poniedziałek, 29 czerwca 2015

Nie byłem grzecznym chłopcem



Czy warto poświęcać się służbie publicznej, jeśli może ją zakończyć jeden koszarowy dowcip przy kielichu?

NEWSWEEK: Korzysta pan jeszcze z limuzyny, która przysługiwała panu jako marszałkowi Sejmu?
RADOSŁAW SIKORSKI, były marszałek Sej­mu, były minister spraw zagranicznych: Ustawa daje taki przywilej przez 30 dni. Rezygnuję z tej możliwości w przyszłym tygodniu, ale dzisiaj pojechałem na Wiej­ską rowerem.

I jak długo chce pan jeździć do Sejmu rowerem?
- Kadencja trwa do listopada, a wtedy już zaczyna robić się chłodno.

A następna kadencja?
- Żadnej decyzji jeszcze nie podjąłem. Najpierw muszę się rozpakować, ode­tchnąć, z dystansem przemyśleć kaskadę ostatnich wydarzeń. Po dziesięciu latach pełnienia służby publicznej zasłużyłem na dwa tygodnie urlopu.

Gdyby miał pan ten czas i to swoje uczestnictwo w polskim życiu publicznym określić w dwóch słowach...
- Spełnienie marzeń! Będąc emigrantem w Anglii, marzyłem o powrocie do wol­nej Polski. A to, że w tej wolnej Polsce będę mógł jeszcze pełnić zaszczytne funk­cje państwowe, to było ponad moje ma­rzenia. Nagroda Solidarności, Europejski Fundusz na rzecz Demokracji czy Polski Instytut Dyplomacji po mnie pozostaną. Ambasady i konsulaty, które pobudowa­łem, będą służyły rodakom przez dekady. Więc jestem człowiekiem spełnionym.

Byt pan ministrem spraw zagranicznych, potem marszałkiem Sejmu; jeszcze rok temu w najpoważniejszych gazetach europejskich spekulowano o czekającej pana karierze szefa dyplomacji unijnej...
I nagle dochodzimy do punktu, w którym pojawia się pytanie, czy jest dla pana miej­sce na liście wyborczej! Jak to możliwe?
- Groziło nam, że kampania wyborcza bę­dzie grą nielegalnymi taśmami, podsłu­chami, za pomocą których grupa typów spod ciemnej gwiazdy, wykorzystując media, przy bierności prokuratury i - zdaje się - z jakimś wkładem opozycji, próbowa­ła przeprowadzić pełzający zamach sta­nu. I to udało się zażegnać stanowczymi decyzjami kierownictwa Platformy, które poparłem, rezygnując z funkcji marszałka.

Mógłby pan rozczytać te eufemistyczne określenia: typy spod ciemnej gwiazdy, stupy ogłoszeniowe w mediach? Kto jest kim?
- Wszyscy wiemy, o kogo chodzi. Ja sobie po pierwsze zadaję pytanie: jak to jest, że wbrew wnioskom pokrzywdzonych i opi­nii szefa ABW prokuratura nie postawiła zarzutu działania w zorganizowanej gru­pie przestępczej? A to jest zarzut wią­żący się ze znacznie większą karą, który tych ludzi mógłby skłonić do większej wylewności.

czwartek, 25 czerwca 2015

Porcelana




Małgorzata Kidawa-Błońska zostaje marszałkiem Sejmu. Formalnie Drugą Osobą Rzeczpospolitej. Jej polityczna kariera jest jak wielosezonowy serial, pełna flaut, od czasu do czasu równoważonych nagłym zwrotem akcji.

