piątek, 31 lipca 2015

Polski cud stoczniowy



Trawestując Marka Twaina - informacje o śmierci polskich stoczni okazały się mocno przesadzone. Branża jest w natarciu, zatrudnia już ponad 30 tys. osób.


PAWEŁ ROŻYŃSKI

Chciałbym stanowczo zaprote­stować przeciw stwierdzeniu, że ten przemysł „odżywa” Nie przestał istnieć, a teraz szybko się rozwija - mówi Jerzy Czuczman, dyrektor Biura Związku Pracodawców „Forum Okrętowe” które skupia pięć stoczni i prawie 50 kooperujących firm.
- Ktoś przedwcześnie nas uśmiercił - dorzuca Marek Siemaszko, prezes stoczni Safe z Gdańska. - A przecież upadły tylko przedsiębiorstwa państwowe. Te prywatne, które z nimi współpracowały, przerzuciły się na usługi dla stoczni zagranicznych i zaczęły produkować statki. Nie robimy wielkich masowców, ale lepszy mniejszy specjali­styczny statek niż dziesięć stalowych pudeł do przewozu ładunku.
Nasz przemysł stoczniowy wraz z firmami kooperującymi miał w 2014 r. ponad 10 mld zł przychodów. Na Polskę przypada 12 proc. wartości remontów statków i 5 proc. budowy nowych jednostek w Europie. - Daje nam to drugie miejsce w Europie po Niemczech i piąte na świecie - przekonuje Przemysław Roth, członek zarządu Rolls-Royce Polska.
Spekuluje się, że Brytyjczycy wybudują w Gdańsku fabrykę silników okrętowych.
Nasze zakłady produkują więcej niż - aż trudno w to uwierzyć - Francja czy Wielka Brytania (nie licząc produkcji dla marynarki wojennej). W 2009 r. w przemyśle stocz­niowym zatrudnionych było 23 tys. ludzi, obecnie - 32 tys.
Co ważne, stocznie produkują coraz wię­cej. W ubiegłym roku ich przychody wzrosły o ponad 10 proc. - W tym roku wzrost może być jeszcze szybszy - przekonuje Jerzy Czuczman.
Stocznia Remontowa Shipbuilding w Gdańsku ma wypełniony kalendarz do końca 2016 r. Na pochylni i przy nabrzeżu stoją kadłuby 18 budowanych statków. Niszczyciel min Kormoran 2 to pierwszy po 30 latach nowy okręt dla polskiej Marynarki Wojennej. Za nim widać m.in. fragmenty promów z napędem na LNG przeznaczonych dla Kanady i arktyczny kontenerowiec, jeden z pięciu zamówionych przez Duńczyków do obsługi portów na Grenlandii. Ma wzmoc­nioną konstrukcję kadłuba i może pływać wśród kry i przy temperaturze -35 st. C. W te rejony zapuszczać się raczej nie będzie długa na 100 m trzymasztowa fregata dla kadetów Wyższej Szkoły Morskiej Algierii. Czeka na planowane we wrześniu wodo­wanie. Zaprojektowany w Polsce żaglowiec, z załogą liczącą 222 osoby, ma być chlubą tego afrykańskiego kraju i pełnić funkcje reprezentacyjne. W stoczni robi się już tak ciasno, że trudno wcisnąć nowy kadłub.

czwartek, 30 lipca 2015

Wojna chwilówkowa



Prawo pisane pod presją biznesu. Posłowie w uścisku z lobbystami. Dziennikarze na usługach PR-owców. Smutny panowie ze służb w tle. Tak powstała ustawa, nad którą pracuje parlament.

WOJCIECH CIEŚLA, MICHAŁ KRZYMOWSKI

Jedenasty czerwca, pierwsze czytanie usta­wy antylichwiarskiej. W sali sejmowej prawie pusto. Co ldlka minut z galerii nad głowami posłów słychać pojedyncze energiczne bra­wa. To Jarosław Ryba, szef Związku Firm Pożycz­kowych (ZFP), oklaskami nagradza posłów, którzy zgłaszają zastrzeżenia do przepisów.
Krystyna Skowrońska z PO, szefowa komisji fi­nansów, wkracza na mównicę. - Atmosfera przy procedowaniu nie jest dziś najsympatyczniejsza. W naszym posiedzeniu uczestniczą przedstawicie­le Związku Firm Pożyczkowych i mam prośbę, aby pan marszałek sprawdził, kto ich zaprosił - mówi.
ZFP reprezentuje interesy firmy Vivus. To po­życzkowy potentat - przedstawia się jako start-up z łotewskimi korzeniami. W rzeczywistości zyski z niego czerpie moskiewski oligarcha Oleg Bojko. Portal euobserver.com kilka miesięcy temu umieścił go w gronie Rosjan - zaufanych Władimira Putina, którym grozi zakaz wjazdu do Unii.
Gdy kilka dni później dzwonimy do posłanki Skowrońskiej, żeby się dowiedzieć, kto wpuścił do Sejmu Jarosława Rybę, ta niespodziewanie rzuca słuchawką. Dziwne.
- Kto pana zaprosił? - pytamy Rybę.
- Wolałbym nie mówić.
- Dlaczego?
- W prasie ukazało się na nasz temat dużo nieści­słości, nie chciałbym, żeby ktoś miał przez nas kłopo­ty. Znalazłem się tam trochę przypadkowo. Zaprosił mnie poseł, który nie ma nic wspólnego z ustawą.
Sprawdzamy w Kancelarii Sejmu, Rybę zapro­sił Norbert Wojnarowski, poseł PO, partyjny kolega Skowrońskiej. Wcześniej w tym roku był w Sejmie pięć razy, wprowadzał go m.in. poseł Arkadiusz Mu­larczyk z Solidarnej Polski.

