środa, 23 października 2013

Niezatapialny rzecznik


Adam Hofman na Stanowisku rzecznika Prawa i Sprawiedliwości - wynika z informacji „Wprost”. Mimo obyczajowych wpadek i frekwencyjnej porażki PiS w stołecznym referendum.


Prezes Jarosław Kaczyński miał uznać, że wyciąganie teraz konsekwencji wobec Hofmana zostanie odebrane jako przyznanie się do porażki w referendum, a to mogłoby politycznie pomóc Platformie. Decyzję o pozostawieniu rzecznika na stanowisku można było zresztą przewidzieć po spotkaniu klubu PiS sprzed dwóch tygodni, gdy na uwagi niektórych posłów pod adresem nie najlepszego prowadzenia się Hofmana Kaczyński miał oświadczyć, że woli mieć wojsko „pitne”, ale „bitne”.
Hofman ma zatem dużo szczęścia, bo po ujawnieniu przez „Wprost” nagrań, w których chwalił się długością swojego penisa w towarzystwie podległych sobie pracownic partii i składał niedwuznaczne propozycje, losy jego dalszej kariery nie były jasne. Zwłaszcza że nagrania zrobiły sporą medialną karierę.

ZMIĘKCZANIE PREZESA
Ale nie tylko szczęściu zawdzięcza Hofman swoje ocalenie. Z naszych informacji wynika, że w związku z ujawnieniem przez „Wprost” słynnych nagrań podjął zabiegi, by uratować własną pozycję. Już we wrześniową noc poprzedzającą publikację „Wprost” pojawił się w domu prezesa PiS o pierwszej w nocy, by go przygotować na nadchodzące wydarzenia i błagać o wybaczenie. Choć na takie zachowania nie odważali się dotąd nawet najwierniejsi współpracownicy Kaczyńskiego, Hofman osiągnął zamierzony cel - udało mu się nieco zmiękczyć prezesa. W efekcie nie doszło do udzielenia Hofmanowi nawet partyjnej nagany, choć były takie pomysły. Rzecznik miał się bronić, że jeśli on miałby zostać ukarany, to kara należałaby się także innym osobom widocznym na nagraniach, a więc Tomaszowi Kaczmar –kowi czy Adamowi Lipińskiemu. Wiadomo zaś, że zwłaszcza tego ostatniego Kaczyński nie ruszy.
Drugim ruchem Hofmana było wystąpienie wobec prezesa z propozycją ostrego włączenia się PiS w warszawską kampanię referendalną. Według tej propozycji znaczący udział miał w niej wziąć też sam Kaczyński. W efekcie partia i prezes zajęli się referendum, a rozliczenia z Hofmanem zostawiono na później. Bo co prawda Kaczyński na posiedzeniu komitetu politycznego partii miał zapowiadać wszczęcie wobec rzecznika postępowania dyscyplinarnego, ale nie nadał temu formalnego biegu. A w sprawach skandali czas, jak wiadomo, działa na korzyść ich bohaterów.

Merytoryka i strzępy


Piotr Gliński uważa, że trwa na niego nagonka. Dziennikarze robią z niego wariata, mówią, że na wszystko chce kandydować. A przecież to tylko trzy stanowiska.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Telewizja TVN to łobuzy - profesor mości się w swoim ulubionym fotelu i zagryza nerkowcem. Siedzimy w jego domu na Saskiej Kępie. Gospodarz nie ma najlepszego zdania o dziennikarzach. W telewizji nieustannie się go ośmiesza. Nasza rozmowa, jak słyszę, też może skończyć się w sądzie, ale najgorsi i tak są ci z TVN. - Kłamią i manipulują. Jestem tam formatowany, wycina się strzępy i podrzuca ludziom dla zabawy.
Lista zarzutów profesora jest długa. Na przykład: gdy kandydował na premiera, nigdy nie pokazano jego wystąpienia w całości. A ostatnio Janusz Piechociński perorował w telewizji przez godzinę. Na żywo ibez montażu.
Albo to. Pan Sobieniowski, reporter „Faktów”, przysłał asystentkę, która uparła się, żeby zadać pytanie: „Czy gdyby wygrał pan wybory prezydenckie, to chciałby pan być prezydentem wszystkich Polaków?’. Profesor za czwartym razem wreszcie odpowiedział, chyba na odczepnego: „Jeślibym już został tym prezydentem, to oczywiście, że chciałbym być prezydentem wszystkich Polaków. I potem puścili w „Faktach”, że Gliński chce być prezydentem wszystkich Polaków, ha, ha!
-    Poza tym - ciągnie profesor - nigdy nie zaproszono mnie do żadnej dłuższej rozmowy. Jakichś Palikotów się zaprasza, a mnie - me.
-    Nigdy pan nie był w „Faktach po faktach’? Wydawało mi się, że pana tam widziałem - pytam
-    Byłem, ale bardzo rzadko, to jest cięte, krótkie. Najpierw Kalisz gada przez 20 minut, a potem ja mam krótkie wejście z prof. Śpiewakiem.
-    Do „Kropki nad i” też nigdy pana nie zapraszano?
-    Raz na samym początku, ale akurat nie odpowiadał mi dzień.
-    Ale u Bogdana Rymanowskiego w to chyba był pan - mówię.
Profesor przyznaje, że był, ale prosi, żeby nie porównywać tego z „Kropką nad i”.