Te filmowe porównania są nieprzypadkowe, bo Małgo­rzata Kidawa-Błońska ze świata filmu się wywodzi. Jest żoną reżysera Jana Kidawy-Błońskiego i matką mon­tażysty Jana juniora. Już w latach 80. pracowała w re­dakcji literackiej Studia Filmowego im. Karola Irzykowskiego, a 20 lat temu założyła wraz z mężem spółkę Gambit Production, w której odpowiadała za produkcję filmów, programów telewi­zyjnych i reklam.
W 2005 r,, gdy na ekrany kin wchodził jeden z najsłynniej­szych filmów w reżyserii jej męża 
(i współprodukcji rodzinnej spółki) „Skazany na bluesa, pani producent, która już wcze­śniej była radną warszawską, została wybrana do Sejmu z list Platformy Obywatelskiej. Przez kolejne siedem lat szefowała warszawskim strukturom partii.
Ludzie, którzy ją znają - obojętnie koalicja, opozycja czy przy­jaciele domu - mówią, że pani Małgorzata jest zrównoważona, pełna taktu i estetycznego smaku, i że nie okazuje emocji; po pro­stu bardzo dobrze wychowana pani z dworku. Dziennikarzom, którzy przez lata jej obecności w polityce poszukiwali choćby rysy na tym wizerunku, Małgorzata Kidawa-Błońska w końcu sama przyznała się do życiowego ekscesu: raz tak zdenerwowała się na męża i syna, że rzuciła porcelanowym talerzykiem o podłogę; w pierwszej chwili poczuła ulgę, lecz zaraz potem żal, ponieważ talerzyk ten był pamiątką po prababci.

wtorek, 23 czerwca 2015

Miedziane czoła



Ojczyzną Polaków oburzonych, uciśnionych i niedopłaconych jest Zagłębie Miedziowe, najbogatszy region kraju. Stawiają na Andrzeja Dudę i Pawła Kukiza. Kim są i jakiej chcą zmiany?

W Lubinie - stolicy Zagłębia Miedziowego - mieszkańcy spekulują, na jakie rządowe stanowisko po jesiennych wyborach szykuje się prezydent miasta Robert Raczyński. Wicepremiera w rzą­dzie PiS -Kukiz? A może ministra skarbu? To byłoby dobre rozwiązanie, bo mini­strowi skarbu podlega koncern KGHM
Polska Miedź, który ma siedzibę w Lu­binie. Raczyński mógłby z Warszawy do­glądać firmy, od której zależy dobrobyt miasta i całego Zagłębia. Oficjalna na­zwa to Legnicko-Głogowski Okręg Mie­dziowy (LGOM), a ironicznie - księstwo legnickie. Raczyński jest kimś w rodzaju udzielnego książątka - rządzi w Lubinie nieprzerwanie od2002 r. (wcześniej rzą­dził w latach 1990-94).
Co do tego, że będzie posłem (nieistnie­jącej na razie) partii Pawła Kukiza i dosta­nie się do Sejmu, nikt wmieście nie wątpi. W końcu to on Kukiza wymyślił. Bez niego artysta nic by nie zdziałał. A tak, najpierw został radnym dolnośląskiego sejmiku (choć pochodzi z Opolszczyzny), potem efektownie błysnął w wyścigu o urząd Prezydenta RP, a teraz tworzy nowy ruch polityczny. Nie przypadkiem Kukiz swój wieczór wyborczy zorganizował w Lu­binie. Przed drugą turą zapraszał Dudę i Komorowskiego na debatę, którą chciał sam poprowadzić w lubińskiej hali widowisko-sportowej. Tu również ma się ukon­stytuować oficjalnie nowy twór politycz­ny - Ruch Pozytywnej Zmiany i Zdrowego Rozsądku (takiej nazwy używa Kukiz). To ma być taka partia-niepartia, która, jak zapowiada Kukiz, rozwali system.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Niestrawna przystawka



W miarę jak nieistniejącej jeszcze formacji Pawła Kukiza rośnie sondażowe poparcie, krystalizują się także strategie systemowych PiS i PO na wykorzystanie antysystemowego rockmana-polityka.

Nieco inne pomysły na Kukiza ma Platforma, nieco inne PiS. Podobne jest tylko jedno - obie partie postanowiły przy tej okazji prze­konać Polaków, że także one były przez ostatnie 10 lat antystystemowe. Platfor­ma przekonuje, że wprowadziłaby JOW-y na wszystkich szczeblach polskiej ordy­nacji wyborczej i odebrała złym partiom całe finansowanie z budżetu, gdyby nie opór PiS. PiS przekonuje z kolei, że już dawno odbudowałoby Polskę opartą na „sile i honorze” z T-shirtu Kukiza, gdy­by nie PO.
Przyjrzyjmy się z bliska strategiom obu partii, zarówno tej ich części, która jest prezentowana publicznie, jak i tej, która dojrzewa w mroku gabinetów.

czwartek, 18 czerwca 2015

Polska dla wkurzonych



Wiadomo, że o wyniku nadchodzących wyborów nie będą decydować żadne programy, dokonania, a nawet obietnice. Rozstrzygną, jak w kampanii prezydenckiej, wrażenia i emocje. Dziś dominuje wkurzenie. Po kilkunastu tygodniach propagandy wyborczej stało się oczywistą oczywistością, że rząd jest politycznie i moralnie zdruzgotany, podobnie jak całe państwo, które rzekomo nie istnieje, a zniszczony i rozkradany kraj wymaga radykalnej zmiany i odbudowy. Nowy rząd mamy wybierać w atmosferze zbrzydzenia i wzburzenia.

