wtorek, 26 listopada 2013

ALBO SIĘ ZMIENICIE, ALBO WAS ZAMKNIEMY



Mówię TVP: Jeśli nie przywrócicie obiektywizmu, to po zdobyciu władzy zlikwidujemy was i powołamy nową telewizję publiczną

Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z ADAMEM HOFMANEA , rzecznikiem Prawa i Sprawiedliwości

Ten wywiad przeprowadzamy bez zgody biura prasowego. Będziemy mogli go wydrukować?
Złośliwość. Rozumiem, że nawiązujecie panowie do naszej nowej regulacji.

Tak. Tej, według której politycy PiS nie mogą przyjąć zaproszenia do telewizji czy radia bez zgody partii. Pana konkretnie.
Doprecyzujmy: chodzi wyłącznie o udział w ogólnopolskich programach w radiu i telewizji. Nie chodzi o jakieś wypowiedzi ad hoc, o komentarze udzielane na gorąco np. na korytarzu w Sejmie czy w mediach regionalnych.

Skąd w ogóle taki pomysł?
Media w Polsce, zwłaszcza prorządowe, są elementem gry politycznej. Są stroną sporu. A skoro tak jest, to uznaliśmy, że musimy jako Prawo i Sprawiedliwość suwerennie decydować o tym, kto reprezentuje nas w mediach. Na dobrą wolę mediów liczyć bowiem nie możemy.

Media mogą przestać was zapraszać w ogóle.
Jeśli komuś ta zasada będzie przeszkadzała, bo nie da się już zaprosić gościa, który nie pasuje pod tezę, albo łatwo zderzyć go z kimś w danej dziedzinie bardziej kompetentnym, to oczywiście może z nas zrezygnować. Może nie zapraszać przedstawiciela partii, która idzie po władzę. My przeżyjemy.

Macie problem z kadrami? Ławka polityków dobrze wypadających w telewizji czy radiu jest bardzo krótka i chcecie ukryć tych mniej utalentowanych lub wyszkolonych?
 W każdej dużej zbiorowości są ludzie, którzy np. lepiej sprawdzają się w czasie pracy merytorycznej w komisjach sejmowych czy przy pisaniu ustaw niż w mediach. I odwrotnie - są utalentowani mówcy, którzy w komisjach są mniej widoczni. To zupełnie normalne. Każdy ma jakieś zalety, każdy coś daje partii, ale tym wszystkim trzeba lepiej zarządzać.

Ten problem mają wszystkie ugrupowania, a jednak nie wprowadzają takich, jawnych przynajmniej, regulacji.
Bo inne partie nie są traktowane przez media jako struktura, którą się zwalcza. W przypadku ugrupowania rządzącego środki przekazu wiedzą, kto jest właściwy dla danego tematu, kto sprawnie argumentuje. Są panowie pewni, że PO nie ma takich regulacji? Dziwnym trafem tuż przed rekonstrukcją w mediach zaczęła pojawiać się Kluzik-Rostkowska. W naszym przypadku media polują na nasze błędy, zastawiają na nas pułapki.

Kto wpadł na pomysł scentralizowania polityki medialnej? Pan?
Ten problem analizowaliśmy od dawna. Sytuacja dojrzała do tego, by coś zmienić, by lepiej kierować kadrami. Musimy dostosować przekaz do naszych priorytetów - emocje będą tam, gdzie być powinny, i fachowe, chłodne analizy też tam, gdzie ich miejsce.

My, czyli kto?
Tak poważnych decyzji nie podejmuje samodzielnie rzecznik partii. Na problem chaotycznych, nie zawsze adekwatnych komunikatów ze strony PiS zwracał uwagę Jarosław Kaczyński, także ludzie, którzy mu doradzają, z różnych środowisk. Centralizacja to jedyne skuteczne wyjście z tej sytuacji.

Jarosław Kaczyński zdefiniował problem, ale to Adam Hofman trzyma kluczyki?
Przypominam panom, że to była decyzja Komitetu Politycznego. To prezes Kaczyński kieruje partią i odpowiada za całość, a decyzje władz ugrupowania w obszarze medialnym realizuje rzecznik partii, czyli ja.

Politycy PiS odbierają tę regulację jako silny cios w ich autonomię. A prawo wysyłania ludzi do mediów to olbrzymia władza.
To władza ograniczona przez wspólne ustalenia kierownictwa. A po drugie, jeżeli chcemy wszyscy w PiS osiągnąć cel, to musimy wszyscy zrezygnować z części własnej autonomii. Albo mamy wspólne plany i temu wiele podporządkowujemy, albo zapomnijmy o sukcesach i realizujmy własne, wąskie interesy. Prosty wybór.

Napięcia jednak będą.
Zdaję sobie sprawę, wiem, że będę atakowany w nowej roli. Ale nic nie poradzę. Też chciałbym funkcjonować w warunkach mniej ostrego sporu, jednak dziś się nie da. Dostałem zadanie i dobrze je wykonam.

Nie będzie pan tego narzędzia używał do budowania własnej pozycji politycznej, do wyrównywania rachunków.
Chciałbym, żeby to narzędzie umożliwiło nam pokazanie wielu naszych merytorycznych, świetnie przygotowanych posłów, których media nie chciały do tej pory zapraszać. Proszę, by rozliczano mnie po efektach. Dzięki nowym zasadom możemy zyskać co najmniej kilka punktów procentowych. Dobre skutki już widać, nie tylko w sondażach.

Jakie to skutki?
Choćby dyskusja wokół wydarzeń z 11 listopada. Po niezbyt udanym wpisie posła Bartosza Kownackiego [ogłosił na Facebooku, że „płonie pedalska tęcza”; wpis później skasował - przyp. red.] próbowano skierować medialny atak w jego, czyli naszą stronę, byle nie zajmować się zaniedbaniami policji czy nawet Ruchem Narodowym, byle uderzyć w PiS. Kownackiego zaproszono do wszystkich ważnych programów. Gdyby obowiązywały stare regulacje, zaproszenia, co naturalne, zapewne by przyjął i sprawę
rozdmuchano by na wiele dni. Nowe zasady pozwoliły tego uniknąć. Umówiłem się z posłem Kownackim, że odpowie na zarzuty w wywiadzie prasowym. I okazało się, że z sytuacji kryzysowej można wyjść.

W TELEWIZJI PUBLICZNEJ AGITKA GONI AGITKĘ. JEST GORZEJ NIŻ ZA ROBERTA KWIATKOWSKIEGO

Zaraz pewnie ustalicie, że posłowie mają autoryzować w biurze prasowym także swoje wpisy w Internecie?
Wszystko można sprowadzić do absurdu. Musimy postępować rozsądnie i pamiętać o celu, jak również o tym, że z każdego naszego słowa można zrobić pretekst do ataku na PiS. Jeśli chcemy wygrać, musimy mówić jednym głosem we wszystkich środkach komunikacji, także w Internecie.

