środa, 31 stycznia 2018

Kulisy odwołania Macierewicza


Politycy PiS spodziewali się, że ludzie Antoniego Macierewicza zawistują teczkami. Mówiono nawet o domniemanych „kwitach na Morawieckich”. To miało się przyczynić do dymisji szefa MON. „Wprost” poznał kulisy sprawy.

Anna Gielewska

Wprost” udało się ustalić, że źródłem krążących na za­pleczu obozu władzy plotek o „kwitach na Morawieckich” mogły być opowieści dawnego świadka komisji orlenowskiej. Jego sensacyjne zeznania Antoni Macierewicz traktował przed laty bardzo poważnie. Wtedy, kiedy obciążały politycznych oponentów.
   Członek rządu: - Już kilka tygodni przed dymisją Macierewicza w PiS i na rządowym zapleczu było słychać, że ludzie Antoniego w służbach mogą sięgnąć po jakieś kwity, żeby się bronić. Ale nikt nie wiedział, o co chodzi, krążyły tylko piętrowe plotki.
   O tym, że odejście byłego szefa MON „poprzedziła próba gry aktami komuni­stycznych służb specjalnych mającymi ob­ciążyć Mateusza Morawieckiego i jego ojca Kornela”, napisała kilka dni temu „Gazeta Wyborcza”. W kręgu PiS miały się pojawić enigmatyczne informacje, że „mogą się ukazać kompromitujące materiały z akt SB i Stasi” Źródło „GW” w IPN zapewnia, że domniemane „kwity” są bezwartościowe i nie stanowią obciążenia dla Morawieckich.
   Prezes PiS uznał opowieści o kwitach za niewiarygodne. Jednak już same plotki na rządowym zapleczu o tym, że środowisko Macierewicza może tych opowieści używać do rozgrywek politycznych, doprowadziły ostatecznie do dymisji szefa MON.
    „Wprost” udało się ustalić, co może się kryć za tą sprawą. Kluczem jest tu postać byłego świadka komisji orlenowskiej Andrzeja Czyżewskiego, który kilkanaście lat temu obciążał długą listę polityków za związki z mafią paliwową. W internecie, na skrajnie prawicowych stronach, krąży zaś nagranie sprzed kilkunastu miesięcy, w któ­rym Andrzej Czyżewski wprost oskarża Ma­teusza i Kornela Morawieckich o „związki ze służbami specjalnymi”. Czyżewski w tym nagraniu twierdzi, że jest w posiadaniu „informacji i dokumentów” na ten temat, które miał rzekomo uzyskać z niemieckiej instytucji lustracyjnej, tzw. Urzędu Gaucka. Żadnych „dokumentów” na potwierdzenie tych słów jednak nie przedstawia. Twierdzi również, że te informacje przekazał już w przeszłości Antoniemu Macierewiczowi, którego zna jeszcze z czasów wspólnego internowania w Iławie.
   Te sensacyjne doniesienia Czyżewskiego mogły być ostatnio dla Macierewicza wyjątkowo kłopotliwe. O ile bowiem wiarygod­ność byłego świadka komisji orlenowskiej dawno budziła wątpliwości prokuratury, o e dla Macierewicza i jego środowiska był on postacią kluczową w odkrywaniu po - wiązań mafii paliwowej. Piotr Bączek, były już szef Służb Kontrwywiadu Wojskowego jako dziennikarz „Głosu” pisał właśnie na podstawie rewelacji Czyżewskiego teksty o „Grupie trzymającej ropę”, obciążające głównie polityków lewicy.

wtorek, 30 stycznia 2018

Polityczka na pół gwizdka



Barbara Nowacka ośmieszyła PO i Nowoczesną przy okazji debaty na temat aborcji.
Ale zamiast wykorzystać to politycznie, pojechała na urlop. Nie pierwszy raz

Renata Grochal

Dyskusja w Sejmie na temat projektu libe­ralizacji ustawy antyaborcyjnej, pod któ­rym podpisało się ponad 400 tysięcy osób. Barbara Nowacka, liderka komitetu Ra­tujmy Kobiety 2017, inicjatorka projektu, mówi do prawie pustych ław. W sali jest 12 posłów PiS i około 30 z opozycji. No­wacka przekonuje, że trzeba umożliwić kobietom decydowa­nie o własnym ciele. Projekt przepada w pierwszym czytaniu, bo część posłów PO i Nowoczesnej zagłosowała przeciwko skiero­waniu go do komisji, a część wyjęła karty do głosowania.
   To największy blamaż opozycji od pamiętnej wpadki Ryszarda Petru z wyjazdem do Lizbony w szczycie kryzysu parlamentar­nego. Nowacka, która zbierała podpisy pod projektem od czerw­ca, zamiast wykorzystać sytuację, tuż po debacie wyjeżdża za granicę na ferie z rodziną.
   - Baśka nie ma determinacji. Jeśli chce budować partię, trzeba było kuć żelazo póki gorące. A ona nie zrobiła nawet ma­nifestacji przed Sejmem w dniu debaty.
Od samego chodzenia po telewizjach nie powstała jeszcze żadna partia. To jest gi­gantyczny wysiłek, godziny spędzone na jeździe po kraju. A gdzie jest Nowacka?
Szusuje na nartach? - mówi osoba zaan­gażowana w zbiórkę podpisów.
   Pod nieobecność liderki komitetu Ra­tujmy Kobiety na manifestacjach prze­ciwko PiS - które skierowało do komisji drugi projekt zaostrzający dostęp do abor­cji - promował się lider Partii Razem Adrian Zandberg.
   Nowacka tłumaczy „Newsweekowi”, że urlop był wcześniej zaplanowany i nie mogła go odwołać.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Zanim nadejdzie polexit



Kaczyński wymyślił po rekonstrukcji proste oszustwo; z jego błogosławieństwem premier Morawiecki, szef MSZ Jacek Czaputowicz, a w gruncie rzeczy cały rząd, mówią w dwóch językach - jednym do zagranicy, drugim do wyborców PiS

W Berlinie mini­ster Czaputowicz mówi, że sprawa reparacji wojen­nych od Niemiec nie stoi dziś na porządku dziennym pol­skiej dyplomacji. W tym samym czasie w Warszawie Jarosław Kaczyński i An­drzej Mularczyk zgodnie grzmią, że re­paracje wojenne są nadal dla rządzącej prawicy sprawą najważniejszą i że już wkrótce je od Niemców wyciągniemy.
   W Brukseli Morawiecki i Czaputowicz kłamią, że w Polsce państwo prawa ma się świetnie, sądy rozkwitają, a demo­kracja jest niezagrożona. Tymczasem w Warszawie premier zapewnia, że nie opublikuje wyroków Trybunału Kon­stytucyjnego (z czasów, gdy nie był on jeszcze przejęty przez partię Kaczyń­skiego), pozwala Zbigniewowi Ziobrze zaorać polskie sądy, głosy w wyborach zamiast niezawisłych sędziów mają li­czyć komisarze wyznaczeni przez Joa­chima Brudzińskiego, a agenci Mariusza Kamińskiego przygotowują się do roz­prawy z opozycją, gdy tylko Ziobro zagwarantuje im, że nowe składy sę­dziowskie będą zatwierdzać wnioski o areszty wydobywcze dla polityków Platformy Obywatelskiej czy liderów społecznych protestów.

niedziela, 28 stycznia 2018

Spieszmy się kochać Unię



Opozycja w Polsce ma zdecydowanie za dużo racji, a za mało argumentów.

PAWEŁ BRAVO. MAREK RABIJ: Umó­wiliśmy się, że nie całkiem zgodnie z protokołem będziemy się zwracać do Pana po swojsku: Panie Premierze.
DONALD TUSK: Słusznie. Wolę nie być nazywany panem prezydentem.

Do polityków zwykle trzeba jechać na wywiad, tymczasem Pan Premier przy­jechał do nas.
Jako wasz stały czytelnik, gdzieś od po­czątku lat 70., nie mogłem nie skorzystać z waszego zaproszenia. Zwłaszcza że przy okazji mam sposobność spotkać się w Kra­kowie z moim przyjacielem, Bronkiem Majem. Ale zanim sobie z nim pokolęduję, czeka mnie ciężka próba tu w redakcji.

Ciężka to teraz jest atmosfera w Bruk­seli. Mamy na karku artykuł 7.
Jego uruchomienie to smutny dzień dla wszystkich, którzy z obecnością i silną pozycją Polski w UE wiązali nadzieje - sam należę do tej grupy. Na razie nie przesadzał­bym z dramatycznymi konsekwencjami o charakterze formalnym i finansowym, bo do tego na szczęście wciąż daleka draga. Zresztą PiS nadal może zakończyć ten kryzys, wycofując się ze zmian w systemie wymiaru sprawiedliwości. Ale polityczne koszty są nie do zlekceważenia Polska - i to jest szokujące także dla Europy, a nie tylko dla proeuropejsko nastawionych Polaków - stanęła okoniem wobec wszystkiego, co dla Unii ważne. I to z rozmysłem, bo uwa­żam, że rządząc nie są entuzjastami, deli­katnie mówiąc, naszej obecności w Unii.

Nam kluczowa wydaje się interpre­tacja źródeł tej polityki, nie reakcje na nią. Nie wygląda to Panu na przygotowanie przedpola pod nego­cjacje w sprawie kolejnego unijnego budżetu, który na pewno nie będzie dla Polski równie hojny, co poprzedni?
Nie trzeba szukać drugiego dna ani się gać po teorie spiskowe, żeby zrozumieć, o co chodzi rządowi oraz co jest prawdziwym powodem takiej, a nie innej decyzji Komisji Europejskiej. Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał fascynacji filozofia po­lityczną. w której władza jest ponad prawem, a nie prawo ponad władza. Gdzie rządzą ludzie, albo jeden człowiek, a nie zasady i reguły. Gdzie mandat otrzymam w wyborach jest ważniejszy niż konstytucyjny ustrój, który nakłada na władzę ograniczenia i rygory. Liderzy partii z jej preze­sem na czele głęboko wierzą, ze jak się ma władzę, to nie po to. by akceptować ogra­niczenia ze strony jakiejkolwiek regulacji czy instancji. Pamiętacie panowie głośne swego czasu narzekanie marszałka Sejmu Marka Jurka na imposybilizm władzy w Polsce? W tym nieczytelnym sformuło­waniu czaił się żal, że mamy władzę, a tak niewiele możemy zrobić, bo ogranicza nas prawo. A historia Europy uczy nas. ze kie­dy godzimy się na wyjęcie władzy z ram prawa i przekazanie w ręce człowieka, prędzej czy później dochodzi do dramatu, za równo w wymiarze wewnętrznym, jak i międzynarodowym. Po to wynaleziono Unię. aby zapobiec takim scenariuszom.

