środa, 30 września 2015

Aniołka, historia prawdziwa






Z kolorowego plakatu, uśmiechnięte i dziewczęce, zachęcały: „Chodźcie z nami!". To było cztery lata temu. Dziś większość jest na obrzeżach polityki. Najwyżej spośród aniołków Kaczyńskiego zaszła makijażystka prezesa.

WOJCIECH CIEŚLA

Kielce, 15 września 2015 r. Jaro­sław Kaczyński przedstawia li­dera na liście PiS. To dawny aniołek, Anna Krupka. Radna sejmiku na Mazowszu. Pewniak, z pierwszego miejsca wejdzie do Sejmu. Dla lokalnych działaczy PiS to upokorzenie. Szef struktur w regio­nie, Krzysztof Lipiec, jest na liście drugi, za 33-letnią, nieznaną szerzej działaczką.
O Krupce nieżyczliwi koledzy z PiS mówią: makijażystka prezesa. Ona sama przedstawia się jako socjolożka, redaktor naczelna portalu PiS i uczestniczka prac programowych partii.
Opowiada jeden z warszawskich dzia­łaczy: - Dziesięć lat temu dostała pracę w zespole internetowym partii. Pamiętam scenę, gdy zawiesił jej się komputer, tłu­kła w klawisze torebką. Kasowała e-maile z ważnymi danymi. Kilka lat temu ktoś wy­myślił, żeby prezesa lepiej przygotowy­wać do występów przed kamerami. Dwie dziewczyny z biura w razie potrzeby brały kuferek z kosmetykami i malowały Kaczyń­skiego. Krupka była jedną z makijażystek.
Młody działacz PiS: - Wystawiając dziewczynę znikąd na pierwsze miejsce, prezes chciał przeczołgać lokalnych dzia­łaczy. Wie pan, co ich najbardziej zabola­ło? Ze porównał Krupkę do Gosiewskiego.
Anna Krupka dla lokalnego portalu ze Świętokrzyskiego: „Zdecydowałam się kandydować, bo działał tu świętej pamięci Przemysław Gosiewski, z którym miałam zaszczyt współpracować”.
Młody działacz PiS: - Mogła go koja­rzyć, on ją niekoniecznie. Przemek był ty­tanem pracy, jednym z najważniejszych ludzi w PiS. W tym czasie Krupka zajmo­wała się na zapleczu partii internetem.
Jeden z pracowników Kancelarii Prezy­denta Dudy: - Robienie z niej makijażystki jest nie fair. Sprawdziła się w kampanii, wie dużo o samorządzie. Uważam ją za mądrą dziewczynę,

wtorek, 29 września 2015

CHŁÓD






Rajmund czuł, że chłopcy go nie cierpią - mówią jego przyjaciele. - Zawsze powtarzał, że większy kłopot ma z Jarkiem. Że w duecie braci to on jest prowodyrem tego, co złe.

FRAGMENT KSIĄŻKI MICHAŁA KRZYMOWSKIEGO „JAROSŁAW. TAJEMNICE KACZYŃSKIEGO"

W rodzinie krążą historie o tym, jak to mali Kaczyńscy interesują się dorosłymi sprawami.
Na przykład: bracia leżą w łóżkach z anginą. W radiu trwa relacja z uroczystości objęcia władzy we Francji przez Charles’a de Gaulle’a. Chłopcy mają dopiero dziewięć lat, ale transmisji słuchają z za­partym tchem.
Bracia od małego interesują się polityką i są nastrojeni patriotycznie. Przed zaśnięciem śpiewają „Mazurka Dąbrowskiego”, a w każdą niedzie­lę obowiązkowo uczestniczą w mszy świętej. To też wpływ pani Jadwigi, bo tata do kościoła nie chodzi. Bardzo możliwe, że to wszystko - doro­słe książki, polityka, historia - było zgodne z naturalnymi predyspozycja­mi braci, ale jeśli ktoś wzmacniał ich w tych zainteresowaniach, to raczej mama, a nie tata.
- Rajmund chciał trzymać synów krótko, a im się to nie podobało - mówi Jerzy Fiedler, kolega Rajmunda Kaczyńskiego. - Nie było między nimi zgody i przykro się na to patrzyło. Prawda jest taka, że chłopcy nie uznawali jego, a on chłopców.

poniedziałek, 28 września 2015

POSKRAMIANIE BEATY SZYDŁO



Kandydatka na premiera nie oklaskuje prezesa. Z list wyborczych nagle znikają jej ludzie. Prezes i jego współpracownicy po cichu ulatniają się z prezydenckich uroczystości. Opisywanie relacji Jarosława Kaczyńskiego z Andrzejem Dudą i Beatą Szydło to zadanie godne sowietologów.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Sejmowa debata na temat uchodźców, 16 wrześ­nia. Z mównicy przemawia prezes PiS Jarosław Kaczyński. Wystąpienie co kilka minut prze­rywają wiwaty. Brawo bije cała prawa strona sali poza jedną osobą, Beatą Szydło. Kandydatka PiS na premie­ra podniesie się z fotela i niemrawo zaklaszcze dopiero wtedy, gdy prezes skończy mówić.
- Ich relacje nie są idealne, ostatnio pojawiło się kilka napięć - przyznaje polityk Prawa i Sprawiedliwości.
- Czy to oznacza, że Szydło może stracić rekomendację?
- Wręcz przeciwnie. Prezes wykonywał wobec niej wro­gie gesty nie po to, żeby odebrać jej premierostwo, ale właśnie po to, by je powierzyć. On ją formatuje, ustawia sobie z nią relacje, próbuje ją wychować. To test uległości. Jarosław daje do zrozumienia, kto tu rządzi, i obserwu­je reakcję. Beata parę razy próbowała postawić na swoim i prezesowi to się nie spodobało. Odpowiedzią było dalsze dokręcanie śruby.
Wieloletni współpracownik uzupełnia: - Na znalezienie innego kandydata jest już za późno, a Jarosław nie chce ponownie zostać premierem. Dziś jest o krok od spełnie­nia swojego odwiecznego marzenia: być prezesem partii i z tylnego siedzenia sterować szefem rządu oraz prezy­dentem. W 2006 roku też nie chciał być premierem, ale wymusił to na nim brat, który uważał, że taka funkcja bę­dzie należycie wyglądać w jego biografii. Ale nawet wtedy, gdy decyzja została już podjęta, Jarosław serio zastanawiał się, czy jako szef rządu mógłby dalej urzędować w biurze partii przy Nowogrodzkiej.

czwartek, 24 września 2015

Dubieniecki. Bananowy chłopak



Bianka Mikołajewska

Często powtarzał, że co nie jest zabronione prawem, jest dozwolone. Od lat balansował na granicy. Według prokuratorów kilka lat temu przeszedł na ciemną stronę
Marcina Dubienieckiego, męża Marty Kaczyńskiej, aresztowano dwa tygodnie temu. Według prokuratury kierował zorganizowaną grupą przestępczą, która wyłudziła z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych blisko 13 mln zł.