Lojalność
Przy ul. Nowogrodzkiej, gdzie mieści się główna siedziba PiS, żale Glińskiego budzą mieszane uczucia.
Mówi jeden z posłów PiS: - W wieczór referendalny zaprosili go do TVN24. Facet dostał prime time, mógł podziękować ludziom, którzy poszli zagłosować, a zaczął się kłócić i oskarżać dziennikarzy o kłamstwa. No, można tak, tylko po co?

Kaczyński nie wierzy w zamach


Wcale bym się nie zdziwił, gdyby udział prof. Rońdy w zespole Macierewicza był kolejną prowokacją Jerzego Urbana, a profesor odgrywał rolę współczesnej Anastazji P. - mówi nam Michał Kamiński, eurodeputowany, były polityk PiS.

Rozmawia MICHAŁ KRZYMOWSKI

NEWSWEEK: Dobrze pan zna Jarostawa Kaczyńskiego. Co on może myśleć o ekspertach Antoniego Macierewicza? Trotyl w żelatynie, bomba w gaśnicy, blefy prof. Rońdy, problemy z obsługą Skype’a...
MICHAŁ KAMIŃSKI: Na ostatniej konferencji Macierewicza widziałem wkurzonego prezesa. Proszę mi wierzyć. Ewidentnie miał poczucie, że to, co się tam wyprawia, jest skandalem. Jakkolwiek by na to patrzeć, ta kompromitacja odbywa się kosztem jego nieżyjącego brata.
Przecież to nie Antoni Macierewicz dzwonił jako Władimir Putin. To internauci.
- Ale Macierewicz i jego ludzie sami się o to prosili! Skype’a obsługują dziś nawet przedszkolaki, dosłownie.
Niech pan sam się nad tym zastanowi: Antoni Macierewicz najpierw podaje numer do publicznej wiadomości, a potem skarży się do prokuratury, że ktoś na ten numer zadzwonił. Czy to nie dowód na to, jak daleko ten człowiek odleciał?
W tym, co PiS robi w sprawie Smoleńska, nie ma żadnej racjonalności?
- Cóż, gołym okiem widać, że to, co wyprawia zespół Macierewicza, jest haniebną grą śmiercią 96 ludzi, którzy zginęli w strasznej katastrofie lotniczej. Najsmutniejsze jest jednak to, że Jarosław Kaczyński żyru je Antoniego Macierewicza w ten sam sposób, w jaki żyruje Adama Hofmana biegającego po polach Podkarpacia i robiącego to wszystko, co widzieliśmy w internecie. Na ile go znam, on zdaje sobie sprawę z ogromu zła, które popiera. Takiego zła w najbardziej elementarnym tego słowa znaczeniu. Jego kluczową motywacją jest utrzymanie przywództwa na prawicy, a Macierewicz i Hofman, zdaniem prezesa, są tego gwarantami. Dlatego musi ich autoryzować.
Kaczyński wie, że Macierewicz i Hofman są złem, ale wspiera ich, bo boi się zagrożenia na prawicy? Chyba pan przesadza.
-    To mocna teza, wiem o tym, ale ja naprawdę tak uważam. Gdybym miał wytłumaczyć to inaczej, musiałbym zanegować dla mnie dość ewidentne intelektualne kompetencje Jarosława Kaczyńskiego. Kaczyński podobnie jak większość Polaków doskonale widzi, że ludzie z zespołu Macierewicza kompletnie się kompromitują, robią ludziom wodę z mózgu, a jednocześnie odzierają śmierć jego brata z powagi. Widzi też, że Hofman jest kompletnie zdemoralizowaną osobą, która ośmiesza i deprecjonuje PiS jako partię
O charakterze, powiedzmy, chrześcijańsko-patriotycznym. A jednak broni Macierewicza i Hofmana. Jeśli to nie jest cynizm i tolerowanie zła, to co to jest?
W jaki sposób Macierewicz i Hofman mogliby zagrozić jego przywództwu?
-    Macierewicz ma niezwykle silną pozycję w prawicowym elektoracie i wypchnięty z PiS, mógłby napsuć Kaczyńskiemu sporo krwi. A strącenie Hofmana oznaczałoby przyznanie się do kolejnej personalnej porażki i jednocześnie wzięcie także na siebie odpowiedzialności za przegrane referendum. Przecież Kaczyński działał w tej kampanii na pierwszej linii frontu razem z Hofmanem. A wbrew temu, co się sądzi, Kaczyński bardzo się boi utraty autorytetu w partii.
Czyli pana zdaniem on w ogóle nie wierzy w zamach?

czwartek, 10 października 2013

Szef "Gazety Polskiej", uczeń Macierewicza. Tomasz Sakiewicz

Zagorzały katolik po rozwodzie. Zwolennik lustracji, który współpracuje z byłymi działaczami PZPR. Dobry współpracownik, ale tylko dla tych, którzy myślą tak jak on. Gdy odchodzą, zostają "ruskimi agentami".