A co z imposybilizmem Brukse­li? Weźmy sprawę rurociągu Nord Stream 2. Nagle okazuje się, że Rada Europejska przedstawia eksperty­zę prawną idącą wbrew bliskiemu polskim interesom stanowisku Komisji Europejskiej. Nie wygląda to Panu na potykanie się o własne nogi?
Zasada, że ja nie mogę szepnąć, jako przewodniczący, prawnikom UE, która opinia będzie odpowiadać interesom mo­jego kraju albo moim poglądom, jest fun­damentem rządów prawa. Czy to rodzi ograniczenia? Oczywiście, że tak.
   Zawsze mam w głowie tę fascynującą hi­storię z Aleksandrem Wielkim i węzłem gordyjskim - przypowieść o kimś, kto mie­czem przecina coś, co jest nie do rozplątania. Nieprzypadkowo legenda głosi, że kto to robił, zyskiwał władzę nad Azją. Bo Eu­ropa była, jest i oby nadal była miejscem, gdzie dylematy i spory się rozwiązuje - za­miast sięgać po miecz, żeby je po prostu przeciąć. W przypadku Nord Stream jest identycznie. Jedni mają swoje interesy, my też mamy pełne prawo walczyć z ekspan­sją gazową ze strony Rosji. I mamy w tej przestrzeni i porażki, i sukcesy.

Uważa Pan, że to demokratyczne rozsupływanie odbywa się wciąż na zasadach fair play? A kwestia nie­dawnej dyrektywy o pracownikach delegowanych? Plany wydzielenia osobnego budżetu dla strefy euro?
Europa jest pod tym względem taka, jak opisują ją często ci, którzy jej szczerze nie znoszą: to plątanina interesów, egoizmów, gdzie często wygrywa silniejszy. Unia Eu­ropejska nie unieważniła tego wszystkie­go, co jest istotą polityki, ale czyni ją bar­dziej cywilizowaną, przewidywalną. Nord Stream jest tutaj bardzo dobrym przykła­dem, bo pokazuje, jak często pieniądze są w Unii ważniejsze niż polityka. W tym konkretnym przypadku liderzy państw za­interesowanych niemal na każdym posie­dzeniu Rady powtarzają, że politycznie to nie ma żadnego sensu, a potem już ciszej dodają, że to kwestia biznesu, a nie polity­ki. i że nie oni o tym decydują.

Jeśli pieniądze tak często są ważniej­sze od polityki, to znaczy, że jako kraj na dorobku jesteśmy skazani w Unii na marginalizację.
Polska nadal uchodzi w Europie za jeden z nielicznych przykładów permanentne­go sukcesu gospodarczego. Właśnie dla­tego coraz częściej bywa traktowana tak, jak stare państwa europejskie traktują sie­bie nawzajem. Czasami bezlitośnie, z peł­ną świadomością, że to groźny konkurent Budowaliśmy swoją siłę w Unii Europej­skiej i robiliśmy to naprawdę skutecznie do niedawna, także w politycznym sensie. Musimy sobie uświadomić, że państwa starej Unii przestają się nami opiekować, a zaczynają z nami konkurować. Gdyby w sprawie pracowników delegowanych Polska mądrzej postępowała i mądrzej or­ganizowała cały region, może uzyskałaby lepsze warunki.

Mówiąc o tym, jak dobrze budowa­liśmy pozycję Polski w UE, ma Pan na myśli lata, kiedy był Pan premie­rem? .
Nie tylko, ale głównie.

Ale pozycji UE w Polsce Pan raczej nie zbudował. Mamy wrażenie, że lwia część naszej klasy politycznej nie rozumie dziś mechanizmów funkcjo­nowania Unii. Zwłaszcza ta, która jest teraz u władzy.
Przeciwnie: raczej zbudowałem, o czym świadczy wciąż rekordowe poparcie Pola­ków dla Unii. Natomiast ci, którzy trzyma­ją ster władzy w Polsce, źle się w niej czu­ją z wielu różnych powodów: kulturowo-cywilizacyjnych, historycznych, a także osobistych. W tym sensie bardzo trudno będzie znaleźć wzajemne zrozumienie czy kompromis pomiędzy racjami, które ja re­prezentuję w tej kwestii, a z drugiej stro­ny, powiem wprost, Jarosław Kaczyński, bo on rozstrzyga dzisiaj o polskiej polity­ce i to on jest autorem nowego podejścia do UE.
Spór, który był tak wyraźny, kiedy by­łem premierem, nie jest ani sporem ar­chaicznym, ani personalnym między Tu­skiem a Kaczyńskim. To konflikt o funda­menty polskiej polityki. Nie mam żadnych wątpliwości, że dla PiS jednym z celów jest „uwolnienie” polityki polskiej od cięża­ru, jakim jest UE z jej ograniczeniami Nie mamy więc do czynienia ze sporem o to, jaka ma być Europa, tylko ze sporem o to, czy Polska ma być dalej jej częścią.

Bruksela liczy się już z tym, że może nastąpić Polexit?
W Brukseli jest ciągle gigantyczna nad­wyżka nadziei - nie mówię o zaufaniu, ono już niestety zginęło - że Polska jed­nak zostanie w Unii. Nie mam złudzeń i w Brukseli nikt ich też raczej nie ma, że wszystkie te decyzje, z tak różnych dzie­dzin - jak Puszcza Białowieska, sądy, Try­bunał Konstytucyjny - mają wspólny mia­nownik. Są one jakby uszyte na miarę tego wymarzonego konfliktu z Unią Europej­ską, jako ograniczającą wszechwładzę rzą­dzącej partii.

Dlatego w głośnym wpisie na Twitterze apelował Pan o przebudzenie? Pisał Pan do Europy czy do Polaków?
Publiczność była duża, więc nie będzie problemu z identyfikacją adresatów. Jak na polskie standardy - moje konto śledzi całkiem sporo osób.

Prosimy w takim razie o doprecyzo­wanie, co miał Pan na myśli, pisząc o „planie Kremla”? Zdaje Pan sobie przecież sprawę, że każde odwołanie do Moskwy to broń atomowa w pol­skiej polityce.
Przez całe polityczne życie staram się unikać emfazy i hiperboli. Uważam, że to rujnuje debatę, jeśli każde zdanie kończy się wykrzyknikiem i zawiera najtwardsze oskarżenia W tej sprawie miałem jednak nie tylko prawo, ale i obowiązek głośno powiedzieć, że wszystko, co dzieje się dzi­siaj w Polsce, bardzo odpowiada pewnej wizji, jaką Moskwa nie od dziś prezentuje w odniesieniu do swojego sąsiedztwa. Nie bawię się w insynuacje, bo się nimi brzy­dzę. Ten tekst mówi jedno: „Ludzie, obudź­cie się”.
Prawie wszystko, co w kluczowych spra­wach politycznych proponuje partia rzą­dząca w Polsce, odpowiada publicznie sfor­mułowanym, opisanym interesom i ocze­kiwaniom Moskwy. Stosunek do Unii Eu­ropejskiej. Próba budowy odrębnej grupy państw, które sąsiadują bezpośrednio lub pośrednio z Rosją i coraz bardziej oddalają się od centrum Zachodu. Stosunek do libe­ralnej demokracji, do organizacji pozarzą­dowych, niezależności sądów i mediów, do mniejszości seksualnych - mógłbym wymienić jeszcze wiele spraw, w których PiS i Moskwa mają bliźniaczo podobne po­glądy i cele.

Ale musi Pan również zdawać sobie sprawę z tego, że wpis odebrano przede wszystkim jako zapowiedź Pańskiego powrotu do polskiej poli­tyki.
Wiem, że jestem przedmiotem takich spekulacji. Dosyć zresztą dla mnie krępu­jących. A poza tym Bruksela to nie emi­gracja i nie Sulejówek. Będąc tam, i szefu­jąc Radzie Europejskiej, działam tak samo na rzecz polskich interesów, jak działałem, kiedy moje miejsce pracy było w Warsza­wie.
   To nie jest ucieczka od pytania, bo w tej chwili po prostu nie wiem, co będę robić za dwa lata. Gdybyście mnie pytali o mój pożądany scenariusz, to wolałbym, żeby w ciągu tych dwóch lat, nawet bez mojego udziału, doszło do zmiany politycznej, która na nowo zakorzeni Polskę w Unii i jed­nocześnie zdoła wymazać ze zbiorowej europejskiej pamięci wszystko to, z czym niestety zaczyna się dziś kojarzyć nasz kraj pod rządami PiS. A przy okazji uwol­ni polską politykę od ciężaru długotrwałe­go konfliktu, którego sam jestem jednym z biegunów. Naprawdę nie uważam, że najlepszym scenariuszem dla Polski jest ten swoisty kontredans: raz oni, raz my.

Na emeryturę może Pan przejść już teraz. Ma Pan 60 lat, a PiS właśnie obniżył wiek emerytalny.
Wspomniana przez was granica wieku dotyczy kobiet. Ale nawet gdybym mógł, nie wybieram się na emeryturę.

Czyli nie widzi Pan w Polsce nowych środowisk myślenia politycznego, pro­europejskiego, modernizacyjnego, które mogłyby być zaczynem czegoś, co za kilka lat, kiedy będą wybory, nabierze znaczenia także w wymiarze polskiej sceny politycznej?
Największą nadzieję pokładam w tych badaniach, które potwierdzają, że bli­sko 70 proc. Polaków jest zadowolonych z obecności Polski w UE i chce ją utrzy­mać. Można w uproszczeniu założyć, że mniej więcej tyle samo Polaków w po­przednich wyborach nie zagłosowało na PiS. To napawa nadzieją na przyszłość, ale oczywiście w polityce nic nie jest dane na zawsze.
   Wiele może tu zmienić choćby kontekst migracyjny. Nawet nie tyle istota samego problemu, ile lęki, jakie rządzący wzbu­dzają w umysłach Polaków, wykorzystu­jąc jako pretekst kryzys imigracyjny. To może zmienić nastawienie wielu Pola­ków. Jeśli moi oponenci są w czymś lep­si ode mnie, to właśnie w straszeniu. Jeśli więc PiS ciężko nad tym popracuje, wów­czas UE, która dziś wielu Polakom wyda­je się oazą stabilności i przewidywalności, może zacząć kojarzyć się z niestabilnością, z tym obrazem imigrantów jako główną ilustracją wszystkiego, co w Unii złe.

Wystarczy tego ciasta na Polexit?
W tej chwili nikt nie jest chyba w stanie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Co innego nie budzi jednak moich naj­mniejszych wątpliwości: dla PiS rachunek korzyści z obecności w UE sprowadza się do bilansu płatności, z całkowitym pomi­nięciem innych korzyści, jak wspólny ry­nek, porządek prawny, gwarancje bezpie­czeństwa itd. Dopóki nie jesteśmy płatni­kiem netto, gra jest dla nich warta świecz­ki. Mogę więc łatwo wyobrazić sobie sytuację, że gdy pewnego dnia Polska znajdzie się w gronie tych płatników, władza w Pol­sce uzna, że czas zapytać Polaków, czy na­dal chcą Polski w UE, a potem zrobi wiele, by doszli do wniosku, że należy pożegnać się z członkostwem. Moją największą na­dzieją są więc ci, którzy opowiadają się po stronie Unii. I modlę się, by wytrwali w tej postawie.

Czyli powtórzymy: następnych wyborów PiS nie ma z kim przegrać?
Ależ ma! Pamiętacie, jak na początku moich rządów powiedziałem, że nie widzę nikogo, z kim Platforma mogłaby prze­grać? Interpretowano potem te słowna na wiele sposobów, ale zwykle pomijano to, co powiedziałem w kolejnym zdaniu: że skoro nie mamy z kim przegrać, to pewnie przegramy sami ze sobą.

