sobota, 31 grudnia 2016

Polsce jest gorzej



Prof. Radosław Markowski, politolog, o polityce prywaty, czyli o tym, że nie warto dawać na autostrady, lepiej obywatelowi prosto do ręki

JACEK ŻAKOWSKI: - Panie profesorze kochany...
RADOSŁAW MARKOWSKI: - Już pan jest wykluczony.

To mi nasuwa pytanie, jak to się mogło stać, że przez jeden rok z prymusa demokratycznej transformacji staliśmy się wzorcowym osłem trojańskim autorytarnego populizmu w całej zachodniej wspólnocie?
Iluzje okazują się faktami.

Czyli?
Dzięki pluralizmowi świata nowych mediów dużo łatwiej niż wcześniej jest przekonać ludzi do rzeczy które słabo są osadzone w twardej rzeczywistości.

Na przykład?
Przekonanie społeczeństwa, że Polska jest w ruinie.

W badaniach tego nie ma.
Mogę panu wymieniać nazwiska publicystów, którzy to powtarzają.

Ale mało kto w to wierzy.
W świecie iluzji różni ludzie wierzą w różne głupstwa. One zle­wają się w potok, który teraz wylał pod postacią wiary, że w Polsce można było zrobić dużo więcej i że ćwierćwiecze wolności to wiel­ka porażka. Chociaż z twardych danych widać, że w porównaniu z innymi krajami regionu Polska pod każdym względem odniosła wielki sukces. Wzrost PKB, spadek korupcji, stan państwa, jakość edukacji nas pozytywnie wyróżnia. A ludzie kontrfaktycznie wie­rzą, że to wszystko są nasze porażki.

Zaraz, zaraz... Odczucie korupcji spadło. Mierzy się ją tylko, pytając o odczucie. Obywatele są zadowoleni, że korupcja jest mniejsza. I na pytanie, czy jesteś zadowolony ze swojej sytuacji, coraz częściej odpowiadają, że tak.
Ale wierzą, że kraj jest w ruinie. A wybory polityczne nie są zwią­zane z oceną własnej
sytuacji, tylko z wyobrażeniem sytuacji kra­ju. „Mnie jest lepiej, ale Polsce jest gorzej”.

piątek, 30 grudnia 2016

7 pytań na rok 2017



W   2017 r. nie będzie co prawda żad­nych wyborów, przynajmniej w normalnym trybie, ale będą w nim zachodzić polityczne proce­sy decydujące o roku następnym, kiedy to zostaną rozpisane wybory samorządowe - pierwsza wielka próba sił po wyborczym marato­nie w 2015 r. Na sukces lub porażkę zarówno władza, jak i opozycja zapracują sobie przez najbliższe 12 miesięcy Jakie zatem ważne wydarzenia mogą określić polską politykę? Poniżej przedstawiamy siedem kluczowych pytań.

   1 Czy PiS straci większość w Sejmie?
   Przy okazji ostatniego kryzysu parlamentarnego podobno wie­lu posłów PiS przyznawało nieoficjalnie (a niektórzy publicznie), że kierownictwo partii idzie zbyt ostrym kursem. Rzeczywiście, wielu z nich wyglądało na wystraszonych i zdezorientowanych. Gwałtowny społeczny opór, na jaki po raz pierwszy od zeszło­rocznego triumfu wyborczego natrafili, spowodował być może refleksję, że PiS nie będzie rządził wiecznie, a żyć potem trzeba. Zwłaszcza że nasilają się głosy opozycji, ale i demonstrantów, że tym razem pobłażania w rozliczaniu obozu IV RP nie będzie, że pojawią się akty oskarżenia i procesy sądowe.
   Trzeba pamiętać, że chociaż PiS poszedł sprytnie do wyborów jako jedna formacja, jest w istocie koalicją PiS, Solidarnej Pol­ski Zbigniewa Ziobry i Polski Razem Jarosława Gowina. Z tym ostatnim „antyPiS” wiąże pewne nadzieje. Od pewnego czasu wicepremier i minister nauki zgłasza, co prawda ostrożnie, roz­maite wątpliwości co do kilku ważnych punktów programu PiS, m.in. reformy emerytalnej, stosunku do przedsiębiorców, syste­mu podatkowego, nawet w kwestii Trybunału Konstytucyjnego. Także po wydarzeniach 16 grudnia mówił, że obie strony muszą wykonać „krok w tył”. W głośnym sporze ministra kultury Piotra Glińskiego z prorządową TVP sprzed kilku tygodni wziął stronę Glińskiego. Gowin ma w Sejmie - jak się mówi - około dziesięciu posłów i gdyby odeszli z klubu razem z liderem, PiS mogłoby stra­cić większość (dzisiaj to przewaga pięciu mandatów). Wciąż jest to mało prawdopodobne, ale Jarosław Kaczyński musi się z tym liczyć, skoro stale utrzymuje bliską łączność z klubem Kukiz’15 i traktuje tę formację jako strategiczną rezerwę.
   A jednak utrata samodzielnej większości (także w wyniku jakie­goś innego, nagle ujawnionego, konfliktu i rozłamu, np. w kwestii aborcji) byłaby dla PiS i całej sceny politycznej wielkim wstrząsem, także psychologicznym. PiS musiałby albo uzupełnić swój klub o kilku posłów Kukiza (w innej wersji wejść z Kukiz’ 15 w formalną koalicję), albo też pozostać w formule rządu mniejszościowego z korzystaniem z poparcia K’15. Byłaby to jakaś odmiana „paktu stabilizacyjnego” sprzed dziesięciu lat, który PiS tworzył wówczas z Samoobroną i LPR. Wtedy było to dla Kaczyńskiego przedsion­kiem piekła i doprowadziło jego rząd do upadku. Z kukizowcami mogłoby wyglądać podobnie, nawet jeśli na początku pozornie niewiele by się zmieniło. To jednak byłoby sztukowanie suwerena w miejsce jednej, namaszczonej przez patriotycznych wyborców, „świętej” formacji.
   Oczywiście Gowin, jeśli w ogóle, nie odejdzie bez politycznych profitów. Jego ambicje - jak mówią znajomi - sięgają premiero­stwa, na które w obecnym układzie, przy Kaczyńskim, nie ma szans i o tym wie. Pytanie, czy opozycja byłaby w stanie poświęcić się i oddać tak wiele dzisiejszemu wicepremierowi za to, że ten wraz z małą grupą odejdzie z obozu władzy? Ale bez tego rządy PiS przez najbliższe trzy lata są raczej gwarantowane.

czwartek, 29 grudnia 2016

Wice prezesa



„Wiem o tym, że będę musiał mieć następcę, i wiem, ile mam lat. To piękna wizja dla Szczecina" - odpowiadał w radiu 67-letni Jarosław Kaczyński na pytanie o to, czy jego następcą będzie Joachim Brudziński. Ten zaś, w tym samym Radiu Szczecin, odparł, że „Piękna wizja dla Szczecina to Jarosław Kaczyński premierem Polski", choć już wtedy szefową rządu była Beata Szydło. Czyli o tym, jak rośnie w siłę wiceprezes PiS Joachim Brudziński.

We wrześniowych wybo­rach władz partii Bru­dziński (w lutym skoń­czy 49 lat) do funkcji szefa komitetu wyko­nawczego, czyli dowodzącego partyj­nym aparatem, dorzucił stanowisko wiceprezesa. A nawet coś więcej. - Prezes publicznie nazwał Achima [jak mówią o nim w partii - red.] pierwszym wice­prezesem. Na jednym ze spotkań kie­rownictwa partii Kaczyński powiedział, że jak on złamie nogę, to za wszystko od­powiada Joachim - wspomina nasz roz­mówca z centrali partyjnej. Wcześniej nieformalnym zastępcą Kaczyńskiego był Adam Lipiński.

    Potrzebni posłuszni
    Rzeczniczka PiS Beata Mazurek uwa­ża, że awans Brudzińskiego był oczywi­stą oczywistością: - Przecież od wielu lat jest prawą ręką prezesa. To najważniej­sza osoba w otoczeniu Jarosława Kaczyń­skiego. Dowodem jego siły jest to, że nie poszedł do rządu, ale został w centrum dowodzenia. Arietta Brudzińska (żona) w wywiadzie dla „Wprost” ujawniła zresztą, że była to wspólna decyzja jej męża i Kaczyńskiego, pokazując mimo­chodem wagę polityczną Beaty Szydło.
    Polityk PiS mówi, że ministrowie wy­konują polecenia z centrali, bo mają re­alizować program partii: - To naturalne, że w hierarchii są elementem podrzęd­nym, również wobec Achima.
    Promocja Brudzińskiego nie może dziwić. Prezes nie potrzebuje w naj­bliższym otoczeniu intelektualistów i doradców. Ma złe doświadczenia z poprzednimi wiceprezesami - Lu­dwikiem Dornem, Pawłem Zalewskim, Kazimierzem Ujazdowskim czy Mar­kiem Jurkiem, których uważa za rozdyskutowane towarzystwo, które o mało nie rozsadziło mu partii. I wszyscy - z punktu widzenia Kaczyńskiego - zdradzili. W obecnym PiS potrzebni są posłuszni oficerowie, a jeśli przy tym są sprawni i bezwzględni, to mogą zajść bardzo wysoko.

środa, 28 grudnia 2016

Kod Władka



Władysław Frasyniuk zostawał liderem zmian, po czym wycofywał się w cień. Czy teraz znów kolej na niego?

W lutym 1989 r. przy Okrągłym Stole siedział po lewej stronie Lecha Wałę­sy (po prawicy Tadeusz Mazowiecki, za kilka miesięcy pierwszy niekomu­nistyczny premier powojennej Polski). Wydawało się, że to on po Lechu przej­mie władzę w Solidarności. W sierpniu 1980 r. był kierowcą we wrocławskim MPK, potem przywódcą milionowej Solidarności na Dolnym Śląsku, w stanie wojen­nym jedną z legend podziemia, wreszcie wiceprzewodniczą­cym i przewodniczącym Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Dziś jest uczestnikiem manifestacji KOD. I jednym z najpoważ­niejszych kandydatów na lidera ruchu oporu wobec Jarosława Kaczyńskiego i PiS.

