czwartek, 28 lutego 2019

Rejestrator lotu



To, że dziesiątki afer i kompromitacji związanych z rządami PiS nie wpływają znacząco na poziom poparcia dla władzy, pokazuje, że polska polityka przenosi się gdzie indziej, W sferę emocjonalnego marketingu, gdzie wszystko jest tak samo ważne i nieważne.

W PiS uważa się, że zabójstwo Pawła Adamowi­cza już się „wchłonęło”, bez większych strat w poparciu, bo upłynęło te żelazne pięć-sześć tygodni, kiedy sprawa się społecznie utrwala i ewentualnie odbija w sondażach (prasa pra­wicowa znowu zajęła się majątkiem prezydenta). Tym bardziej afera KNF, której najbardziej się w tej partii obawiano - to już przeszłość. Jest jeszcze mała niepewność co do prezesa NBP Adama Glapińskiego i sprawy zarobków jego dyrektorek. A nie­doszłe wieżowce Srebrnej - taki był plan, stąd brak publicz­nych wystąpień prezesa Kaczyńskiego do momentu sobotniej konwencji - mają być zniwelowane obietnicami-petardami: m.in. 500 plus na każde dziecko, 13. emerytury i brak PIT dla młodych Polaków.
   Co miała załatwić konwencja, wprost wyjaśnił prowadzący ją Rafał Bochenek, mówiąc: „strzelamy w punkt, a inni mają kapiszony”. Bo święta zasada politycznego marketingu gło­si, że przykrywka nie musi mieć nic wspólnego z tym, co ma przykryć. „PiS wręczył suwerenowi przedwyborczą kopertę, afery (...) nie zostaną rozliczone” - napisał publicysta Przemy­sław Szubartowicz.
   Przeciwnicy ugrupowania Kaczyńskiego od dawna dziwią się, że tyle szokujących zdarzeń, jakie przetoczyły się przez kraj w cią­gu ostatnich trzech i pół roku, nie zmieniło zasadniczo układu sił. Walka z Trybunałem Konstytucyjnym, potem z sądownictwem, awantura o aborcję, sprawa Misiewicza, porażka w Brukseli 27:1, ustawa o IPN, nagrody dla rządu, zakaz handlu w niedziele, re­forma edukacji, wycinka puszczy, afera PCK i wiele innych - już połowa tych przypadków wykończyłaby ugrupowanie Kaczyń­skiego jeszcze dekadę, a nawet kilka lat temu. Teraz jednak po­wodują one najwyżej okresowe kilkuprocentowe spadki, szybko nadrabiane, a czasami po aferach notowania PiS nawet wzrastają. Rzecz w tym, że od czasu poprzednich rządów PiS zmieniły się zarówno ta partia, jak i cała polska polityka.

środa, 27 lutego 2019

Łańcuszek Antoniego



Aresztowany niedawno Bartłomiej M. to tylko jeden, choć najbardziej znany przypadek współpracownika byłego szefa MON, który zawdzięcza mu karierę. Wielu innych misiewiczów Macierewicza, jak ich się nazywa, nadal zajmuje ważne dla bezpieczeństwa Polski stanowiska.

Kariera samego Miśka tak jak się rozpędziła, tak kończy się właśnie zderzeniem ze ścianą. 28-letni Bartłomiej M. i piątka jego znajomych, m.in z MON i Polskiej Grupy Zbrojeniowej, zostali zatrzymani w poniedziałkowy poranek 28 stycznia. Grono można powiedzieć eli­tarne, bo oprócz samego Bartłomieja M., czyli byłego rzecznika i szefa gabinetu poli­tycznego Antoniego Macierewicza, znaleź­li się w nim inni ludzie byłego szefa MON. M.in. były poseł PiS Mariusz Antoni K., były członek zarządu PGZ Radosław O., słynny z tego, że zanim trafił do najwięk­szego w Europie Środkowej holdingu zbrojeniowego pracował - przez pewien czas razem z Bartłomiejem M. - w pro­wadzonej przez żonę aptece Aronia w Łomiankach pod Warszawą. Wśród za­trzymanych była również wicedyrektor w MON za czasów Macierewicza Agniesz­ka M., prywatnie partnerka jednego z „ad­wokatów smoleńskich” Stefana Hambury. Zasłynęła zablokowaniem apelu poległych, który mieli odczytać harcerze na Westerplatte w 78. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej.
   Na wszystkich ciążą poważne zarzuty. Ale i sam Antoni Macierewicz ma teraz kłopoty. Jak właśnie ujawnił resort obro­ny, minister Macierewicz upublicznił tajemnice dotyczące zdolności bojo­wych polskiej armii (sprawę opisaliśmy w POLITYCE w grudniu 2017 r.). Dopiero jednak jego dymisja i interwencja posła Krzysztofa Brejzy skłoniła MON do przy­znania, z jak poważnym problemem mamy do czynienia. Chodzi o ściśle tajne informacje dotyczące stanu technicz­nego uzbrojenia, jego parametrów oraz zapasów amunicji. Macierewicz ujawnił je w słynnym wystąpieniu z maja 2016 r., gdy wśród wiwatów z ław PiS podsumo­wywał w Sejmie osiem lat rządów PO nad wojskiem. To wtedy wypowie dział zdanie: „Co takiego wam Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście bezbronną”. Dziś okazuje się, że jednym przemówieniem osłabił ją szybciej niż ktokolwiek przed nim.
   Sprawą ma się zająć prokuratura, do której poseł Brejza wysłał zawiadomie­nie o podejrzeniu popełnienia przestęp­stwa przez Macierewicza. Trudno jednak wyobrazić sobie, by obsadzona jego ludźmi prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo, niewyobrażalne, by podzielił los Miśka i trzech byłych menedżerów z PGZ, którym postawiono zarzuty.
Ich nadużycia ujawnił przeciwny frak­cji Macierewicza tygodnik „Sieci” braci Karnowskich, który już od pewnego czasu „grillował" Bartłomieja M. Menedżerowie z PGZ podpisywali umowy z firmami po­wiązanymi z Bartłomiejem M. i Mariuszem Antonim K. Dotyczyły one szkoleń i orga­nizacji eventow, z których część w ogóle się nie odbyła, a ich koszty zostały zawyżone. Sprawa może być gruba, bo CBA wzięło pod lupę umowy opiewające w sumie na 11 mln zł.
   W tym momencie warto postawić pyta­nie: jak mogło do tego dojść, skoro w PGZ ważne stanowiska zajmowali ludzie woj­skowych służb? Odpowiedź zdaje się mało skomplikowana: byli to ludzie z nada­nia Macierewicza, w dużej mierze kon­trolowani przez Bartłomieja M. Tacy jak min. płk Piotr B., były dyrektor operacyjny PGZ, który trafił tam ze Służby Kontrwywia­du Wojskowego (jego historię opisaliśmy w POLITYCE nr 20/18). To ten sam, które­mu kontrolowane przez ludzi Macierewi­cza SKW przyznało wynagrodzenie - około 1,3 mln zł - za lata, gdy tam nie pracował. A nie pracował, bo stracił certyfikat bez­pieczeństwa za to, że w 2007 r. jako wice­dyrektor biura ewidencji i archiwum SKW razem ze swą szefową Agnieszką W dopu­ścił, na prośbę Macierewicza, do kopiowa­nia tajnych danych z archiwum tej służby.
   Piotr B. wrócił do SKW dopiero w 2015 r. Awansował, trafił do PGZ, z której odszedł po zwolnieniu z MON swego protektora. Ale krzywda mu się nie stała. Niedawno został szefem ekspozytury SKW w Łodzi. Z kolei Agnieszka W. miała ostatnio trafić do Służby Wywiadu Wojskowego.

wtorek, 26 lutego 2019

"Stacja strachu" i "Utrwalacze, zohydzacze, zawijacze..."


Stacja strachu



Były redaktor z TVP Info Piotr Owczarski mówi o tym, jak wygląda praca w telewizji publicznej.

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: - Ktoś mógłby powiedzieć: sam parn się prosił.
Przecież w 2016 r., gdy przychodził pan do telewizji, rządził już Jacek Kurski, a z ekranu lała się prorządowa propaganda.
PIOTR OWCZARSKI:- Dyrektorem TVP Info był wówczas Grzegorz Adamczyk. To czło­wiek, który przez wiele lat pracował w Pol­sacie, tworzył tam newsroom. Z mojego punktu widzenia gwarantował rzetelność i pluralizm. Trzeba też pamiętać, że przez pierwsze miesiące, czyli do lata 2016 r., stacja funkcjonowała w miarę normalnie. Nie było nagonek, grillowania polityków, wygrzebywania afer na siłę, nadinterpretowania faktów itd. Wyjątkiem były „Wia­domości”, które od początku po zmianie kierownictwa prowadziły prorządową narrację w wykonaniu desantu dziennika­rzy z TV Republika. Ale to przecież osobna redakcja i inny program, nie było jeszcze takiego wariactwa.
A dziś jest?
Poziom materiałów wpuszczanych na antenę jest bardzo niski. Wydawcy nie czytają materiałów, które są emitowane w TVPInfo, bo pracują w takim tempie, że nie mają na to czasu. Co 30 minut muszą przygo­towywać kolejne wydania. Do tego ciągłe naciski i wieczne niezadowolenie ze stro­ny szefów.
   To oczywiście nienormalne, bo wydaw­ca powinien mieć wpływ na to, co puszcza na antenie, tymczasem nie może nawet wyrazić swojego zdania. Decyduje tylko o kolejności - to idzie pierwsze, to drugie itd. Nie ma się więc co dziwić, że widzom sprzedaje się rzeczywistość, która często nie istnieje lub jest podkoloryzowana do gra­nic przyzwoitości. Propaganda sukcesu jest wszechobecna. Telewizja ma chwalić partię i rząd, nie zauważać ich potknięć i błędów oraz - w najlepszym przypadku - ma być głucha na zdanie opozycji.
   Każdy polityczny news podany przez prawicowy portal w rodzaju niezaleznej.pl
czy wpolityce.pl musi być cytowany, a jeśli był w którymś z nich wywiad z Kaczyńskim, to już obowiązkowo. To wydarzenie dnia. Nawet jeśli nie powie niczego ważnego. To weszło do głów tak mocno, że redakto­rzy puszczają takie materiały dla świętego, spokoju.
   TVP Info uwielbia robić wydania specjal­ne, które często przeradzają się nagonki na polityków związanych z PO - najchętniej Donalda Tuska, który jest wrogiem numer jeden. W kampanii samorządowej także na Rafała Trzaskowskiego czy Paw­ła Adamowicza. Do walki z opozycyjnymi kandydatami zaprzężono wszystkie ośrodki regionalne. W przypadku prezydenta Gdań­ska zmasowana akcja trwała non stop. Ktoś policzył że od stycznia 2018 r. na jego te­mat w TVP pojawiło się aż 1618 publikacji. Jeszcze w czasie, gdy ja byłem w stacji, były wydawane polecenia, by „kamery za nim la­tały”. Za politykami PO trzeba było biegać, zadawać pytania, trochę prowokować, żeby była reakcja, którą można potem pokazać na wizji.
W swoim wystąpieniu w Parlamen­cie Europejskim powiedział pan, że słynne już „paski” przygotowywane są przy Nowogrodzkiej.
Wielokrotnie dyrektor TVP Info - za mo­ich czasów był nim Piotr Lichota - przycho­dził do newsroomu ze smartfonem w ręku i pokrzykując do dziewczyny, która przy­gotowywała „pasek”, dyktował jej słowo po słowie, co ma napisać.
   Co więcej, ci ludzie często dostawali też telefony od dyrektora, który krzyczał: „wypier...ę cię z roboty”, bo to za słabo napisa­ne! „Dziś nie będzie dniówki”. I rzeczywiście - ludzie zamiast pełnej dniówki dostawali symboliczną złotówkę. Przy czym nigdy nikt nikomu nie tłumaczy, co i dlaczego robi źle. Trzeba się domyślać i działać tak, żeby szefom się spodobało. Taki rodzaj tre­sury. Kto się nie podporządkuje, wylatuje. Od mojego odejścia nic się nie zmieniło, jest jeszcze gorzej.
Kim są ci, którzy decydują o tym, co idzie na wizję, jaki temat jest ważny?
To Jarosław Olechowski, czyli szef Tele­wizyjnej Agencji Informacyjnej, któremu podlegają „Wiadomości” i TVP Info, oraz jego prawa ręka, czyli szef serwisów infor­macyjnych, którego nazwiska wolałbym nie wymieniać. To człowiek, który ma napady niekontrolowanej agresji. Często używa nie­cenzuralnych słów, krzyczy na asystentów. Nie ukrywał radości, gdy zapadała decyzja że zrobimy wydanie o reprywatyzacji. Krzyczał: „No to teraz będziemy napierdalać Hankę! Będziemy jechać”.
   Z kolei główne źródła informacji telewizji publicznej to serwis tvp.info i jego szef Sa­muel Pereira. Jest jeszcze mniej znany Ka­rol Krawiec, wydawca „Minęła 20” Michała Rachonia, który wrzucił do tego programu słynne „Plastusie”. Oni wpadają do redakcji i krzyczą w amoku: „Słuchajcie, widzieliście to? Jest taki news! Róbcie!”. I trzeba robić, bo coś im ktoś powiedział albo podrzucił.