No i się udało.
Tak. Każdemu w demokracji udaje się prędzej czy później przegrać samemu ze sobą. kiedy jest u władzy, dlatego pierwszą partią, która zagraża PiS-owi, jest on sam. To, co PiS zrobi i czego zrobić się nie odwa­ży, doprowadzi do sytuacji, że wyborcy prędzej czy później zaczną szukać alternatywy. Ale na razie Polacy chcą testować władzę, którą wybrali.
Z doświadczenia wiem. że wyborcy gotowi są sprawdzać długo i cier­pliwie. Dlatego nawet przy tak drastycz­nych zdarzeniach. jak te. które obserwuje my ostatnio w Polsce, sondaże nie wskazu ją na zmianę politycznych nastrojów.
Proszę mi wierzyć, ze nie mówię tego po to, by ukryć moje rozczarowanie opozy­cją, bo moim zdaniem robią, co mogą. Nie mówię tego również po to żeby przemycić sugestię, że ja bym potrafił lepiej. Czas na rozglądanie się za alternatywą nadejdzie. On prawie zawsze nadchodzi pod koniec kadencji.

Porozmawiajmy w takim razie o schył­kowym okresie Pańskich rządów.
Czytał i słyszał Pan zapewne te analizy, które zarzucają Platformie - a pośrednio Panu jako głównemu ar­chitektowi partii - utratę społecznej wrażliwości, słuchu, nawet instynktu politycznego.
Jestem ostatnim, który na takie pytanie może odpowiedzieć obiektywnie, dlatego nie będę owijać w bawełnę: nie zmienił­bym praktycznie żadnej kluczowej decy­zji Za długo jestem w polityce, by nie zda­wać sobie sprawy, jak trudno utrzymać po­parcie wyborców, nie mogę więc zgodzić się również z teza zawartą w pytaniu: Jak mogliście tak brzydko przegrać?”. Według mnie historia Platformy skłania raczej do pytania o to, jak udało się nam wygrać dru­gą kadencję w tak niesprzyjających oko­licznościach. Że przypomnę tylko świa­towy kryzys finansowy, z którym Polska poradziła sobie najlepiej ze wszystkich państw europejskich. Platforma poniosła porażkę wyborczą - to normalne w demokracji Na pewno nie poniosła klęski

W 2014 r., pod koniec rządów, mówił Pan: „Dziś mogę przepraszać za to. że będąc w opozycji domagałem się niskich podatków. Mam teraz już duże doświadczenie jako premier, jesteśmy w Unii Europejskiej i duże grupy społeczne oczekują większej opieki państwa i lepszych usług”.
W 2007 r. „duże grupy społeczne” miały przecież identyczne oczekiwa­nia, ale wtedy jakoś nie zdobył się Pan na podobną deklarację.
Ale w 2014 r. miałem juz za sobą do­świadczenie wykorzystania funduszy strukturalnych. Wiem, że to brzmi nud­no, nikt dziś na to nie zwraca uwagi, bo te wszystkie drogi, stadiony, dworce są. stoją i działają. Państwo polskie po ośmiu latach naszych rządów stało się zupełnie innym państwem od tego. które zastaliśmy. Nasza zasługa w tym jest oczywiście umiarkowana, ale jest. Tylko ja wiem, ile wysiłku kosztowało zdobycie tych pieniędzy, a potem lepsze lub gorsze. ale generalnie najskuteczniejsze w Europie ich wykorzysta nie. Nie domagam się poklasku, ale wiem. ze pięć z siedmiu lat mojego premierowania upłynęło pod znakiem wspomniane go ostrego kryzysu gospodarczego. I w tym czasie musieliśmy znaleźć w budżecie mi­liardy złotych, by wykorzystać fundusze strukturalne.

Znaleźć w budżecie” to taki politycz­ny eufemizm, za którym niemal zawsze kryje się zwiększony fiskalizm.
Uważam. ze innej metody nie było i ze ten jakościowy i ilościowy skok w polskiej infrastrukturze jednak się dzięki temu do­konał.

Lata kryzysu finansowego były ostat­nimi. w których jeszcze widać było u Pana te liberalne korzenie. Z drugiej strony wciąż używa Pan chętnie słowa „liberalny”, mówiąc np. o Europie. Co ten termin znaczy dzisiaj?
To. co dzieje się dzisiaj w wielu krajach od USA. przez Europę, aż po Azję, utwier­dza mnie w przekonaniu, że fundamental­ny postulat liberalizmu politycznego, ja­kim jest wolność jednostki, jedynie zyskał na znaczeniu. Liberalizm w polityce nie sprowadza się dziś do podatku liniowego. Obserwujemy, jak w wielu miejscach wła­ściwie dzień po dniu w imię politycznego koniunkturalizmu wyrzuca się do kosza podstawowe wartości, włącznie z prawa­mi człowieka i obywatela.
Wartości, o których przez ostatnie lata się nie dyskutowało, bo były oczywisto­ścią. Mnie się również wydawało, że przy­pominanie o tych prawach, o trójpodziale władzy jako jednym z fundamentów państwa prawa nie jest w Polsce potrzebne. No i dzisiaj proszę. Nagle przypominamy sobie. ze władza polityczna musi mieć jakieś ograniczenia. Mogę więc dopuszczać do siebie, ze na płaszczyźnie ekonomicznej liberalizm wymaga sporej korekty, ale przy­wiązanie do wolności jest mi tak samo bli­skie jak w lalach 80.

Powtarzał Pan też kiedyś za Barrym Goldwaterem, że „ekstremizm w obronie wolności nie jest złem”. Nadal tak Pan uważa?
No cóż, „Wolności oddać nie umiem”…

Mamy jednak wrażenie, że świato­poglądowo trudno Panu - politykowi urodzonemu w PRL - nawiązać po­rozumienie z 20-latkami, którzy praktycznie nie pamiętają Polski poza Unią, więc i demokrację uważają za coś równie oczywistego jak powietrze. Jak chce ich Pan namówić na „eks­tremizm w obronie wolności”, gdy konkurencja daje 500 plus?
Zawsze zależało mi na tym, żeby ideały liberalizmu połączyć z politycznym prag­matyzmem i - w konsekwencji - z wyborczą skutecznością. Budowałem Platformę właśnie z tą myślą. W polityce racja bez siły potrafi czasem być ujmująca, ale nie sprawcza, siła bez racji - zawsze odra zająca. Jak pogodzić siłę i rację, moralność i skuteczność - o to godzinami spieraliśmy się z bohaterem plakatu wiszącego tu na ścianie...

„Siła spokoju” z kampanii prezy­denckiej Tadeusza Mazowieckiego z 1990 r. Dawne czasy.
Racja to jednak jest w polityce za mało. Opozycja w Polsce ma dziś zdecydowanie za dużo racji i za mało argumentów. To dotyczy również 500 plus. Hamletyzowanie opozycji, czyli co zrobić z tym progra­mem. jest groźną pułapką. Ten dylemat musi być unieważniony, bo nie można się dłużej spierać, czy to dobra, czy zła decyzja.
Dla Polaków 500 plus jest dobrym programem. bo daje im więcej pieniędzy. Z punk­tu widzenia bezpieczeństwa państwa i stabilności finansów jego realizacja rodzi oczywiście pewne ryzyka, wydaje mi się jednak, tak jak obserwuję to teraz w Polsce o na świecie, że raz podjęta i wdrożona taka decyzja staje się nieusuwalna.
   Trzeba więc uświadomić sobie potrzebę zdjęcia z afisza problemu 500 plus. Uwa­żam że tam się wiele lepiej nie da niczego wymyślić - oczywiście przy założeniu, że intencją programu był transfer pieniędzy na wielką skalę do polskich rodzin. Dla lego nie ma sensu wchodzić w spór w tej sprawie. PiS robi wystarczająco dużo złych i istotnych rzeczy, żeby odnaleźć pole do zwycięskiej konfrontacji.

Proszę więc podpowiedzieć opozy­cji, jakim językiem ma dziś opisywać Polskę Polakom.
Nie dam się wrobić w rolę złośliwego recenzenta, który daje do zrozumienia, że wie więcej i lepiej. Polityka to sfera ak­cji. Chcesz w niej mieć coś do powiedze­nia, musisz w niej uczestniczyć, brać bez­pośrednią odpowiedzialność, nadstawiać karku. Jestem ostatni, który chciałby od­grywać mądralę z Brukseli i suflować: „No, Schetyna... oj, Petru, co wy tutaj robicie?".

Mądrale w Brukseli wierzą, że napraw­dę dojdzie do Brexitu?
Od początku brytyjskiego kryzysu powtarzam za Hannah Arendt, że nieodwracalne jest tylko to, co ludzie gotowi są uznać za nieodwracalne. Z Brexitem jest podobnie. Lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby do niego nie doszło. Ale już za dużo powiedziałem, bo każdy z kontynentu, kto mówi, że Brexit należy zatrzymać, je­dynie wzmacnia brexitersow w Londynie. W tym problem. A brexitersom wiele po­mogło aroganckie zachowanie niektórych urzędników i polityków pouczających Wielką Brytanię. Ten sam mechanizm wi­dać niestety w relacjach z Polską: sprowo­kować niechęć jest prawie równie łatwo jak sprowokować lęk.

A widzi Pan w ekipie Theresy May ludzi, którzy wierzą, że ten proces można odwrócić?
Nie mogę o tym mówić.

Porozmawiajmy więc o Libii. Dla przeciętnego obywatela Unii sytuacja w Afryce Północnej jest trudna do przyjęcia. Europa za pomocą narzędzi politycznych i pieniędzy chce załatwić problem imigrantów cudzymi, do tego nie zawsze czystymi rękami.
Uważam taką opinię za głęboko niespra­wiedliwą. To Europa jest miejscem, do którego ludzie podążają, przyjęła też wie­lokrotnie więcej migrantów niż wszystkie razem wzięte rozwinięte państwa poza­europejskie. Najchętniej wytykają nas pal­cami ci, którzy są bogaci i nie przyjęli ni­kogo, lub ci, którzy ze względów geostrategicznych nie byli zainteresowani ure­gulowaniem kwestii migracji. To Europa płaci za pomoc dla migrantów, to europej­skie statki ratują ich na morzu. Na miejscu Europejczyków wyżej podnosiłbym gło­wę, bo jeśli chodzi o stosunek do migran­tów, mamy więcej powodów do dumy niż wstydu.
   W Afryce nie mamy partnerów, na któ­rych możemy polegać, wiedząc, że będą działać nie tylko skutecznie, ale i w zgo­dzie z elementarnymi standardami. Libia jako państwo praktycznie nie istnieje.
   Europa musi odzyskać kontrolę nad gra­nicą zewnętrzną - nie tylko ze względu na nielegalną migrację. Po to mamy grani­ce, żeby wiedzieć, kto, po co i na jak długo przyjeżdża do nas. Odrzucam kategorycz­nie pełne bezradności oświadczenia, po­jawiające się czasami w Brukseli i w niektórych innych stolicach, że ta fala migra­cyjna jest zbyt duża. abyśmy mogli ją za­stopować. Ponad rok temu powiedziałem coś dokładnie odwrotnego: musimy ją za­trzymać, bo jest zbyt duża. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy. żeby nie było zdarzeń takich jak ostatnio w Libii. Ale nie możemy dać sobie wmówić ze strony tych. którzy nic nie robią, że Europa jest odpo­wiedzialna za tę tragedię.

