wtorek, 28 lutego 2017

Biuro narodowo-rządowe



Po wypadku limuzyny premier Beaty Szydło opozycja oskarżyła o nieprofesjonalizm Biuro Ochrony Rządu. I zdziwiła się, kiedy PiS przyłączył się do narzekań, ogłaszając, że zamierza stworzyć w miejsce BOR Narodowe Służby Ochrony.

Przekaz wydaje się niejasny. Z jed­nej strony politycy PiS bronią funkcjonariuszy BOR z konwoju, który miał wypadek w Oświęci­miu, bo, jak twierdzą, nawet bez wyroku wiadomo, że sprawcą był młody kierowca seicento (co akurat nie jest ta­kie pewne). A jednocześnie zaraz po tym zdarzeniu najpierw prezes PiS Jarosław Kaczyński, a po nim minister Mariusz Błaszczak i jego zastępca Jarosław Zie­liński ogłaszają, że w BOR panuje „zbyt niski stopień dyscypliny” i niezbędna jest reforma. - Połączyli do kupy oponę w sa­mochodzie prezydenta, wariacką jazdę Macierewicza i wypadek pani premier. No i mają pretekst, którego szukali. Będą robić kolejną rewolucję - mówi nam były oficer BOR. - Zarzucanie chłopakom z Biura bra­ku dyscypliny to ściema, która ma ukryć prawdziwy powód tych zdarzeń.
   Tym powodem, według naszego roz­mówcy, są ambicje ochranianych polity­ków. - Wszystko wiedzą najlepiej i zawsze się spieszą, poganiają. A swoich ochronia­rzy traktują jak kamerdynerów, którym wydaje się polecenia i oczekuje, że bez dyskusji je wykonają.
A reforma? To parawan, aby w miejsce BOR stworzyć kolejną służbę pracującą dla jednej formacji, prywatną agencję ochrony PiS.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Fatalne



Kochanki, zdradzone żony, uwiedzione posłanki, wykorzystane pracownice. Kobiety uwikłane w głośne polityczno-seksualne skandale. Jak widzą swoją rolę po latach? Jaką zapłaciły cenę?

Najgłośniej było o Anecie Krawczyk. W 2007 r. publicznie oskarżyła czołowych polityków rządzącej wówczas partii Samoobrona o wy­korzystywanie seksualne kobiet. Powiedzia­ła, że ojcem jej dziecka jest Stanisław Łyżwiński. Przeprowadzono badania genetyczne, które tego nie potwierdziły. „No to się zaczę­ło. Jeśli przed wynikami byłam ledwie szmatą, co zdradziła partię, to po badaniach dziwką, która szuka ojca dla dziecka” opowiadała w wywiadzie w 2008 r. Dziś w jej rodzinnym Ra­domsku ludzie mówią: nasza Anetka. Ich zdaniem, skoro naj­ważniejsi politycy w kraju powtarzali, że kobieta kłamie, a ona konsekwentnie powtarzała to samo, to znaczy, że to ona miała rację. Do tego świetnie wychowała córki, znalazła pracę w księ­gowości, skończyła psychologię biznesu, założyła własną firmę.
   Ludzie podkreślają, że na ulicy widać ją uśmiechniętą, ener­giczną. Szczególnie teraz, kiedy biega po mieście z wózeczkiem.
- Jestem szczęśliwa - mówi Aneta Krawczyk. - Partner pracuje za granicą, mamy 11-miesięcznego synka. Dwie starsze córki są już dorosłe. Najstarsza studiuje ekonomię i mieszka w Anglii, młod­sza kończy technikum weterynaryjne, chce zdawać na anglistykę. Najmłodsza skończyła 14 lat, chodzi do gimnazjum.
   Na początku nie było różowo. Po wybuchu afery „praca za seks”, kiedy do Radomska zjechali dziennikarze, ludzie się podzielili. Aneta Krawczyk przyznaje, że kiedy Andrzej Lepper zaczął doma­gać się odebrania jej dzieci, „skoro nie wie, kto jest ojcem córki”, była bliska załamania. Sama, bez pracy, pozbawiona anonimowo­ści (bo tuż po publikacji „Gazety Wyborczej” Andrzej Lepper zwo­łał konferencję prasową i podał jej dane), nie poradziłaby sobie. Na szczęście pojawiły się inne kobiety. - Pierwsza zadzwoniła Ka­tarzyna Kądziela, wtedy współpracowniczka wicepremier Izabeli Jarugi-Nowackiej, dziś dyrektor fundacji jej imienia - wspomina.
- Potem Joanna Piotrowska, Aneta Czerwińska z Feminoteki i wie­le innych. Dały wsparcie psychologa, prawnika. No i co najważ­niejsze, były na rozprawach. Katarzyna Kądziela siedziała obok, trzymała za rękę.
   Łyżwiński mówił w mediach, że „wycisną ją jak cytrynę i zo­stawią”, ale było inaczej. Wychowawca jednej z córek, miejscowy działacz PiS, zajął się dziewczynkami jak dobry pedagog, a nie polityk. Potencjalni pracodawcy nie patrzyli przez pryzmat afery, przypuszczali, że będzie pracować dwa razy ciężej, żeby udowodnić, że zasłu­guje na zaufanie. Potem mówili z uznaniem: dzielna ta nasza Anetka. Na adres reprezen­tującej ją nieodpłatnie mecenas Agaty Kalińskiej-Moc zaczęły przychodzić listy od kobiet molestowanych w pracy. - Ja miałam szczę­ście: organizacje kobiece same się do mnie zgłosiły. Przeciętna szara myszka, upoko­rzona, zawstydzona i zastraszana, nie wie, gdzie ich szukać - mówi. - Kontaktowałam je z Kasią Kądzielą, ale też sama do nich dzwo­niłam, jak do bohaterki równie głośnej afery w olsztyńskim magistracie, gdzie pracownice oskarżyły prezydenta miasta o molestowanie.
Kobieta, która powiedziała o tym w mediach, padła ofiarą gwałtu, będąc w ciąży. A potem już jako Aneta, a nie bohaterka seksafery, za­częłam jeździć na manify i spotkania ruchów kobiecych. Na razie, ze względu na dziecko, jest częściej w domu, wzięła urlop wycho­wawczy, ale październikowego czarnego marszu nie odpuściła.
   Andrzej Lepper i Stanisław Łyżwiński nigdy nie odpowiedzieli za „przyjmowanie korzyści o charakterze seksualnym”. Andrzej Lepper popełnił samobójstwo. Postępowanie karne wobec Łyżwińskiego zostało zawieszone ze względu na jego ciężki stan zdrowia.

niedziela, 26 lutego 2017

Struktura zła,Mateusz, Adolf i prawo, Czołem, panie Bartłomieju!, Dymy z pisowskiego silnika, Nasza kołderka i Port macierzysty



Struktura zła

Wypadek premier Szydło wiele mówi o naszym państwie, ale o niebo więcej mówi o nim wszyst­ko to, co stało się po tym zdarzeniu.
   Ostatnie miesiące pokazały, że wypadki to nie przypad­ki. U ich źródeł jest coś zdecydowanie poważniejszego niż zwykłe polskie niedbalstwo, „jakośtobędzizm” i „zmieś­cisz się”. Rozmaite, wcale nie drogowe, wypadki są bowiem w państwie PiS normą. Państwo dobrze funkcjonujące wymaga szacunku dla instytucji, prawa, procedur i kom­petencji. Państwo PiS instytucje niszczy, prawo depcze, procedurami gardzi, a kompetencje lekceważy - wyma­gana jest bowiem lojalność wobec partii, a nie profesjo­nalizm, z którym w parze zawsze idzie nielubiana bardzo w państwie PiS niezależność.
   Gdy reguły są unieważniane, a fachowcy lekceważe­ni, wypadki muszą być. I nie są żadnymi przypadkami. Mamy więc destrukcję w armii, w której w efekcie „wy­padku” znikają najwybitniejsi oficerowie. Mamy destruk­cję w prokuraturze, w której nagradzana jest wierność. Destrukcję w Trybunale Konstytucyjnym, a za chwilę w sądach. W urzędach, a za chwilę w oświacie. W dyplo­macji, a za chwilę w samorządach. Łatwo było zniszczyć publiczne media i dokonać w nich czystek. Trudniej było stworzyć choć jeden wartościowy i oglądany program. Mi­strzowie destrukcji nie potrafią tworzyć. Umieją wyłącz­nie niszczyć. W demolowanym państwie wypadki stają się normą. Te drogowe z udziałem rządowych limuzyn po pro­stu widać lepiej niż wypadki instytucji, które się walą, bo zburzono w nich ściany nośne.

sobota, 25 lutego 2017

Diabelskie poczucie bezsilności



Polacy, niestety, nie lubią Polaków. W tym sensie Jarosław Kaczyński jest arcypolski - mówi Olga Tokarczuk