Dwie związane z Dubienieckim spółki deklarowały, że zatrudniają niewidomych, prawie 250 osób. Co miesiąc PFRON przekazywał firmom dotację na wynagrodzenia dla nich. Ale - jak ustalili śledczy - większość niewidomych nie wykonywała żadnej pracy, a znaczną część wynagrodzenia przelewali dalej - na konta wskazane przez współpracowników Dubienieckiego. Wyłudzone pieniądze Dubieniecki miał prać w spółkach na Cyprze, a potem inwestować w Polsce. Proceder trwał od 2012 do 2015 r.

W najbliższym czasie Dubieniecki i jego wspólnicy mieli uruchomić nowy biznes - sieć centrów meteorologicznych. Zapowiadali, że niewidomi z całej Polski otrzymają sprzęt, by co jakiś czas odczytywać temperaturę, ciśnienie itp. i przekazywać dane do centrali. Zwerbowano około tysiąca chętnych do pracy. Koszt ich wynagrodzeń miał pokrywać PFRON.

środa, 23 września 2015

Chłopcy z lasu



Prywatyzacją lasów politycy straszą nas regularnie. Zawsze wtedy, gdy partykularne interesy leśnego lobby i jego politycznych protektorów wydają się zagrożone. Samym jednak lasom przekazanie w prywatne ręce nigdy nie groziło. PiS wykreowało wroga, żeby nas przed nim bronić.

Poświęcone lasom pytanie z dru­giego, na razie tylko planowanego przez prezydenta Dudę, referen­dum brzmi: „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sys­temu funkcjonowania Państwowego Go­spodarstwa Leśnego Lasy Państwowe?".
Dlaczego jest tak pokrętne i nie odnosi się w ogóle do prywatyzacji? Z obrazkiem z kampanijnego spotu Andrzeja Dudy nie ma przecież nic wspólnego. Przedwybor­cza migawka pokazywała radosne dzie­ci, które nie mogą wjechać do lasu, gdyż zatrzymuje je tablica informująca: „Te­ren prywatny. Wstęp wzbroniony". Czyli - skandal! W pytaniu referendalnym chodzi już jednak o coś wyraźnie innego: o to, żeby w sposobie zarządzania naszym dobrem narodowym na jednej czwartej powierzch­ni kraju nic się nie zmieniło. Różnica, przy­znajmy, dość istotna. Tymczasem to, co się dzieje pod osłoną drzew, może naprawdę niepokoić. Potwierdza to najświeższy ra­port NIK.
PGL LP bulwersuje marnotrawstwem, ale także tym, że samo dla siebie ustala zasady, którymi się rządzi. I choć z pozo­ru państwowe, nie dzieli się z państwem zyskami ze sprzedaży drewna, które przecież jest nasze, wspólne, narodowe.
Samo decyduje, ile i na co wyda. Więc wydaje i inwestuje dużo i niekoniecznie z sensem. Zarobki w państwowych lasach do płac w budżetówce mają się nijak. Wia­tach 2010-14 w budżetówce były zamro­żone, ale tutaj wzrosły o prawie 30 proc.
W Lasach Państwowych płace przeciętnie wynoszą aż 7,2 tys. zł, w rozbudowanej Dyrekcji Generalnej średnia sporo prze­kracza 11 tys. zł. Nadleśniczy zarobkami przebijają premiera, mogą wyciągać na­wet 18 tys. zł. Nic tylko do Lasu.

wtorek, 22 września 2015

Kit



Zbigniew Hołdys
Tuż po wojnie pewien warszawski cwaniak sprzedał przybyłemu z prowincji człowiekowi kolum­nę Zygmunta - pomnik stojący na placu Zamkowym. Inny w tym samym czasie opchnął kolejnemu frajerowi tramwaj, którym obaj jechali - „sprzedawca” przy­jął worek z pieniędzmi, wyskoczył i nikt go więcej nie zobaczył. Są to tzw. auten­tyczne fakty, choć przybrały formę legend. Naprawdę znaleźli się wciskający kit cwa­niacy, którzy zrobili w konia naiwnych lu­dzi, i naprawdę znaleźli się przyjezdni leszcze, którzy od nich ten kit kupili, pła­cąc gotówką. Złoty polski interes.
  Mamy coś w narodzie, że łykamy kit w ciemno. Wszystko można nam wcisnąć, największą durnotę czy szwindel, podsunąć jawne kłamstwo - i już jest nasze. Zawsze znajdzie się ekipa, która na to poleci. Gar­niemy się ochoczo do oferowanych przewałów, a potem skamlemy niczym kojoty na prerii, że nas ktoś wydymał. Czy to kupio­ny tramwaj, czy tony nieistniejącego złota z Amber Gold, czy 500 proc. odsetek mie­sięcznie od zainwestowanej kasy, co obiecy­wał oszust Grobelny - pól Warszawy stało w kolejkach do jego warsztatu, by z nim do­bić interesu. Gdy znikł z pieniędzmi, pła­czom i rozpaczy nie było końca.

poniedziałek, 21 września 2015

MAMA NIE MOŻE SIĘ DOWIEDZIEĆ

CZEŚĆ 2 - CHŁÓD


Prezes sprawdza palcami papier - przypomina prawdziwą gazetę. Na trzeciej stronie tytuł: „Prezydent płynie do kraju”. - Jestem dozgonnie wdzięczny. Ratuje pan życie mamy - powie na pożegnanie.