W naszej rozmowie jak refren powraca wątek bezsilności Unii. jeden z krajów członkowskich ogranicza swobodę działania sądów - ale nie wiadomo, czy Bruksela zrobi mu coś więcej poza pokiwaniem palcem. Inne kraje prowadzą jawnie protekcjonistyczną politykę gospodarczą - i znowu nic nie można z tym zrobić. Kryzys migra­cyjny - musimy się z tym pogodzić. Dziwi się Pan, że Europejczycy tracą serce do Europy?
Unia Europejska inna nie będzie. Spiesz­my się ją kochać, póki ją mamy taką. jaka jest Unię stworzono po to. aby w Europie nie było więcej wojny - i dzięki Bogu to działa. Żeby znieść zbędne bariery między państwami - i to działa. I żeby była strefa wolnego handlu - co także działa. Mam świadomość - jak mało kto - jakie to jest wszystko czasem niefunkcjonalne, ile cza su kosztuje, jakie to skomplikowane.
   Z punktu widzenia rodzimych malkon­tentów to twór co najmniej niedoskonały. ale z punktu widzenia całego świata ze­wnętrznego Europa jest wciąż uznawana za najlepsze miejsce na ziemi. Wszystko inne jest od niej wyraźnie gorsze i mniej bezpieczne. Tylko że to kosztuje. Chcecie mieć władzę opartą na dialogu, to nie oczekujcie, że będzie przecinała węzły gordyjskie.
Rozmawiali Paweł Bravo, Marek Rabij

sobota, 27 stycznia 2018

Uwodzenie nudą, Odwilż styczniowa,Dla pucu,Ofensywa wdzięku,Spamerzy i spółka,Czy WOŚP, czy sylwester?,Mors, Helena i Miejsce Chwila i Znów się kochamy



Uwodzenie nudą

Prawo i Sprawiedliwość wkrótce zaproponuje Po­lakom demokrację w wersji sans souci, czyli bez trosk. Będziecie żyć łatwo i przyjemnie, jeśli tylko zapomnicie o demokracji, praworządności, konstytucji i in­nych detalach. Wchodzicie?
   Propozycja jest kusząca. Któż nie chce żyć bez trosk? Być może jest to z lekka defensywna, ale całkiem racjonalna kon­cepcja szczęścia. Może nie spotyka cię żadne wielkie szczęś­cie, ale za to nie dotknie cię nieszczęście. Do tego demokracja i tak jest pozamiatana, a konstytucja jest w śmietniku, więc właściwie w imię czego się szarpać? To wchodzicie?
   Władza, zgodnie z preferowaną przez nią koncepcją kozy, której wyprowadzenie przyjmujemy z ulgą, bo już nie pamię­tamy czasów sprzed jej wprowadzenia, oferuje Polakom to­war najbardziej deficytowy - nudę. To ewenement w krajach demokratycznych, które cierpią z powodu bezruchu i zachowują się jak nieznośny bachor powtarzający w nieskończo­ność: „Mama, tata, nudzi mi się”. Amerykanom znudziła się normalna prezydentura i wybrali Trumpa. Włochom znudził się system partyjny i znowu romansują z Berlusconim. Katalończycy nie wytrzymują spokoju i wolą ekscytację sepa­racji. Brytyjczycy nie chcą nawet separacji i wybrali rozwód. Francuzom ich ostatni prezydenci nudzili się bardziej niż sa­mym prezydentom ich kochanki. Nudę najbardziej cenili so­bie Niemcy pamiętający, że gdy w zeszłym stuleciu dwa razy nuda im się znudziła, wybuchały wojny światowe. Ale i oni najwyraźniej zaczynają tęsknić za mocniejszymi wrażeniami. Polakom z kolei znudziły się ciepła woda w kranie, demokra­cja, konstytucja i silna pozycja w Unii Europejskiej. To o tyle zrozumiałe, że normalność w ostatnich 300 latach nigdy nie trwała u nas dłużej niż 20 lat, więc po ćwierćwieczu jakie mi­nęło od 1989 roku, sytuacja stała się absolutnie nieznośna.
   Ale skoro narody po obu stronach Atlantyku nie potrafią ścierpieć nudy, a Polacy sami tę tendencję potwierdzali, to dlaczego teraz jest całkiem prawdopodobne, że z oferty sko­rzystają? Dlaczego mieliby wybrać nudę, skoro wcześniej właśnie ją odrzucili? Nudy nie ceni się, gdy jest nudno. Staje się ona jednak wartością samoistną, gdy alternatywą są elek­trowstrząsy. Po dwóch latach elektrowstrząsów jest szansa na złagodzenie terapii. Yes, yes, yes! Elektrowstrząsy tylko dla krnąbrnych. Cóż, transakcja „nuda i spokój za niepodska- kiwanie” nie jest najbardziej odrażająca z tych, które można sobie wyobrazić.

piątek, 26 stycznia 2018

Spadające gwiazdki




JULIUSZ ĆWIELUCH: - Pamięta pan ju­bileuszową, 50. konferencję, poświę­coną bezpieczeństwu lotów? To było dokładnie 10 lat temu, 23 stycznia.
JAN RAJCHEL: - Nastroje były optymi­styczne. Rok 2007 r. był pierwszym w hi­storii polskiego lotnictwa wojskowego, w którym nie było ani jednej katastrofy ani awarii. Nie wydarzyło się nic groźne­go. Trudno się więc dziwić, że konferencja kończyła się w ogólnie dobrych nastrojach.
A następnie znaczna część jej uczestni­ków wsiadła na pokład samolotu Casa i kilka godzin później zginęła.
Tak to niestety wyglądało.
Nim samolot uderzył w ziemię, miał jeszcze lądowanie w Powidzu, gdzie wysiadło 10 osób, i w Krzesinach, gdzie wysiadło kolejnych 15 pasażerów.
Wśród tych, którzy wysiedli, byli m.in. generałowie: Mikutel, Usarek, Jemielniak. Czołówka dzisiejszych dowód­ców. W Krzesinach wysiadło sporo pilotów F-16. Gdyby zginęli, nie wiem, czy do dziś udałoby się osiągnąć tak wysoki poziom gotowości tych maszyn. Katastrofa Casy
była wielkim ciosem dla całego lotnictwa. Straciliśmy 20 osób.
Rozmawiałem z jednych z tych, którzy wysiedli. Krótko po katastrofie był na miejscu. Wspominał, że miejscami ziemia była jeszcze ciepła po pożarze. Brodził w zgliszczach i ciągle zadawał sobie pytanie, jak mogło do tego dojść? Po katastrofie powstał szczegółowy ra­port. Wiele można się z niego dowiedzieć. Co prawda minister Macierewicz zarządził usunięcie tego dokumentu z oficjalnych stron, ale spokojnie można znaleźć go na innych.

czwartek, 25 stycznia 2018

Atak rozsądnych



Wiele świadczy o tym, że część niePiSu zamierza skorzystać z sugestii władzy i stać się tak zwaną rozsądną, normalną opozycją. To ten rodzaj opozycji, która uznaje, że nowy premier Morawiecki i jego nowi ministrowie wyciągają do niej rękę.

Wyraźnie rozpoczął się etap przyzwycza­jania do „dobrej zmiany”, urządzania się w niej, a przynajmniej zaniechania oporu. Jak twierdzą politycy władzy, na ugodowych niepisowców są wywie­rane środowiskowe naciski, „totalniacy” grożą im anatemą, dlatego trzeba niektórym z nich pomóc, nawiązać dialog. Pojawia się postulat, aby PiS miał dla nich łagodniejszą wersję retoryki, zręcznych emi­sariuszy, którzy potrafią nawiązać mentalny kontakt.
   Wszystko to ma pomóc w stworzeniu „rozsądnej, niehisterycznej opozycji”, której „PiS bardzo potrzebuje”, ba, Polska potrzebu­je. To jest z pewnością nowy, obowiązujący przekaz, gdyż - dokład­nie tę frazę powtarza ostatnio wielu polityków partii rządzącej. Partia Kaczyńskiego, wzorem Orbana na Węgrzech, stara się do­prowadzić do stworzenia w Polsce koncesjonowanej, niedużej opozycji, która nie ma de facto znaczenia. I tak całe życie politycz­ne toczy się wewnątrz władzy, ale można ją pokazać inspekcjom z Europy jako dowód kwitnącej demokracji i pluralizmu.
   Taka opozycja to byt pożądany. Jeszcze niedawno Jarosław Ka­czyński proponował szczególne, prawnie gwarantowane usza­nowanie dla wyznaczonego lidera opozycji, niejako w randze urzędnika państwowego, z którym władza załatwiałaby konieczne sprawy. Miałby to być szef opozycji na państwowym etacie.
   Ale taka opozycja to też w istocie eufemizm - ma to być po prostu poczekalnia przed akcesem do obozu rządzącego (przykładem „rozsądnie opozycyjni” posłowie Kukiz’15 czy innych partii, któ­rzy już wylądowali w PiS). Można przeczytać w propisowskich „Sieciach”: „poparcie dla obozu obecnej władzy z powodów ko­niunkturalnych i oportunistycznych może wzbudzać zastrzeże­nia, ale staje się faktem, i ono także wpływa na osłabianie opozy­cji”. I dalej: „ci ludzie mogą mieć nawet zastrzeżenia ideologiczne, ale trafnie odczytują i szacują korzyści”.
   Komentator portalu wPolityce.pl zachowuje jednak pewną ostrożność, pisząc: „Kooptacja części zaplecza opozycji przez obóz rządzący na pewno gwarantuje jednak napięcia”. „Gazeta Polska Codziennie”, przewidując, że będzie teraz coraz więcej „konserwatywnych nawróceń”, pisze z kolei: „Rozmawiać może i warto, przyjmować niekoniecznie”. Zapewne chodzi o wystawie­nie ceny oraz o przyjęcie regulaminu przemarszu przez czyściec. Jednak sam fakt, że do PiS będą się zgłaszać tłumy skruszonych i nawróconych, już nie budzi wątpliwości. Pytanie tylko, co PiS ma z tym zrobić.