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK Znowu depcze pani wła­dzy po piętach.
OLGA TOKARCZUK: Ja? Jestem kom­pletnie pozbawiona temperamen­tu politycznego. Po prostu mówię, co myślę, i piszę o tym, co wydaje mi się ciekawym, poszerzającym horyzon­ty doświadczeniem. A że czasami oka­zuje się to tematem politycznym - na to nie mam już wpływu. Książka „Pro­wadź swój pług przez kości umarłych”, na podstawie której powstał wchodzący właśnie na ekrany film Agnieszki Hol­land „Pokot”, została napisana osiem lat temu.
Prawica okrzyknęła już ten film antychrześcijańskim i wzywającym do ekoterroryzmu.
- Znowu zaskoczenie, bo kto by przy­puszczał, że zamach nowej władzy na środowisko naturalne i fakt, że mini­ster środowiska jest myśliwym, sprawi, że opowieść o zemście zwierząt oka­ że się historią polityczną? Tak samo było z „Księgami Jakubowami”: gdy­by powstały dziesięć lat temu – a była taka możliwość – zostałyby zupełnie inaczej przyjęte. Teraz wstrzeliły się w bardzo aktualny kontekst polityczny, bo dotknęły lęku przed obcym i weszły w rezonans z nową polityką kulturalną prowadzoną przez władzę.
Na czym polega ta polityka?
- Na tworzeniu jakiejś alternatywnej hi­storii, która wyciąga tylko te fakty, któ­re pasują do pewnej ideologicznej wizji. Budowanie na kłamstwie, na przekła­maniach, niedomówieniach oraz wypie­ranie faktów i jawne im zaprzeczanie tworzą fałszywą, płytką tożsamość, która prowadzi do totalnej nerwicy i zaburzeń.
Jesteśmy zaburzonym społeczeństwem?
- Chyba tak. Jesteśmy społeczeństwem, które nie potrafi przyznawać się do błę­dów, a więc trudno się uczy. Uczenie się na własnych błędach to najszybszy i najbardziej skuteczny sposób ucze­nia się. My zaś błędy i porażki w neuro­tyczny sposób przekuwamy w sukcesy -jesteśmy dumni z nieudanych powstań, z przegranych bitew, z niedotrzymanych obietnic. Dziwne. Przecież przyznanie się do błędów ma funkcję oczyszczają­cą, niesie ulgę, daje szacunek do siebie i poczucie sprawczości. Tym bardziej że - powiedzmy szczerze - wspólnoty czy­ste, niewinne i całkowicie bezgrzeszne nie istnieją. Tak jak nie istnieje jedna, je­dynie słuszna wersja historii. Zawsze są w niej dokonania i heroiczne, i wstyd­liwe. Człowiek, który chce widzieć swoją historię wyłącznie jednowymiarowo, jest człowiekiem o ograniczonych horyzontach.
Jesteśmy dziś świadkami pisania histo­rii Polski na nowo, obalania starych bohaterów i kreowania w ich miejsce nowych.
- To prawda. Ale przecież historia to ciągły proces odczytywania faktów, ich znaczeń i konsekwencji. Trzeba pa­trzeć na nią z różnych punktów widze­nia i dopiero łącząc je, tworzyć możliwie najszerszą i możliwie najprawdziwszą opowieść. Dlatego nie można zakon­traktować w pamięci zbiorowej tylko jednego punktu widzenia, nie mówiąc już o kreowaniu niezgodnych z faktami mitów. W Polsce jesteśmy jednak przede wszystkim świadkami nie tyle narzuca­nia jednej, co współistnienia osobnych wizji historii.

piątek, 24 lutego 2017

Atak na obrońców



Adwokaci, synowie znanych obrońców działaczy KOR i Solidarności w PRL, bronią przedstawicieli antypisowskiej opozycji. Za co są szykanowani. Tak jak kiedyś ich ojcowie.

Agnieszka Sowa


Mecenas Jacek Dubois, syn zmarłego niedawno Ma­cieja Dubois, legendy polskiej palestry, właśnie dowiedział się, że I za­stępca prokuratora generalnego Bogdan Święczkowski wniósł o wszczęcie prze­ciwko niemu postępowania dyscyplinar­nego za nadużycie wolności wypowiedzi. Przewinienie mecenasa to stwierdze­nie, że decyzje dotyczące Józefa Piniora są polityczne i nie zapadają w Poznaniu.
- Historia zatacza koło - mówi mece­nas Dubois. - Niedawno wyszła książka Anieli Steinsbergowej „Widziane z ławy obrończej”, która opisuje, jak w latach 70. władza rozprawiała się z adwokaturą. Dyscyplinarki, próby usunięcia z zawodu pod pretekstem zaawansowanego wieku, niekompetencji. Mechanizm odżył w stanie wojennym. Potem ponad 30 lat spokoju. I znów się zaczyna.
   Identyczny wniosek o postępowanie dys­cyplinarne przyszedł do Naczelnej Rady Adwokackiej w sprawie mecenasa Romana Giertycha. Zarzut ten sam, nawet z tą samą datą. W tamtym przypadku chodzi o wypo­wiedzi na temat kłamstwa smoleńskiego ministra Antoniego Macierewicza i ekshumacji, które adwokat uznał za próbę prze­wlekania śledztwa w sprawie katastrofy.
   Takie pojedyncze dyscyplinarki mogą nie być wystarczająco skutecznym narzę­dziem dla władzy, która nie kryje, że chce się rozprawić z całą uprzywilejowaną „ka­stą prawników”. Adwokackie sądy dyscy­plinarne, które mogą rozpatrywać wnioski o ukaranie przedstawicieli palestry, są nie­zawisłe. Wyboru prezesów oraz członków obu instancji sądów dyscyplinarnych do­konują sami adwokaci, w tajnych głosowa­niach i przy nieograniczonej liczbie kandy­datów. - Jednak pojawiają się informacje, że w Ministerstwie Sprawiedliwości rozwa­ża się odebranie adwokaturze sądownictwa dyscyplinarnego i przekazanie go do jakiejś izby powoływanej w sposób polityczny, co na końcu oznacza, że każdego adwokata pod jakimkolwiek zarzutem będzie można zdyscyplinować albo wręcz usunąć z zawo­du - mówi mecenas Jakub Wende, syn me­cenasa Edwarda Wende, obrońcy księdza Jerzego Popiełuszki, a później oskarżyciela posiłkowego w procesie jego zabójców. Adwokaci nie mają wątpliwości, że tylko pełna samorządność sądownictwa dys­cyplinarnego gwarantuje adwokatom im­munitet. Wówczas mogą odważnie występować, nie obawiając się rządzących. Nie kryją: boją się podobnego rozwiązania, jakie PiS przedstawił niedawno w kwe­stii sędziów.
   Rządowy pomysł na zmiany w sądow­nictwie przewiduje powołanie przy Sądzie Najwyższym swego rodzaju Izby Ludowej, której członkowie, nominowani przez po­lityków, mogliby usuwać niepokornych sędziów. - Każda władza, która zaczyna naruszać prawa obywatelskie, natychmiast uderza w adwokatów -mówi Jacek Dubois.
- Stosunek do adwokatury jest takim sej­smografem demokracji. Jakub Wende do­daje, że demokracja to stan równowagi między trzema władzami: ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Wszystkie mu­szą być od siebie niezależne i kontrolować się nawzajem. Stojący dziś na czele war­szawskiej rady mecenas Mikołaj Pietrzak to adwokat od lat współpracujący z Funda­cją Helsińską i wieloletni przewodniczący Komisji Obrony Praw Człowieka przy Ra­dzie Adwokackiej. - Jesteśmy więc świetnie przygotowani na te złe czasy - mówi Jacek Dubois. - Bo dziś, jak w PRL, prawo karne staje się narzędziem walki politycznej.
   Jacek Dubois pamięta, jak jego ojciec, w stanie wojennym dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie, walczył nie tylko o poszczególnych adwokatów (kiedy aresztowano mecenasa Bednarkiewicza, gdy były próby wszczęcia postępowań dys­cyplinarnych przeciwko Edwardowi Wen- de czy mecenasowi de Virion), ale przede wszystkim o utrzymanie niezawisłości adwokatury 14 grudnia 1981 r. Warszaw­ska Rada Adwokacka w specjalnej uchwale potępiła stan wojenny W grudniu 2016 r. ta sama rada publikuje sprzeciw wobec ko­lejnych zmian regulacji prawnej dotyczącej ustroju Trybunału Konstytucyjnego, potem deklarację pomocy w zbudowaniu zasad funkcjonowania dziennikarzy na terenie Sejmu w sposób, który nie naruszałby kon­stytucyjnych praw obywatelskich, a w lutym stanowisko w sprawie niezależności sądów jako fundamentu ochrony praw i wolności.

czwartek, 23 lutego 2017

Po prostu prywatna wojna chorążego Bardonia



Mam spuszczać głowę przed ptysiem? Misiewicz nie jest godzien generałom nawet oficerek szmatką Przelecieć

Jacek Harłukowicz

Rozmowa z Michałem Bardoniem, chorążym w stanie spoczynku

Pański „ptyś”, jak nazwał pan rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza, robi furorę w internecie.
– „Ptyś” – ładnie, prawda? Nie chciałem już bluzgać i potraktowałem go pieszczotliwie. Jakiś czas temu wyznaczyłem sobie taką prywatną „cienką czerwoną linię”, której postanowiłem nie przekraczać. Bo w wojsku nie operuje się językiem literatury.

