niedziela, 31 stycznia 2016

Ani kroku dalej,Figury komiczne i Bądźmy czujni



Ani kroku dalej
Mamy w Polsce władzę totalną. W tej sytuacji sen­sowna opozycja musi być, w kwestii fundamentów państwa prawa, totalna, twarda i nieustępliwa.
   PiS jest mistrzem emocjonalnego szantażu i brudnej pro­pagandy. Jego funkcjonariusze bezpardonowo zapędzają oponentów do narożnika. Jeśli jesteś prezesem Trybunału Konstytucyjnego i go bronisz, to jesteś politykiem PO. Je­śli jesteś dziennikarzem krytykującym PiS, to jesteś lokajem poprzedniej władzy. Jeśli, Jadwigo Staniszkis, krytykujesz Kaczyńskiego, to byłaś agentką SB. Jeśli, Ryszardzie Petru, masz czelność przewodzić partii, która ma dobre notowa­nia, to znaczy, że wychowywało cię GRU. Jeśli, Robercie Więckiewiczu, popierasz KOD, skopiemy cię w internecie. Każdy, kto podnosi rękę na partię i jej umiłowanego przy­wódcę, musi się liczyć z tym, że zostanie opluty od stóp do głów. Jego rodzina zostanie zlustrowana, jemu samemu przypisane zostaną najniższe motywacje, na pewno czyni tak, jak czyni, bo ma genetyczną skazę, wszystko robi dla pieniędzy albo ze strachu. PiS-owscy propagandyści pod ręką mają ściągi z goebbelsowskiej i moczarowskiej propagandy.
   Moralny szantaż wobec oponentów PiS jest standar­dem. Jeśli w sprawie łamania w Polsce konstytucji zapre­zentujecie twarde stanowisko w Parlamencie Europejskim, to oskarżymy was o zdradę i donosicielstwo. Jeśli będzie­cie nas krytykować w mediach, wywalimy was z mediów albo zbojkotujemy wasze programy. Jeśli, państwo sędzio­wie, będziecie bronić Trybunału, obetniemy jego budżet i nazwiemy was politykami. Możecie uniknąć kary, wystar­czy, że się cofniecie, wystarczy, że przestaniecie gadać, wy­starczy, że powstrzymacie się od krytyki. Zawsze możemy przecież wyprodukować spot, w którym pokażemy wasze twarze i w imieniu ludu zakrzykniemy: „Dajcie nam pra­cować!”. Skądinąd, jak zawsze w propagandzie PiS, mamy tu nawiązanie do propagandy PRL. Takie były „głosy ludu” w „Dzienniku Telewizyjnym” (właśnie został reaktywowa­ny) w Sierpniu 1980 r. - pozwólcie nam pracować, przecież tam stoją statki, toż tam gniją pomarańcze i mandarynki, których pragną nasze dzieci.
   Platforma Obywatelska jest najlepszą ilustracją tego, co się dzieje z tymi, którzy ulegają. W Parlamencie Europej­skim nie ugrali nic. W Polsce narazili się na kpiny. Dali się zaszantażować PiS i przegrali. Przegra bowiem każdy, kto da się zaszantażować albo kto wystraszy się ceny, którą trzeba płacić za przeciwstawianie się PiS.

sobota, 30 stycznia 2016

Hipisi dwaj



 
Kliknij w obrazek żeby powiększyć

Niewielu polskich hipisów w uczesanym dorosłym życiu wybrało politykę. Ci, którzy zaszli najdalej - dzisiejszy marszałek i wicemarszałek Sejmu - zostali zatwardziałymi konserwatystami.

Ryszard Terlecki, szef Klubu Parlamentarnego PiS, wicemar­szałek, jako Pies był jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci krakowskiego ruchu. Marszałek Sejmu Marek Kuch­ciński, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Jarosława Ka­czyńskiego, obwieszony koralikami, pomieszkiwał w namiotach nad Sanem - bo w rodzinnym Przemyślu nie było hip-chatek. Miał dwa pseudonimy: Penelopa i Członek.
   Pierwsi hipisi pojawili się w Warszawie w 1967 r. Młodzi ludzie z długimi włosami, ubrani zdumiewająco kolorowo, jak na sier­miężny PRL. Za dnia przesiadywali na Marszałkowskiej, pod domem towarowym, nocowali w suterenie willi na Mokotowie. Niebawem podobni kolorowi długowłosi zaczęli pojawiać się w różnych miastach Polski. Około tysiąca osób polskiej hipiserki jeździło na „zloty” do Mielna czy Dusznik-Zdroju, dezorientując milicjantów. Którzy na jednym z takich zlotów w Opolu pierwszy raz przećwiczyli „ścieżkę zdrowia” - młodzi ludzie musieli przejść przez szpaler pałujących milicjantów. Później, w 1976 r., tę me­todę MO stosowało wobec strajkujących robotników z Radomia i Ursusa.
    Koledzy z tamtych czasów - hipisi krakowscy, warszawscy, wrocławscy i łódzcy - w większości zostali artystami. Zajmują się muzyką - jak Olga „Kora” Jackowska (której hipisowska ksywka wymyślona przez koleżankę Galię stała się potem scenicznym pseudonimem); Zbigniew „Serduszko” Hołdys; Nina Hagen (dziś punkrockowa artystka w lateksowej bieliźnie śpiewająca po nie­miecku, która zrobiła karierę najbardziej międzynarodową). Jak Dimitrios „Milo” Kourtis; Jacek „Krokodyl” Malicki; Tadeusz „Or­ganista” Konador czy Jacek „Bielas” Bieleński.
   O paru dziś mówi się - poeci: Tomasz „Ossjan” Hołuj; Kamil Sipowicz; Jacek Gulla. Są rzeźbiarze-jak Józef „Prorok” Pyrz, i fotograficy - jak Marek „Baluba” Liberski. Są i malarze - jak Andrzej „Amok” Turczynowicz; Andrzej „Dziekan” Szewczyk. A także ludzie kultury-jak Krzysztof Lewandowski, wydawca, performer, dzien­nikarz, tłumacz, muzyk. Z większymi lub mniejszymi sukcesami - ale to wciąż wolne duchy.
    Czterech poszło do polityki - i wszyscy są konserwatystami. Wieńczysław Nowacki „Wieniek”, twórca rolniczych komun w Bieszczadach i sanatorium dla narkomanów w Caryńskim, za­łożył Stronnictwo Ludowe Ojcowizna. I sam o sobie mówi, że oj­ciec Rydzyk jest przy nim lewakiem. Jarosław Sellin (wiceminister kultury), który bardzo dba o to, by mu hipisowania w młodości nie wypominać i nie zgadza się na żadne wywiady na ten temat, jest w Prawie i Sprawiedliwości. Tak jak Ryszard Terlecki i Ma­rek Kuchciński.
    To podobno Kuchciński polecił braciom Kaczyńskim Terleckie­go. Dziś obaj są milczący i skryci; profesor mówić umie, ale wy­raźnie, poza wykładami, nie lubi. Obaj mają drugie żony (Terlecki rozwiódł się i wrócił do szkolnej miłości) i po trójce dzieci. I jak się wydaje, obaj cieszą się olbrzymim zaufaniem prezesa Jarosła­wa Kaczyńskiego.

piątek, 29 stycznia 2016

JESTEM ARTYSTKĄ POLSKA, A NIE NARODOWA



Boję się, że obecnej władzy sztuka myli się z propagandą – mówi Krystyna Janda

Rozmawia Jacek Tomczuk

NEWSWEEK:Podobno zakazała pani w teatrze rozmów o polityce?
KRYSTYNA JANDA:Nie zakazałam, ale wolałabym, żeby ich nie było, bo niepotrzebne emocje przenoszą się na scenę. A konflik­tów w Polsce już jest tyle, że szkoda niszczyć przyjazną atmosferę, jaka u nas panuje. Choć czasem sama łamię ten zakaz. Gra u nas Le­szek Łotocki, z którym bardzo się lubimy, i przez kilka wieczorów starałam się w kulisach dowiedzieć, jaki będzie film o Smoleńsku gra w nim przecież prezydenta Lecha Kaczyńskiego - ale mi nie zdradził. Może dobrze.

A w domu?
- Kiedyś mówiliśmy o książkach, filmach, życiu, wakacjach, pla­nach, tym, nad czym pracujemy. Polityka moich synów nie intere­sowała. Od trzech miesięcy jednak wszyscy są ożywieni, a każdy ich przyjazd do domu zaczyna się od moich próśb, żebyśmy nie mówi­li o polityce. Ale i tak rozmawialiśmy o niej całe święta. Moja mama kiedyś oglądała tylko TVN24, teraz nie można jej odspawać od te­lewizora, zmienia kanały, porównuje wiadomości i powtarza: „Jaką ja mam ciekawą emeryturę”.

Chodzicie na demonstracje?
- Oni tak. Ale nie wszystkie ruchy PiS uważają za groźne. Jak się dowiedzieli, że pan Jacek Kurski został szefem TVP, tylko wzru­szyli ramionami, bo telewizji nie oglądają. Mój ostatni spektakl Teatru Telewizji „Damy i huzary” obejrzeli w internecie. Mło­dzież w ogóle ogląda wszystko w internecie.

czwartek, 28 stycznia 2016

Życie moralne w czasach PiS



W Polsce rządzonej przez PiS obywatele stają i będą stawać wobec moralnych wyzwań rzadko spotykanych w ustrojach demokratycznych. Jak się zachowają?

