czwartek, 9 lipca 2020

Mariusz Groźny


Na czele służb stoi człowiek, który zbudował swoją pozycję na naginaniu prawa. Nowe fakty pokazują, jak Mariusz Kamiński i jego ludzie zdobyli władzę, sabotując państwo. I jak teraz wspierają reelekcję Andrzeja Dudy.

Grzegorz Rzeczkowski

Od czasów gen. Kiszczaka na czele służb nie było osoby z tak dużą władzą. Jako minister-koordynator Mariusz Kamiński kontroluje przede wszystkim Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencję Wywiadu oraz swoje oczko w głowie – Centralne Biuro Antykorupcyjne. Jako minister spraw wewnętrznych i administracji nadzoruje inne służby mundurowe – policję, straż graniczną, Służbę Ochrony Państwa, a także straż pożarną. Podlegają mu również przedstawiciele rządu w terenie – wojewodowie. Jest także wiceprezesem PiS, zastępcą Jarosława Kaczyńskiego i szefem struktur partii w okręgu warszawskim. Jeśli dodać do tego współdziałanie z prokuraturą Zbigniewa Ziobry, wpływy w spółkach Skarbu Państwa obsadzonych przez byłych lub aktywnych funkcjonariuszy CBA oraz bliskie relacje z Jackiem Kurskim, widać, że mamy do czynienia z jedną z najpotężniejszych osób w państwie. Silniejszą nawet od premiera.

Biuro Ochrony Partii

Historie o tym, jak Mateusz Morawiecki jeździł na Nowogrodzką z wnioskiem o odwołanie Kamińskiego (za specyficzny, choć nie tak rzadki styl życia wśród ludzi służb), krążą po Warszawie od miesięcy. Odpowiedzią było twarde „nie”. – Morawiecki najwyraźniej nie był świadomy, jak wiele Kaczyński zawdzięcza Kamińskiemu i jak bardzo mu ufa – twierdzi osoba kiedyś bliska PiS.
Trudno się Kaczyńskiemu dziwić – bez Kamińskiego PiS prawdopodobnie nie sięgnęłoby po władzę w 2015 r., a dziś byłoby jeszcze bliższe jej utraty. To podległe Kamińskiemu służby, głównie CBA, nie kiwnęły palcem, by tropić afery władzy, choćby przy zakupie 1,2 tys. respiratorów przez Ministerstwo Zdrowia, na które budżet wydał ponad 200 mln zł.
CBA długo stało na uboczu w aferze KNF, w sprawie interesów braci Szumowskich czy majątku prezesa NIK Mariana Banasia (bliskiego kolegi Kamińskiego). Działania podjęło dopiero po głośnym materiale o jego kamienicy w TVN 24. Podobnych przykładów jest mnóstwo. – CBA przestało być służbą od ujawniania afer, a stało się służbą od ich ukrywania, szczególnie gdy dotyczą polityków PiS – mówi Paweł Wojtunik, szef Biura w latach 2009–15. Zamiatanie afer pod dywan albo ich niewykrywanie stało się rzeczywiście specjalnością służb nadzorowanych przez Kamińskiego. Kto dziś pamięta ujawnioną w 2018 r. przez media tzw. aferę radomską?
Przypomnijmy: lokalni politycy PiS z ówczesnym prezydentem miasta, dziś posłem PiS, Andrzejem Kosztowniakiem wraz z innym prominentnym parlamentarzystą tej partii z tego miasta mieli przyjmować łapówki, m.in. dom, mieszkania, działki i samochód. Sprawę rozpoczęło CBA za szefostwa Wojtunika. Agenci byli już gotowi stawiać zarzuty uwikłanym politykom, ale wtedy sprawie ukręcono łeb. Funkcjonariusz, który ją prowadził, zamiast nagród i awansu, musiał odejść ze służby.
Sprawnie i szybko CBA działało za to tam, gdzie w grę wchodziło osłabienie wrogów Kamińskiego lub poszerzenie jego wpływów. To dowody zebrane przez CBA doprowadziły do odkrycia korupcyjnego układu w otoczeniu Antoniego Macierewicza, z którym Kamiński od lat rywalizuje. Dzięki temu udało mu się osłabić, a w konsekwencji odsunąć konkurenta i przejąć część jego wpływów w wojskowych służbach. Agenci CBA mieli chodzić za ludźmi Macierewicza – wśród których był m.in. Bartłomiej Misiewicz – już od 2016 r.
Nie za bardzo mogą się pochwalić służby wywiadu i kontrwywiadu, które za kadencji Kamińskiego otrzymały narzędzia niemal nieograniczonej inwigilacji obywateli. Służby wyczyszczone ze specjalistów, których jedynym grzechem była służba pod innymi rządami, są dziś ślepe i głuche. – On nigdy nie ufał kontrwywiadowi ani go nie rozumiał. Ale gdy tworzył CBA 16 lat temu, twierdził przynajmniej, że będzie walczył z korupcją nie tylko wśród swoich politycznych przeciwników, ale i we własnym obozie. I tak rzeczywiście było. Do czasu, gdy zdał sobie sprawę, że wykrywamy korupcję głównie u naszych, a to z kolei zagraża pozycji partii – mówi były funkcjonariusz biura.
PiS również w czasie kampanii prezydenckiej może liczyć na zaangażowanie Kamińskiego i jego ludzi, z nieodstępującym go od lat Maciejem Wąsikiem, obecnie wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji. Przeprowadzona właśnie przez Wąsika akcja z przekazaniem wozów strażackich gminom z najwyższą frekwencją (miała mobilizować wyborców Andrzeja Dudy) jest głośnym, choć nie najważniejszym przykładem. Podobnie jak zaangażowanie podległej resortowi Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych (PWPW) w druk kart w „niewyborach” 10 maja.