Kim pan właściwie jest?
– Żołnierzem. Chorąży Michał Bardoń, rocznik 1969. W służbie zawodowej od 4 września 1990 roku, misje w Iraku i Afganistanie. Od marca ubiegłego roku na emeryturze.

Niby jest pan emerytem, ale cały czas jakby na wojnie.
– Zamieniłem karabin na słowo.

Pańska internetowa popularność zaczęła się jeszcze wcześniej, w grudniu 2015 roku. Gdy po wygranych przez PiS wyborach poseł Stanisław Pięta ostrzegał, że każdy funkcjonariusz publiczny, który zaangażuje się w WOŚP, może od razu składać raport o zwolnienie ze służby, odpisał mu pan: „Jestem żołnierzem zawodowym i biorę udział w WOŚP. I z całym
szacunkiem: niech mnie Pan w tyłek pocałuje”.
– E tam, zakomunikowałem mu po prostu swoje zdanie. Pan poseł, choć to oczywiście człowiek renesansu i zna się na wszystkim, ale wojsko widział może tylko na obrazkach, i to takich niewyraźnych. I on mi będzie mówił, co ja mogę, a czego nie? No bez jaj. Gdy to napisałem, nie podjął nawet dyskusji, tylko od razu mnie zablokował. Potem odblokował, ale zaraz
znowu założył kłódkę.

Misiewicza przycelował pan sobie na długo przed „ptysiem”. Co zwróciło pana uwagę akurat na niego?
– Jego złoty medal za zasługi dla obronności kraju, których sam nie potrafił wymienić. Krew mi się wzburzyła, bo ja na swój brązowy ponad 200 razy nadstawiałem karku w Iraku.

środa, 22 lutego 2017

Bajka o dwóch plemionach



Jedna z najpopularniejszych w krajowej polityce fraz brzmi: w Polsce trwa zacięta walka dwóch plemion, a zwykli ludzie mają swoje sprawy i chcą spokojnie żyć. To krótkie zdanie jest mistrzostwem propagandowej manipulacji.

Charakterystyczne, że walka „dwóch plemion” zdecydowanie zastąpiła tezę o konflikcie „dwóch Polsk”. To nowe ujęcie znacznie bar­dziej odpowiada PiS, bo degraduje rangę poli­tycznego sporu, co jest tej partii na rękę. „Pol­ski” wyglądają majestatycznie, dodają drugiej stronie powagi, której nie powinna ona mieć. Ma być mała i śmieszna.
   W dodatku tzw. elity III RP same mają tu swoje hamulce, bo uznały się za winne oddania władzy Kaczyńskiemu, ale tym samym podważyły sens przemian w III RP - „byliśmy głupi”, „byliśmy ślepi”, „nie słuchaliśmy” - to kilka cytatów z myślicie­li tego obozu. Elity zasmuciły się i spokorniały, weszły w fazę spotęgowanej poprawności politycznej, niepozwalającej już na dzielenie społeczeństwa na dwie Polski, i to w momencie kiedy PiS radykalnie łamie te poprawnościowe reguły. Teraz dominuje raczej chęć bratania się z „wykluczonymi”, pominię­tymi, kajanie się za niedostrzeganie zwykłych Polaków. Zno­wu słychać o trafnych diagnozach społecznych Kaczyńskiego, który gdyby tylko nie psuł demokracji... itd.
   Teoria o bijących się niemiłosiernie, zapiekłych w nienawiści plemionach PiS i Platformy (czasami z dodatkiem Nowoczesnej),
jest tylko pozornie na równi wymierzona w obie formacje. Strate­dzy PiS zawsze chętnie lansowali taką właśnie postać konfliktu, ponieważ wychodzą z założenia, że ich elektorat jest twardy, za­hartowany i politycznie uświadomiony. Zaawansowani wyborcy Kaczyńskiego są zorientowani, o co chodzi i jaki ideologiczny, całościowy projekt jest właśnie realizowany. Wiedzą, jak czytać takie opowiastki. Zwłaszcza że w innej wersji, tylko do wybrane­go elektoratu, np. w TVP, strony tego konfliktu są przedstawiane jeszcze na jeden sposób - po jednej stronie stoi prawdziwa pa­triotyczna Polska, a po drugiej jakieś amorficzne plemię, którego skład może się zmieniać, ale za każdym jednak razem są to ludzie tego gorszego sortu.

wtorek, 21 lutego 2017

Niebezpieczna ochrona



Nowy szef BOR woził Jadwigę Kaczyńską, a szef działu transportu - Marię Kaczyńską. Rzeczniczka - w firmie od niedawna, wcześniej próbowała sił w Lidze Polskich Rodzin i TV Republika. Może detale, ale sporo mówią o tym, co dzieje się w BOR

Wojciech Cieśla, Paweł Reszka

Liczy się lojalność. Profesjonalizm i bezpie­czeństwo - dopiero na drugim miejscu. Sze­fowie? Wyznaczeni przez władzę. BOR to część politycznego łupu. Oficerowie, zamiast chronić polityków, zaczęli się ich bać.
   To najgorszy rok w historii BOR. W ciągu 11 miesięcy dwie najważniejsze osoby w pań­stwie miały poważne wypadki. Prezydentowi się udało, premier wylądowała w szpitalu. Jeden z byłych szefów BOR: - W świat poszła informacja, że u kolegów z Polski jest coś nie tak; że nie potrafią zadbać o bezpieczeństwo VIP-ów. Ludzie, którzy ochra­niają rządzących w różnych krajach, omawiają między sobą takie przypadki. A BOR to znana i uznana marka.
   Były komandos, kierowca jednego z najbogatszych Polaków: - Wszyscy się znamy. Na parkingu pod hotelem czy lotniskiem, gdy któremuś z nas coś się przytrafi, zaczynają się docinki: „Słyszałem, że miałeś stłuczkę”. Ale to, co się stało teraz w Oświę­cimiu, nie jest tematem żartów. BOR poniósł bolesną poraż­kę, osoba ochraniana trafiła do szpitala, a źródłem zagrożenia było seicento.

poniedziałek, 20 lutego 2017

Ojciec milioner



Ojciec milioner

 „Wprost” dotarł do sprawozdań finansowych. O. Rydzyk dysponuje majątkiem, plasującym go na 83. miejscu listy najbogatszych Polaków

Szymon Krawiec

Imperium o. Tadeusza Rydzyka wyceniliśmy według tej samej metodologii, którą stosujemy przy opracowywa­niu corocznego rankingu 100 najbogatszych Polaków. Bazowaliśmy na wynikach finansowych, które spółki i fundacje związane z toruńskim redemptorystą wy­pracowały za 2015 r. Po podliczeniu wszystkiego wychodzi, że za 2015 r. o. Rydzyk zainkasował ok. 56 mln zł przychodów. To absolutny rekord w dziejach funkcjonowania biznesów toruńskiego redemptorysty.
   Gdyby 11 mln zł zysku netto wypracowanego przez biznesy o. Tadeusza zestawić z wynikami spółek z podobnej branży, majątek zakonnika wyniósłby ok. 339 mln zł. Redemptorysta trafiłby wtedy na 83. miejsce listy 100 najbogatszych „Wprost”. Tuż za założycielem Optimusa Romanem Kluską, a przed twórcą „Wiedźmina” Michałem Kicińskim.
   Teoretycznie o. Rydzyk nie ma żadnego majątku. Jako zakonnik, który złożył śluby ubóstwa, może posiadać jedy­nie rzeczy osobiste. Ale de facto to on zarządza wszystkimi stworzonymi przez siebie instytucjami. Radio Maryja, jego pierwsze i najważniejsze przedsięwzięcie, formalnie należy do zakonu redemptorystów. Ale inne biznesy już nie. W praktyce większość majątku, którym zarządza duchowny, należy do instytucji pozakościelnych. Głównie do dwóch fundacji: Lux Veritatis, której o. Rydzyk jest prezesem, oraz Nasza Przyszłość, gdzie zasiada w radzie programowej. A także pięciu spółek: Bonum (należy do o. Jana Króla, prawej ręki Tadeusza Rydzy­ka), Scala (należy do zakonu), Geotermia Toruń, Uzdrowisko Termy Toruńskie oraz Polskie Sieci Cyfrowe (w tych ostatnich prezesem lub wiceprezesem jest o. Król). Firmy zarejestrowane są w Warszawie i Toruniu.