Ofensywa Jarosława Kaczyńskiego nie daje szansy, by znaleźć się poza wywołanym konfliktem, by go nie dostrzec lub zignorować. PiS jest partią rewolucyjną, która jedynie działa w otoczeniu demokratycznym. Takie ugrupowanie zawsze jest moralnie wzmożone, bardzo interesuje się ludźmi, oczekuje deklaracji, dzieli na dobrych i złych, zaufanych i podejrzanych; napuszcza jednych na dru­gich. Następuje dzielenie i skłócanie po to, aby wyselekcjo­nować i połączyć swoich. Na prawicowych forach nie brakuje stwierdzeń w rodzaju: „to wasza ostatnia szansa, bramka się zamyka”, „idziemy po was”, „nic was nie uratuje”. Nie są to ty­powe hasła w demokratycznym kraju po rutynowej zmianie większości rządzącej.
   Radykalna polityka PiS powoduje, że ludzie po obu stronach zrywają ostatnie nici porozumienia, konstruują wrogie sobie kodeksy etyczne, choć operują one niby tymi samymi zestawa­mi pojęć, słów czy wartości. Takimi jak uczciwość, patriotyzm, lojalność, przyzwoitość, honor, niezłomność. Problem w tym, że rozumienie tych pojęć dramatycznie się rozjeżdża. Kiedy traci się twarz w jednym środowisku, w drugim się ją właśnie zyskuje. Nie ma czegoś takiego jak kompromitacja po prostu, można się przekreślić u jednych, a otrzymać za to oklaski w grupie przeciw­nej. Powoduje to rozchwianie całego moralno-społecznego życia.
   Zwłaszcza że towarzyszy temu argument siły i bezwzględno­ści, zawsze robiący wrażenie, choćby podświadomie. Tak jakby PiS chciało powiedzieć: my się nie zawahamy i nie cofniemy, mamy absolutną i wyłączną rację, swoje i tak zrobimy, a reszta musi się do tego dostosować, podporządkować, jakikolwiek opór jest bezsensowny i zostanie złamany. Tylko pogorszy sy­tuację opierającego się. Kompromis w przypadku PiS nie ist­nieje, żadne skrupuły nie będą odwzajemnione. Ta brutalność jawi się jako celowa i przemyślana, bo Kaczyńskiemu wcale nie chodzi o to, by wszyscy zapisali się do jego obozu, do jego mo­ralności, ale o to, by znaleźli się w stanie bojaźni i beznadziei, zanikającego oporu.
   Swoista bezczelność nowej władzy ma obezwładnić i czynić z wszystkich działań opozycji zabiegi niecelowe i całkowicie nieskuteczne. Skoro potężni dotąd politycy czy ludzie mediów stali się nagle tacy bezradni albo już oddają hołdy nowej wła­dzy, to co może zrobić przeciwko niej przeciętny obywatel? Szczególnie jeśli ludzie mają poczucie, że są uważnie obser­wowani i oceniani, że od tego oglądu może zależeć ich status, poziom życia, szanse kariery, wreszcie święty spokój. Nie ma wierniejszego zwolennika od człowieka złamanego i przeczołganego, który swoje upokorzenie przerobi na agresję wobec swojego dawnego środowiska.
   Autorytarnej władzy chodzi o to, aby swoją kapitulację złama­ni odczuwali jako efekt własnych głębokich przemyśleń, przej­rzenia na oczy, widzieli to jako dobrowolny akces do „wspólno­ty pracującej dla dobra kraju”, w aktualnym wydaniu nazywa się to drużyną biało-czerwoną. Czy się zapisać czy nie - to py­tanie zadają sobie lub zaraz zaczną zadawać urzędnicy wszyst­kich szczebli, nauczyciele, dziennikarze mediów publicznych, prokuratorzy, sędziowie, funkcjonariusze różnych służb, ale także artyści, naukowcy, niewykluczone, że duchowni. Bez mała cała tak zwana budżetówka, wszyscy zależni w rozmaity sposób od państwa, również prywatny biznes, bo w polskich warunkach jest on wciąż mocno „przypaństwowy”.

środa, 27 stycznia 2016

Stan wojenny Kaczyńskiego



Dopóki na czele polskiej prawicy stoi Jarosław Kaczyński, o żadnym kompromisie nie ma mowy. Trzeba zacisnąć zęby i poczekać na lepsze czasy.

TEKST RAFAŁ KALUKIN

Cóż za piękne słowo - kompromis! Zwłaszcza w ustach patriotów III RP, przywiązanych do idei de­mokratycznego państwa prawa, brzydzących się radykalizmami i polityczną przemocą. Naszą drogę wy­znaczały przecież kolejne kompromisy - okrągłostołowy, konstytucyjny i euro­pejski. Dzięki nim jesteśmy po 27 latach przemian tu, gdzie jesteśmy.
   Tak się jednak zdarzyło, że pełnię wła­dzy zdobył obóz, który postawił sobie za cel zniszczenie III RP. Nie poprze­staje na już zdobytych narzędziach za­pewniających mu polityczną dominację. Kontrolując władzę ustawodawczą i wy­konawczą, sięga po sądowniczą. To jak złota akcja, dzięki której Jarosław Ka­czyński stanie się quasi-demokratycznym monarchą.
   I mimo oporów materii prze do przo­du. Doskonale zdaje sobie sprawę, że w ostrym konflikcie rywal czuje się nie- komfortowo. Liczy, że wykorzysta tę sła­bość obozu III RP, skłaniając do ustępstw i paktowania.
   Nie można dać się wciągnąć w pułapkę.

wtorek, 26 stycznia 2016

SYN WRÓCIŁ DO OJCA



Gdybyś nie zdradził, byłbyś dziś na miejscu Andrzeja drwił ze Zbigniewa Ziobry Jarosław Kaczyński w trakcie kampanii prezydenckiej. Jednak nagroda pocieszenia dla Ziobry jest okazała. Za chwilę stanie się najpotężniejszym ministrem w rządzie PiS.

TEKS MICHAŁ KRZYMOWSKI

Sobotnie popołudnie, 9 stycznia. Zbigniew Ziobro każe upublicznić treść swojego listu do komisa­rza Giinthera Oettingera, który kilka dni wcześ­niej opowiedział się za objęciem Polski unijnym nadzorem. Formalnie list zostanie wysłany do­piero w poniedziałek, ale Ziobro może przeka­zać go mediom już teraz, bo działa na polecenie prezesa. Właśnie wrócił z Nowogrodzkiej, gdzie konsultował z Jarosławem Kaczyński wszystkie fragmenty tekstu: oskarżenie Oettingera o tupet i brak obiektywizmu, wytknięcie niemieckim mediom cenzury oraz nawiązanie do czasów II wojny światowej.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

ANIOŁKI JACKA KURSKIEGO



Łączy ich to, że od lat pracują w publicznej telewizji, wiele w niej przeszli. I jeszcze jedno: pewnego dnia stanęli razem tuż za plecami nowego prezesa TVP, który właśnie wkroczył do gmachu telewizji.

TEKST RENATA KIM, EWELINA LIS

Dziś nie chcą tłumaczyć, dlaczego ustawili się wtedy do zdjęcia z prezesem.
   - Strategia informacyjna naszej firmy dopiero się tworzy - mówi Anna Popek i odsyła do rzeczniczki TVP.
   - Nic nie będę mówił. Nic - ucina Prze­mysław Babiarz.
   Danuta Holecka też niczego nie będzie wyjaśniać. Było tyle obrzydliwych wypowiedzi na ten temat, że nie ma już siły ich prostować. Któryś portal napisał nawet, że z prezesem Kurskim łączą ją bliskie więzi, dzieci podsyłają jej takie linki i potem musi się tłumaczyć, że nie była niczyj ą kochanką. Jest tym wszystkim wykończona, nie chce rozmawiać o swojej roli u boku prezesa i ogólnie - w telewizji. Zresztą nie może, wszyscy dziennikarze TVP mają w umowach zapisany zakaz wypowiadania się.