Złośliwcy w tym kontekście przypominają, że to po wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego - nie zawsze precyzyjnych, ale zawsze trochę zmanipulowanych - media atakowały z największą furią. Choćby po wzmiance o Angeli Merkel czy o Ślązakach.
Oczywiście można przekonywać, że Jarosław Kaczyński powinien wypowiadać tylko gładkie zdania, wcześniej przygotowane. Wówczas jednak przestałby być autentyczny. Za tym wezwaniem do zbanalizowania przekazu prezesa kryje się wezwanie, żebyśmy przymilali się mitycznemu centrum. Nie.

Dlaczego?
Pójście do centrum nie ma sensu, bo nikt na nas tam nie czeka. To są zużyte, nieprzystające do dzisiejszych czasów teorie marketingowe. To fikcyjne wyobrażenie, że na kanapie siedzą Michnik, Pieczyński oraz inni i serdecznie zapraszają, przytulają, prosząc tylko o złagodzenie języka. I tak będziemy atakowani, tylko za inne sprawy. Już nie za twarde stawianie sprawy Smoleńska, ale za samo jej wspomnienie. Ta kaskada roszczeń nie ma końca i nie ma co jej ulegać.

Idziecie w drugą stronę. Antoni Macierewicz został wiceprezesem PiS.
W ten sposób pokazujemy również, że kwestia Smoleńska to element naszej tożsamości. Nie będziemy się tej sprawy wstydzili, nie będziemy jej chowali. Kłamstwo smoleńskie jest elementem wielkiego kłamstwa, które nas otacza, kłamstwa o wspaniałej ekipie, świetnie rządzącej „zieloną wyspą”.

Chcecie porzucić centrum?
Nie, my chcemy - jako szeroki obóz - centrum kształtować. I to robimy. Są efekty. Przecież to nie przypadek, że dziś oznaką buntu, także ludzi o przekonaniach w sumie lewicowych, jest powstańcza kotwica. Nawet ekolodzy sięgają po ten symbol, nawet oni wywieszają biało-czerwone flagi. Dziś sztandarem buntu są prawicowe symbole. Inny przykład: zdumiewająco duża część warszawiaków, którzy głosowali za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz, to osoby z wyższym wykształceniem. Skutecznie kształtujemy postawy.

Patrząc jednak na sondaże, można zapytać, dlaczego w sytuacji takiej zapaści państwa, takiej biedy, PiS ma tylko trzydzieści parę punktów poparcia. Powinno mieć więcej.
Powinno i miałoby, gdyby nie nakładka na system, naprawdę mocna. Mówię o sferze liderów opinii, mediów, instytucji publicznych - o tym wszystkim, co znajduje się między światem polityki a rzeczywistością. Mieliśmy klasyczny przykład w referendum warszawskim. Tuska schowano, bo przestał już być, również w oczach swojego zaplecza, jakimkolwiek atutem. Stał się premierem w formalinie. Jak zareagowały na tę sytuację media? Jawnie, jak nigdy, weszły w rolę władzy. Tusk wygrał bitwę bez jednego wystrzału. W jego imieniu walczyli dziennikarze i celebryci, Kuźniar, Gozdyra, Lis, Sobieniowski... To nowa strategia lidera PO: gdy się schowam, media za mnie „walczą”. Nowa jakość i uchwała, od której zaczęliśmy rozmowę, wynika także z tego. 

Dlaczego owi dziennikarscy celebryci tak zażarcie walczę o zwycięstwa Tuska?
Bo walczą jednocześnie o trwanie świata, w którym mają się bardzo dobrze, o swoje kariery i biznesy właścicieli swoich mediów.

PiS uważa dziennikarskie gwiazdy III RP za funkcjonariuszy Platformy Obywatelskiej? Funkcjonalnie - tak. Spójrzmy zresztą na rynek mediów. Mamy w Polsce dwie duże prywatne telewizje i jedną dużą telewizję publiczną, trzech dużych graczy. Jeśli chodzi o TVN, ITI, to moim zdaniem sytuacja jest zero jedynkowa.

To znaczy?
To sytuacja czysta. Oni wiedzą, że jeżeli my wygramy, w Polsce skończy się pewien sposób uprawiania biznesu, w którym przypodobanie się władzy jest sposobem na otrzymywanie rządowych pieniędzy w postaci reklam. Wiedzą też, że ich sytuacja finansowa jest kiepska, że bez zastrzyków z publicznych środków w takim kształcie by nie przetrwali. Broniąc Tuska, bronią więc siebie. Oni to wiedzą, my to wiemy i obserwatorzy również to wiedzą.

Jest też Polsat.
To telewizja, która próbuje niuansować. Na razie niuansuje 5 proc. przekazu, żeby się zabezpieczyć na wypadek wygranej opozycji. Ale znów: zasadniczej linii przekazu nie zmieniają, chcą dokonać zabezpieczenia minimalnym, symbolicznym kosztem. Nie przywrócono elementarnej równowagi. Jeśli tak się stanie, będzie to źródło optymizmu.

Jak na tym tle ocenia pan TVP?
Tu mamy sytuację najciekawszą i najbardziej skandaliczną jednocześnie. Do tej pory było bowiem tak, że TVP sprzyjała tej partii, która akurat rządziła na Woronicza. Ale jednocześnie zawsze pokazywała inne punkty widzenia. W „Wiadomościach”, w TVP Info czy w publicystyce dostrzegano istnienie opozycji, nie pokazywano jej tylko w złym świetle. A dziś mamy tam nową jakość: jest tylko jeden punkt widzenia, jedna gazeta, jeden marsz, jedna słuszna linia. I dwóch ludzi: prezydent Komorowski i premier Tusk. A w sytuacjach kryzysowych, dla władzy kluczowych, TVP jest jeszcze mniej obiektywna i jeszcze bardziej agresywna niż TVN czy Polsat. Agitka goni agitkę, złośliwość konkuruje ze złośliwością. Tego się już nie da oglądać. Jest gorzej niż za Roberta Kwiatkowskiego. To już nie przechył, to już monogłos.

Może chcą być jak TVN, bo to im imponuje?
Władze TVP zachowują się dziś jak autokanibale, piłują gałąź, na której siedzą. Wiedzą, że obecny system wykończy w końcu TVP, bo forsuje interesy telewizji komercyjnych. Do tego brakuje im pieniędzy, muszą wyrzucać ludzi. A mimo to idą ślepo za władzą, atakując niesłychanie agresywnie PiS - jedyną partię, która chce i jest w stanie ocalić media publiczne w Polsce. To działania absurdalne.