WIZYTÓWKA ZAKONU
Jak to możliwe, że o. Rydzyk, który formalnie jest szeregowym zakonnikiem, de facto uzależnił od siebie cały zakon?
   Polska prowincja redemptorystów, której władze znajdują się w Warszawie, w 2015 r. liczyła 391 współbraci. Na jej czele stoi o. Janusz Sok. Jest prowincjałem od sześciu lat. Ma czuwać nad formacją zakonną, dbać o przestrzeganie prawa, wizytować zakony. Ale tak naprawdę to dobry kolega o. Tadeusza Rydzyka, który jest dumny z jego biznesowych inicjatyw. „Gratuluję dotychczasowych osiągnięć oraz odważnej i klarownej postawy zawsze wiernej Kościołowi. Dziękuję także za wspieranie spraw Radia Maryja i TV Trwam” - pisał kilka lat temu w liście do ojca dyrektora o. Janusz Sok.
   Redemptoryści prowadzą w Polsce 16 parafii i opiekują się kilkoma sanktuariami. - Tak naprawdę to biedny zakon. Mają trochę majątku kościelnego, ale żywą gotówkę potrafi wypracować tylko o. Rydzyk. Kiedy jest potrzebna, to pożyczy. I tak uzależnia finansowo od siebie innych ojców - mówi Piotr Głuchowski, współautor wraz z Jackiem Hołubem biografii o. Tadeusza Rydzyka pt. „Ojciec Tadeusz Rydzyk. Imperator”.
   Dzięki swoim biznesowym, społecznym i politycznym suk­cesom o. Rydzyk stał się wizytówką redemptorystów. Przed nim o zakonie mało kto w Polsce w ogóle słyszał. - Zakonnicy są wpatrzeni w niego jak w obrazek. Jest żyjącym dowodem na
sukces. Widzą, że jest skuteczny w tym, co robi, i potrafi pomnożyć majątek, więc całkowicie mu się powierzają - tłumaczy Głuchowski.

sobota, 18 lutego 2017

Dyplomasakra,Każdy może, Pomoc naukowa dla opozycji,Linia przerywana,Wypadek,Szewc Rozpędek i Dozwolone od lat 60



Dyplomasakra

Autokraci - spójrzmy na Putina, Erdogana czy Orbana - potrafią prowadzić wybitnie skuteczną politykę zagraniczną. Autokrata Kaczyński nie jest do tego zdolny bo metody które zapewniają mu skuteczność w Polsce, za granicą są przepisem na klęskę.
   Szef dyplomacji, Witold Waszczykowski, miał przed sobą karkołomne zadanie. Musiał wygłosić expose na temat na­szej polityki zagranicznej, choć ta nie istnieje. I zrobić to w chwili, gdy nasze dotychczasowe działania wobec zagra­nicy poniosły koncertowe fiasko. I nie wiadomo, kto sobie bardziej szydzi z publiki - prezydent Duda oświadczający, że „osiągnęliśmy w polityce zagranicznej cele, które sobie stawialiśmy”, czy sam Waszczykowski twierdzący, że nie ki­bicujemy już innym, ale weszliśmy w polityce zagranicznej do prawdziwej gry. Oprócz przyklepania przez obecną eki­pę, załatwionej zresztą przez ekipę poprzednią, obecności amerykańskich żołnierzy w Polsce nastąpiła katastrofa na wszystkich kierunkach. A nasza dyplomacja nie tyle zeszła z trybun i weszła do gry, ile wyleciała z boiska i wylądowała na ławce rezerwowych.
   Obsadzenie Wielkiej Brytanii w roli naszego najważniej­szego europejskiego sojusznika tuż przed Brexitem, dyplo­matyczna wojna z Berlinem, Brukselą i Paryżem, stawianie na jakieś nieszczęsne Międzymorze, gdzie niemal wszyscy zezują w stronę Putina albo otwarcie się z nim układają, en­tuzjazm po wyborze Trumpa, który najchętniej rozwaliłby NATO, Unię i dogadał się z Moskwą, zostawiając nas w szarej strefie. Każdy z tych błędów jest ogromny, wszystkie razem składają się na katastrofę. Czy była ona do uniknięcia? Tak, gdyby Kaczyński nie był Kaczyńskim, a PiS nie było PiS-em. Krótko mówiąc - nie była.
   Państwo Kaczyńskiego nie jest w stanie prowadzić sen­sownej polityki zagranicznej, bo opierają na tym samym fundamencie co politykę w kraju i stosuje w niej te same metody. Skuteczna dyplomacja wymaga chłodnej oceny sytuacji, określenia ambitnych, ale realistycznych celów, wykazania elastyczności i inteligencji emocjonalnej plus zatrudnienia doskonałych dyplomatów. Który z tych wa­runków jest obecnie spełniony? Żaden. Nasza polityka za­graniczna, podobnie jak polityka krajowa, ufundowana jest na fobiach, resentymentach i kompleksach. Ale w kraju Ka­czyński potrafi narysować racjonalne ze swojego punk­tu widzenia cele i jest w stanie je zrealizować. Oczywiście, właściwą sobie metodą na rympał. Projekt ordynarnie naru­szający konstytucję i przyzwoitość jest brutalnie forsowany przez jakiegoś Ziobrę czy Piotrowicza. Propagandowa armia pod dowództwem Kurskiego wychwala projekt i demoluje jego przeciwników. Karne PiS-owskie oddziały bezrefleksyj­nie powtarzają przekazy dnia, potem podnoszą ręce jak trze­ba, wreszcie notariusz z pałacu wykonuje zleconą mu pracę. Polityczny ciąg technologiczny działa zwykle bez zarzu­tów. Cel - poszerzenie władzy PiS i zwiększenie dominacji Kaczyńskiego - niemal zawsze zostaje osiągnięty.

piątek, 17 lutego 2017

Pięć lekcji



Populizm stał się ostatnio najbardziej wydajnym sposobem porozumiewania się polityków z wyborcami - w Polsce, USA i wielu innych krajach. Na czym polega jego siła i jak mu się przeciwstawić?

Agencja Reutersa, Politiko i niemal wszystkie media, które sporządzały rankingi najważniej­szych albo symbolicznych dla dzisiejszej poli­tyki postaci, umieszczały na czołowym miejscu Jarosława Kaczyńskiego. To polski przywódca obok Donalda Trumpa stał się symbolem populizmu, któ­ry przez ten rok przekroczył barierę krytyczną i stanowi dziś najpoważniejsze zagrożenie dla zachodniego modelu demokracji. Czekając na pierwsze decyzje po inauguracji prezydentury Donalda Trumpa, do którego dołączyć w tym samym 2017 r. może Marine Le Pen i inni, warto wycią­gnąć kilka znaczących wniosków po roku z populizmem w Polsce. Okazał się zaskakujący i sprzeczny z oczekiwa­niami. Rok z Kaczyńskim nauczył nas czegoś nowego. Taka obserwacja może szczególnie przydać się Amerykanom, Francuzom, Holendrom i Włochom, bo niedługo tam też prawdopodobnie będą rządzić populistyczni przywódcy.
   Stereotypowe wyobrażenie na temat tego, co może przy­nieść populista u władzy, jest takie: pojawi się chaotyczny lider, który będzie wprowadzał w życie sprzeczne ze sobą postulaty. Zacznie się bałagan. Najbardziej skorzystają bo­gaci, bo to im wbrew obietnicom zazwyczaj próbują pomóc populiści. Oni też umieją zarabiać na destabilizacji. Stracą najbiedniejsi, bo ani Trump, ani Marine Le Pen nie będą w stanie sprowadzić fabryk na powrót do swoich państw. Nie będą też w stanie poradzić sobie z ogromną liczbą uchodź­ców, więc niewiele się w tej sprawie zmieni. Na koniec władza im się rozleci w rękach i skończy się na impeachmencie albo na jednej kadencji, bo to są ludzie niezdolni do rządzenia.
   Podobne oczekiwania towarzyszyły Jarosławowi Kaczyń­skiemu. Spodziewaliśmy się, że będzie działał na korzyść bogatych, doprowadzi do chaosu w państwie. Na końcu się potknie o własne nogi i nie dotrwa nawet do końca kaden­cji. Dokładnie tak było w latach 2005-07, gdy Prawo i Spra­wiedliwość rządziło Polską. Tymczasem z partii całkowicie pustej programowo - nie licząc dziwacznej mieszanki piłsudczyzny z dmowszczyzną w polityce historycznej - Prawo i Sprawiedliwość stało się partią wprowadzającą zaskakują­ce zmiany w Polsce z rekordową szybkością i skutecznością. Niektóre z wyciągniętych na ten temat lekcji mogą się przy­dać innym społeczeństwom, a przede wszystkim dla tam­tejszej opozycji, żeby nie dała się tak zaskoczyć jak nasza.

czwartek, 16 lutego 2017

Nowoczesna po romansie



Ryszard Petru potrafi uwodzić - najpierw oczarował wyborców i wprowadził swoją partię do Sejmu, później opinię publiczną, która w sondażach potroiła wyborczy wynik Nowoczesnej. Wybaczano mu gafy i braki w wiedzy. Ale „Madera" go podtopiła.
A może być jeszcze gorzej.