Ma 46 lat i od trzech z sukcesem ciągnie medialny "kombajn" pisowskiej prawicy. Paliwem stała się katastrofa smoleńska i teoria zamachu, która znalazła tak wielu wyznawców, że Sakiewicz zaczął się rozpychać na rynku mediów.

Niszowy dotychczas tygodnik "Gazeta Polska" zanotował ogromny wzrost sprzedaży (w 2008 r. sprzedawano średnio 25 tys. egz., a w styczniu 2011 już prawie 90 tys.). Sakiewicz zrealizował swoje marzenie: dwa lata temu założył dziennik. Z rozmachem wszedł też na telewizyjny rynek jako współtwórca TV Republika.

Polityka i biznes

Sakiewicz to chłopak z żoliborskiego osiedla. Jego 14-letni ojciec wstąpił do AK pod koniec II wojny światowej. W wojnie walczył też dziadek Tomasza Sakiewicza. Zginął w 1942 roku w Auschwitz. Czas powojenny to dla ojca Sakiewicza powrót do szkoły, potem praca w stołecznym biurze projektów.

Matka - księgowa - zajmowała się domem. Sakiewicz chwali się babcią ze szlacheckiego rodu Raba. Może dlatego młody Sakiewicz zaczytywał się w "Trylogii" Henryka Sienkiewicza. Jego brat Michał jest starszy o dwa lata, w Warszawie prowadzi księgarnię prawniczą. Co miesiąc dba o nagłośnienie w czasie smoleńskich marszów na Krakowskim Przedmieściu.

Bracia byli bardzo religijni, jako nastolatkowie przekonali rodziców do odmawiania modlitwy przed posiłkiem.

Ministrantem został w podstawówce, co nie spodobało się ojcu. Obawiał się, że syn poczuje powołanie, a on chciał przedłużenia rodu. Potem był modlitewny ruch oazowy Światło i Życie zwalczany przez władze PRL. Kto miał na niego największy wpływ w dzieciństwie? Odpowiada: - Koledzy z oazy i książki.

Ukończył liceum im. Ludowego Lotnictwa Polskiego na warszawskich Bielanach. Tam próbował założyć organizację konspiracyjną. Jako 17-latek poznał Antoniego Macierewicza, wówczas wydawcę opozycyjnego "Głosu". Od niego chciał się uczyć opozycyjnej działalności. Ich przyjaźń trwa do dziś, poseł PiS jest ojcem chrzestnym syna Sakiewicza.

Studiował psychologię na UW. Dyplomu nie zrobił, skończył z absolutorium.

Na studiach zaczął tkać swoją opozycyjną legendę. Pod koniec lat 80. działał w NZS. Miał 22 lata, gdy za namową Macierewicza wstąpił do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. To był jednak tylko epizod.

Sakiewicz jest zagorzałym katolikiem. Praktycznie w każdą niedzielę można go spotkać na warszawskiej Woli u redemptorystów na mszy odprawianej w starym tradycyjnym rycie łacińskim. O swoim rozwodzie i drugiej żonie mówi niechętnie. Być może dlatego, że pierwszy ślub był kościelny, a drugi już nie. - Katolicy też grzeszą - ucina.

Z pierwszego małżeństwa ma córki Alicję i Marię. Pisał dla nich bajki, które po latach wydał. Jego druga żona jest ginekologiem. Dwa lata temu adoptowali bliźnięta - Konstantego i Mateusza. W 2008 r. Sakiewicz wciągnął teścia do swoich interesów. Razem założyli spółkę Rejtan, która rok temu wydała i sprzedawała raport o katastrofie smoleńskiej sejmowego zespołu Macierewicza.

Zapewnia, że nie chce być politykiem. Ale wygłasza płomienne przemówienia: "Mam prosty program polityczny dla wszystkich, którzy chcą zmiany!", i pisze: "W odpowiednim momencie wbijemy kołek osikowy w zmurszały układ". W PiS ma opinię człowieka budującego swoje polityczne zaplecze, przyczajonego, który czeka na to, co stanie się z partią, gdy Jarosław Kaczyński nie będzie nią już kierował.

Na razie Sakiewicz robi biznes. Zasiada we władzach dwóch spółek medialnych: w Niezależnym Wydawnictwie Polskim jest prezesem (wydaje "Gazetę Polską", miesięcznik "Nowe Państwo" i portal Niezalezna.pl.), w Telewizji Niezależnej (właściciel TV Republika) jest wiceprezesem. Jest też redaktorem naczelnym dwóch tytułów - "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie" (wydaje ją spółka zależna od Jarosława Kaczyńskiego i PiS). Jeszcze rok temu żalił się: - Czasem zaglądam do listów z banku informujących o debecie na moim koncie, patrzę na ponaglenia zapłaty rachunków i zastanawiam się, czy było warto.

W obu gazetach próżno szukać tekstów krytycznych o PiS.