Prezes Juliusz Braun wie, że PiS nie utrzyma go na stanowisku. A Tusk utrzyma.
Sytuacja dojrzała do tego, by powiedzieć, że jeżeli się nie poprawi, nie będzie sensu wymieniać prezesów. To nic nie da.

To co zrobicie?
Jeśli nie zostanie przywrócona elementarna równowaga w programach informacyjnych i publicystyce telewizji publicznej, nie ma sensu stosować starych reguł. Dziś one nie obowiązują i nie my je wypowiedzieliśmy. Wypowiedziały je obecne władze telewizji.

Co pan sugeruje? Jakie są konkretne skutki wypowiedzenia reguł gry?
Proste: będziemy musieli powołać nową telewizję publiczną, polską BBC. Telewizję naprawdę wypełniającą swoje obowiązki, bez względu na to, kto rządzi. Ale oczywiście bez ludzi, którzy zajmowali się brudną robotą. Dla nich będzie wilczy bilet. Naprawdę, nie brakuje w Polsce młodych, zdolnych ludzi, a także doświadczonych, lecz przyzwoitych, którzy tego wyzwania się podejmą.

Mówicie mediom publicznym: zmieńcie się albo my zmienimy was?
My mówimy: zmieńcie się albo przejdziecie do historii. Będziecie zamykać tę telewizję i wszyscy w Polsce będą wiedzieć, że to przez was.

Teraz dziennikarze TVP mogą atakować was jeszcze mocniej. Tak jak TVN-owcy poczują, że walczą o przetrwanie firmy.
Każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy uważa, że to, co robi, jest w porządku, czy tak powinny zachowywać się media publiczne. Oczywiście nie jestem naiwny i nie liczę na masowe przejścia na stronę dobra. Ale namawiam, by przywrócić dobry obyczaj i te reguły, także niedoskonałe, które zawsze wyróżniały nadawcę publicznego. Dziś ich już nie ma. Jeżeli nie wrócą, możliwości porozumienia zostaną zniszczone. Nie ma co podtrzymywać obecnej fikcji. Powtarzam: nie ma co zmieniać prezesów, trzeba zmienić telewizję.

Platforma również krzyczała o stronniczości, gdy TVP kierowała poprzednia ekipa.
Nigdy nie było sytuacji takiej jak dziś. To naprawdę nowa jakość. Do tego nie zapominajmy, że likwidacja pluralizmu w TVP to likwidacja pluralizmu wśród dużych graczy w ogóle. To domknięcie drzwi. Dlatego będę mówił, że jest bardzo źle, najgorzej w historii III RP, mimo iż wiem, że będę za to atakowany. Mnie też byłoby łatwiej jako politykowi nie stawiać tak trudnych tez, patrzeć na świat przez różowe okulary. Ale polityka to zawód i powołanie. Robię to, bo chcę, by w przyszłości mój syn, kiedy powie, że ma konserwatywne poglądy, nie był nazywany faszystą, a córka, gdy nie będzie się zgadzać z feministkami, miała prawo głosu. Dlatego tak mocno się w to angażuję.

Jeżeli zbudujecie nową TVP, to zapewne natychmiast obsadzicie ją swoimi ludźmi?
Nie chcemy zdrowych mediów publicznych dla siebie. Chcemy normalnej TVP także dla przyszłej opozycji. Nie chcemy telewizji partyjnej, chcemy odbudować media służące wszystkim Polakom. Musi powstać taki system, którego nie da się już zepsuć. Bo to będzie kosztowny proces, również politycznie, wiemy o tym. Może trzeba rozważyć powrót do pomysłu znanego z innych krajów, że opozycja ma wpływy w jednym kanale, a władza w drugim? A może spójna, rzetelna telewizja? Dziś nie mam odpowiedzi, wiem tylko, że jeśli nie da się zmienić tego, co jest, trzeba budować od nowa. To się da zrobić, bo w innych krajach to zrobiono.

Znów atakujecie media, jak to się mówi w III RP „wolne i niezależne”.
Robimy to samo co brytyjska Partia Konserwatywna. Kilka tygodni temu premier David Cameron ostrzegał BBC, że swoimi zachowaniami - wysokimi płacami i wychyleniem na lewo - podważa podstawy swojego istnienia. Ja mówię to samo do TVP: kopiąc opozycję, odchodząc od zasady poszanowania wszystkich dużych ugrupowań, podważacie podstawy swojego bytu. I mówię to zarówno do prezesów, jak i do tych, którzy te polecenia wykonują albo dołączają się do tych manipulacji z własnej woli. Mówię do wszystkich telewizyjnych patriotów: zawróćcie z tej drogi.

Skoro jest tak źle, to może powinniście bojkotować TVP?
Gdybyśmy chcieli bojkotować wszystkie media nieobiektywne, wszystkich, którzy nas atakują, to stracilibyśmy całkowicie możliwość komunikowania się z opinią publiczną.

Czasem marnujecie okazje-politycy Pis nie chodzą do programu Tomasza Lisa w TVP2.
Nie chodzimy i nie będziemy chodzić, dopóki program ten będzie seansem nienawiści. W ten sposób pokazujemy, że po przekroczeniu pewnej granicy odmawiamy współpracy, nie udajemy, że jest w porządku. Red. Tomasz Lis, na marginesie, to w mojej ocenie schodząca gwiazda. Słychać o kłopotach jego medialnych przedsięwzięć, musi też, tak to wygląda, brać udział w niebezpiecznych wojnach w obozie władzy. Jest chyba w narożniku.

Do Lisa chodzi prawica-Solidarna Polska.
 Robią to na własną odpowiedzialność i z tego będą rozliczani przy umie wyborczej. Korzystają z naszego bojkotu. Ale ta kroplówka, jak widać po sondażach, niewiele im daje.

POWOŁAMY POLSKĄ BBC. DLA LUDZI, KTÓRZY ZAJMOWALI SIĘ BRUDNĄ ROBOTĄ: WILCZY BILET

Po tym wywiadzie TVP wyłoży na stół podliczenie czasu antenowego, który udostępnia politykom, i powie: mówicie na naszej antenie tyle samo co PO czy SLD.
Nie chodzi o to, że nas nie pokazują. Chodzi o to, jak pokazują wydarzenia. Nawet z raportów przychylnej władzy Fundacji Batorego wynika jasno, że dramatycznie brakuje obiektywizmu. Wystarczy zresztą włączyć telewizor o 19.30 i wszystko jest jasne. Wystarczy zobaczyć wydanie „Wiadomości” z 11 listopada, by wiedzieć, co to manipulacja. Albo ostatnia afera korupcyjna, którą rzecznik CBA nazywa „największą w historii Polski” - zajmuje „znaczące” czwarte miejsce w głównym serwisie TVP.