Malwina Dziedzic

Emigrować będę musiał w dwóch przypadkach: kiedy PiS wygra drugą kadencję albo kiedy Rysiek zostanie premierem. Bo to będzie dramat dla Polski - tak mógłby wyzłośliwiać się któryś z polityków Platfor­my, to jednak opinia posła Nowoczesnej, rozczarowanego stylem zarządzania partią i klubom przez Ryszarda Petru. W dodatku nieodosobniona, bo podobnie o kwalifika­cjach lidera N wypowiada się również inny nasz rozmówca, który jeszcze do niedawna wierzył w „nowoczesny" projekt Nowocze­snej. Teraz twierdzi, że N niewiele różni się od PO i innych partii - a nawet gorzej, bo w szybszym tempie trawią ją choroby, które dotykają stare ugrupowania.
   - Nowoczesna zmutowała. Startowałem z jej list, chciałem zmieniać Polskę. Prze­stałem się łudzić, że z Ryszardem może się to udać. On gra tylko na siebie. Takich roz­goryczonych głosów jest więcej. Politycy N narzekają, że Petru nikogo nie słucha, nie ma długofalowej strategii, liczy na poklask i wierzy, że tylko on może zostać premie­rem. Mają żal o ostatnie wybory władz klubu oraz o to, że nie udźwignął konse­kwencji sylwestrowego wypadu z partyjną koleżanką do Portugalii - a przede wszyst­kim, że nie przeprosił.
   - On nie ma w zwyczaju mówić prze­praszam oraz dziękuję - dodaje nasz roz­mówca. I rzeczywiście, Petru zapewniał, że „rozumie rozczarowanie” członków N jego „nieobecnością w sali plenarnej na przełomie roku” (list do działaczy), w mediach przyznawał, że wyjazd był błędem, jednak nigdzie nie padło słowo „przepraszam”. A takie gesty w polityce mają znaczenie.
   W partii narasta bunt, choć jego źródeł nie należy wiązać tylko z „Maderą”. To suma problemów, które nabrzmiewały przez ostatni rok. Chodzi o nazwiska i stanowiska.
O otaczanie się klakierami, ignorowanie in­nych głosów, pomysłów, konstruktywnej krytyki. Wreszcie - o niewykorzystywanie potencjału ludzi, którzy „wierzą w projekt”: rzucili swoje biznesy, zdecydowali się wejść do polityki, bo chcieli zmiany jej jakości. Teraz zaś chcą przede wszystkim odsunąć PiS od władzy bo widzą, jak „ludzie Jaro­sława Kaczyńskiego niszczą Polskę”. I coraz mniej wierzą, że Ryszard Petru ma pomysł, jak to zrobić. Także dotychczasowi sympa­tycy partii coraz bardziej krytycznie patrzą na działania lidera Nowoczesnej, szczegól­nie te z ostatnich tygodni.
   Niezrozumiałe zachowanie na finiszu parlamentarnego kryzysu - zasiadanie z Kaczyńskim do stołu, później wycofywa­nie się z negocjacji, atakowanie bez wyraź­nego powodu Grzegorza Schetyny przez Joannę Scheuring-Wielgus czy wreszcie straszenie pozwami mediów wyliczających partyjne wojaże Ryszarda Petru i Joanny Schmidt (z sugestią, że mogły mieć charak­ter inny niż służbowy), potęgują wrażenie, że lider N się pogubił.

środa, 15 lutego 2017

Ministerstwo obrony Misiewicza



Misiewicz jest jak Kloss - zawsze, gdy widz myśli, że zaginął w boju, on znowu nadaje. Co znaczy i jaką rolę w polskiej polityce odgrywa najgłośniejszy j podwładny ministra Macierewicza?

Bartłomiej Misiewicz to teraz jeden z najpopu­larniejszych członków partii Prawo i Sprawie­dliwość, jeśli brać pod uwagę częstość pojawia­nia się związanych z nim tematów w mediach niezależnych od państwa.
   Misiewicz - który w ciągu ostatnich kilku lat pełni lub pełnił wiele poważnych funkcji m.in. w radach nadzorczych koncernów z większościowym udziałem państwa, samorządach, resorcie obrony, zespołach parlamentarnych ds. katastrofy smoleńskiej i służb specjalnych oraz w PiS - w marcu skończy 27 lat. Pytany w wywiadach o doświadczenie podkreśla, że z Antonim Macie­rewiczem („jest dla mnie największym politycznym autoryte­tem”) jest związany od 9 lat i zdążył się przy nim wiele nauczyć.

wtorek, 14 lutego 2017

Metropolita wołomiński



Koledzy z partii mówią, że ma pecha i giętki kręgosłup. Dlatego dał twarz ustawie metropolitalnej? Jacek Sasin w sprawie pecha nie powiedział jeszcze ostatniego słowa

Wojciech Cieśla

Podobno nawet nie wiedział, że jako wnioskodawca bę­dzie firmował PiS-owski projekt ustawy metropoli­talnej. Gdy na Nowogrodz­kiej zapadała decyzja w tej sprawie, Jacek Sasin akurat był w delegacji. Nie wiedział, co dokładnie przygotowa­li ludzie ministra Mariusza Błaszczaka w MSWiA. A szykowali dwa projekty ustaw o metropolii - jedną dla Śląska, drugą dla Warszawy. Ta druga wyszła z resortu z błędami, bez zasad finan­sowania i dobrego uzasadnienia. Sasin został wypchnięty, żeby jej bronić.
Przez ponad tydzień opozycja niszczyła i ustawę, i Sasina.

OŻARÓW GWIŻDŻE
Na czym polega zło ustawy metro­politalnej? Przewiduje przyłączenie do Warszawy 32 okolicznych gmin, tzw. obwarzanka. Gdyby weszła w życie, po­wstałby megapowiat zamieszkany przez ponad dwa miliony ludzi. Po co PiS „ob­warzanek”? W 30 z 32 podwarszawskich gmin w ostatnich wyborach wygrało PiS.
Dlaczego zbuntowali się mieszkańcy Warszawy i okolic? Bo projekt pojawił się bez konsultacji społecznych, miał przejść szybką ścieżkę legislacyjną. Bo stolica do­starczałaby większości dochodów aglo­meracji, ale dzieliłaby je rada, w której aż dwie trzecie miejsc miałyby podwarszaw­skie miejscowości. Na spotkaniu w Oża­rowie poseł Sasin został wygwizdany.
- Jak można wypuszczać do Sejmu bubel, opatrując go napisem „pilne”?
śmieje się jeden ze współpracowni­ków Hanny Gronkiewicz-Waltz. - PiS wystawiło 2,5 miliona ludzi poza nawias, mówiąc: teraz za was zdecydujemy. I lu­dzie się wnerwili. Zjeżdżając po poręczy, czasem można trafić na gwóźdź.
Mówi osoba zbliżona do kierowni­ctwa PiS: - Na komitecie politycznym po świętach powiedziano wyraźnie: grze­jemy dwa tematy - rozliczanie sędziów i reforma edukacji, żadnych pobocznych wątków. Nie udało się.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Dlaczego wojsko kocha Macierewicza



Minister obrony widziany z Warszawy wygląda źle. Pozbywa się generałów i broni Misiewicza, ale dla szeregowców z prowincji to prawdziwy dobrodziej. Szczodrą ręką daje podwyżki, szafuje awansami, komplementuje żołnierski patriotyzm.

