poniedziałek, 31 października 2016

Duńczyk smoleński



Ma dwa różne życiorysy: w jednym jest ojcem dużej rodziny w nudnej Danii, w drugim nawiedzonym heroldem zamachu w Smoleńsku.
Życiorys numer jeden ma luki i niedopowiedzenia

Wojciech Cieśla

Jens Mørch uważa, że Glenn Arthur Jørgensen naro­bił krajowi wstydu, bo uczci­wy Duńczyk nie zmyśla w CV. Tymczasem Jørgensen, jako ekspert polskiego ministra obrony, po­dał, że jest byłym wykładowcą Uniwersy­tetu Technicznego w Danii (DTU), uczelni o międzynarodowej renomie.
   Jens Mørch, redaktor naczelny por­talu polennu.dk, postanowił sprawdzić, ile z prestiżu zacnej uczelni należy się Jørgensen owi, który od kilku lat bada ka­tastrofę smoleńską: - Dostałem pisemne potwierdzenie od władz DTU, że wykła­dał tam krótko, ale jako student. Student, który uczył innych studentów. W Danii mówienie o pracy naukowej na DTU wią­że się z ogromnymi dokonaniami, jest jak pieczęć szlachectwa. Jako Duńczyk czuję w tej sytuacji duży wstyd - mówi Mørch.

niedziela, 30 października 2016

Widelec godności,PiS kontra Polska,Festiwal nonsensów,Normalnie żyjemy,Szczepionka jesienna I Trans Macierewicza i pułapka PiS



Widelec godności

Dobrze, że Bartosz Kownacki, wiceminister rozrywki narodowej, przypomniał Francuzikom, dzięki komu nauczyli się jeść w spo­sób cywilizowany. Szkoda, że poprzestał na widelcach, przecież należałoby też podkreślić, że gdyby nie przod­kowie ministra Kownackiego, to żabojady nadal piłyby sok z winogron, nie wiedząc, że można z nich robić wino, o serach nie miałyby bladego pojęcia, o kulturze już w ogóle nie wspominając. Mały prymitywny narodzik, który mamy tam, gdzie Moliery, Balzald i inne Stendhale mogą nas pocałować w dupę. Może przy najbliższym kontakcie dyplomatycznym ktoś im przypomni, co po polsku znaczy „francuska choroba”.
   Jankesy nie lepsze. Już przełożony Kownackiego, sam minister rozrywki narodowej Antoni Macierewicz, zwrócił uwagę, by amerykańskie imperialisty nie szcze­kały, bo po drzewach latały, gdy nasi przodkowie krzewili w średniowieczu demokrację i zarażali nią całą Europę.
   Myślę, że Francuziki i amerykańskie przygłupy skuli­ły się ze strachu i wstydu na te pełne godności i dyplo­matycznego kunsztu słowa. Niemiaszki też niech siedzą cicho, bo przypomnimy, j ak ich uczyliśmy porządku i dy­scypliny pracy. I ten Holender unijny, co pyszczy na nas, niech się ogarnie, koleś jeden. Znalazł się mądrala z kra­iku, co tylko tulipany wynalazł, ale one przecież w ziemi rosną, więc wystarczy zrywać, co tu wynajdywać.
   I Hiszpanie niech nie plują na naszych kibiców wy­klętych, którzy pojechali do Madrytu nauczać, czym jest honor, a którego, sądząc po żałosnych komentarzach, go­spodarze wyzbyli się do cna.
   Bo prawda, niestety, jest taka, że za sprawą wiadomych sił i określonych kół cały świat sprzysiągł się, by szkalo­wać Polskę. Trochę wynika to z kompleksów rzeczonego świata, niekiedy z ignorancji, a często ze złej woli inspi­rowanej przez bankrutów politycznych. W porządku są tylko Węgrzy. Choć być może, na razie wstępnie, tak w imię rewolucyjnej czujności, należałoby się zastano­wić, dlaczego nasi przyjaciele są tacy przymilni wobec Niemców. No i Turcy. Turcy nie są źli, ich władza podob­nie jak nasza rozumie zasady prawdziwej demokracji, a nawet, co wstyd przyznać, w swojej dobrej zmianie po­szła już parę kroczków dalej. Ale spokojnie, nadgonimy.

sobota, 29 października 2016

Telewizja propagandowa



Od Jaruzelskiego do Kaczyńskiego



W sferze języka telewizja publiczna, a zwłaszcza „Wiadomości”, osiągnęły standardy stanu wojennego. To jest „Dziennik Telewizyjny” w czystej postaci! - mówi dziennikarz i bloger Krzysztof Leski

 Aleksandra Pawlicka rozmawia z Krzysztofem Leskim

NEWSWEEK: Napisałeś ostatnio na Twitterze po obej­rzeniu „Wiadomości” TVP: „Dziennikarz myśli. Funkcjo­nariusz służy”.
KRZYSZTOF LESKI: Jeśli media publiczne służą wyłącznie propagandzie rządu, to na dobrą sprawę każdy, kto wykonu­je tę robotę, jest takim samym funkcjonariuszem rządowym jak minister czy policjant. Pół biedy, że dobór informacji jest mocno stronniczy, że drastycznie stronniczy jest dobór rozmówców, ale język jest nie do zaakceptowania. W sfe­rze języka telewizja publiczna, a zwłaszcza „Wiadomości”, osiągnęły standardy stanu wojennego. To jest „Dziennik Telewizyjny” w czystej postaci!