poniedziałek, 25 lutego 2019

PiS w chaosie

Kaczyński stał się zakładnikiem Ziobry. Ziobro czai się na Morawieckiego.
Brudziński poczeka na swoją szansę w Brukseli. Obóz władzy jeszcze nie był w takim kryzysie

Renata Grochal

W piątek 15 lutego Jarosław Kaczyński wezwał premierą na rozmowę w cztery oczy.
   - Oskarżył Morawieckiego o or­ganizowanie „irańskiego szczytu” za plecami prezesa. Dowiedział się dopiero wtedy, gdy przygo­towania szły pełną parą i nie dało się odwo­łać szczytu - mówi ważny polityk PiS.
   Kaczyński, tak jak opozycja, jest przeko­nany, że szczyt był klapą. Polacy zapamię­tają ponaglenia amerykańskich polityków dotyczące restytucji mienia żydowskiego i zdanie szefa izraelskiego MSZ o Polakach, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”.
   Według źródeł „Newsweeka” po raz pierwszy, odkąd Morawiecki objął funkcję, jego premierostwo wisiało na włosku. W PiS krążyły nawet nazwiska następców - mini­ster pracy Elżbiety Rafalskiej, szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego i marszałka Sena­tu Stanisława Karczewskiego.
   Prawicowe media donosiły o naradzie na Nowogrodzkiej, podczas której najbliżsi współpracownicy Kaczyńskiego mieli żądać głowy premiera.
   Morawiecki bronił się, zwalając winę na Jacka Czaputowicza. To szef MSZ miał przywieźć pomysł szczytu z USA, zauroczony tym, że mógł spotkać się tam na kolacji z sekretarzem stanu Mikiem Pompeo. Kalkulacja była taka, że w zamian za szczyt w War­szawie Amerykanie zwiększą liczbę swoich żołnierzy w Polsce.
   Jednak Pentagon wydał komunikat, że żadne ustalenia w tej sprawie nie zapadły.
   - Wokół premiera do tego stopnia zrobi­ło się pusto, że nawet jego najbliższy stron­nik Jarosław Gowin zaczął rozpowiadać wśród swoich ludzi, że Morawiecki jest ob­ciążeniem dla Zjednoczonej Prawicy - opo­wiada polityk PiS. Przy Morawieckim, który wciąż nie zbudował w PiS własnej frakcji, trwa właściwie tylko Piotr Gliński. Ale taki sojusznik to raczej osłabienie niż wsparcie. Nie dość, że minister kultury ma słabiutką pozycję w partii, to w PiS są na niego wście­kli, bo zamiast u progu kampanii wyborczej zamykać konflikty, Gliński generuje kolejne. Najnowsze dotyczą Europejskiego Centrum Solidarności i nieprzedłużenia kontrak­tu dyrektora Muzeum Historii Żydów Pol­skich Polin.

niedziela, 24 lutego 2019

Prąd z minusem



Amerykanie i Francuzi zarobią na budowie, Rosjanie na dostawach węgla. Polakom zostaną kary za tony emitowanego do atmosfery C02 i drogi prąd

Radosław Omachel

Formalnie budowa potężnego bloku węglowego w Ostrołęce toczy się żwawo, według modnego ostatnio harmonogramu: w październiku dyg­nitarze uroczyście wbili pierwszą łopatę. Ale dopiero w grudniu zarząd kluczowego inwe­stora, państwowej spółki Energa, zezwolił na rozpoczęcie prac.
   Pół tysiąca hektarów w gminie Rzekuń wykarczowano i oto­czono płotem. Wybrany z górą rok temu wykonawca, konsorcjum amerykańskiego General Electric i francuskiego Alstomu, pali się do roboty. Ale elektrowni nie ma za co budować.
   Z powodu braku pieniędzy projekt ślimaczy się od lat, poprzed­ni rząd priorytetowo potraktował budowę dwa razy większej Elektrowni Opole II. PiS odgrzało zakurzony pomysł i rozpoczę­ło szukanie funduszy.

sobota, 23 lutego 2019

Między Wiosną a zlodowaceniem,Wyznaję: chciałem zagłosować na PiS,Dwie legendy,Zapachy z kuchni,Nokaut,Wybory małe i duże,Usta mówią,Szaleństwo i Kto wypina



Między Wiosną a zlodowaceniem

Używając terminologii bokserskiej, Jarosław Ka­czyński po kolejnych ciosach jest już na linach. Jesienią może go uratować tylko Wiosna.
Nie, absolutnie nie twierdzę, że jest to intencją Wiosny. Taki po prostu może być skutek wiosennych priorytetów, wśród których osłabienie Platformy Obywatelskiej wydaje się być znacznie wyżej niż pokonanie PiS.
   Model sprawowania władzy przez PiS w ogromnym stopniu przekreśla modele opozycyjności funkcjonujące w normal­nych demokratycznych państwach. Jedyna realna opozycja w systemie a la PiS to opozycja totalna, czyli radykalny sprze­ciw wobec istoty tej władzy i budowanego przez nią systemu. Brak owego radykalnego sprzeciwu czyni opozycyjność po­zorną. W takim modelu krytyka władzy ma charakter co naj­wyżej rytualny i służy zachowaniu własnej wiarygodności, a nie realnej zmianie.
   Ponieważ system tworzony przez Kaczyńskiego i PiS jest w swej istocie systemem wschodnim, coraz bardziej putinowskim, w praktyce możliwe są dwa modele opozycyjności. Opozycja może być autentyczna, czyli ostra, albo - jak w Ro­sji - systemowa. Wiosna, zwalczając opozycję demokratycz­ną o niebo ostrzej niż władzę, zaczyna realizować ten drugi model. Jego fundamentem jest niepisany układ między wła­dzą a pseudoopozycją. Władza udaje, że taką opozycję zwal­cza, taka opozycja zaś udaje, że jej celem jest walka z władzą. W gruncie rzeczy zaś władza taką opozycją wyłącznie gardzi, czasem pompując ją w swych mediach, by zaszkodzić opozycji realnej. Władza wie doskonale, że opozycja systemowa chce mieć swój kawałeczek politycznego tortu, ale w żadnym razie nie pretenduje do sprawowania realnej władzy. Jest więc wy­łącznie pionkiem i pomagierem władzy.
   Jesienne wybory zdecydują też o tym, czy przetrwa stabili­zujące państwo polityczne centrum. A wcale nie jest to oczy­wiste, bo osłabienie centrum jest w epoce napędzającego radykalizmy internetu tendencją światową. W USA nadal rzą­dzą dwie wielkie partie, ale obie są już zakładniczkami swych radykalnych skrzydeł. W Niemczech odsetek głosów oddawa­nych na CDU i SPD dramatycznie spada. We Francji dwie naj­większe partie uległy destrukcji, robiąc miejsce Macronowi, ale tylko po to, by zderzył się on z panią Le Pen z jednej strony a z żółtymi kamizelkami z drugiej. W Wielkiej Brytanii kon­serwatyści ulegają konserwatywnym radykałom, a liderem konkurencyjnego Labour jest miłośnik Chaveza i Hamasu.
   W Polsce przy sfanatyzowanej władzy siedzibą centrum może być tylko opozycja. Ale po pojawieniu się Wiosny może się ono znaleźć w imadle między populizmem prawicowym a lewicowym. Dla PiS polityczne centrum jest największym wrogiem. Dla Wiosny, dla której jest ono naturalnym terenem łowów, też. PiS próbuje więc zepchnąć PO na pozycje lewicowe, a lewicowa Wiosna na pozycje konserwatywne. Zniszcze­nie politycznego centrum jest więc we wspólnym interesie PiS i Wiosny. Stąd tworzony przez nie prawdziwy i jedyny duopol. Stąd też niepisany pakt o nieagresji między nimi. Pra­wica czasem atakuje Wiosnę za lewicowy radykalizm, Wiosna czasem atakuje PiS za łamanie prawa, ale obie for­macje nie zamierzają sobie robić krzywdy. Najważniejsze jest dla nich pokonanie wspólnego wroga, na którego razem mogą pomstować w TVP, wybitnie dla Wiosny łaskawej.

piątek, 22 lutego 2019

Gdzie są dywizje Biedronia



Najbliższe otoczenie Jarosława Kaczyńskiego pokłada w partii Roberta Biedronia ogromne nadzieje. Czy jednak pojawienie się Wiosny rzeczywiście oznacza klęskę opozycji?