Michał Krzymowski

Ważny polityk PiS: - W odległych, zie­lonych garnizonach, mówią o nim: „święty Antoni”.
   - Chyba dla żartu?
   - Chyba nie do końca.
Młodszy oficer z dalekiego gar­nizonu: - Nie mówmy o polityce, ale o tym, co minister robi dla wojska: więcej pieniędzy, więcej nadziei na awans.
   Żołnierz związany z siłami specjalnymi: - Macierewicz przyje­chał do Afganistanu. Było spotkanie z ministrem. I nagle on pyta: „Niczego nie brakuje?”. „W czym możemy pomóc?”. Ktoś wstaje i mówi. Potem inni. A Macierewicz: „Załatwione!”.
   Polityk PiS: - Żołnierz lubi, gdy mu mówić, że Polska o nim pamięta. Macierewicz to wie.
Na spotkaniach z wojskiem jest uroczy, empatyczny, ujmuje nienagannymi manierami.
Poseł PiS: - Dzięki powołaniu obrony te­rytorialnej prowincja pokocha PiS. Ludzie będą patrzeć, jak ich dzieci defilują przez miasteczko, i wzdychać: „Popatrz, nasz sy­nek był na zasiłku, a teraz jest kimś. Ma pięk­ny mundur. Maszeruje, broni ojczyzny!”.
   Czesław Mroczek, były wiceminister obro­ny narodowej, poseł PO: - Macierewicz ma ucho nastawione na ludzkie emocje jak że­glarz na wiatr. Inna sprawa, że to, co robi, jest bardzo szkodliwe dla armii.

czwartek, 9 lutego 2017

Czas odurzonych,Pochwała jazgotu,Donald T. vs Donald T. i Polityka w czasach populizmu



Czas odurzonych

O pętana kumulacją władzy obecna ekipa zamiast zajmować się siłą Polski w Europie i w świecie, zajmuje się niemal wyłącznie wpływami Pis w Polsce.
   Rozziew między celami realizowanymi w Polsce przez obecną władzę a realnymi i dramatycznymi wyzwaniami stojącymi przed Polską z każdym dniem jest coraz groźniej­szy. W momencie gdy geostrategiczna sytuacja naszego kra­ju jest najbardziej skomplikowana od 1989 r., PiS zajmuje się sobą. W pierwszych 10 dniach swojej prezydentury Trump zaserwował światu i Europie nieznane od 70 lat nowe wyzwania. Z naszego punktu widzenia najpełniej wyraża się to w zakwestionowaniu przez Trumpa sensowności ist­nienia Unii Europejskiej, a także w sugestiach prezydenta, że Waszyngton będzie chciał ją osłabić, a nawet unicestwić. W ciągu tych samych 10 dni PiS rzuciło na stół kolejne dwie propozycje. Jedna z nich oznacza skasowanie niezawisłości sądów i podeptanie do końca państwa prawa. Druga zakłada majstrowanie przy samorządach, tak by uprawdopodobnić ich przejęcie przez PiS. Motywem zgłoszenia tych propozy­cji nie jest ani interes Polski, ani interes Warszawy, ani in­teres którejś z podwarszawskich gmin. Motywem jedynym jest polityczny interes PiS i zaspokojenie pragnienia szefa tej partii, by zdominować każdy obszar władzy i każdy frag­ment publicznej przestrzeni. W ciągu tych samych 10 dni na własne oczy zobaczyliśmy, jak minister obrony dokonu­je destrukcji naszych sił zbrojnych na skalę niepomiernie większą niż ta, która była skutkiem katastrof w Mirosław­cu i w Smoleńsku. Ciemne chmury wokół Polski, a w Pol­sce w najlepsze trwa destrukcja demokratycznych instytucji i fundamentów naszego bezpieczeństwa.
   Mamy dziś w Polsce u sterów najbardziej niekompeten­tną, nieodpowiedzialną i nieprzewidywalną (albo w jakimś sensie dramatycznie przewidywalną) ekipę od 1989 r. Aku­rat w momencie, gdy jak nigdy wcześniej po wielkim prze­łomie potrzebujemy władzy mądrej, racjonalnej i świetnej merytorycznie. To trochę tak, jakby do najważniejszego me­czu w historii naszej piłki na boisko wybiegła najsłabsza re­prezentacja. W historii piłki może się to kończyć co najwyżej bólem głowy kibiców. W historii państw i narodów takie sy­tuacje kończą się zwykle dramatycznie.

środa, 8 lutego 2017

Misja na wizji



Jacek Kurski robi telewizję tylko dla lepszego sortu Polaków. A jak się komuś nie podoba, zawsze może sięgnąć po pilota. Obowiązkowy będzie tylko abonament.

Tydzień bez nowego skanda­lu jest w telewizji publicz­nej tygodniem straconym. Nie wybrzmiały jeszcze echa po chamsko-propagandowej szopce noworocznej Marcina Wolskiego, a już wybuchła afera z retuszowaniem ser­duszka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Po­mocy A zaraz potem awantura o program w TVP Info, w trakcie którego prowadzący dyskusję Maciej Pawlicki łaskaw był podać niewinną postprawdę o Ryszardzie Petru zatrzymanym pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Niewykluczone, że gdy trafi do państwa ten numer POLITYKI, mówić się będzie o kolejnym skandalu.
   Równocześnie miarowo przetacza się propagandowy walec „Wiadomości”. Za­wsze o godzinie 19.30 widzowie otrzymują raport ze zmagań majestatycznej władzy z histeryczną opozycją. Tu z kolei nie ma zaskoczeń, wszystko zawsze jest na swoim miejscu. Okazuje się, że nawet do najwięk­szej hucpy z czasem można przywyknąć. To, co na początku wywoływało niedowie­rzanie i oburzenie, dziś coraz częściej kwi­towane jest wzruszeniem ramion. Po roku
rządów Jacka Kurskiego ów zadziwiający standard telewizji publicznej harmonijnie wkomponował się w pejzaż życia publicz­nego Polski pod rządami PiS. I o to pew­nie chodziło.

Pistolet prezesa



Sojusz z Beatą Szydło, Jackiem Kurskim i Grzegorzem Biereckim. Konflikt z Mateuszem Morawieckim i karne wykonywanie poleceń Jarosława Kaczyńskiego.

Michał Krzymowski

Mówi ważny polityk PiS: - Zbyszek zbudował sobie imponującą pozy­cję w ciągu ostatnich kilkunastu mie­sięcy Rozprowadził swoich ludzi w spółkach, pozamykał dawne fron­ty i umocnił dotychczasowe sojusze. Prezes na razie przymyka na to oko, bo Ziobro jest mu potrzebny do rozprawy z Trybunałem i sądami. Jarosław uważa, że atak na wymiar sprawiedliwości idzie za wol­no, i cały czas go popędza.
   Miesiąc temu na stronie internetowej Trybunału Konstytucyj­nego znienacka pojawia się wniosek Zbigniewa Ziobry. Minister domaga się w nim stwierdzenia niekonstytucyjności sejmowej uchwały, na mocy której wybrano trzech sędziów TK. Sprawa jest ośmieszająca, bo chodzi o głosowanie sprzed sześciu lat, a Zio­bro jeszcze kilkanaście miesięcy temu dowodził, że Trybunał nie może zajmować się uchwałami parlamentarnymi.
   Od inicjatywy ministra szybko odci­na się Jarosław Kaczyński. Jego zdaniem wniosek wykracza poza kompetencje TK.
- Chodzi o to, żeby Trybunał raz na zawsze stwierdził, że nie ocenia uchwał Sejmu, co za kadencji Andrzeja Rzeplińskiego stara­no się kwestionować. To taka pułapka. Zio­bro oczywiście nie skierował tego wniosku z własnej woli. Zrobił to na polecenie pre­zesa - ujawnia „Newsweekowi” źródło w otoczeniu szefa PiS.
   To nie pierwsze zlecenie wykonane w ciągu ostatniego roku przez Ziobrę. Dwa­naście miesięcy temu minister słał na pole­cenie Kaczyńskiego ostre listy do unijnych komisarzy Giinthera Oettingera i Fransa Timmermansa.

wtorek, 7 lutego 2017

Donos na prezesa



Ktoś podsuwa dziennikarzom zdjęcia mające skompromitować Maksa Kraczkowskiego, byłego posła, wiceszefa państwowego banku. Kto śledzi prominentnych polityków PiS? I po co?

Wojciech Cieśla

Zdjęć jest kilka. Zrobiono je pod koniec czerwca 2016 r. Trzech mężczyzn pogrążo­nych w rozmowie; są rozba­wieni. Na dwóch zdjęciach spacerują, na czterech jedzą obiad w fast foodzie. Zdjęcia są dobrej jakości, ostre, mimo że wykonane z daleka długą ogni­skową - widać, że robiono je z ukrycia. Detektywistyczna robota.
   Styczeń 2017 r. Zdjęcia przez pośred­ników trafiają do kilku warszawskich re­dakcji. Towarzyszy im informacja: na fotografiach są Maks Kraczkowski (po­lityk PiS, wiceszef państwowego banku PKO BP) i Tomasz Górski (były poseł PiS z Poznania). Trzeci - wysoki mężczyzna w żółtej koszuli - to Wołodymyr P, pseu­donim Wowa, poznański kryminalista.
   Zdjęcia trafiają do dziennikarzy w chwili, gdy Maks Kraczkowski jest bra­ny pod uwagę jako potencjalny nowy szef banku PKO.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Pierwsza rodzina



Dramat żony „ojca narodu" opisała sama Danuta Wałęsa, dramat dzieci pisze życie. A Lech Wałęsa, legendarny przywódca Solidarności, były prezydent, w wieku 74 lat jeździ sam po kraju, żeby mobilizować opozycję i bronić się przed pomówieniami o współpracę z SB. Taką ma starość.