FRAGMENT KSIĄŻKI MICHAŁA KRZYMOWSKIEGO „JAROSŁAW. TAJEMNICE KACZYŃSKIEGO", KTÓRA UKAŻE SIĘ 28 WRZEŚNIA

Pokój jest vis-a-vis sali, w której leży mama. Kto zajrzy do środ­ka, zobaczy cztery krzesła, prosty stół, leżankę i wieszak z garniturem. Pre­zes przychodzi tu codziennie, żeby zdjąć z siebie żałobę. Wchodzi ubrany na czar­no, wychodzi na jasno. Bierze białą ma­seczkę i idzie do mamy. Garnitur żałobny na pewno by ją zaniepokoił, a wiadomość o śmierci Leszka mogłaby zabić.

1.
Wiele miesięcy później, gdy Jadwiga Kaczyńska już wydobrzeje, opowie w wywiadzie:
„Wyprowadzono mnie ze śpiączki far­makologicznej jeszcze w marcu, za życia Leszka. Byłam kompletnie sparaliżowa­na i - jak mi opowiadano - rozmawiałam z Leszkiem, Jarkiem, siostrami, lekarzami. Ale tego nie pamiętam. To, co pamiętam, wyglądało tak. Leżałam w szpitalu. Długo byłam nieprzytomna. Pamiętam ten dzień, kiedy się ocknęłam. Usłyszałam padają­cy deszcz. Ten szmer deszczu będę pamię­tać już zawsze. Zapytałam Jarka: »Gdzie jest Leszek?«. Odpowiedział, że w Brazylii. »W Brazylii mówią po portugalsku, a Marylka chyba nie zna portugalskiego - zmar­twiłam się. - Dlaczego nie zadzwoni?«”.
Jarosław wyjaśni, że z telefonami w Bra­zylii jest kłopot. Leszek nie może dzwonić do Polski, ale można dzwonić do niego, więc on, Jarosław, codziennie chodzi do Pa­łacu Prezydenckiego i telefonuje ze specjal­nego aparatu satelitarnego. Mama ma się nie martwić. Leszek jest już w drodze do Argentyny i Peru. Mówi, że tęskni. Przesyła ucałowania, pozdrawia.
Problem, słyszy mama, jest inny. Na Islandii wybuchł wulkan i wstrzymano ruch lotniczy nad Europą. Przez to Leszek z Marylką muszą wracać do kraju morzem, po drodze mają cumować w Meksyku. Jaro­sław odmalowuje statek, streszcza rozmo­wy - wszystko wymyśla na gorąco, jakby opowiadał dziecku bajkę. W tej kabinie jest ksiądz Indrzejczyk, dalej Władysław Stasiak, kolejną zajmuje pani Iza, szefowa prezydenckiego protokołu i przyjaciółka Marylki. Podróż mija spokojnie, tylko ka­jut brakuje. Niektórych kwaterują parami, są drobne nieporozumienia, ale to wśród innych członków delegacji. Leszek dobrze znosi oceaniczną wyprawę, nie trzeba się denerwować.
Mama się uspokaja, ale Jarosława musi gryźć sumienie. Kilka dni temu zapowie­dział start w wyborach prezydenckich. Wy­dał oświadczenie, w którym napisał, że ma wsparcie rodziny i chce kontynuować dzie­ło zabitego brata. Partia już zbiera podpi­sy pod jego kandydaturą, współpracownicy naciskają, że trzeba ułożyć kalendarz spot­kań, a on nie ma do tego głowy. Jest w ża­łobie i jeszcze okłamuje mamę. A przecież - zwierzy się znajomej - ona ma prawo wiedzieć, że syn nie żyje.

piątek, 18 września 2015

Hołd Krynicki



Z Forum Ekonomicznego w Krynicy Jarosław Kaczyński wrócił z nagrodą dla Człowieka Roku, wielki biznes z podkulonym ogonem, a obserwatorzy z poczuciem niesmaku i manipulacji. Polskie Davos uznało, że PiS już wygrało wybory.

Joanna Solska

Najszybciej, bo od razu po wręczeniu nagrody dla lidera PiS, zareagował Marek Sowa, marszałek Małopolski. Oburzył się na Twitterze na słowa Jacka Karnowskiego, redaktora propisowskiego pisma „wSieci”, który stwierdził, że na­grodę przyznano jednogłośnie. - Kłamstwo krynickie - mówi marszałek Sowa. - Jarosław Kaczyński dostał 9 głosów na 28 gło­sujących. 7 oddano na premiera Ukrainy Arsenija Jaceniuka, po 6 na Herberta Wirtha, prezesa KGHM, oraz reprezentację siat­karzy. Głosowanie było elektroniczne. W Krynicy jurorzy podnosili rękę, przyjmując tylko do wiadomości wyniki głosowania. Mar­szałek Sowa ma kłopot, ponieważ jego urząd wspiera corocznie Forum Ekonomiczne w Krynicy sporą kwotą 1,2 min zł. Wychodzi na to, że platformiany samorząd wsparł pisowską imprezę.
Karnowski, świeżo powołany członek Rady Programowej, wy­głosił w jej imieniu laudację. Uznał, że nagrodę wręczono liderowi PiS jako menedżerowi wielkiej zmiany. Rada doceniła te cechy laureata, które ceni świat biznesu: konsekwencję, wolę działania, zdolność podnoszenia się po porażkach, umiejętność kreowania wizji. Obecnych zamurowało. Zdziwiony był nawet laureat. Pol­skie Davos uhonorowało lidera partii, która w kampanii wyborczej obiecuje rozdawnictwo publicznych pieniędzy, jakiego jeszcze nie było.
- Gdyby nagrodę dostał Andrzej Duda, nikt by się nie zdziwił. On naprawdę osiągnął sukces. Ale na Dudę, jak się okazało, nie głoso­wał nawet ten, kto go zgłosił. Dostał zero głosów- dziwi się Stani­sław Ciosek, także członek rady. W prywatnej rozmowie usłyszał od Aleksandra Kwaśniewskiego, którego nie było na wręczeniu
nagrody, że „wchodzą PiS bez wazeliny”. Trudno się nie zgodzić. Ciosek twierdzi, że sam zrobił unik i głosował na siatkarzy.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski, jako członek rady, także firmuje nagrodę swoim autorytetem. On też był jej laureatem, podobnie jak Bronisław Komorowski i Donald Tusk. Wszystkich uhonorowano, kiedy już było wiadomo za co. Jarosław Kaczyński po raz pierwszy otrzymał nagrodę akonto. Przyznanie tytułu lidero­wi partii, która dopiero ma zamiar przejąć władzę, może więc nieco Radę Programową ośmieszać. Zwłaszcza że chodzi o „osiągnięcia w2014 r.”. Czyli jakie? Ciosek zażądał od Zygmunta Berdychowskiego, szefa Rady Programowej, by oświadczył, jak było naprawdę. Bez skutku. Davos się skończyło, poczucie niesmaku rosło.