Jakiś przykład?
- Kariera słowa „antypolski”. Cokolwiek robi opozycja, jest antypolskie. Przecież to jest czysty Gomułka naśla­dowany przez Jaruzelskiego w stanie wojennym! Niedaw­no w „Wiadomościach” puszczono materiał o występach wrocławskiego teatru za granicą, opatrzony paskiem „An­typolski występ aktorów”. Gomułka też cynicznie stawiał znak równości między „antyrządowy” a „antypolski”; kry­tyka rządu to zawsze była krytyka własnego kraju.

Jakie są tego skutki?
- To, co robi propaganda PiS, a co w pigułce zawarte jest w „Wiadomościach”, to wykluczenie dyskusji poprzez ode­branie opozycji argumentów. Opozycja z definicji nie ma racji - o nic konkretnego nie walczy, tylko „jątrzy, próbu­je wzniecać niepokój, bo nie może się pogodzić z utratą władzy”. Atakuje rząd „wściekle, agresywnie, wrogo”; jest opłacana przez jakieś tajemnicze źródła w kraju bądź - co gorsza - za granicą. I dalej idąc tym tropem: opozycja to zdrajcy.

Zdrajcy, którzy szukają pomocy w Brukseli.
- Każde odwołanie się do instytucji europejskich traktowane jest jak zdrada narodowa. Choć gdy ro­biło to PiS za rządów Platformy, to nazywało się to obro­ną interesów narodowych. PiS składało interpelacje w sprawach superbłahych w porównaniu z obroną niezależ­ności Trybunału Konstytucyjnego. Na przykład rzekomego krzywdzenia Radomia w podziale funduszy europejskich przez rząd PO.

Napisałeś na Twitterze: „Gdy podlą się miernoty, chrzań to. (...) Gdy podlą się dawni przyjaciele, boli”.
- To było o kimś spoza kręgu dziennikarskiego, ale en mas­se dotyczy także ludzi w mediach publicznych. Większość osób, które są po tamtej stronie, znam od dawna. Z Ja­ckiem Karnowskim spędziliśmy parę lat w BBC. Bardzo go lubiłem, prosił mnie często o radę, ufaliśmy sobie. Dlatego trudno jest mi zrozumieć, jak może robić to, co robi.

piątek, 28 października 2016

Człowiek który zagraża PiS



Moje pokolenie, które raz już wywalczyło Polskę demokratyczną i praworządną, nie dopuści do realizacji autorytarnego projektu PiS. A po czarnym proteście jestem pewien, że dołączą do nas też młodzi zapewnia wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz

Rozmawia Rafał Kalukin

Newsweek: Obywatelu marszałku, zarzuca się wam, że stanowicie zagrożenie dla organów ustawodaw­czych Rzeczypospolitej.
Przyznajecie się?

Bogdan Borusewicz: Już w pierw­szym liście gończym z 1968 roku zo­stałem przedstawiony jako „groźny przestępca”. Prawie pół wieku później znów stanowię zagrożenie.

Samowolnie zarządziliście nieuzasad­nioną przerwę w pracy Senatu!
- Ależ przerwa była uzasadniona i zgod­na z regulaminem! To senator PiS Jan Maria Jackowski poprosił o przerwę w obradach do 19 października - aby Senat miał czas na przygotowanie się do debaty nad informacją prezesa Rzeplińskiego. Tyle że w dniu wskazanym przez senatora Trybunał miał akurat obrado­wać nad regulaminem wyboru nowego prezesa. Podejrzewam, że kolizja termi­nów nie była przypadkowa. Sam jednak w momencie złożenia wniosku nie wie­działem o niej. Gdy już się dowiedzia­łem, przedłużyłem przerwę o kolejny dzień. I tym właśnie, jak się teraz oka­zało, stworzyłem zagrożenie.

A co z tego, że Trybunał miał obrado­wać? Czyżbyście nie słyszeli, że to wsteczny komunistyczny relikt bloku­jący przodującą rolę suwerena?
- Z tym suwerenem to ciekawa sprawa... O najwyższej władzy suwerena pisał już w latach 30. dr Hans Frank. Znany nam, prawda?

Po 1939 r. gubernator Generalnej Gu­berni... Choć są i bliższe naszym cza­som analogie. „Suwerenna demokracja” to eufemizm na system putinowski au­torstwa słynnego kremlowskiego tech­nologa władzy Władisława Surkowa.
- Niedługo po tym, jak ten termin się pojawił, byłem na konferencji w Mos­kwie. Powiedziałem, że gdy demokra­cję opatruje się przymiotnikiem, to tak naprawdę już jej nie ma. Tak było z demokracjami socjalistycznymi, suwerennymi...

