziej to drugie?
- I to, i to. Wcześniej podjąłem decyzję, że nie kandyduję. Miałem plan, żeby zrobić koalicję - PSL, Nowoczesna, SLD, UED i dopiero z takiej pozycji rozmawiać ze Schetyną, ale praktycznie wszyscy liderzy tych partii poszli na, moim zda­niem, gorszy wariant. Wygląda to tak, że Schetyna ma decy­dujący wpływ na listy, skutek może być opłakany.
Zawsze ktoś je układa. To jest partnerstwo, ale nie równie silnych podmiotów.
- Ale ten wariant jest zły dla Polski, bo oznacza dominację jednego człowieka. A to źle, kiedy się walczy o demokrację.
To będziemy wiedzieć w maju i październiku.
- Zgoda, ale byłoby lepiej, gdyby to była taka koalicja jak w 1989 roku. Wałęsa i Geremek to byli ludzie zupełnie inne­go formatu. Umieścili na listach swoich przeciwników ideo­wych, np. Marka Jurka czy Jana Łopuszańskiego.
Ale pana kolega Michał Kamiński, za którym przewodniczący Schetyna nie przepada, będzie na liście koalicji.
- Doprawdy nie wiem, jak on to zrobił. Michał ma wielki ta­lent... Ale nie ma o czym mówić. Nie mam ochoty być najstar­szym posłem, kiedyś trzeba umieć odejść. Nie z polityki, ale z parlamentu. To nie to samo.
Nie powinien się pan spodziewać po Schetynie miłego traktowania, bo jak się kogoś nazywa publicznie „kreaturą”...
- Nazwałem go tak, bo kiedy mnie obrzygano w mediach, to powiedział, że o tym od dawna mówiło się w Sejmie. To nie­słychane. Pan Schetyna był uprzejmy włączyć się w kampanię opluwania mnie przez przeciwników politycznych na podsta­wie sfałszowanych i nielegalnych podsłuchów oraz insynuacji i przecieków, które trafiały do pisowskieh gazet.
Ale wie pan, że się mówiło?
- Nie.

poniedziałek, 25 marca 2019

Powrót Szydło




Beata Szydło jest wicepremierem od niczego. Milczała podczas protestów osób z niepełnosprawnościami i lekarzy rezydentów. Nie włączyła się w negocjacje z nauczycielami. Teraz ma być twarzą PiS w wyborach europejskich

Renata Grochal

Wie pani, jakie jest naj­większe marzenie Szydło? - pyta mnie ważny polityk Zjed­noczonej Prawicy
- Pobić w eurowyborach rekord Jerzego Buzka i pokazać Kaczyńskiemu, że zdję­cie jej z funkcji premiera było błędem. Ale prezesowi nie zależy na tym, żeby biła re­kordy - dodaje mój rozmówca.


BULTERIER JAKI I ZĘBY SZYDŁO
Posiedzenie komitetu politycznego PiS kilka tygodni temu. Przy stole w siedzibie partii przy Nowogrodzkiej siedzą najważniejsi politycy - oprócz Jarosława Kaczyńskiego są m.in. szef MSWiA Joachim Brudziński, szef MON Mariusz Błaszczak, marszałkowie Sejmu i Senatu, a także wiceprezesi partii Beata Szydło i Adam Lipiński. Ustalają skład list wyborczych do Parlamentu Europejskiego. Szydło jak lwica walczy o to, żeby z listy w okręgu małopolsko-świętokrzyskim, gdzie ona będzie numerem jeden, nie kandydował Patryk Jaki. 
   Partyjni koledzy są lekko zdziwieni, bo w rządzie Szydło działa w sojuszu z ministrem Zbigniewem Ziobrą i jego zastępcą Patrykiem Jakim. Jednak teraz Szydło przekonuje Kaczyńskiego, że Jaki ma duży elektorat negatywny, co może zaszkodzić wynikowi Zjednoczonej Prawicy. Prezes obiecuje porozmawiać z Ziobrą o starcie Jakiego. 
   - Powiedział to pro forma. Wiedział, że Szydło wcale nie chodzi o negatywny elektorat Jakiego, tylko po prostu boi się, że młody polityk odbierze jej głosy. A ona idzie na rekord i chce przeskoczyć Buzka - mówi mi bliski współpracownik Kaczyńskiego. Buzek jako były premier, kandydując do europarlamentu z list PO, dwukrotnie zdobył najlepszy wynik w kraju. W 2004 roku dostał ponad 170 tysięcy głosów, a w 2009 - ponad 390 tys. 
   Ale Kaczyński wcale nie chce ułatwiać Szydło zadania. Na listę w okręgu małopolsko-świętokrzyskim wpisał także inne osoby popularne wśród twardych wyborców PiS, m.in. Arkadiusza Mularczyka i Dominika Tarczyńskiego. 
   Rywalizacja między kandydatami PiS będzie ostra. Widać to było już w ostatnim tygodniu, kiedy Szydło zablokowała konferencję Jakiego i Ziobry, którzy wspólnie mieli ogłosić w Krakowie start wiceministra. Szydło chciała sama przedstawić kandydatów. I w środę w małopolskiej siedzibie PiS to ona z uśmiechem wymieniała startujących z listy w tym okręgu i grała rolę kapitana drużyny. Jaki stał w ostatnim rzędzie, wciśnięty w kąt. 
   - Był taki drobniutki i grzeczniutki i tak będzie do czasu rejestracji list. Ale później wyskoczy i nikt go nie zatrzyma. Jaki to jest bulterier, on idzie jak czołg. Musi mieć drugi wynik na liście, bo inny będzie uznany za porażkę. A to z kolei oznacza konflikty z Beatą. Gdy Patryk wejdzie na jej teren w Chrzanowie czy Oświęcimiu, ona będzie warczeć i pokazywać zęby - przewiduje doradca Kaczyńskiego. Dodaje jednak, że prezes lubi, kiedy kandydaci z tej samej listy walczą ostro. 

niedziela, 24 marca 2019

Na wybory, Polacy, by nie głodował nikt



„Błogosław młodzież, utwierdź rodziny. Weź w swą opiekę polskie dziewczyny” – śpiewa Sławomir Świerzyński, lider Bayer Full. Dawniej chciał podbijać rynek Chińskiej Republiki Ludowej. Teraz ma plany polityczne na prawicy.

Małgorzata Święchowicz

Mógłbym dostać jedynkę na liście do europarlamentu. Z jakiej partii? Nie mogę powiedzieć. Obiecałem, że nie zdradzę - tłumaczy Sławo­mir Świerzyński.
Twierdzi, że odmówił. Nie chce je­chać do Brukseli, źle by się tam czuł.
- Zbyt mało się znam na europejskich sprawach. Co innego pol­ski Sejm, tu wiedziałbym, o co chodzi - zapewnia lider Bayer Full, najstarszego zespołu disco polo, który w swoim żelaznym repertuarze ma „Majteczki w kropeczki, ło ho, ho, ho”.
   Świerzyński, który przez ćwierć wieku należał do PSL i chęt­nie występował na festynach razem z ludowcami, teraz ma inne ciekawe perspektywy w polityce. Na razie może powiedzieć tyl­ko tyle, że są z prawej strony.

sobota, 23 marca 2019

Bije dzwon,Piruet,Święty spokój,Bracia,Nadzieja w gejach,Inni szatani,Niech już idą,Sędziowie przysięgli,Ręce na kołdrę