   To mądrzejszych nie było?
   Kiedy zostawał przewodniczącym Zarządu Regionu Soli­darności we Wrocławiu miał 26 lat. Wcześniej był rzecznikiem związku. - Od początku miał cechy przywódcze, był dynamicz­ny, więc kiedy w regionie doszło do kryzysu kierownictwa, objął władzę. Jedną z pierwszych jego decyzji było powołanie Ośrodka Badań Społeczno-Zawodowych. Uważał, że Solidarność takiego zaplecza potrzebuje - mówi prof. Włodzimierz Suleja, historyk, autor książek o dolnośląskiej Solidarności, przez kilkanaście lat dyrektor oddziału IPN we Wrocławiu.
   Kiedy powiedział ojcu, że został przewodniczącym, usłyszał: „To nikogo mądrzejszego nie mieli?”. Zapamiętał to na całe życie.
   W grudniu 1981 r. dał zgodę na akcję, która przeszła do historii i do filmu. Józef Pinior, Piotr Bednarz i Stanisław Huskowski - tuż przed tym, nim pieniądze zajęła służba bezpieczeństwa - wy­płacili 80 min zł z konta związku i przekazali wrocławskiej kurii. Bezpieka oszalała z wściekłości. Po latach Waldemar Krzystek nakręcił o tym film „80 milionów”.
   13 grudnia uniknął internowania, bo wyjechał z Gdańska, zanim milicja otoczyła hotel, w którym nocowali wszyscy naj­ważniejsi w związku. Ostrzeżony przez kolejarzy, że SB czeka już na niego na dworcu we Wrocławiu, wyskoczył z pociągu wcze­śniej. Ukrywał się. Zszedł do podziemia.

piątek, 23 grudnia 2016

Wiara, nadzieja, siła, Abecadło,Prawo grawitacji i Gorzki opłatek



Wiara, nadzieja, siła

Demokratyczna, obywatelska, otwarta, tolerancyjna i mądra Polska przetrwa jedynie wtedy, gdy Po­lacy nie zapomną, że jej przetrwanie zależy tylko od nich. Bezradność i poczucie beznadziei, odczuwane przez obywateli, to najwięksi sojusznicy obecnej władzy.
   Przed napisaniem tego tekstu sięgnąłem do tego, co pisałem tu rok temu, by uniknąć kalek i powtórzeń. Tytuł tekstu sprzed roku: „Źle się dzieje w państwie polskim”. I jak tu uniknąć dziś powtórzeń? Może tylko rozszerzając litanię wydarzeń zasmu­cających. W minionym roku populiści uczynili wielkie szkody w państwie polskim, ale rozpoczęli też triumfalny marsz na Zachód. Brexit oznaczał zachwianie Unii Europejskiej, a zwy­cięstwo Trumpa może już za chwilę zachwiać światem nawet bardziej niż Ameryką. Demokratyczni przywódcy tego świata pokazali swą dojmującą niemoc - w obronie przed populista­mi i w obronie przed autokratami. Człowiekiem roku magazy­nu „Time” został Donald Trump, ale być może powinien nim zostać Władimir Putin. Najpierw pomógł zwolennikom Brexitu, potem za pomocą operacji bardziej wyrafinowanej niż przeprowadzane niegdyś przez KGB wpłynął na wynik wy­borów w Ameryce. A po drodze pomógł w rzezi Aleppo, którą świat długo traktował tak, jakby była tragedią mniej więcej tej miary co rozwód Angeliny i Brada.
   No dobrze, ale ten tekst wymaga jakiegoś kontrapunk­tu. W końcu przynajmniej od roku zamęczam tu państwa mrocznymi analizami wydarzeń smutnych i groźnych. To może tak, dla odmiany, optymistycznie?
   W minionym roku zobaczyliśmy w Polsce piękne twa­rze ludzi godnych, przyzwoitych i odważnych. Tych, którzy uznali, że Polska, nasza demokracja i zwykła moralność wy­magają, by zachować się po prostu porządnie, by nie ulegać machinie zła. Miałem, tak jak pewnie większość z Państwa, okazję poznać ich osobiście, na ulicach tak wielu polskich miast. Dla dziennikarza był to wspaniały prezent. Zwykle bowiem komentator tylko wyobraża sobie swoich czytelni­ków. A tu nagle (dziękuję, partio rządząca!) pojawiło się wie­le okazji, by ich spotkać i z nimi porozmawiać. Naprawdę podtrzymujące na duchu jest to, jak wielu ludzi w Polsce my­śli o naszym państwie poważnie, jak liczni uważają za bez­dyskusyjną wartość normalną demokrację - taką, w której władza nie może wszystkiego i w której prawa mniejszości są respektowane. Za taką wartość, która wymaga starań, za­biegów, gestów, czynów, a przynajmniej powstrzymywania się od flirtu ze złem.

czwartek, 22 grudnia 2016

Piniorgate



Czy szlachetny opozycjonista może być łapówkarzem? Oczywiście może, bo z ludźmi bywa różnie. A konkretnie, czy Józef Pinior jest łapówkarzem? To mało prawdopodobne, orzekł sąd i wypuścił go na wolność.

Cała ta historia przypomina powtórkę z hi­storii. O szóstej rano po Piniora przyszli agenci CBA. W scenariuszu mały retusz, po Barbarę Blidę o szóstej rano przyszli funkcjonariusze ABW. I tu, i tam chodziło o znane osoby, cieszące się autorytetem i uważane za uczciwe. I tu, i tam czekały w gotowo­ści kamery. I tu, i tam powodem operacji była rzeko­ma korupcja.
   Spektakularne zatrzymanie Józefa Piniora, byłego europosła (z listy SDPL) i byłego senatora (z listy PO), jednego z najbardziej zasłużonych działaczy opozycji w czasach PRL, było wielkim zaskoczeniem. - Każdy, ale nie Józek-tak zareagowali prawie wszyscy jego przy­jaciele z dawnych lat.
   Poręczenia za Piniora złożyli m.in.: Władysław Frasyniuk, Karol Modzelewski, Henryk Wujec, Danuta Kuroń, Krystyna Stachowiak, Jan Lityński, Janusz Pałubicki, a nawet wrocławski senator z ramienia PiS Jarosław Obremski, z którym Pinior przegrał rywalizację w ostat­nich wyborach. Jedynie dawny lider Solidarności Wal­czącej Kornel Morawiecki odciął się od kolegi z opozycji i oświadczył, że nie wyobraża sobie, aby zarzuty stawiane przez prokuraturę były nieprawdziwe.

środa, 21 grudnia 2016

8.41



Zegarki ofiar katastrofy smoleńskiej zatrzymały się na godz. 8.41. Przez sześć lat od tamtej chwili politycy zrobili wszystko, żeby zegarki rodzin tragicznie zmarłych również zatrzymały się na tej godzinie.

Sekwencja odnajdywania ciał katastrofy smoleńskiej zajmuje spory rozdział akt sprawy Ale można ją zsyntetyzować do teorii chaosu. Nawet jeśli pasażerowie lotu zajmowali miejsca koło swoich przyjaciół i znajomych, to po godz. 8.41 nic już nie było na swoim miejscu. Zwłaszcza że przez kabinę przeleciał ciągle pracujący element jed­nego z silników. A kadłub niczym gigantyczna betoniarka kręcił w powietrzu młynka, a następnie z liczoną w wielu tonach siłą uderzył o ziemię.
   Ci, którzy polecieli do Moskwy na identyfikację ciał swoich bliskich, pamiętają, że tam jeszcze dało się poczuć atmosferę tego wymieszania. Ludzie padali sobie w ramiona, nie patrząc, z jakiej ktoś był partii, jakie miał poglądy. Na pokładzie był pe­łen przekrój sceny politycznej. Wtedy jeszcze bliscy zmarłych wzajemnie się nie obrażali i nie ranili. Dziś trudno ustalić, ile to trwało i kto pierwszy zaczął.
   Podziały zeszły nawet na poszczególne rodziny. W., syn, jest związany ze środowiskiem Platformy Obywatelskiej. Jego ojciec twierdzi, że w Smoleńsku był zamach. Niewiele ze sobą rozma­wiają. Najmniej o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia. Mama Z., wdowy smoleńskiej, jest zagorzałą zwolenniczką PiS. Do córki dzwoni rzadko, bo politycznie są po dwóch stronach barykady. Kiedy się dowiedziała, że zięć miał z tyłu czaszki dziurę, nie mo­gła się powstrzymać. Zadzwoniła, żeby powiedzieć, że jednak dobijali. W rodzinie R. wszystko, co związane ze Smoleńskiem, jest wspólnie dyskutowane, a następnie wypracowuje się jedno stanowisko. Tak podjęto decyzję o przeniesieniu ciała ojca z grobu na Powązkach na mały wiejski cmentarz. Nie wytrzymali wycie­czek i komentarzy obcych ludzi, którzy nie rozumieli, że cmentarz to nie wystawa. Grób stoi pusty, ale ciągle podpisany, no i w Alei Zasłużonych. Taki kompromis, żeby nikogo nie urazić, a jednocześnie zachować intymność i spokój żałoby. Na ten pusty grób też czasem chodzą. Trzeba sprzątać znicze i kwiaty. Ludzie dużo ich przynoszą. Na początku rodziny ustaliły, że nagrobki będą w jed­nakowej stylistyce. Potem na niektórych zaczęło przybywać złota. Nawet w tak prostej kwestii nie udało się osiągnąć porozumienia.

wtorek, 20 grudnia 2016

Celebryta sybaryta



Jeden, dwa wiersze dziennie. Medytacja. Czystek, korzeń karczocha oraz kąpiel w jeziorze. Janusz Palikot jest na politycznym odwyku i wraca do biznesu; w nowym wcieleniu będzie piwowarem. Do polityki też pewnie wróci, ale jeszcze nie teraz

Michał Krzymowski

Sierpniowe grzybobranie. Siwa plereza wyrasta spod kaszkietu i swobodnie opada na kark. Broda długa i gęsta, jak u świętego Mikołaja. Na nosie okulary, w dłoni dorodny prawdziwek. Na profi­lu Palikota na Instagramie ktoś nie dowierza: „To pan, panie Januszu?”.
Chyba on - obstawia były współpracow­nik. - Kilka miesięcy temu wpadłem na niego przypadkiem na mieście. Był mocno zarośnięty, ledwo go poznałem. Gdyby nie dobrze skrojony garnitur i drogie buty, powiedziałbym, że to hipster albo nurek śmietnikowy.
   Znajomy kręci głową: - Nie, nie. Tam, na zdjęciu, to Janusz Opryński, reżyser teatralny i jego przyjaciel. Palikot otacza się dziś ludźmi sztuki, dawnymi znajomymi z biznesu, myślicielami. Polityka? Już nie. Odbił od niej.

