sobota, 31 marca 2018

Sieć diabłów,Władza PiS zaczyna gnić,Trzy i pół życzenia,Kto to kupi?,Hochsztaplerzy i partacze,W ciemnym zaułku historii,Pisanka,Pieśni zew i Trudne dzieciństwo



Sieć diabłów

Już nie kongres wiedeński ani żadna Jałta symbo­lizują panowanie możnych tego świata nad ludz­kością. Dziś najgroźniejszy jest niepisany sojusz cyfrowych potęg, takich jak Facebook, i analogowych dykta­tur oraz autorytarnych reżimów.
   Pazerność PiS-owskiej władzy, wyskrzeczana przez wi­cepremier Szydło w jej sejmowym expose, jest jej odmia­ną najbardziej prymitywną, groźną bardziej dla władzy niż obywateli. W żadnym stopniu nie powinna przesłaniać pa­zerności stanowiącej zagrożenie dla całej ludzkości - pa­zerności cyfrowych potęg a la Facebook i głodu władzy całej rzeszy Putinów czy Trumpów. Nie każdy dyktator czy autokrata jest - tak jak niewolnik Twittera Trump - wyznaw­cą mediów społecznościowych. W końcu, jak sama nazwa wskazuje, są to media społecznościowe. Ale każdy wyczu­wa ich moc. Każdy widzi też, że to, co miało być narzędziem wolności, okazuje się przydatne jako narzędzie zniewolenia i dominacji. Wystarczy spojrzeć na naszego umiłowanego przywódcę - wciąż „drukują mu internet”, ale jednocześ­nie w dużym stopniu dzięki internetowi uczynili go panem i władcą. Armia trolli pomogła w intronizacji internetowe­go morona.
   Czternaście lat temu szef Facebooka Mark Zuckerberg podekscytowany mówił przyjacielowi, że aż cztery tysiące studentów Harvardu dobrowolnie dało mu swe interneto­we dane. „Uwierzyli mi, idioci” - powiedział. Nie do końca świadomi albo zupełnie nieświadomi ludzie w następnej de­kadzie dali mu na talerzu całą wiedzę o sobie. Tym razem nie cztery tysiące, ale dwa miliardy. Uwierzyli mu. idioci. Dane milionów wypływały z Facebooka, by trafić w łapy ludzi, któ­rzy przy ich pomocy przekręcili amerykańską demokrację. Narzędzie, które miało stworzyć globalny Hyde Park, pomo­gło dokonać globalnego przekrętu.
Świat trzeźwieje powoli. Jeszcze niecały rok temu Zu­ckerberg przymierzał się na serio do startu w wyborach pre­zydenckich. To by dopiero było. Człowiek Putina w Białym Domu kontra mimowolny aliant Putina. Miliarder w starciu z miliarderem, obaj pozujący na rzeczników zwykłych lu­dzi. Jeśli Trump demokrację ośmieszył, a jego prezydentu­ra zadaje jej straszne ciosy, to taki wyścig mógłby ją pogrążyć ostatecznie. W 2016 r. mieliśmy sojusz ludzi, którzy chcieli wiedzy o ludziach, żeby zarabiać pieniądze z ludźmi, którzy potrzebowali tej wiedzy, żeby wygrać wybory i kontrolować ludzi. Prezydentura Zuckerberga byłaby apoteozą koncep­cji Wielkiego Brata w wersji digitalowej. Na szczęście dziś zdecydowanie bardziej prawdopodobna niż jego wycieczka do Białego Domu jest wycieczka do Kongresu, gdzie będzie musiał wyjaśniać, jak Facebook nadużył zaufania milionów i w praktyce pomógł wrogom demokracji.

piątek, 30 marca 2018

Diabelski dylemat



Trzydzieści lat rozliczamy PRL, teraz powraca do tego PiS. W końcu pojawi się dylemat, jak rozliczyć obecną władzę. Odpowiedzialność zbiorowa czy za indywidualne winy? Zemsta czy abolicja? Odwet czy okrągły stół?


Polska Fundacja Narodowa - rzą­dowa agencja, która przeprowa­dziła słynną akcję billboardową „Sprawiedliwe sądy” - wydała broszurę „Godność Niepodle­głej” o dekomunizowaniu ulic. Na zdję­ciu przedstawiającym głodówkę KOR na twarzy Adama Michnika postawiono stempel: „Po dekomunizacji”.
   Zarządzanie zbiorową pamięcią za po­mocą fałszerstw i przemilczeń, zrywanie trupom epoletów ustawą degradacyjną, odbieranie rent wdowich, „dekomuniza­cja” ulic - tak się w Polsce PiS rozlicza PRL. Pod hasłem, że tego rozliczenia w III RP nie było.
   Nieprawda. Nie tak spektakularne, bo usiłowano trzymać się standardów demokratycznego państwa prawa. Przy­jęto kilkanaście ustaw rozliczeniowych.
I wykonano je - lepiej lub gorzej. Osądzo­no i skazano twórców stanu wojennego, w tym Czesława Kiszczaka. Wymknął się Wojciech Jaruzelski, bo tak długo unikał sądu, aż umarł. Ale sądu uniknął też przy­wódca NRD Erich Honecker, współwinny śmierci 171 uciekinierów zastrzelonych na murze berlińskim.

czwartek, 29 marca 2018

Demagogom wolno więcej



Platforma Obywatelska straciła władzę przez arogancję i ośmiorniczki. Obecna władza to jedna wielka arogancka ośmiornica, która macki zapuściła do kas państwowych banków i spółek. A jednak wyborcom PiS to jakoś nie przeszkadza. Czemu?

Trump i jego rodzinno-oligarchiczny gabinet. Pu­tin i jego oligarchowie. Kaczyński i jego partyjno-rodzinny klub nowych mi­lionerów, którzy dorobili się przejażdżką na karuzeli spółek skarbu państwa. Nie­raz przejażdżką dość niedługą - czasem trwającą ledwie parę miesięcy.
   Ci władcy i ich zausznicy są z pewnoś­cią bardziej zepsuci od „liberalnych elit”, którym odebrali władzę. Bardziej pazer­ni, bardziej bezwstydni w pędzie do przy­wilejów związanych z władzą. A jednak lud, do którego się odwołują, pozwala im na więcej.

GĘBY ZA LUD KRZYCZĄCE
PiS, Trump, oligarchowie Putina mieli być lepsi od PO, Obamy i państwa Clinton, od oligarchów Borysa Jelcy­na. Mieli być skromniejsi, zarabiać mniej, nie zatrudniać partyjnych kolegów i krew­nych, a nawet się nie rozwodzić, nie zdra­dzać żon, nie odwiedzać prostytutek...
   Długo by wymieniać cechy tego wy­idealizowanego portretu populistycznych liderów i otaczających ich ekip, który był po prostu rewersem czarnego wizerunku elit, celebrytów, lemingów, całego liberal­nego mieszczaństwa i jego politycznych reprezentantów.
   Hillary Clinton i Barack Obama przez propagandę nowej populistycznej pra­wicy byli zwykłym ludziom obrzydzani jako marionetki finansowych elit otoczo­ne przez milionerów. To prawda - mieli w otoczeniu bogaczy, lobbystów czy zwy­kłych hipokrytów. Ale z drugiej strony to właśnie za prezydentury Obamy wpro­wadzono regulacje usuwające z amery­kańskich giełd najbardziej toksyczne operacje spekulacyjne, które doprowa­dziły do kryzysu finansowego 2007 roku. Hillaiy Clinton, walcząc o reformę amery­kańskiego systemu ubezpieczeń zdrowot­nych (którą później wprowadził Obama), przeciwstawiła się kartelowi najwięk­szych amerykańskich koncernów farma­ceutycznych, windujących ceny lekarstw i usług medycznych.
   Tymczasem gabinet Donalda Trumpa to najbogatszy rząd w dziejach Ameryki. Jak wyliczył portal Politico, majątek sa­mego prezydenta to 3,5 mld dolarów, zaś jego ministrów - dodatkowe 2,2 mld, przy czym na czele listy jest minister edukacji Betsy DeVos, spadkobierczyni założycieli firmy Amway, która ma 1,1 mld dolarów (ta informacja musi szczególnie bawić ame­rykańskich nauczycieli, narzekających na zbyt niskie pensje).
   Gorsze jest oczywiście to, że Trump cały swój rząd zbudował z bogatych lobbystów, którzy obniżyli podatki płacone przez ich własne firmy i usunęli regulacje przeszka­dzające im w prowadzaniu najbardziej toksycznych operacji giełdowych. Likwi­dują też ostatnie ograniczenia w finanso­waniu amerykańskiej polityki z wielkich prywatnych pieniędzy.
   Ten rząd bogaczy pogrążył amerykań­ską politykę w totalnym chaosie. Jest niekompetentny, przy czym najbardziej dumny ze swej niekompetencji jest jego szef. Trump sam przyznaje, że nie wie­dział, o czym mówi, gdy publicznie skar­żył się na deficyt USA w handlu z Kanadą. W rzeczywistości Ameryka ma nadwyż­kę. Szefa Departamentu Stanu zdymisjo­nował wpisem na Twitterze. Syrię oddał Putinowi, tamtejszych prozachodnich partyzantów rozbroił. Ataki chemicz­ne wojsk Asada, które za czasów Obamy wywoływały przynajmniej kryzysy dy­plomatyczne, za prezydentury Trumpa stały się niegodną komentarzy codzien­nością. Amerykańska słabość ośmieliła Rosjan do zastosowania broni chemicznej na terytorium Wielkiej Brytanii.
   W Rosji z kolei Putin co wybory obie­cuje odbudować potęgę kraju, tymcza­sem jego państwo to modelowy przykład stagnacji. Władca Kremla potrząsa po­pulistyczną szabelką, publicznie stawia do pionu oligarchów, a ci obiecują popra­wę. Ale to czysty teatr. W rzeczywistości bowiem wywożą oni miliardy do rajów podatkowych, budują sobie wille w naj­droższym mieście świata - Londynie.
   Oligarchom Putina nie wolno tylko - pod karą pozbawienia majątku, a cza­sami także wolności i życia - finansować opozycyjnych polityków.
Podobnie wygląda „dobra zmiana” w Polsce. Wszelkie prawdziwe i domnie­mane patologie rządów SLD, AWS, PSL i PO zostały przelicytowane z nawiąz­ką. Absurdalne jest atakowanie profeso­ra Andrzeja Rzeplińskiego, który odebrał przysługujący mu ekwiwalent za niewy­korzystany urlop w wysokości 28 tysięcy, gdy ludzie zatrudnieni przez PiS w pań­stwowych spółkach i bankach biorą setki tysięcy złotych takich ekwiwalentów. An­drzej Jaworski, poseł PiS specjalizujący się wcześniej w wojnie z tzw. dewiacjami, były prezes Stoczni Gdańsk, jako czło­nek zarządu PZU zarobił przez rok dwa miliony złotych. Gdy odszedł z funkcji, wypłacono mu 425 tysięcy złotych jako „odszkodowanie za zakaz pracy u konku­rencji”, jakby w kolejce do zatrudnienia tego tytana finansów tłoczyli się już ka­drowcy JP Morgan czy HSBC.
   Do tego bankster, milioner Mateusz Morawiecki, który przepisuje najcen­niejsze części swojego majątku na żonę. W klasycznym stylu wschodnioeuropej­skich czy bałkańskich oligarchów, którzy czynią to, żeby uciekać przed podatka­mi albo aby rozpocząć polityczną karierę w roli wyrazicieli gniewu prostego ludu.
   Dlaczego mogą bezkarnie robić rzeczy, za które liberalny polityk zostałby skom­promitowany, zmuszony przez ów lud do ustąpienia, rozszarpany przez media?