czwartek, 17 września 2015

Mamy chleb, chcemy igrzysk



Prof.Janusz Czapiński psycholog społeczny, autor Diagnozy Społecznej, o wynikach najnowszej edycji badań, czyli o tym, jak bardzo szczęśliwi są Polacy

Jacek Żakowski: - Co nam się stało?
Prof. Janusz Czapiński: - Jesteśmy coraz bardziej w raju.

W sensie?
Wszystko, co ma rosnąć, rośnie. Wszystko, co ma maleć, ma­leje. Z Diagnozy wynika, że szybko rosną dochody, majątki, oszczędności, szczęście, zaufanie do innych, poczucie bez­pieczeństwa, zadowolenie z sytuacji kraju i rodziny. Ubywa osób, którym nie starcza nażycie, które rezygnują z wydatków na zdrowie, kulturę, które uważają, że ostatni rok był dla nich zły, i które mają symptomy depresji.

Czyli to z nadmiaru szczęścia ludzie chcą wszystko zmienić?
Nie wszystko. Na razie tylko władzę.

Mieszkańcy raju nie zmieniają Boga. Najwyżej go nie słuchają i zrywają jabłko za namową węża.
Słuchają węża, bo w raju jest nudno. W piekle jest ciekawiej. A najciekawiej jest podobno w czyśćcu...

środa, 16 września 2015

Kasy bez kasy



Rachunek za wieloletni brak nadzoru nad SKOK przekroczył już trzy miliardy i jeszcze urośnie. Do ilu? 5-10 miliardów? Gdzie się podziały te pieniądze?

Cezary Kowanda

O Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredyto­wych powstała już cała biblioteka oficjalnych raportów i dziennikarskich tekstów, a jednak męczy nas wciąż niewiedza. Nie wiemy, ile jeszcze pieniędzy pójdzie na ratowanie tego systemu. Nie wiemy, ile kas upadnie, a ile przejmą banki. Nie wiemy nawet, jakie są rzeczywiste wyniki kas, bo dane w raportach SKOK i Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) to dwa różne światy. Nie wiemy, ilu komisarzy jeszcze wejdzie do kas ani nawet ile toczy się postępowań prokuratury.
Ten mizerny stan naszej wiedzy przyczynia się do narastania spekulacji. Są bankowcy, którzy nieoficjalnie twierdzą, że cały system wkrótce runie, a straty wyniosą ponad 10 mld zł. Z kolei część kas przekonuje, że mimo nagonki, jakiej są poddawane, radzą sobie świetnie i mają spore zyski. Spróbujmy zatem ustalić, co dziś tak naprawdę wiemy. Zwłaszcza że za kasy nikt nie chce wziąć politycznej odpowiedzialności, a tak im dotąd sprzyjające PiS przed wyborami stara się o nich mówić jak najmniej.
W Polsce działa wciąż 50 SKOK, chociaż nie wszystkie używają tego skrótu. Na przykład w 2010 r. SKOK Stefczyka, największa w całym sektorze, zmieniła nazwę na Kasa Stefczyka. Kilka innych SKOK współpracuje z nią pod szyldem Kas Stefczyka, chociaż formalnie zachowują odrębność. Jeszcze dwa lata temu kas było o pięć więcej, ale dwie zbankrutowały, a trzy przejęły banki. Tych kas już zatem nie ma, ale pozostał po nich rachunek, który można dość dokładnie podliczyć.

wtorek, 15 września 2015

Wystarczyło, że są od pana przewodniczącego



Za czasów poprzedniego przewodniczącego Solidarności, Janusza Śniadka, ważne było, czy w hotelu „Bałtyk” są związki i w jaki sposób zatrudniani są pracownicy. Nie było też takiego rozpasania - mówi były dyrektor hotelu.

Rozmawiają WOJCIECH CIEŚLA MICHAŁ KRZYMOWSKI

NEWSWEEK: Kto płacił za pobyty Piotra Dudy w luksusowym penthousie w „Bałtyku"?
MARCIN ZDUNEK: Nikt. Te pobyty szły na konto firmy, płacił za nie „Bałtyk”. Mówię to z całkowitą pewnością. Przewodniczą­cy Duda przyjeżdżał do uzdrowiska regu­larnie - dwa, trzy razy do roku. Prywatnie i służbowo. Czasem pojawiał się z żoną, córką, zięciem, czasem ze znajomymi. Mieszkał po parę dni. Na pewno pamię­tam jego prywatne pobyty na przełomie kwietnia i maja zeszłego roku i w maju tego roku. Kilka razy gościł też jako czło­nek Komisji Krajowej Solidarności. Od­bierałem go jako miłego i uprzejmego człowieka, szczególnie gdy przedstawiał mnie rodzinie.

Ile Piotr Duda musiałby zapłacić za swój ostatni pobyt w „Bałtyku"?
- Policzmy: na jego nazwisko zarezerwowano dwa luksusowe apartamenty na siódmym piętrze: 1708 i 1706.Piotr Duda wypoczywał w tych pokojach razem z rodziną.
Jeśli dobrze pamiętam, były to czte­ry doby, czyli wartość pobytu powinna wynieść 5160 zł za pokój 1708 i 3960 zł za pokój 1706. W sumie daje to 9120 zł. Gdy­by sprzedać te pokoje na rynku, spółka za­robiłaby całkiem pokaźne kwoty.