A demokracja liberalna?
- Jeśli jest demokracja liberalna, to lo­gicznie patrząc, powinna też być nieli­beralna. Ale demokracja nieliberalna nie jest już demokracją. Nie ma więc sensu mówić o liberalnej, mówmy po prostu o demokracji. Albo ona jest, albo jej nie ma. Kiedyś mi się wydawało, że jeśli są wolne wybory, to jest i demokra­cja. Teraz wiem, że równie ważna jest praworządność.

Mamy więc dziś w Polsce demokrację?
- Mamy. Mocno ona cierpi z powodu dziwnych nawrotów ku autorytarnej przeszłości, ale ciągle jeszcze trwa.

To by znaczyło, że i praworządności jeszcze nie straciliśmy.
- Jest systematycznie niszczona. Ale dopóki istnieją niezależne sądy i nieza­leżny Trybunał Konstytucyjny to pra­worządność się utrzymuje. Jeżeli partii rządzącej uda się uzależnić od siebie są­downictwo konstytucyjne i powszechne - a z zapowiedzi wynika, że taki jest cel - będzie to oznaczać koniec naszej praworządności.

I jednocześnie demokracji?
- Tak jest. Wybory będą wtedy pustym gestem.

I co dalej?
- Nie dopuścimy do takiej sytuacji.

czwartek, 27 października 2016

Przepraszam, czy tu grają?



Film, który powinien obejrzeć każdy Polak, właśnie schodzi z ekranów kin.

Marcin Kołodziejczyk

Pomimo stadnej oczerniającej operacji zrytych ubeckich łbów chodzących na pasku obcych mocarstw i hojnie opłacanych za kolaborację film „Smoleńsk” utrzymał się na ekranach kin w czasokre­sie ponad jednego miesiąca. W związku z notorycznością wrogich omówień w pol­skojęzycznych ośrodkach masowego prikazu zadać musimy sobie następujące py­tanie: czy Polacy w dobie „dobrej zmiany” zdolni są odróżnić ziarno od plew w taki sposób, aby obrazy kinowe podające pra­widłową optykę wydarzeń jednoznacznie uchodziły za ziarno?
   W celu odpowiedzi udajmy się z dala od wielkich miast. Tam gdzie zamiesz­kuje suweren.

środa, 26 października 2016

Zgrzyt w rodzinie



Czarne Protesty nie znajdują rezonansu wśród ważnych kobiet PiS. Milczy pani premier Szydło, milczą lub powtarzają partyjne, „męskie" przekazy dnia, rzeczniczki, urzędniczki i posłanki. Nie zabiera głosu Pierwsza Dama. Jedyny wyjątek to rzadkie wypowiedzi Marty Kaczyńskiej. Pod nieobecność Agaty Dudy to ona staje się zastępczą pierwszą damą prawicy. Trochę kłopotliwą.

Marta Kaczyńska jest wielką miłośnicz­ką koni. Fotografuje je, wrzuca zdjęcia na Instagram, Facebook i zbiera setki lajków. W środowisku jeździeckim od kil­ku tygodni krąży opowieść, że bratanica Jarosława Kaczyńskiego będzie kandy­datką na prezesa Polskiego Związku Jeź­dziectwa. Wybierać będą delegaci na po­czątku przyszłego roku. Coś musi być na rzeczy, bo we wrześniu razem z prezesami związku odwiedziła ministra Krzysztofa Jurgiela. „Spotkanie miało charakter roboczy i dotyczyło rozwoju jeździec­twa, hodowli, a także stworzenia programu zapewniającego opie­kę i godną starość dla koni sportowych kończących karierę”. Ale po co na tym spotkaniu Marta Kaczyńska? Przecież żadnych funkcji w PZJ nie pełni. - Magia nazwiska ma otwierać drzwi do ministrów, sponsorów, szefów spółek Skarbu Państwa i prywatnych, którzy z władzą chcą dobrze żyć - mówi hodowca, organizator ważnych zawodów jeździeckich. Jeśli Kaczyńska się zdecyduje, to będzie prezesem reprezentacyjnym, a nie od papierów i decyzji. A repre­zentacja wychodzi jej świetnie. W tym roku, w czerwcu, pierwszy raz została doproszona do komitetu organizacyjnego prestiżowych międzynarodowych zawodów w skokach w Sopocie. Prezydent, jak co roku, dał imprezie honorowy patronat. Marta wręczała nagrodę Grand Prix, do zdjęć pozowała z córkami, w koktajlowej sukience, z fantazyjną kokardą, zwaną fascynatorem, we włosach.

wtorek, 25 października 2016

Pomylony patriotyzm



Ta władza zaraziła nam Polskę bezwstydem – mówi o rządach PiS wybitny aktor Jerzy Stuhr.

Rozmawia  Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Jak pan ocenia „dobrą zmianę”, czyli rok rządów PiS?
JERZY STUHR: Zmiana rodzi defek­ty, problemy, pomyłki, zdegenerowanie szczytnych ideałów. A to musi budzić niepokój.