Bije dzwon

Tylko rozsądna deklerykalizacja państwa może uchronić Polskę i Kościół przed radykalną i bru­talną antyklerykalną rewolucją.
   Minione trzy lata są w Polsce czasem próby dla ludzi i dla instytucji. Kościół ten test oblał z kretesem. Milczał, gdy ła­mano konstytucję i niszczono państwo prawa. Nie tylko nie chronił wspólnoty lecz aktywnie wspierał tych, którzy ją niszczyli. Stale wtrącał się do kwestii należących do domeny państwowej. Wspierał mniej lub bardziej otwarcie Radio Ma­ryja i biznesowe przedsięwzięcia ojca Rydzyka, wykopujące rów między Polakami.
   Kościół, który w czasie PRL modlitwą i mądrymi radami wspierał demokratyczną opozycję, w ostatnich latach wypo­wiedział lojalność praworządnemu i demokratycznemu pań­stwu, stawiając na swe korporacyjne interesy i pomoc owego państwa dla swej ideologii. Uczynił to, sprzeniewierzając się konstytucji i większości narodu, także ludziom wierzącym. Nie ma w konstytucji ani słowa o tym, że Polska jest katoli­ckim państwem narodu polskiego. Ani już tym bardziej o pań­stwie jakichś czterdziestu procent Polaków i jednej partii politycznej. Kościół zachowuje się jednak tak, jakby taki zapis istniał. Przestał być więc moderatorem, jakim był kiedyś, jeszcze za życia papieża Jana Pawła II, i stał się uzurpatorem.
   Kościół najwyraźniej uznał, że zapisany w konstytucji przyjazny rozdział od państwa to za mało. Że z państwem, w szcze­gólności państwem takim jak to, które buduje PiS, można i warto wejść w swoistą symbiozę, i sprowadził relacje mię­dzy państwem a Kościołem do rea1izicji wspó1nych interesów i polityki transakcyjnej. Wy nam przywileje, my wam błogo­sławieństwo.
   Trudno pojąć, dlaczego instytucja o niekwestionowanej pozycji, autentycznej sile i prawdziwym autorytecie w oczach milionów nie zauważyła, że sprowadza się do roli rosyjskiej Cerkwi prawosławnej, czyli do pozycji przystawki władzy wyposażonej w wodę święconą. Do tego zamieniając się po drodze z Kościoła rzymskokatolickiego w jakąś wersję pisowsko-nacjonalistyczną.
   Trudno powiedzieć, z czego to wynikało. Z deficytu inte­lektu, który pozwala rozpoznać pułapki i ich unikać? Z syn­dromu oblężonej twierdzy, której dowódcy nie dopuszczają jakichkolwiek ustępstw? Z przyzwyczajenia do niemal impe­rialnych wpływów? Z braku umiaru, powściągliwości? Z nie­dojrzałości sprawiającej, że Kościół nie dorósł tak naprawdę do funkcjonowania w demokratycznym państwie, szczegól­nie w sytuacji, gdy świat i społeczeństwo zmieniają się szyb­ciej niż kiedykolwiek wcześniej? Czy może z nieumiejętności zaakceptowania różnorodności opinii, która sprawiała, że na­wet w łonie Kościoła niektórych uciszano albo wprost zamykano im usta? To jednak rozważania dla socjologów Kościoła, a kiedyś dla historyków. Fakty są bowiem, jakie są, i pociągają określone konsekwencje.

piątek, 22 marca 2019

Bajki dla dorosłych



Byli uchodźcy, gender, a wcześniej układ. Pora na LGBT. Jarosław Kaczyński wraca do znanych metod: wywołuje lęk, wskazuje wroga, zapewnia, że tylko jego partia może uchronić „polskość" przed niszczycielskimi siłami. Czy jednak tym razem stary chwyt się sprawdzi?


Ta opowieść zbudowana jest na klasycznym, można powiedzieć, komiksowym schema­cie: jest więc „przeciwnik”, który ma plan „zniszczenia fundamentów polskiej kultury”, są wrogie siły, które nie tylko „atakują rodziny, ale atakują nawet dzieci”. Naprzeciw nim staje superbohater. Nie może uwierzyć w to, co wi­dzi - „włosy na głowie dęba stają”. Bo „w centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci”, „podważanie naturalnej tożsa­mości chłopców i dziewczynek”, niszczenie mechanizmu przy­gotowywania do ról męża i żony, ojca i matki. Swoim ludziom powtarza zatem: „Trzeba walczyć, walczyć i walczyć. Trzeba gryźć trawę i dzięki temu zwyciężyć”. A złowieszcze siły prze­strzega: „Wara od naszych dzieci!”. Z taką narracją objeżdża okręgi wyborcze prezes Jarosław Kaczyński.
   Partia rządząca potrzebowała nowej „osi sporu”, czegoś, co „pociągnie” kampanię do Parlamentu Europejskiego i zak­tywizuje elektorat. Eurowybory nie cieszą się szczególnym zainteresowaniem - pięć lat temu frekwencja wynosiła nie­spełna 24 proc.; głosowały głównie duże miasta, do wyborów najrzadziej szli mieszkańcy wsi. W obozie władzy obawiają się powtórki z ubiegłorocznej bitwy o Warszawę, w której prze­ciwnicy PiS tłumnie poszli do urn (frekwencja prawie 67 proc.) i dali zwycięstwo rywalowi. Rządzący okopali się na pozycjach eurosceptycznych, więc wybory do PE wydają się łatwiejsze dla opozycji. Gra jednak idzie nie tyle o same euromandaty, ile o tytuł zwycięzcy, który będzie miał znaczenie w kolejnej kam­panii, tym razem do parlamentu krajowego. Stąd akcja-mobilizacja, trudna dla PiS, gdyby kampanijna agenda miała się układać wokół tematów europejskich. A do tego właśnie dąży opozycja - chce mówić o wyprowadzaniu Polski na obrzeża UE, groźbie polexitu, międzynarodowych blamażach, utracie pre­stiżu, wypływów i pieniędzy.
   Do tego dochodzą kumulujące się wokół PiS afery i słabnące morale w tylnych sejmowych ławach. Jacek Karnowski, czoło­wy publicysta „dobrej zmiany”, już kilka tygodni temu zwracał uwagę, że: „PiS jak powietrza potrzebuje dziś osi sporu, któ­re będą służyły obozowi rządzącemu, które postawią po jego stronie większość społeczeństwa” (wPolityce.pl). Z pomocą przyszła sama opozycja.

czwartek, 21 marca 2019

Co wiedział Anatol Lawina?



Hałas wokół interesów Srebrnej i PiS nie milknie, wszyscy mają w pamięci aferę KNF. Niewyjaśniona sprawa śmierci Anatola Lawiny z kolei skłania do przypomnienia afery FOZZ, którą badał, i udziału w niej tzw. ludzi prawicy.

Kiedy w marcu ubiegłego roku przywieziono do Polski ukry­wającego się przez 12 lat w USA biznesmena Dariusza Przywieczerskiego, jednego z bohate­rów afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oznajmił: „W aferę FOZZ uwikłani byli niezwykle wpływowi ludzie z wielu środowisk, przede wszystkim ze służb dawnego PRL, aparatu komu­nistycznego, ludzie związani z aparatem władzy Pojawili się też ludzie związani ze służbami sowieckimi oraz zwykli ban­dyci i gangsterzy”. Minister pominął mil­czeniem wątek wynikający ze złożonych pod przysięgą zeznań Anatola Lawiny, który w 2003 r. mówił o uwikłaniu w FOZZ ludzi tzw. prawicy.
   Zapomnieli o zeznaniach Lawiny pra­wicowi komentatorzy wyrażający opi­nię, że gdyby żył Anatol Lawina, byłby dumny z Prawa i Sprawiedliwości, bo tak konsekwentnie parło, aby sprawę FOZZ wyjaśnić. Jarosław Kaczyński w wywia­dzie radiowym stwierdził: „Pan Lawina opowiadał o tym, że obrońcami FOZZ, bo on na temat FOZZ jako pracownik NIK bardzo wiele wiedział, byli bardzo promi­nentni politycy tamtego czasu. Trudno mi powiedzieć, czy ta omerta, ta zmowa milczenia wokół afery będzie w dalszym ciągu trwała”.
   W odpowiedzi trójka dzieci Anatola Lawiny opublikowała w „Gazecie Wybor­czej” list otwarty. Fragment: „Protestuje­my przeciwko temu, by nasz ojciec, który walczył o demokrację w Polsce, stawał się narzędziem propagandy partii PiS, która niszczy demokrację i konstytucję”.
   I dalej: „Politycy PiS manipulują opi­nią publiczną, przywołując tylko frag­mentarycznie ustalenia naszego ojca, nie wspominając o tym, że za jednych z wielu beneficjentów FOZZ wymieniał on braci Kaczyńskich i ich ugrupowa­nie polityczne”.
   Anatol Lawina w czasach PRL był opo­zycjonistą, współpracownikiem KOR, działaczem Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Po wprowadzeniu stanu wojennego był prawie rok internowany. Po wyjściu nadal działał w konspiracji. Wyniósł z tego czasu nawyki, które pozo­stały mu do końca życia. Często zmieniał mieszkania. Wobec obcych pozostawał nieufny. Bliskim i przyjaciołom nie ujaw­niał swoich planów, a informacje daw­kował wstrzemięźliwie. Córka Anatola Lawiny Jagna Kofta zapamiętała, że oj­ciec nigdy nie opowiadał jej i rodzeństwu o swoich sprawach, czasami tylko coś mgliście wspominał. - Tak jakby nie chciał obarczać nas wiedzą, która mogłaby oka­zać się niebezpieczna - mówi.

środa, 20 marca 2019

Wypuścili go i uciekł



Marek Falenta pomagał przejmować rosyjskiej firmie rynek handlu węglem. Rosjanie byli nim zachwyceni. Teraz zapadł się pod ziemię, niemrawo ścigany przez policję.