Palikot, Kukiz, Petru. Każda z tych inicjatyw startowa­ła z ogromnymi nadzieja­mi, gdy mogło się wydawać, że duopol PiS-PO się wy­czerpuje, Każdej przewodził charyzma­tyczny lider i wszystkie skończyły się totalnymi porażkami.
   Charyzma liderów miała swoje gra­nice (każdy z nich był tykającą bombą, głównie z powodu nadmiaru narcyzmu), a wprowadzeni przez nich do polityki lu­dzie okazali się: totalnie niekompeten­tni i łatwi do rozegrania. Zarówno „nowi brzydcy z prowincji” Palikota i Kukiza, jak też „nowi ładni i wykształceni z wiel­kich miast" Petru. Wreszcie elektorat wszystkich tych przedsięwzięć, szybko i skutecznie zmobilizowany na „chary­zmę”, „event” i „projekt”, równie szybko się zniechęcał.
   Czy Robert Biedroń ma szansę przeła­mać to fatum?

czwartek, 21 lutego 2019

Gliniana armia


Zbigniew Ziobro chciał zrobić z prokuratury karne wojsko, ale armia mu się kruszy. Prokuratorom zaczynają puszczać nerwy wobec wykorzystywania ich do politycznych gier.

Ostatnie doniesienia z fron­tu: prokuratorzy z Gdańska zażądali od swojego przeło­żonego, który domagał się od nich postawienia zarzutu byłemu prezesowi Lotosu Pawłowi Olech­nowiczowi, wydania takiego polecenia na piśmie. Prowadzący śledztwo ma takie prawo, gdy jest innego zdania niż przeło­żony, może też wnioskować o wyłączenie go ze sprawy. - Nigdzie, ani w Kodeksie po­stępowaniu karnego, ani cywilnego nie wy­stępuje jakaś enigmatyczna „prokuratura”. Jest „prokurator”, który podejmuje taką, a nie inną decyzję, podpisuje ją własnym nazwiskiem i za. nią ponosi odpowiedzial­ność. Każdy prokurator powinien być świa­dom tej odpowiedzialności - mówi Andrzej Janecki, ostatnio wizytator w Prokuraturze?; Generalnej, a od marca 2016 r. przeniesiony przez Ziobrę do Prokuratury Rejonowej Warszawa Wola. Sam Janecki pierwszy otwarcie przeciwstawi się za czasów SLD naciskom zwierzchnika, który domagał się od niego wycofania z sądu aktu oskarżenia przeciwko likwidatorowi partii SdRP. Ja­necki postawił się, co przypłacił utratą sta­nowiska, ale uważa, że nie można inaczej.
   Olechnowicz, który był prezesem Loto­su od 2002 do 2016 r., został pod koniec stycznia o świcie zatrzymany przez CBA i w konwoju przywieziony do Prokuratu­ry Regionalnej w Gdańsku. Usłyszał jeden zarzut: wyrządzenie znacznej szkody majątkowej, nie mniejszej niż 246 tys. zł, poprzez zawarcie w 2011 r. umowy na do­radztwa poza „trybem negocjacyjnym”. Mowa o koncernie, którego przychód roczny wynosił wtedy 19 mld zł. Poszedł wniosek o jego aresztowanie, uzasadnio­ny obawą matactwa i zagrożeniem wyso­ką karą. O szczególnym potraktowaniu tej sprawy przez Prokuraturę Regional­ną w Gdańsku świadczy to, że do sądu na posiedzenie aresztanckie stawił się obok prowadzącego śledztwo także, rzecz niespotykana, sam wiceszef tejże proku­ratury. To nie pomogło. Sąd kazał puścić Olechnowicza wolno.

środa, 20 lutego 2019

Nasz drogi prezes


Jarosław Kaczyński uważa się za bardzo przeciętnie majętnego. Rzecz w tym, że jako największe dobro swojej partii może sobie na tę biedę pozwolić

Co najbardziej głupiego i absurdalnego udało się Panu usłyszeć na swój temat” - pytała Jarosława Kaczyńskiego w listopadzie 2010 r. dziennikarka katolickiego tygodnika „Niedziela”. On odpowie­dział: „Pewna była pracownica KC, powołując się na bliską znajomość ze mną, mówiła, że na pew­no wie, iż jestem właścicielem fabryki cukierków. Tego typu wieści roznosiły się szeroko po Polsce, w każdym z województw jakoby byłem właścicie­lem jakichś dóbr. (...) Najgorsze że ludzie wierzyli w te bzdury”. Dodał też, że w 1991 r. kiedy z bratem organizowali pierwszą konferencję antykorupcyjną, usłyszał, że jest człowiekiem, który dorobił się wielkiego majątku na polityce. „A tymczasem miesz­kałem sobie skromnie w pokoju przy rodzicach - bo nigdy się nie dorobiłem własnego mieszkania -  gdzie było bardzo biednie, bo rodzice od dawna byli na emeryturze, a ja przez długi czas byłem bez dochodów”.
   W innym wywiadzie z 1994 r. tak Jarosław Kaczyński tłumaczył brak sondażowej popularności: „Jestem w sytuacji finansowej, jak na człowieka w moim wieku (45 lat - red.), kompromitującej. Nie mam mieszkania, nie mam samochodu, w ogóle nic nie mam. A i moja partia (Porozumienie Centrum - red.) jest biedna. Na­tomiast przekonania społeczne są zupełnie inne”. Na taśmach ujawnionych przez „Gazetę Wyborczą” wyraził obawy, że ludzie pomyślą, iż jest „niezwykle zamożnym człowiekiem". A tego prezes PiS, pielęgnujący wizerunek skromnego człowieka nieprzywiązującego wagi do dóbr materialnych, boi się najbardziej.

wtorek, 19 lutego 2019

Mecz życia Schetyny



Lider Platformy jest rozdarty bardzo chce pokonać PiS i rządzić, ale obawia się, że Donald Tusk wróci do kraju i to on będzie rozdawał karty. A teraz ma jeszcze na plecach Roberta Biedronia

Renata Grochal

Czwartkowe popołudnie w gabinecie Grze­gorza Schetyny na piątym piętrze ka­mienicy przy ulicy Wiejskiej. Szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer siada na skórzanej kanapie i pije coca-colę. To ich pierwsze spotkanie od grudnia, kiedy lider PO rozbił klub Nowoczesnej, przej­mując kilku posłów. Później obcesowo zagroził Lubnauer, że albo wraz z resztą klubu przejdzie do Platformy, albo będzie musiała wrócić na uczelnię, gdzie pracowała przed wejściem do parlamentu.
   Po takich słowach trudno usiąść do rozmów. Do spotkania trzeba ich namawiać, robią to m.in. prof. Leszek Balcerowicz i Włodzimierz Cimoszewicz, którzy od miesięcy wzywają do szerokiego porozumienia opozycji. Cimoszewicz ma być je­dynką na warszawskiej liście Koalicji Europejskiej w majo­wych wyborach do europarlamentu.
   Szefowa Nowoczesnej powinna wiedzieć, że w polityce nie ma sentymentów, bo sama ograła Ryszarda Petru, odbierając mu partię. Jest jed­nak rozgoryczona. Przed wyborami samorzą­dowymi wydawało jej się, że Schetyna traktuje ją po partnersku. Zaprosił ją do domu we Wroc­ławiu, poznała jego żonę.
   Teraz spotyka się z liderem PO, bo jest pod ścianą. Jej partia w sondażach nie przekra­cza progu wyborczego, koalicja z PO to jedyna szansa na przetrwanie.
   Schetyna posypuje głowę popiołem. Przy­znaje, że rozbicie Nowoczesnej było błędem. To przełamuje lody. Lubnauer chce tylko jed­nej jedynki na wspólnych listach do Parlamen­tu Europejskiego.

poniedziałek, 18 lutego 2019

Komuniści i agenci Kaczyńskiego



O tym, czy dla prezesa PiS ktoś jest agentem, komunistą, czy złodziejem, decyduje on sam, a nie współpraca z SB, lata spędzone w PZPR czy wyrok sądu

Ujawnienie współpra­cy wieloletniego preze­sa Srebrnej Kazimierza Kujdy z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa nie dziwi. Co prawda, lustracja i deko­munizacja to oficjalnie fundamenty Pra­wa i Sprawiedliwości, wręcz przepustka tej partii do władzy, ale przypadek Kuj­dy nie jest żadnym wyjątkiem w poli­tyce personalnej lidera PiS. Jarosław Kaczyński od początku budował naj­bardziej zaufaną ekipę z ludzi mających biografie kompromitujące z punktu wi­dzenia prawicy - agentów, komunistów, a nawet złodziei.
   Należy tu jednak dokonać ważnego ję­zykowego uściślenia. W propagandowym żargonie PiS agentami nie są ludzie, któ­rzy faktycznie współpracowali z SB czy zostali uznani przez niezawisłe sądy za kłamców lustracyjnych. Agentem mogła być każda osoba, której nazwisko pojawi­ło się albo na liście Macierewicza z 1992 roku (na której byli zarówno faktyczni współpracownicy SB, jak i ludzie, których Olszewski i Macierewicz chcieli politycz­nie zaszantażować lub zniszczyć), albo na liście Wildsteina (z ponad 120 000 wid­niejących tam nazwisk tylko część była faktycznymi współpracownikami komu­nistycznych służb).
   Także komuniści nie oznaczają ludzi naprawdę wyznających totalitarną ideologię, a złodzieje nie są wcale ludź­mi skazanymi prawomocnym wyrokiem za kryminalne przestępstwa. Zostaje się nimi wówczas, kiedy - niezależnie od własnych ideowych czy moralnych wybo­rów - Kaczyński uzna kogoś za konkuren­ta lub wroga.

niedziela, 17 lutego 2019

Powrót na bazar


Zamykanie sklepów w niedziele pomaga najsilniejszym, a dobija słabych. Pomysł Solidarności i PiS niszczy drobny handel rodzimy, za to okazał się wspaniałym prezentem dla zagranicznych dyskontów.