Co pana najbardziej niepokoi?
- Najboleśniejsza jest nowa żelazna kur­tyna. Ta władza wpycha nas za nią, wbrew woli takich jak pani czyja. Przez więk­szość życia miałem potworny kom­pleks żelaznej kurtyny. Za wszelką cenę chciałem się przez nią przebić. Do Euro­py, z którą czułem się związany, do świa­ta. Zdrowy patriotyzm pojmowałem jako propagowanie kultury polskiej za granicą. Zrobić Mrożka w Palermo albo w Parmie.
W Buenos Aires pracować nad Gombrowi­czem. Nie zapomnę, gdy kiedyś zapytałem argentyńskich studentów, czy chcą zająć się „Iwoną, księżniczką Burgunda”, a oni mówią: „Panie profesorze, był taki piękny polski film o weselu, duchy w nim przycho­dziły. Może zajęlibyśmy się tym scenariu­szem?”. „Dzieci - odrzekłem - przecież to największa polska sztuka teatralna”. I ro­biliśmy tego Wyspiańskiego, choć nie było przekładu „Wesela” na hiszpański. A teraz okazuje się, że ten mój patriotyzm jest po­dejrzany. Że nie wiadomo, po co on komu.

Pana to boli?
- Sprawia przykrość, bo kwestionuje do­robek życia. Oczywiście, nie zamkną mi możliwości wyjazdu i pracy za granicą, ale odbierają prawo do bycia ambasadorem polskiej kultury. Dziś słyszę, że nie jestem patriotą, tylko kosmopolitą, co łasi się do obcych nacji, wysługuje innym. Że jeśli chcę występować, to bardzo proszę, ale przed Polonią. Teraz takie są dyrektywy.

Skoro prezydent za granicą najchętniej spotyka się z Polonią, to Jerzy Stuhr nie może?
- Ależ ja gram dla Polonii, traktując te występy jako pomoc w leczeniu głównej choroby emigrantów - nostalgii. Nie uwa­żam jednak, że jest to moja najważniejsza misja. A pan prezy­dent spotyka się z Polonią, bo to głosy wyborcze pomagające wygrywać w Warszawie. Nie powiem niczego odkrywczego, mó­wiąc, że mamy prezydenta, który jest trybikiem w partyjnej machinie Jarosława Kaczyńskiego. W grudniu ubiegłego roku zmienił się w Polsce ustrój. A przynajmniej poważnie zmuto­wał. Ustawami o Trybunale Konstytucyjnym PiS zlikwidowało trójpodział władzy i przeszedł od demokracji do dyktatury. Czy pan prezydent, który jest głową państwa, zauważył tę zmianę? Nie. Pan prezydent, powołany do stania na straży przestrzegania konstytucji, stoi na straży dyktatów, którymi w tym kraju próbuje od roku rządzić prezes PiS.

poniedziałek, 24 października 2016

Tuptuś ma plecy



Udział w pobiciu kijami i metalowym prętem, kopanie leżącego - taką kartę w życiorysie ma człowiek, którego właśnie mianowała burmistrzem premier Beata Szydło

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Jacek Kowalewski to przy­kładny działacz Prawa i Sprawiedliwości. Na Facebooku chwali się zdjęciami z Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem, ma wsparcie posła PiS i byłego wiceministra rolni­ctwa Jana Ardanowskiego. A kilkana­ście dni temu pani premier wyznaczyła go na burmistrza Lubrańca, miasteczka w województwie kujawsko-pomorskim (poprzednik zmarł).
   Gdy decyzja Beaty Szydło dotarła do Lubrańca, wśród mieszkańców za­panowała konsternacja. Przecież ten Kowalewski przed laty uczestniczył w brutalnym pobiciu, widocznie ma plecy w rządzie!

SŁYNNA ULICA W WARSZAWIE
To, co wydarzyło się w sierpniu 1997 roku przed lubraniecką dyskote­ką, trudno nazwać honorowym po­jedynkiem. Włodzimierz L. jest sam i ucieka przed pięcioma napastnikami. Gdy pada na ziemię, mężczyźni wymie­rzają mu kopy. W ruch idą kije, drew­niane kątówki i metalowy pręt. Jednym z bijących jest Jacek Kowalewski. Trzy lata później sąd we Włocławku skaże go na dziewięć miesięcy więzienia w zawie­szeniu na trzy lata (wyrok jest już zatar­ty).
   Jakim cudem człowiek z taką pla­mą w życiorysie dostał nominację od pani premier? Gdy we wrześniu zmarł poprzedni burmistrz Lubrańca, wo­jewoda kujawsko-pomorski Mikołaj Bogdanowicz wystąpił do rządu o po­wołanie Kowalewskiego na jego tym­czasowego następcę (przedterminowe wybory w miasteczku mają się odbyć 18 grudnia). Wybór odbył się po linii partyjnej, bo wojewoda i jego kandy­dat razem działają w PiS. Beata Szyd­ło podpisała nominację 6 października. Z prawnego punktu widzenia sprawa jest czysta, bo od zatarcia skazania na­pastnik spod lubranieckiej dyskoteki może się posługiwać zaświadczeniem o niekaralności. „Pan Jacek Kowalewski spełnił wszystkie wymogi, w tym przed­stawił oryginał dokumentu z Krajowe­go Rejestru Karnego potwierdzający, iż na dzień 21 września 2016 r. nie figu­ruje w Kartotece Karnej tego rejestru” - podkreśla rzecznik prasowy wojewo­dy Adrian Mól w e-mailu przesłanym do „Newsweeka”.

niedziela, 23 października 2016

Inwestorzy, pomożecie?