środa, 28 marca 2018

Prawica w poślizgu



Widać, że rządy PiS wchodzą w głęboki kryzys. Prawica nie ma pomysłu na przełamanie serii niepowodzeń. W mediach społecznościowych zwolennicy zamilkli. Gdy zaczną się wstydzić, będzie to zwiastun wyborczej klęski

To powtarzalny schemat: zwycięska partia obej­muje władzę i od razu po wyborach dostaje pre­mię zwycięzcy. Notowania rosną. Lud kocha zwycięzców, a wymiar sprawczości i siły w polityce ma pod­stawowe znaczenie. Wyborcy z nadzie­ją czekają na realizację wizji politycznej, na spełnienie obietnic. „Dajmy im szan­sę. Niech pokażą, na co ich stać. Tamtych ma my już dość”.

DOMINUJĄCY
Tym razem tak się nie stało. Notowa­nia Prawa i Sprawiedliwości nie wzro­sły zaraz po wyborach. To Ryszard Petru ukradł Kaczyńskiemu show. Nowoczes­na dawała nadzieję na zmianę i notowa­nia tej partii poszybowały na krótko do 30 proc. PiS nie traciło ani nie zyskiwa­ło zwolenników; premia zwycięzcy prze­szła mu przed nosem.
   W ciągu ostatnich ponad dwóch lat można zauważyć cztery istotne zmiany w notowaniach partii politycznych.
   Pierwsza to wspomniany efekt świe­żości związany z Nowoczesną. Druga to udana ofensywa Nowoczesnej pod ha­słem „misiewicze”. trzecia - upoka­rzająca klęska PiS w głosowaniu nad kandydaturą Donalda Tuska 27:1.
   Czwarta zmiana miała miejsce, gdy po sromotnej porażce akcji polegającej na okupowaniu Sejmu przez opozycję notowania partii rządzącej wystrzeliły w górę. Opozycja parlamentarna prak­tycznie przestała istnieć, kompromi­tując się przy kolejnych głosowaniach w Sejmie. Ta część opozycji, która po­zostaje poza parlamentem, jest niezorganizowana i rozbita. Skutecznie prowokowana dryfuje w okolice poli­tycznego ekstremum (przepychanki z policją Obywateli RP, postulaty abor­cyjne ruchów feministycznych).
   Kaczyński przesunął polską scenę polityczną na prawo. Narzucił jedyny obowiązujący porządek aksjologiczny i swoją mapę politycznych podziałów, zrealizował pakiet socjalny, który stano­wił dla ludzi namacalną konsekwencję realizacji polityki opartej na tej mapie. Opozycji odebrał głos w sprawach świa­topoglądowych, zakneblował usta w kwestii wartości.
   W sytuacji dominacji politycznej i światopoglądowej naturalny był ko­lejny ruch PiS - marsz w kierunku cen­trum. Droga po umiarkowaną większość stała otworem. Nie ma wątpliwości, że strategicznym celem prezesa PiS jest zdobycie większości konstytucyjnej. Je­dynie w ten sposób można, utrzymując pozory konstytucyjnego ładu, zalegali­zować przeprowadzone już łamanie kon­stytucji. Mając konstytucyjną większość, można trwale zmienić system wybor­czy, aby cieszyć się władzą przez kolejne dziesięciolecia.
   Kaczyński zdecydował się na ryzy­kowny manewr, by cel ten osiągnąć. Wymieniając Beatę Szydło na Mateu­sza Morawieckiego, naraził się na ry­zyko gniewu i rozczarowania swojego żelaznego elektoratu. „Nasza Beatka” perfekcyjnie uosabiała ówczesną poli­tykę prawicy - rewolucję dokonywaną w imieniu zwykłego człowieka, przeciw skorumpowanym, zepsutym i moralnie zgniłym elitom. Morawiecki nie pasował do tego obrazka, stanowił antytezę figury zwykłego człowieka. Ten multimilioner, prezes banku, który jako przedstawiciel obcego kapitału własnymi rękami doko­nywał „wtórnej kolonizacji” ojczyzny, był wyjęty z zupełnie innej opowieści. On sam zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Rozdarty pomiędzy misją uwie­dzenia umiarkowanego wyborcy a utrzy­maniem twardego elektoratu prawicy, najwyraźniej wybrał to drugie.

wtorek, 27 marca 2018

Milczenie za aborcję



Bierność Kościoła wobec poczynań władz nie jest bezinteresowna. Biskupi właśnie wystawiają Jarosławowi Raczyńskiemu rachunek

Aleksandra Pawlicka

Sprawa aborcji znowu wraca do Sejmu, tym razem na wyraźne życzenie bisku­pów. Czarny poniedziałek z jesieni 2016 r. stał się czarnym piątkiem wiosną 2018 r. Wiele osób związanych z Kościołem uważa, że sojusz tronu z ołtarzem staje się niebezpiecz­ny dla państwa.

LIST BEZ ODZEWU
To zdumiewające. minęło pół roku, a my wciąż nie docze­kaliśmy się odpowiedzi - mówi jeden z sygnatariuszy listu wy­słanego we wrześniu ubiegłego roku do episkopatu. To apel do biskupów, by zabrali głos w obronie fundamentalnych wartości: praworządności, demokracji i praw człowieka.
   To inicjatywa Fundacji Służby Rzeczypospolitej, która dzia­ła od 2016 r. pod hasłem „Mosty nie mury” i organizuje deba­ty m.in. o uchodźcach, dziedzictwie Jana Pawła II i przyszłości Polski. Sygnatariusze listu deklarują chęć współpracy z hierar­chami Kościoła w obronie państwa niszczonego przez obecną władzę. Pod listem podpisali się m.in. prof. Adam Strzembosz, prof. Marek Safian, prof. Andrzej Zoll. była rzecznik praw oby­watelskich Irena Lipowicz, była senator Dorota Simonides, były wiceminister skarbu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza Maciej Heydel.
   - Napisaliśmy ten list, bo uważamy, że Kościół powinien w obecnej sytuacji zabrać głos jako autorytet i uczestnik życia publicznego - mówi „Newsweekowi” prof. Zoll.
   - To wyraz naszego zaniepokojenia zbyt silnym zaangażo­waniem części polskiego Kościoła w działania władzy - dodaje Maciej Heydel.
Podobnie jak inni sygnatariusze są zaskoczeni, że „Newsweek” zna treść listu. - Nie chcieliśmy robić faktu medialnego, pisali­śmy go w pełnej dyskrecji. Uważaliśmy, że to potwierdzi naszą wiarygodność, że chodzi nam o pogłębioną debatę i namysł, a nie kilkudniowy szum w mediach - mówi jeden z sygnatariuszy.
    „Newsweek” poznał treść listu dzięki przedstawicielowi epi­skopatu, który - tak jak sygnatariusze - jest zaniepokojony bra­kiem odpowiedzi biskupów. - To doprawdy coś niepojętego, aby w sytuacji, gdy autorytet Kościoła ulega partyjnemu zawłasz­czeniu, lekceważyć tak przyjaźnie wyciągniętą dłoń ludzi, któ­rzy stali się symbolami obrony demokracji w Polsce - mówi.
   - Milczący Kościół - dodaje jeden z sygnatariuszy - to Koś­ciół niesprzeciwiający się złu, a czasami wręcz podżegający do ksenofobii, nacjonalizmu i wrogości. Bierność zawsze oznacza aprobatę.

poniedziałek, 26 marca 2018

Wszystkie oszustwa Michała Dzięby



Oskarżał Rafała Trzaskowskiego, sam wyciągał pieniądze od przedsiębiorców. Historia o tym, jak idol prawicowych mediów Michał Dzięba nabrał dziennikarzy, polityków, biznesmenów i naukowców.

Szymon Krawiec

Kiedy w poniedziałek do kiosków trafi ten numer tygodnika „Wprost”, w centrum Warszawy ma ruszyć dwudniowy kongres organizowany przez Michała Dziębę.
   Dawny pracownik klubu parlamentarnego PO i były asystent ministra skarbu Aleksandra Grada stał się niedawno gwiazdą prawicowych mediów. Głównie dlatego, że oskarżył kandyda­ta na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego o przyjęcie 150 tys. zł od znajomego lobbysty i zażywanie narkotyków. - To bzdury. Przygotowujemy pozew w tej sprawie - odniósł się do zarzutów poseł PO. Mimo to Dzięba robi zawrotną karierę. Trafia do programu w TV Republika. Radio Wnet robi z nim wywiad. Dwa tygodnie temu tygodnik „Sieci” przygotowuje okładkowy tekst bazujący na jego doniesieniach. Dzięba ostro komentował też w mediach ostatnie zmiany w KGHM Polska Miedź (w latach 2009-2011 zasiadał w radzie nadzorczej spółki z grupy, KGHM Metraco), gdzie zdymisjonowano prezesa. Zareagował na to były szef miedziowego koncernu Herbert Wirth, który napisał na Twitterze, że firma Quasar Energy Holding związana z Dziębą złożyła w 2011 r. czyli za jego prezesury, ofertę doradztwa dla KGHM wartą kilkaset tysięcy złotych. Pozostała bez odpowiedzi.
   Teraz poważne tarapaty może mieć sam Michał Dzięba. Według ustaleń tygodnika „Wprost” wyciągał on pieniądze od przedsiębior­ców na organizację dużego wydarzenia biznesowego - Kongresu Gospodarki Niskoemisyjnej i Elektromobilności. Na wydarzenie zaprosił czołowych polskich ministrów na czele z premierem Mateuszem Morawieckim. Twierdził, że imprezę objęły swoim patronatem trzy urzędy marszałkowskie. Kongres miał się odbyć w Pałacu Lubomirskich, gdzie mieści się prestiżowa siedziba Bu­siness Centre Club. Przy tym wszystkim Dzięba przedstawiał się jako szef Polskiej Izby Gospodarczej Elektromobilności - głównego organizatora imprezy. Oraz szef spółki o zbliżonej nazwie - Pol­ska Izba Gospodarki Niskoemisyjnej, która pobierała wpłaty za uczestnictwo w kongresie. Problem w tym, że te obydwa podmioty w rzeczywistości nie funkcjonują.

niedziela, 25 marca 2018

"Jak napisać lepszą historię" i "Dzieje bez grzechu"



Jak napisać lepszą historię

Historyk, który w PRL ledwo otarł się o opozycję, dziś jest głównym zwrotnicowym polityki historycznej - nabożnej i endeckiej

Wojciech Cieśla

Wysoki, nieco zgarbio­ny, w dziwacznych okularach, dziadek ośmiorga wnucząt. Historyk, od ponad dwóch lat senator PiS.
   Podobno dekadę temu prof. Jan Żaryn w środowisku skrajnej prawicy uchodził za gołębia. Dziś jest głównym narratorem wersji historii, w której najważniejsze są Kościół i naród. Forsuje zmiany w nauce historii, promuje żołnierzy wyklętych, polskością wywija jak cepem.
   Hołubi mordercę z RPA Janusza Wa­lusia. Ambasador Izraela najchętniej wyprosiłby z Polski. O Marcu ’68 mówi, że zorganizowali go komuniści, a nie Po­lacy. Wizja świata i historii Jana Żaryna za chwilę trafi do podręczników.