środa, 29 lipca 2015

Okolice baldachimu



Zeszły rok stał w naszej polityce pod znakiem pychy ujawnionej w nagraniach z restauracji Sowa i Przyjaciele. W tym roku pycha trzyma się mocno, ale została zdetronizowana przez obłudę. Co jest zgodne z trendem pokazu­jącym wzrost poparcia dla PiS.
Ponad dekadę temu, gdy władzę przej­mował SLD, publicystka „Gazety Wybor­czej” radziła jego politykom, by pamiętali, że - choćby ze względów' historycznych - tej partii wolno mniej. Jak to z radami publicystów, nawet sensownymi, i ta zo­stała zignorowana, czego efekty widzimy. Partia jeszcze żyje, ale jest na kończącej się kroplówce. Dziś po władzę zmierza inne ugrupowanie, którego członkowie i me­dialni poplecznicy mają silne przekonanie, że wolno im zdecydowanie więcej niż in­nym. Właściwie wszystko im wolno.
W PiS i w jego okolicach zdaje się domi­nować poczucie, że jest to partia wyjątko­wa, lepsza niż inne. Toż prezes Kaczyński nieraz mówił o „ludziach z naszego kręgu kulturowego” i dawał wyraz swego głębo­kiego przekonania o moralnej wyższości PiS. To PiS reprezentuje polskość, to PiS ucieleśnia tradycję, to PiS jest nośnikiem szczytnych idei, to PiS walczy o moral­ność, której - jak powiedział prezes - „je­dynym źródłem w Polsce jest Kościół”. To PiS ma błogosławieństwo episkopa­tu, przepraszam, ePiSkopatu, z którym to ePiSkopatem „całkowicie się zgadzam w sprawach moralności”, jak zadeklarował Andrzej Duda.
Elekt dość bezceremonialnie manifestu­je zresztą swą religijność. Czyni to w spo­sób, który nigdy by nie przyszedł do głowy ani prezydentowi Wałęsie, ani prezyden­towi Komorowskiemu, ani prezydento­wi Kaczyńskiemu, ludziom wierzącym, ale bez ostentacji. W ramach reprezen­towania wszystkich Polaków - do czego się zobowiązał - powiedział ostatnio, że dzieło reformy kraju „jako ludzie wierzą­cy zdołamy zrealizować lepiej, uczciwiej i rzetelniej”. Tak oto pierwszy za chwi­lę obywatel RP dokonał podziału obywa­teli na lepszych i gorszych w zależności od wyznania. To z całą pewnością zgod­ne z konstytucją, na którą za chwilę będzie przysięgał.

Grzegorz Bierecki Oligarcha Kaczyńskie



Waldemar Kuchanny

Senator PiS Grzegorz Bierecki w poprzednim roku zarobił:
- 1 635 000 zł w swoim miejscu pra­cy (jako prezes zarządu fundacji Sanitas oraz doradca zarządu Towarzystwa Zarządzającego SKOK sp. z o.o.);
- 5 948 000 zł z tytułu posiadanych udziałów w trzech spółkach jawnych (Arenda, MP 59, SIN);
- 4 076 000 zł jako dochód z tytułu bycia członkiem zarządu (SKOK Hol­ding) oraz zasiadania w kilkunastu ra­dach nadzorczych.
Razem: 11 659 000 zł.

To oczywiście nie wszystko, ale drobnych na waciki, czyli senatorskiej diety, nie warto wymieniać i mu doli­czać.
Dla porównania: najlepiej zarabia­jącym prezesem banku w Polsce jest Luigi Lovaglio, prezes banku Pekao SA. Jego pensja plus różnego ro­dzaju premie to w sumie 8,3 min zł za 2014 r. Przy czym Pekao SA jest bankiem o aktywach 10 razy więk­szych niż kasy oszczędnościowo-kre­dytowe.
Roczne dochody na takim poziomie senator Bierecki odnotowuje rok w rok, przynajmniej od czasu, gdy musi składać oświadczenie majątko­we. Warto przy tym zwrócić uwagę nie tyle na ich wysokość, ile na źródła. Najwięcej Bierecki zarobił jako wła­ściciel spółek, o których jego służby medialne twierdzą, że nie są podmio­tami związanymi z systemem SKOK.

wtorek, 28 lipca 2015

Czy Bóg lubi seks ?



O in vitro, leczeniu z homoseksualizmu, masturbacji, dotykaniu dzieci i co z tym robią księża - opowiada seksuolog, prof. Andrzej Jaczewski.

Rozmawia WOJCIECH STASZEWSKI

To mamy ustawę! - profesor Ja­czewski wita mnie z radością, bo prezydent Komorowski właś­nie podpisał ustawę o in vitro. Profesor na swoim błogu gwałtownie się tego doma­gał, wzywał nawet Naczelną Izbę Lekar­ską, by dała odpór naciskom episkopatu: „Metodę potępiają amatorzy i ignoranci, którzy nie chcą dopuścić do prawnej re­gulacji. A środowisko lekarskie - jedyne kompetentne w oparciu o wiedzę facho­wą - milczy!”.

NEWSWEEK: Toczył pan wojnę z Kościo­łem w sprawie in vitro.
ANDRZEJ JACZEWSKI: Jestem przekona­ny, że Kościołowi na tych zarodkach gów­no zależy. Że to jedynie pretekst do walki o władzę. Jak pracowałem w szpitalu i ko­bieta poroniła albo urodziła przedwcześ­nie martwe dziecko, to nikt się tym nie przejmował. Ksiądz nie organizował po­grzebu, tylko się to ciało wrzucało do pie­ca. Skąd więc taki kult zarodków?

To ja zostanę adwokatem Kościoła. Czy jako lekarza nie przeraża pana, że otwieramy niebezpieczną furtkę? Że za sto lat wszyscy będą stosować in vitro, żeby wpływać na cechy dziecka?
- Nie wyobrażam sobie, co będzie nawet za 50 lat. To już nie jest mój kłopot. Mam 86 lat.

