Kochanki, zdradzone
żony, uwiedzione posłanki, wykorzystane pracownice. Kobiety uwikłane w głośne
polityczno-seksualne skandale. Jak widzą swoją rolę po latach? Jaką zapłaciły
cenę?
Najgłośniej
było o Anecie Krawczyk. W 2007 r. publicznie oskarżyła czołowych polityków
rządzącej wówczas partii Samoobrona o wykorzystywanie seksualne kobiet.
Powiedziała, że ojcem jej dziecka jest Stanisław Łyżwiński. Przeprowadzono
badania genetyczne, które tego nie potwierdziły. „No to się zaczęło. Jeśli
przed wynikami byłam ledwie szmatą, co zdradziła partię, to po badaniach
dziwką, która szuka ojca dla dziecka” opowiadała w wywiadzie w 2008 r. Dziś w
jej rodzinnym Radomsku ludzie mówią: nasza Anetka. Ich zdaniem, skoro najważniejsi
politycy w kraju powtarzali, że kobieta kłamie, a ona konsekwentnie powtarzała
to samo, to znaczy, że to ona miała rację. Do tego świetnie wychowała córki,
znalazła pracę w księgowości, skończyła psychologię biznesu, założyła własną
firmę.
Ludzie podkreślają, że na ulicy widać ją uśmiechniętą, energiczną.
Szczególnie teraz, kiedy biega po mieście z wózeczkiem.
- Jestem szczęśliwa - mówi Aneta Krawczyk. - Partner pracuje za granicą,
mamy 11-miesięcznego synka. Dwie starsze córki są już dorosłe. Najstarsza
studiuje ekonomię i mieszka w Anglii, młodsza kończy technikum weterynaryjne,
chce zdawać na anglistykę. Najmłodsza skończyła 14 lat, chodzi do gimnazjum.
Na początku nie było różowo. Po wybuchu afery „praca za seks”, kiedy do
Radomska zjechali dziennikarze, ludzie się podzielili. Aneta Krawczyk
przyznaje, że kiedy Andrzej Lepper zaczął domagać się odebrania jej dzieci,
„skoro nie wie, kto jest ojcem córki”, była bliska załamania. Sama, bez pracy,
pozbawiona anonimowości (bo tuż po publikacji „Gazety Wyborczej” Andrzej
Lepper zwołał konferencję prasową i podał jej dane), nie poradziłaby sobie. Na
szczęście pojawiły się inne kobiety. - Pierwsza zadzwoniła Katarzyna
Kądziela, wtedy współpracowniczka wicepremier Izabeli Jarugi-Nowackiej, dziś
dyrektor fundacji jej imienia - wspomina.
- Potem Joanna Piotrowska,
Aneta Czerwińska z Feminoteki i wiele innych. Dały wsparcie psychologa,
prawnika. No i co najważniejsze, były na rozprawach. Katarzyna Kądziela
siedziała obok, trzymała za rękę.
Łyżwiński mówił w mediach, że „wycisną ją jak cytrynę i zostawią”, ale
było inaczej. Wychowawca jednej z córek, miejscowy działacz PiS, zajął się
dziewczynkami jak dobry pedagog, a nie polityk. Potencjalni pracodawcy nie
patrzyli przez pryzmat afery, przypuszczali, że będzie pracować dwa razy ciężej,
żeby udowodnić, że zasługuje na zaufanie. Potem mówili z uznaniem: dzielna ta
nasza Anetka. Na adres reprezentującej ją nieodpłatnie mecenas Agaty Kalińskiej-Moc
zaczęły przychodzić listy od kobiet molestowanych w pracy. - Ja miałam szczęście:
organizacje kobiece same się do mnie zgłosiły. Przeciętna szara myszka, upokorzona,
zawstydzona i zastraszana, nie wie, gdzie ich szukać - mówi. - Kontaktowałam
je z Kasią Kądzielą, ale też sama do nich dzwoniłam, jak do bohaterki równie
głośnej afery w olsztyńskim magistracie, gdzie pracownice oskarżyły prezydenta
miasta o molestowanie.
Kobieta, która powiedziała o
tym w mediach, padła ofiarą gwałtu, będąc w ciąży. A potem już jako Aneta, a
nie bohaterka seksafery, zaczęłam jeździć na manify i spotkania ruchów
kobiecych. Na razie, ze względu na
dziecko, jest częściej w domu, wzięła urlop wychowawczy, ale październikowego
czarnego marszu nie odpuściła.
Andrzej Lepper i Stanisław Łyżwiński nigdy nie odpowiedzieli za
„przyjmowanie korzyści o charakterze seksualnym”. Andrzej Lepper popełnił
samobójstwo. Postępowanie karne wobec Łyżwińskiego zostało zawieszone ze
względu na jego ciężki stan zdrowia.