Dojście PiS do władzy przepłoszyło z naszej giełdy inwestorów. A bez reaktywacji rynku kapitałowego plan Morawieckiego pozostanie tylko na slajdach.

Miłosz Węglewski

Najstarsi inwestorzy nie pamiętają, kiedy o war­szawskiej Giełdzie Pa­pierów Wartościowych mówiono z takim entu­zjazmem jak w miniony czwartek w Tea­trze Narodowym. Na wielkiej gali z okazji 25-lecia GPW można było odnieść wra­żenie, że prezydentowi oraz prominen­tnym politykom PiS mało spraw tak leży na sercu jak przyszłość giełdy.
   Pompatyczne deklaracje kontrastu­ją jednak z siermiężnymi realiami na­szej „świątyni kapitalizmu”. Z kwartału na kwartał kurczy się grono inwestorów, a na parkiet wchodzi coraz mniej spółek starających się o ich pieniądze. Topnieją też obroty akcjami, a warszawskie indek­sy dołują, choć na światowych giełdach trwa niezła koniunktura. Trudno się jed­nak dziwić, skoro nowa władza wciąż fun­duje inwestorom niespodzianki.

 

czwartek, 20 października 2016

Demolka + zamordyzm,Ogniem i widelcem,Niech rządzi kornik,Ile dróg trzeba przejść i Dobre imię według Ziobry



Demolka + zamordyzm

Być może już niedługo studenci politologii i pra­wa będą się uczyli o autorytaryzmie komicznym, nowej formie rządów zaprowadzonych w Polsce w połowie drugiej dekady XXI wieku. Komizm tego autory­taryzmu nie czyni go niestety niegroźnym. Przeciwnie - on skrywa grozę.
   Nie ma się co znęcać nad obecną ekipą, tym bardziej przy pomocy widelca. Wystarczy stwierdzić, że wykonuje ona ty­taniczną pracę, by autorom „Szkła kontaktowego” codzien­nie dostarczać surowca do obróbki. Ale werbalna groteska jest na deser. Edukacja, polityka zagraniczna, sądownictwo, media publiczne, polityka kulturalna, „misiewicze”, uda­wane przetargi, wojna z kobietami - na wszystkich niemal frontach władza systematycznie realizuje program DE­MOLKA +. Nie mogą dziwić ostatnie sondaże wskazujące, że mimo wybitnie szczodrych programów socjalnych poparcie dla władzy całkiem szybko topnieje, a jej prestiż po nieca­łym roku jest na poziomie, na jakim prestiż poprzedniej eki­py znalazł się po latach mniej więcej sześciu.
   Rządy destrukcji szybko przyniosły erozję poparcia, ale jakkolwiek obecna władza jest dojmująco śmieszna i prze­raźliwie nieudolna, jest jednocześnie w pewnym aspekcie wybitnie wydolna. Jarosław Kaczyński Putinem nie jest, ale w oczywisty sposób czerpie z dorobku władcy Rosji, a w nie­których dziedzinach PiS poczyna sobie nawet bardziej dziar­sko niż Kreml.
   Spójrzmy na te podobieństwa. W Rosji już to zrobiono, a w Polsce próbuje się całkowicie podporządkować władzę sądowniczą władzy wykonawczej. Tak jak w Rosji, tak i u nas władza błyskawicznie opanowała państwowe media, czy­niąc z nich narzędzie brutalnej propagandy. Zaraz potem zaczęła się w Rosji eliminacja za pomocą instrumentów po­litycznych i ekonomicznych mediów prywatnych i nieza­leżnych. Ten etap u nas jeszcze nie nastąpił, ale wydaje się całkiem prawdopodobny. Prezesowi Kaczyńskiemu, korzy­stającemu ze ściągi Orbana i pragnącemu uczynić z Warsza­wy Budapeszt, na pewno nie umknął niedawny zgon wielkiej opozycyjnej gazety „Nepszabadsag”. Tak jak Rosja na po­czątku rządów Putina, tak i Polska wstaje z kolan. Towarzy­szy temu agresywny nacjonalizm i wynajdywanie kolejnych zewnętrznych i wewnętrznych wrogów ojczyzny. Ich lista też jest podobna - niektóre zachodnie państwa, zachodnie instytucje, część organizacji pozarządowych, politycy opo­zycji, liberalne media, znane postaci kultury. Autorytaryzm potrzebuje wroga i z łatwością go znajduje. Oczywiście Rosja Putina działa tu zupełnie bez skrępowania, a ekipa Kaczyń­skiego musi się jednak trochę mitygować, widać już jednak, że krytyczne głosy z zewnątrz nie tylko ignoruje, ale traktuje je jako uzasadnienie swej wrogości. W obu krajach agresyw­nemu nacjonalizmowi towarzyszy narodowa polityka kultu­ralna a la żdanowszczyzna, w obu odbudowuje się narodową dumę, w obu zwycięża mit kraju zawsze bez winnego i będą­cego niezmiennie ofiarą wrogości Zachodu. W obu władza manifestuje niechęć do wszelkich innych i obcych, do mniej­szości, uchodźców, gejów. W obu władza jest całkiem hojna. W Rosji wypłaca tzw. kapitał macierzyński (w przeliczeniu, ponad 30 tys. złotych na urodzone dziecko), u nas - 500+. Putin do realizacji swych celów zaprzągł Cerkiew, Kaczyń­ski - instrumentalizowany przez siebie Kościół.