KRNĄBRNY ORAZ ZŁY
Urodzony w końcu lat pięćdziesią­tych ubiegłego wieku, ostatni z pię­ciorga rodzeństwa. Dla warszawiaków do dziś istnieje jeden Żaryn - Stanisław, patron ulicy, wybitny architekt, przed­wojenny harcerz, żołnierz NSZ i Armii Krajowej, ojciec Jana. Człowiek, który po wojnie poświęcił się pracy dla PRL - wraz z Janem Zachwatowiczem w ba­raku na gruzach Zamku Królewskiego pracował w Biurze Odbudowy Stolicy.
   Współpracownik Jana Żaryna z cza­sów IPN: - Porządna, inteligencka ro­dzina, przedwojenna kindersztuba. Narodowcy do bólu, z tym Stanisławem w tle, też endekiem. Dalecy od stereoty­pu - w czasie wojny Żarynowie ukrywali żydowską rodzinę, mieli medal Spra­wiedliwy wśród Narodów Świata. Janek to religijny fanatyk.
   W domu rodzinnym Żarynów nie ma miejsca na niuanse i wybaczenie; gdy je­den z wujów wstępuje do PZPR, rodzina zrywa z nim kontakty. Gdy jedna z ciotek bierze rozwód - to samo.
   Jan - jak sam będzie wspominał - jest złym uczniem, a w dodatku kłótliwym. W klasie maturalnej ma 230 godzin nieobecności i trzy dwóje na półrocze. Na Uniwersytet Warszawski zdaje trzy razy. Nie zostanie, jak sobie wymarzył, archeologiem.

sobota, 24 marca 2018

Sto dni, morze słów,Jak Kuba Bogu,Czy zadzwoni?,Tako rzekła Bieńkowska,Wazon i wazonik,Humor na kartki,Elita przed audytem,Sąd nad sądami i Dzień małpy



Sto dni, morze słów

To jest jakieś osiągnięcie - premier Morawiecki, czasem licytując się z prezydentem Dudą. w ciągu stu dni powiedział więcej rzeczy niemądrych niż poprzedni premierzy przez 29 lat.
   Przypomnijmy tylko, bo wielu może już tego nie pamiętać, że jeszcze trzy miesiące temu Morawiecki uchodził za cudow­ne dziecko PiS. Miał być nową twarzą tej formacji, podob­nie jak dwa i pół roku wcześniej miał nią być Andrzej Duda. Twarze były rzeczywiście nowe. I tyle. Nie mając realnej wła­dzy, jaką w normalnych krajach mają prezydent czy premier, obaj panowie realizowali się tam, gdzie ich wolność była nie­pomiernie większa niż w sferze decyzji - w sferze słów. I na kraju oraz swoje własne nieszczęście z wolności tej ochoczo korzystali.
   Przy czym aktorskie emploi obu panów wydaje się drugo­rzędne. Pozy nie mają bowiem żadnego znaczenia. Wymęczo­ny luz Morawieckiego czy podlana patosem wyreżyserowana ekstaza Dudy to tylko forma skrywająca albo miałką, albo de­magogiczną. albo niemądrą treść. Dezynwoltura. słowotok i liczba gaf obu dżentelmenów rosną wraz z oddalaniem się od prezesa Kaczyńskiego i zbliżaniem się do ulubionego przez każdego z nich audytorium. Dla Andrzeja Dudy to interior, gdzie ma poczucie, że jest naprawdę uwielbiany i doceniany i gdzie w związku z tym puszczają mu wszelkie hamulce. Dla Mateusza Morawieckiego to zagraniczne panele, gdzie może palnąć każde głupstwo, za to po angielsku, i boiska krajowe, pod warunkiem że audytorium ma jak w korporacji - grzecz­nie i skwapliwie potakujące.
   Liczba głupstw wypowiadanych przez obu panów jest smut­nym świadectwem dwóch największych deficytów, jakich boleśnie doświadczają: deficytu prawdziwej władzy i prawdzi­wego uznania ze strony tych, którym tak bardzo chcieliby być równi, czyli światowych przywódców. Jednak światowi przy­wódcy doskonale wiedzą o ich braku władzy, nie okazują więc im uznania, z kolei z braku uznania i prestiżu panowie wypo­wiadają słowa, które ich kompromitują, wskutek czego uzna­nia i prestiżu jest jeszcze mniej. Pętla. Nie ma więc specjalnego sensu zastanawianie się, o ile lepiej oceniano by premiera Mo­rawieckiego, gdyby tylko nic nie mówił. On musi mówić, by przekonać samego siebie, że jest premierem, podobnie jak An­drzej Duda musi mówić głośno, by przekonać siebie, że jest prezydentem, i musi w co trzecim zdaniu powtarzać „ja jako prezydent”, by upewnić się, że naprawdę nim jest.

piątek, 23 marca 2018

Administracja zbiorowej pamięci





Zdjęcie z broszury Polskiej Fundacji Narodowej, informującej mieszkańców Warszawy o nowych patronach zdekomunizowanych ulic. W ramach akcji ulica 17 stycznia (1945 r. - data wkroczenia wojsk radzieckich do Warszawy) otrzymała nazwę ul. Komitetu Obrony Robotników. Fotografię z 1979 r., zrobioną w trakcie głodówki działaczy KOR w kościele Świętego Krzyża, zaopatrzono stemplem, aby zakryć twarz Adama Michnika. Powyżej - plakat wydany przez PFN




Jedni uważają za bohatera Kuronia, inni „Burego”. Tak jest i już. Należy tylko zadbać, żeby nie brali się za łby na ulicach i żeby nie lała się krew w imię rywalizacji pamięci

Rozmawia Paweł Reszka

NEWSWEEK: Mam książkę Orlando Figesa „Szepty” o życiu codziennym w stalinowskiej Rosji. Na okładce fotografia rodzinna z zamazaną twarzą. To chłopak, który okazał się wrogiem ludu.
PIOTR OSĘKA: W czasie stalinowskiej Wielkiej Czystki w du­żym tempie usuwano postaci z Biura Politycznego. Dochodziło do przeoczeń. Uważni obserwatorzy zauważali na przykład, że na zdjęciach jest więcej nóg, niż wskazywałaby liczba osób sie­dzących przy stole. Na fotografiach Lenin musiał być dostojny, a Trocki nieobecny.
Ministerstwo Obrony Narodowej zrobiło film z okazji rocznicy wstąpienia Polski do NATO. Są prezydent Duda i minister Błaszczak, za to brakuje profesora Geremka i prezydenta Kwaśniewskiego. Internet pęka ze śmiechu!
- Nic tak nie cieszy jak przyłapanie przeciwnika na kłamstwie. W dzisiejszej Polsce operacji pod hasłem: „To Kaczyński był przywódcą strajku w Stoczni Gdańskiej, a nie Wałęsa” - nie da się przeprowadzić.
Ale gdybyśmy powiedzieli: „Jarosław Kaczyński nie był internowany i był ważnym negocjatorem przy Okrągłym Stole, za to Bronisław Komorowski wiele miesięcy spędził internowany i kontestował Okrągły Stół”, to wiele osób powie: „Niemożliwe!”.
- Bo to jest efekt innego rodzaju opowieści. Ona jest bardziej rozmyta, oparta na generowaniu emocji. Na przykład zdanie: „Transformacja ustrojowa się nie powiodła, bo rozbiła ją sitwa es- beków zblatowana z lewakami z KOR i agentami”. Zarzut nieostry, a chwytliwy. Można go popierać strzępami wiadomości, które go uprawdopodobnią. Innymi słowy - nie da się wygumkować Wałę­sy, ale można powiedzieć: „On był przez cały czas agentem; wszyst­ko, co robił, było ukartowane przez komunistów”. Można też grać na nucie nacjonalistycznej, czyli bronić mitu heroicznego narodu.
PRL wyrzucił do kosza II RP, III RP wywaliła do kosza PRL, a IV RP niesie na śmietnik III RP i przydeptuje leżący tam PRL. Historia się powtarza, może tylko z różnym natężeniem.
- Władza radykalna i populistyczna chęt­nie sięga po proste interpretacje historii.
Ale nawet PRL nie wyrzucał całej II RP. Był tam przecież „słuszny” ruch robotniczy, byli komuniści, zdrowe jądro. A reszta była zła; sanacyjno-faszystowska. Za to III RP w sto­sunku do PRL była bardziej zniuansowana.
A teraz nasza historia jest przedstawiana jako starcie ciemiężonego narodu z komunistycz­nym oprawcą. Raz zwyciężają komuniści i wtedy naród cierpi. Ale kiedy indziej ko­muniści dostają łomot od narodu. Nie ma nic pośrodku, światy się nie przenikają. Stąd sło­wa premiera Morawieckiego, że w 1968 r. nie było Polski, tylko komunistyczna okupacja.
Bada pan Marzec ’68. Trudno opowiadać o tamtym czasie jako o walce frakcji w PZPR, a pomijać zwykłych ludzi, którzy klaskali, gdy „syjoniści” odjeżdżali do „Syjamu”.
- Tak - wielu klaskało. Ilu? Nie wiemy. Ale gdy zaczyna się robić badania lokalne, rekon­struować to, co się działo w małych miastecz­kach, włos się jeży na głowie. Donosy płynęły szeroką falą: „ten Żyd i tamten też Żyd i ten na pewno też, bo ma samochód”.

czwartek, 22 marca 2018

Gesty i miny



Minęła niedawno, trochę po cichu, połowa kadencji Andrzeja Dudy. A prezydent wciąż nie może się zdecydować, czy chce wreszcie zostać politykiem.