Mistrza trzeba zabić
 
Z Piotrem Wierzbickim poznali się na początku lat 90. w dzienniku „Nowy Świat”, w1993 r. wspólnie założyli „Gazetę Polską”. Miała być potęgą prawicowej prasy. Z „Gazetą Polską” Sakiewicz już się nie rozstał, mimo że za rządów PiS posypały się inne propozycje: prowadził wywiady w radiowych „Sygnałach dnia”, dostał też swoją popołudniową. audycję, a w TVP weekendowy program „Pod prasą”.

Kariera Sakiewicza nabrała tempa w czerwcową noc 2005 r. Wierzbicki, ówczesny redaktor naczelny „GP”, oskarżył Sakiewicza (szefa działu krajowego, członka zarządu spółki) o to, że przyszedł do niego z propozycją kryptoreklamy: gazeta miała publikować korzystne dla firmy komunikacyjnej teksty bez informacji, że są sponsorowane. Sakiewicz odrzuca te zarzuty. Jeszcze tej samej nocy obaj jadą do drukarni. Wierzbicki dojeżdża pierwszy, ściąga z łamów tekst Sakiewicza i wstawia. swój pt, „Przychodzi Sakiewicz do Wierzbickiego”. Gdy wychodzi, Sakiewicz zdejmuje tekst i w to miejsce daje własny pt.. „Koniec ery Michnika”.
Dziś Wierzbicki obiecuje: - Przyjdzie czas, że we własnym tekście opowiem o zamachu na „Gazetę Polską”.
Sakiewicz tylko wzrusza ramionami: - Rozwody są trudne.
Trzy lata po nocnej zmianie w małym piśmie studenckim Sakiewicz powie o Wierzbickim: „Był moim mistrzem. To on nauczył mnie dziennikarstwa. Ale musiałem zabić swojego mistrza. Okoliczności nie pozostawiły mi wyboru”. Czy powtórzyłby te słowa? - Redakcja to uprościła, dziś mogę powiedzieć: to, co Piotr zrobił dobrego dla gazety, zostanie docenione
- odpowiada.
Jest bezwzględny, nawet wobec tych, których kiedyś nazywał przyjaciółmi. O Januszu Miernickim. byłym prezesie Niezależnego Wydawnictwa Polskiego, który był świadkiem na jego ślubie, „Gazeta Polska” pisała, gdy się pokłócili: „Mrożące krew w żyłach informacje dochodzą do nas o tym, co robił w latach sześćdziesiątych”.
W 2004 r. z dziennikarką Elizą Michalik razem napisali książkę „Układ”. Dwa lata później Sakiewicz napisał w jej wypowiedzeniu, że była rosyjską agentką o pseudonimie „Natasza” i działała na szkodę redakcji. „Musi zlinczować, zgnoić, opluć. Poszłam do sądu, skończyło się ugodą, ale na wa
runkach podyktowanych przeze mnie” - wspominała w „Polityce”.
Do katastrofy smoleńskiej paliwem mediów Sakiewicza była lustracja. Sakiewiczowi ani nie przeszkadzało wtedy, ani nie przeszkadza dziś to, że publikują u niego byli działacze PZPR Marcin Wolski i Jerzy Targalski, a pieniądze z kasy PiS wypłaca mu skarbnik Stanisław Kostrzewski, również z przeszłością w PZPR: tylko w 2010 r. do wydawnictwa Sakiewicza poszło 170 tys. zł.
- Nigdy nie mówiłem, że członek PZPR nie może współpracować z moją gazetą, jedynie napominałem, żeby tego nie ukrywać - mówi Sakiewicz.
Ma mieszkanie na kredyt w Warszawie i kilkunastoletnie auto, którym jeździ jego żona. Sam nie ma prawa jazdy. Bezskuteczne próby jego zdobycia tłumaczy spiskowo, np. w Płocku wykreślono go z listy zdających, bo pojawiły się informacje, że ma zostać aresztowany za jedną z publikacji lustracyjnych.
W tym roku Sakiewicz po raz pierwszy zorganizował własny bal dla „dziennikarzy niepokornych”. Mottem były słowa Jacka Kaczmarskiego: „Jestem postacią na wskroś tragiczną / Najtrudniejszegom dokonał wyboru / Między obozem dla nieprawomyślnych / A honorami i łaską dworu”