PAN KLEKS NA DNIE SŁOIKA
Listopad 2016 roku, w hotelu Lublinianka w Lublinie obraduje rada polityczna Twojego Ruchu. Ci, którzy przyjechali, to naj­wierniejsi z wiernych, weterani zakochani w liderze. Posiedze­nie bardziej przypomina spotkanie towarzyskie niż polityczną naradę: jest piwo, włoskie jedzenie, wszyscy są ze sobą na „ty”. Ale gdy na mównicę wchodzi przewodniczący z lekko przy­strzyżonym zarostem, sala zamiera w nadziei. Może to już? Czy Janusz wreszcie da sygnał?
   Nie, jeszcze nie. Przewodniczący szybko studzi oczekiwania: - To nie czas na nasz powrót. A kiedy? Może za trzy lata, może za siedem.
   Kto prześledzi portale społecznościowe, ten szybko się zo­rientuje, że Janusz Palikot od kilkunastu miesięcy zanurza się we własnym, odrębnym świecie. 29 sierpnia przewodniczący wyjawia na blogu plany na najbliższe lata: „Moje czytanie polega na tym, że pracuję nad jednym, dwoma wierszami dziennie. Je­śli trzeba, sięgam po mitologię grecką, Biblię, czasem teksty fi­lozoficzne, różne encyklopedie, teorie symbolu czy przewodniki po kabale. Taka lektura ma więc bardziej charakter medytacyjny niż filologiczny. Po skończeniu Kawafisa stanąłem przed pyta­niem: co dalej? kto teraz? Brałem pod uwagę Hölderlina, poe­tę filozofów, Rilkego czy też Miłosza. Zdecydowałem się na tego ostatniego, choć ostatecznie przesądziła sprawa związków z Suwalszczyzną, tak przeze mnie ukochaną. Przede mną więc parę lat z Miłoszem”.
   Gdy kończą się wakacje, ogłasza: „Stało się. Czystek, liście bia­łej morwy, korzeń karczocha zastąpiły mi herbatę. Całkowicie”.
   W październiku rozważa o wyższości Pana Kleksa nad Harrym Potterem: „Już tylko pompka do powiększania siebie, któ­rej trzeba użyć rano (bo w nocy Pan Kleks się kurczy) wystarczy, gdyż niczego tak wielowymiarowego psychologicznie, metafi­zycznie i epistemologiczne nie ma w Harrym. Albo Pan Kleks śpiący na dnie słoika w szufladzie w kuchni! Genialne”.
   A w listopadzie zagłębia się w sekretny świat roślin: „Dzięki kooperacji z grzybniami drzewa tworzą coś w rodzaju systemu komunikacji, informacji i odpowiednich reakcji na problemy poszczególnych gatunków. Oto drzewo, które straciło liście, żyje dziesiątki lat, bo inne drzewa pompują w jego system cu­kier i co trzeba”.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Filozof w czasach marności



Jak żyć, gdy wszystko wokół się wali? Nie karmić się złudzeniami i dbać o drobne przyjemności

Rafał Kalukin

Widział pan te kobiety w hawajskich strojach, które w Białymstoku plą­sały na cześć wiceministra spraw wewnętrznych? Coś niewiary­godnego! - profesor wydaje się autentycznie poruszony scen­ką, która od kilku dni robi karie­rę w mediach społecznościowych. Dodaje: - To coś więcej niż absurd. Mnie to wcale nie śmieszy. Może się pan zdziwi, ale wczoraj przez dwie godziny przewracałem się z boku na bok; a zazwyczaj nie miewam kłopotów ze snem. Tak mnie to wytrą­ciło z równowagi. Poczułem dotyk szaleństwa, które ogarnęło mój kraj.

Intelektualista osobny. Swoją autobiografię sprzed ośmiu lat zatytułował „Nieco z boku”, co jest wyjątkowo trafnym skrótem. Nie odwracał się nigdy od życia publicznego - ale jeśli podążało ono przez ostatnie pół wieku środkiem ulicy, to profesor przeważnie maszerował wtedy po krawężniku. Stam­tąd zawsze było więcej widać i przede wszystkim można było uciec przed presją zbiorowości.
   W biografii nawet śladu flirtu z komuną. Twierdził, że za­wdzięczał to wychowaniu. Inteligenckiej rodzinie z tradycjami nie przydarzyła się ani jedna czerwona owca, „nawet komuni­stycznego paluszka”. Nie było więc pokusy wchodzenia w dwu­znaczne układy. Nie zachwycał się młodym Marksem i obojętni mu byli rewizjoniści, co w latach 60. na Uniwersytecie Warszaw­skim było ekstrawagancją. Zwłaszcza gdy pobierało się nauki u Leszka Kołakowskiego oraz balowało z Adamem Michnikiem i resztą „komandosów”.
   Przez pół wieku były raptem dwa momenty, kiedy przekro­czył granicę uczestnictwa w bezpośredniej polityce. W marcu 1968 roku, gdy po aresztowaniu liderów studenckiego bun­tu 24-letni asystent Marcin Król sam angażuje się w protest: pracuje nad rezolucjami, wchodzi w skład studenckiej delegacji. Zapłaci cenę trzech miesięcy więzienia.
   I w 1989 roku, kiedy uczestniczy w rozmowach Okrągłego Sto­łu. Po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego mógł zostać szefem telewizji publicznej bądź naczelnym rządowej wtedy „Rzeczpospolitej”. Odmówił.
   A co pomiędzy? Pisał: „Od Marca do Okrągłego Stołu, a zatem przez ponad 20 lat, zawsze byłem w jakiejś formie w opozycji. I chociaż wiele z tych działań opozycyjnych dzisiaj oceniam jako mało poważne, wiele innych po prostu jako nudne, a jeszcze inne - daremne, to w sumie nie narzekam”.

Był pan już kiedyś aż takim pesymistą, jak teraz?
   - Nigdy. Nie pamiętam aż tak bezdennego poczucia obrzydliwości.
Nawet za komuny?
   - Teraz jest gorzej. Bo komunizm sam w sobie był idiotyczny. Nie byłem w stanie wysłuchać choćby jednego komunistyczne­go przemówienia. Było mi więc wszystko jedno, co oni wyga­dywali. Byli dla mnie obcy. Ten kraj nie był wtedy mój, a teraz jest. To zresztą nasza wina, że dopuściliśmy zło pod postaciami półniewinnymi: kłamstwa, pogardy, mowy nienawiści.
   Świadomie?
   - Nie, przez bierność, nieuctwo i lenistwo. Liberalizm nas roz­leniwił. Intelektualiści przestali czytać znaki czasu. A diabeł jest cwany. Nie kłuje rogami i nie polewa smołą piekielną. Przycho­dzi pod różnymi postaciami. Poseł Piotrowicz, który mówi z try­buny sejmowej: „Precz z komuną!”, to jest właśnie wcielone zło. Tak samo jak w Anglii złem jest Nigel Farage, którego kiedyś uważano za postać śmieszną. Moim zdaniem, i mówię serio, on jest wysłannikiem diabla.
   A Trump?
   - Nie, on nie. Jest tylko narzędziem. Diabeł nie wybiera idiotów.
   Po namyśle: - W Polsce największym złem jest jednak Kościół hierarchiczny. Stał się - i mówię to z pełną odpowiedzialnością człowieka wierzącego - wcieleniem diabła. Absolutna odmo­wa zajęcia stanowiska moralnego w jakiejkolwiek sprawie poza sprawą seksu jest bowiem czystym złem. „Czymże jest prawda?” - pytał Piłat.

niedziela, 18 grudnia 2016

Kłamstwo+,Felieton dla Rafała,Tak uwodzą populiści.,Na legalu,Siła zdziwionych i Dlaczego warto manifestować



Kłamstwo+

Fundamentem III RP były kompromis z 1989 roku i konstytucja z roku 1997. Fundamentem obecnej władzy jest kłamstwo.
   Właściwie powinniśmy podziękować za prokuratora Piotro­wicza, bo stanowi on cudowną ilustrację istoty obecnej władzy. „Ambitny pracowity i wydajny” w dziele umacniania władzy ludowej, równie ambitny i wydajny jest w dziele jej przywra­cania. Służy tej samej idei co 35 lat temu. Jako reprezentant „starej dobrej szkoły”, tak jak wtedy, tylko na nieporównanie większa skalę, jest „twarzą przywracania ładu konstytucyj­nego”. Jego przeszłość dla obecnej władzy ludowej nie tylko nie jest problemem - jest atutem. Połamany kręgosłup, pla­ma w życiorysie - zrobi wszystko. Jest kłamcą - ale dlaczegóż miałoby to być problemem dla władzy na kłamstwie opartej?
   Kłamstwo jest częścią polityki, ale w wypadku PiS ma cha­rakter założycielski i fundamentalny. To nie jest jakaś pół­prawda, to nie jest kłamstwo banalne, sprytne czy nawet wyrafinowane. Nie jest ucieczką przed trudnym pytaniem, wy­biegiem, a nawet wyłącznie formą manipulacji. Jest absolutne. I ma charakter tożsamościowy, tak jak dwa hasła, które utoro­wały PiS drogę do władzy - „zamach w Smoleńsku” i „Polska w ruinie”. Gdy Jarosław Kaczyński mówi, że prawda o Smo­leńsku zwycięży idzie mu o przystawienie państwowej pie­czątki do smoleńskiego kłamstwa. Gdy zarzuty o współudział w zamachu przypisuje się Tuskowi czy Komorowskiemu, nie idzie o ich zdezawuowanie, ale o zadekretowanie kłamstwa. Gdy okazuje się, że Wałęsa był zdrajcą, nie idzie o rewizję hi­storii, ale apoteozę kłamstwa. Podobnie jak wtedy, gdy pa­triotyzmu odmawia się Bartoszewskiemu, a ucieleśnieniem patrioty zostaje mordujący cywilów (a i tak bywało) „wyklęty”.
   Tu nie idzie o jedno, drugie czy trzecie kłamstwo, które - jak pokazują ostatnie lata - przez dużą część elektoratu PiS ku­powane są gładko. Tu mamy do czynienia z orgią kłamstwa, w którym przedstawiciele obecnej władzy nurzają się i któ­rym się napawają. Bo trudno powiedzieć, czy większą drwi­ną z Polaków jest przedwyborcze twierdzenie Andrzeja Dudy, że rolą prezydenta nie jest podpisywanie wszelkich ustaw, czy jego zapewnienie, że jest niezłomny, czy też obietnica, że bę­dzie budował wspólnotę. Czy większym szyderstwem jest de­klaracja Kaczyńskiego, że nie będzie zemsty, czy deklaracja pani Szydło, że PiS będzie słuchało Polaków.

sobota, 17 grudnia 2016

Jak zostałem wrogiem publicznym



W Polsce nastał czas polowań z nagonką na osoby niepoprawne politycznie - uważa Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, członek zarządu partii Nowoczesna

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

Newsweek: Boi się pan skoku PiS na samorządy?
Wadim Tyszkiewicz: Tak. Z jakiegoś powodu poseł Kaczyński ubezwłasno­wolnił Trybunał Konstytucyjny. Konsty­tucja chroniła przed dyktaturą. Teraz już nie chroni. Gdy zastanawiam się, czym Kaczyński różni się od Trumpa, docho­dzę do wniosku, że Trump ma wszystko i nic do stracenia, a Kaczyński nie ma nic i też nic do stracenia.
Co to oznacza?
- Że nic go nie powstrzyma w drodze do osiągnięcia celu, jakim jest władza abso­lutna. Ma już Sejm, Senat, prezydenta, rząd, armię, zdemolowany Trybunał i do pełni szczęścia brakuje mu tylko samo­rządów, które są niezwykle łakomym ką­skiem.
Dlaczego łakomym?
- Bo to stanowiska do rozdania i pie­niądze do przejęcia. W Polsce jest bli­sko 2,5 tys. gmin. Nawet w najmniejszej z nich oprócz wójta jest sekretarz, są kie­rownicy wydziałów, sekretarki... Tysią­ce miejsc do obsadzenia swoimi ludźmi. Gdy są to członkowie partii, to ta partia potwornie rośnie w siłę. Dziś zdecydo­wana większość wójtów, burmistrzów i prezydentów to osoby bezpartyjne, ale wystarczy wprowadzić kadencyjność, która zadziała wstecz, i wszyscy dobrzy gospodarze, ludzie z dorobkiem, zo­staną w kolejnych wyborach wyelimi­nowani, robiąc miejsce dla partyjnych nominatów.
PiS wyczyści samorządy?
- Dla swoich ludzi, i je upartyjni. To ma­rzenie o nowej PZPR. Kaczyński, cokol­wiek by o nim powiedzieć, to przebiegły i niegłupi strateg. Wie, że samorząd da mu władzę nad ludźmi w terenie.           
I pieniądze?
- I pieniądze. Tu największą poku­są są sejmiki, bo tam dzieli się fundu­sze unijne, a w sejmikach PiS poniosło w ostatnich wyborach sromotną poraż­kę. Dlatego na razie PiS poprzez swoich wojewodów próbuje pozbawiać samo­rządy wpływu w regionie. To już się dzie­je, na naszych oczach, chociaż po cichu.
W jaki sposób?
- Wojewoda jest z nadania politycz­nego, podlega ministrowi spraw we­wnętrznych i kawałek po kawałku zwiększa się jego kompetencje kosztem urzędów marszałkowskich. Właśnie do wojewody przeszły ośrodki doradztwa rolniczego i melioracje, którymi zawsze zajmowały się urzędy marszałkowskie. Teraz słyszymy, że lada moment będą przejęte Regionalne Izby Obrachunko­we, czyli organy kontrolujące działal­ność władz lokalnych, i Samorządowe Kolegia Odwoławcze, rozstrzygające sprawy między mieszkańcami a władza­mi samorządowymi. Jeśli to się stanie, organ polityczny dostanie narzędzie do podejmowania decyzji przeciwko nie swoim wójtom, burmistrzom i pre­zydentom. Oskarżenie ze strony nie­zadowolonego mieszkańca zawsze się przecież znajdzie.
Ma pan już u siebie CBA?
- Jeszcze nie. Od kiedy zostałem pre­zydentem Nowej Soli, czyli od 14 lat, nigdy nie było u mnie służb, ale teraz wszystko jest możliwe. Wiele moich ko­leżanek i kolegów prezydentów już wy­dzieliło w swoich urzędach specjalne pokoje dla panów z CBA. Ja ostatnio na­rozrabiałem, więc chyba powinienem się spodziewać wizyty smutnych panów o szóstej rano.