Zwycięzcy wyborów prezydenckich Andrzej Duda i Paweł Kukiz wyznaczyli nowy typ tzw. politycznej narracji: ma być wzruszająco i współczująco, ale też twardo, pryncy­pialnie, z uniesieniem, oburzeniem i żarem. I autentycz­nie. Przede wszystkim zaś nie wolno nudzić szczegółami, faktami, wątpliwościami, roztrząsaniem i analizowaniem. Nieistniejąca partia Kukiza, która triumfuje w sondażach, otwarcie deklaruje poprzez nielicznych swoich przedstawicieli, że nie ma jeszcze programu. Idące do zwycięstwa PiS nie ma nawet przywódców, bo wszyscy dotychczasowi zostali ukryci. Kadry i programy to spra­wa na potem, a na razie trzeba pokazać, że się jest „blisko ludzi”, że się podziela ich wkurzenie, ma się z nimi „kontakt”.
Wydaje się, że taka liryczna, naiwna - rzec można infantylna - wersja polityki ma wobec wyborców, z których każdy ukończył przecież 18 lat, ograniczoną skuteczność. Ale to błąd. W dzisiej­szym medialnym świecie, mimo że poziom wykształcenia od­biorców formalnie rośnie, coraz bardziej rządzą emocje, obrazki, proste skojarzenia - i to one dają władzę.

środa, 17 czerwca 2015

Twarze biznesmena Stonogi



Ofiara wielkiej polityki czy oszust? Mściciel, który szkaluje 0 niszczy wrogów, czy hojny przedsiębiorca, który pomaga pokrzywdzonym przez los? Kim jest człowiek, który opublikował akta ze śledztwa w sprawie tzw. afery taśmowej i przemeblował rząd?

RENATA KIM, RAFAŁ GĘBURA               

Trudno opowiedzieć historię Zbigniewa Stonogi, tyle w niej wątków - wzdycha człowiek, który od miesięcy śledzi działalność war­szawskiego przedsiębiorcy w sieci. Na­zwiska nie poda, bo wie, czym się kończy podniesienie ręki na Stonogę: wytoczy proces, a potem oszkaluje na Facebooku.
Przykład? Kiedy rzeczniczka Proku­ratury Okręgowej Warszawa-Praga Re­nata Mazur poinformowała o wszczęciu śledztwa w sprawie wycieku akt, Stono­ga oskarżył ją o powiązania z bandziorem z wołomińskiej mafii. Podobnie zaatako­wał Mariusza Sokołowskiego, rzeczni­ka KG Policji, gdy ten poinformował, że przeciw Stonodze toczy się 29 spraw kar­nych i kilka cywilnych. Biznesmen zare­agował błyskawicznie: w świat poszła informacja, że policjant to zwykły oszust, a do tego dziwkarz i pijak. - Dowiedzia­łem się o sobie tylu rzeczy, że włos się na głowie jeży - mówi Sokołowski. - Niedłu­go spotkamy się w sądzie.
- Stonoga bierze jakiś fakt, dorzuca do niego kalumnie i preparuje z tego histo­rię, która ma pozory prawdy. To jego spo­sób działania - mówi Wacław Podolski, przedsiębiorca z Krakowa, który twier­dzi, że został oszukany przez biznesme­na. Kiedy o jego sprawie (o czym później) napisał jeden z prawicowych portali, Sto­noga oskarżył jego redaktorów o sprzy­janie stalinowskiemu prokuratorowi. - Kiedy umarł Stalin, miałem dziewięć lat. Owszem, po studiach pracowałem sześć miesięcy w prokuraturze, ale nie by­łem prokuratorem, tylko asesorem! A on mi zarzuca, że w latach 70. zamykałem ludzi w więzieniach - tłumaczy Podolski.
- Jest bezkarny, bo wszyscy boją się, że zacznie ich obrzucać błotem - mówi osoba, która też padła ofiarą Zbignie­wa Stonogi. Nazwiska nie poda, bo boi się o swoje życie. Stonoga mocno je już uprzykrzył: nazywał śmieciem, przestęp­cą, a rodzinę mafią.