ŻRÓDŁO

środa, 9 października 2013

Hofman na włosku

Warszawskie referendum to dla Adama Hofmana być albo nie być.
Jeśli PiS przegra, partia zażąda jego głowy A prezes nie będzie go bronić.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Dom pielgrzyma Amicus przy
parafii św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu to dla szefa Prawa i Sprawiedliwości miejsce szczególne. Za komuny Jarosław Kaczyński przychodził do tutejszego kościoła na msze odprawiane przez księdza Jerzego Popiełuszkę, a dziewięć miesięcy temu żegnał tu matkę - w domu pielgrzyma odbyła się stypa po jej pogrzebie.
Litera W i afera centymetrowa
Czwartek, około godziny 19. Na parkingu przed kościołem św. Stanisława Kostki stoją autokary, którymi zwieziono posłów. PiS ostatnio upatrzyło sobie dom pielgrzyma jako miejsce wyjazdowych posiedzeń klubu. Trwa dyscyplinujące przemówienie prezesa na temat wykorzystania litery W w kampanii referendalnej.
- Wiem, że budzi to kontrowersje także wewnątrz partii, bo przychodziły do mnie w tej sprawie różne osoby, ale nie wycofamy się z tej strategii. Proszę, żeby z nią nie polemizować, tylko ją realizować - mówi Kaczyński. Posłowie nie mają wątpliwości: broniąc kampanii, prezes tak naprawdę broni jej autora Adama Hofmana, który jakby przeczuwając, że stanie się tematem wieczoru, nie pojawił się na Żoliborzu. W sali są tylko jego współpracownicy.
Słuchają prezesa, robią notatki.
Głos zabiera Zbigniew Dolata, partyjny rywal Hofmana w okręgu konińskim.
- W moim regionie do partii przyjęto byłego funkcjonariusza ORMO, a kierownictwo okręgu powierzyło mu funkcję pełnomocnika komitetu terenowego. Czy
tacy ludzie powinni być w PiS? - pyta.
Nazwisko Hofmana nie pada, ale dla wszystkich jest jasne, że awansowanie ormowca to jego sprawka. Rozumie to też prezes, który za dwa dni ma wizytować Tarek, jedno z miast okręgu konińskiego. - Jeśli zobaczę tego ormowca w sali, to przerwę spotkanie i wyjdę. Dla takich ludzi nie ma miejsca w naszych szeregach
-    mówi twardo.
Po Dolacie do dyskusji zapisuje się Jan Dziedziczak, były rzecznik rządu Jarosława Kaczyńskiego i bliski współpracownik Adama Bielana. Wiadomo, że będzie o Hofmanie.
- Polityka medialna klubu jest zła. Mamy 137 posłów, w tym wiele merytorycznych osób, profesorów, a do mediów chodzi zaledwie kilku ludzi. Poza tym nie może być tak, że największym obciążeniem wizerunkowym partii jest nasz rzecznik.
-    Dziedziczak lekko się miesza. Mówiąc o aferze centymetrowej, ma na myśli wybryki Hofmana, który podczas kampanii na Podkarpaciu opowiadał pracownicom
biura PiS o długości swojego przyrodzenia. - To nawet księża i zakonnicy się od nas odwracają. Ostatnio rozmawiałem z kilkoma. Coraz bardziej skłaniają się w stronę Gowina - dodaje Dziedziczak. 
  Wreszcie głos zabiera Kaczyński. - Nasi profesorowie zostaną wykorzystani, jak dojdziemy do władzy. Ale czy poradziliby sobie w ostrych dyskusjach? Tam jest przecież pięciu na jednego. Czterech polityków i dziennikarz przeciw posłowi PiS.
Jako dowódca wolę mieć wojsko rozpite, ale bitne niż grzeczne i ostrożne - mówi.
Posłowie są zaskoczeni. Nie dość, że prezes spostponował profesorów i pod-szczypał Dziedziczaka, zdeklarowanego abstynenta, to jeszcze rozgrzeszy! pijaństwo Hofmana.
Pytam jednego z posłów sympatyzujących z rzecznikiem partii o wrażenia z ostatniej wizyty w Amicusie: - Dziedziczak się przeliczył, myślał, że ludzie przyłączą się do grillowania Hofmana, a tak się nie stało. Kiedy mówił o aferze centymetrowej, prezes patrzył na niego z pobłażaniem. Znam miny szefa, więc wiem, co mówię.
Cielęce oczy spin doktora
- To znaczy, że winy Hofmana zostały wybaczone? - zwracam się do członka komitetu politycznego PiS, zaufanego
-    Adam dostał parasol ochronny do referendum. Jeśli będzie sukces, winy zostaną mu odpuszczone.
-    A jeśli przegracie?
- Wtedy ludzie zażądają rozliczeń. Czyjaś głowa będzie musiała spaść. Nagle okaże się, że W wymyślone przez Hofmana jednak zaszkodziło, że za partią cały czas ciągnie się sprawa jego popisów na Podkarpaciu...
-    Ale przecież sam pan powiedział, że prezes Kaczyński położył na szali tej kampanii własny autorytet, więc może jednak...
- a pamięta pan wybory parlamentarne w 2011roku? W ostatnim tygodniu kampanii najbardziej zaszkodziły nam wypowiedzi na temat Angeli Merkel i to,
że prezesa poniosły nerwy. A wie pan, jaka dziś obowiązuje wersja? Że przegraliśmy, bo Platforma wypuściła spot straszący ludźmi spod krzyża i kibolami.
Szafot dla Hofmana został już nawet ustawiony. Na ostatnim posiedzeniu komitetu politycznego PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział, że wybryki z Podkarpacia zostaną „wyjaśnione w postępowaniu dyscyplinarnym”. Na czas po referendum przełożono też posiedzenie
rady politycznej, która wybierze nowy komitet polityczny partii. Hofman dziś w nim jest, ale czy będzie, jeśli PiS przegra?
Poseł PiS: - Po wyborach na Podkarpaciu atmosfera wokół Hofmana zrobiła się fatalna. Prezes, co tu dużo mówić, jest pruderyjny i rozmowy z kobietami o długości członka musiały go zniesmaczyć. A w sprawie tego incydentu interweniowali też duchowni związani z Toruniem. Podobno padł nawet postulat: „Panie prezesie, tego człowieka nie można dłużej żyrować”.
Pozycji Hofmana z pewnością nie poprawił też opublikowany przez „Super Express” sondaż Homo Homini. Wynika z niego, że aż 34 proc. respondentów widzi w rzeczniku PiS następcę Kaczyńskiego. 
Badanie było jednak tendencyjne, bo uwzględniono w nim tylko Piotra Glińskiego, Beatę Szydło, Joachima Brudzińskiego i Adama Lipińskiego, a Antoniego Macierewicza i Mariusza Kamińskiego już nie.