Gdzie jest Marek Falenta? - to pytanie zadaje sobie wiele osób. Od polityków, przez osoby podsłuchane na jego zlecenie, po część z tych, którzy rozpracowywali aferę podsłuchową. Pytamy jego obrońcę, adwokata Marka Małeckiego, który jako jeden z ostatnich miał z nim kon­takt. - Nie mogę odpowiedzieć na to py­tanie - rzuca. Po chwili dodaje: - Trwają wszczęte procedury dotyczące kasacji. Oczekujemy, że Sąd Najwyższy ponow­nie rozpatrzy wniosek o wstrzymanie wykonywania kary, a przede wszystkim wniosek o kasację.
   Kiedy to nastąpi - nie wiadomo.
   31 stycznia warszawski Sąd Apelacyjny podtrzymał stanowisko sądu okręgowe­go, który orzekł jesienią zeszłego roku, że Falenta może pójść do więzienia. Skazany na 2,5 roku odsiadki główny bohater afery podsłuchowej prosił o od­roczenie kary. Twierdził, że jest w złym stanie psychicznym, jego adwokaci w pi­smach do sądów wskazywali na ciężką depresję ich klienta, wspominali nawet o chorobie dwubiegunowej i myślach samobójczych. Wątpliwości budzić mogło to, że Falenta zaczął skarżyć się na te przypadłości dopiero po tym, gdy zapadł prawomocny wyrok za jego udział w podsłuchowym procederze i stało się jasne, że musi pójść do wię­zienia. W tym czasie widywany był też w różnych miejscach Warszawy, a ci, którzy go spotykali, twierdzili, że wyglą­dał na wyluzowanego i zadowolonego. Koniec końców sąd uznał, że może być leczony w warunkach więziennych.
Dla osób obeznanych z prawniczy­mi procedurami i trikami ostatecznym dowodem na to, że 43-letni Falenta nie zamierzał iść za kraty, była jego nieobec­ność na posiedzeniu sądu 31 stycznia. Decyzja w sumie zrozumiała. Szanse na to, że sąd zmieni orzeczenie pierw­szej instancji, były minimalne, a ukry­wając się, Falenta niczego nie ryzykował - polskie prawo nie przewiduje żadnych sankcji za unikanie więzienia.
   Sąd widocznie zdawał sobie sprawę z tego, co się święci, bo zareagował bły­skawicznie - jeszcze tego samego dnia wysłał akta do sądu okręgowego, który dzień później, czyli 1 lutego, wystawił policji nakaz doprowadzenia Falenty. Jednak dopiero 6 lutego - jak twierdzi policja - nakaz doprowadzenia dotarł do komendy.
   Dopiero wtedy policjanci zaczęli go szukać pod adresami, pod którymi mógł przebywać - czyli najpierw zapukali do domu w Konstancinie pod Warsza­wą. Tam jednak go nie zastali i być może na pewien czas na tym poprzestali. Ko­misarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej, która prowadzi poszukiwania, zapewnia, że sprawdzili również szpitale psychiatryczne w ca­łej Polsce.

wtorek, 19 marca 2019

Ostatni skok



Wybitny znawca Unii, ceniony ekspert, naukowiec. Człowiek, który wprowadzał Polskę do Europy, w słusznym wieku postanowił pokazać wreszcie własną wielkość. Skoczył na główkę

Wojciech Cieśla

W latach 90. był jed­nym z niewielu, któ­rzy rozróżniali Radę Europy od Rady Europejskiej. Znał angielski, francuski, włoski i rosyjski, wiedział, jak poruszać się w Brukseli. Au­torytet, twardy negocjator. Pracował dla kilku rządów, europoseł od piętnastu lat.
   W 2017 r. PiS ogłasza, że zamiast Do­nalda Tuska popiera Jacka Saryusza-Wolskiego na przewodniczącego Rady Europejskiej. - Jego ogromne kompe­tencje i przywiązanie do idei jednoś­ci Europy, ale także szczery patriotyzm mogą się Europie i Polsce przydać - stwierdza Jarosław Kaczyński.
   Zarząd Platformy wyrzuca Saryusza z partii. Na drzwiach jego biura w Ło­dzi ktoś wiesza kalosz wypchany słomą i kartkę: „Raz się skur..., kur... zosta­niesz”. Obok - przekreślone logo Prawa i Sprawiedliwości.

poniedziałek, 18 marca 2019

Lepienie nowego wroga




W PiS Liczą na to, że straszenie osobami LGBT pomoże partii wygrać wybory, tak jak straszenie uchodźcami pomogło w 2015 roku. Ale słychać też obawy, że Jarosław Kaczyński jednak przelicytował

Renata Grochal

Spór światopoglądowy ma być jednym z głów­nych elementów kampanii PiS przed wybo­rami do Parlamentu Europejskiego. Tak miał postanowić sam prezes Kaczyński, choć - jak dowiaduje się „Newsweek” - w sztabie PiS nie wszystkim ten pomysł się spodobał.
Bliski doradca Kaczyńskiego mówi, że prze­ciwny temu był prof. Waldemar Paruch, szef Centrum Analiz Strategicznych w Kancelarii Premiera, politolog, który w sztabie zajmuje się sondażami i obmyślaniem strategii. Paruch uważał, że PiS nie powinno w kampanii ani mnożyć obietnic socjalnych, ani iść w ostry spór światopoglądowy. Powinno raczej prezen­tować łagodne oblicze i pozytywny program, bo to przysporzy­ło mu centrowych wyborców w 2015 roku. Jednak Kaczyński uznał, że dziś sytuacja jest inna. PiS ma poważne kłopoty wize­runkowe spowodowane licznymi aferami i na pozyskanie głosów centrum nie ma co liczyć. Dlatego postanowił w kampanii „pójść na ostro”.
   Podpisana przez prezydenta Warszawy Ra­fała Trzaskowskiego deklaracja LGBT+ ide­alnie nadawała się na cel ataku. To pierwszy taki dokument, który określa politykę miej­ską wobec mniejszości seksualnych. Główne jego punkty to: edukacja seksualna w szko­łach oraz walka z homofobią i dyskryminacją.
   - Gdybyśmy nie zareagowali na deklara­cję LGBT+, świadczyłoby to o braku instynk­tu politycznego, bo temat grzeje - przyznaje bliski doradca Kaczyńskiego. Podkreśla, że dla elektoratu PiS sprawa jest bardzo ważna, i bo ludzie boją się o dzieci i uważają, że mogą stracić kontrolę nad tym, czego uczy w szkołach. Te obawy - dodaje mój rozmówca - widać we wpisach w mediach społecznościowych. Sztabowcy PiS wnikliwie analizują, jakie tematy budzą największe emocje w sieci, i takie sprawy pojawiają się potem w przemówieniach polityków PiS.

niedziela, 17 marca 2019

Pokątne konta


Z Konstytucji RP: „Finansowanie partii politycznych jest jawne”. A jednak „taśmy Kaczyńskiego” nasuwają pytanie, ile naprawdę jest tej jawności, a ile kombinatorstwa.