środa, 19 października 2016

Szwedzki łącznik z węgierskiej ambasady



Jak pewna wdowa oraz wiceburmistrz z PiS sprytnie przejmują władzę nad kamienicą na warszawskiej Ochocie.

Piotr Pytlakowski

W cieniu wielkiej afery repry­watyzacyjnej rozgrywa się jej mniejszy odprysk, czyli operacja przejęcia części kamienicy w Warszawie przy ul. Sękocińskiej 7. Historia jest dość typowa, ale i bardzo pouczająca.
   Otóż, w budynku znajduje się dwanaście lokali czynszowych, pięć własnościowych i jeden użytkowy. Do niedawna domem za­rządzała wspólnota mieszkaniowa złożona z właścicieli mieszkań oraz gminy Ochota.
   W 2012 r. część kamienicy oddano spadkobiercom przedwojennej właści­cielki Karoliny Sikorskiej. Dlatego tylko część, bo pięć mieszkań prawdopodob­nie jeszcze w latach 80. wykupili lokatorzy, zgodnie z ówczesnym prawem za 20 proc. wartości. Przynajmniej trzy z nich zostały potem sprzedane na rynku wtórnym już po cenie rynkowej. Jednym z nabywców był Mateusz Dembiński, do niedawna
z woli mieszkańców - członek zarządu wspólnoty mieszkaniowej.
   Dembiński o tym, że nie jest już człon­kiem zarządu, dowiedział się przypadkiem. Okazało się, że 6 sierpnia 2012 r. w kance­larii notarialnej Roberta Sutowskiego od­było się zebranie wspólnoty. Z aktu nota­rialnego wynikało, że zebranie otworzył niejaki Paweł Puławski, który oświadczył, że członkowie wspólnoty zostali o termi­nie i miejscu zebrania powiadomieni pra­widłowo. Następnie pan Puławski wybrał siebie na przewodniczącego zebrania, podpisał listę obecności i na jej podsta­wie stwierdził, że w zebraniu bierze udział osobiście lub przez pełnomocników 68,56 proc. udziałowców nieruchomości, czyli że zebranie jest władne do podej­mowania uchwał. Następnie podjął dwie uchwały. Pierwszą odwołującą poprzedni zarząd wspólnoty i drugą powołującą nowy zarząd w składzie Andrzej Sikorski (jeden ze spadkobierców), Beata G. (jego żona) i on sam, czyli Paweł Puławski.
   Rzecz w tym, że właściciele mieszkań w ogóle nie zostali o zebraniu powiado­mieni, a ów pan Puławski nie był właści­cielem mieszkania przy Sękocińskiej 7, nie miał udziałów w kamienicy ani prawa do spadku. Z treści aktu notarialnego wy­nikało więc, że musiał być pełnomocni­kiem niektórych spadkobierców.
   W tym czasie Paweł Puławski był rad­nym z ramienia PiS w dzielnicy Warszawa Śródmieście - dziś jest wiceburmistrzem. Na co dzień pracował jako kierowca w am­basadzie węgierskiej.

wtorek, 18 października 2016

Słabsza wersja Leppera



Sejmu się boi i go nie rozumie. Nie nadaje się na lidera. Nie ma nerwów do zarządzania ludźmi. Po kwadransie awantur skacze mu ciśnienie, rzuca „kurwą”, trzaska drzwiami i idzie na papierosa

Wojciech Cieśla

Zaraz po wyborach na pierw­sze spotkanie z posłami w klubie wyszedł jak tre­ner, jak zawodowy co­ach - wspomina polityk związany z Pawłem Kukizem. - Stanął i powiedział: „Jesteście moimi wojowni­kami, Tu, w Sejmie, będziecie moimi ko­mandosami”. Zachowywał się jak guru jakiejś przypadkowej sekty, na krześle obok siedział facet z Ruchu Narodowe­go, za nim były działacz Platformy. Po­mieszanie z poplątaniem. Pomyślałem sobie: co ten człowiek opowiada?
   Do wyborów Kukiz’15 szedł głośno, z wyrazistym sztandarem. Głosił: sądy i prokuratura źle działają, procedury ad­ministracyjne są nieżyciowe, urzędni­ków jest zbyt wielu, system emerytalny nie do utrzymania. Obiecywał: zorga­nizujemy wybory w nowej ordynacji, wprowadzimy jednomandatowe okrę­gi wyborcze, wywalimy scenę polityczną w kosmos. Rozbetonujemy Polskę.
   Z balonu obietnic powietrze uszło już po kilku pierwszych miesiącach. Potem z klubu Kukiz’15 odeszli pierwsi posło­wie. Poseł PiS: - W ciągu roku dokona­li właściwie dwóch rzeczy: poseł Liroy złożył projekt legalizacji medycznej marihuany, a poseł Kukiz wprowadził do Sejmu narodowców.
   Dokąd dziś zmierza Paweł Kukiz?