Ale dzisiaj powstaje ustawa w tej sprawie i pan zabiera głos.
- Wie pan, ja jestem przeciwny aborcji. Ale uważani, że nie mamy prawa zabraniać tego kobiecie. To jej odpowiedzialność, jej poczucie przyzwoitości. Jak studiowałem medycynę, to do zakładu medycyny sądo­wej na ul. Oczki przywożono przeciętnie raz dziennie zwłoki jakiejś dziewczyny, która zmarła po poronieniu wywołanym przez znachorkę. Jak dziś pamiętam taką, której z macicy wyjęliśmy sosnową gałąz­kę. Jeżeli to ma się tak odbywać, to niech odbędzie się w szpitalu.

A jak się to ma do in vitro?
- Tak samo. Dyskutowaliśmy dziś z antro­pologiem profesorem Napoleonem Wolańskim, od kiedy zaczyna się człowiek. Doszliśmy do tego, że od momentu, w którym zapłodniona komórka jajowa zaimplantuje się w macicy i zaczyna się rozwijać. Póki to nie nastąpi, zygota jest dopiero materiałem na człowieka. Wszy­scy ginekolodzy wiedzą, że na jedną cią­żę, która się rozwinie, jest wiele poronień naturalnych. Tak jak pod drzewem owoco­wym leży mnóstwo owoców, które nie doj­rzewają - bo jest ich za dużo i są zrzucane. Sama natura reguluje pewne rzeczy.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Brzeszcze niespokojne



Kandydatka na premiera robi podobną karierę jak Kazimierz Marcinkie­wicz - jej dawny kolega partyjny i szef rządu w okresie je­sień 2005 - lato 2006. Oboje zostali wyciągnięci z kapelusza przez ilu­zjonistę Jarosława Kaczyńskie­go. Oboje są mistrzami populizmu.
Łączy ich ciche wsparcie me­diów, które pomijają niewygod­ne fakty z życiorysów. W przypad­ku „Kaza” Marcinkiewicza była to przeprowadzona na początku lat 90. XX w. dzika dekomunizacja dyrekcji przedszkoli i szkól z terenu dawne­go województwa gorzowskiego. Ope­racja nielegalna i zwyczajnie głupia, motywowana m.in. klerykalnymi za­pędami podrywacza Marcinkiewi­cza. Skończyła się licznymi protesta­mi społecznymi - w tym największą manifestacją w Gorzowie Wielkopol­skim od czasu stanu wojennego.
Prawicowe media, opisując kan­dydatkę PiS na premiera, starannie unikają głębszej analizy jej siedmio­letniego burmistrzowania w Brzesz­czach. Zwracają uwagę, że w 1998 r., kiedy obejmowała ten urząd, była najmłodszym włodarzem gminy w Małopolsce. Dodają do tego, że była pierwszą kobietą burmistrzem górniczych Brzeszcz. Ale jej rządy nie należały do udanych. Potwierdza to lektura dokumentów.

piątek, 24 lipca 2015

IN VETRO Z MIŁOŚCI



MARIA BĄK-ZIÓŁKOWSKA I ADAM ZIÓŁKOWSKI, RODZICE PIERWSZEGO POLSKIEGO DZIECKA Z IN VITRO: Próbowaliśmy wszystkiego. To była nowa metoda, którą wtedy odbieraliśmy jako dar boży.

ANNA GOC: Po przeczytaniu kazania abp. Dzięgi po raz pierwszy w życiu nie poszedł Pan na niedzielną mszę.
ADAM ZIÓŁKOWSKI: Na początku nie wie­działem, co gorsze: pójść czy zostać w domu.

Rozmawiali Państwo o tym?
MARIA BĄK-ZIÓŁKOWSKA: Byliśmy zdru­zgotani tym, co przeczytaliśmy. To była po­tworna niedziela. Nie wyobrażałam sobie, żeby mąż po takich słowach mógł pójść na mszę. On nie był chyba jeszcze zdecydowa­ny. Powiedziałam mu: idź, ale z zawieszoną
na szyi kartką „Jestem ojcem dziecka poczę­tego metodą in vitro”.

Które słowa zabolały najmocniej?
AZ: Najboleśniejszy był ten fragment, w którym abp Dzięga zapewniał dzieci uro­dzone dzięki metodzie in vitro, że Kościół je „kocha”. A chwilę dalej mówił, że ich rodzi­ce są mordercami ich rodzeństwa.
MBZ: Zamarłam, kiedy to przeczytałam. Nie mogłam złapać oddechu. Myślałam: co za podłość. Najpierw piętnować dzieci, po­tem zdjąć z nich winę, następnie zapropo­nować im odpokutowanie poprzez udział w ruchach pro-life, poprzez działania skiero­wane przeciw własnym rodzicom.

Kiedy decydowali się Państwo na metodę in vitro, to wiedzieli, że może być problem z odnalezieniem się w Kościele?
MBZ: Decyzję podejmowaliśmy prawie 30 lat temu. Wtedy ten temat w Kościele był jeszcze nieobecny. Ale podjęlibyśmy ją również, gdyby Kościół walczył z nią tak jak dzisiaj.

Zabieg odbył się w 1986 r.
MBZ: Leczenie zaczęliśmy pięć lat wcze­śniej. Będę mówiła w liczbie mnogiej, bo choć problem niepłodności dotknął mnie, przeżywaliśmy go razem. Poddaliśmy się wszystkim koniecznym procedurom dia­gnostycznym i wykorzystaliśmy każdą możliwość leczenia, która była wtedy do­stępna.
AZ: Zaczynaliśmy od tzw. naprotechnologii.
MBZ: Mam jeszcze tony zeszytów, w któ­rych zapisywałam wyniki wieloletniej ob­serwacji śluzu i temperatury. I kilka segre­gatorów pełnych dokumentacji medycznej.

czwartek, 23 lipca 2015

Pociągi pod specjalnym nadzorem



Pralki, maszyny do pisania, płaszcze dziecięce... Wszystkie te trudno dostępne w PRL dobra można było dostać w okolicach Rejowa. Właśnie tam, gdzie zwalniały pociągi towarowe jadące do ZSRR.