Cezary Kowanda

Pan Paweł od lat prowadzi mały sklep spożywczy na jednym z peryferyjnych warszawskich osiedli. Należy do grupy tzw. nie­zależnych, czyli tych, którzy nie przyłączyli się do żadnej sieci franczyzowej i nie przejęli cudzego logo. Rok temu był pełen nadziei, bo politycy PiS obiecywa­li, że ograniczenie niedzielnego handlu takim małym biznesom jak jego bardzo pomoże. Kiedy bowiem zamknięte zosta­ną dyskonty, super- i hipermarkety, on nie będzie mógł się opędzić od klientów.
   Pierwsze tygodnie po wprowadzeniu zakazu rzeczywiście nie były najgorsze. Pogoda była piękna, więc po napoje, lody i przekąski przychodziło sporo osób. Jed­nak gdy tylko pogoda się zepsuła, niedziel­nych klientów wyraźnie ubyło. Więc choć pan Paweł sam stawał za ladą w niedzielę, w kasie było już coraz mniej pieniędzy. Gorzej, że obroty zaczęły spadać także w pozostałe dni tygodnia, a najbardziej w piątki i soboty.

sobota, 16 lutego 2019

Ruch w koalicji,Jaskółki wiosny,Między Trumpem a Putinem,Ile Macrona w Biedroniu,Najpierw Polska,Tonga Tonga!,Tejps i Wiosna politologów



Ruch w koalicji

Opozycja ma PiS na widelcu - pisał na początku roku Mariusz Janicki (POLITYKA 3), wskazując, że wystarczy tylko, aby prze­ciwnicy rządzącej formacji zblokowali się przed kolejnymi wyborami. To stwierdzenie zaniepokoiło prawicowych komentato­rów. I nie bez powodu. Ubiegłotygodniowy sondaż IBSP dla Radia Zet - grupy, która prognozowała zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego już w I turze - pokazał, że wspólnymi siłami PO, PSL, SLD i N mogą pokonać PiS w nadchodzących eurowyborach (42 do 38 proc.; partia Biedronia, liczona osobno - 8 proc.).
A majowe zwycięstwo, jak się wydaje, może „ponieść” do jesiennych wyborów.
Pod kilkoma warunkami.
   Po pierwsze, przedłużające się nego­cjacje w sprawie utworzenia koalicji do PE powinny się jak najprędzej sfinalizować.
Z naszych informacji wynika, że w tym tygodniu będą dogrywane ostatnie szczegóły związane z rozdziałem miejsc.
A ramy projektu zostaną przedstawione jeszcze w tym miesiącu - ma to być dru­gi krok po tym, jak na początku lutego Grzegorz Schetyna wraz z byłymi premierami i szefami MSZ podpisali de­klarację Koalicji Europejskiej dla Polski.
Nie jest pewne, czy wszyscy sygnatariusze znajdą się na listach, ale większość raczej na nie trafi. W tym zasłużeni politycy le­wicy. Ich wystąpienie niejako przesądziło o przystąpieniu SLD do formowanego przez Schetynę bloku. Ale nie tylko to.
Włodzimierz Czarzasty jest pod ścianą: sondaże Sojuszu balansują na granicy progu, działacze w terenie szykują się do transferów (przykładowo część radomskich struktur, w tym ich szef, dołączyła do Inicjatywy Polskiej), Biedroń nie chce współpracować, a i z „siadania do stołu” z Razem niewiele wynikło.

piątek, 15 lutego 2019

Konkurs szpagatów



Główne partie w Polsce jedną ręką trzymają swój twardy elektorat, a drugą próbują szukać nowego. Problem w tym, że wymaga to snucia sprzecznych ze sobą opowieści.

Zabójstwo prezydenta Adamowicza przez Stefana W., nienawi­dzącego PO i życzącego Jarosła­wowi Kaczyńskiemu dyktatury, rzuciło cień na PiS. Z powodu „taśm Kaczyńskiego” po raz pierwszy w kłopotach znalazł się sam przywódca, który dotąd raczej innych narażał na kon­flikty z prawem. Polacy, którzy obarcza­ją PiS odpowiedzialnością za szerzenie mowy nienawiści, agresywnej propagan­dy i nadużywanie władzy, będą jeszcze bardziej dążyć do odebrania władzy Ka­czyńskiemu. Z kolei jego obrońcy będą go jeszcze mocniej bronić. Konflikt między PO i PiS stanie więc znów na ostrzu noża.
   Ten pojedynek zakłócić może - nie wiemy jeszcze, w jakim stopniu - Wiosna Roberta Biedronia. Udana konwencja wy­borcza i ciekawe propozycje programowe przysporzyły jej zwolenników. Brak roz­budowanych struktur, funduszy, a przede wszystkim brak rozpoznawalnych postaci, nie pozwoli raczej Biedroniowi zastąpić Platformy w roli głównego przeciwnika PiS. A czy odbierze jej głosy i ułatwi zwycięstwo Prawu i Sprawiedliwości, czy - przeciwnie - wzmocni opozycję, tworząc silnego koalicjanta dla PO? Zbyt wcześnie, by wyrokować.

czwartek, 14 lutego 2019

Co cię nie zabije, to cię wzmocni



Status samca alfa polskiej polityki zapewniły Tuskowi nie tyle sukcesy, ile sposób, w jaki podnosił się z kolejnych porażek projektów, którym dawał twarz.

4 czerwca 1992 r.: o godzinie 22 rozpoczyna się niejawne spotkanie u pre­zydenta Lecha Wałęsy. Przywódca libera­łów Donald Tusk wyróżnia się na tle star­szych od niego politycznych wyjadaczy - gęsta, jasna czupryna, smukła sylwetka, chłopięcy wdzięk, zatroskana mina nie pa­sują do niego. Siadają przy owalnym stole, Tusk między Wałęsą a liderem Unii De­mokratycznej Tadeuszem Mazowieckim.
   Odwołanie rządu Jana Olszewskiego jeszcze tej nocy jest przesądzone. Politycy ustalają skład przyszłego rządu.
    „Panowie, na kogo moja nominacja ma być? - denerwuje się Wałęsa. - Czy przej­dzie Pawlak?”.
   Mazowiecki odmawia teki wicepre­miera. Spierają się dłuższą chwilę, wresz­cie dyskusję przecina Tusk: „Panowie, policzmy głosy; KPN, PSL, SLD, mała ko­alicja. Według mojej wiedzy SLD nie wstrzyma się i będzie za odwołaniem.
   - Za odwołaniem tak, ale czy będzie gło­sowała za Pawlakiem - dopytuje szef KPN Leszek Moczulski”.
   Tusk do lidera PSL: „Waldek, ty twier­dziłeś, że tak”.

środa, 13 lutego 2019

Donald Tusk - Ostatnie starcie



Jest bliżej decyzji o powrocie niż kiedykolwiek wcześniej podczas czterech lat spędzonych w Brukseli. To będzie jego rok - bez względu na to, jakie decyzje podejmie.

Nie dopadła go żadna komisja śledcza, prokuratura mimo serii postępo­wań nie zdołała postawić zarzutów, a spo­ra część elektoratu antypisowskiego z roz­rzewnieniem wspomina jego rządy.
   Dla Donalda Tuska nadchodzi czas decy­zji. Pod koniec roku kończy się jego kaden­cja na fotelu szefa Rady Europejskiej. Kan­dydować kolejny raz nie może, jego na­stępca zostanie wybrany latem lub wcze­sną jesienią.
   Przed Tuskiem stoi zatem wybór: powrót do krajowej polityki, inna zagraniczna po­sada lub emerytura politycznego komiwo­jażera w stylu Lecha Wałęsy czy Aleksan­dra  Kwaśniewskiego - tu wykład, tam im­preza dużej korporacji. Na pewno wraz ze zbliżającym się końcem brukselskiej mi­sji coraz wyraźniej sonduje możliwość po­wrotu do Polski. I kalkuluje swoje szanse w boju z Jarosławem Kaczyńskim. Za­pewnie ostatnim.

wtorek, 12 lutego 2019

Kostuś, co ty tam robisz


Dla Stefana Niesiołowskiego walka z władzą to nic nowego. Ale podejrzenia o korupcję okraszone skandalem obyczajowym mogą zniszczyć jego legendę bojownika o wolną Polskę

Aleksandra Pawlicka

Zamilkł. Pierwszy harcownik polskiej polityki, któ­ry zawsze bez pardonu atakował przeciwników, dziś odsyła wszystkich do swojego adwokata.
   - Tak mu doradziłem - przyzna­je Ryszard Kalisz, obrońca Niesiołow­skiego. - Sprawa jest dęta, bo dlaczego z jej odpaleniem czekano ponad trzy lata? Może materiały operacyjne nie dawały podstaw, aby uznać je za dowód czynu zabronionego i tylko nazwisko Niesiołowskiego sprawiło, że trafiły do zamrażarki?
   Pytań zresztą jest więcej.

PORNO I PRZECIEK
Siedzimy w kancelarii Kalisza, któ­ry po latach w polityce wrócił do zawo­du adwokata.
   - Zadaję sobie też pytanie - mówi - dlaczego prokuratura, informując o postawieniu Niesiołowskiemu zarzu­tów o charakterze korupcyjnym, mówi o usługach seksualnych? Przecież po słowach „w zamian za korzyści osobi­ste lub majątkowe” powinna postawić kropkę.
   Wiadomo jednak, że skandalem oby­czajowym najłatwiej zainteresować media. Informacje, że Niesiołowski 31 razy korzystał z usług prostytu­tek w zamian za pomoc w uzyskaniu intratnych kontraktów przez dwóch łódzkich biznesmenów, pojawiają się niemal natychmiast. Także to, że bi­znesmeni mieli nazywać polityka „jur­nym Stefanem”.
   - Szczegółowe informacje dotyczące zachowań obyczajowych pojawiają się od razu po komunikacie prokuratu­ry. To znaczy, że musi być inne źródło, przeciek ze śledztwa, co samo w sobie jest przestępstwem - mówi Kalisz. Ani on, ani Niesiołowski nie widzieli jak dotąd stenogramów nagrań, choć hu­czy o nich cała Polska.
   Dziwnym zbiegiem okoliczności oskarżenie Niesiołowskiego pojawia się dwa dni po wybuchu afery z ta­śmami Kaczyńskiego - dodaje Kalisz.
- Sprawy toczą się błyskawicznie, CBA aresztuje biznesmenów, Stefan dekla­ruje zrzeczenie się immunitetu i wtedy wszystko wyhamowuje. Mija tydzień i Niesiołowski nie ma informacji od marszałka Sejmu, w jakim terminie ma złożyć immunitet.
   Były szef CBA Paweł Wojtunik, który zgromadził materiał dowodowy i prze­kazał go swemu następcy pod koniec 2015 roku, także sugeruje, że może chodzić o polityczną przykrywkę. „Ta­kich spraw nie robi się na zasadzie ujawnienia. Kto i dlaczego dopiero te­raz to wyciągnął?” - pyta. Mediom tłu­maczy, że „przy tego typu operacjach nie było barw politycznych, a wszystko wskazuje na to, że teraz są”.
   Pytam Kalisza, czy kiedy podejmo­wał się obrony Niesiołowskiego, nie przeszkadzało mu, że ten nazwał go kiedyś pornogrubasem. Gdy prezydent Kwaśniewski wetował ustawę o zaka­zie rozpowszechniania miękkiej por­nografii, weto przeprowadzał przez parlament właśnie Kalisz, wówczas szef prezydenckiej kancelarii.
   - Stefan już po godzinie zadzwonił do mnie z przeprosinami. I było po sprawie - zapewnia Kalisz.

poniedziałek, 11 lutego 2019

Układ ze srebrna w tle


Koordynator ds. służb specjalnych Mariusz Kamiński oraz jego zastępca Maciej Wąsik są znani z hołdowania zasadzie: cel uświęcił środki. Ich powiązania z jednym z głównych bohaterów afery reprywatyzacyjnej mogą to potwierdzać

Renata Grochal

Komisja reprywatyzacyjna miała pogrążyć PO i pozbawić ją władzy w Warszawie. Za­miast tego nieoczekiwanie skierowała re­flektory na niewygodny dla ekipy rządzącej wątek powiązań nadzorców służb specjal­nych z PiS z Jakubem Rudnickim, byłym zastępcą dyrektora Biura Gospodarki Nie­ruchomościami w ratuszu. Rudnicki, chociaż został oskarżony o przyjmowanie łapówek, chce, by pisać o nim pod nazwiskiem, bo uważa się za niewinnego. Odpowiadał za decyzje dotyczące zwrotu stołecznych nieruchomości.
    Komisja wezwała na przesłuchanie mecenasa Roberta Nowa­czyka. specjalisty od reprywatyzacji, także oskarżonego w tej sprawie. Nowaczyk na pytania o wręczanie łapówek nie chciał odpowiadać. Bardziej rozmowny stał się, gdy szef komisji Patryk Jaki zaczął dopytywać, czy ktoś wyżej, poza kierownictwem BGN, mógł wiedzieć o nielegalnym procesie reprywatyzacji.
   - Jedyną rzeczą, o której mogę powiedzieć, były moje rozmo­wy z Jakubem R.. który jak odszedł z urzędu, to zaczął współpra­cować z CBA - mówił Nowaczyk. - I wtedy zaczął się spotykać ze mną. Chciał, żebym pomógł szukać haków na Hannę Gronkiewicz-Waltz, prawników i urzędników z ratusza. Przy następnym spotkaniu usłyszałem, że jakbym oddał 30 procent dochodów z reprywatyzacji, to CBA będzie mnie ochraniać - zeznawał. Jaki był wyraźnie zaskoczony. Liczył na to, że Nowaczyk obciąży urzędników z ekipy Gronkiewicz-Waltz.