poniedziałek, 17 października 2016

W piekle i smole



Maszyna ruszyła. Rząd wycofuje poparcie dla Donalda Tuska, prokuratura szykuje zarzuty, a Jarosław Kaczyński kpi, że może były premier zostanie świadkiem koronnym. Szykuje się proces stulecia

Michał Krzymowski

Znajomy Tuska: - Jeszcze rok temu Donald to bagatelizował. „Pogadają i im przejdzie”
mówił. Dziś widzi, że żarty się skończyły. Czy się boi? Tak. O siebie i o syna. A czy wie, jak się bronić? Nie. Na pewno będzie potrze­bował dobrego adwokata.
Wieloletni znajomy Kaczyńskiego: - Jarosław nie rzuca w tej sprawie słowna wiatr. Jeśli będzie miał okazję dopaść Tuska, nie zawaha się. Jest jak bohater thrillera, który szuka winnego śmierci ukochanej córki. Nie spocznie, póki go nie ukarze. To zew.
   Polityk Platformy: - Jeśli prokuratura postawi Tuskowi zarzuty, to będzie ostateczne starcie dwóch liderów. Zwycięstwo jednego będzie politycznym końcem drugiego. Jak w pojedynku rewolwe­rowców, żywy wyjdzie z tego tylko jeden.

sobota, 15 października 2016

Tydzień z życia opozycjonisty,Co z tą parasolką,Cywilizacja parasolek i Piórnik z dykty



Tydzień z życia opozycjonisty

PONIEDZIAŁEK
Uff, wreszcie przyszły przelewy z Niemiec, można za­cząć judzić. Choć tak po cichu przyznam, że mogliby płacić więcej. Nie oczekuję, że sypną od razu tak jak Wellmanowej czy Lewandowskiemu, ale na same mun­durki SS dla całej rodziny poszły krocie. Wiem, wiem, warto było, małżonka pięknie się prezentowała na Dniu Satanistki na placu Zamkowym. Ale teraz dojdą nowe wydatki, koktajle Mołotowa nie rosną przecież na drze­wach, za coś trzeba kupić benzynę, żeby podpalić Pol­skę, najlepiej 11 listopada, w święto niepodległości tego kraju, którym tak gardzimy.

WTOREK
Udany bankiet wczoraj, ośmiorniczki z włoskim salami, kawior, szampan i dla jaj bożonarodzeniowy opłatek z nutellą. Cieszy opinia arcybiskupa Hosera, że społe­czeństwo coraz bardziej rozerotyzowane. Czyli ojro do­brze wydawane, Soros z Angelą powinni nas pochwalić. Żeby jeszcze dorzucić do pieca, wszystkie koleżanki po­stanowiły wczoraj, że będą się puszczać przez cały ty­dzień. Mają nadzieję, że któraś zajdzie, bo jakoś dawno już nie świętowaliśmy żadnej aborcji. Wiadomo, łatwo nie będzie, w opozycji same pasztety. Koledzy chcieli, żeby przyjmować takie trochę ładniejsze, no bo wiado­mo, przyjemniejsza droga do aborcji, nawet jakąś orgię skrzesać by można, ale panie zaprotestowały. Zostawiły taką furteczkę, że ostatecznie można przyjmować takie nie do końca szpetne, ale powyżej stu kilo. Dobre i to na początek. No i niecierpliwiły się, kiedy będzie zimniej, żeby mogły wreszcie swoje futra założyć.

piątek, 14 października 2016

Nieobecny



Wkrótce minie rok współrządzenia PiS i Andrzeja Dudy. W trójkącie partia-rząd-prezydent Andrzej Duda miał być postacią znaczącą, bo nieodwoływalną.
A jest elementem najsłabszym.