Helena Kowalik

Pierwszego listopada 1972 r. na cmentarzu w Skarżysku-Ka­miennej przy co drugim grobie stała kobieta w jesionce w dużą czarno-białą kratę. Towarzyszą­cy im mężczyźni mieli tyrolskie kapelusze. Nazajutrz po Wszystkich Świętych Zofia Sa­nocka, emerytowana nauczycielka, napisała list do Prokuratury Generalnej w Warszawie: „Informuję, że w moim Rejowie [dzielnica Skarżyska - HK] mało kto kupuje w sklepie, tylko od tych, co okradają towarowe pociągi. W końcu października złodzieje wyrzucili z wagonów płaszcze Mody Polskiej, bardzo eleganckie, paser sprzedawał po 200 zł. Zgłaszałam naszej milicji, że wystarczy iść we Wszystkich Świętych na cmentarz i po­pytać, skąd tyle takich samych okryć w kratę. Niestety, posterunkowy nic nie zrobił, bo jest w zmowie ze złodziejami; jego córka też ma nowy płaszcz w kratę. Proszę o poważne potraktowanie mego listu, bo tutejsza milicja z racji tego, że od dawna powiadamiam or­gany ścigania o złodziejstwie, uważa mnie za stukniętą”.

środa, 22 lipca 2015

Brutus dla idei



W PiS wyrzekającym się rewolucji i stawiającym na wolny rynek Jarosław Gowin poczułby się jak u siebie. Tylko skąd wziąć takie PiS?

RAFAŁ KALUKIN

Niektórzy twierdzą, że właśnie przechodzi etap fascynacji Ja­rosławem Kaczyńskim. On sam zaprzecza. Po prostu ceni u prezesa Pra­wa i Sprawiedliwości jego tradycyjny, in­teligencki etos. Owszem, z Tuskiem też zdarzało mu się prowadzić fascynują­ce rozmowy, ale głównie o socjotechnice. Głębszymi problemami przywódca PO przeważnie się nudził. A rozmowa z nim była jak intelektualna szermierka na bły­skotliwe riposty
- Z Kaczyńskim jest inaczej. Możemy godzinami rozmawiać o sprawach progra­mowych, aż do wyczerpania tematu. Mam wrażenie, że prezes ceni moją samodziel­ność myślową - opowiada Gowin.
Po okresie medialnego wyciszenia znów wszędzie go pełno. W ubiegłym tygodniu wzbudził polemiki, twierdząc, że Polska nie powinna przyjmować muzułmańskich uchodźców. Potem lekceważąco-prześmiewczym tonem krytykował Ewę Ko­pacz. Tak jak kiedyś w szeregach PO znów jest ofensywnym skrzydłowym.
Tyle że dawniej przeważnie strzelał do własnej bramki. W nowej koszulce wyraź­nie czuje się lepiej.

wtorek, 21 lipca 2015

Fatalne zauroczenie


Biskupi idą po władzę wraz z PiS. W tym marszu nie chodzi jednak o obronę wartości chrześcijańskich, ale o pchnięcie Polski w przepaść anachronizmu.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Prezydent Andrzej Duda prze­mawia z ambon i łapie w lo­cie upadającą na ziemię hostię. Kandydatka na premiera Beata Szydło jest matką początkującego księdza. Pa­tron obojga - Jarosław Kaczyński - spę­dza wieczór wyborczy na Jasnej Górze i deklaruje: „Nie ma Polski bez Kościo­ła”. Także prawdopodobny koalicjant PiS, Paweł Kukiz, niesie na sztandarach Boga, Honor i Ojczyznę, siebie samego mianu­jąc „agentem Pana Boga”.
Prawica ma nawet własny, odmienny od konstytucyjnego, hymn. „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” słychać w kościołach całej Polski.

poniedziałek, 20 lipca 2015

TRIUMWIRAT PREZESA



W sumie to Beata Szydło może się okazać bardziej samodzielna niż Andrzej Duda. Prezydent elekt na razie uzgadnia z Jarosławem Kaczyńskim nawet skład swojej kancelarii.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Reduta Banku Polskiego, 24 maja, wieczór wyborczy Andrzeja Dudy. W VIP-roomie, przez który przewinie się tej nocy kilkadziesiąt osób, wszyscy dopytują, gdzie prezes.
- W drodze, zaraz będzie - odpowiada jeden z kierowców.
Mija pół godziny i padają kolejne pytania: Jeszcze go nie ma?
- Spokojnie, już jedzie.
Gdy sala fetuje zwycięskiego kandydata, Kaczyński modli się na Jasnej Górze i zawierza prezydenturę Dudy Matce Bożej. Do Warszawy dotrze po północy, na wieczorze wyborczym będzie już pusto.
- Dziwne to było. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Jarosław nie świętował takiego sukcesu - mówi polityk PiS. - Dopiero potem, po kilku spotkaniach i rozmowach z nim dotarło do mnie, w czym rzecz. Wygląda, jakby walczyły w nim dwa uczucia. Z jednej strony to wielka i mimo wszystko nieoczekiwana radość. Pałac prezydencki został odbity, Komorowski - upokorzony, a brat - pomszczony. A z drugiej to przeświadczenie, że sukces był możliwy dzięki temu, że on sam się usunął w cień.
To przeświadczenie zapewne jest bolesne, ale Kaczyński musi być z nim pogodzony. Dwa tygodnie po wygranej Dudy prezes wystąpi w warszawskim Klubie Ronina. Gdy padnie pytań i e o to, czy zostanie kandydatem na premiera, szczerze wyzna:
- Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie pozwalają.
Jeśli PiS wygra jesienne wybory parlamentarne, to z tych grzechów zrodzi się nowy triumwirat: Jarosław Kaczyński
- Andrzej Duda - Beata Szydło. Jakie będą panowały w nim relacje?

sobota, 18 lipca 2015

Są partie i jest PiS. Sto dni gęgania



"Do wyborów sto dni. Jeszcze czas, by ostrzegać. Kapitolińskie gęsi muszą gęgać. W ten sposób ocaliły Rzym, gdy zmęczony lud pogrążony był w głębokim śnie. Wszystko zależy od nas. Może nastać dyktatura ciemniaków. Ale nie musi" - napisał w "Newsweeku" naczelny tygodnika Tomasz Lis.