Jest także - w TVP Info - program Jana Pospieszalskiego prezentujący inny, konserwatywny i patriotyczny punkt widzenia.
Jest, i dobrze, że jest. Ale to rodzynek, spychany na późną porę, przeniesiony z TVP2 do mniejszego kanału, stale zagrożony i jak przekonaliśmy się ostatnio, zdejmowany pod byle pretekstem.

Mówi pan o mediach publicznych. Media prywatne zostawiacie w spokoju?
Wiemy, że dziś obóz władzy wpływa silnie na media komercyjne poprzez reklamy spółek skarbu państwa, te wszystkie ogłoszenia promujące energię elektryczną, wycieczki do lasu, unijne programy czy czołgi. Tych wymyślanych ogłoszeń jest masa. To potężne narzędzie, które ma każda władza.

Użyjecie go po przejęciu władzy?
Wiemy, że to narzędzie istnieje. Wiemy też, że tak dalej w mediach być nie może.

Do wyborów dwa lata. Może teraz powinniście się mediom podlizywać, a nie wypominać im grę po stronie rządu? Bo dziś jesteście w pułapce: bez wygranej mediów się nie zmieni, a wygranej nie będzie bez choćby neutralności wielkich telewizji.
Gramy o dużą zmianę w Polsce. I widzimy, że ta zmiana nadchodzi. Zmiana, do której dojdzie nawet wówczas, gdyby wszystkie media tupały. Przecież, patrząc na duże telewizje, jest 3:0. Już 2:1 wiele by zmieniło. Ludzie rozsądni powinni wyciągać wnioski. Teraz, a nie po wyborach. Po nich będzie za późno.

Bo ci wielcy gracze mają interesy nie tylko medialne?
Mają. Ale nie dam się wciągnąć w ten temat.

Może przechył w mediach to też skutek lewicowo-liberalnych poglądów dziennikarzy?
Dziś jest w Polsce wyjątkowo wielu bardzo zdolnych, bardzo profesjonalnych dziennikarzy, którzy z tą władzą nie idą. Jest ich co najmniej tylu, ilu tych po drugiej stronie. Tylko że oni są zablokowani. Ja nie odmawiam dziennikarzom prawa do poglądów. Chodzi o to, by stosować równą miarę, by opcja lewicowo-liberalna nie nazywała siebie obiektywną, jednocześnie wszystkich o innych poglądach nazywając zaangażowanymi politycznie.

Na koniec pytanie o pana karierę. Dostał pan władzę kierowania ludzi do programów, ogłasza pan ważne projekty partii. Wszystko to tuż po tym, gdy wielu pańską karierę już grzebało.
Nie pierwszy raz tak wróżono. Z pokorą przyjmuję krytykę, staram się robić swoje, wyciągać wnioski z błędów. Zachowuję spokój, polityka to mój zawód i moje powołanie.


poniedziałek, 11 listopada 2013

Układ finansowy PiS-u



Wokół partii Jarosława Kaczyńskiego zbudowano system finansowania działalności politycznej poza wszelkimi rozliczeniami i kontrolą

BIANKA MIKOŁAJEWSKA

„Albo finansowanie z budżetu, albo korupcja na wielką skalę’' - mówił kiedyś Jarosław Kaczyński, protestując przeciwko zniesieniu państwowych subwencji dla partii politycznych. Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak przekonywał, że pozbawione pieniędzy partie zwrócą się o pomoc do biznesu: „Biznesmeni nie są altruistami, jeżeli fundują kampanie partiom politycznym, to oczekują czegoś w zamian. A więc jest to korupcja”. A Joachim Brudziński roztaczał wizję milionów złotych, które po zmianie prawa zaczęłyby wypływać „z różnego rodzaju rajów podatkowych na kampanię tych, którzy zrobią wszystko, żeby PiS nie wrócił do władzy”.
Odkąd w 2011 r. zmniejszono subwencje dla partii, PiS przejada zgromadzone wcześniej oszczędności. Wydaje więcej niż dostaje z budżetu państwa - głównie na wynagrodzenia pracowników i zaprzyjaźnionych ekspertów, ochronę prezesa, usługi PR, reklamę i sondaże. Tylko śladową część przeznacza na aktywność partii w terenie.
Równocześnie w całej Polsce odbywają się setki imprez - konferencji, wystaw, koncertów i spotkań. podczas których funkcje gospodarzy lub głównych bohaterów pełnią politycy PiS. Często organizowane w reprezentacyjnych miejscach, z rozmachem i bogatą oprawą artystyczną; gromadzą setki, a nawet tysiące osób. Choć to ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego czerpie z nich polityczne korzyści, nie ono je organizuje.

Kto to robi? I skąd bierze na to pieniądze?

Jak ustaliliśmy, wokół PiS powstał układ stowarzyszeń, fundacji i nieformalnych mchów, które wspierają partię. Założycielami i członkami władz tych satelitów są najczęściej działacze Prawa i Sprawiedliwości.
Układając relacje między partią a satelitami, zadbano o to. by nie powtórzyły się problemy z początku lat 90., gdy Fundacja Prasowa Solidarności, której współzałożycielem był Kaczyński, wspierała finansowo jego pierwszą partię - Porozumienie Centrum. Prokuratura postawiła wówczas Kaczyńskiemu zarzut nielegalnego finansowania partii z pieniędzy fundacji; sprawę umorzono w2000r. ze względu na zmianę prawa.

Dziś satelity nie dają PiS-owi pieniędzy, świadczą za to na jego rzecz swego rodzaju usługi outsourcingowe. Finansują wydawnictwa. imprezy i akcje promujące partię Kaczyńskiego. Ma to ogromną przewagę nad finansowaniem z partyjnej kasy- odbywa się poza rozliczeniami i kontrola Państwowej Komisji Wyborczej.

• Zgodnie z prawem, partie nie mogą przyjmować pieniędzy od firm i organizacji. Darczyńcami 
muszą być Polacy mieszkający w Polsce. Rocznie mogą wpłacić na konto ugrupowania nie więcej niż 15-krotność minimalnej pensji.