wtorek, 16 czerwca 2015

WSZYSCY LUDZIE KUKIZA



Byli już z Krzaklewskim, Lepperem i Giertychem. Byli z Kaczyńskim i Tuskiem. Jesienią do wyborów pójdą z Kukizem. Młodzi i oburzeni? Antysystemowi naczej.

WOJCIECH CIEŚLA

Bez struktur. Bez lokalnych lide­rów. Taki jest oficjalny pomysł Pawia Kukiza na dojście do wła­dzy. Kampanię zrobią mu ludzie, którzy skrzykną się przez internet. A następne wybory, według nowej ordynacji, wywalą scenę polityczną w kosmos.
To wersja, którą sztabowcy Kukiza sprzedają dziennikarzom. W rzeczywisto­ści ludzie Kukiza stoją w blokach już od kilku lat. Kim są antysystemowcy, którzy chcą jesienią iść po władzę?

Program? Po co?
Poniedziałek 8 czerwca, warszawski klub Hybrydy, spotkanie prawicowych dzien­nikarzy ze współpracownikami Pawia Kukiza - Patrykiem Hałaczkiewiczem i Robertem Raczyńskim, prezydentem Lubina. Od kilku dni w sieci pojawiają się teksty sugerujące, że to oni są spiritus movens ruchu Kukiza. Padają oskarżenia o manipulację, o wymyślenie Kukiza jako frontmana. O zasilanie kampanii wpła­tami od ludzi ze spółek samorządowych. O to, że ruch oburzonych nakręcają ludzie, którzy - jak Raczyński - od 20 lat są zwią­zani z polityką i tworzą lokalne układy.
Na scenie w Hybrydach festiwal bana­łów. Sądy i prokuratura źle działają, pro­cedury administracyjne są kompletnie nieżyciowe, urzędników jest zbyt wie­lu, system emerytalny nie do utrzymania. Program? Pojawi się pod koniec miesiąca.
Pod ścianą pilnie słucha Krzysztof Bosak, działacz Ruchu Narodowego.
Hałaczkiewicz mówi bez ogródek:
- Jego [Kukiza - przyp. red.] sukces w wy­borach samorządowych to był nasz son­daż. To był nasz fokus, że Paweł może być dobrym liderem politycznym, że może być akceptowany społecznie.
Hałaczkiewicz i Raczyński deklarują: z Kukizem idą po władzę. A ich ruch nie przekształci się w partię polityczną. Jedne­go nie mówią: kto i jak go tworzy? I dla­czego już na starcie są poważnie skłóceni?
Pod koniec czerwca w Lubinie odbędzie się zjazd mchów okołokukizowych. Już kil­ka tygodni przed nim wiadomo, że będzie gorąco. Piotr Rybak, szef jednego z trzech nienawidzących się odłamów Oburzo­nych, 8 czerwca przesłał działaczom list, jaki skierował do Halaczkiewicza i Ra­czyńskiego, oficjalnych sztabowców Kukiza: „Szanowni Panowie, chciałbym Panom nadmienić, a jednocześnie wyjaśnić, że Obywatelski Ruch Pawła Kukiza, a także wszyscy Rodacy Rzeczypospolitej Polskiej, którzy dzielnie pracowali podczas kampa­nii wyborczej (...), w zupełności dadzą sobie radę bez Was”.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Szantażyści z hotelowej rogatki



Luksusowe prostytutki z Hotelu Europejskiego poskarżyły się przed sądem nałamanie konstytucji.