środa, 24 stycznia 2018

(Nie)zjednoczona opozycja



Trwa telenowela pod tytułem „Budowanie zjednoczonej opozycji”. W każdym odcinku gesty otwarcia i deklaracje dobrej woli przeplatają się z uszczypliwościami i ciosami w plecy. Ten spektakl trzeba wreszcie zakończyć

Antypisowska opozycja po­wtarza dziś dwa scena­riusze znane z historii politycznej III RP, oba sa­mobójcze. Pierwszy to Konwent Świętej Katarzyny. Była kie­dyś taka schizofreniczna inicjatywa pra­wicy, w której próbowało się zjednoczyć przed wyborami 1993 roku kilka prawi­cowych partii mających - każda z osobna - sondażowe poparcie w granicach pro­gu wyborczego. Próbowali im wtedy po­móc nawet biskupi, jednak mimo asysty Kościoła każdy prawicowy chorąży sam doniósł swoją chorągiewkę do dnia wy­borów. Po czym wszyscy polegli. Prawie cała prawica znalazła się wówczas poza parlamentem, marnując ponad jedną trzecią głosów, które mogły jej nawet za­pewnić zwycięstwo.
   Drugi śmiertelny scenariusz to tak zwany Zlew - Zjednoczona Lewica Leszka Millera i Janusza Palikota. Czy­li najpierw trwające przez cztery lata wzajemne mordowanie się dwóch lide­rów walczących o podobny elektorat, po czym za pięć dwunasta wspólna fo­tografia z nieszczerymi uśmiechami obu panów.
   Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer, Ryszard Petru, Władysław Kosiniak-Kamysz, Włodzimierz Czarzasty, Barbara Nowacka, postępując dalej tak, jak postępują, skończą jak Konwent Świętej Katarzyny i nigdy się nie zjed­noczą. Albo - jak Palikot i Miller - po miesiącach wzajemnych ataków i nielo­jalności zjednoczą się tuż przed wybora­mi, nikogo tym nie przekonując.

wtorek, 23 stycznia 2018

Człowiek z żelazem



Niepodległość odzyskana w ostatnich wyborach obudziła w Danielu J. instynkt seryjnego mordercy na tle patriotycznym.

Edyta Gietka

Sfrustrowany Daniel J., kolekcjo­ner militariów, w czasie wolnym od nałogów imający się źle płat­nych prac remontowych u poni­żających go jaśniepaństwa, po­czuł się u siebie z nastaniem wolnej Polski w roku 2015. Bywając w cudzych domach z racji remontów, rozpoznawał w Legnicy jeszcze wielu zdrajców narodu, których nie dosięgła sprawiedliwość. Uznając, iż to dobry moment na ostateczne roz­liczenie się z elitą na szczeblu lokalnym, zlikwidował czterech staruszków przypo­minających mu komunizm.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Matka Boska Kibolska



Zmierzchało, gdy w tłumie u stóp klasztoru jasnogórskiego rozwinęły transparenty potępiające nienawiść. Na chwilę zapadła cisza. Stały naprzeciw kilku tysięcy kibiców. Każdy, kto choć raz otarł się o stadionową zadymę, wie, że taki numer wymaga odwagi

Paweł Reszka

Po chwili znów zrobiło się głośno. Transparenty spło­nęły (pierwszy ten z napi­sem „Chrześcijaństwo to nie nienawiść”). Zaś pikieta została zbluzgana i wyprowadzona.
   I tylko to z całej pielgrzymki przebiło się do mediów. Szkoda, bo wizyty kibiców na Jasnej Górze to coś znacznie więcej niż pojedyncza zadyma. Mówią wiele nie tyl­ko o kibicach, ale o pokłóconych Polakach.
   Ojciec Sebastian Matecki, rzecznik Jasnej Góry (w e-mailu): „Jasnogór­skie Sanktuarium w 2017 r. nawiedzi­ło 7 325 grup pielgrzymkowych z całego kraju. Miały one bardzo zróżnicowany charakter: ogólnopolskie, regionalne, diecezjalne, parafialne, stanowe, zawo­dowe, środowiskowe itd. W zależności też od środków lokomocji czy sposo­bu pokonywania drogi można wyróżnić pielgrzymki piesze, biegowe, rowerowe, rolkowe, autokarowe, kolejowe i jed­na konna. Wszystkie pielgrzymki mają charakter duszpasterski, modlitewny, formacyjny”.
   - Jak to jest? - pytam znajomą miesz­kankę Częstochowy.
   - Najtrudniejsze jest kilkanaście dni w lecie. Kiedy do miasta przybywają piel­grzymki piesze.
   - Co jest złego w pielgrzymkach pieszych?
   - Oni są na ostatnim etapie długiej po­dróży na Jasną Górę. Idą na spotkanie z Bogiem. Niosą Czarnej Madonnie swo­je prośby. Śpiewają natchnione pieśni. A my? My tu żyjemy i pracujemy. A nie da się normalnie pracować, gdy słyszysz cią­gle natchnione pieśni. Zamykamy więc okno. Oni przeżywają podniosłe chwile. My zbieramy po nich śmieci, patrzymy na wydeptaną trawę w naszych parkach.

sobota, 20 stycznia 2018

Ludzie to kupią,Najgorszy tydzień liberalnej Polski,Samobije,We mgle,Do ministra Błaszczaka,Słabe punkty planu Kaczyńskiego, Gdzie jesteś człowieku,Grupa rekonstrukcyjna,Same dobre wiadomości i Wojna Stalina z elitą



Ludzie to kupią

W ostatnich czasach Ameryka pokazała, jak łatwo jest przekręcić demokratyczny proces (i to obce­mu mocarstwu). Polska pokazała, jak łatwo jest demokrację zniszczyć. A oba kraje - jak łatwo ją ośmieszyć.
   Eksplozja mediów społecznościowych, globalizacja i fragmentacja systemów partyjnych w wielu krajach pokazują, że obecny model demokracji nie nadąża za potrzebami cza­su. Na razie nowy model się nie pojawił, a tu i ówdzie spo­łeczeństwa zamiast iść naprzód, zrobiły zwrot o 180 stopni albo poszły na skróty. Przykładem jest Polska, zamieniająca się w satrapię, w której organy konstytucyjne są doskonale nieistotne w zderzeniu z wolą satrapy, a także Ameryka, któ­rej przywódca ma horyzonty intelektualne uniemożliwiają­ce mu zrozumienie sensu konstytucji.
   Ostatnio Donald Trump pochwalił się, że ma większy guzik atomowy niż przywódca Korei Północnej. Dość po­wszechnie uznano to za dowód, że infantylizm Trumpa do­równuje jego narcyzmowi. Niektórzy zaś mówili wprost - prezydent jest szurnięty. I nie była to tylko diagnoza uliczno-publicystyczna. Na Kapitolu odbyło się nawet spotkanie grupy kongresmenów z wybitnym psychiatrą z Uniwersyte­tu Yale (podobno padła diagnoza, że Trump jest niestabil­ny psychicznie). Ameryka powinna odrobić lekcję i uznać, że kompetencje jednak mają znaczenie. Nic z tego. Właśnie wpadła w egzaltowaną fascynację słynną Oprah Winfrey, która na uroczystości wręczania Złotych Globów wygłosiła rzeczywiście niezłe wystąpienie o prawach kobiet. Momen­talnie zaczęły się spekulacje, czy wystartuje w wyborach prezydenckich. Anne Applebaum napisała przytomnie, że byłoby nieźle, gdyby Winfrey zebrała jakieś doświadcze­nia polityczne i zajęła stanowisko w ważnych sprawach, ale głos ten jakoś nie wybrzmiał. Publika zabawiła się z Trumpem, teraz chce się bawić dalej, z osobą w przeciwieństwie do Trumpa wybitną, ale nie wybitną wybitnością polityczną.

piątek, 19 stycznia 2018

Gabinet odnowy



Rekonstrukcja rządu to pierwszy wystrzał w kampanii wyborczej 2019 r. Ma doprowadzić PiS do większości konstytucyjnej w następnej kadencji Sejmu. Czy ta wizerunkowa akcja się powiedzie?

Przebudowa jednej trzeciej gabinetu stanowi logiczne dopełnienie wcześniejszej o miesiąc wymiany pre­miera ze „swojskiej” Beaty Szydło na „światowego” Mateusza Morawieckiego. Było z tego powodu trochę płaczu i zgrzytania zębami na dalekiej prawicy („za­miast pierwszego szeregu PiS rządzi trzeci garnitur Platformy”), ale powody do zmartwień mają też PO i Nowoczesna. Co prawda nie zmienia się system polityczny, który instaluje w Polsce    PiS, ale wizerunek ekipy nieco się poprawił.
   PiS po kolejnej operacji plastycznej może przyciągnąć trochę wy­borców niezdecydowanych, tych, których straszył Antoni Maciere­wicz, denerwował Jan Szyszko czy śmieszył Witold Waszczykowski, a nieprzywiązujących aż takiej wagi do kwestii ustrojowych. Kto wie, czy nie istotniejsze jest jednak zagrożenie demobilizacją wyborców partii opozycyjnych - Jarosław Kaczyński do spółki z Morawieckim usunęli bowiem z widoku większość najłatwiejszych dla nich celów.

czwartek, 18 stycznia 2018

Anioł Stróż



Był jednym z najpotężniejszych ludzi w Polsce. - Kolejowe firmy golił równo - mówi polityk PiS. Dziś senator Kogut nawet z przyjaciółmi nie rozmawia przez telefon

Wojciech Cieśla

Stanisław Kogut, były związ­kowiec i senator PiS, za dużo mówił przez telefon. Nie wiedział, że posłuchuje go CBA.
   Prokuratura chce mu postawić trzy zarzuty. Za obietnicę miliona złotych łapówki miał załatwiać sprawę wpisa­nia do rejestru zabytków hotelu i kina w Krakowie. Za 170 tysięcy - wpływać na zarząd PKP w sprawie rozbudowy dwor­ca. Za 24 tysiące - zorganizować lżejszą odsiadkę sponsorowi swojej fundacji.
   Kogut, lat 65, abstynent, kilka lat temu był jednym z najpotężniejszych ludzi w Polsce. Jednym telefonem mógł za­trzymać pociągi w całym kraju. Na kolei szeptano, że w PKP tak naprawdę rządzi nie prezes, tylko on, związkowiec ze sta­cji Stróże Wielkie na trasie z Tarnowa do Nowego Sącza.
   Senator schudł od trosk i nie spotyka się z dziennikarzami. Z przyjaciółmi nie rozmawia przez telefon. Kilka dni po No­wym Roku zwierzył się jednemu z nich: - Teraz wiem, jak się czuła ta Blida.

środa, 17 stycznia 2018

Rejtanem czy Wallenrodem?




Przed sędziami i politykami dylemat: brać udział w wyborze do nowej Krajowej Rady Sądownictwa czy nie? Zbojkotować czy uczestniczyć, by próbować ograniczać szkody?

