W latach 2013-17
najważniejszy żołnierz w Polsce, były szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław
Gocuł, alarmuje, że system obronny Polski jest w rozsypce.
MAREK ŚWIERCZYŃSKl: -
W listopadzie 2017 r., już jako młody wojskowy emeryt z dobrymi świadczeniami
czterogwiazdkowego generała, pisze pan list do prezydenta, w którym wylicza
brak strategicznych dokumentów, niedotrzymywanie zobowiązań w NATO i
marnotrawstwo pieniędzy. Sześć tygodni później Antoni Macierewicz zostaje
odwołany. Przypadek?
MIECZYSŁAW GOCUŁ: -
Zamysł był taki, żeby wysłać list, bo może ktoś się otrząśnie. Czy Macierewicz
poleciał przez ten list? Na pewno nie. Natomiast powinien był wywołać pewną
refleksję u rządzących. Jak ich wzruszę - myślałem sobie - może coś gdzieś
pęknie. Nigdy wcześniej nie widziałem tak zwaśnionych osób odpowiadających
bezpośrednio za bezpieczeństwo państwa. Jednak zmiana ministra obrony to za
mało, aby naprawić wszystko to, co uległo erozji i dewastacji w systemie
bezpieczeństwa narodowego przez ostatnie lata. Dałem temu wyraz w korespondencji
z prezydentem i BBN, prosząc o podjęcie jakichkolwiek działań naprawczych. Nie
pretenduję - wbrew zasłyszanej w BBN opinii - do roli doradcy prezydenta, choć
otwarcie deklaruję wolę wsparcia. Jednak nie po to odszedłem ze stanowiska i z
wojska, odmawiając rządzącym zgody na trwającą destrukcję systemu obronnego i
bezpieczeństwa państwa, aby teraz zostać nieformalnym doradcą i twarzą
ewidentnych zaniechań. Przecież dalej nic nie zrobiono, podtrzymując - wręcz
patologiczne - status quo.
Co konkretnie ma pan na myśli?
System bezpieczeństwa państwa jest
w rozsypce. Udowodnię to metodą zero-jedynkową. Bo albo coś jest, albo czegoś
nie ma. Nie ma systemu bezpieczeństwa, gdyż nie ma systemu kierowania bezpieczeństwem
narodowym. W 2015 r. wydano uchwałę RM o zniesieniu
centrum kierowania obroną państwa. Dziś jedynym łącznikiem między urzędami
prezydenta i premiera pozo stał szef Sztabu Generalnego, mający swoje miejsce w
konstytucji. Tyle że szef Sztabu nie ma narzędzi i kompetencji, by zajmować się
policją, strażą i innymi instytucjami niemilitarnymi. W związku z tym nie ma
żadnego centrum koordynacyjnego. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa też nim nie
jest, jest co najwyżej krajowym systemem ratowniczo-gaśniczym, przy całym
szacunku do świetnych ludzi w RGB. Nie ma centrum kierowania obroną państwa,
nie odbywają się ćwiczenia obronne, a mam podejrzenie, że ministrowie nie
znają swoich zadań w tym obszarze.
Mało tego - domniemywam, że nie ma zatwierdzonych planów obronnych, bo
nie ma postanowienia prezydenta w tej kwestii. Nie ma systemu dowodzenia, bo w
ustawie jest napisane, że prezydent - na wniosek ministra - określa zasady
wojennego systemu dowodzenia. A tego postanowienia brak. Zatem skoro w państwie
nie ma systemu kierowania bezpieczeństwem narodowym, w wojsku nie ma wojennego
systemu dowodzenia, nie ma planów, jak będziemy walczyć, to do czego
przygotowują się wobec tego siły zbrojne i nasi sojusznicy? I jak wpiszą się
oni w te nasze plany których nie ma?
Mogę tylko ujawnić, że usilnie mnie o to prosili Amerykanie, żeby im
takowe plany przedstawić. W NATO
przygotowaniem dla polityków są ćwiczenia CMX. Proszę
sprawdzić, kto fizycznie ćwiczył w 2016 i 2017 r. w CMX i jakie były wyniki. Zwykle jest tak, że ktoś gra rolę
premiera, inny generał ministra i tak dalej. Dlatego mówiłem gen. Breedlove’owi: jeśli chcesz, by ćwiczyli politycy, musisz za
monitorem wideotelekonferencji posadzić szefa NATO Jensa Stoltenberga, bo tylko
jego obecność może wymusi obecność premiera czy ministra.
Więc jeśli nie mamy systemu
kierowania bezpieczeństwem, dowodzenia siłami zbrojnymi, nie ma zatwierdzonych
planów obronnych, to co jest?
Porażka totalna. Ale na tym nie
koniec.
Są jeszcze większe luki?
Tak. To, co wskazuję w liście do
prezydenta. Zgodnie z ustawą MON powinno przyjąć strategię rozwoju systemu
bezpieczeństwa narodowego na kolejne 10 lat. Gdzie ona jest? Nie ma jej. Jeżeli
nie ma strategii, to w oparciu o co toczy się cały proces planowania,
programowania rozwoju sił zbrojnych, szukania celów, szkolenia? Więc jeśli
dzisiaj mówi ktoś, że zwiększamy nakłady na obronność do 2,5 proc. PKB i zwiększamy liczbę żołnierzy, to ja mówię: nie, stop,
zatrzymajmy się. To zabrzmi źle, ale nie mamy prawa wydawać tych pieniędzy.
Pan chyba brnie w herezję.
Wszyscy wiemy, jaki jest stan sprzętu i uzbrojenia. Musimy się modernizować
- to zarówno obowiązująca oficjalnie narracja
polityczna, jak i pogląd podzielany w zasadzie przez wszystkich ekspertów.
A ja zapytam, jaka była podstawa
prawna zwiększenia finansowania niektórych programów, na które już były
podpisane umowy? Przykład - zwiększono finansowanie programu Krab. Poprzednie
kierownictwo MON podpisało zamówienie po wynegocjowanej cenie, teraz wiadomo,
że będzie kosztować prawie dwa razy więcej za sztukę. Była decyzja
kierownictwa, żeby dofinansować. W sumie chodzi o miliardy złotych. Zadałem
pytanie jednemu z poważnych ludzi w MON, jaka jest podstawa tych wydatków, i
wie pan, co usłyszałem? „Panie generale, proszę mnie prokuratorem nie straszyć”
[tej osoby nie ma już w służbie - red.].
Więc jeśli mówimy, że na modernizację brakuje pieniędzy, to miejmy
świadomość, że zwiększono finansowanie istniejących programów nieraz o 80-90
proc. To są miliardy złotych „dosypane” do umów.
Wróćmy do listu. Apeluje pan,
by wreszcie przeprowadzić ćwiczenia obronne Kraj, które miały się odbyć jeszcze
w 2015 r. Jakie są skutki ich braku?
Ćwiczeń obronnych nie ma. Ostatnie
ćwiczenie zdawkowe było w 2003 r., choć powinny się odbywać co pięć lat. Miała
być gra obronna, pakiet dokumentów został przekazany prezydentowi Dudzie.
Obawiam się, że polityczno-strategiczna dyrektywa obronna, za którą idzie
większość pieniędzy z 2 proc. PKB, jest przyjmowana bardziej na zasadzie nosa
niż świadomości. Bo jej wydanie powinno być poprzedzone strategiczną grą
obronną, po której prezydent zatwierdza dyrektywę lub ją weryfikuje. Nie mam
przekonania, że te sprawy traktowane są poważnie.