HELENA KOWALIK

Gość zaczepiony w hotelowej kawiarni w Warszawie okazał się steranym już wiekiem towarzyszem z Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Kra­kowie. Latem 1971 r. przyjechał służbowo do Warszawy i nocował w Europejskim. Wieczorem zszedł do kawiarni. Prosty­tutki, które jak zwykle siedziały przy drzwiach, zmobilizowała obfitość trun­ków zamawianych przez gościa. Ponieważ nie reagował na ich przemarsz przez salę (niby do toalety), dwie podeszły do stolika. Gość zapytał za ile i gdy usłyszał stawkę, bardzo się zdenerwował i opuścił kawiarnię.
Nazajutrz do dyrektora Przedsiębiorstwa Hoteli Europejski-Bristol zadzwonił telefon z KC. - Co się tam u was dzieje, towarzyszu! - grzmiał partyjny funkcjonariusz. - Dziwki zaczepiają porządnych ludzi. W najbardziej reprezentacyjnym hotelu Warszawy nie można spokojnie wypić kawy. Zróbcie z tym porządek!
Następnego dnia dyrektor wydał służbie z parteru zakaz wpuszczania kobiet lekkich obyczajów. Jeśli prostytutka weszła już do hotelu z gościem zagranicznym, interwencja była zabroniona; Polska potrzebowała twardej waluty. - Rozumiemy się?  dyrektor zapytał portierów, choć dobrze wiedział, że podobne instrukcje dostali z SB.
Przez dwa-trzy dni rzeczywiście „panien­ki” nie mogły się dostać do hotelu. Ubrani w kanarkowe liberie portierzy zatrzymywali je, wysuwając jak szlaban rękę. Kobiety zło­rzeczyły, odwoływały się do starej znajo­mości, opluwały lub kopały odźwiernych. Z czasem zmieniły taktykę: na szybach hote­lowego holu pojawiły się dolarowe banknoty przytrzymywane od zewnętrznej strony przez przymilnie uśmiechnięte właścicielki „zie­lonych” Portierzy poszli po rozum do głowy: skoro dyrektor ustanowił rogatkę, to można brać myto za przymknięcie oka. Uzbrojeni w zarządzenie szefa wymyślili zróżnicowany (w zależności od pory dnia) cennik nie tylko za otwarcie niepożądanym gościom drzwi do hotelu, ale również do windy, kawiarni, salonu fryzjerskiego.
Nie przewidzieli jednego: ofiary ich wy­zysku to nie były jakieś dworcowe cichodajki. Prostytutki dyżurujące w kombinacie Europejski-Bristol należały do elity warszawskiego półświatka. Kobiety miały szerokie, acz dyskretne, znajomości. Jedna z nich pożaliła się klientowi, który był prokuratorem. A ten się oburzył. Co za bezprawie! Prostytucja w Polsce Ludowej nie jest zakazana, nato­miast czerpanie zysku z nierządu - tak.
Klient poradził obsługującej go damie, aby wraz z koleżankami napisały do prokuratury skargę na szantażystów z hotelowej rogatki. I niech dołączą zdjęcia portierów szczególnie natarczywie domagających się pieniędzy. On nada temu bieg.

środa, 10 czerwca 2015

Wybory wygrała beka



Prezydent Komorowski przegrał z internetowym wirusem. Ten wirus krąży teraz po Polsce, atakując system. Nikt nie może czuć się pewnie.

RAFAŁ KALUKIN

Platforma od ośmiu lat zmusza Polaków „do kombinowania, by przeżyć od pierwszego do pierwszego, a ludzie cały czas czują się upokarzani”. Gospodarka w ruinie, „bez­robocie wzrosło” (sic!), a cala para rządu „pełnego aferzystów, oszustów i złodziei” idzie w upodobnienie Polski do Niemiec, „gdzie w przedszkolach przebiera się chłopców w sukienki i tworzy im kąciki do masturbacji”.
Tako rzecze Kamil Bazelak, autorytet pisowsko-skokowych mediów braci Kar­nowskich. Moc tego autorytetu wyraża się w kilogramach masy i po zdjęciu sądząc, jest potężniejszy niż połączone autorytety Zaremby, Warzechy i obu zarządzających tym biznesem bliźniaków. Bazelak jest bo­wiem... strongmanem.
Każdy ma prawo do obywatelskiej reflek­sji, choć nie każda refleksja zasługuje na uwagę. Zabawne, że środowisko wypomi­nające przeciwnikom robienie z celebrytów autorytety, samo sięga po tak karykatural­ne wzorce.