Dla przeciwników państwa PiS to także dylemat jak w PRL: bojkotować państwo czy nie? Bojkot - to moralna jedno­znaczność: tak-tak, nie-nie. Trzymanie się zasad, żadnych kompromi­sów i półśrodków. Ale co z obywatelami, którzy liczą np. na sprawiedliwy wyrok? Na to, że w sądach będą orzekać sędziowie niezawiśli? Czy powinno się, w imię zasad, sądownictwo oddać walkowerem?
   Marek Borowski, senator niezależny, niegdyś polityk lewicy i marszałek Sejmu:
- Jeżelibyśmy mieli być konsekwentni i od­mawiać udziału w projektach PiS, to mu­sielibyśmy stworzyć odrębne państwo: z od­rębnymi sądami, oświatą itp. Tak się nie da. Trzeba szukać rozwiązań może trochę połamanych, ale nie rezygnować zupełnie z najważniejszych pryncypiów.
   Włodzimierz Cimoszewicz, były pre­mier, marszałek Sejmu, minister sprawie­dliwości, szef MSZ i polityk lewicy: - Uwa­żam, że powinien mieć miejsce bojkot, tak ze strony opozycji, jak sędziów. Mówienie o tym, że nieobecni nie mają racji, to opor­tunizm. Nie chcę cytować znanego powie­dzenia Stefana Kisielewskiego, że prawdzi­we zło się dzieje wtedy, gdy się zaczynamy urządzać w pewnym ciemnym miejscu, ale w takich miejscach nie należy się urzą­dzać. Zwłaszcza w organach wymiaru sprawiedliwości. Konieczna jest absolutna pryncypialność. I w wielu innych zawo­dach: wśród dziennikarzy, prawników, nauczycieli, w tym nauczycieli akademic­kich. Konieczne jest wprowadzanie bar­dzo jednoznacznego rozdziału pomiędzy zachowaniami przyzwoitymi i nieprzy­zwoitymi, moralnymi i niemoralnymi, dopuszczalnymi i niedopuszczalnymi. Ludzie powinni wiedzieć, gdzie jest grani­ca, poza którą się zhańbią

wtorek, 16 stycznia 2018

Karbowy PiS



Głosowanie na komisji sejmowej. Z partyjnej dyscypliny wyłamuje się jeden z posłów PiS. - Będzie kara! - ktoś drze się przez całą salę. Tak działa Marek Suski, nowy szef gabinetu politycznego premiera

Michał Krzymowski

Współpracownik Ja­rosława Kaczyń­skiego: - W błędzie są ci, którzy sądzą, że Marka Suskie­go zainstalował w rządzie prezes. To był pomysł Mateusza Morawieckiego, zresztą bardzo sprytny. „Proszę bardzo, panie Jarosławie - ja tu, w Alejach Ujaz­dowskich. nie mam nic do ukrycia. Bio­rę sobie na współpracownika największe gumowe ucho z Nowogrodzkiej”.
   Doświadczony poseł PiS: - Co jest największym problemem Mateusza? Brak zaplecza politycznego, słaby kon­takt z partią i klubem. Obecność Mar­ka Suskiego na pewno mu pomoże. Do premiera ciągle dobijają się posłowie. Wciskają CV kandydatów do państwo­wych spółek, donoszą, kogo jeszcze nie zdążyliśmy wyrzucić. Morawiecki nie ma czasu na takie sprawy, a Marek zna aparat i zajmie się nimi jak nikt.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Czas próby charakterów



Anne Appleebaun i Radosław Sikorski o tym, co się stało z naszym krajem i naszą demokracją, a także jak jesteśmy postrzegani za granicą. 5 Nawet gdyby zmienił się rząd, to odbudowa reputacji zajmie Polsce przynajmniej 10 lat mówią

Rozmawia Renata Grochal

Czemu Jarosław Kaczyński zdecydował się na tak poważną rekonstrukcje rządu?
RADOSŁAW SIKORSKI: Kaczyński dość sprytnie przeprowadził rekonstrukcję: zrzucił najbardziej niepopularnych polityków, a kosztem politycznym tej operacji obciążył wewnątrz obozu PiS prezydenta. To potwierdza moją hipotezę, że kandydatem PiS na prezydenta będzie Mateusz Morawiecki, bo Duda w elekto­racie skrajnie prawicowym został bardzo poważnie obciążony. Zresztą, gdy tylko wydał z siebie pisk, walcząc o odrobinę godno­ści, skasował się w oczach Kaczyńskiego. Prezes przewiduje, że w drugiej kadencji byłby niesterowalny. Dlatego musi mieć no­wego prezydenta.
Dlaczego Kaczyński pozbył się Macierewicza?
R.S.: Spotkałem się z teorią, że prezes spróbuje zrobić przyspie­szone wybory na jesieni - w okolicach wyborów samorządowych. I w logice chowania oszołomów na czas kampanii te zmiany się bronią. Kaczyński do dziś żałuje, że nie zrobił wcześniejszych wy­borów pod koniec rządów Marcinkiewicza, gdy mógł wziąć więk­szość konstytucyjną, albo na początku 2007 roku, kiedy jeszcze mógł wygrać. Gdyby dziś uzyskał większość konstytucyjną, to na­prawdę zamknąłby usta Unii Europejskiej.
Macierewicz pogodzi się z dymisją?
R.S: Nie będzie mu łatwo przejść na pozycję szeregowego posła z pozycji kogoś, kto próbował być syntezą Piłsudskiego z Piotrem Skargą. Ale grupa smoleńska w PiS, czyli środowisko „Gazety Pol­skiej” i portalu niezależna.pl, gra już na stworzenie środowiska, które przejmie rząd dusz na skrajnej prawicy po Kaczyńskim. Dla tego odłamu psychoprawicy Antoni Macierewicz byłby wiarygod­nym kapłanem. Trzymam kciuki za nową partię Macierewicza, bo tak kocham PiS, że chciałbym, żeby były dwa.
Czy rekonstrukcja rządu uwiarygodni Morawieckiego w Unii?
ANNE APPLEBAUM: Jeśli polityka rządu PiS się nie zmieni, to nikt się nie nabierze na premiera Morawieckiego i nowy rząd. Za­chód sądzi po faktach, a z tych wynika, że polski rząd łamie unijne traktaty, łamie praworządność, bierze pod but sądy i wolne media.
Co pan sądzi o nowym szefie MSZ Jacku Czaputowiczu?
R.S.: Znam go od lat 90.,gdy wspólnie pracowaliśmy w MSZ, i uwa­żam za patriotę. Pytanie, czy nie „spisiał” i nie przesiąkł nacjona­listycznymi miazmatami, a także czy prowadzona przez prezesa polityka wewnętrzna umożliwi mu prowadzenie skutecznej poli­tyki zagranicznej. Bo przy takim niszczeniu konstytucji, praworządności i sądów to ani Talleyrand, ani Kissinger nie dałby rady.
Lubi pani Polskę?
A.A.: Lubię taką Polskę, jaką poznałam 25 lat temu: solidarnoś­ciową i wolnościową. Lubię mój dom, moich przyjaciół, reportaże Hanny Krall i Teresy Torańskiej, poezję Herberta i Miłosza, fil­my Wajdy i Kieślowskiego. Lubię polską tradycję gościnności. Ale dziś jest mi trudniej mieszkać w Polsce.

niedziela, 14 stycznia 2018

„Wuj z PiS-u”. „Newsweek” ujawnia stenogramy w sprawie Gawłowskiego





Kim są urzędnicy, który oskarżyli sekretarza generalnego PO Stanisława Gawłowskiego o przyjęcie dwóch drogich zegarków? Jeden po zmianie rządu został doradcą ministra środowiska Jana Szyszki, a drugi miał awansować dzięki wpływowemu krewnemu z PiS. „Potem przyjdzie twój wuj (…). Możesz być gwarantem naszego dobrobytu” – rozmawiali między sobą. „Newsweek” dotarł do stenogramu z nagranej rozmowy urzędników.

http://www.newsweek.pl/polska/stanislaw-gawlowski-nagrania-rozmow-urzednikow-z-imgw,artykuly,421681,1.html

sobota, 13 stycznia 2018

Liga amatorska,Co poradzić opozycji,Łeb do interesów,Lata świetlne,Szczęściarz Antoni i Przyszłość przeszłości



Liga amatorska

Zastąpienie „swojskiej Beaty” „światowym Mateu­szem” jest formą ogłoszenia, że z fazy demokracja przechodzimy do fazy technokracja. Technokracja nie wymaga racji, wymaga jednak kompetencji.
   Eksperyment, jakiemu poddawana jest Polska, jest cieka­wy. PRL pokazał, że w Polsce można zaprowadzić komunizm, ale wymaga to bagnetów. Po 1989 r. okazało się, że Polska jako prekursor jest w stanie pokonać drogę od komunizmu do demokracji i gospodarki rynkowej. Teraz PiS próbuje udo­wodnić, że pod rządami tej partii potrafi Polska pójść także z powrotem. Choć nie dokładnie do komunizmu, raczej od demokracji i gospodarki rynkowej do zamordyzmu i kapitałoetatyzmu. Eksperyment jest ciekawy z kilku względów. Po­każe, czy Polakom bardziej podoba się wolność, czy pozorne bezpieczeństwo. Pokaże też skalę cierpliwości rodaków, bo przeprowadzają go - co już widać - totalni amatorzy.
   Nieudolność tej ekipy jest dojmująca, choć nie rzuca się w oczy wszystkim, póki starcza pieniędzy na 500+, emery­tury i kilka innych prezentów, za które elektorat - choć płaci za nie z własnej kieszeni - jest bardzo wdzięczny władzy. By tę skrajną nieudolność zilustrować, nie trzeba długo szukać. Ot, kilka przykładów z pierwszych dni roku. Służba zdrowia, którą ta władza miała zreformować, wcześniej likwidując NFZ, jakoś się sama nie zreformowała. Z NFZ uciekło tylko kilkuset fachowców przerażonych perspektywą utraty pra­cy, w szpitalach zaś nagle brakuje lekarzy, bo wbrew temu, co myśli władza, nie każdego da się zastraszyć i nie każdy pro­test da się przeczekać. Jak widać w przypadku choroby, nie tylko ksiądz, ale i książę bywa bezradny.

piątek, 12 stycznia 2018

Wybrani i wyklęci




Rozmowa z księdzem Jarosławem Wąsowiczem, duszpasterzem kibiców, o ich pielgrzymce na Jasną Górę, o polityce historycznej tworzonej pod kibicowskie gusta i dlaczego podoba mu się hasło „Śmierć wrogom ojczyzny!".

MARCIN PIĄTEK: - Kim ksiądz jest dla kibiców?
JAROSŁAW WĄSOWICZ: - Jednym z nich.
Kibicuję od 35 lat, po raz pierwszy na sta­dion Lechii Gdańsk poszedłem, gdy mia­łem 10. Nie określiłbym się kapelanem ki­biców, bo o takich stanowiskach decydują władze kościelne. Ale duszpasterzem - już tak. Chrzczę, spowiadam, udzielam ślu­bów. Jestem z kibicami, kiedy trzeba: przy okazji ważnych wydarzeń historycznych, w które są zaangażowani, na stadionach, ale i w więzieniach. Chociaż nie wszystkim się to podoba.
To znaczy?
Gdy sprzeciwiałem się przedłużaniu w nieskończoność aresztu dla Piotra Staruchowicza [prowadzącego doping na Le­gii] - zatrzymanego pod zarzutem handlu narkotykami, a niedawno uniewinnione­go - pisano o mnie: ksiądz-diabeł. A wte­dy wielu odważnych nie było, każda próba obrony kibiców prześladowanych za rzą­dów PO kończyła się nagonką. Uważam, że wszyscy przedstawiciele aparatu władzy usłużnie karzący kibiców niepoprawnych politycznie powinni zostać rozliczeni.
PiS już rządzi ponad dwa lata i jak na razie nie dopatrzono się uchybień.
W obronie kibiców interweniowało Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, zarówno w czasach Ireny Lipowicz, jak i Adama Bodnara. W potyczkach z klubami wspomagał ich Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta.
A sądy 24-godzinne, które miały być batem na stadionowych chuliganów, to pomysł Zbigniewa Ziobry w jego poprzednim ministerialnym wcieleniu. Ale mieliśmy rozmawiać o pielgrzymce.
Uważają za cud. Pierwsza, 10 lat temu, to było 200 osób: Lechia, Śląsk Wrocław, przyszli jacyś fani Rakowa Częstochowa, bo mieli blisko. A w poprzedniej wzięło udział ponad 5 tys. kibiców. Są w stanie usiąść obok siebie i rozmawiać o rzeczach, które są dla nich ważne. Patriotyzm, pamięć o bohaterach, pomoc dla rodaków na Kresach. Na pielgrzymce ich działalność się nie kończy. Organizuj ą zbiórki, wakacje dla dzieciaków z Kresów. Zarażają innych potrzebą niesienia pomocy, dzwonią tyl­ko do mnie potem z pytaniem, czy wiem, kto jest w potrzebie. Na to właśnie patrzę w kategoriach cudu.

czwartek, 11 stycznia 2018

Książę i minister



Tak błyskotliwego wejścia jak Mateusz Morawiecki nie zaliczył dotąd żaden polityk PiS. Nie dość, że premier, to jeszcze potencjalny następca Jarosława Kaczyńskiego. To nimb użyteczny dla rządzących, lecz z gruntu fałszywy.