Organizacje satelitarne może finansować bez ograniczeń każdy. Głównym sponsorem satelitów PiS-u są Spółdzielcze Kasy Ószczędnościowo-Kredytowe. Ich budżet marketingowy - z którego wspierane są satelity - znacznie przewyższa kwotę, jaką PiS wydaje rocznie na całą swoją działalność. Krajowa SKÓK. której prezesem do ubiegłego roku był senator PiS Grzegorz Bierecki, w 2012 r. wydala na reklamę blisko 20 min zł. Największa z kilkudziesięciu Kas - SKOK Stefczyka (Bierecki przewodniczy jej radzie nadzorczej) - około 53 mln zł

•    Partie mogą prowadzić kampanie wyborcze wyłącznie w ramach komitetów wyborczych, a finansować - tylko ze swojego funduszu wyborczego. Wpłaty na fundusz podlegają takim samym ograniczeniom jak te na konto partii, a wydatki nie mogą przekroczyć wyznaczonego w danych wyborach limitu. Złamanie tych reguł grozi odebraniem państwowej subwencji na trzy lata.

W wyborach prezydenckich i samorządowych w 2010 r. oraz parlamentarnych w 2011 r. pisowskie satelity prowadziły agitację poza komitetami wyborczymi Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Finansowały materiały i imprezy, za jakie inne partie płaciły ze swych funduszy wyborczych dziesiątki, a nawet setki tysięcy złotych.

•    Komitety wyborcze nie mogą przyjmować bezpłatnych usług - z wyjątkiem roznoszenia ulotek i rozklejania plakatów przez sympatyków poszczególnych partii.

W 2010 i 2011 r. satelity PiS organizowały imprezy wspierające kampanie wyborcze w salach użyczonych za darmo przez zaprzyjaźnione firmy i organizacje, a sympatyzujący z prawicą artyści występowali społecznie. Działacze satelitów bezpłatnie tworzyli strony internetowe; wydawali biuletyny i ulotki zachęcające do głosowania na Kaczyńskiego i PiS. Inne partie przeznaczały na to sporą część swoich funduszy wyborczych.

•    I najważniejsze: informacje dotyczące finansowania partii są jawne. Co roku muszą one składać sprawozdania do PKW, wykazać wszystkie źródła przychodów i rozliczyć wydatki.

Stowarzyszenia, fundacje i ruchy wspierające PiS nie muszą upubliczniać informacji o sponsorach i pozyskanych środkach. W większości nie składają nawet ogólnych sprawozdań finansowych do sądów, w których są zarejestrowane (jeśli w ogóle są część działa nieformalnie). Często samo ustalenie, jaka organizacja stała za imprezą czy wydawnictwem i kto pokrył koszty, graniczy z cudem.

  Gdy spróbowaliśmy uporządkować kolejne kręgi satelitów powstających wokół PiS po katastrofie smoleńskiej i przyjrzeć się ich finansom, okazało się, że jedna z organizacji firmowała wysokonakładowe pismo, choć nie miała osobowości prawnej. Ktoś jednak ponosił koszty wydawnicze i regulował rachunki. Inna zbierała pieniądze na kampanię Kaczyńskiego, nie mając zgody na zbiórkę publiczną ani konta w banku. Kolejna przedstawiana była w mediach jako organizator ogromnych imprez w reprezentacyjnych miejscach, ale jej władze zarzekają się, że nie mają pojęcia, kto pokrywał koszty. Jak ustaliliśmy - płatności wziął na siebie min. chcący zachować anonimowość przedsiębiorca.
Krąg pierwszy; oddolna inicjatywa,

KRĄG PIERWSZY:
CZYLI JAK LUDZIE WYDAWALI WYBORCZĄ GAZETĘ, NIEWIEDZĄ CO TYM

Koniec maja 2010 r., rusza kampania prezydencka. Do skrzynek pocztowych mieszkańców Trójmiasta. trafia „Magazyn Wybrzeże” - bezpłatne, 20-stronicowe pismo w nakładzie 55 tys. egzemplarzy. Artykuły i wywiady zachęcają do glosowania na Jarosława Kaczyńskiego i dyskredytują Bronisława Komorowskiego. 

  Gazeta opatrzona jest logo Polskiej Racji Stanu 2010, grupy dyskusyjnej na Facebooku. która miała być „centrum wymiany myśli i poglądów na tematy społeczne i gospodarcze”. Założył ją. Adam Stolarz, wiceprezes Państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu za rządów PiS.

   „Poczuliśmy potrzebę kontynuacji misji, którą rozpoczął Lech Kaczyński. Zaczęło powstawać wiele inicjatyw. Jedną z nich jest Polska Racja Stanu 2010. To właśnie osoby związane z tą inicjatywą oddają w Państwa ręce ten magazyn” - pisze redakcja w pierwszym numerze „MW”. Naczelnym jest Andrzej Jaworski, poseł PiS, niegdyś prezes Stoczni Gdańskiej z nadania tej partii.

  Inni członkowie PRS 2010 o zainicjowanej rzekomo przez nich działalności wydawniczej dowiadują się, gdy magazyn trafia do czytelników. Skonsternowanym Stolarz tłumaczy na. Facebooku. że ich grupa i PRS 2010 wydający gazetę „to ten sam projekt”.
W kampanii prezydenckiej ukazało się sześć numerów „Magazynu”, dwa wyszły przed wyborami samorządowymi w 2010 r., gdy Jaworski kandydował na. prezydenta Gdańska. Łącznie wydrukowano co najmniej 440 tys. egzemplarzy. Koszty musiały sięgać co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych. Nie mogła ich pokryć PRS 2010. bo formalnie nie istniała.

  Produkcję „Magazynu” Jaworski zlecił spółce Dom Prasy, której wspólnikiem był Jacek Pauli
- za rządów PiS wiceprezes państwowej Energi. W redakcyjnej stopce enigmatycznie podawano, że pismo jest „produktem specjalnym GD”. To skrót wydawanej przez Dom Prasy bezpłatnej „Gazety Gdańskiej”. Dzięki temu zabiegowi, choć „Magazyn” miał cechy materiału wyborczego, nie został zaliczony do kosztów kampanii Jarosława Kaczyńskiego i PiS.
Gdy ukazał się pierwszy numer. Jaworski twierdził, że „Magazyn” finansowany jest z reklam. Publikowano w nim głównie reklamy SKOK i obszerne płatne wywiady z ich władzami. Ze sprawozdania Krajowej SKOK za 2010 r. wynika, że „Magazyn” był jedynym doraźnie ukazującym się pismem, któremu płaciła ona. Za reklamę. W ten sposób, choć Kasy - jako podmioty gospodarcze
-    nie mogły finansować kampanii wyborczych Kaczyńskiego i jego partii, pośrednio je wsparły.