wtorek, 9 czerwca 2015

Plwociny.pl



Słowo niby jest angielskie, ale do polszczyzny przyrosło tak błyska­wicznie, jak by jego korzenie były arcypolskie. Hejt.
Ostatnio słychać wiele głosów podzi­wu dla „fantastycznej” kampanii Andrze­ja Dudy w internecie. Zdecydowanie mniej słychać o tym, na czym owa rzekoma fantastyczność polegała. A polegała na tym, że na partyjną komendę miesiącami obrzuca­no Bronisława Komorowskiego wszelkimi możliwymi obelgami. Cham, prostak, pół­główek, obciachowiec, burak. Obrońcy czci prezydenta wszech czasów, świętej pamię­ci prezydenta profesora Lecha Kaczyńskie­go, wylali na głowę zdrajcy, Komoruskiego i WSI-owego prezydenta, hektolitry pomyj. „Fantastyczna” kampania była więc w naj­większym skrócie najbardziej zmasowaną operacją zniesławiania i demolowania czy­jegoś wizerunku.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Sportowe dolorado



Przemycały całe demoludy. Można się było dorobić, ale i trafić do więzienia.

HELENA KOWALIK

W aresztanckiej celi, gdzie dwukrotnie uniemoż­liwiono jej popełnienie samobójstwa, napisała list do swoich uczennic z ka­dry narodowej: „Cenię sobie waszą przyjaźń. Dlatego bardzo proszę, aby żadna z was nie była obecna na mojej rozprawie w sądzie. Nie chciałabym, żebyście się musiały tak jak ja czegoś w życiu wstydzić”.
Jest rok 1973. Barbara Równa, wielo­krotna mistrzyni Polski w biegu narciarskim, olimpijka, zostaje aresztowana pod zarzutem przemytu 30 kg złota, ponad 50 tys. dolarów, a także srebra, ortalionu i elastiku. Transakcje odbywały się w Zakopanem i na terenie Czechosłowacji, Francji, Austrii oraz Włoch.
W latach 70. to był intratny interes. W Austrii ortalionowy płaszcz kosztował 3 dolary; jego cena w polskim komisie to 1500 zł. Za papierowego dolara na czarnym rynku trzeba było zapłacić 120 zł. Towar dla Równej przechodził przez tranzytowe przejście na granicy austriacko - czechosłowackiej, skąd dostarczano go do samotnie stojącej gazdówki tuż przy granicy z Polską. Tam docierali przemytnicy z Podhala.
Słynna zawodniczka zasiadła na ławie oskarżonych wraz z 29 osobami, w większo­ści z Zakopanego. Jej wyjaśnienia złożone w śledztwie prokurator określił jako samo- oskarżenie. W sądzie cytował fragmenty: „Jestem gotowa ponieść konsekwencje, ale niestety, mówiąc o sobie, muszę ujawnić inne osoby ze mną współdziałające”
Te inne to: przyjaciółka Sabina; skoczek narciarski, wiceprezes zarządu klubu spor­towego Gwardia w Zakopanem; wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego; wioślarz olimpijski z Wrocławia; były sportowiec, a aktualnie pracownik naukowy Akademii Medycznej. Na ławie oskarżonych brakowało trenera narciarskiego, który pierwszy wpadł na pomysł zorganizowania przemytu, ale zdą­żył przed aresztowaniem prysnąć za granicę.
Wszyscy żyli z cennych kontaktów zagra­nicznych mistrzyni biegów, choć jeśli tylko się nadarzyła okazja, starali się ją oszukać. Przyjaciółka miała w Zakopanem kochanka, który z trzema góralami obiecał przenieść dla Równej przez zieloną granicę 5 kg złota. Zagrabili cenny pakunek, a „szefowej” po­wiedzieli, że wyrzucili złoto, uciekając spod obstrzału patrolu WOPR. Potem wyszło na jaw, że rzekomi ścigający to byli przebrani za żołnierzy ludzie żyjącego z przemytu tzw. bankiera Podhala.
Prokurator w mowie oskarżycielskiej przypomniał wspaniałą karierę sportową Barbary Równej, skromnej dziewczyny z Żywiecczyzny, która zyskała sławę dzięki nieprawdopodobnej pracowitości (trenując, skończyła studia) i samozaparciu. Ambitna, gdy została sportową gwiazdą, poczuła, jak to sformułował prokurator, „narkotyczne pragnienie znalezienia się na finansowym szczycie”. Sąd skazał ją na sześć lat więzie­nia i 810 tys. zł grzywny. Zakopane było wdzięczne mistrzyni biegania, że zarówno w śledztwie, jak i na rozprawach wydała tylko tych, którzy wpadli przed nią.