niedziela, 24 stycznia 2016

Zdrada narodowa, My, naród, Zapiski dezertera, Królowa nonsensu i Prysznic



Zdrada narodowa

Deszcze nigdy tak niewielu Polaków nie zaszkodzi­ło Polsce tak szybko i tak bardzo jak czołowi poli­tycy PiS. A przecież nie ma żadnych wątpliwości, że to dopiero początek.
   O socrealistycznej architekturze komuniści mówili, że jest „narodowa w formie, socjalistyczna w treści”. To samo można powiedzieć o polityce zagranicznej PiS. Owa socre­alistyczna architektura była przeciwstawiana architekturze nowoczesnej. I tu jest paralela. Polityka zagraniczna nowej władzy w istocie jest przeciwieństwem polityki nowoczes­nej, estetycznej, racjonalnej. Ale nie o kalambury i porówna­nia tu idzie. Mamy bowiem do czynienia z rzeczą śmiertelnie poważną. PiS prowadzi nas - w sensie politycznym, strate­gicznym i mentalnym - na Wschód. Odbywający się teraz demontaż demokracji jest przestępstwem, błyskawiczne rujnowanie reputacji Polski jest głupotą, ale spychanie nas na margines Zachodu jest zbrodnią.
   Jarosław Kaczyński potrzebuje wroga. I z łatwością go znaj duje. Poza granicami Polski wrogiem od dawna są Niem­cy. Sześć lat temu, gdy PiS zaczynało w Szczecinie swą kam­panię europejską, usłyszeliśmy, że zaczyna ją właśnie tam, bo musimy mieć pewność, że „Szczecin pozostanie polski”. Cztery lata temu Kaczyński oświadczył, że „pani Merkel nie przez przypadek została kanclerzem”. Dziś PiS-owscy poli­tycy sugerują albo mówią wprost, że Niemcy sprzysięgli się, by szkodzić Polsce, bo nie mogą znieść, że ta „wstaje z ko­lan”. Niestety, przed wstawaniem z kolan PiS i lider tej partii weszli pod szafę z własnymi kompleksami i resentymentami, co proces wstawania z kolan znacznie utrudnia.
   Panowie Kaczyński i Orban, celebrując sojusz dyktato­rów, odkurzają zwietrzały slogan „Polak, Węgier - dwa bratanki”. Można by na to machnąć ręką, gdyby Kaczyński jednocześnie nie demolował całkiem świeżego i nieujęte- go jeszcze w narodową mądrość przesłania „Polak, Niemiec - przyjaciele i partnerzy”.

sobota, 23 stycznia 2016

Uwodzicielska fantasmagoria



W Jarosławie Kaczyńskim siedzi jakaś furia, jakieś straszne kompleksy i efekt tego jest nieco tragikomiczny - mówi wybitny historyk Norman Davies.

ROZMAWIA ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: W jakim miejscu historii znalazła się Polska?
NORMAN DAVIES: Szczerze mówiąc, do­staję nerwicy, gdy myślę o tym, co się dzieje.
Nerwicy?
- Chodzi o mieszankę wstydu, konster­nacji i ogromnego niepokoju, do czego to wszystko prowadzi. Po latach stabilności i przekonania, że kraj zmierza we właś­ciwym kierunku, wróciło nieprzyjemne poczucie niepewności. Niepewności za­równo co do skutków tego, co już widać, jak i tego, co niewiadome, co człowiek tyl­ko przeczuwa i czego się obawia.

Czego się pan obawia?
- Polska, moja druga ojczyzna, tra­ci z dnia na dzień naprawdę niezłą opi­nię. Wysiłkiem wielu kolejnych rządów ten kraj stał się członkiem różnych mię­dzynarodowych organizacji, zdobył w nich szanowaną pozycję i nagle ten postęp jest kwestionowany. Osiągnięcia 25 lat polskiej demokracji podawane są w wątpliwość. To jest bardzo szkodliwe dla wizerunku Polski w świecie.

Przyrównał pan kiedyś PiS do sekty, która ma swojego guru i swoich wyznawców.
- Podtrzymuję tę opinię. Sekta to orga­nizacja zamknięta, ma swoją mitologię, świętych, męczenników i przede wszyst­kim nieomylnego wodza, który wszystko trzyma w tajemnicy, głosząc dwuznaczne przepowiednie i potępiając nieposłusz­nych towarzyszy. Taka organizacja nie jest zbyt odległa od praktyki PiS, które nie stwarza wrażenia normalnej, transparentnej partii politycznej. Nie wiemy do koń­ca, co się kryje w głowie guru, nie wiemy, do czego on dąży.

Dziś guru rządzi nie tylko partią, ale i Polską.
- I w tym problem. Dopóki miał wpływ wyłącznie na swoich wyznawców, można było uznać, że to ich wybór. Teraz jednak guru siedzi za kierownicą państwa i pro­wadzi je w nowym, chyba niebezpiecz­nym kierunku.

piątek, 22 stycznia 2016

To mógł być taki piękny kraj




Myślę o tym, co się dzieje teraz w Polsce, jak o gorączce, która pojawia się przy szczepionce. Chciałbym, żeby obecne doświadczenie syfu pod rządami PiS było taką szczepionką - mówi malarz Wilhelm Sasnal.

ROZMAWIA JACEK TOMCZUK

NEWSWEEK: Co by pan zrobił, gdyby zadzwonił minister Piotr Gliński i poprosił o przygotowanie serii obrazów o żołnierzach wyklętych.
WILHELM SASNAL: Odmówiłbym w krótkich słowach, bez przyjemności rozmowy. Zresztą namalowałem 10 lat temu dwa portrety „Ognia” [Józef Ku­raś, ps. Ogień, jeden z dowódców podzie­mia antykomunistycznego, oskarżany również o mordy i grabieże na cywilach - przyp. red.], ale nie sądzę, żeby same obrazy, powód ich namalowania i kon­tekst spodobały się ministrowi kultury i dziedzictwa narodowego.

A o Smoleńsku?
- Tu już tylko bym się roześmiał.

Czemu? Przecież kiedyś z dumą mówił pan: „Jestem polskim malarzem”.
- Dla mnie pojęcie „malarz polski” to coś zupełnie innego niż „malarz narodowy”. Nie znoszę słowa „narodowy”, bo od tego tylko krok do nacjonalizmu, a „kultura narodowa” brzmi trochę jak „kultura ra­sowa”. To anachroniczne pojęcie, które powstało w XIX w. i stosowanie go teraz jest bezsensowne. Czuję się obywatelem. Pojęcie „naród” nie jest moim pojęciem. Ci, którzy tak bardzo go chcą, niech go sobie wezmą i zjedzą w całości, ja tego nie tykam.

Artyści pójdą z nową władzą?
- Malarstwo propagandowe? To już chy­ba nie te czasy i nie ta siła rażenia. Film i teatr to pole najbardziej narażone na tę „dobrą zmianę”. I media oczywiście. Trzeba będzie tam „zaorać” - słowo te­raz często używane - wyrwać chwa­sty i posadzić jeszcze więcej buraków i ziemniaków. Z drugiej strony, przypo­mina mi się „Naganiacz” Ewy i Czesława Petelskich. Nakręcili na początku lat 60. film świetny artystycznie, bardzo wzru­szający, o Polaku, który ukrywa Żydów­kę. Chociaż byli na usługach władzy, to ten film jest uczciwy, wielowymiarowy, pokazuje różne postawy podczas wojny. Więc mogą powstać też ciekawe dzieła w niesprzyjających politycznych oko­licznościach. Nie jest powiedziane, że film o katastrofie smoleńskiej musi być okropny. Tak jak trudno nie doceniać in­tencji Władysława Pasikowskiego, ale „Pokłosie” jest filmem złym.

Dla wielu osób ważne jest mówienie o historii i patriotyzmie. Uznają to za formę przywracania godności narodowej.
- Ech, to nasze permanentne poczucie krzywdy... Wmawia się nam, że jesteśmy wielkim narodem, a wszyscy są prze­ciw nam i tylko PiS może przywrócić nam godność. Współczuję tym, którzy potrzebują się dowartościowywać i bu­dować swoją godność na tych trupach. Trupach żołnierzy wyklętych, ale też trupach pojęciowych.

czwartek, 21 stycznia 2016

Słownik poprawnej pisczyzny



Wydaje się, że mamy do czynienia z propagandą niemal totalitarną uważa językoznawca i teoretyk literatury prof. Michał Głowiński.

ROZMAWIA ALEKSANDRA GUMOWSKA

NEWSWEEK: Mamy nową władzę i nowe słownictwo, a w nim na czele?  
PROF. MICHAŁ GŁOWIŃSKI: Sztandaro­wa „dobra zmiana” - po stronie pozyty­wów i „lewactwo”, „lewak” - po stronie negatywów. Przez 25 lat zajmowałem się nowomową PRL i pisałem, że tam wy­stępuje dominacja ocen nad konkret­nym znaczeniem. W nowomowie Pis - już przed laty nazwałem ją pisomową - widzę wielką analogię do sposobu mó­wienia władzy PZPR-owskiej w Polsce Ludowej: wszystko, co robi władza, jest dobre i nie podlega krytyce, jest „dobrą zmianą”.
„Dobra zmiana” właściwie nic nie zna­czy. Jeśli w PRL coś wymagało kryty­ki, to w oficjalnym języku mówiło się, że wymaga dalszego doskonalenia. Czekam
teraz, kiedy w języku PiS pojawi się ta formuła, a że się pojawi w takie j lub innej postaci, jestem pewien.

Na razie opóźnieniom w realizacji obietnic wyborczych winne jest „lewactwo”.
- Słowo „lewak” pochodzi z oficjalnego języka komunizmu - od odchyleń lewi­cowych. Miało złe konotacje od czasów, kiedy Włodzimierz Iljicz Lenin opubli­kował w roku 1918 broszurę polemicz­ną „Dziecięca choroba »lewicowości« w komunizmie”. W tej chwili słowo „le­wactwo” jest elementem wyraźnego dychotomicznego podziału świata, co kompetentnie opisał młody politolog Łukasz Drozda. My - dobrzy pisowcy, prawdziwi katolicy, prawdziwi Polacy, patrioci, pobożni, zawsze dobrzy, i oni - źli lewacy, cały ten motłoch. Takie dzielenie to praktyka ściśle totalitarna.