W systemie meldunkowym „Bałtyku” jest blisko 30 pozycji na nazwisko przewodniczącego Solidarności.
- Część z nich to osobiste pobyty pana Dudy, reszta - znajomi, rodzina i pra­cownicy związku, ale nie znam ich na­zwisk. Wiedzieliśmy, że są od pana Dudy i to wystarczało.

poniedziałek, 14 września 2015

Bałtyk moja własność



W penthousie hotelu „Bałtyk” gościł nie tylko Piotr Duda, ale też jego żona, córka i rodzina zięcia. Przy ich obsłudze pracowali ludzie na umowach śmieciowych. Ujawniamy nowe fakty o ekstrazarobkach szefa Solidarności.

MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA

Ochroniarz: 4,5 złotego na godzi­nę, dwudziestoczterogodzinne dyżury.
Kelnerka: 980 złotych na rękę po 20 la­tach pracy.
Pracownik fizyczny: 9,5 złotego za godzi­nę, po zmuszeniu do przejścia na śmieciówkę - już tylko 5,5 zł.
Magazynierka: działaczka Solidarno­ści, przez 16 lat społeczny inspektor pra­cy, zwolniona bez powiadomienia związku zawodowego.
To pracownicy należącej do NSZZ So­lidarność spółki Dekom. Członkiem rady nadzorczej Dekomu jest przewodniczący związku Piotr Duda.
Tydzień temu w tekście „Hotel robot­niczy” opowiedzieliśmy, jak przewod­niczący odpoczywa od zmagań z biedą i wyzyskiem pracowników. Opisaliśmy jego wczasy w luksusowym apartamencie kołobrzeskiego hotelu „Bałtyk” kosztują­cym 1300 złotych za noc, wyszywane ręcz­niki dla psa, jedzenie i alkohol na koszt spółki, kartony z wędzonymi rybami w ba­gażniku przy wyjeździe, darmowe zabiegi odnowy biologicznej.
Oto dalsza część tej historii. O Dudzie opowiadają związkowcy, kelnerzy, pracow­nicy fizyczni ośrodka, o którym szef Soli­darności powiedział na swej konferencji prasowej: „moja własność”.

niedziela, 13 września 2015

Lansuje się z rodziną, a żyje z kochanką


To może być koniec poselskiej kariery szefa olsztyńskiego PiS Jerzego Szmita (55 l.). Do prezesa PiS i wielu posłów trafił anonimowy donos w związku z „niemoralnym postępowaniem, które nie licuje z powagą sprawowanego mandatu” przez posła. O co chodzi? Poseł Szmit prowadzi od kilku lat podwójne życie!
O tym, że poseł Szmit w życiu prywatnym nie postępuje zgodnie z zasadami, które publicznie głosi, zrobiło się ostatnio głośno nie tylko w PiS, ale wśród posłów wielu opcji. Wszystko za sprawą tajemniczego donosiciela, który postanowił ujawnić prawdę o podwójnej moralności polityka. „Stara się kreować wizerunek człowieka respektującego ponad wszystko wartości rodzinne – kroczy w pierwszych szeregach Marszu dla Życia i Rodziny, uczęszcza do kościoła, zabiera swojego małego synka na oficjalne uroczystości”, a faktycznie „Jerzy Szmit od 5 lat prowadzi podwójne życie, regularnie dopuszczając się zdrad małżeńskich żony” – czytamy w donosie.

Kocia łapa w kaczej partii.


„Lansuje się z rodziną, a żyje z kochanką” - napisał o Jerzym Szmicie, pośle PiS z Olsztyna, „Fakt” z 20 sierpnia 2015 r. Opublikował zdjęcia parlamentarzysty z przyjaciółką spod Warszawy, z którą poseł jest związany od 5 lat. U niej miesz­ka, przebywając w stolicy. Na fotografiach przytu­lona para spaceruje po galerii handlowej i kupuje filiżanki.
Tabloid otrzymał informacje i fotografie od ano­nima, który ten sam list z zawartością wysłał do wszystkich parlamentarzystów Warmii i Mazur, a także do mnie.
Nie mam nic przeciwko mężczyznom, którzy potrafią uszczęśliwiać dwie kobiety naraz.

piątek, 11 września 2015

Jego świątobliwość prezydent



Na prawicy Andrzeja Dudę zaczyna otaczać parareligijny kult. Dla PiS to bardzo pomocne w kampanii parlamentarnej, a dla samego Dudy to pewnie przyjemne, może trochę krępujące, ale na pewno politycznie niebezpieczne.

Atmosfera podczas lokalnych spotkań z prezydentem Dudą przypomina tę towarzyszącą adoracjom cudownego ob­razu. Uniesienie, wzruszenie, bezgraniczna nadzieja. Lu­dzie wierzą, że „młody prezydent” sprawi, że będzie żyło się lepiej - „nam”. Bo złej sytuacji winni są „oni” - czyli „te łajzy i złodzieje” oraz wszyscy ci, którzy ich wspierają: manipulują i po­kazują, że w Polsce nie jest najgorzej. No, bo „zwykły człowiek ma źle”. Nędznie zarabia, musi pracować „do śmierci" i jeszcze „pań­stwo go okrada”. Przychodzi więc na spotkania z prezydentem nie tylko z ciekawością, ale też z litanią postulatów. I ufa, że „Andrzej Duda odmieni Polskę". Żaden z wcześniejszych prezydentów nie doznawał takiego wyniesienia.
Znana dotychczas głównie z maryjnego repertuaru polonijna pieśniarka Emilia Gołaszewska jeszcze w czasie kampanii prezy­denckiej śpiewała: „Pośród waśni, zamętu i zła/idzie nowych ludzi plemię/ono z posad swych ruszy świat (...) Andrzej Duda nam się udał/razem z nim dźwigniemy kraj/Przecież wiara czyni cuda/ więc nadziei wiarę daj ”. Internautom pean na cześć Dudy skojarzył się z utworami sławiącymi Stalina, niektórzy drwili też, że kiedyś stanie się nowym hymnem Polski. Ale Gołaszewskiej to nie zra­ziło. Powstały kolejne przeboje, w tym ten poświęcony zaprzy­siężeniu prezydenta: „Cała Polska dzisiaj śpiewa/gdy Zygmunta bije dzwon/ głosząc, że zaprzysiężony/Andrzej Duda objął tron/ W wielkie święto Przemienienia polskich serc i polskich dusz”.
Niezwykle wzruszony był też autor zaangażowanego tygodnika „wSieci” Marcin Wikło, który opisywał wizytę prezydenta: „Kiedy podjeżdża kolumna czarnych samochodów i prezydent wysiada z limuzyny, rozlegają się brawa. Andrzej Duda, to się uda! - krzyczy młoda kobieta. Tuż się udało - strofuje ją stojący obok rówieśnik. Są nieco onieśmieleni (...) Bardzo mi się podoba jako człowiek -  ukrywa pani Teresa. - Pierwsze dni prezydentury, a on odwie­dza Polskę powiatową. Odwiedza, bo tak nam obiecał - dodaje”.
Podczas spotkań z Andrzejem Dudą wątki polityczne mieszają się z religijnymi. Mowa jest o symbolach i znakach, „wybawieniu Polski”, „duchu odnowy”, „podniesionej hostii” i karze, jaka spotka tych, którzy ciemiężą naród. Samo odbicie Pałacu Prezydenckiego jest jednak dopiero wstępem do realizacji dziejowej misji: zwró­cenia Polakom „Ojczyzny wolnej”. I tak aktywność prezydenta współgra z aktywnością „pani premier" Beaty Szydło. Bo wice­prezes PiS już zaczęła być traktowana przez sympatyków partii jak jedyna prawdziwa szefowa rządu. To złudzenie jest starannie reżyserowane.