piątek, 19 czerwca 2020

Dmuchane obietnice



Dmuchane obietnice



Pamiętacie plan Morawieckiego? Mieliśmy mknąć po szynach polskimi luxtorpedami, jeździć autami elektrycznymi i e-busami, pływać superpromami made in Poland. Gdzie się to wszystko podziało?

„To jest nowy, wielki plac budowy. Tak jak cała Polska wkrótce będzie wielkim placem budowy. (...) To nasza propozycja wyjścia z kryzysu, w który wpadł świat” – mówił Mateusz Morawiecki na rozkopanym i ogołoconym z drzew odcinku Mierzei Wiślanej, gdzie ma powstać słynny przekop, czyli kanał łączący Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską. Budowa już się zaczęła, choć nie zakończyły się jeszcze procedury związane z prowadzeniem prac na terenie objętym przyrodniczą ochroną. Dlatego Komisja Europejska rozważa skierowanie sprawy do Trybunału Sprawiedliwości.
Premierowi podczas wizyty towarzyszył prezydent Andrzej Duda, bo obaj politycy ostatnio odwiedzają wielkie państwowe budowy, wszystko w ramach prezydenckiej kampanii wyborczej. Premier tytułował prezydenta „wielkim przywódcą” i przekonywał, że „nowy polski ład, który chcemy zaproponować, to jest taki plan Dudy.” Sam prezydent na swoim wyborczym profilu na FB zamieścił lakoniczny komentarz: „wielkie państwa stawiają na wielkie inwestycje”.
 Tylko dlaczego takie drogie i pozbawione ekonomicznego sensu? – zastanawia się prof. Włodzimierz Rydzkowski z Katedry Ekonomiki Transportu z Uniwersytetu Gdańskiego. Inwestycja pierwotnie miała kosztować 880 mln zł, teraz mówi się już o 2 mld zł i na tym się nie skończy. Bo kanał przecinający mierzeję to tylko fragment inwestycji, która wymaga budowy toru wodnego w płytkich wodach zalewu, by do Elbląga mogły pływać jednostki o zanurzeniu do 4 m. Znaczne roboty konieczne są też w elbląskim porcie, który ma zyskać łatwy dostęp do otwartego morza i pełnić funkcje pomocnicze dla Portu Gdynia. Gdyński port jako inwestor musi teraz znaleźć na to pieniądze, choć ma własne spore potrzeby inwestycyjne w Gdyni. – Zakładając optymistycznie, że port w Elblągu dziesięciokrotnie zwiększy przeładunki, dochodząc do 1 mln ton rocznie, a stawka portowa wzrośnie o 100 proc., to czas zwrotu tej inwestycji wyniesie... 1000 lat – wylicza prof. Rydzkowski i powtarza: – Tysiąc lat, ja nie żartuję.