  Wiosną 2011 r. przed rocznicą katastrofy smoleńskiej Jaworski ogłosił nowe otwarcie PRS 2010 pod nieco zmienioną nazwą: Instytut Polska Racja Stanu 2010 im. Lecha Kaczyńskiego. Miał on być gospodarczym think-tankiem PiS i działać jako fundacja. Poseł PiS Maks Kraczkowski mówił wówczas portalowi myPiS.org: „Udało nam się zdobyć pewną pulę środków, nawet dość pokaźnych”.

  Rok później Jaworski twierdził, że Instytut. PRS 2010 im. L. Kaczyńskiego działa w' ramach Fundacji Stoczni Gdańskiej, której on szefuje. I że mają już spore grono darczyńców.
   Dziś przekonuje, że Instytut „nie funkcjonowali nie funkcjonuje w ramach FSG” i żadnych darczyńców nigdy nie było. Kto zatem zapłacił za zorganizowane w2011 r. przez Instytut konferencje: o budowie elektrowni atomowej, o służbach specjalnych (prowadzoną przez „agenta Tomka”) oraz o katastrofie smoleńskiej (z udziałem Antoniego Macierewicza i około tysiąca słuchaczy)? Kraczkowski przyznaje, że zwłaszcza w przypadku konferencji o atomie koszty druku materiałów, projektów multimedialnych i cateringu były „niemałe”, a. uczestnicy byli przekonani, że „zorganizowana ze sporym rozmachem inicjatywa była finansowana ze środków jakiejś większej instytucji”. Zapewnia jednak, że za. wszystko zapłacili z Jaworskim z własnych kieszeni.

Krąg drugi: 
społeczne komitety,
CZYLI JAK PROWADZIĆ KAMPANIĘ POZA KOMITETEM WYBORCZYM
 
W maju 2010 r. część powstałych po katastrofie smoleńskiej oddolnych i nie całkiem oddolnych inicjatyw, przerodziła, się w społeczne komitety poparcia Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Jednym z najaktywniejszych był komitet trójmiejski (TSKP). Tworzyli go członkowie stowarzyszenia Godność, którego prezesem jest były poseł PC Czesław Nowak, oraz pracownicy SKOK.

  Zwykle aktywność takich komitetów ogranicza się do publicznego ogłoszenia poparcia dla kandydata. TSKP przypominał komitet wyborczy, który prowadzi finansuje kampanię. Tyle że -jak wspomnieliśmy - sposób finansowania komitetu wyborczego jest ściśle określony, a wydatki kontrolowane. TSKP nie musiał przejmować się ograniczeniami ani rozliczać przed PKW.

  Uroczysta inauguracja odbyła się 20 maja2010 r. w Sali Wielkiej Dworu Artusa w Gdańsku. Za wynajęcie sali zapłaciło stowarzyszenie Godność - prawie 4 tys. zł. choć kiedyś prosiło o zwolnienie z kilkuset złotych wpisowego w sądzie rejestrowym, argumentując, że jego członkowie utrzymują się „ze świadczeń emerytalno-rentowych”.
   W 2010 r. jego sytuacja finansowa musiała się znacznie poprawić, bo Godność wspierała TSKP w organizacji koncertów i spotkań promujących Kaczyńskiego. Nie wiadomo, jakie były koszty, ale w aktach rejestrowych przeczytać można, że w ubiegłym roku honorowymi członkami stowarzyszenia zostali ówczesny prezes Krajowej SKOK
- Grzegorz Bierecki i jego brat - Jarosław (także związany z Kasami).
Czy Kasy wspierały Godność ?- Tak. jesteśmy z tego dumni. Dokładam wszelkich starań, by formy wsparcia (...) były możliwie obszerne i skuteczne - odpowiedział nam rzecznik Krajowej SKOK Andrzej Dunajski.
   W wydawanym przez TSKP „Biuletynie” z nad-tytułem „Polska jest najważniejsza” (hasło wyborcze Jarosława Kaczyńskiego) można było przeczytać relacje z kampanii prezesa PiS oraz artykuły o sukcesach jego rządów w latach 2006-07. Profesjonalna strona internetowa komitetu informowała o przedwyborczych spotkaniach z kandydatem. Publikowała jego wystąpienia, wywiady oraz sondaże. Można było z niej pobrać program wyborczy, plakat i ulotkę szefa PiS.
TSKP apelował o wsparcie finansowe „akcji informacyjnych prowadzonych przez komitet”. Pieniądze zbierano „na. dziko” - bez wymaganej urzędowej zgody na zbiórkę publiczną i rozliczenia, kwot. Ponieważ TSKP był ciałem nieformalnym i nie miał konta bankowego, swoich rachunków użyczyły mu stowarzyszenie Godność oraz Fundacja Stoczni Gdańskiej.

   TSKP wspierała też sekcja emerytów gdańskiej „Solidarności”. Kilka dni przed I turą wyborów zorganizowały wspólnie darmowy koncert Jana Pietrzaka i Lecha Makowieckiego, połączony ze spotkaniem sympatyków Kaczyńskiego. Według działaczy związku artyści grali pro bono. Gdyby imprezę organizował komitet, wyborczy Kaczyńskiego, nie mógłby przyjąć darmowych świadczeń.
  Podobną działalność prowadziły inne spośród setki społecznych komitetów poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Wrocławski komitet także miał swój „Biuletyn” i stronę internetową, kolportował gazetkę „Bibuła Wrocławska” oraz prowadził jak to określali jego członkowie - „kampanię informacyjną” na forach internetowych. Agencje PR takie działania zaliczają do u sług marketingowych.

Krąg trzeci: 
ruch społeczny,
CZYLI ZAPLECZE WYBORCZE ZA PIENIĄDZE TAJEMNICZYCH SPONSORÓW

Po przegranej Kaczyńskiego komitety utworzyły federację - Ruch Społeczny im. Prezydenta. RP Lecha Kaczyńskiego.

  „Jesteśmy reprezentantami środowisk społecznych identyfikujących się z programem tragicznie przerwanej prezydentury śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego” - pisali w zaproszeniach organizatorzy zjazdu, który miał zapoczątkować działalność Ruchu. Zaproszenia rozesłał w imieniu organizatorów Maciej Łopiński - były szef gabinetu zmarłego prezydenta, dziś poseł PiS i prezes Ruchu (w zarządzie zasiadają jeszcze trzej posłowie i jeden samorządowiec PiS oraz Marta Kaczyńska, córka Lecha).

  Zjazd połączony z konferencją „Lech Kaczyński - pamięć i zobowiązanie" odbył się 10 grudnia. 2010 r. w ekskluzywnym Windsor Pałace Hotel Conference Center w Jachrance pod Warszawą. Za wynajęcie sali konferencyjnej w Windsorze, obsługę techniczną, występy artystów oraz przekąski i obiad dla uczestników (według różnych relacji od 700 do tysiąca osób) zapłacił PiS.