Z dolnośląskiego oddziału PCK, którym kierowali po­litycy PiS, wyprowadzono nie tylko 1,1 mln zł, ale także przekazywane dla ubogich jedzenie. Śledczy, którzy od kilku lat prześwietlają sprawę, nie mogą się doliczyć 46 ton darów. Według świadków rozda­wano je przy okazji kampanii wyborczej polityków PiS. Jeden z głównych podejrzanych w tej sprawie zeznał prokuratorom, że 7 tys. zł z ukradzionych PCK pieniędzy wpłacił na rzecz kampanii wyborczej obecnej minister edukacji Anny Zalewskiej. PKW zatwierdziła finansowe sprawozdanie wyborcze PiS, bo nie ma uprawnień weryfikowania prawdziwości przedstawionych rozliczeń. Jednak wszystko wska­zuje na nielegalne finansowanie kampanii wyborczej.
   W tym roku wiosną mija 18 lat, od kiedy Sejm w 2001 r. uchwalił rewolucyjne, jak na tamte czasy, przepisy o finansowaniu partii politycznych. Ustawa o partiach politycznych jest precyzyjna (art. 24): majątek partii politycznej powstaje ze składek człon­kowskich, darowizn, spadków oraz z dotacji (budżetowy zwrot pieniędzy wydanych na kampanię) i subwencji (budżetowa, coroczna). Ustawa miała być lekarstwem na patologie z lat 90. W tamtych czasach partie prowadziły działalność gospodarczą, posiadały udziały w spółkach i zbierały kasę, nie spowiadając się, od kogo. Dziś już nie mogą. Jednak z perspektywy czasu widać, że te regulacje są dziurawe, a partie znajdują sposoby, aby w ukry­ty sposób finansować swoją działalność i wyprowadzać publiczne pieniądze na partyjne cele.
   Dotacje dostają te partie i komitety wyborcze, które zdobyły mandaty parlamentarne. Po ostatnich wyborach przysługiwały czterem ugrupowaniom parlamentarnym (PO, PSL, PiS, N), w su­mie ponad 60 mln zł. Ponieważ Kukiz'15 nie jest partią, pieniądze ze zwrotu kosztów jego kampanii wyborczej - ponad 2,3 mln zł - trafiły do wskazanej przez Pawła Kukiza Fundacji Potrafisz Pol­sko. Partie, które nie dostały się do parlamentu, ale w wyborach uzyskały co najmniej 3 proc. głosów lub w koalicji 6 proc,., mogą liczyć na subwencję. Po wyborach 2015 r. wszystkim partiom przysługiwało łącznie 58 mln zł co roku. 18,5 mln rocznie otrzymuje PiS. 3 mln mniej wpływa na konto PO. Przed utratą dofinansowania na ponad 6 mln mogła liczyć Nowoczesna. Po 4 mln dostają SLD i PSL, tyle też do niedawna dostawał KORWiN (stracił subwencję w związku z zawiłościami prawnymi dotyczącymi rejestracji nazwy partii). 3 mln otrzymuje Razem, najmniej dawni koalicjanci partii SLD: Unia Pracy (500 tys. zł) i Zieloni (123 tys. zł).
   Na pierwszym miejscu wśród źródeł finansowania partii ustawa wymienia składki członkowskie. Ich znaczenie znacząco spadło, kiedy partie zaczęły otrzymywać zastrzyk z budżetu państwa. Dziś posiadacze partyjnych legitymacji płacą symbolicznie od 5 do 15 zł miesięcznie. PiS w 2017 r. zebrało od członków ze składek i daro­wizn 930 tys. zł, Platforma prawie 1,5 mln zł, a SLD ponad milion. Najbardziej zaangażowani są działacze spod zielonego sztandaru, którzy przekazali PSL ponad 2 mln zł. Widać jednak, że gdyby par­tie chciały się oprzeć tylko na zaangażowaniu swoich działaczy, to na niewiele by im starczyło.

sobota, 16 marca 2019

Pole minowe,Społeczeństwu zagrażają źli ludzie, a nie geje,Święty spokój i beatyfikacja,Afirmacja seksualizacji,Niewidzialny,Luzerzy,Komiks i Tenis jako męka



Pole minowe

Jest coś o niebo lepszego niż ewentualna wygra­na PiS w wyborach parlamentarnych, ale co i tak byłoby źródłem wielkich problemów. To porażka PiS w tych wyborach.
   Nie ma takiej sumy, której partia Kaczyńskiego nie wyda­łaby, żeby zapewnić sobie wyborcze zwycięstwo. Co przy­chodzi jej o tyle łatwo, że władzę kocha ponad wszystko, a płaci z naszych. Ale stawiając Polskę w zastaw, co właś­nie rządzący czynią, zastawiają też gigantyczną pułapkę na każdego, kto może przejąć władzę. PiS jest bowiem jak ar­mia, która wycofując się na dogodne dla siebie pozycje, jed­nocześnie zaminowuje cały teren, który pozostawia. Miny są rozmaite. Wszystkie są groźne.
   Madeleine Albright, była sekretarz stanu USA, kilka dni temu powiedziała mi, że tę kadencję Trumpa Ameryka jakoś przetrzyma, ale gdyby miało dojść do kolejnej, straty będą nieodwracalne. To co my mamy powiedzieć? To samo odnosi się przecież do Polski, ale w stopniu wielokrotnie większym. A nawet ewentualne zwycięstwo sprawi, że nowa władza będzie musiała omijać zastawione na nią pułapki.
   Spójrzmy na nie. Pierwsza to pułapka instytucjonalnym. Jak legalnie usunąć skutki bezprawia tak, by łamania prawa nie sankcjonować. Dylemat jest niezwykle trudny, bo albo po­dejmuje się decyzję, by postępować powściągliwie, a wtedy de facto nagradzamy niszczycieli państwa prawa, albo wła­dza będzie postępować radykalnie, więc usłyszy: „jesteście tacy sami”. Radykalizm wydaje mi się absolutnie niezbędny, ale miałby także negatywne skutki.
   Kolejna pułapka to pułapka populizmu i populistyczne­go klimatu. Jak zracjonalizować język debaty publicznej, gdy trzeba się zmierzyć z szalenie silnymi stereotypami. Na przykład takim, że jak władza chce, to daje, a jeśli nie daje, to nie dlatego, że nie ma, albo dlatego, że mądrzej jest wydać na coś innego, ale dlatego, że dać nie chce. Z tym stereoty­pem trzeba walczyć, mając jednak świadomość ograniczonej mocy racjonalizmu - niecałe 40 proc. Polaków ma świado­mość, że pieniądze na 500+ pochodzą z ich podatków. Ponad połowa z nas uważa więc, że są jakieś rządowe pieniądze, a skoro są, to wyłącznie kwestią dobrej woli jest to, czy rząd daje, czynie.
   Kolejna pułapka - gospodarcza. Jak wywiązać się z so­cjalnych obietnic, gdy w kolejnych latach wzrost gospodar­czy będzie raczej spadał? Jest prawdą, że hojne obietnice PiS wprowadziły w szeregach opozycji konfuzję. Patrząc, jak os­tro licytuje PIS w kwestiach socjalnych, opozycja postano­wiła sama policytować, ale - jak zawsze, bo w tych zawodach nie wygra nigdy - została przelicytowana. Reakcją była iry­tacja - znowu obiecali więcej, ale i swego rodzaju desperacja. Odstąpienie od realizacji wszystkich tych zobowiązań było­by samobójcze, ale wywiązanie się z nich szalenie ograniczy pole manewru nowej władzy.
   Z tego z kolei wynika kolejna pułapka - cywilizacyjna. Skąd wziąć gigantyczne pieniądze niezbędne na postawienie na nogi edukacji czy służby zdrowia, skoro potężne sumy idą już na socjalne transfery w ulubionej przez suwerena wersji, czyli gotówka do ręki.

piątek, 15 marca 2019

Fundamentalizm fasadowy



Powstało na wsi przekonanie, że Brukselkę trzeba wycisnąć jak cytrynę, ale wara od naszych, swojskich wartości - socjolog prof. Maria Halamska opowiada o tym, jaka jest dziś polska wieś

Jacek Tomczuk

NEWSWEEK: Dlaczego wieś głosuje na PiS?
PROF. MARIA HALAMSKA: Tu nie ma prostej odpowiedzi, ale wiązałabym to z rewolucją 1989 roku. Politycznym zmianom towarzyszyło wielkie roz­chwianie i zmiany w systemach war­tości. Narracja PiS obiecuje powrót do wartości znanych, a przez to bezpiecz­nych. Osią narracji jest naród i jego bohaterskie cechy, niepodległość rozu­miana jako swojskość. PiS samo zacho­wuje się jak niegdysiejsi chłopi. Nikt mu nie będzie mówił, co jest dobre. Waż­nym elementem są obiecywane i roz­dzielane pieniądze. Badania pokazują, że na wsi postawy materialistyczne są silne. Niektórzy socjologowie twierdzą nawet, że konsumpcjonizm polskie­go społeczeństwa związany jest z jego chłopską genealogią.
Jaki jest najczęstszy mit na temat polskiej wsi?
- Że żyją tam tylko rolnicy. Najliczniej­szą mieszkającą obecnie na wsi grupą są robotnicy pracujący na wsi oraz w po­bliskich miastach i miasteczkach, sta­nowią około połowy mieszkańców wsi. Grupa rolników systematycznie się kurczy. Za to coraz liczniejsza staje się tzw. klasa średnia, wykształceni urzęd­nicy i właściciele firm usługowych, któ­re wkraczają na wieś. Rolnicy dominują jedynie na wsiach położonych daleko od ośrodków miejskich. Patrzenie na wieś tylko przez pryzmat rolników to błąd. Inny mit to dochody wsi. Przez lata rze­czywiście były one znacząco niższe niż ludności miejskiej, ale po wejściu do UE realne dochody na wsi wrosły szybciej niż w mieście. Ale mówiąc o dochodach, już nie wspomina się, że koszty utrzy­mania w dużych miastach są o ponad połowę wyższe niż na wsi. Poza tym tam żyje spora grupa ludzi, która nie pła­ci podatków oraz inna, ubezpieczona w KRUS. Ja też bym chciała płacić 400 złotych na kwartał.
Pani chce im to zabrać?
- Skąd. Ale warto o tym mówić, miesz­kańcom wsi i całemu społeczeństwu, że obecna sytuacja jest wynikiem pew­nego kompromisu politycznego zawar­tego w latach 90. Uchwalono ustawę o specjalnym systemie ubezpieczeń społecznych dla rolników (czyli KRUS) i przyjęto ustawę o PIT, z której wyłą­czono rolników. To miało sens, bo wte­dy rolnicy byli biedni.
Minęło 25 lat, a umowa dalej obowiązuje?
- Tak i ma to nie tylko finansowe kon­sekwencje społeczne. Ja bym chciała, by rolnicy poczuli się bardziej obywate­lami tego kraju, a nie ma szans na wy­kształcenie postaw obywatelskich ktoś, kto nie uczestniczy w pełni w utrzyma­niu państwa, chociażby poprzez płace­nie podatków.
Jaki jest stosunek wsi do państwa?
- Skomplikowany, bo państwo zawsze było opresyjne dla wsi. Najpierw były zabory, potem okupacja, komuniści...
W PRL gospodarstwo było w szcze­gólnej sytuacji - chłopi pozostawa­li w symbiozie z gospodarką centralnie sterowaną, a jednocześnie trwali w mi­cie, że przechowują ziemię, własność i wiarę. Ten stosunek przejawia się dziś w bardzo niskim poparciu dla demokra­tycznych instytucji: Sejmu czy sądów. Za to wielkim autorytetem na wsi cie­szą się struktury skrajnie hierarchicz­ne: wojsko, Kościół. No ale też Jerzy Owsiak i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
W Diagnozie Społecznej Janusza Cza­pińskiego ze zdaniem „Demokracja ma przewagę nad innymi formami rządów” zgodziło się tylko 19 proc. mieszkań­ców wsi. Za to ze zdaniem „Nie ma zna­czenia, czy rząd jest demokratyczny” - 21 proc. Ale chyba najbardziej nie­pokoi, że 40 proc. zaznaczyło punkt: „Trudno odpowiedzieć”, czyli było im wszystko jedno.