Komu zagra Zetka?



Szansą dla stacji, od lat tracącej słuchaczy i fanów, jest inwestor z prawdziwego zdarzenia. Kupno Zetki z myślą o upolitycznieniu anteny może skończyć fatalnie


Miłosz Węglewski

Spółka Eurozet, ze swą perłą w koronie, Radiem Zet, nie ma ostatnio szczęścia do właścicie­li. W koncernie Lagardere, do którego należała przez ponad dwie dekady, schód .u na coraz dal­szy plan. W końcu Francuzi pozbyć się wszyst­kich rozgłośni w naszym regione Europy. Kupił je pół roku temu za 73 nilu euro czeski miliarder Daniel Kretmsky, ale chodziło mu w gruncie rzeczy o stacje cze­skie. Dlatego już jesienią zaczął szukać kupców. W czyje ręce trafi gracz nr 2 na naszym rynku radiowym, nadawca Zetki, ale też Antyradia, Chillizetu i Meloradia, powinno się wyjaśnić w tych dniach.

MIOTŁA W ZETCE
Gdyby sądzić po styczniowych nowościach w ramówce, Radio Zet zaczyna łapać wiatr w żagle. Na antenie pojawił się Ma­ciej Stuhr z Agnieszką Więdłochą, którzy w programie „Planeta singli” rozmawiają ze słuchaczami o relacjach międzyludzkich. Własny program „Kocham kino” dostała Grażyna Torbicka. Beata Tadla prowadzi rozmowy ze znanymi ludźmi w „To właśnie week­end”, a Michał Figurski ma program o medycynie i zdrowiu.
   Ale to raczej desperacka próba odbicia się od dna. W III kwar­tale ub.r., według danych z monitoringu Fadio Track prowadzo­nego przez firmę Millward Brown, udział Zetki w rynku spadł do najniższego w historii poziomu ok. 12 proc. Tymczasem główne­go konkurenta, FMF FM, słuchało 26 proc. Polaków między 15. a 75. rokiem życia.
   To już przepaść, więc w Zetce musiały polecieć głowy. Z fotelem redaktora naczelnego i dyrektora programowego Zetki pożegnał się Sławomir Assendi, wcześniej jeden z szefów Radia Eska oraz publicznej Jedynki. Zastąpił go Michał Celeda, od kilku miesię­cy wicedyrektor programowy stacji. Stanowiska stracili też m.in. szefowa anteny Agnieszka Siemiak-Harton, związana z Zetką od prawie ćwierć wieku, oraz dyrektor muzyczny Zbigniew Ziegler.
   Zwolnienia dotknęły też długoletnich dziennikarzy rozgłośni, wzbudzając protesty w zespole i wśród słuchaczy.
   Najgłośniejszym echem odbiło się rozwiązanie umowy z Marzeną Chełminiak, związaną ze stacją od narodzin anteny w 1990 r. Jej program „Życie jak marzenie” zdjęto tuż przed emisją kolejnego odcinka, do którego zaprosiła już gości. Dziennikar­ce pozostało pożegnać się ze słuchaczami na Facebooku. Zespół bezskutecznie domagał się od szefów merytorycznego uzasadnie­nia tej decyzji. Atmosfera jest coraz bardziej nerwowa.

niedziela, 10 lutego 2019

Pogniewane pokolenie



W roku trzydziestolecia nowej Polski coraz częściej słychać głosy, że generacji, która kładła jej fundamenty, nie wyszło. Że trzeba zacząć od początku, najlepiej już bez dawnych „budowniczych”.

Te pokoleniowe różnice wy­stępują - jak można usły­szeć i prze­czytać - w kilku płasz­czyznach, ale wszystkie w sumie dadzą się sprowadzić do odmien­nych ocen III RP i często - w tle - PRL. „Rozu­miem - mówi w wywia­dzie Szczepan Twardoch (ur. 1978 r.) - że wielu ludzi urodzonych zaraz po woj­nie i w latach 50., jak rów­nież ci trochę młodsi, którzy w 1989 r. byli już mniej lub bardziej dorosłymi ludźmi, dla których czas transforma­cji był łaskawy - czują, że reto­ryka rządów PiS unieważnia ich biografie, odbiera im godność, zaprzecza słuszności ich mo­ralnych i politycznych wyborów z przeszłości”.
   I dokłada: „Dlatego coś fałszy­wie mi brzmi w tych wszystkich demonstracjach w obronie demokra­cji, konstytucji i tak dalej. Nie neguję szlachetnych pobudek uczestników tych protestów ani ich cywilnej odwagi, ale jednak dopuszczam taką możliwość, że demonstrują bardziej w obronie Swo­ich biografii, swojego pokolenia, swoich politycznych i moralnych wyborów z przeszłości, do czego mają oczywiście prawo, lecz kiedy z tej partykularnej obrony swojej godności czynią obronę uniwersalnych wartości wyższego rzę­du, to uważam to jednak za nadużycie”.

Państwo jak rodzina



Kaczyński jest bardziej przywiązany do familijnego modelu rządzenia niż Putin, Orban, a nawet Erdogan

Afera powiązanej z PiS spółki Srebrna, a także ujawnienie taśm, na któ­rych Jarosław Kaczyński przedstawia swój sposób myślenia o biznesie i państwie, dostar­cza nowych informacji o modelu ustro­jowym budowanym w Polsce. Pozwala też dostrzec podobieństwa i różnice po­między państwem Kaczyńskiego a inny­mi „nieliberalnymi demokracjami”, czyli mówiąc wprost, autorytaryzmami w Ro­sji, Turcji i na Węgrzech.
   Wszystkie te systemy cechuje silna koncentracja kapitału w rękach ludzi władzy. Orban zbudował własną oli­garchię bezpośrednio z działaczy Fideszu. Podobnie postąpił Erdogan, chociaż z większą dbałością o tworze­nie nowej klasy średniej - wywodzą­cej się z islamskiej prowincji, wrogiej wobec świeckich wielkomiejskich elit dominujących wcześniej także w ture­ckiej gospodarce. Putin odziedziczył swoich oligarchów po epoce Jelcy­na. Niektórych zniszczył, większość podporządkował.
   Stanisław Ciosek, były członek KC PZPR, a później polski ambasador w Rosji, w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” fascynująco opisał scenę sym­bolicznego ustanowienia nowych relacji pomiędzy polityką i biznesem w Rosji. Było to wystąpienie Putina na zjeździe Rosyjskiego Związku Przedsiębiorców tuż przed wyborami mającymi rozpo­cząć drugą kadencję jego prezydentury. „Na sali wszyscy oligarchowie, za mną siedział Michaił Prochorow, siedemna­ście miliardów euro majątku. Wchodzi Putin, bierze mikrofon, rozgląda się po sali i mówi: »Tu jest osiemdziesiąt pro­cent całego bogactwa Rosji. A skoro ta­kie towarzystwo dziś mamy, to trzeba by jednak rozpocząć od tej podstawowej sprawy, od początku lat dziewięćdziesiątych«. Sala wokół mnie po prostu stę­żała. »No, kiedy te majątki powstały?« - ciągnie Putin. »Właściwie trzeba by tam zajrzeć głębiej, przyjrzeć się, skąd to się wszystko wzięło«. A na sali strach. Putin tak męczy ich przez parę minut, a w końcu mówi: »Ale chyba damy so­bie spokój. Dużo czasu minęło, tyle się zmieniło, chyba trzeba będzie darować, no, nie cieszcie się tak za wcześnie, na­wet jak puścimy w niepamięć, to będzie­cie się musieli z państwem rosyjskim podzielić«. Reakcją sali była owacja na stojąco. Jak siedzący za mną Prochorow policzył, ile mu zostanie z siedemnastu miliardów, to odetchnął z ulgą”.
   W porównaniu z Putinem, Orbanem czy Erdoganem PiS dopiero uczy się gry z oligarchami. Polska opinia pub­liczna z zapartym tchem ogląda zmaga­nia z władzą Zygmunta Solorza i Leszka Czarneckiego. Solorz wybrał ostrożny kurs wobec Kaczyńskiego, którego nie kocha, ale potrzebuje jego przychylno­ści do prowadzenia własnych interesów. Zaczęło się od konfliktu, kiedy PiS za­blokowało budowę nowej kopalni węgla brunatnego, od której zależy produkcja energii w należącym do Solorza zespo­le elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Ostatecznie Solorzowi pozostawiono elektrownie i pozwolono budować ko­palnię, z kolei on zatrudnił na kluczo­wych stanowiskach w telewizji Polsat prawicowych dziennikarzy cieszących się relatywnym zaufaniem PiS. W swo­im Plus Banku znalazł także miejsce dla poleconego przez PiS Grzegorza Kowal­czyka. Jednocześnie jednak swoje akty­wa medialne (Cyfrowy Polsat i okolice) Solorz przeniósł na wszelki wypadek do funduszu inwestycyjnego, którego znaczną część sprzedał amerykańskim inwestorom. Liczy na to, że zapewni so­bie w ten sposób osłonę ze strony admi­nistracji Donalda Trumpa i ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher. Analogiczną do tej, jaką cieszy się telewizja TVN będąca własnością ame­rykańskiej korporacji Discovery.

sobota, 9 lutego 2019

Gnicie,Śmiech przez strach,Żyjemy w kraju faraona,Gdyby obywatel chciał twórczo podążać szlakiem wytyczonym przez władzę, w kraju zapanowałaby anarchia,Pralnia Ambasador,Kto leczy kaca,Państwo prywatne,Pospolite ruszenie,Drobne różnice i Kamuflaż



Gnicie

Ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy. Państwo też

Błyskawicznie to się posypało. Fałszywy wizeru­nek pieczołowicie budowany przez 30 lat roz­padł się w trzy dni. Całkiem zabawne, że doszło do tego kilka dni po deklaracji prezesa Kaczyńskiego o tym, jak wielkie zagrożenie rodzi sprawowanie przez kogoś wła­dzy absolutnej.
   Przez kilkadziesiąt lat publicyści sekundujący panu preze­sowi wyrażali taką oto myśl: „Można różnie oceniać Jarosła­wa Kaczyńskiego, ale nikt nie może mu odmówić osobistej uczciwości”. Czy nagrania targów z austriackim biznesme­nem są dowodem przestępstw, być może zdecyduje kiedyś sąd. Jednak tylko aparat propagandy PiS może uznać, że krętactwa służące temu, by kontrahentowi nie zapłacić za usługę, są dowodem osobistej uczciwości. Uczciwy człowiek dotrzymuje słowa i płaci. I tyle.
   Jako dowody uczciwości Kaczyńskiego przedstawia się teraz - co nawet jeśli jest skuteczne, pozostaje groteskowe - fakt, że nie przeklinał, nie rozmawiał w restauracji ani nie pił wina. Cóż, najwyraźniej są różne odmiany ascezy. Można na przykład wybitnie twardo stąpać po ziemi także w butach z rozwiązanymi sznurówkami. Jarosław Kaczyński nie po­trzebuje dóbr doczesnych. Wystarcza mu władza nad tymi, dla których są one mniej lub bardziej istotne. Kaczyński nie potrzebuje konta, skoro ma bank; nie potrzebuje ochro­ny, bo załatwia mu ją partia; nie musi robić zakupów, bo i to czynią wyznaczeni przez partię ludzie; nie potrzebuje pro­sić o czas antenowy w telewizji, bo ma własną telewizję; nie potrzebuje adwokatów, bo ma prokuratorów; nie potrzebu­je stanowisk w państwie, bo ma całe państwo.