I absurdalna.
- Jak w wypowiedzi sławnej Krystyny Pawłowicz. Pani Pawłowicz ktoś wytknął żenujące błędy językowe, które nie po­winny się zdarzać w wypowiedziach osób mających maturę.

Upierała się, że „wziąść” jest formą poprawną.
- Krytykę swojego błędu językowego określiła jako „lewactwo”. To jest przy­kład, że słowo „lewactwo” w kręgu ta­kiej partii jak PiS może być stosowane do wszystkiego.
W pewnym okresie w Polsce Ludowej wszystko, co było oceniane negatywnie, było burżuazyjne. Tu takim słowem wytrychem jest „lewactwo”.

środa, 20 stycznia 2016

A mury rosły



Starszy kieruje największą liberalną gazetą. Młodszy przejął właśnie publiczne media w imieniu partii rządzącej. Bracia Kurscy stali się symbolem podzielonej Polski.

W dniu, gdy Jacek przejmował władzę w mediach, Ja­rosław brał udział w pikiecie KOD pod siedzibą te­lewizji. Mówił o władzy monopartii, łamaniu kręgo­słupów, a to, co dziś dzieje się w telewizji, porównał do weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym. „Nie wszyscy Kurscy są do kitu” - zakończył. To wyjątek, bo ma zasadę, by nie wypowiadać się na temat brata.
   W sprawie konfliktu między braćmi nie chce się wypowiadać także ich matka Anna. Politycznie stoi po stronie Jacka. Dwu­krotnie sprawowała mandat senatora z ramienia PiS. Jeszcze kilka lat temu przekonywała, że relacje rodzinne są silniejsze od polityki. Dziś mówi, że sytuacja jest dla niej zbyt bolesna, by ją komentować.
   - Jarek i Jacek od dłuższego czasu nie mają żadnego kontaktu, nawet ze sobą nie rozmawiają-mówi przyjaciel rodziny.
   Gdyby w końcówce lat 80. ktoś opisał braciom scenę sprzed gmachu TVP, pewnie obaj uznaliby, że to czysty absurd. Wycho­wywali się w patriotycznym domu. Matka zaszczepiła w nich kult powstania warszawskiego, w którym brała udział jako na­stoletnia sanitariuszka. Działała w opozycji, w Zarządzie Re­gionu Solidarności, ale bardziej niż ze środowiskiem Wałęsy związana była z tzw. gwiazdozbiorem, czyli frakcją Andrzeja Gwiazdy To, że bracia zaangażują się w działalność podziemia, było nieomal oczywiste. Dlatego najpierw Jarosław, a trzy lata po nim Jacek wybrali liceum we Wrzeszczu, zwane Topolówką, które miało mir szkoły opozycyjnej. Jarosław już pod koniec lat 70. związał się z Ruchem Młodej Polski. Czytał Dmowskiego, chodził do kościoła, nie pił, nie palił, działał w harcerstwie i ko­łach samokształceniowych, pisywał do podziemnych gazetek, m.in. do Biuletynu Informacyjnego Solidarności, którym kie­rował Maciej Łopiński, późniejszy sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a dziś Andrzeja Dudy. Podzarzutem czynnej napaści na milicjanta spędził ponad dwa mie­siące w areszcie.
   Na ścianach pokoju Jarka wisiały reprodukcje Matejki i Gie­rymskiego, ryngrafy i szable. Jego politycznym przewodnikiem był Aleksander Hall. Z pokoju Jacka słychać było raczej brzęk butelek i śmiechy koleżanek. Jego opozycyjnymi idolami byli Wałęsa, Kuroń i Michnik. Bracia od początku mieli różne temperamenty. Jarosław to zwolennik stopniowych zmian i pracy formacyjnej, Jacek miał bardziej rewolucyjne usposobienie, 'i ale poważnych różnic politycznych wówczas między nimi nie było. Obaj byli po prostu antykomunistami. Jacek kontynuował działalność starszego brata. Tak jak on kolportował bibułę, pracował w pismach drugiego obiegu. Jarosław założył podziemny
Biuletyn Informacyjny Topolówka, który w pończosze na głowie rozrzucał po korytarzach swojej szkoły. Potem redagowanie BIT przejęli od niego Jacek i Piotr Semka. Jacek Kurski wielokrot­nie opowiadał w wywiadach, że politycznej iluminacji doznał w 1988 r„ kiedy podczas strajku w stoczni poznał Lecha i Jaro­sława Kaczyńskich.

wtorek, 19 stycznia 2016

PRZEWODNIK PO NOWEJ RZECZYWISTOŚCI



Z okna jego gabinetu siedziba PiS nisko w dole wydaje się mała i brzydka. Dla Adama Hofmana to już przeszłość. Gdy kogoś to dziwi, pyta: - Miałem kopać rowy?

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Wieczór wyborczy Prawa i Sprawied­liwości 25 października zeszłego roku. Adam Hofman pewnym kro­kiem wchodzi w kuluary sztabu. Jarosław Kaczyński jest otoczony wianuszkiem polityków, ale szyb­ko go zauważa.
   - O, pojawił się syn marnotrawny - przywołuje go.
   Ludzie wybuchają śmiechem. Hofman też się uśmiechnie, ale zaraz odpowie:
   - Syn marnotrawny jest tutaj - wskazuje na stojącego obok prezesa Jacka Kurskiego, przyszłego szefa TVP. - Ja byłem wier­ny ojcu. I nie dostałem utuczonego cielaka.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Dziurawy wór z prezentami



Hasła wyborcze muszą być krótkie i siłą rzeczy uproszczone – przyznał niedawno minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Opadł kurz kampanii i już widać, że część „krótkich” obietnic PiS na długo zostanie na papierze.

Radosław Omachel

Kiedy trzeba, sejmowy walec PiS pędzi jak bolid Formu­ły 1. Najlepiej widać to było przy ustawach dotyczą­cych Trybunału Konstytu­cyjnego, ale równie szybko zmieniono ustawę o PIT, by wprowadzić 70-proc. stawkę podatku od po­nadnormatywnych odpraw dla zwalnianych pre­zesów spółek skarbu państwa. Gotowa jest też ustawa o podatku od banków, firm ubezpiecze­niowych i pożyczkowych. I jeden, i drugi projekt
przebrnęły przez parlament ekspresowo, bez konsultacji z najbardziej zainteresowanymi. Po­słanka Barbara Bubula z PiS tłumaczyła nawet, że konsultacjami były... wybory.
   Zgoła inaczej będzie ze sztandarowym pro­jektem PiS z czasu wyborów, czyli dodatkiem na dzieci, tak zwanym 500+. Ustawa trafi do Sej­mu jako projekt rządowy. Firmująca go mini­ster rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska skierowała go właśnie do konsultacji społecznych, co znaczy, że z pomysłem mają się zapoznać bliżej m.in. centrale związków zawodowych, przedsiębiorcy i Rada Dialogu Społecznego. Konsulta­cje mają potrwać miesiąc, potem rząd będzie projekt doskonalił przez kolejne kilka tygodni.
   Rzecz w tym, że nawet w samym rządzie nie ma na razie zgo­dy co do tego, jak program 500+ ma wyglądać w szczegółach. Na pewno wiadomo tylko to, że wsparcie finansowe dostaną rodzi­ce i opiekunowie prawni na drugie i następne dziecko (chyba że dochód na głowę jest niższy niż 800 zł, a w rodzinach wycho­wujących dzieci niepełnosprawne 1200 zł miesięcznie, wtedy wsparcie przysługuje też na pierwsze dziecko).

niedziela, 17 stycznia 2016

Niszczycie, Pedały i ja i, Na końcu języka i Państwo w pigułce



Niszczycie

Niekiedy bezradność diagnozujących jest naj­lepszą diagnozą. Na pytanie: „co z tą Polską?” ostatnio mądrzy ludzie odpowiadają zgodnie: „wszystko w głowie Kaczyńskiego”. Dostępu do głowy pre­zesa nie mamy, ale ta formuła mówi prawie wszystko i dzisiejszej Polsce.
  Skoro przyszłość Polski jest w głowie Kaczyńskiego, ra­cjonalne wydaje się stwierdzenie, że to on jest głową pań­stwa. I jego mózgiem. Panem i władcą. Pan prezes jest zapewne dumny z tempa i impetu, z jakim demoluje tak znienawidzoną przez siebie III RP. Mogą mu zazdrościć nie tylko Orban i Erdogan, ale i sam Władimir Putin. Rosyjski prezydent zaprowadzał swe porządki w kraju, w którym ni­gdy nie było zbyt wielu wielbicieli wolności i demokracji. Kaczyński zaś demoluje demokrację w kraju, w którym naj­wspanialsi ludzie przez dziesięciolecia o nią walczyli. Co więcej, nie rujnuje demokracji w kraju pogrążonym w kry­zysie, ale w kraju obdarowanym błogosławionymi owocami wolności i wolnego rynku.

sobota, 16 stycznia 2016

Na tropach Polaków gorszego sortu



Przeszłość jest dla prezesa PiS jedynie narzędziem politycznej gry - doprowadza to do histerii „wierzących” antykomunistów i lustratorów z jego obozu.