czwartek, 14 marca 2019

Kościół oddział gdański


Czego tu nie było? Królewski przepych, afery korupcyjne, oskarżenia o pedofilię, a ostatnio polityczny skandal z zaginionym księdzem w tle. Zdecydowanie w Gdańsku wierni nie mogą się nudzić

Miasto nigdy nie mogło narzekać na brak znanych duchownych. Żeby wspomnieć takie nazwiska, jak abp Tadeusz Gocłowski czy abp Sławoj Głódź albo ksiądz pra­łat Jankowski, czy choćby kapelan Lecha Wałęsy ksiądz Franciszek Cybula.
Zresztą zmarły w zeszłym miesiącu ks. Cybula mógł być symbolem dyskret­nych wpływów tutejszych duszpasterzy. „Zwykły” ksiądz zo­stał w 1980 r. spowiednikiem Lecha Wałęsy (młody przywódca związkowy sam się o to do niego zwrócił). Od tej pory był przy Wałęsie i w 1990 r. został pierwszym w wolnej Polsce oficjalnym kapelanem głowy państwa i był w jego najbliż­szym otoczeniu. Skonfliktowani z Wałęsą bracia Kaczyńscy uważali, że ks. Cybula wraz z Mieczysławem Wachowskim jest szarą eminencją, a właściwie - złym duchem Belwederu. Niewątpliwie miał wpływ na wiele decyzji, a także interwen­cji prezydenta.
   W ostatnich tygodniach cała Polska emocjonuje się po­staciami dwóch gdańskich księży: Henryka Jankowskiego, którego pomnik został właśnie zdemontowany, oraz Rafała Sawicza - księdza, który zniknął. To dla niego - według zeznań biznesmena Geralda Birgfellnera, powinowatego Jarosława Kaczyńskiego - była przeznaczona słynna koperta z gotówką.
   Kim jest Sawicz? Historia tajemniczego księdza wiąże się z najnowszym etapem działalności „gdańskiego oddziału korporacji Kościół”. Etapem, kiedy nastąpiła zmiana szefa.
   Dr Piotr Szeląg pamięta Rafała Sawicza z gdańskiego semi­narium duchownego. Sawicz był rok wyżej od niego. Miesz­kali na jednym piętrze.
   - Inteligentny, bystry, wyróżniający się wśród kolegów, do­brze odbierany - charakteryzuje Sawicza, późniejszego kape­lana abp. seniora Tadeusza Gocłowskiego. - To był czas wizyty papieża, potem przygotowań do Milenium. Abp Godowski dla młodych osób był autorytetem, reprezentował klasę, kul­turę osobistą.
   Abp Gocłowski to postać na Pomorzu legendarna. Bisku­pem został w 1984 r. Śmiało wsparł środowiska opozycyjne. Stał się pośrednikiem między Solidarnością a Kościołem. Uczestniczył w rozmowach w Magdalence, w przygoto­waniach do Okrągłego Stołu. Towarzyszył narodzinom PO, udzielał ślubu kościelnego Małgorzacie i Donaldowi Tuskom. Cieszył się ogromnym szacunkiem. Dlatego se­minaryjny kolega jest przekonany, że Rafał Sawicz funkcję kapelana abp. Gocłowskiego przyjął jako wyróżnienie. Zada­nie to powierzył mu nowy metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź.
   W kościelnym światku wielu jest przekonanych, że istota nominacji była taka, że Sawicz miał być „człowiekiem Głódzia” przy Gocłowskim.

środa, 13 marca 2019

Zielona służba


Służba Ochrony Państwa miała być elitarna, jak Secret Service w USA. A wyszło jak zwykle

PiS nigdy nie ufał Biuru Ochro­ny Rządu, Nie lubił tej forma­cji. Bo miała korzenie sięgające PRL, bo kwitła w czasie III RP, no i przewiniła w Smoleńsku. Dlatego szybko podjęto decyzję - likwi­dujemy BOR, powołujemy SOP. BOR był zresztą w kiepskim stanie, o czym świad­czyły wypadki z udziałem najważniej­szych osób w państwie.
   Rządzący doszli do wniosku, że wy­starczy dołożyć kompetencji i wymie­nić „tamtych” na „swoich”. Minął rok. Można się przyjrzeć, jak udała się „dobra zmiana” w ochronie.
   Starzy borowcy nie kryją rozżalenia.
- 15 lat jestem już w służbie, uczyli nas jeszcze ludzie z elitarnej izraelskiej jed­nostki ochrony - mówi funkcjonariusz.
- Jesteśmy „kulochwytami”, bierzemy na siebie atak, jeśli trzeba, - to my mamy zginąć zamiast osoby ochranianej. To na­prawdę trudna praca. Ale teraz nami po­miatają. „Psy" robią nam dyscyplinarki za byle co. Nawet za prywatną bluzę wy­stającą spod munduru na warcie.
    „Psy”, czyli policjanci. To z policji re­krutuje się nowe kierownictwo Służby Ochrony Państwa. - Z BOR zrobili sobie synekurę - dodaje inny oficer. Stary BOR określa nowych pogardliwym określe­niem „psiarnia”

wtorek, 12 marca 2019

Majordomus



Majordomus

Kiedyś Krzysztof Szczerski miał opinię interesującego teoretyka Unii Europejskiej. Dziś jak mówi Ludwik Dorn powie wszystko, co mu każą, bo stal się stuprocentowym oportunistą

Renata Grochal

Szefowi gabinetu prezydenta, Krzysztofowi Szczerskiemu, aż trzy dni zajęło zrozumienie, że popełnił błąd, mówiąc w radiowej Trójce o nauczycielach domagających się podwyżek, iż „nie mają obowiązku życia w celibacie” oraz że „ich także dotyczą transfery społeczne, ta­kie jak 500+”. Ta wypowiedź rozwścieczyła na­uczycielskich związkowców, którzy zapowiedzieli strajk, a także opozycję, która domaga się odwołania Szczerskiego. Jednak nie tylko ich, bo - jak przyznaje jeden z moich rozmówców w pała­cu prezydenckim - także prezydentowa Agata Kornhauser-Duda, która sama jest nauczycielką, była mocno zirytowana.
   - Pierwsza dama wie, jak słabo zarabiają nauczyciele. Poza tym Szczerski jako bezdzietny kawaler nie powinien nikomu udzielać rad na temat celibatu oraz posiadania dzieci - podkre­śla bliski współpracownik prezydenta. Dodaje, że Andrzej Duda już w weekend obsztorcował Szczerskiego za fatalną wypo­wiedź, która wywołała polityczną awanturę. Prezydent sam mu­siał się tłumaczyć za szefa gabinetu, gdy w poniedziałek gościł w Żaganiu i Bolesławcu.
   - Jestem przekonany, że pan minister nie chciał nikogo obra­zić ani urazić. Wyraził się bardzo niezręcznie, taka jest prawda - mówił prezydent. Szczerski dopiero w poniedziałek wieczo­rem, pod naciskiem Dudy, przygotował przeprosiny, które nada­ła Polska Agencja Prasowa. Jak mówią w pałacu, nie rozumiał, o co w ogóle jest cała afera.
   - On nie ma empatii. Chciał błysnąć elokwencją, a wyszło, jak wyszło - oceniaj eden z moich rozmówców. Przypomina, jak kie­dyś Szczerski o protestujących działaczach KOD powiedział, że to nie jest żaden bunt społeczny, tylko establishment, ludzie w futrach i norkach.