W Instytucie Pamięci Narodowej też był właści­wie sam. Przyszedł w towarzystwie dwóch borowców i narzeczonego swojej córki Ma­rysi, Patryka, młodego człowieka, o którym niewiele wiadomo poza tym, że próbuje zostać aktorem i że był dwukrotnie skaza­ny za jazdę pod wpływem alkoholu. Wałęsa usiadł w pierwszym rzędzie i czekał na wy­kład Sławomira Cenckiewicza (awansowanego przez PiS na człon­ka kolegium IPN i szefa Centralnej Biblioteki Wojskowej) „Prze­wodniczący - Noblista - »Bolek« - Prezydent. Kim jest naprawdę Lech Wałęsa?”. Historyk odwołał spotkanie w związku ze śmiercią syna Wałęsy Przemysława, pouczając przy okazji byłego prezy­denta, jak ojciec powinien przeżywać żałobę. Świadom zapewne, że ekspertyzy grafologiczne teczki agenta o pseudonimie Bolek, dostarczonej rok temu do IPN przez wdowę po gen. Czesławie Kiszczaku, potwierdzają: pismo agenta Bolka to pismo Wałę­sy Tak twierdzi Instytut Sehna w Krakowie. Wałęsa cały czas zaprzecza. Po to przyjechał w ostatni piątek do IPN. Nie było u jego boku doradców-polityków, historyków, którzy bez emocji mogliby merytorycznie odpowiedzieć na zarzuty.
   Wałęsa zabrał głos i trudno mu było ukryć, jak wiele go to kosztuje. W pojedynkę stawił czoła wyraźnie mu nieprzy­chylnej sali, gdzie co chwila rozlegały się szydercze śmiechy i komentarze. - Ja nikogo tam nie chciałem mieć u boku - mówi Lech Wałęsa. - Zawsze byłem sam i nigdy nie prosiłem o pomoc. Te najważniejsze polityczne gry też prowadziłem sam, i w cza­sach Solidarności, i prezydentury.
   Sam. To potwierdzają wszyscy, którzy z Lechem Wałęsą współ­pracowali. - Było wokół niego wiele osób, ale te najważniejsze decyzje rzeczywiście podejmował w samotności - mówi senator Sławomir Rybicki (PO), który sekretarzem Lecha Wałęsy został w wieku 21 lat i przez lata był bliskim współpracownikiem szefa Solidarności. Rybicki był z Wałęsą w dniu, w którym ogłoszono, że dostał Nobla.-Rano zadzwonił do mnie i powiedział: jedziemy na Kaszuby, na ryby - wspomina Rybicki. I pojechali, a za nimi długi sznur aut zagranicznych dziennikarzy. Informację o tym, co postanowił Komitet Noblowski, przekazała Rybickiemu kore­spondentka niemieckiego radia Deutsche Welle na leśnej polanie. Ten pobiegł do Lecha i wykrzyczał: dostałeś Nobla! - Ucieszył się, ale od razu spoważniał - mówi Rybicki. -1przez dwie godziny po­wrotnej drogi nie powiedział prawie ani słowa.




Wałęsowie w 1986 r. Od lewej: Bogdan, Danuta z Brygidą, Lech, Przemysław, Sławomir. Na dole: Jarosław, Magdalena, Maria Wiktoria i Anna.

niedziela, 5 lutego 2017

Straszne podobieństwo,Człowiek i jego ludzie,Wolność nie obroni się sama,Karbowy na falii i Gdzie sikają towarzysze



Straszne podobieństwo

Moje pokolenie, podobnie jak i starsze, marzyło, by Polska stała się czymś na podobieństwo tak idea­lizowanej wtedy przez nas Ameryki. Upodabnia­nie się właśnie następuje, tyle że to Ameryka upodabnia się do Polski w jej najnowszym, nieszczęsnym wcieleniu.
   Czy Ameryka przetrwa Trumpa, zastanawiają się najtęższe głowy. Albo dokładniej: w jakim będzie stanie, gdy dobiegnie kres obecnego eksperymentu? Czy nadal będzie światową potęgą? Czy ocaleje wolność słowa, chyba nie dość zabez­pieczona pierwszą poprawką do konstytucji? Takie pytania padają teraz absolutnie poważnie. A najważniejsze z nich, za­dawane ze śmiertelną powagą, brzmi tak: czy Ameryka prze­trwa jako republika? W Polsce republika pada pod ciosami wodza i jego bezrefleksyjnych pretorianów. Trumpowi tak łatwo nie pójdzie. Ale niebezpieczeństwo istnieje.
   W czasie inauguracji Trumpa niemal wszyscy skupili się na jego wystąpieniu, a poza tym na didaskaliach: ilu ludzi w niej uczestniczyło, jak wytrzymała tak trudny dla siebie moment Hillary Clinton, jaka była mowa ciała i mowa spojrzeń po­przedniej i obecnej pierwszej damy. Niemal nie zwrócono uwagi na rzecz z punktu widzenia trwałości instytucji szale­nie ważną: na dostojeństwo, z jakim zachowywali się sędzio­wie Sądu Najwyższego, i na okazywany im szacunek. Jakby to dziś wyglądało u nas? Sędzia Przyłębska, sędzia Muszyń­ski, sędzia Cioch... Dajmy spokój, bo zestawienie jest aż przy­kre. Gruchotanie republiki, które tradycyjnie zaczyna się od zdemolowania sądu konstytucyjnego, w Ameryce nie przej­dzie. Jest też partia prezydenta Trumpa. W ostatniej deka­dzie ulegała radykalizmowi i populizmowi, ale wciąż jest partią, której parlamentarzyści nie są i nie będą zestawem rąk podnoszących się w rytm wskazań wodza.
Trumpowi będzie o niebo trudniej, ale może zadać Ame­ryce i światu potężne ciosy, bo choć ma miliardy, zamiło­wanie do kobiet i konto w banku, jako przywódca ma cechy - nomen omen - szalenie podobne do cech lidera PiS.
   Komentatorka londyńskiego „Timesa” słusznie zwróci­ła uwagę, że Trump chce nie tyle Amerykę uczynić „great again”, ile zaprząc ją do uczynienia wielkim Trumpa. Jaro­sław Kaczyński wiele mówi o potencjale Polski, ale prakty­ka jego rządów wskazuje, że jego celem jest nie tyle wielkość Polski, co wielkość władzy Kaczyńskiego w Polsce. Może na­wet więcej - skala jego panowania nad Polską. Dumni ofice­rowie CIA nagradzają Trumpa oklaskami, gdy w pierwszym dniu prezydentury beszta media, nazywając dziennika­rzy jednymi z najbardziej nieuczciwych ludzi na planecie, i chwali się liczbą okładek w magazynie „Time”. U nas naj­ważniejsze osoby w państwie, każda wyprężona jak struna, oddają w Filharmonii Narodowej hołd wodzowi, którego za­przyjaźnione pismo uznało za „Człowieka Wolności”. Cała filharmonia otoczona jest kordonem policji, bo wolność, jak wiadomo, wymaga przecież pałek i ochrony. Oba zdarzenia to tylko epizody, a jednak bardzo wiele mówiące o naturze władzy i ludzi ją sprawujących.

sobota, 4 lutego 2017

Prawo Ziobry



Prokuratura ściga biegłych, którzy wydali ekspertyzy w procesie o śmierć ojca ministra Ziobry, i robi wiele, aby zmienić kierunek dotychczasowych ustaleń. A on sam zmienia prawo tak, aby sobie i swojej rodzinie w tym procesie pomóc

Nie doszło do spodziewanego za­mknięcia przewodu sądowego i wydania wyroku w procesie czworga krakowskich lekarzy oskarżonych o nieumyślne spowodowanie śmierci Jerzego Ziobry Zbigniew Ziobro, jego matka i brat od po­nad 10 lat próbują udowodnić winę lekarzy Krakowski sąd musiał przerwać rozprawę (odbyła się 18-19 stycznia) z powodu złego samopoczucia Krystyny Kórnickiej-Ziobro, do której wezwano karetkę. Oskarżyciele posiłkowi, czyli Ziobrowie, i prokurator (od­delegowany z Małopolskiego Wydziału Za­miejscowego Prokuratury Krajowej), który włączył się do procesu po ich stronie, kilku­krotnie podczas dwudniowej rozprawy pró­bowali zawiesić ten proces, ale sąd oddalał ich wnioski. Najpierw sędzia Agnieszka Pi­larczyk nie zgodziła się na powołanie nowe­go zespołu zagranicznych biegłych, który miałby wydać opinię w sprawie przebiegu leczenia Jerzego Ziobry, czego domagała się rodzina skarżąca lekarzy. Z opiniami pol­skich biegłych powołanych w tej sprawie, korzystnymi dla oskarżonych lekarzy, ro­dzina kategorycznie się nie zgadza.