Po pierwszych masowych protestach Komitetu Obro­ny Demokracji Jarosław Kaczyński powiedział w TVN, że „za organiza­cję manifestacji odpowiadają resortowe dzieci. Nie ukrywajmy, w polskich dziejach było wiele osób, które patriotami nie były. To są ich dzieci, ich wnuki”. W TV Republika uzupełnił: „W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej (...).
To jest jakby w genach niektórych ludzi, tego najgorszego sortu Polaków”.
   Odniesienia do genetycznego wy­posażenia - do biografii politycznych przeciwników, a nawet ich krewnych i przodków - są w wystąpieniach Ka­czyńskiego coraz bardziej brutalne.
Tymczasem wielu „wierzących” anty­komunistów i lustratorów z jego obozu skarży się, że prezes PiS do sprawowa­nia władzy używa ludzi PRL. I to na po­zycjach najbardziej kluczowych, skoro Stanisław Piotrowicz, dyspozycyjny PRL-owski prokurator, który skazywał opozycjonistów w latach osiemdziesiątych, jest wykonawcą PiS-owskiej roz­prawy z Trybunałem Konstytucyjnym. Piotrowiczowi Kaczyński powierzył zresztą najtrudniej szą część PiS-owskiej agendy - łamanie i obchodzenie konsty­tucji przez władzę, która dostała od wy­borców mandat do rządzenia, ale nie do zmiany ustroju.
   Wszyscy mogliśmy wysłuchiwać pub­licznych lamentów Samuela Pereiry czy Sławomira Cenckiewicza, że prezydent Duda zaprosił do Narodowej Rady Roz­woju, a premier Beata Szydło do mi­nisterstw i spółek skarbu państwa (za oczywistą wiedzą i zgodą Jarosława Ka­czyńskiego) ludzi, którzy w ich oczach są komunistami albo agentami. Cenckiewicz przestał hamletyzować dopiero wtedy, gdy Macierewicz zaproponował mu stanowisko dyrektora Centralnego Archiwum Wojskowego.
   Inni wspierający PiS antykomuniści reagują agresją, gdy im zwrócić uwagę, że antykomunizm Kaczyńskiego jest czy­sto cyniczną strategią. Agnieszka Roma­szewska, chwaląc w porannej dyskusji Radia TOK FM decyzję o ułaskawieniu Mariusza Kamińskicgo, stwierdziła, że jej ojciec Zbigniew Romaszewski za­wsze uważał, iż żaden sędzia orzekają­cy w PRL nie może być niezawisły. Gdy zapytałem, co w takim razie robił Roma­szewski w obozie politycznym, w którym sędzia Kryże skazujący w PRL opozy­cjonistów (m.in. Bronisława Komorow­skiego) był wpływowym wiceministrem sprawiedliwości, a nawet mentorem Zbi­gniewa Ziobry, zerwała audycję, krzy­cząc do mnie: „Łajdak!” i wybiegła ze studia.

piątek, 15 stycznia 2016

Czas pogardy



Schematy jak z propagandy Gierka, choć nawet „Trybuna Ludu” szkalowała z większą finezją. Retoryka nowej władzy obnaża, co tak naprawdę „patrioci” z PiS sądzą o Polakach.

TEKST RAFAŁ KALUKIN

Najpierw dwa cytaty.

„Tę naszą demokrację będziemy umacniać i roz­wijać, dyskutując mądrze i z powagą o sprawach Pol­ski i Polaków, zdyscyplinowanie i spraw­nie wcielając decyzje, do jakich wspólnie dojdziemy. Będziemy równocześnie w imię najlepiej pojętych interesów Pol­ski dawać stanowczy odpór każdej próbie wypaczania demokracji i wykorzystywa­nia jej dobrodziejstw do siania chaosu i anarchii. Wiemy, komu na tym zależy, wiemy też, jaką cenę musiałby płacić za to nasz ciężko przez historię doświadczony naród” (Edward Gierek, 1977).

   „Jedno w Edwardzie Gierku ceniłem, nie tylko to, że on opozycję jakoś tam to­lerował i nie zamykał do więzień. (...) To, że chciał uczynić z Polski kraj ważny, to była bardzo dobra strona jego działania i osobowości. Wskazująca na to, że był ko­munistycznym, ale patriotą” (Jarosław Kaczyński, 2010).

czwartek, 14 stycznia 2016

Przejęcie



Przywracanie wolności słowa w mediach publicznych wdrażane jest błyskawicznie. Jeszcze zanim poleciały pierwsze głowy, dla większości dziennikarzy było jasne, Że wobec opornych nie będzie litości.


Dobra zmiana” w mediach z każdym dniem nabiera tem­pa. W Polskim Radiu zaczęła się w piątek po Trzech Kró­lach, kwadrans przed godz. 16. Dziennikarze Jedynki odebrali mail z komunikatem nowej prezes, że grane od kilku dni w ramach sprzeciwu przeciwko nowej ustawie medialnej hymny Polski i Unii emitowane już nie będą. W tym samym czasie z funkcją dyrektora Programu 1 żegnał się Kamil Dąbrowa, pomysłodawca akcji. Od prezes Barbary Stanisławczyk usłyszał, że to złamanie zasad etyki.
   W ostatnich dniach na dyrektorskim fotelu Dąbrowa dostał poparcie nie tylko od pracowników, ale też od dziennikarzy, słuchaczy i instytucji z całej Europy.
- Zainteresowanie mediów było niesamowite. Czułem się, jakbym w ogóle nie spał. ARD, ZDF,AFP, RFI, Europe 1, DeStandaard z Belgii, nawet bułgarskie radio Horizont, które przeprowadziło ze mną rozmowę na żywo -wylicza Dąbrowa. Przeciwko ustawie, która dała ministro­wi skarbu prawo do wymiany szefów publicznych mediów w dowolnym momencie, bez podania przyczyn i pytania ko­gokolwiek o zdanie, zaprotestowały międzynarodowe orga­nizacje, m.in. Europejska Unia Nadawców i Stowarzyszenie Dziennikarzy Europejskich. Także Komisja Europejska oraz stojąca na straży przestrzegania zasad demokratycznych Rada Europy, której szef prosił prezydenta Andrzeja Dudę o niepodpisywanie ustawy.
   Mimo to dobra zmiana szybko wkroczyła do telewizyjnych i radiowych gabinetów, m.in. szefowej Trójki Magdy Jethon i szefa Informacyjnej Agencji Radiowej Mariusza Borkowskiego.
Nowy zarząd Polskiego Radia tasował kadry do nocy. - Na ludzi padł strach. Pochowali się w pokojach i czekają, co będzie. Najbar­dziej boją się ci, którzy poparli Dąbrowę i jego akcję z hymnami. Oni mogą nie dotrwać nawet do końca miesiąca-mówi radiowiec ze stażem od 1990 r. - To, co PiS zrobiło z publicznymi mediami, jest haniebne. Choć poprzednicy podobnie przejmowali media, to starali się przynajmniej zachować pozory demokracji i plurali­zmu. A nowa władza nie ma zahamowań - dodaje.

środa, 13 stycznia 2016

Odwołany hymn i nie tylko



PiS zabrało się za publiczne media - jednych zwalnia, innych nominuje. Wśród dziennikarzy strach. Solidarności brak. Nie da się z czystym sumieniem bronić telewizji publicznej w jej obecnym kształcie. Na tym polega problem mówią.

RENATA KIM, RAFAŁ GĘBURA

Jako pierwszy w piątek po połu­dniu odwołany został dyrektor radiowej Jedynki Kamil Dąbro­wa. Chwilę później odwołany zo­stał też hymn Polski, który na jego polecenie od Nowego Roku był co go­dzina puszczany na antenie radia - na prze­mian z „Odą do radości”. Akcja miała zwrócić uwagę słuchaczy na to, że tzw. mała ustawa medialna, przyjęta w ekspresowym tempie przez Sejm i podpisana przez prezydenta, stanowi zagrożenie dla wolności słowa.
   - Redakcja podzieliła się: jedni popierali akcję, uważali, że jest potrzebna i cenna, inni ją otwarcie krytykowali. A jeszcze inni pisali do mnie, że choć oficjalnie poprzeć nie mogą, bo boją się utraty pracy, to są całym sercem za - opowiada były już dyrektor Dąbrowa.
   W poniedziałek, tydzień temu, zwołał ze­branie: 80 osób, atmosfera wiecowa, emo­cje. I pytania, dlaczego nie poinformował zespołu przed rozpoczęciem akcji. Przyznał, że popełnił błąd, przeprosił dziennikarzy.
- A potem powiedziałem im: posłuchaj­cie, jedzie walec historii. Pracę może stracić każdy, nawet osoba, która nie miała z akcją nic wspólnego. O stołki zaczniecie się mar­twić, jak przyjdą nowe władze. Teraz chodzi o przyzwoitość - opowiada Kamil Dąbrowa.
   Uważa, że zebranie było ciężkie, ale udane.
- Powstał list otwarty, w którym pracownicy
i współpracownicy zaprotestowali przeciw zawłaszczaniu mediów publicznych przez partię rządzącą. Został przegłosowany sto­sunkiem głosów 70 za, przy jednym wstrzy­mującym się. Załoga się skonsolidowała.
   W piątek dziennikarze diagnozowali: ten list przyspieszył i tak nieuchronne zwolnie­nie dyrektora. A teraz? - Nastrój w radiu jest podły. Ludzie w ciężkim strachu, czekają, co będzie dalej - mówi jeden z nich.

wtorek, 12 stycznia 2016

NACZELNIK MYŚLI O PRZYSTAWCE



Po wojnie o Trybunał i przejęciu kontroli nad mediami miało nastąpić wyciszenie, ale rewolucji nie da się tak łatwo zatrzymać.