Część polityków PiS mówi, że publikacja tego badania to nie przypadek i przypomina historię podobnego sondażu, który w 2009 r. zamówiła „Gazeta Wyborcza”. Wyszło wówczas, że gdyby na czele PiS stał Zbigniew Ziobro, to notowania partii skoczyłyby o siedem procent. Wynik poszedł w świat i się zaczęło. Najpierw Ziobro
dostał od Mariusza Błaszczaka zakaz występów w mediach. Kiedy poszedł na skargę do Kaczyńskiego, dowiedział się, że powinien zabierać głos tylko na temat śledztw trwających w jego sprawie. Potem biuro klubu parlamentarnego zaczęło mu robić problemy za zwoływanie konferencji prasowych w Sejmie, a na koniec usłyszał od prezesa: - Pana chód jest zbyt pewny. Powinien pan go zmienić, bo źle to wygląda.
Ludzie Ziobry mówili wówczas, że sondaż został zainspirowany przez jego głównego przeciwnika w partii Adama Bielana, który był blisko prezesa i dobrze znał jego czułe punkty. Dziś podobne hipotezy snuje Hofman wraz ze swoimi współpracownikami. - Od czasu taśm z Podkarpacia Bielan nie wychodzi z telewizji. Dziennikarze go pytają, czy wraca do PiS, a on robi cielęce oczy i mówi, że bardzo by chciał, że żałuje za grzechy, ale przecież to nie od niego zależy. Sondaż to na pewno jego robota. Pominięcie Macierewicza i Kamińskiego pokazuje, że komuś zależało na tym, żeby to Hofman został nowym delfinem - mówi jeden z posłów. Jeśli prezes zareaguje na ten sondaż tak jak w przypadku badań dotyczących Ziobry, to w partii rozpocznie się proces powolnej, ale metodycznej marginalizacji obecnego rzecznika PiS. A wtedy Bielan może wskoczyć na miejsce Hofmana. W PiS i jego okolicach nie ma innego równie utalentowanego spin doktora.
Przepraszam to za mato
Dwa dni po wycieku taśm z Podkarpacia zebranie z pracownikami biura klubu PiS.
- Proszę, żeby od tej zgłaszać wszystkie przypadki spoufalania się posłów - zarządza szef klubu PiS Mariusz Błaszczak.
Kilka godzin później zostaje zwołane posiedzenie klubu parlamentarnego. Hofmana nie ma, ale dyskusja na jego temat trwa w najlepsze. Do głosu zapisało się z dziesięć osób, wszyscy w tej samej sprawie: „Zachowanie naszego rzecznika było niedopuszczalne”, „Na Podkarpaciu zdeklasowaliśmy rywali, a wszyscy i tak mówią o Hofmanie”, „Czy nasz rzecznik w ogóle autoryzował wywiad prezesa dla »Rzeczpospolitej«, który ukazał się w czasie Forum Ekonomicznego w Krynicy? Czy może był zbyt zajęty innymi sprawami?”. Wreszcie dyskusje przerywa Błaszczak. - To, co się stało, nie jest winą pracowników biura klubu. To posłowie muszą skończyć fraternizowanie się z nimi
- mówi. Nazwisko Hofmana nie pada, ale jak na Błaszczaka, który zawsze trzyma się z daleko od partyjnych konfliktów, to i tak odważna deklaracja.
Dwa dni później dochodzi do kolejnego posiedzenia klubu. Tym razem Hofman się zjawia. Pod koniec spotkania prosi o głos i przeprasza posłów. Odpowiada mu milczenie, tylko z tylnego rzędu ktoś krzyczy: - To za mało!
Mówi poseł PiS: - Lista osób, które chciałyby zmiany rzecznika partii, jest długa. Są na niej politycy rywalizujący z nim o miejsce w najważniejszych programach telewizyjnych. Posłowie, których biuro prasowe całkowicie powycinało z mediów. Ludzie sympatyzujący z Bielanem, starzy działacze zazdrośni o dostęp do prezesa.
Jednym z głównych antagonistów Hofmana jest rzecznik klubowej dyscypliny PiS Marek Suski. Wzajemna niechęć trwa od 2007 roku, gdy Suski, rozliczając Hofmana z sejmowych nieobecności, kazał mu przedstawić zaświadczenie
o pogrzebie babci. Kiedy Hofman je przyniósł, Suski powiedział, że to mało i zażądał pisma przewodniego. Czas zemsty nadszedł dwa i pół roku temu. Hofman został rzecznikiem partii i nałożył na Suskiego zakaz występów w mediach. Te relacje mają też drugie dno: Suski zabiega
o powrót do partii Bielana, który zatrudnia jego ludzi w swoim biurze poselskim. Jeśli PiS poniesie porażkę w referendum, Suski z pewnością chętnie się zajmie postępowaniem dyscyplinarnym wobec Hofmana.
Zwolennikiem powrotu Bielana jest także europoseł Ryszard Czarnecki. On z kolei ma dług wdzięczności wobec dawnego spin doktora, który w 2008 r. wprowadził go do PiS. W partii nie jest też tajemnicą, że rywalizuje z Hofmanem o występy w mediach i dostęp do prezesa. Dziś na dworze Kaczyńskiego mają podobną pozycję i są dla siebie przeciwwagą: pomysły Hofmana prezes omawia z Czarneckim, a o kontakty Czarneckiego z Adamem Bielanem i Michałem Kamińskim wypytuje Hofmana.
  Jeden ze starych działaczy PiS: - Rysiek przebył długą drogę. Pamiętam, że jeszcze w 2008 r. wystawał pod drzwiami szefa godzinami. Zdarzało się, że widząc jego i szeregowych pracowników biura, prezes spoglądał na tych drugich i mówił: „Panowie, zapraszam”.
Czarnecki się tym nie zrażał, był cierpliwy. Siedział długo, aż wyrąbał sobie obecną pozycję. Dziś jest częstym gościem Kaczyńskiego. Jednym z jego sojuszników w PiS jest Błaszczak, który także ma nie najlepsze relacje z Hofmanem. Głównie dlatego, że został wypchnięty z „Siódmego dnia tygodnia” w Radiu Zet i „Kawy na ławę” w TVN 24 - Czarnecki i Błaszczak grają przeciw Hofmanowi razem. Rysiu to stary lis. Wie, że w Sejmie najluźniejsze są poniedziałki, bo wszyscy posłowie siedzą w swoich okręgach. Dlatego rano przyjeżdża na Wiejską, wkłada głowę do gabinetu Błaszczaka i pyta: „Co słychać?”. Jak nic, to wchodzi. Czasem jeszcze zaprasza Mariusza na obiad na mieście. Jest europosłem, więc stać go - opowiada jeden z polityków PiS.
Na wynik warszawskiego referendum z niecierpliwością czekają też pozostali współpracownicy Kaczyńskiego: Joachim Brudziński, Stanisław Kostrzewski i Marek Kuchciński. Jeśli będzie niekorzystny, przyjdą po Hofmana. W tej sytuacji prezes nie będzie go bronić.