Kto się boi Huawei?



Chiński potentat telekomunikacyjny z powodu obaw o bezpieczeństwo danych traci dostęp do zamówień publicznych na Zachodzie. Także w Polsce przyszłość firmy jest niepewna


Ósmego stycznia, wczesny poranek. Agenci ABW wchodzą do domów Piotra D. i Wejinga W. Pierw­szy to menedżer firmy telekomunikacyjnej Oran­ge, z przeszłością w służbach. Drugi jest szefem sprzedaży w polskiej spółce Huawei. Pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Chin obydwaj trafiają na trzy miesiące do aresztu. Grozi im 10 lat odsiadki.
Nigdy wcześniej obywatel Chin nie został u nas zatrzymany pod zarzu­tem szpiegostwa. Służby nie przywiązywały większej wagi do aktywności Chin w Polsce. Także teraz, jak wynika z informacji „Newsweeka”, do­niesienia o działalności Piotra D. i Wejinga W. pochodzą od służb innych krajów. Wokół chińskiego biznesu na Zachodzie gęstnieje bowiem atmo­sfera.

ZEMSTA SMOKA
Lu Shaye, ambasador ChRL w Kanadzie, pisuje felietony do ottawskiej gazety „The Hill Times”. I choć jest znany z ciętego języka, to ostatnim artykułem wprawił kanadyjskie władze w zdumienie. Nazwał Kanadyjczyków białymi rasistami, państwa Zachodu - niewielką zgrają.
A na koniec przyznał, że aresztowanie kilkunastu Kanadyjczyków w Chi­nach to odwet za poczynania kanadyjskiego rządu.
   Na początku grudnia kanadyjskie służby zatrzymały Meng Wanzhou, wiceprezesa Huawei do spraw finansowych, zarazem córkę założyciela i szefa firmy Ren Zhenfei. Na zatrzymanie naciskali Amerykanie, przeko­nani, że Meng była zamieszana w dostawy sprzętu do objętego sankcjami Iranu. Huawei zaprzecza, ale przeprowadzone w Iranie i Syrii śledztwo agencji Reuters wykazało, że w podejrzeniach mogło być ziarno prawdy.
   Ren Zhenfei dwoi się i troi, żeby ściągnąć córkę do Chin. W ubie­głym tygodniu dziękował kanadyjskiemu sądowi za zwolnienie Meng za kaucją i wychwalał pod niebiosa Donalda Trumpa. A przy okazji zaklinał się, że jego firma nie ma związków z chińskim rzą­dem ani służbami specjalnymi. Poza procesem córki Ren ma bo­wiem na głowie podejrzenia krajów Zachodu, że sprzęt Huawei jest wykorzystywany w nie do końca dobrych intencjach.

piątek, 8 lutego 2019

Mechanizm lawiny



Eurowybory są kluczowe. Jeśli opozycja je wygra, złamie hegemonię PiS. I będzie faworytem kolejnych. Po stronie opozycji nastąpi dalsza integracja - mówi   publicysta,
współzałożyciel Krytyki Politycznej

Rozmawia Aleksandra Pawlicka 

NEWSWEEK: Czy uwiódł cię politycznie Robert Biedroń?
SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: W pew­nym sensie tak. Polska klasa polityczna jest już naprawdę stara. U władzy wciąż mamy pokolenie Okrągłego Stołu, bra­kuje realnej konkurencji, to osłabia ten kraj. Nie mam wątpliwości, że Biedroń
jest potrzebnym zastrzykiem świeżości dla polskiej polityki.
Można wygrać wybory za pomocą zaklęcia: „Koniec duopolu PiS-PO”?
- Hasło, które ma nieść do zwycięstwa, nie może być zbyt skomplikowane. Na­rzekanie na duopol zaczęło się na długo przed Biedroniem. Myślę, że wśród tych,
którzy oddają głos na PiS i na PO, są lu­dzie podpisujący się pod tym hasłem. Bo ono jest prawdziwe, choć oczywiście nie jest wystarczające.
Wystarczające do czego? Żeby przekroczyć próg wyborczy?
Problem Biedronia nie polega na przekroczeniu progu wyborczego, ale na tym, że po ostatnich wyborach, w których PiS dostało większość zapew­niającą samodzielne rządy, ludzie zro­zumieli, jak działa ordynacja wyborcza. To, że faworyzuje duże partie i dopiero mniej więcej 15 proc. neutralizuje ordy­nację D’Hondta. Głosy oddane na partię o mniejszym poparciu są po części stra­cone, na czym zyskuje najsilniejszy. Ci, dla których priorytetem jest odsunięcie PiS od władzy, mogą nie mieć wyboru i głosować na najsilniejszą alternaty­wę, a Platformę będzie ciężko przego­nić. Biedroń ma wciąż duże szanse, żeby dojść do tych 15 proc. Wie, w jakiej jest sytuacji, i dobrze, że gra o wszystko. 10 proc. nic nikomu nie daje, a może i zabrać zwycięstwo nad Kaczyńskim.
A dogadanie się Biedronia ze Schetyną przed wyborami nie jest możliwe?
- Robert wykluczał to tyle razy, że takie rozwiązanie raczej nie wchodzi w grę. Komu partia Biedronia odbierze głosy: Schetynie czy Kaczyńskiemu?
- Gdybym był wierzący, powiedziałbym, że modlę się o to, żeby odebrała PiS.
A jako niewierzący?
- Trzymam kciuki. Istnieje dość po­wszechne przekonanie, że Biedroń od­bierze głosy Platformie, lecz z tego, co wiem, wokół Roberta jest masa ..biedroniowych moherów” i mówię to z całą sympatią dla starszych pań i pa­nów, którzy przychodzą na spotkania z Biedroniem i ulegają jego urokowi. To są osoby najczęściej dużo bardziej świa­dome politycznie niż młodzi wyborcy. Robert objeżdża miasta i miasteczka, więc mam nadzieję, że wśród jego sym­patyków będą też osoby, które dotych­czas ulegały urokowi Kaczyńskiego. Niektórzy wyborcy po tym, co zoba­czyli teraz w Gdańsku albo usłyszeli na taśmach, będą szukać alternatyw dla Kaczyńskiego. Może Biedroniowi uda się dotrzeć do tych ludzi ze swoim pro­gramem socjalnym? To byłby scena­riusz najlepszy.

Partia i sport



oczątek grudnia, obraduje nadzwyczajny

Początek grudnia obraduje nadzwyczajny walny zjazd delegatów Polskiego Związku Badmintona. Urzędujące władze, na cze­le z prezesem Markiem Zawadką, uznają zgromadzenie za nielegalne. Ale Mini­sterstwo Sportu wysyła swoich przedsta­wicieli, legitymizując poniekąd zjazd. List do uczestników śle Andrzej Kraśnicki, prezes Polskiego Komi­tetu Olimpijskiego (PKOl). Życzy, aby „dokonane wybory były wyrazem pragmatyzmu i wynikały z rzetelnej oceny realiów polskich oraz międzynarodowych uwarunkowań sportowych, społecznych i politycznych”.
   Na stanowisko prezesa wraca kierujący już kiedyś badmintonową centralą Marek Krajewski. Na zjeździe w 2016 r. o przywróce­nie go do władz - bezskutecznie - apelował prezydencki minister Andrzej Dera, swego czasu zasiadający w parlamentarnym ze­spole ds. promocji badmintona. Gdy teraz, w grudniu, Krajewski ponownie obejmuje ster PZBad, namawia, by na wiceprezesa wybrać europosła PiS Tomasza Porębę. Krajewski podkreśla, że europoseł może pomóc, bo ma kontakty z Orlenem i PGE. Na sali entuzjazm - Poręba zostaje wybrany jednogłośnie. Otrzy­muje nominację badmintonowej rodziny do PKOl. Trzy tygodnie później jest już wiceprezesem olimpijskiej centrali.
   Krajewski zdradza też na zjeździe, że Poręba aktywnie działa w fundacji Narodowy Badminton (Krajewski jest jej prezesem, po wyborze na stanowisko szefa PZBad przenosi siedzibę związku do biura fundacji). Fundacja dwukrotnie zorganizowała Naro­dowe Dni Badmintona, edukuje nauczycieli wuefu w szkołach, deklaruje zamiar przeprowadzenia w roku niepodległości stu turniejów, podczas których ważna ma być patriotyczna oprawa.

czwartek, 7 lutego 2019

Kulejące prawo i sprawiedliwość



Po taśmach Kaczyńskiego PiS znów musi się tłumaczyć. To już ponad rok, jak partia rządząca pozostaje w defensywie. Jaka jest wytrzymałość pancerza „dobrej zmiany"?

W ubiegły poniedziałek CBA zatrzy­mało dwóch do niedawna promi­nentnych polityków PiS związa­nych z obronnością i przemysłem zbrojeniowym. Mniej znany Ma­riusz Antoni K. był w poprzednich dwóch kadencjach posłem. Kariera partyjna roztrzaskała mu się na tzw. aferze madryckiej (kombinacje przy rozliczaniu podróży służbowej). Założył własną firmę doradczą, kontakty polityczne stały się teraz źródłem dochodu. Usłyszał zarzuty powoływania się na wpływy oraz fałszowania dokumentów w kontraktach z Polską Grupą Zbrojeniową. Po złożeniu ze­znań wyszedł na wolność.
   Ale uwaga opinii publicznej skupiła się na drugim zatrzyma­nym - Bartłomieju M. Niespełna 30-letni polityk był żywym  symbolem polityki kadrowej rządu PiS. Jego spektaku­larna kariera załamała się mimo poparcia ze strony jego osobistego promotora i patrona Antoniego Macierewicza. Bartłomiej M. również założył firmę świadczącą usługi do­radcze. Tak samo postawiono mu zarzuty „powoływania się na wpływy w instytucji państwowej i podjęcia się pośrednic­twa w załatwianiu spraw dla uzyskania korzyści majątkowej”. Dowody przeciwko M. musiały być jednak mocniejsze, gdyż sąd zdecydował o trzymiesięcznym aresztowaniu polityka. Nie pomogło nawet poręczenie złożone przez o. Tadeusza Rydzyka.