Prezydent Duda w swoim wy­stąpieniu w Kamiennej Gó­rze zapewne nie chciał przy­równać Unii Europejskiej do państw, które dokonały niegdyś rozbiorów Polski. To byłoby jednak za głupie. Zwłaszcza że wcześniej wy­powiadał się o Unii całkiem życzliwie, szczególnie jak na partię, z której się wywo­dzi. Ale też taka interpretacja wypowiedzi Dudy jest całkiem uprawniona i nie może się on skarżyć, że został źle zrozumiany. Tak to sformułował, jak umiał. Pokazuje to jak w soczewce tę prezydenturę: nawet jeśli przyjąć dobre intencje Dudy, to niewiele one mają wspólnego z konkretnymi skut­kami jego słów i działań.
   Widać to we wszystkich kluczowych sprawach, w jakich prezydent brał udział. Cała akcja wetowania ustaw sądowych, pisanie własnych projektów, zgłaszanie uwag podczas ostatecznego uchwalania ich w parlamencie skończyły się fiaskiem, czyli całkowitym przejęciem sądów przez ludzi ministra Ziobry. Duda, choć może i chciał, ale temu nie zapobiegł - a właśnie stan praworządności w Polsce jest teraz głównym punktem zapalnym w relacjach z UE czy USA. Prezydent nie przypilnował najważniejszej sprawy, z jaką miał dotąd, obok Trybunału Konstytucyjnego, do czy­nienia podczas swojej kadencji. Nie będzie historycznie oceniany za inicjatywę usta­wodawczą w sprawie zakazu korzystania z solariów przez osoby niepełnoletnie, lecz z przestrzegania zasad państwa prawa.
   Dzisiaj tylko śmieszą dawne rozważania na temat większości trzech piątych, szuka­nia sposobu wyjścia z kryzysu, gdyby w Sejmie powstał pat przy wyborze sędziów do KRS. Cała ta „misterna” gra prezyden­ta, aby było bardziej demokratycznie, żeby nie wszystko zależało od prokuratora ge­neralnego, rozbiła się o ścianę politycznej praktyki. Od początku było jasne, że opo­zycja nie weźmie udziału w wyborze nowej KRS, bo oznaczałoby to udział w delikcie konstytucyjnym, wystarczyło więc PiS do­gadać się z posłami Kukiz’15 i rzucić im zabawkę w postaci „rozważenia pomysłu o sędziach pokoju”.

środa, 21 marca 2018

Bunt sędziów



Nominaci Zbigniewa Ziobry na prezesów sądów nie wytrzymują środowiskowej presji i rezygnują ze stanowisk

Renata Grochal

Sędzia Grzegorz Gała ma 48 lat, od 21 lat orzeka. Spotykamy się w Wydzia­le Karnym Odwoławczym Sądu Okręgowego w Ło­dzi, gdzie na co dzień wydaje wyroki. Ostatnio - w sprawie łódzkiego dru­karza, który odmówił wydrukowa­nia plakatu organizacji LGBT. Gała utrzymał wyrok skazujący, uznając, że drukarz nie miał prawa odmówić świadczenia, do którego jest zobo­wiązany, ale odstąpił od wymierzenia kary. Kasację od wyroku zapowiedział minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Argumentował, że narusza on konstytucyjną zasadę wolności su­mienia. Po tym wyroku Gała z listów przysyłanych do sądu dowiedział się, że jest lewakiem. Chociaż poglądy ma konserwatywne.
   Postawny mężczyzna w granatowej marynarce z dumą pokazuje przypinkę sędziowskiego stowarzysze­nia Themis, do którego niedawno się zapisał. To jedna z dwóch - obok Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia - organizacji sędziow­skich, które twardo sprzeciwiają się demolowaniu konstytucji przez PiS i podporządkowaniu sądów ministrowi sprawiedliwości. Iustitia apelowała do sędziów, żeby nie obejmowali stanowisk po preze­sach i wiceprezesach odwoływanych wbrew opinii sędziów i bez podania wiarygodnych przyczyn.
Z plakatu w jednym z gabinetów w łódzkim sądzie: „Wzywamy wła­dze państwowe do zaprzestania działań niszczących fundamenty demokratycz­nego państwa prawa, podpo­rządkowywania sądownictwa politycznym ośrodkom decyzyj­nym oraz do zakończenia kampanii pomówień przeciwko sędziom”.

wtorek, 20 marca 2018

Żyrandol na bruku



PiS zainwestowało w młodzież. Wychowali sobie zastępy kandydatów gotowych do bycia karabinem maszynowym partii - mówi były premier Marek Belka

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Jako premier mówił pan w Sejmie: „Do roboty!”. Co dziś powiedziałby pan posłom?
MAREK BELKA: Dziś to chyba by mnie wygwizdali.
Ale gdyby?
- „Po rozum do głowy! Czas najwyższy, panie i panowie”. Sejm stał się maszynką do głosowania. Nikt nie dyskutuje treści ustaw, liczy się tylko tempo. Efekt jest taki jak w przypadku nieszczęsnej usta­wy o IPN, która doprowadziła do zderze­nia ze ścianą.
Jeśli chodzi o ustawę o IPN, to rządzący nie próbują gasić tego pożaru.
- Bo jak ktoś nie potrafi posługiwać się gaśnicą czy wodą, to używa do gaszenia benzyny. Na nasze nieszczęście robi to także sam premier.
Jak ocenia pan zamianę Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego?
- Na początku byłem bardzo pozytyw­nie nastawiony, bo - jakby to powiedzieć - siermiężność wójciny została zastąpiona ogładą kogoś, kto wydawał się nie odstawać od kolegów i koleżanek w Radzie Europej­skiej. Ucieszyło mnie też towarzyszące re­konstrukcji rządu rozdzielnie ministerstw finansów i rozwoju, które PiS połączyło początkowo w jakiś koszmarny moloch. Poza tym nominacje w ministerstwach go­spodarczych przyjęte były przez wszyst­kich bardzo dobrze. Tylko że sedno tych zmian nie dotyczyło ekonomii. Nie po to Morawiecki został premierem.
A po co?
- Aby obłaskawić elektorat centrowy i muszę przyznać, że ten plan wyda­wał mi się trafiony. Tuż przed objęciem stanowiska Mateusz Morawiecki wziął udział w pogrzebie minister Haliny Wasilewskiej-Trenkner i wygłosił przemówienie bez żadnej kartki, cieplej­sze, niż można było się spodziewać. Do­cenił zasługi koleżanki, choć pochodziła z innej politycznej bajki. Pomyślałem: „Szacunek. Pani Szydło takie słowa pew­nie nie przyszłyby do głowy”.

poniedziałek, 19 marca 2018

Stan nadzwyczajny



Mamy nową Krajową Radę Sądownictwa. A może nie mamy. Profesorowie Strzembosz i Zoll wydali oświadczenie, że decyzje nowej KRS będą prawnie nieważne. A za chwilę obsadzi ona ponad pięćset wakatów w sądach. I Sąd Najwyższy. Ci sędziowie będą wydawali wyroki.

Prawo i Sprawiedliwość nie martwi się prawnymi konse­kwencjami tego, co robi. Bo dla PiS prawne konsekwencje nie są ważne. Ważne są konsekwen­cje polityczne. Wszelkie inne poniesiemy my - społeczeństwo. I Polska. Mamy już Trybunał Konstytucyjny, w którym są­dzą osoby niebędące sędziami. I którym rządzą osoby wybrane na te funkcje z po­gwałceniem pisowskiej ustawy oraz kon­stytucji. Ten Trybunał wydaje wyroki (?) i inne rozstrzygnięcia. Ważne czy nie? Mamy słynne głosowanie „kolumnowe” w Sejmie. Mamy szereg ustaw przyjętych z naruszeniem regulaminu Sejmu i Sena­tu. Ważnych?
   I co my, ludzie przywiązani do prawa i praworządności, mamy z tym zrobić? Uprzeć się, że to akty prawnie nieważ­ne, i jak PiS - za dwa, sześć, dziesięć lat - straci władzę, to my to wszystko odkrę­cimy? Tylko jak?
   Czy może powinniśmy te wyroki-niewyroki, decyzje-niedecyzje, ustawy-nieustawy uznać, jak dziś uznajemy skutki decyzji np. Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego wydawanych w stanie wojennym, uzna­nym przecież przez TK (sprzed „dobrej zmiany”) za wprowadzony bezprawnie? Sytuacja jak w biblijnej przypowieści o są­dzie króla Salomona nad dwiema kobieta­mi wyrywającymi sobie dziecko. Ktoś w tej grze musi się zachowywać odpowiedzial­nie. I nic nie wskazuje, by był to PiS.
   Tylko że my nie mamy króla Salomo­na, który mógłby przywrócić sprawiedli­wość. Musimy żyć z tym, co jest.
   A jest powrót Marca ‘68. Jak wtedy: PiS „oczyszcza” kolejne instytucje. Wprawdzie nie pod hasłem eliminacji „syjonistów”, ale też chodzi o osoby niewłaściwego, bo niepisowskiego. pochodzenia. Tydzień temu, w przeddzień rocznicy Marca, PiS z Kukiz’ 15 powołały swoich przedstawicieli do KRS: 15 sędziów, z których 12 wysunę­li sędziowie zatrudnieni w Ministerstwie Sprawiedliwości lub sędziowie awansowa­ni niedawno przez ministra-prokuratora Zbigniewa Ziobrę na stanowiska prezesów i wiceprezesów sądów. Taki tryb zgłaszania i wyboru wskazuje, że wybrano osoby uza­leżnione od władzy PiS.
   Opozycja nie wzięła udziału w tym procederze. Kamila Gasiuk-Pihowicz (Nowoczesna) porównała w sejmowym wystąpieniu sędziów pomazańców PiS i Kukiz’15 do marcowych docentów: osób, którzy po Marcu ’68 zastąpili na uczel­niach wyrzuconych z nich naukowców.

niedziela, 18 marca 2018

Powtórka z propagandy



Nieprawdy, półprawdy, niedorzeczności i niekończące się samochwalstwo władzy. Dlaczego tak wielu Polaków ani to drażni, ani żenuje; przeciwnie - wydaje się im podobać? Skąd ta nieodporność na propagandę?

Każda władza uprawia propagan­dy; dzisiejsza w Polsce tym się wy­różnia. że nie ukrywa bynajmniej, iż robi to intensywnie, instytu­cjonalnie, za grube pieniądze. Właśnie powołano tzw. zespół do spraw szybkiego reagowania na wpadki wize­runkowe, czyli propagandowe pogotowie ratunkowe. A istnieje już przecież potężna sieć „leczenia" Polaków i nie-Polaków z ja­kichkolwiek wątpliwości co do wielkości naszego narodu oraz poczynań obecnej władzy - od Polskiej Fundacji Narodowej (na której koncie z początkiem lutego fi­gurowały 243 min zł z daniny nałożonej na państwowe spółki) po media, przez  nieuwagę nazywane? jeszcze niekiedy publicznymi (w tym TVP, zasilonej latem 2017 r. 800 min zł tzw. pożyczki wprost z budżetu).

sobota, 17 marca 2018

Autodestrukcja,Trochę wstyd,Od zwycięstwa do zwycięstwa,Pryzmat z nosa,Jak bida, to do Żyda,Patchwork,Młockarnia i Niemożliwe jest możliwe