poniedziałek, 11 marca 2019

Przykład idzie z Moskwy



Telewizja Polska i media wspierające PiS coraz bardziej przypominają kremlowskie tuby propagandowe

Najważniejsza była spra­wiedliwość społeczna” - poinformował o no­wym programie rządu Dmitrij Kisielów, pro­wadzący główny program informacyjny „Wiesti niedieli” w państwowej tele­wizji Rossija 1. Emeryci dostaną pod­wyżki, a rodziny z trójką i więcej dzieci mogą liczyć na pomoc państwa w spła­cie kredytów hipotecznych i będą płacić niższe podatki. „Zasada ma być nastę­pująca: więcej dzieci, niższe podatki” - tłumaczył w materiale filmowym pre­zydent Władimir Putin. „Słychać było szelest banknotów, Putin operował try­lionami” - prowadzący „Wiesti niedieli” komentował obietnice prezydenta.
   Rosjanie są wdzięczni prezydentowi za pomoc. Kobieta z Primorskiego Kraju, która spodziewa się czwartego dziecka, cieszy się, że do spłacenia kredytu zo­stało jej dokładnie tyle, ile państwo do­płaci jej na ten cel - 900 tys. rubli (ok. 53 tys. zł). Inna kobieta, którą zostawił mąż i brakowało jej na życie, teraz będzie mo­gła trochę odetchnąć.
   Włączając „Wiadomości” TVP1, można mieć podobne wrażenia. Pre­zes Prawa i Sprawiedliwości przedsta­wia pakiet obietnic, nazwany „piątką Kaczyńskiego”. W głównym wydaniu „Wiadomości” wypowiada się pani Ka­rolina: „Wydatki są ogromne, już nie mówiąc o przedszkolu, to jeszcze ubra­nie, zabawki”. Autor materiału Marcin Szypszak zwraca uwagę, że wprowa­dzony trzy lata temu program 500+ po­maga jej zbilansować budżet domowy. „500+ to są w sumie też duże pieniądze” - przyznaje pani Karolina. Dziennikarz podkreśla, że PiS wywiązało się ze swo­jej obietnicy wyborczej i dlatego teraz „pani Karolina z dużą uwagą przysłu­chiwała się wczorajszej konwencji i no­wym propozycjom programowym PiS”.

sobota, 9 marca 2019

Kac niemoralny,Gra w gapę, W podkomisji smoleńskiej ciemno, głucho i mgła ,Jajko niespodzianka,Nie zadzieraj z prezesem,Gra w chińczyka,Czekajmy, aż odejdą,Panie Putin,żadnych tortur! i Spodnie marki Psycho Cowboy



Kac niemoralny

Akcje spółki Moralność na rynku zwanym naszym życiem publicznym stoją marnie. Za kilka miesię­cy pójdą w górę albo zamienią się w górę śmieci.
   Trudno się dziwić niskiej wycenie akcji spółki Moralność, skoro amoralność zapewnia bardzo dobre notowania spółki Władza. Bo fakt, że władza autorytarna i nieudolna jest też amoralna, to część problemu. Problemem może większym jest to, że milionom Polaków w ogóle to nie przeszkadza. Chyba nawet przeciwnie.
   Gdy słyszy się o wieżach Kaczyńskiego, dwójce Glapińskiego, posiadłości wynajmowanej przez NBP w Davos i dworku prezesa Orlenu remontowanym z pieniędzy podat­nika, trudno być może przypomnieć sobie, że PiS doszło do władzy na fali oczekiwania, że w życiu publicznym właściwa ranga zostanie przywrócona normom moralnym. Reakcją na Rywinland było moralne wzmożenie. W wersji pierwsze­go PiS objawiło się ze szczególną mocą w sprawie Barbary Blidy i doktora G., a jej symbolem był dyktafon jako gwóźdź do trumny w posiadaniu ministra Ziobry. Za drugiego PiS łamanie zasad nabrało cech systemowych. Nihilizm nie jest już bowiem domeną występków tej czy innej jednostki. Jest cechą charakterystyczną obecnej władzy.
   Za podłość, nieudolność, arogancję i kłamstwa funkcjona­riuszy państwa PiS kar to państwo nie przewiduje. Są za nie nagrody - premie, apanaże i awanse. Kłamstwa i podłość nie są w tym państwie problemem, jak długo służą amoralnej władzy. Lojalność absolutna ma absolutną moc wywabiania plam w życiorysach i tzw. życiu zawodowym. Amoralność nie jest tylko cechą charakterystyczną tej władzy. Jest ona poniekąd jej fundamentem. Im bardziej amoralny jest funk­cjonariusz władzy, tym bardziej jest umoczony. Im bardziej jest umoczony, tym bardziej jest dyspozycyjny. Im bardziej jest dyspozycyjny, tym bardziej jest użyteczny. Złamany krę­gosłup moralny może powodować dyskomfort, ale władza przewiduje dla posiadaczy takich kręgosłupów odpowied­nie rekompensaty. Za nieudolność i dokonanie zniszczeń nie łamie ona karier. Przeciwnie, często dostają one przy­spieszenia. A jeśli nawet są zwolnienia, to z solidną wkładką gotówkową w pakiecie.
   Spójrzmy na listę kandydatów PiS w eurowyborach. Pani Anna Zalewska nie wylatuje z hukiem z pracy za zdemolo­wanie systemu edukacji. Dostaje za to bonus - mniej więcej dziesięciokrotność nauczycielskiej pensji. Minister Kem­pa dostanie nagrodę za kpiny z pomagania uchodźcom. Mi­nister Szydło nie będzie skarcona za antyunijne filipiki, przyznawanie sobie premii, za „namsięnależyzm” i półto­raroczny relaks w gabinecie wicepremier ds. społecznych.

piątek, 8 marca 2019

Żydzi zastąpili uchodźców



Rozpoczynając polsko-żydowską wojnę o historię, PiS znów ma pokazać się wyborcom jako jedyny obrońca narodowej tożsamości, pamięci i majątku, podczas gdy opozycja po staremu reprezentuje obce interesy

Zwycięska kampania PiS w 2015 roku została przez Jarosława Kaczyńskiego zbudowana na dwóch fun­damentach - 500+ oraz propagandowej ofensywie przeciw­ko uchodźcom, których miała do Polski sprowadzić Unia Europejska za zgodą rządu PO. Kampanię 2019 roku prawica także buduje na obietnicy poszerzenia socjalnych transferów. A słabo już ist­niejący w świadomości społecznej temat islamskich uchodźców został zastąpio­ny przez konflikt polsko-żydowski, który równie silnie przeciwstawia sobie Pola­ków i obcych. I znów ma zaprezentować PiS jako jedyną partię broniącą tożsa­mości, pamięci, majątku, podczas gdy opozycja po staremu reprezentuje obce interesy, a w stosunku do polskiej histo­rii uprawia politykę wstydu.

czwartek, 7 marca 2019

Wykadrowany



W wyniku zderzenia historii z polityką z wystawy „Polska droga do NATO" usunięto kadr z Bronisławem Geremkiem. Przypominamy więc, jak naprawdę było 20 lat temu, kiedy wchodziliśmy do NATO.

Stolik, przy którym podpisywano protokół potwierdzający akcesję Polski, Czech i Węgier do NATO, był mały. Nad większymi meblami miał jednak tę przewagę, że to przy nim pre­zydent Harry Truman podpisał dokumenty wprowadzające w życie „doktrynę Trumana”, bez której nie wyklułoby się NATO.
   Truman złożył podpis 12 marca 1947 r. Do­kładnie 52 lata później przy tym stoliku zasiadł prof. Bronisław Geremek, minister spraw zagranicznych RP. Nic w tym wyda­rzeniu nie było przypadkiem, bo Amerykanie wiedzą, jaką siłę mają symbole. I symbolika sprawiła, że zdjęcie z tego wydarzenia zniknęło z wystawy „Polska droga do NATO”, którą przygotowano z okazji szczytu NATO w Warszawie w lipcu 2016 r.