Pierwszy Patriota



Przypadek Piotra Rybaka pokazuje, że skrajna prawica, która popierała ten rząd i chętnie sama korzystała z poparcia, już nie potrzebuje protektora

Małgorzata Święchowicz

Piotr Rybak wita się uprzej­mie, całuje w rękę. - Może herbaty? - pyta. Dziwi się, że udało mi się ustalić, gdzie mieszka. Jakby za­pomniał, że kiedyś, gdy na płocie domu powiesił tablicę: „Zakaz wstępu Żydom, komuchom oraz wszystkim złodzie­jom i zdrajcom Polski”, to miejsce trafi­ło na Google Street View z oznaczeniem: „House of NAZI”.
   Teraz nie ma już zakazu wstępu, tylko duży napis: „Dom Polski Niepodległej”, na płocie ostrzeżenie: „Uwaga zły pies” i wszędzie kamery.
   Przede mną była u niego policja. Też się zdziwił. Do niego? W związku z mar­szem w Oświęcimiu? Przecież jak poje­chał do Oświęcimia, jak stanął na czele marszu, to policja puściła wozy przed nim i wręcz mu ten marsz prowadziła. Ochraniała narodowców tak pięknie, że na koniec Rybak im serdecznie podzię­kował. A teraz jakieś pretensje?
   W ogóle wielu teraz jakby zdziwionych tym, że Rybak, który wcześniej został skazany za to, że na wrocławskim rynku spalił kukłę Żyda, pojechał do Oświęci­mia. Przecież uprzedzał, że pojedzie. Na wiele dni przed wyjazdem usiadł z dwo­ma kolegami w swoim pokoju, w którym ściana jest jak polska flaga: u góry biała, na dole czerwona, w środku wielki orzeł, przy nim krzyż, a do tego jeszcze Szczerbiec - symbol polskich nacjonalistów, oraz Falanga - znak Ruchu Narodowo-Radykalnego. Włączyli kamerę i zaczęli opowiadać, że Żydzi przywłaszczyli sobie Auschwitz, że wchodzą tam jak do siebie i że dyrektorem jest Żydek, trzeba  byłoby dać polskiego patriotę.
   I ogólnie trzeba by było coś zrobić, żeby ratować polskość w Polsce, bo wszyst­ko idzie w złym kierunku. Każdy kolejny prezydent RP to degenerat, zdrajca. Ten obecny? Anty-Polak. Poprzedni? Nie za­służył sobie na Wawel i pomniki, bo ściąg­nął do Polski wpływową żydowską sektę, która wierzy, że dusza zmarłego Żyda szu­ka sobie miejsca w żywym człowieku, a skoro na terenie Polski zginęło ich tak wielu, to dusze nie miały szans wejść w żyjących Żydów. Zaczęły więc wchodzić w żyjących Polaków.
   W dniu uroczystości upamiętniają­cych wyzwolenie Auschwitz-Birkenau Rybak jedzie z narodowcami do Oświęci­mia, krzyczy: „Czas powstać z kolan i po­wiedzieć tym najeźdźcom żydowskim: dosyć tego wszystkiego!”. Informację o marszu podają największe agencje pra­sowe: Reuters, Associated Press, Ansa. A za nimi „New York Times”, „Washing­ton Post”, „Die Welt”, „La Repubblica”. Zwracają uwagę, że to się stało w takim miejscu w dzień pamięci o Holokauście.

środa, 6 lutego 2019

Biedny prezes



Spółka Srebrna, fundacja partia PiS to jeden organizm - co sam Kaczyński potwierdza na ujawnionych nagraniach. Bo dla Prezesa i jego ludzi robienie polityki i pieniędzy ma wspólny cel - przetrwanie politycznego środowiska.

Poseł PO Andrzej Halicki: - Pieniądze to była pierwsza rzecz, o której Jarosław Kaczyński mówił przy tworzeniu Porozumienia Centrum na początku lat 90. Był przy tym, reprezentował wtedy Niezależne Zrzeszenie Studentów, które wraz z liberałami z KLD, do których należał Adam Glapiński, miało wejść do ugrupowania Kaczyńskiego, stąd w na­zwie słowo porozumienie. – Kaczyński mówił otwarcie, że pierw­szym warunkiem, by zdobyć władzę i ją utrzymać, jest zaplecze finansowe, najlepiej bank, bo fundacja to za mało; drugim - zor­ganizowanie własnych mediów; trzecim - analityka, czyli sondaże i badania społeczne.
   Dzisiejszy majątek, nad którym Kaczyński sprawuje kon­trolę, szacowany jest na dziesiątki milionów złotych. To spory biurowiec przy Al. Jerozolimskich po redakcji „Expressu Wieczornego”, majątek po zakładach graficznych i drukarniach przy ul. Nowogrodz­kiej, Srebrnej (gdzie miały stanąć osławione wie­że) , a także przy ul. Ordona. Ów stan posiadania wywodzi się wprost z polityki. Rząd pierwszego solidarnościowego premiera Tadeusza Mazowiec­kiego w 1989 r. postanowił podzielić między ugru­powania polityczne popeerelowskie tytuły prasowe.
- Nie było mowy o przejmowaniu majątku, chodziło wyłącznie o tytuł jako środek komunikacji. Nikt z nas nie wiązał gazety z działką w Warszawie - tłumaczy Krzysztof Król, wtedy działacz KPN, której przypadł „Sztandar Młodych”. KPN dostała później prawo za­kupu tytułu. Wyłącznie tytułu, zaznacza Król. Transakcja nie doszła do skutku.
- Pomieszczenia redakcyjne były majątkiem miasta, tak samo jak te po „Życiu Warszawy”. Dopiero później wyszło na jaw, że do „Expressu Wieczor­nego” dołączono także budynki i - z tego, co wiem - to był jedyny taki przypadek - mówi Król.

wtorek, 5 lutego 2019

Panika taśmowa


Po ujawnieniu nagrań biznesowych negocjacji Jarosław Kaczyński po raz pierwszy na serio zaczął się obawiać, że PiS może przegrać wybory. I to przez niego

Renata Grochal

We wtorek w gabinecie Jarosła­wa Kaczyńskiego w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej drzwi się nie zamykają. Narada za naradą.
Tego dnia „Wyborcza” publikuje nagrania rozmów Kaczyńskiego z jego kuzynem oraz austriackim biznesmenem, który miał budować dla powiązanej z PiS spółki Srebrna wieżowiec w centrum Warszawy wart 1,3 mi­liarda złotych. Dwie wieże, wysokie na 190 metrów, miały być hołdem złożonym Lechowi Kaczyńskiemu i uwieńcze­niem dorobku braci.
   Najdłużej, bo kilka godzin, siedzi u prezesa premier Ma­teusz Morawiecki. Trochę krócej koordynator ds. służb spe­cjalnych Mariusz Kamiński i wicemarszałek Senatu Adam Bielan. To oni odegrają kluczowe role w kształtowaniu par­tyjnej narracji w pierwszych dniach kryzysu taśmowego.
   Kaczyński jest spokojny i opanowany, zachowuje zimną krew, bo - jak mówi jeden z uczestników tych nasiadówek
on prawie nigdy nie daje się ponieść emocjom. Kaczyński wie, że te nagrania mogą mieć dużą siłę rażenia. W końcu to taśmy doprowadziły do upadku rządu PO w 2015 r. i wyniosły PiS do władzy. Mając w pamięci słynne cytaty ze spot­kań polityków Platformy w restauracji Sowa i Przyjaciele, prezes zastanawia się, czy podczas rozmów dotyczących budowy wie­żowca powiedział coś, co media będą mogły cytować od rana do nocy, żeby go skompromitować.
   - Jak usłyszałem, że na tych nagraniach jest kuzyn prezesa, od razu pomyślałem, że chodzi o Jana Marię Tomaszewskie­go, który lubi ostro zakląć, a więc będzie jazda - mówi mi bliski współpracownik Kaczyńskiego. - Na szczęście okazało się, że nagrany jest inny kuzyn prezesa, Grzegorz Tomaszewski, bar­dziej oszczędny w słowach - podkreśla mój rozmówca. Grzegorz Tomaszewski jest członkiem rady nadzorczej spółki Srebrna i prezesem zależnej od Srebrnej spółki Słowo Niezależne, wydawcy „Gazety Polskiej”.

poniedziałek, 4 lutego 2019

Wieże i sprawiedliwość



W gąszczu nieruchomości i udziałów, asystentów i sekretarek awansowanych na prezesów od niemal trzech dekad interesu partii pilnuje naczelnik państwa

Wojciech Cieśla

Srebrna, Srebrna Media, Celsa, Air Link, Geranium, Forum, Instytut Lecha Ka­czyńskiego. Krąg spółek i in­stytucji związanych z PiS jest imponujący - żadna inna partia nie ob­rosła tak mocno biznesami. Na pozór rozwijają się one siermiężnie - nie wcho­dzą na giełdę, nie inwestują, nie szukają nowych pomysłów. Nie muszą. Mają to, co w stolicy jest najcenniejsze: nierucho­mości. - Musicie pamiętać, że myśmy to wszystko kupili w czasie, kiedy rządzili komuniści - przypomina na słynnej ta­śmie Jarosław Kaczyński, który osobi­ście od 30 lat pilnuje tego majątku.