czwartek, 10 września 2015

Mentalność Kalego mamy we krwi



Kraj, w którym zarodek komórkowy jest ważniejszy niż żywy, cierpiący człowiek, jest krajem fikcji - mówi reżyserka Agnieszka Holland.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Gdy widzi pani zdjęcia uchodźców przedzierających się przez zasieki na europejskich granicach, zwłoki ich dzieci wyrzucane przez morze na brzeg...
AGNIESZKA HOLLAND: To jest oskarżenie dla na­szego świata. Podobnie jak komentarze towarzy­szące tym zdjęciom w internecie. Sporadycznie przeglądam hejt w sieci, ale to, co wypisują pol­scy internauci pod informacjami o uchodźcach, napawa mnie wielkim smutkiem. Nasuwają mi się skojarzenia z II wojną światową i stosun­kiem znacznej części polskiego społeczeństwa do Holokaustu. Nie myślę o tych, którzy wyda­wali Żydów, ale o obojętnych, którzy zamyka­li drzwi. Gdy przez taki pryzmat spojrzy się na sprawę uchodźców, to dzisiejszy egoizm przesta­je dziwić. Wtedy chodziło o sąsiadów, ludzi zna­nych, z którymi żyło się przez lata na jednej ulicy, w jednej wsi. Dziś - o zupełnie obcych, przyby­wających z daleka, których obecność oznacza konieczność podzielenia się z nimi. Po co więc przejmować się ich losem?
Takie myślenie budzi mój głęboki sprzeciw, ale rozumiem, że ta sytuacja jest też ogromnym wy­zwaniem. Skala zjawiska sprawia, że nie ma jednego dobrego wyjścia.

Podpisała pani list do prezydenta i premiera Polski w sprawie uchodźców.
- Gdy słucha się polityków obu stron, nie widać - w tej akurat kwestii - specjalnej różnicy. W obu przypadkach punkt wyjścia jest szalenie polonocentryczny. I obie strony szantażują się tym, kto lepiej broni polskich interesów. Obie stoją na sta­nowisku, że próbuje się nam wetknąć w brzuch potwora, obrzydlistwo, za które nie jesteśmy przecież odpowiedzialni, więc wara od nas.

Sprzyja temu kampania wyborcza.
- Oczywiście. W kampanii nie można rozma­wiać na żaden poważny temat, bo wszystko jest
od razu przepuszczane przez filtr populizmu. Vox populi staje się głosem polityki. A przecież powinno być odwrotnie. Ci, którzy chcą nami rządzić, powinni udowadniać, że potrafią wziąć się za bary z trudnymi wyzwaniami. Tymcza­sem dają nam przykład niezrozumienia zjawiska uchodźców, jego skali i konsekwencji zagro­żeń, które niesie ze sobą wielka migracja ludzi. Przede wszystkim jednak dają przykład kom­pletnego braku empatii w wymiarze zarówno moralnym, jak i humanitarnym. Dlatego te nie­liczne głosy, które w naszym chrześcijańskim kraju nawołują do uruchomienia w sobie chrześ­cijańskich, a w każdym razie solidarnościowych uczuć, trafiają na falę pogardy i agresji.

środa, 9 września 2015

Nowe szaty starego cesarza



„Nowe” PiS jest propagandowym mitem. To partia starzejąca się, wyprana z idei, o dworskiej hierarchii. Obiecuje „zmianę”, choć jest tylko narzędziem spełniania kaprysów swego przywódcy.

RAFAŁ KALUKIN

Po dyktatorsku skreślając kilku uzgodnionych wcześniej kan­dydatów na listy wyborcze, Ja­rosław Kaczyński odnowi! PiS-owskie Bizancjum. Do końca nie wiadomo, dla­czego to zrobił. Krążą na ten temat spe­kulacje. Najczęściej taka, że ambicje schowanego na dalszy plan prezesa moc­no ostatnio cierpiały. A sondażowe słup­ki wieszczące PiS samodzielną władzę sprawiły, że uspokojony pofolgował sobie i rozluźnił sznurki propagandowego gor­setu nałożonego na jego przywództwo.
I tak wstrzemięźliwy i nienarzucający się wyborcom prezes, niby to wspaniało­myślnie zrzekający się splendoru władzy, nagle znów objawił się w swej tradycyjnej roli partyjnego despoty.

wtorek, 8 września 2015

Nie będę milutki



Prawica jest doskonale zorganizowana, potrafi skłonić swoich wyznawców, żeby zrobili syf w internecie. I są w tym cholernie skuteczni - dziennikarz TVN Jarosław Kuźniar opowiada, jak i dlaczego walczy z hejterami w sieci.

Rozmawia RENATA KIM

NEWSWEEK: W końcu się doigrałeś, zwol­nili cię z TVN24.
JAROSŁAW KUŹNIAR: Wyrzucili, skopa­li, sponiewierali i powiedzieli: „Won do miasta”.