Autodestrukcja

Co krok katastrofa. Lista wpadek, błędów i kosz­marnych pomyłek popełnianych przez polskie władze jest coraz dłuższa, ale to nie zła passa. To PiS-owskie DNA.
   Błędy są, także w polityce, rzeczą normalną, jednak PiS ma problem nie z błędami, lecz z zapewniającym równowagę błędnikiem. Popełniane przez PiS błędy nie są odstępstwem od normy, ale normą. Najpierw, kilka tygodni temu, sprokurowanie bez jakiegokolwiek sensownego powodu kryzy­su w relacjach z Izraelem i Ukrainą. Potem serial „Pazerność władzy”. Wreszcie tąpnięcie w relacjach z USA. Już grubo po­nad miesiąc PiS jest w totalnej defensywie i nic nie wskazuje na to, że wkrótce to się zmieni. A nawet jak się zmieni, to na chwilę, po której pojawią się błędy jeszcze większe, bo wszyst­kie one wynikają z natury tej władzy, mają charakter struktu­ralny i systemowy.
   W PRL po kolejnych zakrętach władze powtarzały: „so­cjalizm tak, wypaczenia nie”. Po którymś kolejnym zakręcie obywatele wiedzieli już, że nie ma mowy o wypaczeniach so­cjalizmu - wypaczeniem był sam socjalizm. Z władzą PiS jest tak samo. To nie jej ekscesy, ale istota. Nie ma więc sensu ha­sło: „dobra zmiana tak, wypaczenia nie”. Wypaczeniem jest sama tzw. dobra zmiana.
   Układ stworzony przez Jarosława Kaczyńskiego nie jest i nie będzie zdolny do samoregulacji i autokorekty. Błędy mu­szą się więc nawarstwiać i kumulować. Korekty nie będzie, bo Kaczyński zaczął od wymontowania z organizmu państwo­wego wszystkich bezpieczników, które mogłyby ograniczyć jego jedynowładztwo. Z prezydenta zrobił marionetkę, pre­mierów zmienia, nie zmieniając ich słabej pozycji, Trybunał Konstytucyjny wykastrował, w sądy uderzył, a media publicz­ne zamienił w swe pudło rezonansowe, sprawiając, że nawet największe głupstwo nazwane będzie znakomitym pomysłem i doskonałym ruchem. Żadnej kontroli, żadnej krytyki, żad­nej polemiki. Kaczyński uczynił z całego aparatu państwowe­go swoją strefę komfortu. Aparat stuknie obcasami, wykona polecenia, uśmiechnie się przymilnie i zaklaszcze. Pełna ob­sługa pana i władcy.

piątek, 16 marca 2018

Poobijany premier



Tak się dziwnie plotą losy polityków, że po monachijskiej wpadce światowego Mateusza Morawieckiego wielu członków PiS zatęskniło za swojską Beatą Szydło.

Paradoks polega na tym, że premier miał. m.in. dzięki znajomości angielskiego, wzmacniać naszą soft power na arenie międzynarodowej, a to właśnie angielszczy­zna premierowi zaszkodziła. W świat poszło, że Morawiecki mówił o polskich i żydowskich sprawcach i Holokaustu, gdy odpowiadał na pytanie dziennikarza o nową ustawę o IPN.
  - Jako polityk jest mniej dojrzały niż Szydło. Z gubiła go pewność siebie uważa posłanka PiS. A polityk z otoczenia Jarosława Ka­czyńskiego dodaje: Usnął  w nim polityk, a obudził się publicysta. Nawet Kornel Morawiecki, ojciec premiera i lider wspierającego rząd koła poselskiego, radził synowi, by przeprosił za postawienie w jednym szeregu Niemców, Polaków i Żydów (i żeby na drugi raz Mateuszowi towarzyszył tłumacz), ale bezskutecznie.
   Jednym z podstawowych celów wymiany Szydło na Morawieckiego była poprawa wizerunku Polski w świecie. Pierw­sze sto dni nowego rządu, do których powoli się zbliżamy, było z tego punktu widzenia spektakularną klęską. Na drugi plan ze­szły w prawdzie kłopoty z  Komisją Europejską w sprawie prawo­rządności, ale stało się tak nie dzięki udanej ofensywie w Bruk­seli, lecz przez wybuch konfliktu dyplomatycznego z Izraelem i USA. Forsowana przez resort Zbigniewa Ziobry nowelizacja ustawy o IPN została uchwalona w najgorszym możliwym ter­minie (co przyznają publicznie rządzący) i wbrew sugestiom naszego największego sojusznika.
   Z informacji podanych m.in. przez onet.pl wynika przy tym, że w rządzie panuje bałagan, a przepływ informacji jest ograniczony i opóźniony. To obciąża nie tylko Ministerstwo Sprawiedliwości i MSZ, lecz i samego premiera, który ma czuwać nad całością. Nie pomagają sprzeczne deklaracje polityków o mocy ustawy IPN - w tym samym czasie słyszeliśmy, że ustawa będzie stosowana i niestosowana.

czwartek, 15 marca 2018

Między prawdą a Dziębą



Miały być poważne zarzuty pod adresem kandydata PO na prezydenta Warszawy, wyszła kilkudniowa zadyma medialna, w wyniku której najbardziej skompromitował się sam oskarżający. Dawni znajomi mówią o jego taktyce: „Ziarnko prawdy i galaktyka zmyśleń”. Z„ nawróconego” rycerza, który ujawnia brudy dawnej władzy, pozostał tylko szantażysta. Im więcej wiemy o Michale Dziębie, „złotym chłopcu Platformy”, tym bardziej groteskową jawi się on postacią

 Marek Pyza Marcin wikło

Kokaina, sex party, romans z pracownicą biura, przyję­cie „pod stołem” 150 tys. zł na kampanię wyborczą w 2009 r. - takie zarzuty Michał Dzięba ni stąd, ni zo­wąd sformułował pod adresem Rafała Trzaskowskiego 21 lutego. Jego wpis na Facebooku podjęły wszystkie media. Wyglądało to na mocny cios wymie­rzony w kandydata PO na prezydenta Warszawy. Tym mocniejszy, że z Dziębą dobrze się znają. Przez rok pracowali w brukselskim biurze, gdy Trzaskow­ski był europosłem, a Dzięba załatwia- czem przeróżnych spraw w otoczeniu najważniejszych polityków Platformy.
Nazywano go nawet „pierwszym ka­drowym skarbu” - bo działał zwłaszcza w obszarze państwowych spółek, które nadzorował jego pryncypał.

FANTASTA Z SiECI
Gdy przed dwoma tygodniami rozpo­czął atak na Trzaskowskiego, polityk PO natychmiast stwierdził, że to wszystko bzdury, a Dziębę czeka proces. Mijały dni, były minister cyfryzacji pozwu nie składał. Do prokuratury poszedł za to (5 marca) Dzięba. Na briefingu bez ogródek oświadczył dziennikarzom, że jego celem jest wyeliminowanie Trzaskowskiego z życia politycznego. Zaczyna się więc głębsze prześwietlanie oskarżającego. Dopiero wtedy się oka­zuje, że jego wiarygodność jest krucha.
   Ale najpierw cofnijmy się o kilka tygodni.
   Pod koniec ub.r. Michał Dzięba nagle uaktywnił się w mediach społecznościowych, jego wpisy stały się publiczne. Spójrzmy na najciekawsze. Ocenia, że sekretarz generalny PO zwariował, za Grzegorza Schetynę jest mu wstyd, a rodzina Hanny Gronkiewicz-Waltz powinna zwrócić pieniądze za Noakowskiego 16. Uderza przede wszystkim w dawnych politycznych kolegów.
   11 stycznia publikuje... spis treści sta­tutu ruchu społecznego „Obywatele dla Polski”. Skrót tej nazwy znajdu­jemy w wielu jego wpisach. Wreszcie Dzięba pojawia się w koszulce z logo organizacji, która. nie istnieje. Pod tą nazwą działa na Facebooku jakaś grupa z Kłodzka (wspierająca „Kluby Obywatelskie” Platformy) i kolejna - nieaktywna od listopada. Dzięba nie ma z nimi nic wspólnego.
   12 stycznia nasz bohater ogłasza światu, że odbył „bardzo dobre, przy­padkowe spotkanie w garażu hotelu Hilton” z szefem CBA. Ernest Bejda miał mu obiecać, że „inteligentny pracownik CBA wysłucha historii korupcji profe­sora Gawlika przez prezesa KGHM Herberta Wirtha”. Jak wynika z naszych informacji, o swojej „rozmowie” z Bejdą Dzięba poinformował nawet... samego premiera, wysyłając mu wiadomość za pomocą jednej z aplikacji mobilnych.
   Są powody, by podejrzewać, że mamy do czynienia z fantastą i internetowym trollem. Ale idźmy dalej.
   13 stycznia Dzięba publikuje zdjęcie sugerujące, że to okładka planowanej książki. Tytuł: „Moja Platforma. Historia jednej partii”. Poniżej autorzy: Michał Dzięba, Marcin Rosół, Piotr Nisztor, Warszawa 2019. W komentarzach od­zywa się Marcin Rosół (b. szef gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, skompromitowanego w aferze hazardowej). Stanowczo prosi, by usunąć jego nazwisko, choć nazywa Dziębę swoim przyjacielem. Nisztor (dziennikarz „Gazety Polskiej” i TV Re­publika) nie reaguje. Oficjalnie w spra­wie Dzięba vs Trzaskowski pojawi się dopiero za miesiąc.
   W międzyczasie Dzięba objawi nam się jeszcze jako zwolennik Zbigniewa Ziobry, Jarosława Kaczyńskiego i słu­chacz Radia Maryja. Dwa dni później opowie o rzekomych perwersjach Ra­fała Ziemkiewicza.
   Pod jego wpisami coraz częściej na­potykamy komentarze od dawnych znajomych w stylu: „Jakbyś potrzebo­wał porady lekarskiej, daj znać. Masz ogromne problemy sam ze sobą”.

środa, 14 marca 2018

Odwrót na froncie wschodnim



Na Wschodzie mamy już tylko wrogów i byłych przyjaciół. Doktryna Giedroycia wylądowała na śmietniku. Pustkę po nim wypełniają nacjonaliści: Kijowa nie znoszą, w Moskwie się podkochują

Polski dyplomata: - Niech pan spróbuje zapytać w MSZ: „A jaka Rosja by nam odpowiadała? Do czego dążymy? Żeby była demokratyczna i silna? A może autory­tarna, ale słaba? A może podzielona?”.
   - I co usłyszę?
    - „Rosja ma nam oddać wrak”. Nie ma żadnej innej koncepcji. Ambasador dostaje wytyczne z centrali - oczekiwa­nia, cele, jakie ma osiągnąć, sprawy, ja­kie ma załatwić; krótko mówiąc, czego MSZ od niego chce.
   - To oczywiste.
   - Wie pan, co dostał jeden z moich znajomych, szef placówki w jednym z krajów na Wschodzie? Kawałek swo­jego własnego sprawozdania roczne­go, które wysłał do Warszawy kilka miesięcy wcześniej. Ktoś zrobił ko­piuj wklej i mu odesłał, została nawet literówka.

wtorek, 13 marca 2018

Państwo Tymczasowe


Prawo i Sprawiedliwość nie jest partią zakorzenioną w społeczeństwie, pewną jego poparcia, więc ciągle boi się reakcji swoich wyborców - mówi Kazimierz Michał Ujazdowski, europoseł, były działacz PiS