Gdy ten numer POLITYKI trafi do państwa rąk, być może wreszcie dokona się „rekonstrukcja rządu” i będzie już wiadomo więcej o faktycz­nej pozycji Mateusza Morawieckiego. Ostatnie doniesienia nie były specjalnie budujące dla jego sympatyków. Oczekiwano raczej podsta­wowej korekty w kilku oczywistych resortach.
O rządzie choćby półautorskim nie było już mowy.
   Po nominacji Morawieckiego niektórzy jego zwolennicy mieli nadzieję, że to PiS będzie teraz dopasowywać się do nowej kon­strukcji politycznej. Było inaczej: to premier dopasowywał się do otoczenia. Legalizował się w elektoracie radiomaryjnym, ukła­dał z radykałami od Macierewicza, z frakcją Zbigniewa Ziobry, bez słowa sprzeciwu przełknął Marka Suskiego na czele swego gabi­netu politycznego. Choć trudno przecież o figurę bardziej ośmie­szającą jego aspiracje. Dawał wreszcie premier zadość pisowskim ortodoksjom - na przekór oczekującym rozluźnienia gorsetu ide­ologicznego, a nawet własnemu ojcu w sprawie uchodźców.
   Wiele więc wskazuje, że popularna opowieść o „delfinie pre­zesa” jest tylko medialną klechdą. Być może zresztą świadomie podsycaną przez otoczenie Jarosława Kaczyńskiego. Moderni­zacja kraju zostaje utożsamiona z modernizacją prawicy. Polska Kaczyńskiego stopniowo przechodzi w Polskę Morawieckiego.
   Wizerunkowy majstersztyk. Ale w świecie realnej polityki - raczej złudzenie i nonsens.

środa, 10 stycznia 2018

Kościół toruński i jego wyznawcy


„Słuchałem ojca Rydzyka i byłem upokorzony jego pychą” - mówił 20 lat temu prymas Józef Glemp. Dzisiaj nikt, kto dba o swą pozycję w polskim Kościele, nie odważyłby się na taką krytykę toruńskiego redemptorysty

Dominacja Tadeusza Rydzyka w polskim Kościele jest dziś oczy­wistością. Sprzyjający mu proboszczowie i za­konnicy to ogromna i zdyscyplinowana armia, nawet jeśli nie wszyscy domini­kanie czy jezuici kochają „ojca Tade­usza”, a niektórzy wręcz odważają się go krytykować. Sprzyjający Rydzykowi hierarchowie zdominowali polski Epi­skopat, choć (zapewne) nie stanowią w nim większości. Ostentacyjnie wy­chwalają przy każdej okazji toruńskiego redemptorystę, atakują zaś tych, którzy odważą się na jego krytykę.
   Natomiast przeciwnicy Radia Maryja w Episkopacie ostrożnie milczą. Nikt, kto pragnie zachować swoją pozycję w polskim Kościele, nie odważa się już na głośną krytykę Rydzyka.

wtorek, 9 stycznia 2018

Lista Rydzyka



Blisko 70 mln zł w rządowych grantach i dotacjach, do tego kilkudziesięciu ludzi w rządzie, parlamencie i państwowych spółkach. Tak zrasta się rodzina Radia Maryja i PiS

Michał Krzymowski

Klasztor redemptorystów w Toruniu, kilka lat temu. PiS jest jeszcze w opozycji i nie­wiele wskazuje na to, by miało się to szyb­ko zmienić. Ojciec dyrektor podejmuje skromnym obiadem dwójkę zaufanych posłów Prawa i Sprawiedliwości. Żali się na prezesa Kaczyńskiego i jego stosunek do rozgłośni: nieufność, brak szczerości, dystans. - On pod­chodzi do nas tak jak sprzątaczka, która zakłada gumową rę­kawiczkę przed wyczyszczeniem toalety - mówi.
   Dziś już takie słowa by nie padły. Spółki i fundacje związa­ne z ojcem Tadeuszem Rydzykiem w ciągu dwóch lat dostały od rządu PiS kilkadziesiąt milionów grantów i dotacji. Obłaskawia­ją redemptorystę ministerstwa, rządowe agencje, fundusze i pań­stwowe spółki. W zamian ich szefowie dostają polityczne wsparcie i czas antenowy.
   Gdy tylko któryś z ważnych polityków PiS popada w tarapaty lub potrzebuje uwiarygodnienia, założyciel Radia Maryja otwiera przed nim swoje podwoje. Kiedy wyborcy PiS nabierają wątpliwo­ści po lipcowych wetach, prezydent Andrzej Duda przyjmuje na rozmowie w pałacu ojca dyrektora. Gdy pojawiają się spekulacje dotyczące wymiany szefa MON, Antoni Macierewicz występuje w Telewizji Trwam. A Mateusz Morawiecki udaje się do Torunia następnego dnia po tym, jak zostaje wskaza­ny przez partię jako kandydat na premiera. W tym samym miejscu pożegnalnego wywia­du kilka dni wcześniej udzieliła Beata Szydło.
   Poza korzyściami politycznymi wizyta w toruńskim studiu to - tak po ludzku - tak­że zwykła przyjemność. Nie ma niewygod­nych pytań, nikt nie przerywa. Do studia dzwonią słuchacze z wyrazami poparcia, a po wywiadzie ojciec dyrektor podejmuje gości posiłkiem. Dla polityków PiS, przyzwyczajo­nych do nieprzyjemnych rozmów w TVN24, taki wersal to miła odmiana. Dla wyborców te wizyty to ważny sygnał: skoro polityk zo­stał zaproszony, nie atakuje się go, to znak, że wszystko jest po staremu.
   Niezwiązany z Toruniem polityk PiS mówi z podziwem: - Ojciec Rydzyk ma cechy wy­trawnego polityka. Jest bardzo pragmatycz­ny. Dziś może prezentować takie stanowisko, a jutro inne. W zależności od interesu. Do­brze analizuje sytuację, celnie interpretu­je wydarzenia, rozumie politykę. No i potrafi zabiegać o swoje. Ilekolwiek byśmy mu dali, zawsze narzeka, że mało, że biedni ludzie w datkach przynoszą więcej. Taka taktyka.

niedziela, 7 stycznia 2018

Dwóch ojców,Droga Rebelio!,Unabomber,Despacito



Dwóch ojców

Mateusz Morawiecki może odnieść sukces jako premier pod jednym warunkiem - Jarosław Ka­czyński musi go uznać za syna.
   Tu nie idzie o efektowny początek tekstu ani o tanią zło­śliwość. To diagnoza absolutnie poważna. Nadmierne psychologizowanie? Ależ skąd. W przypadku Kaczyńskiego i ustroju, jaki zbudował w Polsce w ostatnich dwóch latach, który z demokracją ma niewiele wspólnego, psychologizowanie błędem nie jest. Przeciwnie, brak psychologizowania skazuje całą analizę na porażkę. Przypominam, jak tłuma­czono zakończenie misji Beaty Szydło. Otóż odwoływano się niemal wyłącznie do psychologii - a to, że Kaczyński był na Szydło zły, a to, że był nią zawiedziony albo znudzony. W sy­stemach autorytarnych nastroje i kaprysy władcy mają moc sprawczą - stają się prawem lub decyzją. Nie będzie więc sukcesu Morawieckiego, jeśli Kaczyński będzie w nastro­ju złym, a w złym będzie prędzej czy później, chyba że usynowi Morawieckiego. Co miałoby to w praktyce oznaczać? Byłoby to ustanowienie między oboma panami więzi, dzię­ki której Kaczyński nie uznaje ewentualnego sukcesu Mo­rawieckiego za swój problem, ale za swoje zwycięstwo. Taką relację prezes PiS miał tylko z jednym politykiem - z włas­nym bratem. I była to jedyna relacja polityczna Kaczyńskie­go, której szybko nie zrujnowała zazdrość.

sobota, 6 stycznia 2018

Gen samozagłady



Lud polski nie chce wolności. Chce, żeby mu dano święty spokój. Żeby ktoś wreszcie brzemię wolności z ludu zdjął - mówi pisarz Andrzej Stasiuk

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

Wie pani, chyba kończy się nasza „przygoda z Za­chodem”. Wygląda na to, że ta niesio­na na sztandarach wolność to kolej­ny mit naszego bohaterskiego narodu
napisał mi w e-mailu Andrzej Sta­siuk, gdy poprosiłam go o wywiad. Postanawiamy więc rozmawiać o pol­skiej wolności.