Show
Kuba Ostałowski do Stanów Zjednoczonych leciał jako do­świadczony fotoreporter „Rzeczpospolitej”. W podróż wybrał się po polsku, z pętem kabanosów w torbie. Kabanosy wiózł dla spragnionego polskości korespondenta „Rzepy". Zabrali mu je już na lotnisku w Nowym Jorku. I nie był to jego ostatni kontakt ze stróżami prawa za oceanem.
   Rzut oka na cztery rolki filmów zrobionych w miejscowości Independence daje pojęcie o frustracji, którą musiał przeżywać na miejscu. Płasko, pusto, trudno powiedzieć, że ładnie. Przy­klejona do Kansas City miejscowość swoją niezależność tery­torialną utrzymała dzięki historycznym zasługom. W Indepen­dence formowano karawany osadników wyruszające na podbój Zachodniego Wybrzeża. Pozycję miasteczka ugruntował Harry Truman, którego ojciec był handlarzem koni. Rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania. Kiedy przyszedł czas puścić Harry’ego do szkoły, mieszkali akurat w Independence. Tru­man na tyle zżył się z miastem, że to właśnie w nim u fundował swoją bibliotekę. A że społeczność naznaczona była mormońską prostotą i oszczędnością, do obiektu „przyklejono" jeszcze lokalną szkołę podstawową.
   W efekcie rządowe delegacje, które przybyły do Independen­ce 12 marca 1999 r., dostały do dyspozycji szkolne sale z minia­turowymi krzesełkami, małymi ławeczkami i wykładzinami w misie. Mierzący 198 cm Ostałowski mebelkami się nie przej­mował, nie miał czasu, żeby usiąść. Na miejscu był jedynym fotografem z Polski. Wiele redakcji czekało na jego zdjęcia. Mu­siał się uwijać. Tym bardziej że pod względem fotograficznym wydarzenie było wyzwaniem, bo sama uroczystość sprawiała wrażenie przygotowanej naprędce. Dziennikarska intuicja go nie zawiodła. W pierwszej wersji podpisanie protokołu miało być czystą formalnością, zrealizowaną na poziomie ambasa­dorów w zaciszu Departamentu Stanu.
   Strona polska naciskała, żeby podnieść rangę wydarzenia. Rząd AWS potrzebował ogrzać się w świetle tego sukcesu. Amerykanom nie było to na rękę. Administracja prezydenta Billa Clintona, osłabionego przez aferę z Moniką Lewinsky, nie chciała, żeby ktoś skradł mu show przygotowywany na kwiet­niowy szczyt NATO w Waszyngtonie. Independence znalazło się pośrodku drogi.

środa, 6 marca 2019

Ręce na pokład

Koalicja opozycyjnych formacji buduje okręt, który na jesieni ma zatopić PiS. Wiele zależy jedna kod majowego starcia w wyborach do europarlamentu oraz tego, czy antypisowski statek będzie sterowny.

Jeszcze rok temu było tak: miękkie lądowanie na podrzeszowskim lotnisku i szorstkie przyjęcie. A wy tu cze­go?! - zaczepiano wysiadających z samolotu parlamen­tarzystów Platformy a i sama objazdówka po ucho­dzącym za matecznik PiS Podkarpaciu do łatwych nie należała. Nie tylko zresztą tam niechęć i gorzkie słowa mieszały się z pretensją, że opozycja jest podzielona i nic nie robi. Dziś jest inaczej. Kiedy w ubiegłym tygodniu Sła­womir Neumann znów lądował w Jasionce, nie spodziewał się aż takiej zmiany nastrojów: były słowa wsparcia, prośby o selfie, a na spotkaniach Klubów Obywatelskich w Przemyślu i Dę­bicy pełne sale. Coś się zmienia - twierdzą politycy opozycji.
I nie chodzi nawet o sondaże, które już kilkakrotnie pokazały, że połączone siły antyPiSu są w stanie pokonać obóz władzy. Ale właśnie o mobilizację ludzi. Na dowód senator Bogdan Klich odczytuje esemesy od znajomych, którzy chcieliby jakoś pomóc w kampanii: tu popularna przed laty aktorka, dziś już dystyngowana dama, deklaruje, że będzie „emisariuszką Ko­alicji Europejskiej w terenie”, dalej kolega proponuje, że może być „nawet ochroniarzem” przy wyborach, inni ślą pochwały, że udało się zjednoczyć.
   Także biznes - jak opowiadają politycy PO - czuje, że zmie­nia się wiatr, i zaczyna „szukać linków” z opozycją. Opowieści o przedsiębiorcach, którzy swoje interesy powiązali z pań­stwowymi spółkami, ale teraz przekonują - prawie jak głosu­jący za ustawą o SN Jarosław Gowin - że się nie cieszą, brzmią niekiedy wręcz komicznie, ale potwierdzają tylko to, o czym pisaliśmy wielokrotnie: kapitał w Polsce jest ostrożny na zapas i układa się pod władzę (POLITYKA 2/17).
   A że w PiS i okolicy sytuacja jest napięta, potwierdzają nawet przedstawiciele obozu rządzącego. W nieoficjalnych rozmo­wach przyznają, że kolejne afery się nawarstwiają i że tama może w końcu pęknąć, a wówczas nawet sypanie socjalnymi prezentami nie wystarczy. Gdyby nie afera KNF, sprawa prote­gowanych prezesa Glapińskiego i zabójstwo Pawła Adamowi­cza, można było myśleć o odwróceniu kolejności tegorocznych wyborów (PiS na przełomie roku pozostawił sobie budżeto­wą furtkę). Bo zarówno przedstawiciele władzy, jak i opozycji uważają, że wygrana w pierwszym wyborczym starciu ponie­sie kolejną kampanię. A wybory do Parlamentu Europejskiego wydają się dla PiS trudniejsze. - Gdyby sekwencja była inna i poprzedziły je wybory krajowe, nie miałyby dla nas większego znaczenia - mówi jeden z polityków obozu rządzącego. A tak i o europarlament trzeba się bić.
   W partii Kaczyńskiego doskonale wiedzą, że w silnie pro­europejskim społeczeństwie przegrywają w grze pod hasłem „Eu­ropa!”, więc próbują przerzucić piłkę na krajowe boisko. Stąd w przededniu kampanii do PE rządzący niewiele mówią o po­lityce zagranicznej czy kwestiach bezpieczeństwa, wyciągają za to obietnice szykowane na kampanię o Sejm i Senat. Chcą tym samym uciec od niewygodnych pytań o naszą pozycję w UE, międzynarodowe blamaże (jak choćby ostatnio w związku z kon­ferencją bliskowschodnią) i rujnowanie wizerunku Polski.

wtorek, 5 marca 2019

Ścigany



Rozmowa z Grzegorzem Ślakiem, byłym prezesem Rafinerii Trzebinia, o trudnym losie byłych menedżerów spółek Skarbu Państwa.

Adam Grzeszak: - Co kilka dni do aresztu trafiają menedżerowie, którzy jeszcze kilka lat temu byli prezesami lub członkami zarządów dużych spółek Skarbu Państwa - Grupy Lotos, Azoty, PKN Orlen, PKP Cargo, KGHM. Śledzi pan te doniesienia?  
Grzegorz Ślak: - Śledzę. Bardzo im współczuję, wiem, co przechodzą i co jeszcze ich czeka.
Czeka ich karząca ręka sprawiedliwości.
Raczej wiele lat postępowań proku­ratorskich, procesów sądowych, prze­słuchań, dochodzeń. Żmudnego udo­wadniania rzeczy zupełnie oczywistych, tłumaczenia mechanizmów' gospodar­czych, które dla menedżera są jasne i proste, a dla prokuratora nie bardzo. Ich życie zmieni się w koszmar nieustannych konsultacji z adwokatami, stawiania się na niekończące się przesłuchania, a po­tem latami trwające rozprawy sądo­we. Zmieni się też ich życie zawodowe, bo nikt ich teraz nie zatrudni, a i z samo­dzielnym prowadzeniem biznesu będą
mieli spory kłopot. Bo kto będzie chciał prowadzić interesy z kimś, na kim ciążą poważne prokuratorskie zarzuty? Długo przyjdzie im żyć z piętnem podejrza­nych. Muszą się przyzwyczaić, że media będą o nich pisały, używając inicjałów, na zdjęciach zasłaniając im oczy, choć wszyscy będą wiedzieli, o kogo chodzi. Zarzuty prokuratorów' będą traktowane jak sądowe orzeczenia winy. A po latach, jeśli uda im się wreszcie udowodnić swoją niewinność, nikogo to już nie bę­dzie interesowało.
Są niewinni?
Tego nie wiem, o tym może rozstrzy­gać niezawisły sąd. Ale czytając o za­rzutach, mam sporo wątpliwości. Wiem za to, że nie zasłużyli, by ich traktować jak groźnych bandytów. Te demonstra­cyjne zatrzymania o szóstej rano przez zamaskowanych agentów, te zdjęcia z doprowadzania ich do prokuratury za­kutych w kajdanki - po co to wszystko? Przecież ci ludzie nie ukrywali się, nie uciekali za granicę, często wcześniej sta­wiali się już w prokuraturze. Tu chodzi
tylko o demonstrację siły, by tych ludzi już na starcie pognębić i upokorzyć.
Przemawia przez pana gorycz własnych doświadczeń. Aresztowanie Grzegorza Ślaka, byłego prezesa Rafinerii Trzebinia, było w 2006 r. sporym wydarzeniem. Prokuratura ogłosiła wówczas wielki sukces, przekonując, że rozbiła groźną mafię paliwową.
Był pan członkiem mafii?