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

Newsweek: Czy konserwatysta Kazimierz Michał Ujazdowski dobrze się czuje w Polsce 2018 roku?
Kazimierz Michał Ujazdowski:
- Zróbmy na początku jedno zastrzeże­nie: zdecydowałem się ograniczyć ko­mentowanie polityki, więc jeśli czynię odstępstwo, to tylko dlatego, że umówi­liśmy się na rozmowę o stanie państwa. A jeśli tak, to znaczy, że ono wymaga na­prawy.
Jak opisałby pan dzisiejszą władzę? Jest prawicowa, konserwatywna, endecka, populistyczna?
- To władza monopolistyczna, nieefek­tywna i tworzącą państwo tymczasowe. Obliczone na czas panowania politycz­nego kierownictwa PiS pod przywódz­twem Jarosława Kaczyńskiego. I ani chwili dłużej. Krótko mówiąc, to mo­nopol i prowizorka polegające na tym, że usuwa się niezależne instytucje państwowe nieodzowne dla dobrego funkcjonowania Rzeczypospolitej i uza­leżnia je od ośrodka politycznej dyspo­zycji, który znajduje się poza państwem,
w rękach prezesa PiS i jego najbliższego otoczenia.
To władza dla władzy?
- Oglądana okiem zewnętrznym może kojarzyć się ideologicznie z prawicą w sensie odwołań do tradycji narodo­wej, do idei silnego państwa, do wzro­stu pozycji na arenie międzynarodowej. Tyle że w rzeczywistości jest zaprzecze­niem konserwatywnych nurtów polskiej centroprawicy. Myślę o tradycji idącej od Stańczyków do Ruchu Młodej Polski. To tradycja stawiająca na ewolucję, a nie rewolucję, i na uczenie się na własnych błędach. Działania PiS z tak rozumia­nym konserwatyzmem stoją w całkowi­tej sprzeczności.
Na czym polega ta sprzeczność?
- Na pogardzie dla instytucji, bra­ku szacunku dla prawa, zawłasz­czeniu państwa, na ideologii dzielącej wspólnotę. I wreszcie na ze­rwaniu związku między patriotyzmem a zobowiązaniami uniwersalnymi, bo konserwatyzm w polskiej tradycji, od Czartoryskiego poczynając, wyrażał się tym, że potrafił łączyć miłość do ojczyzny z europejskim oddechem, ze zobowiązaniami wobec szerszych wspólnot. A dziś co? Okopanie się, izo­lacja i strach przed wyimaginowanym wrogiem.
Napisał pan o sobie: „Jako konserwaty­sta należę do szkoły, która traktuje pań­stwo jako naturalną instytucję broniącą ładu społecznego i bezpieczeństwa na­rodowego - ani jako wroga, ani jako obiekt bałwochwalstwa”. Czy PiS trak­tuje państwo bałwochwalczo?
- PiS traktuje bałwochwalczo nie pań­stwo, lecz własną formację. Wszystko jest złożone na ołtarzu interesów par­tii. To jest rządzenie poprzez eskala­cję konfliktu społecznego i tworzenie ostrego podziału dzielącego wspólno­tę. W efekcie część społeczeństwa oka­zuje się niegodna partycypacji w życiu narodu. Następuje de facto paraliż państwa.
Konserwatyzm w krzywym zwierciadle?
- Niestety. Upartyjnienie państwa ni­gdy nie usłuży umocnieniu, lecz obez­władnieniu go z negatywnym skutkiem dla obywateli.
Czy to oznacza, że Jarosław Kaczyń­ski jest antypaństwowcem?
- Jego rządy są pozbawione kultury państwowej. Patrząc z punktu widzenia interesu narodowego, są to rządy osła­biające Rzeczpospolitą.

poniedziałek, 12 marca 2018

Sztukmistrz z Wrocławia



Premier żongluje swoim majątkiem tak, żeby pokazać z niego tylko to, co chce. Odnaleźliśmy kilka nieruchomości ukrytych przed opinią publiczną - gdy Mateusz Morawiecki dostał propozycję wejścia do polityki, część majątku przepisał na żonę.

Renata Grochal, Wojciech Cieśla

Przedwojenna kamienica przy ul. Oławskiej, eleganckim deptaku w centrum Wrocła­wia, tuż przy zabytkowym rynku: trzy piętra, na elewacji z piaskowca stylizowany napis „Ocularium” - pozostałość po niemieckim salonie optycznym. Na parterze ciastkarnia i sklep z biżuterią.
   - Wiemy, że ma w kamienicy trzy lokale, na spółkę z mężem. Ale nigdy jej nie spotkaliśmy - mówi o Iwonie Morawieckiej pra­cownica sklepu. - Mają pieniądze, to sobie kupują. Największy lokal wynajmują na centrum edukacyjne organizujące kursy zawodowe.
   Sąsiedzi mają dobre informacje, ale nieprecyzyjne: trzy loka­le w zabytkowej kamienicy w 2004 r. kupił od miasta Mateusz Morawiecki, ówczesny członek zarządu banku BZ WBK, a nie jego żona Iwona. Zapłacił niemal 800 tysięcy złotych. Ceny nieruchomości w tej okolicy wa­hają się od 7 do 19 tysięcy za metr - dziś lokale są warte od 2,4 mln zł do nawet 6,7 mln zł.
   Premier Mateusz Morawiecki nie wykazu­je ich w oświadczeniach majątkowych. Wil­li na warszawskim Mokotowie za co najmniej 5 mln zł, w której zamieszkał z rodziną po prze­prowadzce do stolicy, też nie.
   Odkryliśmy dlaczego. Wiemy, w jaki sposób i kiedy Morawiecki żongluje swoim majątkiem tak, aby pokazać opinii publicznej tylko to, co chce.

niedziela, 11 marca 2018

Strach po żydowsku



W lutym zapachniało marcem. Żydzi zaczęli się bać Zastanawiają się, co dalej. Czy bezpiecznie słać dziecko do żydowskiej szkoły? A chodzić w kipie? A może najrozsądniej się spakować?

Paweł Reszka

Biblioteka Narodowa. Barek obok czytelni hu­manistycznej. Katarzyna, filozofka, po na­ukowemu roztargniona.
   - Nie mogę nic sensownego napisać od wielu dni.
   - To przez sytuację?
   - Albo przez sytuację, albo znalazłam sobie usprawiedliwienie (śmiech).
   - Opowie mi pani o rodzinie?
    - „O tym” nie wiedział nikt. Babcia o to zadbała. Stworzyła precyzyjną legendę tradycyjnej katolickiej rodziny.
   Legenda zaczęła się sypać z wiekiem babci. Zaczynała mówić w dziwnym, jakby niemieckim języku, a na marginesach gazety, w której rozwiązywała krzyżówki, kreśliła dziwne znaki.
   Kasia: Okazało się, że litery są hebrajskie, a ten niby niemie­cki to jidysz. Ale prawda wyszła inaczej. Miałam 11 lat. Zadałam babci niewinne dziecięce pytanie:
   - Babciu, a jak się nazywali twoi rodzice?
   - No jak? Izrael i Bajzel Lea.
   Nagle moja matka podbiegła do niej: O co chodzi? Co ty po­wiedziałaś o dziadkach?
   Babcia: - Że mieli na imię Ignacy i Rozalia! Wiesz dobrze.
   Po latach Katarzyna odtwarzała historię rodziny z okruchów opowieści i z dokumentów, jakie znalazła w Żydowskim Instytu­cie 11istoryeznym: Dziś wiem, że babcia przeżyła wojnę na fał­szywych papierach. Ukrywała się różnie, nawet w lasach. Matka urodziła się w ziemiance. Z czasem zorientowałam się, że babcia dawała nam rady, które miały nam pomóc przetrwać złe czasy.
   - Jakie?
   - Po pierwsze, wykształcenie. Bo tego nie można odebrać.
I oszczędzanie że zawsze trzeba mieć schowane pieniądze. Bank to bank, ale trzeba mieć coś w szafie na wszelki wypadek. No i że trzeba się chować.

sobota, 10 marca 2018

Jak po kaczce,O wyższości kwietnia nad marcem,Nie wiadomo co,Kiedy Polska była Polską,Upadlanie,Polska, czyli co,Degradacje,Pędzący do tyłu i Jarosław i rock and roll,



Jak po kaczce

Suweren docenia upgrade’owaną wersję PRL - Pol­skę Ludową pokropioną wodą święconą - co spra­wia, że PiS może sobie pozwolić na rzeczy, na które wcześniej nikt inny pozwolić sobie nie mógł.
   SLD, jak wiadomo, mógł mniej. PO mogła więcej, ale do czasu. PiS może wszystko. Samoloty dla VIP-ów za miliardy, kosmiczne wydatki z kart służbowych, stanowiska dla ciotek i pociotków, premie wypłacane swoim i sobie - każdy z tych numerów zatrząsłby każdym poprzednim rządem. Po PiS zaś wszystko - excusez le mot - spływa jak po kaczce.
   Co by było, gdyby Donald Tusk, tak jak Jarosław Kaczyń­ski, za pożyczki od prywatnych osób rewanżował się przyzna­wanymi im stanowiskami i premiami? Albo gdyby, jak Beata Szydło, dał dotację na szkołę prowadzoną przez kogoś z ro­dziny? Albo gdyby swoim ministrom i sobie samemu wypłacił ogromne premie tak jak pani Szydło, która zapewne uznała, że słowo „premier” pochodzi od słowa „premie”? Wiadomo, co by było. Minister Nowak złamał sobie kark na zegarku. Tusk ma przechlapane, bo nie załatwił synowi pracy. Najważniej­szym ludziom Platformy do dziś odbijają się ośmiorniczki, choć zdecydowanie większym problemem niż platformerskie ośmiorniczki jest PiS-owska ośmiornica nepotyzmu.
   Oczywiście i o Platformie mówiło się kiedyś tak jak teraz o PiS, że jest teflonowa. Nie poddawała jednak PO tego teflo­nu takim crash testom jak PiS, nie waliła w niego codziennie siekierą tylko po to, by stwierdzić, że siekiera porysowa­na, a teflon nic. Co każe zadać pytanie: dlaczego władza tak pazerna i tak swą pazerność manifestująca jest tak odporna na społeczną złość.
   Mitologizowane ponad miarę badania społeczne w Miast­ku są, mam wrażenie, zwykle interpretowane doskonale na opak. To, że zwolennicy PiS wcale nie są w większości, czy w głównej swej części, społecznie wykluczeni, wynika z sa­mej analizy wyborczych wyników. Wcale nie są też, co bierze się z mylnej interpretacji Miastka - wielkimi demokrata­mi. Z badania wynika raczej, że z łatwością przymykają oko na łamanie demokracji tak długo, jak odbywa się ono za de­mokratycznym parawanem. Wynika jednak z Miastka coś ważniejszego, co wzbudza moją radość i smutek. Radość, bo potwierdza moją intuicję. Smutek, bo przedstawia obraz dość zatrważający. Nie 500+ było źródłem wygranej PiS i fun­damentem trwałości tej władzy. Jest 500+ raczej tej władzy wzmocnieniem. Jej fundamentem zaś jest poczucie wyższo­ści wobec wszystkich słabszych, a przede wszystkim obie­cywana między linijkami, a teraz wykrzykiwana publicznie i realizowana na co dzień polityka zawiści, zemsty, rewanżu. Źródłem autorytaryzmu zdaje się więc nienawiść do autory­tetów.   Przy czym cytowane w badaniu osoby swoim opisem świata szokująco dowodzą skuteczności, z jaką wdrukowywane są w umysły ludzi najbardziej kłamliwe 1 ordynarne kalki, klisze i stereotypy PiS-owskiej propagandy. „Gardzą zwykłymi ludźmi”, „nakradli się”, „stworzyli układ”, „popie­rali korupcję”. Nie ma wprawdzie na razie na tę korupcję do­wodów, ale dowody nie są potrzebne. Wystarczą poszlaki, afera reprywatyzacyjna czy Amber Gold, ale przede wszyst­kim Sowa, dobre wina i ośmiorniczki. Dowody są tu zresztą nieistotne, skoro wyrok opinii publicznej jest, jaki jest.

piątek, 9 marca 2018

Którędy do centrum?