TEKST MICHAŁ KRZYMOWSKI

Ostatnie posiedzenie klubu parlamentarnego PiS w 2015 r. Sala pełna tylko w połowie, do posłów przemawia przewodniczący Ryszard Terlecki: - Przy świątecznych stołach pewnie nasłuchali­ście się utyskiwań na to, co robimy, ale chcę was uspokoić. W Polsce nie dzieje się nic złego.
W tylnych rzędach posłowie trącają się w boki: - On mówi do dorosłych ludzi czy do dzieci?
   Polityk PiS: - Rozmach naszej rewolucji i skala kontrrewolucji za­skakuj ą również nas. Nie ogarniamy tego. Brakuje nam odpowiedniej frazeologii, argumentów. Ale czy to powód, by się zawahać i myśleć o odwrocie?

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Sędzia pod ostrzałem



Zdążył kupić prezenty, a w święta pracował mniej niż zwykle. Jak wygląda życie prezesa Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzeja Rzeplińskiego, odkąd stał się wrogiem nr 1 Prawa i Sprawiedliwości?

ALEKSANDRA GUMOWSKA

W ostatni poniedziałek 2015 roku profesor Andrzej Rzepliński wrócił do domu później niż zwy­kle. - Gdyby kuzynka nie włączyła TVN, to nawet nie wiedziałabym, że byłeś w „Kropce nad i” - przywitała go żona.
   Irena Rzeplińska, też profesor prawa, nie robiła mężowi wyrzutów - wie, jak jest zajęty. Na gotowanie nie miała czasu, zamówiła pizzę hawajską, przy której chi­chotali z drobnych złośliwości męża; pre­zes Trybunału Konstytucyjnego nazwał w programie ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę „panem Zbyszkiem”.
   Po kolacji Rzepliński obejrzał na tab­lecie swoją rozmowę z Moniką Olejnik, w której zapewniał, że sędziowie są nie­zawiśli i podlegają tylko konstytucji. Nie miał tego dnia do przeczytania żad­nych prac magisterskich ani doktorskich (wciąż jest kierownikiem katedry w In­stytucie Profilaktyki Społecznej i Reso­cjalizacji UW), więc zasiadł do świeżo zakupionej lektury - „Dzieje Polski: 1202-1340. Od rozbicia do nowej Polski” ideologa prawicy prof. Andrzeja Nowaka.
   Ostatnio na jego biurku, obok wygrze­wającej się pod lampą kocicy Gryzeldy,
pojawiły się nowe książki - o początkach totalitaryzmu w latach 20. i 30. XX w.

niedziela, 10 stycznia 2016

Autokracja w sercu Europy



Kaczyński dąży do realizacji swego projektu konsolidacji władzy w jednym ośrodku poza prezydentem i premierem. Chodzi o grupę faktycznych decydentów, ale pozostającą w cieniu mówi prawnik, politolog, prof. Wojciech Sadurski.

TEKST RAFAŁ KALUKIN

NEWSWEEK: Jedni mówią - zamach stanu. Inni - korekta. Jak nazwać to, co się dziś w Polsce dzieje?
WOJCIECH SADURSKI: Zamach sta­nu jest wtedy, gdy jedna elita w spo­sób niedemokratyczny odbiera władzę drugiej elicie. Nic takiego w Polsce nie ma miejsca. Mamy do czynienia z elitą, która doszła do władzy całkowicie demokratycznie.

Więc co?
- Powiedziałbym, że popycha­nie polskiego ustroju w kierunku demokracji nieliberalnej. Czyli paradyg­matu, który opisywał Fareed Zakaria - początkowo cieszącego się poparciem wyborców, który jednak prowadzi do rozmontowania elementów porządku konstytucyjnego. W historii ostatniego stulecia zdarzały się przypadki rozcho­dzenia się demokracji z liberalizmem. I Zakaria wskazywał, że o ile istnieją po­zytywne przykłady przejścia od autokracji liberalnej do demokracji liberalnej - na przykład Korea Południowa, Tajwan - to perspektyw pokojowego przejścia od demokracji nieliberalnej do liberalnej już brak.

Dlaczego?
- Bo nie istnieje coś takiego, jak czysta wola ludu. Ona zawsze jest za pośredniczona przez demokratyczne instytucje. Natomiast populizmy starają się komu­nikować z ludem ponad instytucjami. A któż jak nie instytucje jest w stanie ar­tykułować wolę ludu? I dlatego rozmon­towanie instytucjonalnych elementów demokracji musi prowadzić do jej zabicia. Obserwujemy to przy demontażu Trybu­nału Konstytucyjnego.

Trudno powiedzieć, aby sędziowie wy­rażali wolę ludu.
- Trybunał jest czymś więcej niż strażni­kiem praw i wolności obywatelskich. Jest również nadzorcą systemu polityczne­go. Oczywiście istnieją demokracje libe­ralne, które obywają się bez sądownictwa konstytucyjnego. Lecz brak pozytywnych przykładów demokracji transformacyj­nych, które wychodząc z autokracji, ra­dziłyby sobie bez sądu konstytucyjnego - nie ma ich ani w Europie Środkowej, ani w RPA, ani w Azji Wschodniej, ani w Ameryce Łacińskiej. Chodzi o to, aby strony konfliktu politycznego spierały się o róż­nice w interpretacji konstytucji, a nie sta­wiały ponad konstytucją. Jeszcze kilka lat temu wszystkie siły w Polsce z różnym entuzjazmem tolerowały tę konstytucyj­ną bazę sporów. Na początku obecnej de­kady to się zmieniło.

sobota, 9 stycznia 2016

Ustawy i usta, Protokoły mędrców panelu i Wojna



Ustawy i usta

Mamy do czynienia z wielkim gwałtem na Polsce, demokracji i na państwie prawa. Ale również, i ab­solutnie nie można tego bagatelizować, z brutal­nym gwałtem na polszczyźnie.
   Nasz Neron, przebierając rączkami, siedzi w pierwszym sejmowym rzędzie i z rozkosznym uśmieszkiem patrzy, jak krok po kroku jego żołnierze demolują najlepsze państwo, ja­kie Polacy kiedykolwiek mieli. Żołnierze mówią z sejmowej trybuny niby do posłów i do widzów, ale to tak przy okazji. Prawdziwy adresat tego popisu arogancji, buty i prostactwa jest jeden. Neron. To dla niego ten show, to jemu żołnierze zapewniają rozrywkę.
   Polszczyzna żołnierzy, właściwa im poetyka to wykwit ję­zykowego szalbierstwa. Dialektyka oprawców, żadnej dy­stynkcji w rozumowaniu, łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy, jak pisał poeta. Pisał o oprawcach z epoki, która - wyda­wało się - minęła. Ale właśnie wraca. Wraca stara epoka, sta­ra retoryka, wracają stare propagandowe chwyty.

piątek, 8 stycznia 2016

Kraków (nie) przeprasza za Dudę



Jedni oskarżają go o łamanie konstytucji i najchętniej postawiliby przed Trybunałem Stanu. Inni są z niego wręcz dumni. Bo taki mądry, stanowczy, konsekwentny. A przede wszystkim stąd, z Krakowa.

RENATA KIM, ANNA SZULC

W ostatnim czasie prof. Jan Zimmermann, kierownik Katedry Prawa Ad­ministracyjnego na Wydziale Prawa i Administracji UJ, do­staje mnóstwo listów. Pełnych wyzwisk, oszczerstw, czasem nawet pogróżek. „Takim jak pan na ulicy nie podaje się ręki’’' - piszą różni ludzie, także koledzy naukowcy. Wszystko dlatego, że publicz­nie krytykował swojego wychowanka, prezydenta Andrzeja Dudę. Najpierw za to, że od lat blokuje etat na uczelni. Po­tem za to, w jaki sposób traktuje prawo.
   - Jako dobry prawnik musi wiedzieć, że je łamie - zauważa profesor. Zastana­wia się, dlaczego więc to robi. - Widocz­nie względy polityczne przeważyły nad wiedzą prawniczą. Myślę, że już trudno mu się zatrzymać. Dlatego jest mi go po ludzku trochę żal. Ale jako prawnik nie mogę prezydenta usprawiedliwiać.
Kilka tygodni temu macierzysty wy­dział Andrzeja Dudy zaapelował do niego, by przestał łamać prawo. Uchwałę przy­jęto 55 głosami, przy 21 głosach przeciw­nych i sześciu wstrzymujących się.
   - 55 głosów to bardzo dużo - pod­kreśla prof. Zimmermann. – Świadczy o tym, że wydział prawa na UJ odcina się od działań prezydenta, który lubi prze­cież podkreślać, że uniwersytet to jego matecznik.

czwartek, 7 stycznia 2016

Ja tu wszystko ogarnę



Trzeba być gotowym na twarde warianty mówił do działaczy PO Grzegorz Schetyna. Naszą aktywnością będzie ulica. Przywieziemy z kraju milion ludzi, jeśli będzie trzeba.