piątek, 3 lutego 2017

Jak Jacek Kurski zdemolował TVP



Oglądalność i wpływy abonamentowe w dół. Zatrudnienie i zadłużenie w górę. Oto dołujący bilans rocznych rządów PiS na Woronicza

Radosław Omachel

Sylwestrowa noc. Telewizyjna Dwójka bawi widzów relacją z koncertu w Zakopanem. Pod scenę usta­wioną na Równi Krupowej ściąga kilkadziesiąt ty­sięcy osób, przed telewizorami zasiada kolejne 3,5 min. Gdy na scenę wchodzi weteran disco polo Zenon Martyniuk, widownia dobija do 5 min. W prestiżowym pojedynku z Polsatem na sylwe­strową widownię TVP wygrywa o 700 tys. widzów. Pomiarem wi­downi zajmuje się firma Nielsen Audience Measurement. Ta sama, której prezes TVP zarzucał nierzetelne metody badawcze, gdy wy­kazała spadek oglądalności państwowej telewizji. W „Wiadomoś­ciach” pojawiły się wtedy paszkwile atakujące szefową firmy. Teraz jednak prezes TVP o pretensjach zapomniał. W Nowy Rok trium­fował: - To najlepszy wynik oglądalności koncertu sylwestrowe­go od siedmiu lat - ogłosił. W telewizji można usłyszeć anegdotę o tym, jak Jacek Kurski angażował się w organizację „Sylwestra z Dwójką”. - Ktoś od prezesa dopytywał, czy mamy techniczne możliwości podświetlenia Giewontu - mówi jeden z pracowników technicznych TVP. – Na wszelki wypadek wytłumaczyliśmy, że tak, ale że telewizja nie ma takich pieniędzy. Dali się zniechęcić.
   Dobry wynik w badaniach Nielsena miał jednak swoją cenę. Według Juliusza Brauna, członka Rady Mediów Narodowych i by­łego prezesa TVP, organizacja ostatniego noworocznego koncertu kosztowała ponad 6 min zł. (TVP temu zaprzecza). - To dwa razy więcej niż za moich czasów - podkreśla. Zanim ekipa TVP trafiła do Zakopanego, badała możliwości organizacji koncertu w Toru­niu, potem we Wrocławiu. - Jeszcze zanim zapadła ostateczna de­cyzja, w każdym z miast TYP musiała płacić za sprawy techniczne,
rezerwacje, logistykę. W takim stylu to się odbywało - mówi pra­cownik techniczny TVP.
   TVP potraktowała sylwestra ambicjonalnie, bo firma potrze­buje wymiernego sukcesu. Jesienią szef Rady Mediów Narodo­wych Krzysztof Czabański, zazdrosny o notowania Kurskiego u Jarosława Kaczyńskiego, zapowiadał, że szef TVP zostanie roz­liczony po roku urzędowania. Ten okres próbny właśnie minął. Z dokumentów, jakie TVP udostępniła Radzie, wynika, że jeszcze w styczniu 2016 r. na kontach spółki leżało ponad 110 min zł go­tówki. W czerwcu, po pięciu miesiącach rządów Jacka Kurskiego, było 40 min zł - ale na minusie. A jesienią prognozowany na ko­niec roku niedobór miał wynieść ponad 160 min zł! Z tych samych dokumentów wynika, że od stycznia do sierpnia przychody spad­ły o ok. 8 proc., a koszty wzrosły o ok. 7 proc. Kilkanaście dni temu prezes Telewizji Polskiej przyznał, że zadłużył firmę na 155 min zł i zaapelował do polityków o poważne wsparcie finansowe. - Nie ma co ukrywać, doszliśmy do ściany - mówił.

czwartek, 2 lutego 2017

Operacja „opozycja w ruinie"



Zawrotną karierę po kryzysie parlamentarnym robi taki przekaz: genialny Kaczyński ogrywa swoich przeciwników jak dzieci, opozycja jest beznadziejna, nie ma lidera i właśnie się skończyła.


Teraz, kiedy opozycja właśnie wróciła karnie do swoich poselskich ław po długiej przerwie „na uspokojenie”, rozpoczął się proces ostatecz­nego jej pognębienia, straszenia karami, zmiana­mi regulaminu. Ma to pokazać nienaruszoną hege­monię obozu władzy i jej bezwzględną supremację nad histerycznymi przeciwnikami, którzy zostali przez prezesa uspokojeni. Temu służy odpowiednia narracja o pokonaniu i skompromitowaniu Petru, Schetyny i Kijowskiego.
   Teza o „zaoraniu opozycji”, ewidentnie wyprodukowana w centrali PiS, jest powtarzana nie tylko przez polityków władzy i związanych z nią dziennikarzy ale także przez wielu zagorzałych przeciwników partii rządzącej.
   Spin doktorom Kaczyńskiego udało się wtłoczyć swoją narrację do powszechnego obiegu na tyle zręcznie, że ci, którzy ją powta­rzają, nie zdają sobie sprawy z autorstwa przekazu. Rozgłaszają to po stronie „antypisu”, umacniając przekonanie, że „opozycja przegrała”, jej liderzy są żałośni, nie ma na kogo głosować itp.
O nic więcej marketingowym strategom PiS nie chodzi. Powtarza­ją tę samą akcję, która pod nazwą Polska w ruinie przyniosła PiS wielkie sukcesy w 2015 r. Teraz trwa jej nowa odsłona: opozycja w ruinie. Mechanizm propagandowy jest identyczny, podobnie wysoka jest skuteczność.

środa, 1 lutego 2017

TKM*



Miało nie być Bizancjum, nepotyzmu, celebry i arogancji władzy. Wyszło jak zawsze. A nawet znacznie lepiej.

Tempo, w jakim władza deprawu­je ludzi z PiS, porównać można jedynie z tym, w jakim Antoni Macierewicz pokonał trasę od ojca Rydzyka do prezesa Ka­czyńskiego. Dojechać w niespełna godzinę i 40 minut spod Torunia do centrum War­szawy to więcej niż wyczyn. Według relacji świadków monowska kolumna w terenie zabudowanym poruszała się z prędkością grubo przekraczającą 100 km na godzinę. Trudno się dziwić, że kierowcom nie udało się wyhamować na czerwonym świetle.
   Później można się już tylko dziwić. Ja­dący w kolumnie minister obrony narodo­wej nie zainteresował się stanem zdrowia poszkodowanych. Ze spuszczoną głową przesiadł się po prostu do trzeciej limu­zyny, która towarzyszyła mu w tej podró­ży i opuścił miejsce wypadku. A raczej drobnej kolizji, jak poinformowała policja, która zresztą szybko oddała postępowanie Żandarmerii Wojskowej. Tej samej, której kierowcy najprawdopodobniej byli spraw­cami wypadku. - Minister Macierewicz dał właśnie kolejny przykład, jak zachowuje się w sytuacjach kryzysowych. W Smoleń­sku też uciekł. Strach pomyśleć, jak zacho­wa się na wypadek wojny- mówi Tomasz Siemoniak, były minister obrony naro­dowej. Partyjni koledzy stoją za Macie­rewiczem murem. Według wiceministra Kownackiego jego szef jechał „z taką pręd­kością, jaka była potrzebna”. A umykać musiał przed ewentualnym zamachem.
   Trzy samochody w kolumnie to przy­wilej, z którego poprzednio korzystali jedynie prezydent i premier. Antoni Ma­cierewicz rozbudował własną ochronę do rozmiarów absurdalnych i dotychczas niespotykanych w MON. Jego poprzedni­cy korzystali z jednego kierowcy i jednego ochroniarza. Macierewicz najczęściej uży­wa dwóch limuzyn. W jednej jeździ on wraz z ochroniarzem. W drugiej ma dodatkowy zespół ochraniający W sumie na bieżąco ma dwóch kierowców i trzech ochronia­rzy Każdą z tych osób trzeba policzyć razy trzy bo dla zapewnienia ciągłości ochrony funkcjonariusz musi mieć dwóch zmienni­ków. Taka rozbudowana ochrona ma chro­nić ministra przed zamachem. Ale wygląda na to, że największym zagrożeniem dla mi­nistra jest on sam.