 



ŹRÓDŁO

piątek, 4 października 2013

Tradycje głupoty polskiej (prof. Rońda w tygodniku NIE)

Po kolejnej porcji lektury Pańskiego wspaniałego tygodnika "NIE" z przerażeniem stwierdziłem, że głupota leaderów polskiej prawicy jest wieczna i nie podlega modyfikacji od 75 lat. Nawet tytuły gazecin, jakie są wydawane dla zwolenników tej opcji widzenia Świata, są podobne jak te przedwojenne, np. "Nasz Dziennik" teraz i "Mały Dziennik" przed wojną.
Zmieniły się wszak programy nauczania w szkołach, lektury szkolne, zależności od "Starszych Braci", stosunki sąsiedzkie w Europie, a frazeologia i język prawicy pozostały te same. Ekonomia również zatoczyła krąg i nic a nic nie wpłynęła na procesy myślowe w ciasnych łebkach polskich prawiczków.
Czy jedyną przyczyną jest wieczne przymierze prawicy z nacjonal-
-katolicyzmem? Czy też może ślepe naśladownictwo przodków-prawicowców, tych co to bili konia na widok kobyły Pana Marszałka Piłsudskiego i uczyli wnuki głupawych piosenek ku czci tego wielkiego demokraty-zamachowca majowego. Może tak działa na słabszych umysłowo literatura pisana ku pokrzepieniu serc i pognębieniu sąsiadów? A może jest to wynik tradycji polsko-mocarstwowych z szesnastego i siedemnastego wieku? Co ma większy wpływ na głupotę polską: edukacja, tradycja, religia, czy też brak znajomości historii Europy?
W związku z powyższymi wątpliwościami uprzejmie pragnę zachęcić "NIE" do podjęcia inicjatywy zorganizowania "Wszech-Polskiej" konferencji naukowej na temat "Przyczyny Nieśmiertelności Głupoty Polskiej Prawicy". Sądzę, że rządy AWS, prasa prawicowa i radyjo M
dostarczą nam wielu wspaniałych przykładów kontynuacji dzieła przodków-prawicowców w kształtowaniu kolejnego odcinka Wolnej Polski.
Jacek Ronda,
Cape Town, South Africa

ŻRÓDŁO

czwartek, 3 października 2013

KOSTRZEWSKI EFEKTYWNIE WSPIERAM MACIEREWICZA

Wydatki na politykę oceniam z punktu widzenia efektywności, czyli jak to się przekłada na wzrost poparcia dla PiS. Aktywność Macierewicza jest nam bezwzględnie potrzebna - uważa skarbnik PiS

Agata Nowakowska, Dominika Wielowieyska: 

 Media, w tym także „Gazeta”, opisywały wydatki PIS, które budzą wątpliwości: koszty związane z samym prezesem PIS Jarosławem Kaczyńskim, dawanie zleceń zaprzyjaźnionym z partią agencjom, które nie mają renomy na rynku.