Prawica się cieszy, nie będzie już musiała oglądać tego Lewicojada...
- Lewicojada, który za nic ma Kościół i za nic ma prezydenta. Najciekawsze jest czy­tanie w internecie, jaki był powód mojego odejścia ze stacji: że nowy właściciel posta­nowił wreszcie uciąć mi język, bo za dużo pyskowałem na PiS.

To prawda?
- Nieprawda.

Więc dlaczego odszedłeś?
- Dlatego że w pewnym momencie po­stanowiłem zrobić coś, co nie będzie pra­cą dziennikarską, a równocześnie pozwoli mi pozostać długo w tym zawodzie. Jestem w nim już 22 lata i szukałem czegoś, co bę­dzie odskocznią i pozwoli mi wrócić rano do pracy mądrzejszym, wypoczętym psy­chicznie. Zacząłem podróżować. Dawało mi to totalną frajdę, pozwalało się odmóżdżyć, a potem wrócić rano i robić program. Potem założyłem własne biuro podróży i tak szybko rozwinąłem tę część działalno­ści, że moja stacja mogła to uznać za kon­flikt interesów.

Usłyszałeś: musisz wybierać?
- Mój szef powiedział: być może to jest ten moment, w którym musisz się zastanowić, co chcesz wżyciu robić. Albo jesteś dzien­nikarzem newsowym, albo idziesz dro­gą biznesową. Uznałem, że to rzeczywiście dobry moment, by wybrać.

poniedziałek, 7 września 2015

HOTEL ROBOTNICZY



Wczasy w luksusowym apartamencie. Wyszywane ręczniki dla psa. Jedzenie i alkohol na koszt hotelu, a przy wyjeździe kartony z wędzonymi rybami w bagażniku. Darmowe zabiegi odnowy biologicznej. Tak wypoczywa Piotr Duda, szef Solidarności.

WOJCIECH CIEŚLA, MICHAŁ KRZYMOWSKI

Szef Solidarności często podkre­śla, że jest dumny z dziedzictwa związku, powołanego robotni­czym protestem 1980 roku. - Nie ma nic wspanialszego niż pomaganie polskim pra­cownikom - deklaruje.
Kilka dni temu w Szczecinie, podczas ob­chodów rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, Piotr Duda dużo mówił o biedzie, umowach śmieciowych, pracy na czarno, przedmiotowym traktowaniu pracowników i bezrobociu: - To wszystko boli, g bo to nie tak miało wyglądać.
„Newsweek” dowiedział się, jak przewodniczący Duda odpoczywa od zmagań z biedą i wyzyskiem pracowników: relaksuje się w Kołobrzegu w luksusowym apartamencie uzdrowiska „Bałtyk”, w którym noc kosztuje blisko 1300 zł. Według pracowni­ków „Bałtyku” Duda korzysta z apartamen­tu za darmo albo płaci 85 złotych - czyli tyle, ile za nocleg służbowy. Nie płaci za ekstra potrawy i alkohol, tak zwane wstawki, któ­re obsługa przywozi mu do pokoju. Nie płaci też za zabiegi odnowy biologicznej. Obsługa „Bałtyku” twierdzi, że gdy prze­wodniczący wyrusza do domu, pracownicy pakują mu do bagażnika kilka kilogramów świeżych ryb. Za nie też nie płaci.
Dotarliśmy do dziesięciorga świadków wizyt przewodniczącego w „Bałtyku”. Nasi rozmówcy - związkowcy, pracownicy fi­zyczni, kierownicy, kelnerzy, niższy per­sonel, pracownicy kuchni uzdrowiska - potwierdzili informacje o kulisach roz­liczeń za luksusowe wczasy szefa Soli­darności. Dysponujemy ich pisemnymi oświadczeniami: w razie procesu powtórzą w sądzie to, o czym nam opowiedzieli.

piątek, 4 września 2015

Prezes listy pisze



Jarosław Kaczyński nie porzucił swoich pomysłów na Polskę, ale zmienił sposób dochodzenia do celu. W drodze mają mu pomóc: zależni od niego premier i prezydent, dobrze poukładane listy wyborcze i wspierająca go stara, choć dziś ukryta gwardia PiS. Ukryta, jakby PiS publicznie wstydziło się swoich liderów.

Kilka godzin przed tym, jak Andrzej Duda zarządził swoje referendum na dzień wyborów, politycy PiS publikowali w sieci zdjęcia prezesa na górskiej wyprawie w Beskidzie Sądec­kim. To miał być czytelny znak, że Duda działa samodzielnie, że nikt mu z Nowo­grodzkiej nie wydaje politycznych rozka­zów. Ale to piarowe zagranie umacnia tylko podejrzenie, że jest dokładnie odwrotnie.
10 lat temu prezes PiS szedł po władzę z rewolucyjną obietnicą budowy IV RP i przewrócenia stolika, przy którym de­moniczny układ zawarli: władza, media, biznes i służby specjalne. Dziś Beata Szy­dło mówi, że „nie ma sensu do tego wra­cać, bo kampania Andrzeja Dudy pokaza­ła, że wyciągnęliśmy wnioski”. Woli sypać jak z rękawa obietnicami socjalnymi, któ­re mają zapewnić Polakom dostatnie, spo­kojne życie. Takie, jakie przecież kiedyś obiecywał Tusk i - według PiS - obietnicę spełnił tylko wobec samego siebie.
Czy to taktyka wyłącznie na wybory, „na drugą połowę meczu" - jak mówią w PiS - czy też Kaczyński przedefmiował swoje polityczne cele? Prezes PiS co wy­bory powtarzał ten sam manewr. Wyrzu­cał ze swojego słownika najcięższe słowa, łagodniał, ale i tak przegrywał. Dopiero kiedy dosłownie zniknął z pola widzenia, ustępując pola projektom „prezydent Duda” i „premier Szydło” - zadziałało.
-Kaczyński zauważył, że lepiej jest roz­liczać przeciwników z grzechów zwykłych, a nie śmiertelnych - komentuje politolog Jarosław Flis. - Dlatego PiS już nie mówi o kondominium, zdradzie naro­dowej, zamachu i układzie, ale o zwykłych sprawach, którymi żyją na co dzień ludzie: o pracy, pieniądzach na dzieci, o wieku emerytalnym, szkole.

czwartek, 3 września 2015

Idę środkiem polskiej drogi



Bronisław Komorowski: Jeśli nie jestem akceptowany przez radykałów z jednej i drugiej strony, to znaczy, że mam rację.