Wcześniej czy później, po rewolucji PiS, wyłoni się nowy układ sił. Ten, kto zagospodaruje nowe polityczne centrum, zwycięży. Trzeba je tylko dobrze określić.

Czego się dowiedzieliśmy po społecznych re­akcjach na obecną wojnę polsko-żydowską pod flagą biało-czerwoną? Że jest bardzo źle, a może być jeszcze gorzej. Wygląda bowiem na to, że nie ma już w polskim życiu publicznym żadnego tabu. Wszystkie chwyty są dozwolo­ne i potencjalnie skuteczne w mobilizowaniu wyborców przeciwko wrogom wewnętrznym bądź zewnętrz­nym. Ostatnim tabu, które właśnie z hukiem pękło, był anty­semityzm. Dawniej kojarzony z upiorami pokroju Bubla bądź Tejkowskiego, do prawicowego mainstreamu, nawet szeroko pojętego, nie miał wstępu. Aż do teraz.
   Antysemici wyleźli na powierzchnię, za to do coraz węż­szych nisz spychani są ci, którzy ostrzegają przed strasznymi skutkami niekontrolowanego wstawania z kolan. Uśredniony polski wyborca, ów abstrakcyjny arbiter rozstrzygający, co jest stosowne, a co nie, nagle okazał się prawicowym radykałem. Już nie wzywa polityków do umiaru, nie gani za nadmierne eskalowanie konfliktów, przestał oglądać się na Europę. Zdaje się, że i on pogrążył się w hurrapatriotycznej gorączce, gotów piętnować jakiekolwiek odstępstwo od dominującej normy.

czwartek, 8 marca 2018

Wolny Polak



Senator Waldemar Bonkowski to taka esencja PiS. Ale nierozcieńczony przestał być strawny nawet dla Jarosława Kaczyńskiego, który całe lata tolerował bulwersujące wypowiedzi wiernego działacza.

Mówi o sobie, że jest żołnie­rzem frontowym PiS, wol­nym Polakiem, nieogłupionym i niepokornym.
Za Dmowskim - „drugim po Józefie Piłsudskim wielkim Polaku” - lubi powtarzać: „Jestem Polakiem - więc mam obowiązki polskie”. Te obowiązki widzi zaś w walce z: „grabarzami Polski”, „czerwoną zarazą”, „konfidentami”, „try­umfującą tęczową gangreną”... Chętnie wypisuje tego typu hasła na transparen­tach. Bywalcom demonstracji PiS są do­brze znane: bijące po oczach napisy, nie­kiedy uzupełnione fotomontażami, zwykle na żółtawym tle; obraźliwe lub przestrze­gające rodaków - to znak rozpoznawczy Bonkowskiego. Takich banerów natworzył już koło setki; jeździ z nimi po kraju, a zdarza się, że i poza granicami - jak rok temu, kiedy po słynnej brukselskiej poraż­ce rządu PiS (1:27) maszerował po Buda­peszcie z tabliczką: „Mr. Orban. You hurt your polish brothers. Why?!” (Panie Orban, dlaczego rani pan polskich braci?). Rozcza­rowany tym, że prezydent Węgier poparł jednego z jego największych wrogów, czyli Donalda Tuska.
   Właśnie z takiej działalności był dotych­czas znany, nawet we własnej partii, choć przy Jarosławie Kaczyńskim jest od blisko 30 lat - zakładał PC w Kościerzynie, a póź­niej był jednym z pierwszych członków PiS. Szerszej publiczności dał się poznać dopiero w lipcu 2017 r., kiedy obrońców demokracji i niezależności władzy sądow­niczej wyzywał w Senacie od upiorów bol­szewickich, ubeckich wdów, oczadzonych, pożytecznych idiotów. Wówczas PiS nie zareagował. Zresztą, nie było jak - partia musiałaby przecież zacząć od upomnienia samego prezesa, który kilka dni wcześniej wykrzykiwał w Sejmie do posłów opozycji, że są kanaliami i mają zdradzieckie mordy.

środa, 7 marca 2018

Księża zbuntowani



Niszczysz Kościół - słyszą od przełożonych. Księża, którzy krytykują biskupów za bierność i milczenie, traktowani są jak czarne owce. Może dlatego trzymają się razem

Aleksandra Pawlicka

Ksiądz Lemański? - słychać kobiecy głos w telefonie. - Jestem żoną mężczyzny, któ­ry podpalił się na placu Defilad. Czy ksiądz mógłby udzielić mu namaszczenia?
   Ksiądz Lemański nie zastanawia się ani chwili. Wsiada w wysłużony samochód i jedzie do szpitala. Od kiedy biskup nałożył na niego karę suspensy, czyli zabronił noszenia sutanny i odprawia­nia mszy, może udzielać sakramentów tylko w sytuacji zagroże­nia życia. W takiej właśnie jest Piotr Szczęsny.
   Ksiądz odwiedza go przez kilka kolejnych dni, ale w niedzie­lę 29 października umawia się z rodziną, że przyjedzie dopiero nazajutrz. Coś jednak nie daje mu spokoju. Jedzie do szpitala. Piotr Szczęsny umiera chwilę po udzieleniu przez ks. Lemań­skiego ostatniego sakramentu.
   - Wojtek zadzwonił wtedy i powiedział: „Nie ma znaczenia, że biskup zamknął mi usta, Bóg wysyła mnie tam, gdzie jestem po­trzebny” - opowiada przyjaciel ks. Lemańskiego.

wtorek, 6 marca 2018

Samotność premiera



Głównym doradcą premiera Morawieckiego jest jego asystentka z banku. Szef rządu nie ma doradcy strategicznego, bo decyzje polityczne ciągle podejmuje prezes Kaczyński

Renata Grochal

Monachijska Konferen­cja Bezpieczeństwa miała być sukce­sem Mateusza Morawieckiego. Dzień wcześniej spotkał się w Berlinie z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, z którą rozmawiał po niemiecku bez tłumacza. Kilka dni Później niemieccy posłowie wezwali rząd rezygnacji z budowy gazociągu Nord Stream 2. Polska od lat protestuje przeciwko gazociągowi. Razem z zapisem w umowie koalicyjnej chadeków i socjal­demokratów o strategicznym partnerstwie Polsko-niemieckim miały to być dowody, po rządach Beaty Szydło, która wojowała z Niemcami i Unią, Polska zmienia kurs. A wszystko dzięki Morawieckiemu.
   Jednak sukces zamienił się w blamaż. Bo nieoczekiwanie izraelski dziennikarz Ronen Bergman zapytał premiera, czy po nowelizacji ustawy o IPN zostałby uzna­my Za przestępcę za przytoczenie historii swojej urodzonej w Polsce matki. Przeży­ło Holokaust, ale wielu członków jej ro­dziny zginęło, bo Polacy donieśli na nich na Gestapo. Morawiecki zapewnił, że dziennikarz nie zostałby ukarany i dodał, »obok polskich sprawców byli żydowscy sprawcy, rosyjscy czy ukraińscy”. Ta wypowiedź wywołała wielką międzyna­rodową burzę w mediach.
   Gdy pytam współpracowników Morawieckiego, dlaczego premier powiedział o „żydowskich sprawcach” Holokaustu, słyszę, że poczuł się zaatakowany przez Izraelskiego dziennikarza.
   - To nie było zaplanowane. Premier uznał, że wypowiedź dziennikarza ma na celu pokazanie, że źli są Polacy. Dlate­go chciał podkreślić, że źli ludzie byli po różnych stronach - mówi jeden z najbliż­szych doradców szefa rządu. Zapewnia, że Morawiecki nie jest antysemitą. - Ro­dzina jego matki podczas wojny ukrywała u siebie w Stanisławowie dwie Żydówki. Do dziś Morawieccy mają z nimi kontakt i nazywają je ciotkami - opowiada.
   Jednak nieoficjalnie współpracownicy Morawieckiego przyznają, że jest on prze­konany, iż wśród Żydów antypolonizm jest silniejszy niż antysemityzm w Polsce.
Polska musi się temu przeciwstawić.

poniedziałek, 5 marca 2018

"Gumowe ucho Prawa i Sprawiedliwości" i "Cienie na służbach"



Gumowe ucho Prawa i Sprawiedliwości

Suchar z siedziby PiS na Nowogrodzkiej: „Kto najbardziej kocha ludzi?
Maciek Wąsik nikt tak jak on nie wysłucha drugiego człowieka”.

Maciej Wąsik, wicenadzorca służb specjal­nych w rządzie PiS, ma moralny prob­lem: czy jako bliski znajomy braci R., bohaterów afery re­prywatyzacyjnej, powinien nadzorować specsłużby? Albo szerzej - czy w ogóle powinien tropić występki?

W RUCH SZŁY PIĘŚCI
Karierę zaczyna przed laty pod skrzydłami Mariusza Kamińskiego - dziś ministra koordynatora służb specjalnych, wtedy działacza Ligi Re­publikańskiej. To Kamiński jest jego mentorem w Lidze, Liga słynie z anty­komunistycznych akcji i happeningów - przed wyborami w 1995 roku roz­kleja plakaty z wizerunkiem Aleksan­dra Kwaśniewskiego przerobionego na wampira i z podpisem: „Kwasula - czer­wony wampir”, obrzuca jajkami ministra edukacji w rządzie SLD Jerzego Wiatra, a każdego 13 grudnia wystaje przed willą Wojciecha Jaruzelskiego. Gdy wybucha afera „Olina”, śpiewa pod oknami pre­miera: „Józef Oleksy to czerwona szma­ta jest za pieniądze KGB!”.
   Opowiada znajomy Wąsika z tamtych lat: - Chłopaki do siebie lgnęli. Mają po­dobne temperamenty. Na imprezach, na weselach zdarzało się, że wśród gości od­krywali prawdziwego lub urojonego ko­munistę. W ruch szły pięści. Wąsik był tym większym, gdy trzeba było, zasłaniał sobą Mariusza. O Maćku mówiliśmy: Wicemariusz.

niedziela, 4 marca 2018

Siła złego



Problemem dużej części przeciwników PiS jest to, że znielubili samych siebie, a zaczęli adorować wyborców Kaczyńskiego i wierzyć w intuicje szefa PiS. To w elektoracie władzy ma być prawda i racja ludu, po drugiej zaś stronie tylko pustka i wina.