piątek, 5 czerwca 2015

Odkłamywacz potrzebny od zaraz



Motto I:
Na złość Władzy odmrożę sobie uszy – Naród
Motto II:
Jestem tak dobra i piękna, że Naród będzie mnie kochał, nawet nie wiedząc co robię – Władza

Tak właśnie, jak w tym motto jednym i drugim, rozjechała się Władza z Narodem. Przed wyborami opublikowałem kilka tekstów dotyczących PiS-u i mocno krytycznych. PO i rządowi nie chciałem przed wyborami przywalać, ale teraz muszę. Muszę, bo tymi ludźmi trzeba naprawdę mocno potrząsnąć, aby się obudzili. Bo jeśli się nie obudzą i przegrają na jesieni, to czeka nas, nas Polskę, nie PO (do której zresztą nie należę), katastrofa. Czekają nas rządy ludzi, którzy przez BKG (Bezdenną Kaczystowską Głupotę) doprowadzą gospodarkę do ruiny, wprowadzą państwo policyjne i w końcu to, o czym cały czas skrycie marzą: dyktaturę.

Mieszkam na wsi, na Mazurach. U nas wprawdzie wygrał Bronisław Komorowski, ale zwolenników PiS-u jest dużo. Rozmawiam z prostymi ludźmi, który nie kończyli studiów, najczęściej nie czytają gazet, nie oglądają Lisa i Moniki Olejnik… Ci ludzie pracują na roli, albo w warsztatach samochodowych, w tartakach, na budowach. Ci ludzie naprawdę wierzą, że „pieniądze są w bankach”, „supermarkety nie płacą podatków”, „lekarze za dużo zarabiają”, „rząd pieniądze ma”… Ci ludzie naprawdę wierzą, że „Duda da”: 500 złotych na każde dziecko, 8 tysięcy wolne od podatku, obniży wiek emerytalny a przy tym podniesie emerytury, podniesie płacę minimalną do średniej krajowej, wygoni Niemców z polskiej ziemi, wypędzi obcy kapitał, i tak dalej, i tak dalej. Tych ludzi kompletnie nie obchodzi in vitro, związki partnerskie, konwencja antyprzemocowa, pomoc Ukrainie, uchodźcy z państwa islamskiego i inne takie.

Ci ludzie nie widzą żadnych dokonań Platformy, skoku cywilizacyjnego, jaki zrobiła Polska. No bo jakim cudem mają widzieć? Jak to? – powie ktoś – przecież to widać!
I tu pierwsza bolesna prawda dla rządzących: nieprawda, samo z siebie NIE WIDAĆ. Aby widzieć zmiany, porównywać, analizować, to trzeba się tym interesować, a aby się interesować, to trzeba mieć do tego jakiś bodziec, np. dumę z tego.

Jakim cudem ma przekonać do siebie wyborców ekipa, której wszystkie najważniejsze dokonania są niemal tajne? Prawie nikt o nich nie wie, a nawet ja, dziennikarz, polityczne zwierzę, muszę o nich dowiadywać się z zagranicznych gazet, lub wyciągać od instytucji państwa informacje, jak psu z gardła. Przyjęliście od początku błędną koncepcję kontaktu ze społeczeństwem: my będziemy dobrze rządzić, kraj się będzie rozwijał i Naród sam zauważy poprawę bytu i będzie nas popierał. A figa z makiem. Kraj się rozwija, Naród coraz więcej zarabia i mówi… że mu coraz gorzej!

środa, 3 czerwca 2015

Dajmy Dudzie dorosnąć



Meller: Trzeba dać Dudzie kredyt zaufania. Morozowski: To jest człowiek bez właściwości. I za chwilę się okaże, że jego mózgiem jest tak naprawdę Jarosław Kaczyński.