Waldemar Kumór

Przyłączam się do gęgania.

Obowiązkiem dziennikarzy jest gęganie. To nie jest antypisowska obsesja, tylko zwyczajna troska o demokrację i chuchanie na wolność. Bo PiS nie uznaje demokratycznych procedur, które choć żmudne, irytujące i nieefektowne, to jednak gwarantują, że kraj jest wolny i demokratyczny.

W Polsce rządziły już niemal wszystkie partie. Znamy je. Jedne są sprawne, inne nie. Ich programy nam się podobają albo je odrzucamy. Jedni wolą PO, inni PSL, a jeszcze inni SLD, Palikota czy Partię Zieloni. Te ugrupowania są jak my: czasem mamy Dzień Lenia, czasem Dzień Nieudacznika, Małego Kłamczuszka albo Dzień Wzmożenia Patriotycznego itd. Ale wszystkie liczące się partie akceptują demokratyczne procedury, niezależność sądów, wolne media czy rolę prezydenta.

piątek, 17 lipca 2015

Zmora moralnego niepokoju



Po raz kolejny okazuje się, jak przydatne jest wzbudzanie kontrolowanego żaru moralnego, wymierzonego w politycznych wrogów. Zwłaszcza kiedy własne przewiny i świństewka zatarły się w zbiorowej pamięci.

Prawo i Sprawiedliwość próbuje teraz - korzystając z afery taśmowej i propagandowego wsparcia Pawła Kukiza - wy­kończyć Platformę. Dokładnie tą samą metodą, jaką kie­dyś, wtedy wspólnie z Platformą, wysysali siły z SLD. Nie chodzi zatem tylko o to, że PO fatalnie rządzi, ale że jest z gruntu, po ludzku, zła i nieprawa, skompromitowana, ale nadal kąsająca, bo na przykład chce mordować zarodki. „Nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół” - powiedział w ostatnią niedzielę na święcie Radia Maryja Jarosław Kaczyński, wyraź­nie dając do zrozumienia, jaka linia ideowa będzie realizowana po zwycięstwie wyborczym jego partii. I jak nie mają racji ci, któ­rzy się w tej linii nie mieszczą.
Platforma nie ma już więc żadnych papierów na rządzenie, a popierają ją tylko ślepi i zmanipulowani klienci tej władzy.
PO przypomina nie tylko SLD sprzed 10 lat, ale wręcz PZPR z 1989 r. - można wyczytać na prawicowych portalach. Dlatego zapewne prezes Kaczyński na ostatniej „miesięcznicy” smoleń­skiej powiedział, że już niedługo wszyscy będą mogli śpiewać o błogosławieniu wolnej ojczyzny, a nie - jak dotąd - „racz nam wrócić"; potrzebny jest tylko jeszcze jeden wysiłek.
To wszystko, choć wydaje się nieprawdopodobne i absurdalne, wchodzi jak w masło, ponieważ jest przykrywane z jednej strony wielką akcją marketingową Duda- Szydło, a z drugiej - wytworzoną atmosferą moralnej paniki.

czwartek, 16 lipca 2015

Szydło z workiem



Kiedy Beata Szydło przedstawiała się jako kandydatka na premiera, zaczęła od żartu: No i wyszło szydło z worka. Na katowickiej Konwencji PiS kolportowano plakat: Szydło przebija balon PO. No więc zostańmy w tej konwencji: do Katowic Szydło przyjechała z workiem. Takim od Świętego Mikołaja.

Joanna Solska

Konwencja Zjednoczonej Prawicy w Katowicach nie była kolejnym eventem z konfetti i balonikami, jakich wiele widzieliśmy podczas kampanii Andrzeja Dudy. Trzydniową imprezę zapowiadano jako wielką burzę mózgów, z udziałem licznych ekspertów i przedsiębiorców, nie tylko związanych z PiS. Wśród nich znaleźli się dwaj znani polscy biznesmeni - Ryszard Florek, szef Fakro, oraz Krzysztof Domarecki, właści­ciel Seleny. Obaj stworzyli firmy globalne i obaj od polskiego państwa spodziewa­ją się dziś wsparcia w nierównej walce ze światową konkurencją. Platformą się rozczarowali. Niechęć PiS do wielkiego biznesu i słowa Jarosława Kaczyńskiego o takich jak oni - „jeśli ktoś ma pienią­dze, to skądś je ma” - najwyraźniej poszły w niepamięć.
W 36 panelach tematycznych goście dyskutowali o programie partii, nie przej­mując się tym, co powiedział prof. Piotr Gliński (do niedawna notoryczny kandy­dat na premiera technicznego, a obecnie szef Rady Programowej partii), że ten program w 95 proc. jest już gotowy. Więc ich postulaty zostaną wysłuchane, ale niekoniecznie wykorzystane. Program wielkiej zmiany, wprowadzany po zdoby­ciu w październiku sejmowej większości, to ma być taki nasz polski New Deal. Nadal łudząco podobny do tego, co robi Viktor Orban na Węgrzech, ale - z powodu jego bliskich związków z Putinem - już bez po­woływania się na Budapeszt.