Stanisław Kostrzewski: Senator PO Filip Libicki złożył zawiadomienie do prokuratur}'; donosząc o nieprawidłowościach w zarządzaniu pieniędzmi PiS. Pani prokurator wystąpiła do mnie
o wszystkie dokumenty związane ze sprawą: wyciągi bankowe, rachunki, umowy, faktury, protokoły odbioru, wszystko. Prokuratura pracowała nad tym 2 miesiące, w efekcie odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie, bo nie znalazła znamion czynu zabronionego.  

Niektóre zlecenia pracownicy PIS mogliby sami zrobić, nie trzeba Ich zlecać na zewnątrz. Dlatego to wyglądało na wyprowadzanie pieniędzy do nieznanych firm.

-A to nie jest takie proste. Czasami musimy robić to przez pośredników, bo jak ktoś usłyszy nazwę „PiS”, to od razu odmawia współpracy. Tak było np. z próbą wynajęcia sali w Galerii Porczyńskich, gdzie miał się odbyć panel dyskusyjny na temat bezrobocia. W ostatniej chwili nie wpuszczono nas na teren muzeum mimo wcześniejszych ustaleń.
Teraz myślę już o umowach dotyczących billboardowi czasu antenowego. I wiem, że mogą mi zawyżać ceny, bo nie lubią PiS. Wolę więc wynająć agencję, która wszystko za mnie wynegocjuje, zanim się okaże, co na tych billboardach będzie.

Jednak Jarosław Kaczyński żyje właściwie za pieniądze partyjne, obsługa prezesa Jest bardzo kosztowna.

-1 Państwowa Komisja Wyborcza to szczegółowo sprawdzała. Rzeczywiście opłacamy ochronę prezesa, ale to jest rzecz konieczna i bezdyskusyjna. Ja muszę postawić na ochronę najwyższej jakości, a nie na leśnych dziadków w uniformach. Szczególnie po zamordowaniu działacza PiS w Łodzi.
Ryszard Cyba po zabójstwie krzyczał, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego. W jedną z miesięcznic smoleńskich był nawet pod Pałacem Prezydenckim i przyznał, że nie udało mu się zbliżyć na odległość pewnego strzału do Jarosława Kaczyńskiego, bo prezes miał dobrą ochronę.
Funkcjonowanie polityka takiej klasy jak Jarosław Kaczyński stawa określone wymagania. Zawsze oczekiwania wobec takich polityków mieszczą się w górnych rejestrach, przegranie procesu i umieszczenie przeprosin w mediach zamyka się kwotą kilkudziesięciu tysięcy złotych, nawet w sytuacji zamieszczania nekrologów po katastrofie smoleńskiej zamykało się kwotami od 10 do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Pewnie zrobię paniom przyjemność, podając jeden przykład absolutnie niespotykany: otóż był jeden człowiek, którego osobiście nie znam, ale szanuj ę go za jego wcześniejszą walkę i za ten odruch - otóż ten człowiek wziął za nekrolog w gazecie o krajowym zasięgu 1 zł. Nazywa się Adam Michnik. Ale to wyjątek.

Prezes Kaczyński osobiście zarobił na swojej książce „Polska naszych marzeń” 160 tys. zł, chociaż sprzedała się marnie. „Newsweek” odkrył, że PIS przelał wydawcy książki 186 tys. zł. To tak, Jakby pan dał prezesowi te 160 tys. zł via wydawnictwo.

-Absolutnie nie! Po pierwsze, książka sprzedała się bardzo dobrze. Po drugie, sprawę tę też szczegółowo badała prokuratura. W 40 okręgach, czyli w całej Polsce, będzie szedł film „Lider”. Nie mamy jeszcze kampanii wyborczej, ale staramy się cały czas promować naszych polityków. Bo to, czego nie zrobisz między kampaniami, musisz w bardzo intensywny sposób zrobić w czasie wyborów. A przecież są limity wydatków. Co gorsza, coś, co normalnie kosztuje złotówkę, w kampanii wyborczej kosztuje 5 zł.
Elementem składowym tej książki jest bardzo dobry film z punktu widzenia takty ld wyborczej. I my zapłaciliśmy tak naprawdę za prawa do emisji filmu dołączonego do książki. Zresztą, jak widzę, ile tego typu rzeczy kosztują, to myślę o rozkręceniu naszej własnej telewizji PiS z pomocą Małgorzaty Raczyńskiej.

Ale ona Już robi dla PIS wywiady I to Jest śmiertelnie nudne. Taka partyjna propaganda.

-    Dla pań nudne, ale muszę szukać nowych, możliwych kanałów komunikacji z wyborcami, bo w wielu 
mediach nie mamy szans na przebicie się.  

PIS płacił też Radiu Wnet Krzysztofa Skowrońskiego.