TEKST MICHAŁ KRZYMOWSKI

Newsweek” dotarł do na­grania z zamkniętego spotkania Grzegorza Schetyny z członkami stołecznej Platformy. Dyskusja odbyła się trzy dni po pierw­szej demonstracji zorganizowanej przez Komitet Obrony Demokracji. W sali było ok. 80 działaczy. Schety­na wystąpił na tym spotkaniu jako kandydat na przewodniczącego par­tii, pojawili się też dwaj inni posłowie: szef mazowieckiej PO Andrzej Halicki i lider struktur warszawskich Marcin Kierwiński.

WRÓCIMY DO KOŚCIOŁA ŁAGIEWNICKIEGO
Zaczęło się od przeprosin.- nie lubimy się spóźniać z przewodniczącym Halickim - wyjaśnił Schetyna - ale prezes Kaczyński kilkadziesiąt minut temu na pytanie dziennikarza TVN 24, czy są Polacy gorszego sortu, odpowie­dział, że są Polacy z Armii Krajowej i są współpracownicy gestapo...
   Na nagraniu słychać, jak jedna z działaczek po tych słowach aż jęknęła z przerażenia. - Dlatego reagowaliśmy na bieżąco i stąd to spóźnienie. To są ha­niebne słowa, które pokazują, co mamy i co będziemy mieć w Sejmie.
   Po tym wstępie Schetyna przeszedł do prezentacji swojego programu. Za­powiedział, że Platforma pod jego kie­rownictwem będzie partią szerokiego centrum, w której ze względów taktycz­nych szczególną rolę do odegrania bę­dzie miało skrzydło konserwatywne. Dlaczego? - Jak będą zabierać pienią­dze z projektu in vitro, to w oczywisty sposób będziemy tego programu bronić, ale będziemy spotykać się z zarzutami, że jesteśmy partią lewacką - wyjaśniał.
- Dlatego ta kotwica konserwatywna musi być bardzo mocna, bo tylko par­tia szerokiego centrum może odebrać władzę PiS.
   Powrót do konserwatywnych korzeni Platformy ma polegać m.in. na tym, że partia spróbuje odnowić relacje z częś­cią episkopatu. - Kościół był systemo­wo przeciwko Platformie łącznie z tym łagiewnickim, który był częścią naszej
tożsamości przez lata. To był problem - stwierdził.
   Schetyna przedstawił też swoją re­ceptę na bycie w opozycji. Mają nią być uliczne demonstracje i działal­ność międzynarodowa: - Jeżeli będzie utrzymane takie tempo konfliktu, na­szą aktywnością będzie na pewno uli­ca. A także Europa. Byłem w zeszłym tygodniu w Brukseli, rozmawiałem tam z politykami, oni są kompletnie zszoko­wani. Udało się przełożyć debatę, która była przygotowana na ten tydzień, ale tylko dlatego, że trzeba ją bardzo do­brze przygotować. Ale też musimy mieć pewność, że zrobiliśmy wszystko tu, na miejscu.
   Zapowiedź była o tyle ciekawa, że Schetyna do tej pory dystansował się wobec pomysłów przenoszenia dys­kusji o rządach PiS na arenę między­narodową. Gdy kilka tygodni temu pojawiła się idea zorganizowania w europarlamencie dyskusji o Polsce, ogłosił na Twitterze, że to on przekonał szefa Europejskiej Partii Ludowej, by debatę odłożyć.
   Co do demonstracji: zdaniem Sche­tyny to Platforma powinna mobilizo­wać ludzi do protestów i wyprowadzać ich na ulicę. - Jeżeli robić następną taką rzecz, to musi być nie na pięćdzie­siąt, tylko na dwieście tysięcy [ludzi - przyp. red.]. Nikt tego nie zrobi, jeśli mytego nie zorganizujemy. I to zrobimy - zapowiedział. - Trzeba być gotowym, że będzie 500 tys. ludzi. Przywieziemy z kraju milion, jeśli będzie trzeba. Trze­ba być gotowym na wszystko, nawet na takie twarde warianty.

środa, 6 stycznia 2016

Kontrowersyjne decyzje nowego ministra środowiska



Pierwszym poważnym testem dla nowego ministra środowiska Jana Szyszki będzie decyzja, czy zezwolić na zwiększenie limitów wycinki w Puszczy Białowieskiej. Przed laty jego decyzje bulwersowały, a sprawa Rospudy do dziś jest symbolem zwycięstwa natury nad urzędniczym uporem. Przy czym Rospuda przy Białowieży to małe piwo.

Czy PiS odrobiło lekcję Rospudy?” - pytał Piotr Skwieciński w tygo­dniku „wSieci” wkrótce po ogło­szeniu wyników wyborów. Prze­strzegał zwycięzców, by tym razem nie popełniali błędu z lat 2005-07 i nie otwie­rali wszystkich frontów naraz, wikłając się w niepotrzebne, często absurdalne, kon­flikty. Jako kliniczny przykład podał zupeł­nie niepotrzebny spór o dolinę Rospudy, który do czerwoności rozbudził społecz­ne emocje. I który w dodatku rządzący przegrali. Twarzą tego sporu był ówczesny minister środowiska Jan Szyszko, który parł z budową na bezcennych przyrodni­czo terenach, mimo protestów ekologów, środowisk naukowych, Komisji Europej­skiej, Państwowej Rady Ochrony Przyro­dy, a nawet ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ten absurd zablokowały dopiero polskie sądy, które na wniosek rzecznika praw obywatelskich wstrzymały budowę. Dolina ocalała, obwodnicę Augu­stowa poprowadzono inną drogą, a sprawa Rospudy stała się symbolem absurdalnego uporu ministra Szyszki.
   Kilka dni po publikacji Skwiecińskiego ogłoszono, że prof. Szyszko znów staje na czele resortu środowiska. Jedną z pierw­szych jego decyzji było odwołanie ze sta­nowiska dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego Mirosława Stepaniuka bez podania przyczyn. Jak mówi się nieofi­cjalnie, za nie nazbyt gorliwą współpracę z Lasami Państwowymi. Odwołanie dyrek­tora zbiegło się w czasie z postulatem dy­rekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, by w nadleśnictwie Białowieża wielokrot­nie zwiększyć pozyskanie limitów drewna. Ekolodzy protestują, bo oznacza to według nich, że Puszcza Białowieska, poza obsza­rem parku narodowego, zmieni się w zwy­kłą plantację drzew. Puszcza Białowieska to ostatni pierwotny las Niżu Europejskie­go, wpisany na listę Światowego Dziedzic­twa UNESCO. Jeśli limity wyrębu zostaną zwiększone, będzie to oznaczało złamanie zobowiązań wobec UNESCO i warunków ugody z Komisją Europejską. Plany wycinki już negatywnie oceniła Państwowa Rada Ochrony Przyrody. Ostateczna decyzja będzie należała do ministra Szyszki. Nie powinien się jednak łudzić, że wycinka w Białowieży skończy się jedynie lokalną awanturą z ekologami.

wtorek, 5 stycznia 2016

Polowanie na dyplomatów



W „gmachu”, jak pracownicy MSZ zwą ministerstwo, atmosfera jak na stypie.
Za Smoleńsk, za współpracę z Sikorskim, za przynależność do „korporacji” Geremka - powód do dymisji zawsze się znajdzie.

TEKST ALEKSANDRA PAWLICKA


Idzie topór - mówią w MSZ. Je­den z wieloletnich pracowni­ków resortu: - Przeżyłem kilka zmian rządów, miotła zawsze ro­biła miejsce dla swoich, ale teraz nazywa się to głosem ludu, wolą suwerena. Nowa władza uważa się za pomazańca bożego i robi, co chce.

ZA SMOLEŃSK
Jako jeden z pierwszych zjechał do kraju ambasador Tomasz Arabski. Placówkę w Madrycie opuścił 18 grud­nia, dwa dni przed kluczowymi wyborami w tym ważnym kraju UE. Na spakowa­nie rzeczy i przeprowadzkę dostał mie­siąc. Wiadomość o zwolnieniu przekazali mu pracownicy resortu. Z ministrem Wi­toldem Waszczykowskim nie rozmawiał.
O swoim odwołaniu mówi: „Nieeleganckie, ale elementarnie przyzwoite”. Pra­cownicy MSZ próbowali mu pomóc w zorganizowaniu edukacji trójki dzieci, którym dymisja przerwała rok szkolny. Trudno było zostawić je z dnia na dzień same w Hiszpanii.
   Arabski spodziewał się odwołania.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

MINISTER ZWALNIA NOCĄ



Pracują po nocach, ale to nie problem, taki styl mówią. Problem to brak zaufania do wszystkich. Na tym nie zbuduje się modernizacji sił zbrojnych. W armii ci, którzy choćby otarli się o sprawę Smoleńska, są dziś „posrani po pachy”.