piątek, 16 grudnia 2016

Wyziewy z fabryki mitów



Historycy nie chcą pracować w „fabryce narodowej wyobraźni" nie chcą fałszowania i banalizacji przeszłości.

Ulubione narzędzie obecnej władzy, polityka historyczna, służy ukazaniu rządzących jako jedynych obrońców polskości. W ich mito­logicznych opowieściach, np. o żołnierzach wyklętych czy Lechu Kaczyńskim, co smoka komunizmu pokonał, przeszłość zostaje nie­rozerwalnie złączona z teraźniejszością. To, co było wczoraj, uprawomocnia to, co jest dziś. By przeszłość była w ten sposób użyteczna, musi zostać poddana rewizji, na nowo wynaleziona. Ten instrumentalizm jest maskowany zwrotami o „przywra­caniu godności”, „walce z pedagogiką wstydu”, konieczności pamiętania o „tych, których zdradzono o świcie”.
   Na politykę historyczną składają się wypowiedzi polityków, teksty publicystów, państwowa celebra rocznic i bohaterów, dotacje na „słuszne” badania i likwidowanie „niesłusznych” wydawnictw jak Pamięć.pl. Kształtują ją prawicowe media, publiczna telewizja, państwowe instytucje, programy szkolne. Jesteśmy świadkami intensywnego fabrykowania nowej prze­szłości. Na czym polega obróbka i skrawanie narodowych dzie­jów? Warto przyjrzeć się pracującej pełną parą fabryce mitów.

czwartek, 15 grudnia 2016

Malkontent w rządzie



Liczył na posadę szefa rządu, ale został wicepremierem. Chciał odpowiadać za politykę gospodarczą - nie ma na nią wpływu.  Gdy „dobra zmiana” podniosła rękę na jego żonę i przyjaciół, Piotr Gliński zaprotestował.
I znów przegrał

Michał Krzymowski

U biegła niedziela, gmach TVP. Wicepre­mier w oczekiwaniu na zaproszenie do studia ogląda wieczorne wydanie „Wia­domości” poświęcone organizacjom po­zarządowym. W materiale jest mowa między innymi o Pracowni Badań i Inno­wacji Społecznych „Stocznia”, która do­stała 50 tys. zł od jego resortu. W radzie tej organizacji zasiada jego żona Renata Koźlicka-Glińska. Kilkanaście minut później, już na wizji, wicepremier zwróci się do dziennikarza prowadzące­go rozmowę: - Pana pytania powinni badać studenci dziennikar­stwa jako propagandowe. To jest jakiś koszmar, dom wariatów! Państwo żeście oszaleli!

WICEPREMIER? NIE WIEM, CO ON ROBI
Szarżę w obronie trzeciego sektora trudno uznać za zwycię­stwo Piotra Glińskiego. Politycy Prawa i Sprawiedliwości szyb­ko się od niego odcięli, a szef TVP Jacek Kurski ogłosił w portalu wPolityce.pl, że odbył dobrą rozmowę z wicepremierem i uwa­ża sprawę za zamkniętą. Po czym podziękował swoim dziennika­rzom za „ważne i dobrze udokumentowane materiały dotyczące powiązań sektora organizacji pozarządowych”. Mimo telewizyj­nego występu Piotra Glińskiego i jego przeprosin skierowanych do działaczy pozarządowych krucjata przeciw NGO-som trwa w najlepsze.
   - Wyobraża pan sobie, że TVP zaprasza do studia Antoniego Macierewicza i na chwilę przed jego występem puszcza mate­riał uderzający w niego i jego rodzinę? Przecież to upokorzenie, a Kurski wiedział i o materiale „Wiadomości”, i o zaproszeniu pro­fesora. Gliński formalnie jest wicepremierem, ale w rzeczywisto­ści nikt się z nim nie liczy Nawet szef telewizji - mówi poseł PiS.
   Jeden z ministrów: - Gliński miał odpowiadać za gospodarkę, a dziś nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. Choć jest mini­strem kultury, to stracił jakikolwiek wpływ na media publiczne. Po roku pracy jego resort nie miał ani jednej ukończonej ustawy [ministerstwo chwali się przeprowadzeniem trzech nowelizacji, ale w rzeczywistości to tylko dostosowanie polskich przepisów do prawa unijnego - przyp. red.]. Nie wiem, co on właściwie robi.
   W biurze partii przy Nowogrodzkiej panuje przekonanie, że w sprawie trzeciego sektora wicepremiera poniosły emocje, bo sprawa dotyczyła jego żony i znajomych (państwo Glińscy od lat przyjaźnią się z szefem „Stoczni” Jakubem Wygnańskim). A przecież profesor już kiedyś przyznał półżartem w wywiadzie dla „Polityki”, że boi się tylko Boga i żony.
   Czy Jarosław Kaczyński przejął się tą awanturą? - Nie. Na­czelnik siedzi na Żoliborzu złożony chorobą i nawet nie spot­kał się z profesorem. Uważa, że Gliński popełnił polityczny błąd i tyle - twierdzi polityk związany z Nowogrodzką.

środa, 14 grudnia 2016

Cichy cień



Witold Olech pracował dla Zbigniewa Ziobry i Andrzeja Dudy, a dziś jest głównym doradcą premier Beaty Szydło. Choć jego nazwisko prawie nikomu nic nie mówi, to znaczy coraz więcej.

Anna Dąbrowska

Szeregowi posłowie PiS pytani o Witolda Olecha (rocznik 1973) zastygają w zamyśleniu i odpo­wiadają pytaniem: a kim on jest? Tylko ci dobrze zorientowani w kuluarowym życiu Kancelarii Premie­ra mówią więcej i podkreślają, że Olech jest ważny w otoczeniu premier Szydło. Od trzech miesięcy jest jej głównym do­radcą. Czym konkretnie się zajmuje?
O tym na stronach KPRM ani słowa.
   Olech, zajmujący gabinet vis-a-vis rzecz­nika rządu Rafała Bochenka i obok Elżbie­ty Witek, szefowej gabinetu politycznego premier, jest jedną z kluczowych postaci.
- Dołączył do zespołu, bo brakowało nam kogoś, kto potrafi analizować nastroje społeczne, wskaże trendy - mówi minister z KPRM. Elżbieta Witek, koleżeńsko i poli­tycznie silnie związana z Szydło, pilnuje jej kalendarza, dba o to, by ministrowie rapor­towali realizację programu. Bochenek, co­raz chętniej chodzi do mediów i jest ustami Szydło, a Paweł Szefernaker od niedawna koordynuje prace rzeczników i od dawna chętnie sięga po nowe technologie, by kre­ować wizerunek rządu w mediach społecznościowych. Rzeczywiście brakowało tu kogoś, kto nie zajmuje się bieżączką, ale ma ucho społeczne i w zależności od tego, co usłyszy, profiluje przekaz szefowej rzą­du. Szydło ma świadomość, że dziś chroni ją lojalność względem Jarosława Kaczyń­skiego i wysoka popularność, którą wi­dać we wszystkich sondażach zaufania do polityków. Ufa jej 57 proc. Polaków, nie ufa 31 proc., a rozpoznają wszyscy. Aby wzmacniać tę popularność, potrzebowała kogoś takiego jak Olech.

wtorek, 13 grudnia 2016

Będą przeklęci



Bez mocnej Europy i z Polską poza tą Europą nie mamy większych szans na przetrwanie - mówi Donald Tusk, szef Rady Europejskiej

Rozmawia Tomasz Lis

Newsweek: Większy ból głowy ma pan z powodu Europy czy Polski?
Donald Tusk: Nie rozdzielam tych dwóch kwestii, jeśli odczu­wam dzisiaj polityczny ból głowy, to głównie wtedy, kiedy widzę ludzi podważających mocną pozycję Polski w sercu Europy.
Widzi ich pan na Zachodzie czy w Polsce?
- Eurosceptycznie nastawionych polityków jest sporo w każ­dym kraju, ale niepokoi mnie, że w Polsce niechęć do UE nabra­ła wymiaru państwowego, i to wydaje mi się najistotniejszym zagrożeniem.
Jak bardzo słabnie pozycja Polski w Europie?
- Wstrząsy, które przeżywa Europa, takie jak Brexit i ogólnie kry­zys liberalnej demokracji, osłabiają pozycję każdego państwa. Mówiąc wprost: dzisiaj w Europie nie ma państw wielkich...
Nawet to jedno?
- Nawet to jedno. W skali globalnej Unia liczy się i może się liczyć w przyszłości, ale żadne państwo z osobna nie będzie w stanie zapewnić całej Europie bezpieczeństwa i powodzenia. Osła­biona czy rozbita Unia z definicji oznacza także słabszą Polskę i - prędzej czy później - poważne kłopoty.
Eurosceptykom na Zachodzie jest na rękę to, co robi władza
w Warszawie?
- Proeuropejskie nastawienie w Berlinie i Paryżu wydaje się kluczowym warun­kiem, aby UE przetrwała ten kryzys poli­tyczny. Znaczenie Polski zależy od tego, jak dobre są relacje z tymi dwiema stolica­mi. Mirażem jest wizja bezpiecznej Polski patrzącej z tęsknotą wyłącznie na Amery­kę, która dość wyraźnie odpływa od Euro­py, czy na Wielką Brytanię, która podjęła decyzję o wyjściu z Unii. I kiedy widzę, co się dzieje z Trójkątem Weimarskim, któ­ry był taką kotwicą zapewniającą Pol­sce wpływ na Unię, nie mam wątpliwości, że nasza pozycja słabnie. Dzisiaj w Pol­sce władzę sprawują ludzie tradycyjnie nieufni i niechętni wobec Niemiec, któ­rzy postanowili w dodatku dość poważnie nadwerężyć relacje z Paryżem. To jest teraz najpoważniejszy kłopot dla Polski.
Pan to tłumaczy psychoanalitycznie czy politycznie?
- Nie jestem psychoanalitykiem i szczerze powiedziawszy, nie ma dla mnie znaczenia, jakie są motywacje polityków w Europie i w Polsce. Nie myślę o ich intencjach, tylko o skutkach ich an­tyeuropejskich działań. A te są groźne dla wszystkich. Dla mnie ważniejsze jest, jak je niwelować.
Na razie w Polsce to się raczej pogłębia, niż niweluje.
- Często mówię naszym partnerom w Europie, by nie wyciągali zbyt daleko idących wniosków z tego, co się dzieje w Warszawie.
Skoro musi pan przekonywać, to znaczy, że nie jest dobrze.
- No nie jest. Polska była do niedawna symbolem sukcesu, nie tylko gospodarczego. Była traktowana jako lider regionu i je­den z filarów całej Unii. Zamykaliśmy usta wszystkim, którzy na Zachodzie twierdzili, że rozszerzenie Unii było błędem.
I co pan im dzisiaj mówi? Że ta gorączka przeminie?
- Mówię, że nie ma w Europie drugiego narodu tak proeuropej­skiego jak Polacy.
Może raczej bardziej profunduszowego?
- To też ma znaczenie. Sądzę jednak, że przywiązanie Polaków do idei zjednoczonej Europy ma głębszy wymiar.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Chamoobrona