Po wyborach w 2015 r. zaczęło się rozliczanie błędów, które doprowadziły do podwójnego zwycięstwa PiS. „Byliśmy głupi, głusi, ślepi”, elity zawiodły, zgubiły je arogancja, niedostrzeganie wykluczonych, for­sowanie neoliberalnej ekonomii, niedocenianie czynnika kulturowego, odpuszczenie sfery sym­bolicznej itd. Wtedy ta autokrytyka wydawała się uzasadniona jako rodzaj oczyszczenia i gromadzenia myślowego kapitału na przyszłość. Zbiegła się zresztą w czasie z masowymi protestami przeciwko pierwszym antydemokratycznym eksce­som nowej władzy, która rozpoczęła proces faktycznej likwidacji Trybunału Konstytucyjnego i uruchomiła wyjątkowo nachalną propagandę w mediach publicznych, ujawniając swoje - skrywane przed wyborami - polityczne zamiary. Można się było spodziewać, że po okresie rozliczeń i wyciągania wniosków nastąpi mobiliza­cja wokół celu podstawowego, czyli odsunięcia PiS od rządzenia.
Przecież cały dramatyzm samobiczowania się niepisowskiej stro­ny polegał na świadomości, że w wyniku „koszmarnych błędów”, jak to określano, dopuszczono do władzy Kaczyńskiego, a więc - należy rozumieć - doszło do nieszczęścia. Podczas pikiet pod Trybunałem często padały pytania: jak to się mogło stać?

sobota, 3 marca 2018

Polaków portret ciasny,Wszystko wraca,Julia Salomon,Wróbel,Technika wstawania z kolan,Fałszywa historia jako mistrzyni fałszywej polityki i Witamina Ż



Polaków portret ciasny

W światowej historii PR, jeśli taka kiedyś powstanie, to może być jeden z rozdziałów najciekawszych. Jak władze Polski w imię Polski, Polaków, god­ności, honoru i prawdy, na własne życzenie utytłały Polskę i Polaków w błocie.
   To od półwiecza najbardziej paskudny moment naszej hi­storii. I nawet alibi nie mamy żadnego. Polska zakotwiczona w sojuszach gwarantujących jej bezpieczeństwo i rosną­cą prosperity nie zdzierżyła ciężaru normalności. Po prostu wybraliśmy sobie władzę, która bez jakiegokolwiek powo­du, realizując plan marzeń Kremla, nieatakowana poszła na wojnę niemal ze wszystkimi, z sojusznikami i przyja­ciółmi na czele. Z głupoty, ignorancji, małości, cynizmu, ze wszystkiego po trochu, w sumie nieważne. A na końcu, gdy podpalacz rozniecił już wielki pożar, próbuje wejść w rolę strażaka i zbawcy. W imię obrony godności Polaków wyge­nerował nieznany od kilku pokoleń antypolonizm, dzięki czemu może zrobić z Polski jeszcze bardziej oblężoną twier­dzę i uczynić z elektoratu swojego zakładnika.
   W październiku 1979 r. otwarto w Muzeum Narodowym w Krakowie słynną wystawę „Polaków portret własny”. Mo­ment był może przypadkowy, ale zrządzeniem losu wspania­ły - rok po wyborze kardynała Wojtyły na papieża, rok przed narodzinami Solidarności. To był portret narodu dumnego, zasługującego na nieskończenie więcej, niż miał w tamtym momencie.
   Dziś Polaków portret własny to - trudno uniknąć tego wrażenia - portret ciasny. Trybunał Sprawiedliwości UE za­rzucił Polsce, że naruszyła unijne normy czystości powie­trza. Nic nie poradzę, że bardziej niż ze smogiem kojarzy mi się to w tych dniach z atmosferą, którą zafundowała Polsce ta władza. Nie pobrzmiewają w niej echa polskiego oświe­cenia i apeli AK wzywających do ratowania Żydów, orę­dzia zjazdu Solidarności do narodów Europy Wschodniej i homilie Jana Pawła II. W tych dniach bardziej donośne są echa wrzasku ONR-owskich bojówek, wystąpień Gomułki a bardziej widoczne klisze z endeckiej prasy sprzed wojny i PZPR-owskiej z marca 1968 r. I przypomnijmy tylko, że ten smog nietolerancji zaatakował, gdy premierem został czło­wiek, który miał pokazać lepszą twarz tej władzy. Może po prostu ma ona taką twarz, jaką ma, całkowicie niezależnie od aktualnego doboru masek.

piątek, 2 marca 2018

Nomenklaturowa arystokracja



Zapowiadana przez PiS „budowa nowego narodu” i „wymiana elit” odbywa się za pieniądze polskich podatników, w drodze zawłaszczania publicznego majątku przez rządzącą partię

Jarosław Kaczyński zarzucał przed laty Akcji Wyborczej Solidarność, że po zdobyciu władzy zastosowała zasadę TKM czyli Teraz K...a My. Obsadzała swoimi ludźmi państwo i gospodarkę, nie dbając o kompeten­cje. Dziś sam Kaczyński używa ali­bi wielkiej ustrojowej rewolucji, aby spełnić marzenie każdego partyjnego lidera zbudować siłę własnej partii i kupić lojalność swoich ludzi za pub­liczne pieniądze.

PARTIA MILIONERÓW
PiS będzie  pierwszą partią w historii III RP, która sprawując wła­dzę, stanie się klubem milionerów. Bliscy współpracownicy Jarosława Ka­czyńskiego uwłaszczają się w najwięk­szych spółkach skarbu państwa, skąd po paru latach (a nieraz nawet po paru miesiącach urzędowania) można wyjść bogatszym o miliony złotych. Personal­ne czystki, jakie co jakiś czas przecho­dzą przez zarządy Orlenu, Lotosu, PZU czy spółek zbrojeniowych, powiększają pęczniejące grono uwłaszczonych par­tyjnych działaczy.
   Drugi szereg ludzi Kaczyńskiego też wychodzi na swoje dzięki zniszczeniu przez PiS służby cywilnej i powrotowi zasady partyjnej nomenklatury. Odda­je to w ręce działaczy partyjnych tysią­ce państwowych i publicznych urzędów. Po objęciu stanowisk natychmiast pod­nosi się im pensje, przyznaje nagrody i premie. W ten sposób partyjny awans faktycznie realizuje program wymiany elit, gdyż przesuwa ludzi często całko­wicie pozbawionych kompetencji, kwa­lifikacji. zawodowego doświadczenia - z kategorii wiecznych nieudaczników do elity materialnego sukcesu.
   Trzecią metodą uwłaszczenia rzą­dzących jest likwidacja kryteriów (a co najmniej liberalizacja tych kryteriów) organizowanych przez państwo prze­targów na wykonanie publicznych inwestycji, zakup wyposażenia czy wy­konanie usług. Pozwala to uwłaszczyć na majątku publicznym już nie tylko działaczy PiS. ale także ich rodziny czy powiązanych z tą partią biznesmenów.
   Kolejna metoda dokarmiania swoich to zatrudnienie ich w kolejnych powsta­jących instytucjach - najczęściej dublu­jących istniejące już instytucje państwa (też zresztą obsadzone przez PiS-owską nomenklaturę).
   Przykład? W ubiegłym tygodniu PiS przeprowadziło przez Sejm i Senat ustawę powołującą Instytut Współpra­cy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka. Patron jest szlachetny - w czasie II wojny światowej organizował siatkę kurierów z okupowanej Polski na Wę­gry. Problem w tym, że istnieje już In­stytut Polski w Budapeszcie, który za ogromne publiczne pieniądze robi to samo, co ma robić nowy instytut. PiS już tam wsadziło swoich ludzi, wszak wszystkie Instytuty Polskie podlegają MSZ, gdzie politykę personalną prowadzi Jan Dziedziczak, jeden z pomniej­szych cyngli Kaczyńskiego.
   W nowy Instytut Współpracy Połsko-Węgierskiej PiS zamierza pompować 6 milionów złotych rocznie przez co naj­mniej 10 lat. Jego dyrektor będzie po­woływany przez premiera - oficjalnie z pensją 10 tysięcy miesięcznie, ale PiS potrafi za pomocą nagród i premii cu­downie rozmnażać chleb i wino dla swo­ich ludzi.
   Gdy władze Tarnowa zgłosiły pod­czas prac parlamentarnych wniosek o umieszczenie nowego instytutu w tym mieście, by obniżyć koszty, wykorzystu­jąc bazę zasłużonego dla stosunków pol­sko-węgierskich tamtejszego Muzeum gen. Józefa Bema, PiS odmówiło. No, bo niby czemu ludzie obsługujący Kaczyń­skiego na Nowogrodzkiej mieliby jeździć po odbiór pensji aż do Tarnowa?
   60 milionów to grosze w porówna­niu z kwotą pół miliarda złotych, jakie otrzymała Polska Fundacja Narodowa na działalność, z którą nie potrafi sobie poradzić - czyli na obronę wizerunku Polski w czasie kryzysów regularnie pro­wokowanych przez rząd.
   Takich stanowisk dla swoich ludzi PiS od dwóch lat kreuje w całej Polsce tysią­ce. Do tego dochodzi Narodowy Instytut Wolności, który będzie transferował mi­liardy publicznych złotówek do prawico­wych organizacji pozarządowych, by jak najgłębiej zmienić strukturę społeczeń­stwa obywatelskiego w Polsce.

czwartek, 1 marca 2018

Mistrz fruktów



Ryszard Czarnecki to spec od przekuwania straty w .zysk. Właśnie knuje intrygę, by swoją przegraną w europarlamencie zamienić w zwycięstwo

Aleksandra Pawlicka

Żal panu utraty stanowiska? - pytam Ryszarda Czarne­ckiego kilka godzin po tym, jak Parlament Europejski zdecydował o pozbawieniu go funkcji wiceprzewodniczącego.
   - Po ludzku oczywiście żal, ale mając do wyboru kajanie się i przepraszanie wbrew swoim poglądom lub zachowanie lojalności wobec własnego kraju i po­czucia, że to ja mam rację, wolałem stra­cić to stanowisko - odpowiada.
   - Powtarza pan jak mantrę, że cho­dzi o poglądy, ale czy porównanie Róży Thun do szmalcowniczki to pogląd, czy obelga?
   - Wiem, że nawet ludzie z moje­go obozu politycznego twierdzą, że nie użyliby takiego słowa, ale gdy na­zywają opozycję targowicą, to nie bu­dzi międzynarodowych emocji ani nie wywołuje konsekwencji. Dlaczego? Bo służalczy stosunek wobec Rosji jest OK, a gdy sięga się po kontekst niemiecki, to od razu słychać larum.
   Ta pokrętna logika ma zatuszować wpadkę, a przecież gdyby Czarnecki publiczne przeprosił Różę Thun, za­chowałby stanowisko. A tak rozpo­częła się batalia o to, kto zastąpi go w fotelu wiceszefa PE. W partii Kaczyń­skiego największe szanse ma prof. Zdzi­sław Krasnodębski. W klubie PiS wrze. A Czarnecki zaciera ręce.