I
Jest zima1990r. w sali kongresowej dogorywa Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Milicja od niedawna znów jest policją. Ulice są zastawione „szczę­kami” z wędlinami, czekoladą z Niemiec i puszkami z fantą. Gdzieś w Warszawie spotykają się politycy z otoczenia Le­cha Wałęsy - senator i redaktor naczel­ny „Tygodnika Solidarność” Jarosław Kaczyński, Sławomir Siwek, Krzysztof Czabański, Maciej Zalewski. Mają po­mysł - a właściwie ma go Kaczyński: założyć fundację.
   W połowie marca rejestrują Funda­cję Prasową „Solidarność” (FPS), każ­dy wpłaca niewiele, tylko po 30 zł. To pierwszy z finansowych wehikułów, którymi z czasem obrośnie środowisko Kaczyńskich. Na razie występują jako grono współpracowników Wałęsy. Na partię Porozumienie Centrum trzeba jeszcze zaczekać.
   Po co fundacja, na dokładkę związa­na z prasą? Solidarnościowi politycy wiedzą, że PRL-owski koncern medial­ny RSW Książka-Prasa-Ruch za chwilę zostanie zlikwidowany, a jego majątek rozparcelowany.
   I faktycznie, tydzień po założeniu FPS Sejm likwiduje RSW. Rząd Mazowie­ckiego wystawia na sprzedaż dziesiątki tytułów prasowych, a z nimi nierucho­mości. Fundacja Kaczyńskiego w ciągu kilku miesięcy przejmie - bez przetargu - popularną popołudniówkę „Express Wieczorny” i zakłady graficzne przy ul. Srebrnej i Nowogrodzkiej. Tak zaczyna się droga do kolejnych biznesów.

niedziela, 3 lutego 2019

Tata, nie jedź


Antonina mówi: „Mamo... już nie zatańczę z tatą poloneza na studniówce, nie zaprowadzi mnie do ołtarza, kogo ja teraz będę o wszystko pytać?”. My byliśmy bardzo zżyci i bardzo się kochaliśmy

Rozmawia Tomasz Lis

NEWSWEEK: Jak wyglądały te wasze wakacje w Kalifornii?
MAGDALENA ADAMOWICZ: Paweł nigdy tak długo nie był poza Gdańskiem. Jego współpracownicy mówili, że jest ner­wowy, bo z jednej strony się cieszy, ale boi się zostawić mia­sto na tak długo.
   Chciał przyjechać dopiero 22 grudnia, ale mówię mu: „Tunia bardzo za tobą tęskni. Przylatujesz 18 grudnia i koniec”. Jak przyjechał, to dziewczyny rzuciły się na niego, nasz pies wariował z radości. To ukochany pies Pawła. I sobie tam byli­śmy. W tym malusieńkim drewnianym domku.
Było ciepło?
- Raczej rześko. Rano około 10 stopni, ale w dzień zdarzało się dwadzieścia kilka. Postanowiliśmy pozwiedzać trochę Ka­lifornię. Co oznaczało, że spadną na mnie obowiązki kierow­cy, bo Paweł ma prawo jazdy, ale nie jeździ.
Pierwsza Wigilia poza Polska?
- Paweł bardzo przeżywał, że bez rodziców, jak my damy radę.
I jak było? Gotujemy i robimy tradycyjne święta czy na luzie?
- Wszystko było jak należy: opłatek, ryby, śledzie, barszcz, uszka, pierogi. Śpiewaliśmy kolędy…
Tata przywiózł prezenty dla dzieci?
- Od rodziny, nie od siebie, bo on nie ma czasu. Ale mówi­łam mu, żeby w ogóle tym się nie kłopotał, bo już miałam dla wszystkich przygotowane prezenty. Tak często było, on po prostu zawsze był bardzo zajęty.
Czyli w domu u Adamowiczów to pani była prezydentem?
- No tak... Ale w domu on też jest zawsze zajęty. A w Kalifornii okazał się takim ludzkim mężem, nawet pościel zmienialiśmy razem. W pierwszy dzień świąt wyruszyliśmy z Los Angeles na północ w stronę Santa Barbara, do San Francisco. Byliśmy na kampusie uniwersytetu Stanford i przed siedzibą Facebooka. Zwiedzaliśmy parki narodowe. Jechaliśmy Pacific Route nad samym oceanem. Taka stroma, kręta droga, ale piękna. Póź­niej córka przeczytała, że to jest droga dla ludzi o mocnych nerwach.
   Zatrzymaliśmy się w małej zatoczce, gdzie wchodziło się jakby w puszczę, a tam były takie niesamowite wodospady. Bardzo długo szliśmy w górę. Wilgoć wodospadów i ocea­nu sprawiła, że był tam niesamowity zapach mięty i innych ziół.
Gdzie was zastał Nowy Rok?
- Wróciliśmy do Los Angeles. Moi znajomi zaprosili nas na syl­westra. Trochę potańczyliśmy wypiliśmy szampana. Życzenia składaliśmy sobie dwa razy: gdy północ wybiła na Wschodnim Wybrzeżu USA, co telewizja relacjonuje z Times Square, i trzy godziny później, już o tej „właściwej” w Kalifornii godzinie.
Wydawało się, że to spokojniejszy czas. Zwycięskie wybory za plecami... Pamięta pani, czego sobie życzyliście?
- Zdrowia, szczęścia, żeby wszystko było dobrze i żeby... żeby się w końcu od nas odczepili, może nie takimi słowami, ale żeby ten nowy rok był początkiem końca tych złych rzeczy które się dzia­ły Żeby można było nareszcie odetchnąć i żyć spokojnie.
Pan Paweł kiedy wyjeżdżał z Ameryki?
- W sobotę. 5 stycznia.

sobota, 2 lutego 2019

Potęga symbolu,Słowa i czyny,Krzyk żurawi,Pompeo i ja,Talia w rękawie,Zwiastun sezonu,Tusk i Szanowny Pawle



Potęga symbolu

Państwo PiS chciało zniszczyć Pawła Adamowicza, jednak dopiero teraz władza będzie miała powody, by się go naprawdę bać.
   Budowniczowie III RP byli lepsi, nomen omen, w budowie, czyli - jak powiedzieliby marksiści - w bazie. W nadbudowie o wiele lepsza była jednak nasza prawica. Gdy III RP budowa­ła autostrady i stadiony uznając, że będzie to lepsze niż jakaś ideologia, prawica o wiele lepiej zrozumiała potęgę symboli i pomników. Stąd świadomie budowany, częściowo wymuszany przez moralny szantaż, a potem nadzorowany przez państwo kult Lecha Kaczyńskiego. Stąd też próba wdeptania w ziemię wszystkich, którzy mogli być pozytywnymi symbolami III RP Z Lechem Wałęsą i Jerzym Owsiakiem na czele. Z Wałęsy pró­bowano zrobić kapusia i zdrajcę, a z Owsiaka - złodzieja. Naiw­ni od lat zastanawiają się, skąd ta obsesja prawicy na punkcie tych dwóch ludzi. A odpowiedź jest prosta. Jeśli Wałęsa jest zdrajcą, to na fundamencie zdrady zbudowano III RP, trzeba więc ją obalić. Skoro złodziejem jest Owsiak, to znaczy, że nie może istnieć dobro poza państwem i poza Kościołem.
   Paweł Adamowicz był dla PiS jednym z prezydentów miast, którego należało wykończyć. Ale był też kimś specjalnym, prezydentem miasta symbolu. Aby zapanować nad historią, władza potrzebowała pełnej kontroli nad tak ważnym dla niej Gdańskiem. Dlatego Adamowicza traktowano ze szczególną brutalnością. Śmierć prezydenta stworzyła PiS-owi proble­my krótkoterminowe - jak wytłumaczyć związek między po­glądami mordercy a jego czynem i jak poprowadzić śledztwo. Jest też jednak problem długoterminowy. Adamowicz - pa­triota, człowiek dobry, pracowity i otwarty - to zasługująca na szacunek postać z krwi i kości. Ta legenda nie będzie potrze­bowała miesięcznic, marszów chronionych przez tysiące po­licjantów i snajperów, zawłaszczonych placów i stawianych w całej Polsce pomników. Będzie rosła sama. Już rośnie.
   Władza uważa to - ze swego punktu widzenia słusznie - za realne zagrożenie. Całkiem jasno ujął to profesor Zybertowicz, stwierdzając, że z Wałęsy, Owsiaka i Adamowicza pró­buje się zrobić świeckich świętych. Oczywiście niczego się nie próbuje zrobić, żadnego scenariusza i metodycznego działa­nia tu nie ma, ale efekt rzeczywiście tej władzy nie może się podobać. Bo bohaterowie są nie jej i do tego autentycznie po­dziwiani. Jeden za Solidarność i bezkrwawą rewolucję, drugi za pokazanie twarzy Polski, której pragniemy, kraju empatii, dobroci i uśmiechu. Trzeci za pracę dla ukochanego miasta i dla Polski połączoną z wiernością wartościom demokratycz­nym i obywatelskim.

piątek, 1 lutego 2019

Premier z Krakowa



Władysław Kosiniak-Kamysz w ostatnim czasie był już szykowany na: lidera opozycji, kandydata na prezydenta oraz szefa rządu - i to zarówno tego antyPiSu, jak i koalicji ludowców z... PiS. Wśród tych plotek i spekulacji jedno jest pewne: szef PSL stał się najistotniejszym elementem opozycyjnej układanki.

Kiedy na początku roku dziennikarze zaczęli spekulować, jakie stanowiska młody prezes PSL miałby w niedalekiej przyszłości objąć, i sugerować, że to właśnie on powinien teraz stanąć na czele antypisowskiego frontu, po­litycy na Wiejskiej podśmiewali się, że w tej wyliczance brakuje tylko najwyższych funkcji kościelnych. Nawet ludowcy na swoim oficjalnym profilu na Twitterze żartowali: „Kosiniak na premiera, Kamysz na prezydenta”. „A Władek na prymasa” - pokpiwał Marek Sawicki.
   - Prymas to zdecydowanie najbardziej atrakcyjna funkcja, bo ty­tuł ma się dożywotnio. Więc tak, idę w tym kierunku - ironizuje Władysław Kosiniak-Kamysz. A już tak całkiem poważnie, dystan­suje się od wszelkich spekulacji: - Nie wdaję się w te dyskusje, nie emocjonuję się ostatnimi sondażami; tak jak nie płakałem, kiedy przez długi czas PSL miało 2 proc. poparcia, wszyscy twierdzili, że nie przeżyjemy i PiS nas zje.
   Ten medialny szum zaczął się od jednego sondażu. Nie no­towań partyjnych, bo te wciąż są blisko wyborczego progu, ale od badania, w którym „Rzeczpospolita” pytała, kto byłby naj­lepszym kandydatem na premiera, jeśli jesienią 2019 r. PiS utraciłby władzę (IBRiS). I tu respondenci wskazali właśnie na Kosiniaka (26 proc.). Na kolejnych miejscach znaleźli się Robert Biedroń i Paweł Kukiz (po 16 proc.), a poza podium - Grzegorz Schetyna (10 proc.). Nawet wśród samych wyborców Platformy to szef PSL miał najwyższe notowania. Kilka dni później doszło kolejne badanie tej samej pracowni (tym razem dla Onet.pl), które pokazywało, że po stronie opozycyjnej to lider ludowców ma najwyższe notowania w kategorii: zaufanie do polityków. Wyprzedził nawet Biedronia.
   Na to wszystko nałożyły się wewnątrz opozycyjne rozgrywki, w których to nagle ludowcy stali się najcenniejszym koalicyjnym trofeum. W tle podjazdowej wojenki, zapoczątkowanej przejściem części posłów N do klubu PO (czy - jak kto woli - „pożarciem Nowoczesnej przez Schetynę”), rozpoczęła się próba przeciąga­nia Kosiniaka-Kamysza. Schetyna, choć namawiał prezesa PSL do wspólnego startu w wyborach samorządowych, przyjmował argumenty, dla których ludowcy postanowili iść osobno - w tych wyborach zawsze osiągają dobre wyniki. Ale też nie ukrywał, że przed kolejnym wyborczym starciem najważniejszym zada­niem będzie poszerzenie Koalicji Obywatelskiej o - co najmniej PSL. Najwyraźniej nieprzewidział jednak konsekwencji rozłamu w klubie Lubnauer : emocji, urażonych ambicji, nieufności i chęci odegrania się, które utrudnią mu teraz zorganizowanie szerokiej antypisowskiej listy.