środa, 15 lipca 2015

Oj, da się



Nad programem PiS pracowało podobno kilkudziesięciu eksper­tów, ów program wygląda jednak tak, jakby autorów było dwóch - Święty Mi­kołaj i Mieczysław Moczar.
  Pani Beata Szydło z upodobaniem po­wtarza, że w przeciwieństwie do Platfor­my Obywatelskiej, która mówiła, że się nie da, „my w PiS mówimy, że się da”. Je­śli idzie o gospodarkę, program PiS przy­pomina listę próśb do złotej rybki, których spełnić się nie da, a jak się da, to rujnując państwo. Program ten to zestaw liczb z su­fitu (albo z liSzydła), wzbogacony o kłam­stwa (jak to, że banki nie płacą podatków) i oblany sosem cynizmu (banki opodatku­jemy, ale naszych SKOK-ów nie). Nie ma co zanurzać się głębiej w ten świat fikcji, bo to nie żaden program, ale lipa.
  W sferze - używając języka marksowskiego - bazy mamy więc propozycje nie­realne. Natomiast w sferze szeroko pojętej nadbudowy propozycje są realne do bólu. Dosłownie. I tu, jak PiS mówi, że się da, to wie, co mówi. Oj, da się wprowadzić sy­stem neobolszewicko-narodowy z kierow­niczą rolą zideologizowanej partii, pod światłym przywództwem ukochanego li­dera, z błogosławieństwem Boga Wszech­mogącego, w imię którego ukochany lider i jego partia uczynią narodowi dobro.

wtorek, 14 lipca 2015

PRAWDA O TAŚMACH



Czy Marek Falenta, główny podejrzany w aferze podsłuchowej, był prowadzony przez oficera Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Tak wynika z dokumentów, do których dotarł „Newsweek”.

MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA

Jako pierwsi dziennikarze do­staliśmy wgląd w sprawę Marka Falenty, która trafiła do sądu w Bielsku Podlaskim. Biznes­men jest w niej oskarżony o szpiego­wanie konkurencyjnych firm z branży węglowej, ale w aktach znajdują się też materiały, które rzucają nowe świat­ło na akcję podsłuchową prowadzoną w warszawskich restauracjach. Wynika z nich, że w czasie, gdy podsłuchiwa­no polityków, podejrzany biznesmen utrzymywał relacje z oficerami ABW, CBA i kontaktował się z dolnośląskim posłem Platformy. Szukał też pleców w PiS.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Przegraliśmy tę pamięć



Ja stale wierzę, że Ludzie chcieliby odrobiny przyzwoitości i profesjonalizmu w polityce. Potrzebują przywódców. A przywódca to jest ktoś, kto się nie podlizuje, kto potrafi pójść pod prąd - mówi Władysław Frasyniuk.

WŁADYSŁAW FRASYNIUK: Wy, mu­zycy, szybciej od polityków czujecie, że idą zmiany w kraju. Słyszałem w radiu zespół Proletaryat, wyśpiewali wszyst­ko, co się właśnie dzieje.

NEWSWEEK: Znam ten zespół...
Ich tekst jest manifestem pokolenia, które nie zgadza się na bylejakość, na polityków z twarzami nieskażonymi myśleniem. Usłyszałem to na długo przed wyborami prezydenckimi. In­tuicyjnie wyczuwałem bunt przeciwko jedynej partii, która jest pozostałością inteligenckich posolidarnościowych środowisk - czyli przeciw Platformie. Bunt nie tylko tak zwanej klasy śred­niej, która jest wciąż niezidentyfikowa­na, ale bunt polskiej inteligencji, czyli ludzi, którzy mają duży próg odporno­ści. A to już jest coś poważniejszego!

Poczułeś, że coś narasta?
Zorientowałem się, że straszenie PiS-em nie działa. Że ludzie potrzebują wiarygodności, odpowiedzialności za słowo, że potrzebują przywódców, któ­rzy podejmą decyzje - a przywódca to jest ktoś, kto się nie podlizuje, kto po­trafi pójść pod prąd. I że Platforma się wyczerpała. Zobaczyłem, że ten bunt jest buntem ludzi bezsilnych: Partii Wkurwionych.pl. Kukiz porwał ludzi energią, ale też wiarą, że jest szczerze i autentycznie zdenerwowany - a to, że nie ma nic do zaproponowania, jest kompletnie bez znaczenia. Swoją dro­gą obawiam się, że to go przerosło, że skończy tragicznie - może nawet jak Lepper. I ten jego zryw ujawnił poten­cjał największej partii „zostawionych na boku”. On to wszystko wyczuł, a nie wyczuła tego Platforma, nie wyczuł Komorowski, który przecież powinien być człowiekiem wrażliwym, bo przez wiele lat współpracował z Tadeuszem Mazowieckim. Ale nie słuchał zespo­łu Proletaryat. Nie zrozumiał, w czym tkwi istota tego sprzeciwu.

piątek, 10 lipca 2015

WAKACJE Z POLAKIEM



Łapie pierwszą lepszą okazję i Leci. Nie wie za wiele o miejscu, w którym wylądował. Nie zwiedza, bo je i pije, aż się nie może ruszać. Jeśli chcesz mieć równie udane wakacje, trzymaj się głównych przykazań masowego turysty z Polski.