  „Ruch nie jest partią polityczną. My partię już mamy. Tą partią, jest PiS” - mówił później Łopiński. I tłumaczył, że organizacja ma „wspierać PiS w jego działalności politycznej”, koordynować lokalne inicjatywy i czuwać nad jednolitością ich politycznej linii. Oraz że „partia ma. swoje ograniczenia i uwarunkowania, których Ruch nie ma”.

  Tym, co odróżnia Ruch od PiS-u, jest przede wszystkim pełna swoboda w finansowaniu działalności  i pozyskiwaniu sponsorów. Kosztów kolejnych imprez Ruchu, po zjeździe w Jachrance, nie musiała już więc pokrywać partia.

  W lutym 2011 r. Ruch zwołał konferencję organizacyjną. w gdańskim Dworze Artusa z udziałem czołowych polityków PiS oraz byłych członków komitetów poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Kto i ile zapłacił za wynajęcie sal? Monika Krygier, rzeczniczka zarządzającego Dworem gdańskiego Muzeum Historycznego, tłumaczy, że udostępniono je w ramach umowy między muzeum a SKOK-ami sponsorującymi jedną z wystaw. Zgodnie z nią SKOK-i mogą za darmo organizować swoje imprezy w Dworze Artusa. Zlot Ruchu przedstawiły władzom muzeum jako „konferencję Instytutu Stefczyka” - działającego przy Kasach.

   W marcu ubiegłego roku Łopiński - etatowy doradca prezesa Krajowej SKOK (od października 2011 r. na urlopie bezpłatnym) - zorganizował kolejne spotkanie Ruchu na Fbmorzu. Tym razem dwudniowe, dla 90 osób: samorządowców, posłów PiS i Marty Kaczyńskiej. Wynajęcie pokoju w należącej do SKOK-ów Villi Dominik we Władysławowie kosztuje 110 zł za dobę. Korzystanie z sali szkoleniowej - kilkaset złotych za godzinę.

   Skarbnik Ruchu Paweł Mucha twierdzi, że impreza. nie była finansowana ze środków tej organizacji. Niewykluczone, że oficjalnie była kolejną konferencją SKOK Jak relacjonował „Fakt”, w programie znalazła się m.in. prelekcja prezesa Kasy Stefczyka - „Oferta produktowa grapy SKOK”.

   Gdy o wsparcie udzielane Ruchowi zapytaliśmy rzecznika SKOK Andrzeja Dunajskiego, odpowiedział: „Dokładamy wszelkich starań, by formy wsparcia były możliwie obszerne i skuteczne”.
Zagadką jest też. kto pokrył koszty największej dotąd imprezy Ruchu -jego uroczystej inauguracji. W pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej do Sali Kongresowej PKiN w Warszawie przybyło 3 tys. członków komitetów poparcia Kaczyńskiego i działaczy PiS. Audytorium bogato udekorowano flagami i patriotycznymi symbolami. Imprezę prowadził Jerzy Zelnik. Były filmy i prezentacje multimedialne oraz książka „Lech Kaczyński - pamięć i zobowiązanie” w prezencie dla wszystkich uczestników. Porządku pilnowali wynajęci ochroniarze.

   Według rzeczniczki PKiN Eweliny Dudziak-Stalęgi Kongresową wynajęła za prawie 40 tys. zł „osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą”. Rzeczniczka nie dostała zgody na ujawnienie jej danych.

  Całość mu siała kosztować kilkaset tysięcy złotych (za godzinną imprezę zorganizowaną w Sali Kongresowej w tym samym roku PiS zapłacił 300 tys. zł). Dokładne koszty nie są znane - nikt nie przyznaje się do zorganizowania i sfinansowania uroczystości.

   Paweł Mucha zapewnia, że nie zapłacił za nią Ruch, bo Stowarzyszenie Ruch Społeczny im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego zostało zarejestrowane w sądzie dopiero w listopadzie 2011 r. Nie mogło więc regulować rachunków ani za imprezę w PKiN w kwietniu 2011 r„ ani za późniejsze uroczyste inauguracje w poszczególnych miastach, ani za spotkanie w warszawskim Hotelu Victoria w maju 2011 r., podczas którego powołano komisję organizacyjną i programową Ruchu. Władze PiS twierdzą, że partia również nie była organizatorem ani nie pokrywała kosztów tych spotkań.

   Jedno wiadomo na pewno: powołanie Ruchu i wszystkie przedsięwzięcia z tym związane stały się preludium kampanii parlamentarnej PiS w 2011 r. Im bliżej kolejnych wyborów, tym większa aktywność Ruchu w organizowaniu rozmaitych spotkań i konferencji. Głównym bohaterem jest zwykle Jarosław Kaczyński.

Krąg czwarty: 
„niezależne” organizacje,
CZYLI JAK DZIAŁAJĄC NA WIELE FRONTÓW, REALIZOWAĆ JEDEN CEL

Społeczne komitety poparcia. Kaczyńskiego nie rozwiązały się. Część działa jako nieformalne grapy (m.in. wrocławski i trójmiejski), inne przekształciły się w rozmaite organizacje (np. warszawskie stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza, którego prezesem został Jan Żaryn). Jedne i drugie ściśle współpracują z Ruchem, który często firmuje ich akcje i imprezy.

  Jedną z najaktywniejszych jest trójmiejska Fundacja Tożsamość i Solidarność, która zgodnie ze statutem ma. „inspirować i organizować ruch społeczny sprzyjający realizacji celów fundacji”. Wiceprezesem jest Tomasz Rakowski - działacz Ruchu Społecznego.
   Fundacja często działa wspólnie z nieformalnym Klubem Dobrego Państwa założonym przez Jerzego Milewskiego. Za rządów PiS był on prezesem państwowego Polskiego Holdingu Farmaceutycznego, obecnie jest społecznym asystentem posła Macieja Łopińskiego i pomorskim koordynatorem Ruchu Społecznego.

   Przed wyborami parlamentarnymi w 2011 r. FTiS i Klub Dobrego Państwa zorganizowały cykl konferencji o Lechu Kaczyńskim - Andrzej Nowak mówił o historycznych korzeniach wizji politycznej prezydenta, Maciej Łopiński o jego polityce wschodniej, a. Ryszard Legutko o współpracy ze światem nauki. Sponsorem były SKOK-i.