poniedziałek, 4 marca 2019

Polowanie z nagonką



Po serii głośnych zatrzymań pod wątpliwymi zarzutami byłych prezesów spółek skarbu państwa tylko desperaci będą szukać zajęcia na państwowych stołkach

Radosław Omachel

Dzwonek do drzwi bladym świtem, efektowne za­trzymanie, przesłuchanie, prokuratorskie zarzu­ty, a wieczorem obszer­ny materiał w „Wiadomościach” TVP. Na taki przebieg dnia muszą się szy­kować byli menedżerowie spółek skar­bu państwa zwykle wtedy, gdy rząd ma wizerunkowe kłopoty. Funkcjonariu­sze odwiedzili m.in. domy byłych za­rządzających z Zakładów Chemicznych Police, PKN Orlen, Grupy Lotos, PKP Cargo, Węglokoksu, Enei, a w ubiegłym tygodniu tych z Petrobalticu, W każ­dej chwili zatrzymani mogą zostać ko­lejni szefowie spółek energetycznych, kolejowych, wydobywczych czy che­micznych. Nawet jeśli podstawy do sta­wiania zarzutów są dęte.

TRZY LATA PO AUDYCIE
Maj 2016 roku W ramach tzw, au­dytu rządów koalicji PO-PSL mini­ster infrastruktury Andrzej Adamczyk wylicza błędy i wypaczenia poprzed­niej ekipy, min. zakup przez PKP Cargo czeskiej spółki AWT przewożącej głów­nie węgiel i koks. Powód? Za 80 proc. udziałów Cargo zapłaciło 103 mln euro. Nowe władze zamówiły u pracownika szczecińskiej uczelni ekspertyzę, z któ­rej wynika, że spółka przepłaciła mniej więcej dwukrotnie. Sprawa idzie do prokuratury.
   Najpierw zajmował się nią śledczy z Warszawy, potem z Łodzi. W koń­cu trafiła w ręce Jerzego Ziarkiewicza. To prokurator z Zamościa, oddelego­wany jesienią przez prokuratora gene­ralnego Zbigniewa Ziobrę na p.o. szefa lubelskiej Prokuratury Regionalnej. To znaczący awans, ale w połowie marca zapadnie decyzja, czy delegacja zosta­nie przedłużona. Wszystko zależy od efektów pracy.
   18 lutego „Gazeta Wyborcza” publiku­je kopię dowodu wypłaty 50 tys. zł, któ­re austriacki deweloper miał przekazać wskazanemu przez Jarosława Kaczyń­skiego księdzu. Dzień później policja robi pobudkę byłemu prezesowi PKP Cargo Adamowi Purwinowi i trzem jego współpracownikom.

niedziela, 3 marca 2019

Jak Eskimos zbierał jabłka



Minister rolnictwa wymyślił, jak odebrać PSL głosy sadowników za pieniądze polskich podatników.

W sadach zima, ale właści­ciele jabłek przemysło­wych nie tracą nadziei, że jeszcze je sprzedadzą. Minister im to obiecał. Z przekazem o interwencyjnym skupie jabłek Jan Krzysztof Ardanowski ruszył na wieś przed wyborami samorządo­wymi. Sadownicy byli wściekli, bo firmy skupowe płaciły zaledwie 10 gr za kilo­gram owoców przemysłowych, zanosi­ło się, że nadwyżka ponad miliona ton jabłek pozostanie na drzewach. Inter­wencja państwa wydawała się błogosła­wieństwem. „Zdjęcie z rynku” co naj­mniej 500 tys. ton owoców miało służyć stabilizacji, czytaj: podniesieniu cen rynkowych.
   Nikt nie zwracał uwagi na to, że ope­rację ma prowadzić firma Eskimos SA. notowana na NewConnect. Kontroluje ją tajemniczy Fundusz Inwestycyjny Ru­bikon, zarejestrowany w Krakowie. Pre­zes Stanisław Sulima ma w nim 25 proc. Firma Eskimos do tej pory nie wyprodu­kowała ani litra koncentratu jabłkowe­go. Nikt nie pytał, dlaczego akurat ona i w jaki sposób została wyłoniona.
   Sadownicy ze słów ministra zapamię­tali to. co było dla nich najważniejsze, a co dotarło do nich za pośrednictwem portaluspozywczego.pl: .Firma nie dość. że będzie płaciła dwa razy więcej niż do­tychczas proponowały skupy, to będzie też płaciła zaliczkowo za jabłka dostar­czane w późniejszym terminie. W dodat­ku rolnicy otrzymają pieniądze w ciągu 7 dni po dostawie”.

sobota, 2 marca 2019

Chwała dinozaurom,Kasa na głosy,Bez uprawnień,Komedia na wojnie,Pytanie życia i To nie jest Szwecja,Bęcki od zagranicy



Chwała dinozaurom

Seniorom szacunek należy się z zasady. A naszym szczególnie. Bo to najlepsza generacja. „Dinozaury, leśne dziadki, dziadostwo” - sło­wa znanego szermierza walki z wykluczeniami o oponen­tach mogły szokować. Nie wiadomo tylko, czy bardziej arogancją, czy brakiem instynktu samozachowawcze­go przejawiającym się w szarży na elektorat zawsze naj­bardziej aktywny Ale nie ma co się tu nad autorem tych słów pastwić. Traktowanie starszych z góry, uznawanie, że po przekroczeniu pewnego wieku produkt ludzki nie jest już zdatny do wykorzystania, a delikwent powinien zjeż­dżać do zajezdni, jest u nas dość powszechne. Dojrzałość desperacko obroniła się jeszcze w pierwszej edycji „Big Brothera”, w której wygrał strażnik miejski Janusz Dzię­cioł. Ale potem była już wyłącznie w odwrocie. I na ekranie, i przed nim. Na ekranie zaczęła królować młodość w wer­sji z Instagrama. Przed ekranem zaś widzów też podzielono na lepszych i gorszych. Lepsi mieli według reklamodawców mieścić się w tzw. grupie komercyjnej, czyli mieć od 16 do 49 lat. W swej łaskawości górną granicę przesunięto o lat 59, ale tak, by nie było żadnych złudzeń - powyżej lego progu jest już szrot.
   O ile lekceważenie ludzi starszych przez komercyjne tele­wizje i reklamodawców można jakoś pojąć, o tyle? przedziw­na jest pogarda okazywana im przez polityków. Żeby było ciekawiej, przez tych, którzy tak strasznie oburzali się na „babcie w moherowych beretach i przez tych, którzy wal­kę z wykluczeniami mają na sztandarach. Starszymi ponie­wiera się u nas notorycznie. To z nich kpiono, gdy w mrozy i upały protestowali przeciw zamachowi na Trybunał Kon­stytucyjny i na sądy. To ich nazywano „gorszym sortem”. To im serwowano „komunistów i złodziei”, „ubeckie wdowy” i „element animalny”. Ileż było szyderstw z demonstracji KOD, które nawet kiedy były liczne, to zalatywały niektó­rym naftaliną, gdy tymczasem dziarska młodzież donośnie informowała o sobie stolicy i Polsce rykiem na demonstracji w Święto Niepodległości.
   Gdy demonstrowali ludzie w większości po pięćdziesiątce, narzekano, że to nie ci. Gdy na dzień czy dwa, półtora roku temu, pojawiła się na demonstracjach młodzież, paru socjo­logów wpadło w ekstazę, szykując się do pisania rozprawek o przebudzeniu młodego pokolenia. Przebudzenie trwało jednak krócej nawet niż istnienie pokolenia JP II. I gdy fre­kwencja w ostatnich wyborach samorządowych była rekor­dowa, to znowu grymaszono, że to nie ci głosowali. A niby dlaczego nie ci? Czy ci, którym zależy, są gorsi tylko dlatego, że dwie trzecie młodych wybory ma w nosie? Może przyjdzie czas, gdy przed tymi aktywnymi, w większości starszymi, ktoś się nisko pokłoni i bardzo im podziękuje. Bo jest za co. Za trzy ostatnie lata i nie tylko.