MAŁGORZATA ŚWIĘCH0WICZ, RAFAŁ GĘBURA

 Do Tunezji na razie nie wyjedziesz. Biura tu­rystyczne wstrzymały sprzedaż. Do Egiptu też niektóre wstrzymały loty, ale jest jesz­cze Grecja. To nic, że grozi jej bankructwo. Im trud­niejsza sytuacja w jakimś kraju, tym tańsze oferty. Jest okazja, last minute, all-inclusive, już za 1200 złotych od osoby. Idealna sytuacja dla kogoś, kto chce mieć wiele za niewiele.
Polski Związek Organizatorów Turystyki spo­dziewa się, że tego lata będzie więcej wyjazdów niż w ubiegłym roku, a w ubiegłym było więcej niż w poprzednim. Najpopularniejsze kierunki: Gre­cja, Turcja, Egipt, Hiszpania, Włochy. Dotąd na rankingowej liście wysoko była Tunezja, choć już od maja ubiegłego roku MSZ ostrzegało, żeby tam nie podróżować.
- Było tanio, było fajnie - mówili Polacy, którzy ostatnio wybrali się na wakacje do tunezyjskiego ku­rortu Sousse i musieli być stamtąd ewakuowani po tym, jak na plaży zastrzelonych zostało 37 osób, a 36 zostało ciężko rannych. Wcześniej, w marcu, w Mu­zeum Bardo w Tunisie zginęło 20 turystów, w tym troje z Polski. Wtedy mogło się wydawać, że do Po­laków w końcu dotrą apele MSZ. Ale skąd.
Korespondent TVN24, tuż po masakrze w Sousse, poleciał do Tunezji, próbował uchwycić reakcje tu­rystów z Polski. Podszedł do czekających na samo­lot powrotny do Warszawy. Opaleni, radośni. Jeden, z głową ogoloną na łyso, tatuażami na ramieniu, za­czyna tańczyć do muzyki ze smartfona. Potem na­stępny. Wskakują na krzesła i tak tańczą radośni Polacy nad tłumem innych rozbawionych Polaków.
Zaskakujące. Dziesiątki ofiar, krew na plaży. I co? Nic.         
A przecież Polaka na wakacjach potra­fi wytrącić z równowagi najmniejsze głup­stwo. Tymczasem ta tragedia nie porusza. Inne rzeczy ich interesują.

czwartek, 9 lipca 2015

Na niby i naprawdę



Niby to Konwencja Programowa, ale program zostaje stary. Niby Beata Szydło przedstawiła swoją drużynę, ale to nie ministrowie. Niby Jarosław Kaczyński tylko otworzył imprezę, ale to on jest wciąż najważniejszy. Wszystko w tych Katowicach było na niby. A naprawdę będzie potem.

Anna Dąbrowska

Piotr Marek, czterdziestoparolatek z Warszawy, przy­jechał do Katowic, aby przeprosić się z PiS. Wyszedł kiedyś z partii, bo, jak mówi, „wszystko, co robili, było spowite smoleńską mgłą”. - Nie można podporządkowy­wać wszystkiego jednej tragedii i tylko szukać zemsty, ale trzeba zająć się sprawami, które na serio obchodzą Polaków. Chciałem rozmawiać o pracy, podatkach i wreszcie PiS pokazało, że ma coś na ten temat do powiedzenia. Przysłuchujący się temu sześć­dziesięciolatek, też z Warszawy, w PiS od kilku lat, „oszukany przez państwo, z 500 zł emerytury”, przekonany, że w Smoleń­sku „naszego prezydenta nam zabili”, dopytuje, czy pan Piotr wierzy w zamach. - Nie? To nie masz tu czego szukać, nie wiesz, co czuje prawdziwy Polak - kończy rozmowę i odchodzi od sto­lika, przy którym serwowano sobotni zjazdowy obiad.
Trzydniowa Konwencja Programowa PiS była pomyślana właśnie dla takich jak Piotr Marek, ale wrażenie merytorycz­nej, stabilnej i przygotowanej do rządzenia partii psuli tacy jak przekonany o zamachu działacz z Warszawy. Właściwie miało ich tu nie być, bo impreza nie dla nich była pomyślana. Ich obsługują inni politycy PiS, którzy na razie są schowani albo kameralnie operują w terenie, w pisowskich regionach.
Przed katowicką halą kongresową stał tylko szydłobus, bo Jo­achim Brudziński nie wydał polecania, by posłowie zwozili auto­karami działaczy. Zresztą jego samego też nikt w ostatni weekend w stolicy Śląska nie uświadczył. - Jak są jacyś szeregowi działacze, to przyjechali na własną rękę. Góra nie oczekiwała, że się tu zjawią, liczyła raczej na posłów, radnych, przedsiębiorców, właścicieli firm, na ludzi związanych ze spółkami Skarbu Państwa i zainteresowa­nych bardziej gospodarką n iż życiem partyjnym - mówi j eden z p o - słów. Przyjechało sporo parlamentarzystów PiS, choć nie wszyscy; koalicjanci zjednoczonej prawicy: Polska Razem Gowina i Solidar­na Polska, ale tylko pierwszy garnitur; samorządowcy, ale przede wszystkim ci młodsi, dobrze ubrani, w niebieskich koszulach.

środa, 8 lipca 2015

NOWA DROGA DO IV RP



Prezes PiS nie zrezygnował ze swej idei. Chce dojść do państwa z Bogiem w konstytucji, z nowym ustrojem i z ochroną tradycyjnej rodziny. Ale nie przez konflikty, lecz metodą drobnych kroków.

RAFAŁ KALUKIN

Dekadę temu PiS szło po władzę, strojąc się w rewolucyjne sza­ty i obiecując nowe państwo - IV RP. Z jasno zadeklarowanym celem obalenia postkomunistycznych hierarchii.
Dziś eksperckie dyskusje na Śląsku i każ­demu miła lawina socjalnych obietnic - oto nowe PiS przed decydującą batalią. Partia, która ma posprzątać po Platformie i zapew­nić Polakom życie zgodne z ich aspiracjami.
Czy rewolucyjne cele partii Kaczyńskie­go ostatecznie wyparowały?

wtorek, 7 lipca 2015

Program PiS? Festiwal populizmu za pieniądze podatników



Jak największe polskie partie piszą swoje programy? Za budżetowe dotacje robią dziesiątki badań opinii publicznej. Dowiadują się dzięki temu (bo z Polakami niechętnie rozmawiają), że Polakom najbardziej doskwiera bezrobocie, zła opieka zdrowotna, brak mieszkań i pieniędzy na utrzymanie dzieci. Następnie szukają rozmaitych „ekspertów“ i specjalistów od PR-u, którzy za ciężkie pieniądze wyjęte z kieszeni obywateli wymyślają co nowego wyborcom sprzedać i w jakim opakowaniu. Problem w tym, że te partie i ich eksperci nie zastanawiają się jakie są prawdziwe przyczyny problemów, które rzeczywiście Polaków bolą. Nie są w stanie zaproponować skutecznych rozwiązań. Na niesprawne państwo i nadmierną biurokrację mają tylko jedną receptę: więcej ingerencji państwa w nasze życie i więcej biurokracji! Przecież z badań wychodzi im właśnie, że ludzie chcą, aby to państwo dawało im pracę... Z przykrością stwierdzam, że taki kolejny socjalno-populistyczny program przedstawiła dziś największa partia opozycyjna. Chociaż Jarosław Kaczyński w wielu punktach słusznie zdiagnozował dziś problemy Polaków, to zaproponował fatalne recepty. Kolejny raz Prawo i Sprawiedliwość chce gasić pożar... dolewając do niego benzyny.
Spójrzmy na postulaty gospodarcze z przedstawionego dzisiaj programu.  Po pierwsze: PiS proponuje odwrócenie jednej z nielicznych naprawdę udanych reform swoich rządów. Postuluje przywrócenie trzeciej stawki podatkowej PIT, na poziomie 39%.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Groźne słówko:git