   Na finiszu kampanii z inicjatywy Milewskiego FTiS przygotowała wystawę „Lech Kaczyński w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej”. W sopockim Parku im. Lecha i Marii Kaczyńskich rozstawiono kilkanaście dużych tablic ze zdjęciami prezydenta i fragmentami jego wypowiedzi (opatrzonych nagłówkami - hasłami wyborczymi: „Polska państwo solidarne” „Prawda - prawo i sprawiedliwość” „Rodzina - przyszłość narodu”). Wy-stawę otwierali Marta Kaczyńska i Łopiński - wówczas kandydat PiS do Sejmu.

  Od 2011 r. ekspozycja objeżdża Polskę. Wszędzie otwierają je z pompą politycy PiS, a relacjonują obszernie lokalne media. Trudno o lepszą okazję do promocji partii
   Jak u staraliśmy, przygotowanie wystawy sponsorował SKOK Stefczyka, a jej objazd po kraju finansuje Fundacja im. Franciszka Stefczyka.

   Ta ostatnia wyłożyła również pieniądze na konferencję „Lech Kaczyński - człowiek »Solidamości«” zorganizowaną przez FTiS we wrześniu 2012 r. Impreza anonsowana była jako Krajowa Konferencja. Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego z udziałem Marty Kaczyńskiej i Jarosława Kaczyńskiego. Ściągnęła do sali BHP gdańskiej stoczni tłumy sympatyków PiS i dziennikarzy.

   Najgłośniejszą akcją FTiS była jednak przeprowadzona w ubiegłym roku zbiórka pieniędzy na tablicę upamiętniającą Lecha i Marię Kaczyńskich. Datki można było WTZucać do skarbonek w trójmiejskich oddziałach Kasy Stefczyka i sopckiej siedzibie PiS. Zebrano ponad 17 tys. zł. Obelisk jednak nie powstał, bo władze Sopotu nie wyraziły zgody na postawieniu go w miejscu wskazanym przez Fundację i radnych PiS.

Krąg piąty: 
nowy kierunek.
CZYLI PIS WSPIERA FUNDACJĘ CZY FUNDACJA PIS

Szczególną rolę w układzie organizacji satelitarnych wokół PiS odgrywa, (a w każdym razie odgrywała do niedawna) Fundacja Nowy Kierunek.
   Gdy powoływano ją w2011 r., prezesem został Bartłomiej Rajchert (wówczas dyrektor zarządzający PiS), a w radzie zasiedli skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski i Grzegorz Pierzchalski. Dyrektor biura eurodeputowanych PiS.

   „Newsweek” pisał, że FNKjest częścią stworzonego przez Jarosława. Kaczyńskiego „polityczno--biznesowego mechanizmu zasilanego państwowymi pieniędzmi” - żyje z tego, co zapłaci jej PiS. Faktycznie Fundacja, otrzymywała wynagrodzenie za rozmaite usługi świadczone na rzecz partii. m.in. produkcję filmików do internetu. organizację konwencji i wieczora wyborczego.

   Ale, jak ustaliliśmy, zbierała też fundusze na własną rękę. I finansowała albo dofinansowywała z nich akcje wspierające działalność PiS. W ubiegłym roku, na wzór wystawy zorganizowanej przez Fundację Tożsamość i Solidarność, przygotowała własną-„Warto być Polakiem ”. Na kilkudziesięciu przenośnych tablicach prezentuje ona działalność i dorobek Lecha Kaczyńskiego.
Latem 2012 r. informowała na Facebooku, że w odpowiedzi na „ogromne zainteresowanie projektem” zamówiła, drugi zestaw tablic, dzięki czemu wystawa, odwiedzi więcej miast, „Realizowany przez nas projekt, wiąże się z dużymi nakładami finansowymi (...). Dotychczas uzyskane wsparcie od SKOK oraz gospodarzy kolejnych ekspozycji (...) nie pokrywa więcej niż połowy dotychczasowych kosztów” - pisała. I apelowała o darowizny.

   Od kwietnia ub. roku do sierpnia br. wystawa odwiedziła 61 miast. Otwierali ją. zwykle posłowie PiS. W dragą rocznicę katastrofy smoleńskiej na. warszawskim Ursynowie otwierała ją Marta Kaczyńska, a parę dni później (w rocznicę pogrzebu prezydenckiej paiy) w Krakowie - Marta i Jarosław Kaczyńscy. W tym roku w dniu urodzin braci Kaczyńskich zawitała do Radomia, gdzie odsłaniano pomnik prezydenckiej pary. a kilka dni później w Sosnowcu towarzyszyła kongresowi PiS.
Do sukcesów Fundacji Nowy Kierunek zaliczyć można również zorganizowany w listopadzie ub. roku koncert węgierskiego zespołu Karpatia grającego patriotyczno-religijnego rocka. Darmowe wejściówki rozeszły się błyskawicznie. Trafiły m. in. do działaczy Forum Młodych PiS i Młodzieżowego Klubu Gazety Polskiej. Transmisję w internecie oglądało podobno kilka tysięcy osób. Inicjatorem koncertu był poseł PiS Artur Górski. Sponsorem Fundacja im. F. Stefczyka.

Kolejne imprezy pisowskich satelitów już 10 i l1 listopada.

ŹRÓDŁO

wtorek, 5 listopada 2013

Chcą zabić prawdę

Uważam, że zamach w Smoleńsku przygotowały polskie i rosyjskie służby specjalne. Środowiska, które wywodzą się ze służb specjalnych PRL

Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z mecenas MARIĄ SZONERT-BINIENDĄ

Jak doszło do tego, że trafiliście państwo do Stanów Zjednoczonych?

Jesteśmy emigracją polityczną, a nie ekonomiczną. Wyjechaliśmy w 1982 r., gdy byliśmy jeszcze piękni i młodzi. Dostaliśmy bilet w jedną stronę.

Już piękni i młodzi.

(śmiech) Mąż był wówczas na studiach doktoranckich na Politechnice Warszawskiej, wcześniej skończył Wydział Samochodów i Maszyn Roboczych. Ja robiłam podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. W momencie wprowadzenia stanu wojennego byłam na dziennikarstwie.

Gorzej być nie mogło. Nieprzypadkowo śp. Jacek Maziarski dał wówczas słynne ogłoszenie: „Szukam uczciwej pracy”.

To było bardzo ciekawe doświadczenie. Te studia rozpoczęłam jeszcze w czasie odwilży solidarnościowej. Na własne oczy i uszy doświadczyłam więc, jak błyskawicznie działa zniewolenie polityczne. Z dnia na dzień po 13 grudnia 1981 r. większość moich profesorów zmieniła poglądy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Natychmiast zaczęli śpiewać tak, jak WRONA kazała.

Po czymś takim łatwo zwątpić w ludzi.