Pogróżki, wyzwiska, oskarżenia o związki z WSI i seksistowskie żarty tak działa klub Pawła Kukiza po roku spędzonym w Sejmie. Lider stracił panowanie nad swoim ruchem

Michał Krzymowski

Przypki pod Tarczynem. W sali konferencyjnej pod­warszawskiego hotelu ob­radują posłowie Kukiz’15, trzeciego co do wielkości klubu w Sejmie, Wyjazdowe posiedze­nie ma uspokoić atmosferę i załagodzić niesnaski.
   O głos prosi gdańska posłanka Magda­lena Błeńska. Nie wygląda na uspokojoną:
- My już nie jesteśmy jak Samoobrona, Gorzej, jesteśmy Chamoobrona!

niedziela, 11 grudnia 2016

Historia mowi sprawdzam, Narodowy felieton polski,Należy nam się ,Prawa nie ma, będzie wojna i But why



Historia mowi: sprawdzam

O rządzącej Polską ekipie po roku jej ekscesów wie­my właściwie wszystko. Wciąż niewiele wiemy jednak o nas samych.
   Norman Davies nazwał niedawno ekipę Kaczyńskiego „najbardziej mściwym gangiem w Europie”. Jeśli dorzu­cić do tego jej chroniczną nieudolność, mamy niemal pełny obraz. Niemal, bo nieudolna władza jest całkiem skutecz­na w niszczeniu ustroju i sprowadzaniu suwerena do roli poddanego. Zmiana ustroju odbywa się na naszych oczach metodami pozornie legalnymi. Pozornie, bo fundamen­tem zamachu jest zniszczenie - za pomocą złamania prawa - Trybunału Konstytucyjnego, bez którego prawa są jak za­pisy Kodeksu karnego bez sądów: fikcją.
   A propos Kodeksu karnego - są w nim dwa artykuły, któ­re politycy PiS powinni przeczytać uważnie. W artykule 127 stwierdza się, że „kto mając na celu pozbawienie nie­podległości, oderwanie części obszaru lub ZMIANĘ PRZE­MOCĄ KONSTYTUCYJNEGO USTROJU RP, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawie­nia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolno­ści”. Artykuł 128 stanowi z kolei, że „kto w celu usunięcia przemocą konstytucyjnego organu RP podejmuje działal­ność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krót­szy od lat 3”. Twierdzenie, że główny detonator akcji roz­walania Trybunału Konstytucyjnego pozostanie tak czy owak bezkarny, w przeciwieństwie do łamiących prawo prezydenta Dudy i premier Szydło, niekoniecznie jest więc uzasadnione.
   Dobrze, to władza. A co z nami? Poetka pisała, że „tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”. Czyż obecny czas nie mówi nam właśnie: sprawdzam? Tabloidy zarzuciły ostat­nio wyjątkową arogancję wicepremierowi Morawieckiemu, który pozostawienie ponadprzeciętnej kwoty wolnej od po­datku parlamentarzystom uzasadnił tym, że ciężko pracują. Nad zmianą ustroju, demontażem instytucji demokratycz­nych, ograniczeniem praw obywatelskich przynajmniej po­słowie i senatorowie PiS pracują naprawdę ciężko. Prezes Kaczyński może być więc złożony chorobą (podobnie jak zgodnie chorzy PiS-owscy sędziowie TK), ale jego ludzie na jego wezwanie już organizują mu w okresie przedświątecz­nym komplet zabawek, po zgromadzeniu których zaprowa­dzenie w Polsce zamordyzmu będzie dziecinnie proste.

sobota, 10 grudnia 2016

Wolności w niebezpieczeństwie



O zagrożonym prawie do prywatności, wolności słowa i języku nienawiści mówi rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Dlaczego odmówił pan przyjęcia Nagrody im. Teresy Torańskiej?
ADAM BODNAR: To niewątpliwie jed­no z najważniejszych wyróżnień w mojej pracy na rzecz praw człowieka. Jestem ogromnie wdzięczny szanownej kapi­tule i redakcji „Newsweeka”. Przyjąłem jednak zasadę, że jako rzecznik praw obywatelskich nie będę przyjmował żad­nych nagród związanych z moją dzia­łalnością zawodową. Traktuję to jako kwestię standardów i czegoś, co nazwał­bym powściągliwością. Nie chcę też ni­komu dawać pretekstu do podważania mojej bezstronności.

I tak nazywają pana lewakiem.
- Ostatnio lewak zamieniono na lewico­we skrzywienie. Skoro nastał czas dzie­lenia Polaków na różne kategorie, na różne plemiona, to trzeba pewnie zaszu­fladkować także Adama Bodnara. Pew­nie taka jest potrzeba polityczna. A swoją drogą, jak się nazywa tych, którzy tworzą te wymyślne kategorie? Prawakami?

Nie, są lewacy i nasi.
- To znaczy, że lewak jest określeniem wykluczającym? Oczywiście na to nigdy nie będzie zgody Rzecznika Praw Oby­watelskich. I może na tym poprzestańmy.

Władza chciałaby pozbawić pana urzędu.
- Zgodnie z konstytucją moja kadencja kończy się za trzy lata i dziewięć miesięcy.

Dlaczego podkreśla pan ciągle, że jest rzecznikiem wszystkich Polaków?
- Nikogo, komu pomagam, nie pytam o poglądy. Każdy, kto zechce przyjrzeć się temu, co robię, może zobaczyć, że zajmuję się sprawami wszystkich, któ­re zwrócą się do mnie lub znajdują się w trudnym położeniu. Przecież osoby z niepełnosprawnością, chore, starsze, pokrzywdzone znajdziemy po każdej stronie politycznych barykad.

Czy dzisiaj w Polsce są zagrożone prawa człowieka?
- Wiele jest na pewno zagrożonych. Przy czym trzeba wyjaśnić, że prawa czło­wieka, z pewnymi wyjątkami, nie mają charakteru absolutnego. Wyjątki są dwa: prawo do życia (bez wchodzenia w spór, co jest życiem) oraz zakaz tortur. Wszystkie pozostałe prawa, np. wolność słowa, sumienia czy prawo do prywat­ności, mogą podlegać ograniczeniom, ale tylko wtedy, gdy te ograniczenia słu­żą interesowi publicznemu i są wpro­wadzone na drodze ustaw. Zgodność tych ustaw z konstytucją ocenia Trybu­nał Konstytucyjny. Władza próbuje go sparaliżować, bo, niczym nieograniczo­na, może ustanawiać prawa niezgodne z konstytucyjnymi gwarancjami wolno­ści obywatelskich.

piątek, 9 grudnia 2016

Kronikarze „podłej zmiany”



Dokumentują łamanie prawa i nadużywanie władzy przez PiS. Zapisują najbardziej szokujące wypowiedzi i kłamstwa. I mają nadzieję, że ktoś kiedyś obecnych rządzących rozliczy

Renata Kim

Można by nie odchodzić od komputera od rana do wieczora, tyle jest mate­riałów. Ludzie przysyłają nam opisy kolejnych afer z udziałem polityków PiS, memy z ich wypowiedziami, infografiki i teksty. Kiedyś myślałem, że takie strony prowadzą agencje reklamowe albo specjalnie wynajęci specjaliści, a tymczasem okazało się, że to zwykli ludzie dokumentują nadużycia władzy opowiada Daniel, inżynier budowlany i jeden z administrato­rów popularnej na Facebooku strony „Nie lubię PiS-u”. Drugim jest emerytka Ela, a trzecim jej mieszkająca w USA koleżanka, która pracuje nad stroną wtedy, kiedy Polska śpi.
   Ostatnio zrobili sondę z pytaniem: „Który z trzech ministrów jest najgorszy: Antoni Macierewicz, Anna Zalewska czy Witold Waszczykowski?”. - Ponad 90 procent internautów zagłosowa­ło na Macierewicza. To pewnie przez te bojówki, które zamierza tworzyć. Ludzie się najwyraźniej boją, do czego mogą zo­stać użyte Wojska Obrony Terytorialnej
zgaduje Daniel. Ale najbardziej oburza ich - co widać po liczbie przysyłanych ma­teriałów - upór, z jakim PiS forsuje swoje pomysły. Program 500+, obniżenie wie­ku emerytalnego, likwidacja gimnazjów.
I jeszcze ludzi wkurza to mordercze tem­po, w jakim pracują posłowie PiS, to przyj­mowanie ustaw bez żadnych konsultacji, bez szacunku dla sejmowych procedur.
   Założyciel innej strony - „Kłamstwa PiS” - pamięta swój szok, gdy w listopa­dzie ubiegłego roku Sejm przyjął w nocy tzw. ustawę naprawczą w sprawie Try­bunału Konstytucyjnego. Od razu zrozu­miał, że chodzi o demontaż Trybunału, coś takiego robi każda autorytarna wła­dza. Przeraziło go to, postanowił działać.
Stworzyłem listę najważniejszych wyda­rzeń politycznych ostatniego roku, a jed­nocześnie próbuję demaskować kłamstwa PiS - tłumaczy.
   On też ma dużo roboty, bo - jak mówi - w zasadzie cała po­lityka obecnego rządu polega na okłamywaniu obywateli. - Oni kłamią nawet wtedy, gdy kłamać nie muszą. Przede wszyst­kim udało im się wmówić wielu Polakom, że w kraju dzieje się źle, a oni mają receptę na rozwiązanie problemów. Niestety nie mają, co potwierdzają ostatnie dane GUS o mocnym spowol­nieniu gospodarczym - mówi. Nazwiska nie poda, powie tylko, że jest zwykłym obywatelem, który ma komputer, sporo czasu i chce go dobrze spożytkować. Ale tego, co robi, nie nazwałby mi­sją. - Raczej moim skromnym wkładem w aktywny opór prze­ciwko niedemokratycznym działaniom władz - tłumaczy.
   Urodził się 13 grudnia 1981 roku i zawsze lubił żartować, że kiedy dowiedział się o tym generał Jaruzelski, wypowiedział wojnę Polakom. - A dzisiaj to Jarosław Kaczyński wypowiada nam wojnę - mówi.

czwartek, 8 grudnia 2016

Królestwo chaosu



Mówi się, że Jarosław Kaczyński i jego partia lubią zarządzać strachem. Że kontrolują polityczną sytuację za pomocą kolejnych konfliktów. Coraz bardziej jednak widać lawinowo rosnące koszty tej metody: to wszechogarniający chaos w państwie.

