Jarosław Kaczyński
nigdy nie lubił: ludzi Lecha. „Byli niemoralni i nielojalni do tego żenująco
się przymilali” - rzucił kiedyś w Sejmie. Skąd w nim ta niechęć?
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Lech Kaczyński
wiedział, że brat nie przepada za jego współpracownikami. Podczas wieczornych
spotkań z muzealnikami, które najczęściej odbywały się na kwiecistych sofach
jednego z gabinetów pałacu prezydenckiego, często na ten temat żartował: - Jak
kiedyś mnie zabraknie, to nie zagrzejecie miejsca w PiS.
I nie zagrzali. Małgorzaty
Bochenek, zaufanej współpracownicy Lecha Kaczyńskiego z Kancelarii
Prezydenta, Jarosław nie chciał nawet przyjąć na rozmowę. Andrzej Urbański,
były szef Kancelarii Prezydenta, od lat nie może się doczekać od niego żadnej
oferty, a rozprawa z grupą współpracowników Lecha związanych z Muzeum
Powstania Warszawskiego nie potrwała długo. Jeszcze jesienią 2010 r., czyli
kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej, z partii wylecieli Elżbieta Jakubiak,
Paweł Kowal, Jan Ołdakowski i Lena Dąbkowska-Cichocka. W ślad za nimi od
Jarosława odbiło związane z Lechem środowisko „Teologii Politycznej”: Dariusz
Karłowicz, Dariusz Gawin i Marek Cichocki.
W efekcie w PiS pozostało tylko
czworo byłych współpracowników prezydenta: Anna Fotyga, Maciej Łopiński, Jacek
Sasin i Andrzej Duda. Była szefowa MSZ co prawda w partii jest, niedawno
dostała się nawet do Parlamentu Europejskiego, ale pozycji, jaką miała za życia
Lecha Kaczyńskiego, nigdy już mieć nie będzie. Jej notowania u prezesa po prostu
nigdy nie były wysokie. Podobnie jest z Łopińskim, wieloletnim przyjacielem
prezydenta, którego trudno dziś zaliczyć do grona ludzi bliskich Jarosławowi.
Z kolei partyjne awanse Sasina i Dudy nie miały z Lechem Kaczyńskim wiele
wspólnego. Żaden z nich nie był człowiekiem Lecha Kaczyńskiego - obaj trafili
do jego kancelarii dzięki politycznej protekcji PiS.
To, że prezes usunął ze swojego
otoczenia współpracowników brata lub w ogóle ich do siebie nie dopuścił, jest
faktem. Zagadką pozostają motywy.