TEKST WOJCIECH CIEŚLA, MICHAŁ KRZYMOWSKI

Koniec grudnia, korytarz w Ministerstwie Obrony Narodowej, budynek przy ulicy Klonowej. Cztery biało-czerwone flagi, wa­zon z żółtymi różami. Nad wazonem duże zdjęcie Marii i Lecha Kaczyńskich. Kącik pamięci pary prezydenckiej, która zginęła w Smoleńsku, stanął tu kilka tygodni temu, zaraz po objęciu teki ministra przez Antoniego Macierewicza.
Kącik ma wymiar symboliczny, ma być sygnałem zmian w re­sorcie. Obok zdjęcia uśmiechniętych Marii i Lecha przechodzą ci, którzy są tu po raz ostatni - w drodze po dymisję.

niedziela, 3 stycznia 2016

Biedny prezydent i Dobre serduszko



Biedny prezydent

Jak to dobrze, że ja już nie muszę pisać poważnych „analiz”, au­dytów i wstępniaków, z których by wynikało, że armia generalissi­musa Kaczyńskiego zachowuje się jak w kraju podbitym. Powiedział to nawet Jan Rokita w TVN24. Z niebywałą dezynwolturą oraz ostentacją niszczą wszystko i wszystkich, którzy pojawią się na ich drodze. W trzy tygodnie rozwalić średniej wielkości kraj europejski - to nie byle sztuka. Jak by zrzucili na Pol­skę bombę PiS. Ludzie tacy jak Iwan Krastew (znany politolog bułgarski) i inni mędrcy zastanawiają się w „New York Timesie”, jak to jest możliwe, że prymus i pieszczoch Europy z dnia na dzień robi w tył zwrot.
   Zwycięska armia PiS nie bierze jeńców, wykonuje wy­roki na miejscu. Jeńcy-wiadomo - to sam kłopot, trzeba ich karmić, pilnować, leczyć - więc poco ich brać? Wczoraj na pierwszej stronie „Rzeczpospolitej” tytuł „Czystka w skarbówce”. Dzisiaj: „Czystka w prokuraturze”. Jutro służba cywilna. Pojutrze cała Polska. Los ludzi na tere­nach „wyzwolonych” od takich przesądów jak nie zawiśli sędziowie i bezpartyjni urzędnicy wisi na włosku.
   Typową ofiarą Kaczyńskiego (i własną) jest Andrzej Duda. Zaledwie rok temu - szerzej nieznany prawnik z Krakowa, były urzędnik w randze podsekretarza sta­nu w Kancelarii Prezydenta. Przeciętny Polak nie zna chyba nazwiska żadnego wiceministra (ja znam jedne­go). A teraz, proszę bardzo: prezydent, który wczoraj był gwiazdą, zjawiskiem - dzisiaj leci na łeb i szyję. Inter­net aż huczy, nawet niektórzy prawicowi publicyści nie ukrywają swojego zdziwienia. Ułaskawił niewinnego kolegę z partii, uzurpował sobie prawo decydowania, kto jest, a kto nie jest sędzią Trybunału, poniżał pre­mier swojego kraju, pod osłoną nocy wręczał nominacje sędziowskie, „wstydził się” za III RP, choć jeszcze nie­dawno on i jego obóz zwalczali „pedagogikę wstydu”, podczas uroczystości pod krzyżem przed stocznią nie wspomniał o Wałęsie.

sobota, 2 stycznia 2016

Uchwała, nie chwała



Andrzejowi Dudzie dużo się ostatnio udało zrobić. Chociaż ostrzegał go nawet jego własny szacowny uniwersytet.

Juliusz Ćwieluch

Andrzej Duda nie ma ostatnio głowy do przyjeżdżania do Kra­kowa. Nawet źle zaparkowa­nego samochodu nie miał mu kto przestawić. Aż zajęła się nim Straż Miejska. To zrozumiałe. Dużo ostatnio pracuje. Zwłaszcza nocą.
   Ale jeszcze w październiku miał tro­chę luźniej. Przyjechał na inaugurację roku akademickiego swojej macierzystej uczelni Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tym razem nie jako student ani nawet pracownik naukowy, ale głowa państwa.
   Atmosfera była momentami familiar­na. Prezydent ciepło mówił nie tylko o swojej Alma Mater, ale także o pro­fesorach. Zwłaszcza o jednym - Janie Zimmermannie, o którym powiedział, że dzięki niemu udało mu się zdobyć ty­tuł doktora.
   Kilka tygodni później prof. Zimmermann zabrał głos na temat swojego wychowanka: „Pisał u mnie doktorat, znam go 20 lat i jest on dobrym prawnikiem, ale dobry praw­nik powinien wiedzieć, co to jest demokra­tyczne państwo prawne, co to jest Trybunał Konstytucyjny i co to jest Konstytucja RP. Nie chcę go usprawiedliwiać, bo złamanie przez niego konstytucji jest poza dyskusją, ale wydaje mi się, że nie zrobił tego swoją samodzielną decyzją” - powiedział Infor­macyjnej Agencji Radiowej.

piątek, 1 stycznia 2016

Rok prawdy



Rok 2016 będzie przełomowy. Albo zwycięży wiara w potęgę PiS i pojawi się rezygnacja, oportunizm, uległość pod białą flagą. Albo rosnący opór społeczny zatrzyma ten rozpędzony walec i sprawi, że większość jednak postawi się mniejszości.

Mnóstwo ludzi zastanawia się dzisiaj, jak daleko po­sunie się w słowach i czynach Jarosław Kaczyński i w jaki sposób można mu się przeciwstawić. Odpo­wiedź jest prosta: posunie się tak daleko, jak tylko będzie mógł i żadne względy prawne czy estetyczne mu w tym nie przeszkodzą. Przynajmniej dopóki nie napotka siły, która pozostaje poza jego wpływem. Ale musi to być konkret, a nie najsurowsza choćby opinia (np. Unia zagrozi wstrzymaniem wypłat z funduszu spójności).
   Opozycja zaś może zatrzymać Kaczyńskiego jedynie przez odebranie PiS większości w Sejmie. Klub rządzących liczy tylko 234 posłów (Jan Klawiter, startujący z listy PiS działacz Prawicy Rzeczypospolitej, został posłem niezrzeszonym). Wystarczy za­tem, że kilku posłów PiS zmieni status i wielka maszyna „dobrej zmiany” zacznie trzeszczeć. Oczywiście jest jeszcze sprzyjające PiS ugrupowanie Pawła Kukiza, ale konieczność dogadywania się z Kukizem, czy jakąś rozłamową grupą „kukizowców”, w kwestii finezyjnych, wypieszczonych przez lata koncepcji ustrojowych, to z pewnością koszmarny sen Kaczyńskiego, pa­miętającego użeranie się z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem. A niezwykle ostra gra, jaką Kaczyński rozpoczął, nie sprzyja naturalnemu znajdowaniu sojuszników. Jakby na­gle pojawiło się ostrzeżenie, że świat nie skończy się w 2019 r., że potem przyzwoita twarz też się przyda.
   Pisowski obóz, tak dotąd wydawałoby się pożądany zaczął znów odstraszać. Może się okazać, że tak jak PiS było samot­ne w opozycji, także przy władzy może pozostać jako odrębny, niekompatybilny gatunek. „Dokupienie” posłów, na podobnej zasadzie jak wcześniej dokupiono elektorat za pomocą obietnicy 500 zł na dzieci, wciąż jest możliwe, ale mniej prawdopodobne niż jeszcze kilka tygodni temu.
   „Wielka rewolucja” PiS wisi zatem na kilku głosach. Taki stan może być długo stabilny, ale bez gwarancji. Zaś partia Kaczyń­skiego bez samodzielnej większości dramatycznie straciłaby
na znaczeniu i pewności siebie, zaczęłaby się zupełnie nowa rozgrywka (już teraz niemożność zebrania przez PiS większości powoduje czasami przesuwanie głosowań i odwoływanie posie­dzeń komisji). Opozycja po cichu liczy na inteligenckie sumie­nie Jarosława Gowina i jego konserwatystów, że przy tym poli­tycznym hardkorze, z jakim mamy do czynienia, wicepremier w końcu pęknie i skuszony sukcesem Petru, zacznie budować własną prawicę (choć na razie nic na to specjalnie nie wskazu­je). Jarosław Kaczyński musi zdawać sobie sprawę, że wszystko, wbrew świetlanym pozorom, jest wciąż dość niepewne, dlatego tak się spieszy z zajmowaniem kolejnych obszarów państwa. A do klubu PiS przyjął po cichu nawet Łukasza Zbonikowskiego, którego w czasie kampanii wyborczej PiS przestał popierać, z sugestiami, aby na niego nie głosować, bo nie można było go już usunąć z listy wyborczej partii. Fakt, że prezes w przypadku Zbonikowskiego odpuścił, jest znamienny. Teraz każda ręka w górze okazuje się bardzo ważna.