Władza PiS ma dwa oblicza. Pierwsze to su­rowa twarz rewolucjonisty, sanatora i in­kwizytora, który z żelazną konsekwencją i makiaweliczną zręcznością przeprowa­dza plan całkowitego przejęcia państwa i jego instytucji. Ale spod tej maski wyłania się inne, wstydliwe, oblicze: niekompetentnego, nieudolnego ba­łaganiarza, który nie ma spójnego, długofalowego progra­mu, działa bez namysłu, zmienia zdanie między ranem a wieczorem; nie zgadzają mu się budżetowe rachunki i to o grube miliardy.
   Okazało się, że jednoosobowa władza prezesa Kaczyń­skiego, tak imponująca dla wielu, ma swoje limity wydolnościowe, nie ogarnia całej złożoności państwowego or­ganizmu, a nawet gdyby ogarniała, nie jest powiedziane, czy byłoby to lepsze. Chaotyczni, nieudolni w konkretnych sprawach kraju rewolucjoniści to mieszanka prawdziwie wybuchowa. Wyrządzają szkody - zwłaszcza ustrojowe - płynące dokładnie z ich intencji, ale też powodują wiel­kie straty swoim niedbalstwem, ideologicznym zacietrze­wieniem, kuriozalnymi wypowiedziami, ekonomicznym dyletanctwem, nieznajomością międzynarodowych realiów. Z takim zjawiskiem mamy właśnie do czynienia.
   Poniżej przedstawiamy, zbiorowym piórem naszych dziennikarzy, redakcyjnych specjalistów w różnych dzie­dzinach, stan chaosu, jaki powstał i pogłębia się za spra­wą władzy PiS w najbardziej newralgicznych miejscach społecznego życia.

środa, 7 grudnia 2016

Instytut pustych pokoi



Instytut im. Lecha Kaczyńskiego dysponuje wielomilionowym majątkiem. Mieści się w willi obok domu Jarosława. Czym się zajmuje, skoro najwyraźniej nie upamiętnianiem byłego prezydenta?

Patryk Szczepaniak  OKO.press

Willa to w istocie pro­sty, klockowaty domek z lat 60. Przez lata miesz­kali tu sąsiedzi państwa Kaczyńskich, potem dom wynajęto - mieściła się w nim redakcja „Gazety Polskiej”. Od ponad czterech lat zajmuje go fundacja Instytut im. Lecha Kaczyńskiego. We władzach organizacji zasiadają Jarosław Kaczyński oraz Krzysz­tof Czabański, a jednym z jej zadań jest upamiętnianie byłego prezydenta i pro­pagowanie jego myśli społeczno-politycznej. Prezes PiS wielokrotnie mówił o tym, że konieczne jest zachowanie pamięci o jego zmarłym bracie. Elementem upa­miętnienia ma być mieszcząca się w In­stytucie Izba Pamięci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Która, wbrew idei, nie jest miejscem otwartym.
   Wejść do Instytutu można tylko ze spe­cjalnym zaproszeniem, przechodząc przez kontrolę byłych żołnierzy GROM. Gości ewidencjonuje się na listach zatwierdza­nych osobiście przez Jarosława Kaczyń­skiego. Zaproszenie jest swego rodzaju nobilitacją dla członków PiS i osób nie- związanych z partią. Zdarzały się przypad­ki, gdy prezes Kaczyński odmawiał komuś wstępu. Senator Anna Maria Anders na po­czątku tego roku była zaproszona do In­stytutu. Z nieznanych jej przyczyn została usunięta z listy gości. Senator i jej asystent nie pamiętają szczegółów. - Prezes był na nią cięty - mówi działaczka związana z Instytutem.
   Jesienią 2012 r., gdy Jarosław Kaczyński wskazał prof. Piotra Glińskiego na „pre­miera technicznego”, w Instytucie nocami odbywały się spotkania i narady z człon­kami gabinetu cieni. - Zostawialiśmy im szklanki, soki, ciastka, żeby nie pomarli z głodu. Tutaj jest spokojnie i cicho. Dzien­nikarze często nie wiedzieli, co tu się dzieje - opowiada działacz PiS.
   We wrześniu 2015 r. - także pod osło­ną nocy - Jarosław Kaczyński spotkał się w Instytucie z prezydentem Andrzejem Dudą. Gdy informacja o wizycie przeciekła do mediów, komentowano, że to dziwna sytuacja, by prezydent w takich okolicz­nościach odwiedzał prezesa, zamiast zaprosić go do siebie, do Pałacu Prezydenc­kiego. Urzędnicy prezydenta tłumaczyli wówczas, że spotkanie odbyło się na Żoli­borzu, bo dotyczyło m.in. pamiątek po Le­chu Kaczyńskim.

wtorek, 6 grudnia 2016

Kobieta, która nie lubi kobiet



Uważa, że Polki nic, tylko chwalą się swoimi aborcjami, że PO to szkodnicy, a KOD to jedna wielka manipulacja. Dowala wszystkim, jest pęknięta, do bólu zgorzkniała - mówią dawni koledzy Aleksandry Jakubowskiej z lewicy

Anna Szulc

Miałam wrażenie, że idą na piknik – wypaliła o Polkach idących na czarne protesty prze­ciw antyaborcyjnym pomysłom PiS, I dodała, że są wulgarne, a ich hasła chamskie. Na salonach jest jeszcze gorzej. „Tak jak wstyd nie mieć to­rebki Louisa Vuittona za kilkanaście ty­sięcy, tak i wstyd nie mieć choć jednej aborcji i nie opowiadać o niej. A praw­dziwa elita musi mieć tych aborcji kilka” - poskarżyła w „Rzeczpospolitej”.
   Katarzyna Kądziela, dyrektorka Fun­dacji Izabeli Jarugi-Nowackiej, pub­licystka i obrończyni praw kobiet, skomentowała słowa Aleksandry Jaku­bowskiej krótko: „To haniebne”.
   - Co ona opowiada? Ten protest był egalitarny, to była kobieca moc! - irytuje się Katarzyna Piekarska, działaczka SLD, była wiceminister spraw wewnętrznych w rządzie Cimoszewicza, którego Jaku­bowska była rzeczniczką. Piekarska doda­je, że nie zna kobiety, która by się chełpiła aborcją. Zna za to taką, która po urodze­niu chorego dziecka i nieplanowanym zajściu w kolejną ciążę błagała los, by uro­dziło się zdrowe. Traciła zmysły ze stra­chu. Tak, wie, że Aleksandra Jakubowska jest matką niepełnosprawnego syna.
- Ale to nie powód, by wyszydzać kobie­ty, które boją się takiego ciężaru - mówi. Jej zdaniem Jakubowska nie lubi innych kobiet. Za coś je obwinia. Tylko za co?

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Schabowy z Łupaszką



Gdy nadejdzie czas, nowym Jarosławem Kaczyńskim zostanie góral ze Szczecina Joachim Brudziński

Wojciech Cieśla

Jeśli w partii z jakiegoś po­wodu zabraknie prezesa, zastąpi go Jojo - uważa po­seł PiS, który przez kilka lat pracował w biurze partii na Nowogrodzkiej. - Dekadę temu był na cenzurowanym, ale wrócił, mozolnie wydreptał nową ścieżkę do naczelnika i dziś to on jest jego najbliższym współ­pracownikiem. Zabiera go na łódki, na pizzę do Szczecina i w Beskidy.
   Po listopadowym kongresie PiS Bru­dziński ma w terenie mocne zaplecze. Jest wiceprezesem partii, szefem Komi­tetu Wykonawczego PiS, kimś w rodzaju sekretarza generalnego, który kontrolu­je struktury terenowe. - Wszędzie ma lu­dzi, którzy coś mu zawdzięczają - uważa rozmówca „Newsweeka”.
   Scena z rady politycznej PiS, głos ma Jarosław Kaczyński: - Gdyby mi się noga złamała, to wiecie, za wszystko odpowia­da Joachim.

niedziela, 4 grudnia 2016

Zwykli zakładnicy PiS,Kik - wieczny tułacz,Staw biodrowy,Zakład o 100 tysięcy,Specjaliści od dłubania i Na złość matuli



Zwykli zakładnicy PiS

Jeśli PiS miało jakiś projekt dokonania prawdzi­wie pozytywnej zmiany w Polsce, to właśnie go w poczuciu niemocy porzuca. Teraz jedynym celem jest utrzymanie władzy za wszelką cenę, a prowadzić ma do tego konsolidacja własnego elektoratu i spacyfikowanie wszystkich oponentów.
   Prawie rok trwały próby przekonania Polaków, że wła­dza działa dla dobra wszystkich i dla dobra Polski. Dziś cho­dzi już tylko o elektorat PiS. Jarosław Kaczyński wie, że do sprawowania niepodzielnej władzy nie potrzebuje poparcia większości Polaków. Wystarczy mu owe mityczne 35 pro­cent. Resztę dobierze się z posłów partii Kukiza, którzy swą antypartyjną retoryką coraz bardziej nieporadnie skrywa­ją całkowitą spolegliwość wobec partii rządzącej. Oczywi­ście 35 + przystawka nie musi dawać wygranej w wyborach, ale da ją, jeśli opozycję, nie tylko partyjną, ale i obywatelską, ostatecznie się spacyfikuje.

sobota, 3 grudnia 2016

Broszkowanie polityki



Jeśli oglądamy coś, co obraża naszą inteligencję, przyzwoitość i zasady, to możemy albo iść na emigrację wewnętrzną, albo się z tego śmiać. Postanowiliśmy się śmiać mówi mecenas Jacek Dubois

Rozmawia Renata Kim

NEWSWEEK: Kim jest Broszkowa z pana felietonów?
JACEK DUBOIS: To postać, która do­biera broszki, a potem czyści je i pole­ruje. Dba o to, by pani premier jaśniała w publicznych sytuacjach.

Ładnie tak kpić z szefowej rządu?
- Pani premier jest z pewnością konse­kwentna i pracowita, ale jeśli te cechy idą w złym kierunku, to stają się śmiesz­ne i przestają zasługiwać na jakikolwiek szacunek.

Co to znaczy?
- Umowa społeczna polega na tym, że rządzi grupa, która wygrała wybory. Ale są reguły, których nie zmieniamy - kon­stytucyjne, etyczne, przyzwoitości. Je­śli władza zaczyna je naruszać, idzie w złym kierunku.
Gdy ustawa powstaje w taki sposób, że władza jednego dnia ma pomysł, a dru­giego dnia rękami posła czy senatora go realizuje, bez żadnych konsultacji, to nie można mówić o mądrości, tylko o działaniu na polityczne zamówienie.