Już w szkole świat podzielili na ludzi 5 frajerów, czyli całą resztę, którą należało rozdeptać.

HELENA KOWALIK

Syna zaczepiło przed szkołą kilkunastu uczniów z jego klasy. Dwóch się nad nim znęcało, a reszta biernie patrzyła. Gdy żona przybiegła, syn leżał na chodniku nieprzytomny, cała twarz we krwi, a oni go kopali, rozkazując: „Podnieś się! ”. Żona rzuciła się na oprawcę i złapała go za włosy. Wtedy jej zagroził: - Odsuń się, stara k..., bo cię posuniemy nożem.
- Mój syn kolejny raz miał przynieść do szkoły pieniądze dla klasowego herszta. Wczoraj nie dałam mu ani grosza, to wrócił w kurtce pociętej żyletką.
Tak dramatyczne telefony dyrektorka Zasadniczej Szkoły Dokształcającej Za­wodowej nr 4 w Warszawie odbierała na początku 1970 r. Rodzice krzywdzonych uczniów nie chcieli podać nazwisk. Wszyscy skarżyli się na anonimowych prześladowców z klasy, nikt nie wymienił nawet imienia przywódcy bandy.

środa, 1 lipca 2015

Prawdzie trzeba pomagać



POLITYKA: - Panie prezydencie, dlaczego pan przegrał wybory?
Bronisław Komorowski: - Było kilka powodów. Na pewni o ujawniła się wśród wyborców chęć ukarania rządzących. A ja zostałem uznany za część obozu władzy. Cóż, nie mam umiejętności odcinania się od swojego środowiska i nigdy już jej nie posiądę. Drugie zjawisko, wcześniej niemal zupełnie niedostrzegane, nazywa się Paweł Kukiz. Skala braku akceptacji dla rzeczywistości w Polsce, wyrażona w wyborach, zaskoczyła wszystkich. I to było decydujące.

Jest jeszcze jednak kilka dodatkowych hipotez tyczących pana przegranej, które chcielibyśmy z panem zweryfikować. Pierwsza - to słaba, nieskuteczna, spóźniona kampania. Pomysł, jak się wydaje, polegał na tym, że prezydent sprawuje funkcję aż do ponownego wyboru; staramy się zachować, ile można z wysokiego poparcia i mamy prostą reelekcję. Kampania była - przynajmniej na początku - traktowana jako konieczny, ale uciążliwy dodatek. Tak to dziś wygląda. Pańska porażka była w gruncie rzeczy minimalna, więc może zabrakło właśnie nieco większego kampanijnego wysiłku?
Kampania musiała siłą rzeczy uwzględniać fakt, że jestem urzę­dującym prezydentem. To oznacza większe możliwości, ale też zagrożenia. Ja akurat unikałem takich stwierdzeń, ale w wielu kręgach powszechne było przekonanie, że i tak wygram. Jestem przekonany, że był to istotny składnik tego mechanizmu, wspo­mnianej przeze mnie skłonności do ukarania władzy, na zasadzie: skoro wszyscy są pewni, że on wygra, to można im pokazać figę. Mam problem z interpretacją tego, co zdarzyło się chyba po raz pierwszy, że obie telewizyjne debaty, które w badaniach opinii publicznej zostały przeze mnie wygrane, nie przyniosły efektu w postaci odwrócenia trendu. To jest ciekawe zjawisko, dla mnie bolesne, ale warte pogłębionej analizy.

A jeśli chodzi o samą organizację sztabu, koordynację kampanii?
Nie sądzę, aby kwestie organizacyjne odegrały decydującą rolę. Istotne znaczenie miał klimat stworzony wokół mojej kampanii. To była zorganizowana, gigantyczna akcja czarnego PR, demolo­wania wizerunku, niszczenia godności, przeprowadzona z nie­prawdopodobną brutalnością i skutecznością. Przede wszyst­kim w internecie, ale nie tylko. Od początku do końca kampanii trwało nieustanne niszczenie wszystkich wydarzeń kampanijnych z moim udziałem przez zorganizowane grupy. Na to trudno było znaleźć odpowiedź, ponieważ proceder ten, w takim aż nasileniu, wystąpił po raz pierwszy.
Owszem, w każdej kampanii próbuje się naruszyć wizerunek przeciwnika, ale nie w taki sposób, na taką skalę. W latach 90. widać było w kampaniach autentyczne emocje, ale nie było takiego orga­nizowania, na zimno, negatywnych emocji. Pamiętam rozmowę, w tym gabinecie, z Tadeuszem Mazowieckim po moich wygranych wyborach pięć lat temu. Tadeusz zwrócił się do mnie: wiesz, muszę ci coś powiedzieć; wracam pamięcią do własnych wyborów pre­zydenckich i zawsze mi się wydawało, że ze mną można wszystko zrobić, że Żyd, że komunista, że zdrajca, ale myślałem, że z tobą tak się nie da, z twoim nazwiskiem, z twoją historią rodzinną, z twoimi poglądami, że się nie da, a popatrz, potrafili. A to, co było pięć lat temu, to nic w porównaniu z ostatnimi wyborami.