MARCIN MELLER: Zaraz po wyborach napisałem na fejsie: „Jest nowa popularna gra towarzyska w internetach: kto emigruje, komu do drzwi załomocą o świcie, komu słów wolności śpiewać nie pozwolą itp. Po pierwsze proponuję coś na uspokojenie. Po drugie nic takiego się nie zdarzyło, po prostu arogancka i zdemoralizowana władza dostała kopa w wyborach. (...) Nowemu prezy­dentowi gratuluję zwycięstwa po imponującym wysiłku, życzę, by dotrzymał koncyliacyjnych obietnic z mowy po zwycięstwie, a wszystkim zestrachanym wizją pisowskich szwadronów śmierci zwracam uwagę, że Duda jest pierwszym politykiem PiS, którego Jarek nie może odwo­łać”. Ten post rozpełzł się po internecie jak ogień po ścier­nisku, ale wiem, że ty, mój drogi przyjacielu, uważasz, że grzeszę naiwnością. No, to ładuj we mnie...     
ANDRZEJ MOROZOWSKI (DZIENNIKARZ TVN24): Nawoływanie do spokoju jest jak najbardziej OK, ale z drugiej strony, nie ma co sobie mydlić oczu, że nic się nie sta­ło. Stało się. Pani Szydło i pan Wojciechow­ski, najbliżsi współpracownicy prezydenta elekta, już mówią: dwie ustawy wysyłamy do Sejmu w dniu zaprzysiężenia przed Zgromadzeniem Narodowym - obniżenie wieku emerytalnego do 60 i 65 lat i pod­wyższenie kwoty wolnej od podatku z 3 do 8 tysięcy. Co to oznacza? Jak twierdzą eko­nomiści, 71 mld będzie kosztować powrót do wieku emerytalnego, a 23 mld podnie­sienie kwoty wolnej od podatku. Razem prawie 100 mld złotych. Skąd na to wziąć?
MELLER: Ja się na ekonomii nie znam, ale wiem, że druga strona się zarzekała, że re­forma emerytalna jest nie do ruszenia, po czym kiedy poczuła nóż wyborczy na gar­dle, w trybie błyskawicznym powstał pro­jekt dotyczący 40-letniego stażu pracy, czyli zmiana systemu emerytalnego.
MOROZOWSKI: Zgadzam się, mimo to każda z ich propozycji była dokładnie wyliczona. Wiadomo, że propozycja wieku emerytal­nego po 40 latach pracy, ale składkowych latach, oznacza 30 mld w plecy.
MELLER: Nie będę z tym dyskutował...

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Zapakowany



O człowieku, który sam się nadał, i co z tego wynikło.

Marcin Kołodziejczyk

To był zwyczajnym młodym męż­czyzną z warszawskiej Pragi. Przed dwoma laty T. ożenił się z S. i niemal natychmiast urodził im się synek. Żona i synek byli bezrobotni, co czyniło T. jedynym żywicielem. Pra­cował jako dostawca pizzy. Rodzina po­siadała 40 tys. kredytu konsumpcyjnego do oddania.
R. był szwagrem T. Łączyła ich zwyczaj­ność, podobny wiek i dzielnica. Szwagier nie miał na utrzymaniu nikogo. Wiódł ży­cie bażanta, co nie oznacza, że nie miał trosk. Posiadał niewykonywany zawód fryzjera, więc brakowało mu na wszyst­ko. Jak się później okaże, brakowało mu nawet na kanapkę z kotletem.

***

Dwa lata po ślubie T. z S. białołęcka policja przyjęła zgłoszenie o obrabo­waniu tira w trasie. Brak sześciu tele­fonów komórkowych oraz mierników elektronicznych zgłaszał J., specjalista ds. bezpieczeństwa spółki kurierskiej na Pradze. Kradzież wymykała się logi­ce. J. przedstawił linię technologiczną obsługi przesyłek: automatyczny sorter skanujący kieruje przesyłki do rękawów, a następnie na pola odkładcze. Podjeż­dżają ciężarówki, ładują fracht, ruszają zaplombowane do miejsc destynacji.
Inkryminowany tir zmierzał lutową nocą do Łodzi. Zepsuł się po drodze. Na miejsce defektu skierowano zgodnie z procedurą inną ciężarówkę, która przejęła naczepę, po czym udała się do klientów. Kierowcy byli poza podejrzeniem, plomba niena­ruszona, czujnik otwarcia przestrzeni ła­downej nie odnotował ingerencji w część ładowną, a mimo to fracht został rozdziewiczony poprzez splądrowanie. Zginęło towaru na sumę około 50 tys.
Jedynym wątkiem łączącym ten prze­myślany skok z małżeństwem T. i S. oka­zał się telefon komórkowy należący do T., znaleziony w przyczepie tira.