A jaką umowę naruszyła premier Szydło?
- Przede wszystkim tę, że uchwalone prawo należy opublikować.

Mówi pan o odmowie publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego?
- „Bądź spokojny, poeta pamięta, spisa­ne będą czyny i rozmowy. Zabijesz jed­nego, narodzi się nowy” - pisał Czesław Miłosz. Przejeżdżając Alejami Ujazdow­skimi, widzimy licznik, który pokazuje, ile dni minęło od chwili, gdy premier Szydło postanowiła nie opublikować wyroku Trybunału.
Ten licznik nam przypomina, że ponad 260 dni temu zostały złamane zasady i do dziś ich nie przywrócono. Tak długo trwa stan broszkowania polityki.

piątek, 2 grudnia 2016

Dziewczynka z zapałkami



Publicystka Telewizji Trwam, teolog dr hab. Urszula Dudziak ma stworzyć nową podstawę programową do wychowania do życia w rodzinie. Już za rok nastolatki będą uczyć się z zatwierdzonych przez nią podręczników.

Studenci Katolickiego Uniwer­sytetu Lubelskiego nazywają ją Papaja: od tytułu popularnej piosenki jej imienniczki Urszu­li Dudziak. - Dam sobie głowę uciąć, że nigdy jej nie słyszała. Nie tylko dlatego, że nie lubi jazzu, ale również z powodu stylu życia piosenkarki i roz­wodów - mówi jeden z doktorantów dr hab. Urszuli Dudziak. I dodaje, że jej lista zabronionych piosenek, książek czy zachowań jest długa. Nie czyta prasy poza „Naszym Dziennikiem”. Nie ogląda telewizji z wyjątkiem Telewizji Trwam. Nie rozmawia z dziennikarzami z laic­kich mediów. Nie wpuszcza na wykłady nikogo spoza uczelni. Nie odbiera telefo­nów od obcych i zabrania pracownikom KUL rozmów o swoim życiu prywatnym.
O tym, że jest mężatką, świadczy jedynie dedykacja na jej habilitacji z teologii pa­storalnej: „Mojemu Mężowi, bez którego ta praca by nie powstała”. Dr hab. Urszula Dudziak żyje - jak mówi - dla zbawienia wiecznego. A życie doczesne filtruje pod kątem zbawienia innych. Głównie kobiet.
   Na początku kariery naukowej jeszcze chyba chciała je zrozumieć. W1982 r. jako studentka psychologii KUL badała dwie grupy kobiet - matki i kobiety dokonujące aborcji. Miała szerokie pole do popisu, bo w PRL przerywanie ciąży było dopuszczal­ne ze względu na ciężkie warunki życiowe.
I nadużywane, bo z przytaczanych przez nią statystyk wynika, że w latach 80. na dwa porody przypadał jeden zabieg. Zauważy­ła, że uświadamianie odbywa się głównie przy trzepaku, bo - co też wynika ze staty­styk - tylko 6 proc. Polaków słyszy o seksie w szkole. Wypunktowała, że dwu na stu rodaków wie co nieco o antykoncepcji, o poradniach planowania rodziny mało kto słyszy, a większość kobiet „dokonujących interrupcji” ma mężów i dzieci. Dziwiło ją, że te, które zdecydowały się na przerwanie ciąży, nie chciały powiększać rodzin, ale nie stosowały żadnych środków zaradczych.
I - przede wszystkim - współczuła kobie­tom. Przytacza ich słowa: „Nie znam żad­nych metod antykoncepcji i musiałam się na to zdecydować”. „Nie zrobiłabym tego, gdybym miała lepsze warunki i w sklepie można było coś dostać”. „Mieszkamy w su­terenie, mamy jeden pokoik, brakuje wody i jest grzyb na ścianie. Urodzić dziecko, któremu byłoby ciężko, to lepiej nie uro­dzić”. „Mam 45 lat, nie wypada w tak póź­nym wieku mieć dzieci, iść z wózeczkiem po osiedlu”.
   Na podstawie rozmów napisała pracę magisterską „Osobowość kobiet przery­wających ciążę”. We wnioskach zauważa, że te, które zostały matkami, i te, które poddały się aborcji, niewiele się od siebie różnią. Są wierzące, uznają role matki, żony i gospodyni za męczeństwo i tak samo skarżą się na słaby kontakt i złe po­życie z mężem. Za pracę dostała nagro­dę rektora, ale na KUL pojawiły się głosy, że mgr Dudziak jest za mało radykalna.
   Prowadzi zajęcia z psychoprofilaktyki, ale szuka swojej niszy. Jest ambitna, energiczna, nie odpowiada jej siedzenie w książkach. Jako jedna z pierwszych w Polsce robi międzynarodowy certyfikat uprawniający do nauczania naturalnych metod planowania rodziny w zakresie metody objawowo-termicznej. Działa w Towarzystwie Odpowiedzialnego Rodzi­cielstwa, prowadzi kursy NPR dla nauczy­cieli i katechetów. Kiedy wraz ze zmianami politycznymi KUL podupada, a większość wykładowców odpływa do prywatnych uczelni, znajduje pomysł na siebie. Czyli walkę ze źródłem upadku wartości: anty­koncepcją. Zaczyna drugie studia, teolo­gię. Dzięki nim utwardza kurs. Już nie pyta o źródła i skutki niewiedzy o pigułkach czy prezerwatywach. Piętnuje grzech anty­koncepcji jako ubezpłodnienie człowieka, czyli zniszczenie jego naturalnej, bo danej od Boga, płodności. A idące za antykon­cepcją nastawienie na przyjemność sek­sualną pozbawia akt płciowy celu prokrea­cyjnego i jednoczącego. A więc prowadzi w stronę rozpusty, rozwodów i upadku. Jedynym ratunkiem dla społeczeństwa - przekonuje - jest propagowana przez nią metoda objawowo-termiczna.
   Klimat polityczny zaczyna jej sprzyjać. Wraz z dojściem do władzy PiS negocjuje 60 godzin obowiązkowych ćwiczeń z na­turalnego planowania rodziny. Ale kiedy zaczyna rządzić PO i władze KUL likwi­dują Katedrę Psychofizjologii Małżeństwa i Rodziny, traci połowę zajęć. Wtedy znaj­duje kolejnego wroga: tym razem szkołę, w której decydują się losy fakultatywne­go do tej pory przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie”. Nawołuje do walki w obronie najmłodszych, bo wychowanie w aprobacie dla antykoncepcji prowadzi do nadmiernego zainteresowania seksem. Stąd tylko krok do kolejnych zagrożeń, czyli masturbacji i pettingu. „Koncen­tracja na własnym narządzie nie zastąpi bogactwa osobowego kontaktu dwojga. A żałosna próba dostarczenia sobie same­mu przyjemności seksualnej ogranicza człowieka i zubaża”. Przy tym, jak prze­konuje, skutki masturbacji biją nie tylko w jednostkę, ale również w społeczeń­stwo, powodując obniżenie jego poziomu intelektualnego i wykształcenia. Fiksacja na sferze genitalnej wpływa też niekorzyst­nie na życie towarzyskie i zawodowe. A jeśli dojdzie do tego petting, czyli „szczególny rodzaj masturbacji we dwoje”, w nasto­latku utrwali się seksualny egoizm. Który popchnie go do druzgoczącej wszystko grzesznej inicjacji seksualnej.

czwartek, 1 grudnia 2016

Szkoły i cokoły



Prowadzi monolog oświatowy, nie debatę. Zamiast edukacją zajmuje się ochroną życia od poczęcia. I lubi wyręczać się bardzo młodymi asystentami

Małgorzata Święchowicz

Wielokrotnie podno­siłem rękę, próbo­wałem zabrać głos, ale byłem bloko­wany przez młode­go asystenta pani wiceminister edukacji. W końcu wstałem, zacząłem zadawać py­tanie, a nagle ktoś krzyczy: „Ty złodzieju! Siadaj! Zamknij się!” - Leszek Celej opo­wiada, jak w Mińsku Mazowieckim wy­glądała debata o reformie oświaty.
   Celej jest dyrektorem Muzeum Ziemi Mińskiej, nauczycielem historii, działa w PO. Sądził, że skoro do Mińska przyje­chała wiceminister edukacji Teresa War- gocka, która jest stąd, to będzie świetna okazja, żeby porozmawiać o reformie.
- Ale szybko okazało się, że spotkanie jest ustawione. Przyszło wielu członków Klubu Gazety Polskiej, dyskusja była niemożliwa - wspomina Celej.
   - To był monolog oświatowy, nie de­bata - twierdzi Alicja Cichoń, miejska działaczka społeczna. Widziała, jak asy­stent Wargockiej blokuje dostęp do mi­krofonu byłemu radnemu PO.
   Jeden z nauczycieli (należy do ZNP) mówi, że nerwowo nie wytrzymał, wy­szedł przed końcem. - Kupa klakierów, żadnych konkretów, tylko ten spokojny, usypiający głos pani wiceminister, że oto idzie dobra zmiana i będzie lepiej.
   ZNP wylicza, że w całym kraju zagro­żonych zwolnieniem może być 37 tys. nauczycieli, 30 tys. sekretarek, księgo­wych, sprzątaczek i około 7,5 tys. dy­rektorów szkół. - Ale ludzie po takim
spotkaniu z wiceminister Wargocką za­czynają myśleć: może jednak nie będzie źle? Łudzą się - mówi nauczyciel. Pro­si, żeby w tekście nie było jego nazwi­ska, bo może przyjdzie mu jeszcze kiedyś spotkać się z panią wiceminister. Wolał­by, żeby chciała rozmawiać, nie była na niego obrażona.
   - Jest pamiętliwa, potrafi się obrazić i przez kilka miesięcy kogoś unikać, nie odezwać się - mówi o Wargockiej lokal­na dziennikarka. - Nazywamy ją „Pani Oświadczenie”, bo ona raczej nie rozma­wia, tylko w kółko powtarza to, co sobie zawczasu przygotowała.

środa, 30 listopada 2016

Partyzant z wyciętego lasu



Ludwik Dorn, były członek władz PiS oraz współpracownik Antoniego Macierewicza z czasów opozycji, mówi o obecnym szefie MON, jego agenturalnych i smoleńskich fobiach, zmianach w armii i współpracy z Jarosławem Kaczyńskim

GRZEGORZ RZECZKOWSKI: - Kopiowanie ściśle tajnych dokumentów, a być może całej bazy danych, sprawdzanie, kto w tej bazie figuruje. Także, prawdopo­dobnie, ich wynoszenie. To wszystko działo się w czasie, gdy w latach 2006-07 Antoni Macierewicz kierował Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Częściowo za jego wiedzą i polece­niem, co opisaliśmy w POLITYCE (48). Potrafi pan to wyjaśnić?
LUDWIK DORN: - To, co pan opisał, wy­gląda wielce prawdopodobnie. Oczywi­ście, na ile znam i pamiętam Antoniego Macierewicza z czasów wspólnej pracy w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, gdy ja byłem ministrem spraw wewnętrznych i administracji, a on najpierw wicemi­nistrem obrony, a później szefem SKW. Jego modus operandi polegał na przy­kład na tym, że nie wystarczało mu determinacji, czasu i cierpliwo­ści, by naruszać procedury tak, by pozornie ich nie łamać, tylko robił to ostentacyj­nie. Na zasadzie „wszyst­ko mi wolno”. To jego ce­cha osobowościowa.