NEWSWEEK: To co z tą wolnością?
ANDRZEJ STASIUK: No właśnie, co?
Śpiewamy na demonstracjach: „Wol­ność kocham i rozumiem, wolności od­dać nie umiem”.
- Ale elektorat, który decyduje o tym, co dzieje się w Polsce, zrzeka się tej wolności z wyjątkową pokorą. Daje łeb
w obrożę z łatwością i ochoczo. Mistrz mojej młodości Maciej Pietraho w swojej niezapomnianej pieśni „Zło­ty łańcuszek” śpiewał: „A jeśli masz przyjaciół, to pomyśl też o nich, że ju­tro sprzedadzą swą duszę za ogon”. I nie potrzeba do tego nawet wielkich zachęt, wystarczą obietnice, że oto bę­dziemy już po prostu mogli być tacy, jak chcemy. To znaczy tacy jak zwykle: swoi, na swoim, wyizolowani, w swej „chacie z kraja” i żeby „nam buty mo­gły śmierdzieć, jak śmierdziały przed stu laty”. To ostatnie to nie ja, tylko Tetmajer. Wiersz „Patryota”, rok 1898. Wiersz jakby napisany dzisiaj. Bardzo polecam. Lud polski nie chce wolno­ści. Chce, żeby mu dano święty spokój. Żeby ktoś wreszcie brzemię wolności z ludu zdjął.
Szczyciliśmy się bezkrwawo wywalczo­ną wolnością i nagle okazała się bezwartościowa?
- Wolność tak naprawdę jest okrop­na, trudna, kosztowna. Wolność to wy­bór, odpowiedzialność, lęk, niepewność. Może 25 lat wolności to wystarczająco dużo dla naszego bohaterskiego narodu? Naród postanowił od wolności odpocząć.
Nie dorośliśmy do niej?
- A może my w specyficzny sposób wo­limy żyć złudzeniami? Lubimy się sy­cić i pompować wielkimi słowami. Wolność, wolność, wolność... Polska wol­ność wyważyła bramy komunizmu, pol­ska wolność wysadziła stary porządek w powietrze. Zawsze byliśmy za wolnoś­cią. A gdzie tam! Gdy Solidarność obala­ła komunizm, to, cynicznie mówiąc, nie o wolność chodziło, tylko o kiełbasę. Od tego zaczął się nasz najsłynniejszy bunt minionego stulecia - od podwyżki cen kiełbasy. Znów mi się poeta przypomina, Rafał Wojaczek, i jego wstrząsająca fraza: „kiełbasa, nasza matka jadalna”. Potem intelektualne elity z dużych miast doro­biły do tego piękne ideolo. I przez ćwierć wieku z lepszym lub gorszym skutkiem ciągnęły ten oporny naród w stronę wol­ności, aż suweren się zaparł czterema ko­pytami i powiedział: dość. Powiedział: my chcemy kiełbasy, naszej polskiej matki ja­dalnej, oraz świętego spokoju.

piątek, 5 stycznia 2018

Armia śpiochów



Zbliża się nie kampania wyborcza, ale wojna totalna - alarmują analitycy internetu. Tylko w ciągu trzech tygodni listopada na Twitterze powstało 10 tys. kont udających prawdziwe.

Dobra, to odpalam bombę. 10 tys. uśpionych botów od 31 października ob­serwuje twitterowe konta wszystkich liderów opinii publicznej w Polsce. Wiecie, co to zna­czy? Że zaczęła się wyborcza wojna infor­macyjna w Polsce!” - napisała na wstępie swojej analizy Anna Mierzyńska, specja­listka od mediów społecznościowych, zajmująca się badaniem przekazu w in­ternecie. Boty to imitujące ruch prawdzi­wych użytkowników automaty, służące m.in. do rozpowszechniania spamu,
szkodliwych linków i dyskredytowa­nia polityków. Mierzyńska prześledziła ruchy na Twitterze z przypadkowych trzech tygodni listopada. Fikcyjne konta, na które trafiła, nie mają nawet zdjęć pro­filowych i żadnych danych o właścicielu. Milczą, nic nie wrzucają, choć z założe­nia Twitter służy przecież do wymiany myśli między użytkownikami. Z reguły są wyposażone w niewielką liczbę ob­serwujących, ale równocześnie to one śledzą dużą liczbę innych profili - do stu kilkudziesięciu kont osób publicznych - dziennikarzy i polityków. W tym Patryka Jakiego i Pawła Trzaskowskie­go, którzy akurat wtedy ujawnili swoje aspiracje do prezydentury w Warszawie.
Ale też konto Donalda Tuska i Grzego­rza Schetyny. Ten ostatni ma już zresztą od jakiegoś czasu armię milczących ob­serwatorów. Z analizy przeprowadzonej przez profil @SocialowaSowa, zajmują­cy się monitoringiem mediów, wynika, że spośród ponad 100 tys. obserwujących konto szefa Platformy prawie połowa (46 tys.) nigdy nie opublikowała żadne­go tweetu. Znaczna część (ponad 39 tys.) nie ma zdjęcia, a prawie wszystkie zosta­ły założone w tym roku. W przypadku kont Trzaskowskiego i Jakiego jest jesz­cze gorzej. Analizy ich profili wykazują, że tylko co dziesiąty z obserwujących je użytkowników internetu nie jest botem.

czwartek, 4 stycznia 2018

Zderzak Kaczyńskiego



Na końcu obranej przez Morawieckiego i PiS drogi znakiem naszej gospodarczej suwerenności będą znów - jak za czasów Gierka - polopiryna i polo cockta, podróbki światowych marek wypuszczane z państwowych fabryk

Sztandarem obozu rządzące­go dziś Polską stał się agre­sywny etatyzm. A piewcą tego etatyzmu jest Mateusz Morawiecki. Każdy dzień przynosi jego nowe deklaracje. Na spon­sorowanym przez spółki skarbu państwa kongresie biznesu zaprzyjaźnionego z władzą ogłasza, że „do organizacji ży­cia gospodarczego nie ma lepszego in­strumentu niż państwo”. Na Pomorskim Kongresie Obywatelskim przypomina, że „kapitał ma narodowość”. W expose zapewnia, że pod jego władzą „państwo wraca do gry na poważnie”.
   Występując już jako premier (z niegdy­siejszym wolnorynkowcem Jarosławem Gowinem u boku), Morawiecki zapowia­da, że za kilka lat Polacy będą kupować polskie lekarstwa, tak jak Niemcy nie­mieckie. Nawet się nie zająknie o tym, że Niemcy mają Bayera i inne firmy, które wydają miliardy euro na badania, wdro­żenia i produkcję nowoczesnych leków. Polskie państwo takich środków nie ma, więc Morawiecki inwestuje w symbol. Ogłasza rychłe powołanie państwowe­go Instytutu Biotechnologii Medycznej, który pozwoli „spolonizować leki”.
   Wygląda na to, że wcześniej czy póź­niej znakiem naszej gospodarczej su­werenności będą znów, jak za czasów Gierka, polopiryna i polo cockta - pod­róbki światowych marek wypuszczane z państwowych fabryk.

środa, 3 stycznia 2018

Na troski Czaskowski



Dla Rafała Trzaskowskiego przyszłoroczny bój o Warszawę będzie największym wyzwaniem w dotychczasowym życiu.

Ogłaszam start, bo inni już wystartowali. Koniec żartów, winter is coming - powiedział Trzaskowski, nawiązując angielskim zwrotem „zima nadchodzi” do słynne­go serialu „Gra o tron”. To brutalna saga o siedmiu rodzinach szlacheckich i ich jedynym celu - władzy. O tym - jak pisał jeden z recenzentów - kogo pozbawi się życia, kto poświęci wszystko, by za­siąść na tronie, a kto w imię honoru weź­mie sprawy w swoje ręce.
   Zwrot „zima nadchodzi” pada w mo­mentach, gdy nadciąga śmiertelne zagrożenie dla bohaterów serialu i ich świata.
- W tej chwili mamy w Polsce taką sy­tuację, jakby szaleniec biegał z brzytwą po ulicach, więc albo próbuje się sta­wić mu czoło, albo człowiek chowa się do piwnicy lub ucieka na działkę - mówi Rafał Trzaskowski. - PiS zawłaszczył już niemal całe państwo. Nie można oddać mu Warszawy. Jak widzę moje miasto, które miałoby się stawać ksenofobiczne, zamknięte, z ocenzurowaną kulturą, z zamkniętymi placami, to się we mnie krew burzy. Nie ma co się zastanawiać, teraz trzeba iść walczyć z PiS - dodaje. Dla 45-letniego Rafała Trzaskowskiego kandydowanie na prezydenta Warszawy po Hannie Gronkiewicz-Waltz to czas pierwszej w życiu prawdziwej politycz­nej próby, co sam przyznaje.

wtorek, 2 stycznia 2018

Jeszcze ogłoszę koniec władzy Kaczyńskiego



Na Facebooku piszę do PiS-owców. Zaczynam przyjaźnie: „Kochany elektoracie PiS” i dalej: „Czy nie wydaje się wam, że prezydent jednak łamie konstytucję?” - aktorka Joanna Szczepkowska, która w 1989 roku ogłosiła koniec komunizmu w Polsce, o tym, jak żyć w czasach PiS

Rozmawia Renata Kim

NEWSWEEK: Ogłosi pani koniec demokracji?
JOANNA SZCZEPKOWSKA: Można ogłosić, ale komu? Tym, któ­rzy to widzą, nie potrzeba ogłaszać. Ci, którzy wolą nie widzieć, nie wysłuchają. A ci, którzy tego nie widzą, powiedzą: wróg ojczy­zny. Tymczasem nie ma już trójpodziału władzy, a jedna partia przejęła kontrolę nawet nad sądami. Nie o taki ustrój walczyliśmy.
Szef MSWiA Mariusz Błaszczak widzi to inaczej: w Polsce dopiero teraz skończył się komunizm.
- Trzeba wyjątkowego cynizmu, żeby coś takiego powiedzieć po przejęciu sądów. Za komunizmu opozycja nie mogła istnieć. A po 1989 roku w Polsce był demokratyczny Sejm, w którym PiS przez wiele lat było legalną opozycją i na dobrych poselskich posadach jakoś nie brzydziło się tych „komunistycznych” pieniędzy.
Bardzo ostro odpisała pani na Facebooku ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi.
- A jak inaczej? Oni robią rewolucję, kompletną zmianę ustro­ju w kierunku wschodnich standardów. Nigdy nie powiedziała­bym tak do wyborców PiS, ale polityków nie ma co oszczędzać.
I nazywać ich policyjnymi pieskami? Trzeba Błaszczakowi pisać: „Jedyne, co umiesz, to łasić się i podawać łapę”? Trzeba go nazywać komunistycznym aparatczykiem?
- Umówmy się, że takie słowa są niczym w porównaniu ze słowa­mi, jakimi nazywana jest opozycja. Kiedy protestujemy na uli­cach, nie spieramy się o drobiazgi, tylko o to, czy w Polsce jest łamana konstytucja. Czy jesteśmy wyprowadzani z Unii, czy nie? Czy należymy jeszcze do Zachodu, czy już do Wschodu? Po­lityk, który temu hołduje, ciągnie Polskę w dół i jest szkodni­kiem. Trzeba to mówić wprost.
I z pełną odpowiedzialnością powtórzy pani, że PiS tworzy nową formę komunizmu?
- Tworzenie ustaw nocami, bez konsultacji i naprędce, zamy­kanie ust opozycji, zawłaszczanie przez jedną partię wszystkich instytucji i niszczenie trójpodziału władzy to jest nowa forma komunizmu. Oni używają określenia „totalna opozycja”. Czym w takim razie byli za PO? Czym jeśli nie totalną opozycją?
A kiedy pani się zorientowała, że to nie będzie zwyczajny rząd?
- Kiedy wbrew zapowiedziom wyborczym mianowano Macie­rewicza ministrem obrony i dano mu władzę nad wojskiem. Od tego momentu już widoczny był cynizm, jedynowładztwo Ka­czyńskiego. Od momentu nieopublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego zaczęło być oczywiste, że to jest po prostu de­montaż państwa. I że tak naprawdę społeczeństwo to nie bar­dzo obchodzi.
Dlaczego?
- Za czasów PRL ludzie też wypierali ze świadomości zniewole­nie, zadowalali się małą stabilizacją, aż przepaść między Polską a Zachodem stała się nie do zniesienia. Na razie społeczeństwo nie jest przejęte problemem demokracji, zwłaszcza jeśli dostaje rekompensaty, na przykład 500+.