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Więcej było tykania tez czy zaciskania pięści? BRONISŁAW KOMOROWSKI: Kiedy?

Na przykład gdy krzyczeli: „Zdrajca!”, „Komoruski!”.
Ani łez, ani pięści. Zawsze byli tacy, któ­rzy próbowali wypchnąć takich jak ja poza nawias patriotyzmu. Tyle że kiedyś to była tzw. komuna, a dzisiaj organizatorami spek­takli nienawiści są głównie prawicowi rady­kałowie i katoliccy fundamentaliści. Myślę sobie wtedy: „Proszę bardzo. Tylko pokażcie, co wy macie w życiorysie. Co wy zrobiliście na rzecz Polski. Gdzie jest wasz praktyczny wymiar patriotyzmu”.

Organizuje Pan mszę w obozie in­ternowania. Trzyma Pan transparent z napisem „Naród z Kościołem” podczas pielgrzymki Jana Pawła II. Przyszło Panu kiedyś do głowy, że będzie zdrajcą?
Wtedy, w czasach PRL-u, nie myśleliśmy o tak dalekiej przyszłości. Walczyliśmy o wolność, ale odzyskiwaliśmy ją na drodze kompromisu politycznego z dawnymi wro­gami. I w tamtych czasach nie należało po­chopnie nikomu odmawiać prawa do czu­cia się polskim patriotą. To zawsze ulubio­na zabawa radykałów. Jestem jednak prze­konany, że na dłuższą metę ludzie nie ak­ceptują tego typu skrajnych zachowań. Być okrzykniętym zdrajcą przez szaleńców to oczywiście przykrość, ale do zniesienia. Pa­mięta pan różne niesłychane i przerażające zachowania wobec takich ludzi jak Mazo­wiecki, Geremek, Bartoszewski, Kuroń? Pe­wien rodzaj zdziczenia jest, niestety, ale tak było zawsze. Bo czym, pana zdaniem, różni się to, co się dzieje dziś, od głoszenia przez endecję w dwudziestoleciu międzywojen­nym, że Piłsudski był moskiewskim agen­tem i miał bezpośredni telefon na Kreml? Zawsze byli ludzie ekscytujący się tego ro­dzaju bredniami i pewnie zawsze będą. Ale jest pewna różnica.

Dostrzega ją pan?
Nie.
Polega ona na tym, że wtedy słabsze - je­śli chodzi o siłę oddziaływania - były media. W całym świecie to one odgrywają ogrom­ną rolę, a internet w wielkiej mierze kształ­tuje młode pokolenia. Dziś łatwiej jest uru­chamiać mechanizmy nienawiści i wyko­rzystywać je politycznie.

środa, 2 września 2015

Władcy chaosu



Grozi nam, że na referendalnej drodze rozwoju naszej demokracji, która zniszczy mieszczaństwo powstanie Polska rządzona przez aparatczyka z PiS, bankiera ze SKOK i proboszcza.

Liberalna demokracja, jaką mieli­śmy w Polsce od roku 1989 (prze­praszam za ten pesymistyczny czas przeszły, ale wydarzenia nie nastraja­ją do optymizmu), nawet jeśli niedoskonała i nawet jeśli jej niedoskonałości są widocz­ne w momentach politycznych kryzysów, zbliżyła nas ustrojowo do liberalnego Za­chodu. Różniła się od ludowładztwa pra­wicowych i lewicowych tyranii. Różniła się od „suwerennej demokracji” Pu lina, w któ­rej zakochani są prawicowi populiści: Ma­rine Le Pen i Nigel Farage. Różniła się też od „władzy ludu” Chaveza, w której zako­chani są lewicowi populiści z greckiej Syrizy i hiszpańskiego Podemos.
Jedną z najważniejszych różnic pomię­dzy liberalną demokracją a populistyczną tyranią jest różne wykorzystanie referen­dów. Tyrani używają ich do wzmocnienia władzy, do zniszczenia instytucji i praw, ja­kie mogłyby ją ograniczyć. Putin w 2014 r. przeprowadził referendum, by przypieczę­tować okupację Krymu. Chavez w 2009 r. by zlikwidować ograniczenia swojej władzy (np. kadencyjność). Dzięki referendalnemu zwycięstwu mógł rządzić do końca życia, ale ponieważ parę lat później załatwił go rak, który nic nie robi sobie z referendów, dziś następca Chaveza może rządzić Wene­zuelą albo do końca życia, albo do momen­tu, kiedy zostanie obalony. Populistyczni tyrani używają referendów7 nie po to, żeby wyrażać wolę ludu (choć tak twierdzą), ale po to, by ludem manipulować. W tyraniach zawsze referendum wygrywa ten, kto pisze pytania i wybiera termin.

wtorek, 1 września 2015

Przypadki Marcina D.



Zięć byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i kłopotliwy epizod w karierze obecnego, Andrzeja Dudy. Przez prezesa PiS zwany ironicznie panem Iksowskim. Marcin Dubieniecki - polityczny cwaniak czy groźny hochsztapler?




Aleksandra Pawlicka

Pierwsze wrażenie? Człowiek ko­chający luksus, niedomówienia i grę pozorów. W czasie rozmo­wy nie patrzy rozmówcy w oczy. Demon­stracyjnie za to zerka co chwila na zegarek. Raczej drogi. I na komórkę. Nieustannie wibrującą. „Jestem człowiekiem intere­su”, „czas to pieniądz”, „każda minuta może mieć znaczenie” - złotouste wtręty wplata w co drugie zdanie.
- Tylko raz w życiu z nim rozmawiałem. Lecieliśmy razem z Gdańska do Warszawy i traf chciał, że dostaliśmy miejsca obok siebie w samolocie. To była godzina banałów na temat złożoności świata. Gadanie nie­warte zapamiętania - mówi Jacek Kurski, były europoseł.