Szkodliwa dla państwa i mogąca naruszać prawo. Czy ktokolwiek w PiS zwracał wtedy na to uwagę?
Być może ktoś to robił, być może śp. Lech Kaczyński, który publicznie dawał wyraz swemu zdystansowaniu od obecnego mi­nistra obrony. Swego rodzaju sektorowo ograniczone zaufanie do pana Maciere­wicza wyrażał też Jarosław Kaczyński, mó­wiąc, że on może być dobry do zlikwidowania Wojskowych Służb Informacyjnych, bo do tego się nadaje, ale do tworzenia no­wej struktury to nie bardzo. Po czym oka­zało się, że jednak zmienił zdanie.
Nie wiem, po co Antoni Macierewicz i jego ludzie zrobili to, co pan opisał. Może to odzwierciedlać pewien stan du­cha, pewną ocenę rzeczywistości. W rozu­mieniu pana Macierewicza III RP to taka struktura quasi-okupacyjna, w związku z tym nie sądzę, by miał jakiekolwiek po­czucie lojalności wobec niej, jej instytucji i procedur oraz zasobów W oczach wła­snych, obecnego obozu władzy, ale i części wyborców PiS, Macierewicz toczył i toczy wojnę hybrydową z siłami okupacyjnymi zakorzenionymi w instytucjach realnego państwa polskiego, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Zachowuje się jak „partyzant wolnej Polski”. Dokonuje ekspropriacji nie pieniędzy, jak bojownicy PPS na początku XX w. pod zaborem ro­syjskim, ale zasobu informacyjnego, któ­ry może być przydatny. Więc o co chodzi? Wynika to też z obrazu świata i Polski, który ma, a który można zrekonstruować na podstawie jego słów i czynów.

Proszę więc zrekonstruować obraz Polski kreślony przez Antoniego Macierewicza.
Jak powiedziałem, dla niego III RP to struktura hybrydowa, po części okupo­wana przez skupione w formie związków ludzkich siły, bardziej lub mniej zinstytu­cjonalizowane, które nie są związane żad­ną lojalnością wobec narodu polskiego, ale są lojalne przede wszystkim wobec in­teresów własnych oraz bezpośrednich lub pośrednich sponsorów zewnętrznych. Ci zaś mogą mieć charakter państwowy lub nie. Przy czym, żeby było jasne: ten spo­sób postrzegania rzeczywistości na pewno po 2007 r. jest też właściwy Kaczyńskie­mu. Obaj panowie, jeśli chodzi o kwestie mentalności i percepcji rzeczywistości, są sobie bardzo bliscy.

wtorek, 29 listopada 2016

Cena rewolucji



PiS chce istniejące polskie państwo zastąpić własnym; chce też zniszczyć polskie społeczeństwo - jego elity zawodowe i biznesowe, jego klasę średnią i zastąpić je własnymi elitami oraz nową strukturą społeczną. Koszty tej operacji są ogromne

Po roku władzy Jarosława Kaczyńskiego Polska bar­dziej niż kiedykolwiek staje się krajem dwóch tylko klas: „ludu” i „oligarchów”. Nisz­czone zaś jest polskie liberalne miesz­czaństwo, które się w tym pejzażu nie mieści. Pieniądze na 500+, na obniżenie wieku emerytalnego, na ratowanie nie­rentownych kopalń, na kolejne programy masowego kupowania głosów, pochodzić bowiem będą od dorzynanej podatkami klasy średniej. Prawdziwi oligarchowie PiS się wymkną, rejestrując działalność w Holandii, na Cyprze, a nawet w Cze­chach. Także globalne korporacje wy­mykają się PiS-owskiej władzy. Podatek handlowy był spektakularną porażką, po­dobnie jak bankowy, którego koszty banki przerzuciły po prostu na klientów.
PiS nie próbuje walczyć o łagodze­nie zabójczych dla klasy średniej skut­ków globalizacji. Wystarcza mu, że to jego ludzie staną się w nowym systemie oligarchami - po wypchnięciu z kraju oligarchów ideowo i partyjnie obcych.
Węgry Orbana są modelowym przy­kładem sfinalizowanej rewolucji popu­listycznej prawicy. Lud jest kupowany redystrybucją na poziomie śmieciowym, a nowa węgierska oligarchia biznesowa - przechwytująca unijne dotacje, mono­polizująca publiczne kontrakty i ciesząca się przywilejami podatkowymi - złożona jest już całkowicie z nominatów rządzą­cego Fideszu. Zatrudnienie i wskaźniki PKB ratują nad Balatonem zagraniczne montownie, sponsorowane z budżetu i kuszone dumpingiem podatkowym. Po­dobnie się dzieje pod rządami Kaczyń­skiego i Morawieckiego, gdzie przykładem „suwerennej potęgi” i „renacjonalizacji” stało się otwieranie z udziałem ministra rozwoju kolejnych montowni Mercedesa czy Chryslera. Albo chwalenie się przez ministra Macierewicza armatohaubicą Krab, zbudowaną na podwoziu południowokoreańskiego Samsunga i napędzaną niemieckim silnikiem.
W ten sposób PiS dostarcza masom chleba i igrzysk. W igrzyskach żongluje hasłami „mocarstwowości” i „renacjona­lizacji”, a chleb kupuje za pieniądze za­brane klasie średniej.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Cały Rysiek



Ryszard Czarnecki kocha politykę niemal tak, jak samego siebie. Ryszarda Czarneckiego kochają synowie i nowa żona. Wszystkich kocha „dobra zmiana”

Wojciech Cieśla, Michał Krzymowski

Ryszard Czarnecki: po­stać z pogranicza po­lityki i popkultury. Śpiewał o nim Maciej Maleńczuk: „Czarne­cki Rysio, umalował py­sio, ma dzisiaj randkę z profesorem Handke”. Kpił satyryk Krzysz­tof Daukszewicz: „Normalny człowiek składa się w 90 procentach z wody Ryszard Czar­necki w 90 procentach z wazeliny”. A Ka­zik Staszewski jednym tchem wymieniał go wśród największych bokserów świata: „Her­bie Hide, Frans Botha, Ryszard Czarnecki, Andrzej Gołota!”.
   Od niedawna eurodeputowany PiS poja­wia się w mediach jako samozwańczy łącznik państwa polskiego z Donaldem Trumpem.

PROROK RYSZARD
Jeśli Ryszard Czarnecki pisze na Twitterze o turnieju sportowym, to robi to tak: „Przemawiałem na inauguracji, wręczyłem puchar zwycięzcy gdańskiego turnieju”. Albo tak: „Żużlowy weekend: wczoraj na stadionie w Toruniu wręczyłem puchar za drugie miej­sce w przedostatnim Grand Prix Gregowi Hancockowi”. Kiedy pochyla się nad kulturą, to aby odnotować to, co najważniejsze: „Tu mówiłem o festiwalu Anny German, którego jestem w tym roku patronem”, „Rozpoczął się koncert pod moim patronatem młodego pol­skiego pianisty Piotra Jaworskiego”. A gdy pisze o roszadach w polityce, nie może nie wspomnieć o tym, kto je najtrafniej progno­zował: „Schulz zrezygnował z kandydowania na szefa PE - a więc stało się to, co zapowiada­łem od kilku tygodni. Prorok Ryszard?”.
   Początek lat dwutysięcznych. Ryszard Czarnecki regular­nie pojawia się na meczach żużlowych Atlasu Wrocław. Dba, żeby przed wyścigami wyczytywano jego nazwisko. Ale za każ­dym razem, gdy spiker wspomina ważnego gościa, na trybunach rozlega się gwizd.
   - Rysiu, po co ci to wyczytywanie? - pyta Czarneckiego znajomy polityk.
   - Niech się ludziom utrwala, że jestem - odpowiada.
Znajomy: - Cały Rysiek. Mogą lżyć, byle nazwiska nie przekręcali.
   Rok 2015, kilka dni po wyborze Andrzeja Dudy na prezyden­ta. Trwa uroczystość w pałacu w Wilanowie. Gdy zaczyna się transmisja telewizyjna, między Dudę i jego żonę wślizguje się jak łasica Ryszard Czarnecki. Z szerokim uśmiechem pozuje do zdjęć. Rodzice prezydenta, zdezorientowani, stoją gdzieś na dalszym planie.
   - Wyglądało to tak, jakby Ryszarda otoczy­ła jakaś przypadkowa rodzinka, łysiejący facet z żoną i córką, żeby pogrzać się w jego blasku - mówi nam jeden z posłów PiS.

niedziela, 27 listopada 2016

Po nim choćby potop,Kwestionariusz,Gabinet mistyczny,Ekshumacja PRL i Admirał



Po nim choćby potop

Jarosław Kaczyński na naszych oczach dokonu­je transakcji stulecia: skłania miliony Polaków, by przyszłość swoją i swoich dzieci postawili w za­staw złudzeń, a na dodatek transakcję tę uznali za interes ży­cia, a samego Kaczyńskiego - za swego dobrodzieja.
   Ten widok powinien w naszej pamięci pozostać na długie lata. Członkowie rządu i klubu PiS wstają, by wiwatować po przegłosowaniu obniżenia wieku emerytalnego. Oklaski po przegłosowaniu, że nadejdzie katastrofa, to jednak zjawisko niezwykłe. I tylko gdzieś pod ścianą stoi smutnawy wice­premier Morawiecki. Mimo całej fantasmagoryczności jego planów gospodarczych to on jeden w tym towarzystwie za­pewne rozumie, że władza popełnia właśnie zbrodnię - na budżecie, portfelach Polaków, przyszłych emeryturach i za­łamującym się rynku pracy.
   Choć wyrafinowany rachunek 2+2=4 jest przez PiS całko­wicie ignorowany, politycznie transakcja jest genialna. Polacy na tym stracą, ale zanim stracą i wpadną we wściekłość, wie­lu będzie skakać z radości, że wreszcie jest władza, która daje. Że daje nie swoje, że daje nawet z tego, czego nie ma, to nie bę­dzie problemem tej władzy. A z całą pewnością nie będzie to problemem emerytowanego zbawcy narodu, jak mawia o so­bie pierwszy prezes IV RP. Przymiotnik emerytowany doty­czy zresztą raczej przewidywanego wieku zbawcy niż jego emerytalnego statusu. Pierwszy prezes IV RP będzie bowiem utrzymankiem partii, a więc Polaków, do swej śmierci. Partia będzie mu zapewniała ochronę, sponsorowała osoby robią­ce mu zakupy, będzie wynajmowała sąsiadujące z jego wil­lą domy, by nie był narażony na potencjalne kłopoty. Krótko mówiąc, partia za nasze pieniądze będzie robiła wszystko, by nigdy nie zetknął się w normalnych okolicznościach z tymi, których tak zbawia, czyli z nami. Losem swych dzieci i wnu­ków też się przejmować nie musi. To problem innych.