Mieliśmy w historii Polski Sejm niemy, teraz mamy niemego prezydenta. Nie dlatego, że rzadko się od­zywa - tego akurat zarzu­cić mu nie sposób - ale dlatego, że wie­le ważnych tematów przemilcza, a to, co mówi, nie ma mocy sprawczej ani nie układa się nawet w spójną całość.
   Przemilczenia? Gdzie był Andrzej Duda, gdy wybuchł skandal z Bartłomie­jem Misiewiczem, 26-letnim asystentem Antoniego Macierewicza, który bez wy­maganych kwalifikacji wszedł do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej?
   Dlaczego przemilczał Czarny Protest, gdy 100 tys. osób (a zapewne kilkaset tysię­cy) w ponad 100 miejscowościach i tysią­cach zakładów pracy manifestowało prze­ciw zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego?
   Brak mocy? Już prawie rok leżakuje w Sejmie prezydencki projekt ustawy podwyższającej kwotę wolną od podat­ku. Podobnie sprawa pomocy dla frankowiczów czy obniżenie wieku emerytalne­go. To były ważne obietnice w kampanii prezydenckiej, a wychodzi na to, że PiS wymaga od Dudy taśmowego podpi­sywania własnych ustaw, a do projek­tów z Pałacu podchodzi lekceważąco. Nie chodzi zresztą tylko o ustawy, lecz i o miękką politykę. 10 kwietnia Duda w szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej wzywał do „wzajemnego wybaczenia”, żeby po paru godzinach usłyszeć od Ja­rosława Kaczyńskiego, że nie ma o tym mowy. Z prezydenckiej zapowiedzi roz­wiązania kryzysu konstytucyjnego przy udziale Narodowej Rady Rozwoju też nic nie wyszło, Duda ani o piędź nie odstę­puje od linii PiS.
   Niespójność? „O ile do 1989 r. moż­na powiedzieć, że rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali »Inkę« i »Zagończyka«, to przecież po 1989 r. teoretycznie nie” - mówił pre­zydent pod koniec sierpnia na pogrze­bie żołnierzy wyklętych, kładąc akcent na słowie „teoretycznie”. A w paździer­niku na uroczystościach z okazji ćwierć­wiecza giełdy słychać było inną melodię: „Giełda Papierów Wartościowych w War­szawie jest symbolem polskiego sukce­su przemian”. I tak jest w niemal każdej sprawie: chaos, miękkość, niepowaga.
    „Zwracamy się do Pana, jako reprezen­tanta godności naszej ojczyzny. Chcemy wierzyć, że znajdzie Pan w sobie siłę i sta­nie Pan ponad podziałami, że podejmie Pan działania, które sporom politycznym przywrócą cywilizowane ramy” - napisa­ło 32 byłych znanych działaczy opozycji (z KOR i Solidarności) do Dudy Jednak pre­zydent nie odpowie na list - jak stwierdził jego rzecznik - zawierający sformułowania „odbiegające od norm cywilizowanej deba­ty”; Pałacowi nie spodobało się porówna­nie rządów PiS do faszyzmu. Duda będzie więc milczał, tak jak w kwestii zawłaszcza­nia apeli poległych przez PiS czy w sprawie mordu w Jedwabnem. Prezydent nic nie powiedział po głośnym wywiadzie minister edukacji Anny Zalewskiej, która w „Kropce nad i” udawała, że nie wie, co zdarzyło się w Jedwabnem.

czwartek, 13 października 2016

Na ostrzu żylety



Gdy wreszcie po 20 latach Legii udało się awansować do Ligi Mistrzów, pokłócili się udziałowcy klubu. Między innymi o to, co zrobić z zadymiarzami na trybunach

Radosław Omachel

Awantura na wrześniowym meczu Legii War­szawa z Borussią Dortmund w Lidze Mi­strzów zaczęła się niewinnie. Dwóch fanów niemieckiej drużyny coś krzyknęło w kierun­ku polskich kibiców, po czym grupa zamasko­wanych osiłków ruszyła na niemiecki sektor. To etatowi zadymiarze, którzy dwa lata temu pobili na Legii kibiców Jagiellonii i niedawno skończyły im się za­kazy stadionowe. Tylko dzięki szybkiej interwencji ochroniarzy na stadionie Legii nie doszło do karczemnej awantury. Ale zanim bojówkarzy obezwładniono, od rozpylonego gazu pieprzowego ucier­pieli goście jednej z biznesowych lóż, w tym... dzieci prezesa Legii Bogusława Leśnodorskiego i jej współwłaściciela Maciej a Wandzia.
   Mecz zakończył się sromotną porażką Legii 0:6, ale kara za chuligańskie wybry­ki będzie jeszcze bardziej bolesna. Decy­zją UEFA kolejny mecz w Lidze Mistrzów - z Realem Madryt - Legia ma rozegrać przy pustych trybunach (klub złożył od­wołanie). Straty idą w miliony złotych, bo trzeba będzie zwrócić pieniądze za bilety.
   Prawie 80 bandytów, którzy awanturo­wali się na meczu z Borussią, zostało już zidentyfikowanych i wkrótce dostaną od prawników Legii pozwy o adekwatne od­szkodowanie. W Niemczech takie rzeczy są możliwe - niedawno FC Koeln wygrał pro­ces o 80 tys. euro z kibicem, który na sta­dionie odpalił racę, raniąc przy tym siedem osób. W Polsce byłby to cenny precedens.
Dodatkowo, jak zapowiada Bogusław Leśnodorski, żaden z kiboli, którzy brali udział w zamieszkach, nie wejdzie już na stadion Legii, w każdym razie nie za jego kadencji.
   Leśnodorski ma umowę do 2019 r., ale czy dotrwa - nie wiadomo. Zamknięcie sta­dionu na mecz z Realem stało się kataliza­torem tlącego się od roku konfliktu między właścicielami Legii: Dariuszem Mioduskim, który ma pakiet większościowy, i udziałowcami mniejszoś­ciowymi Leśnodorskim i Wandziem. Spór idzie o styl prowadzenia klubu, obsadzanie kluczowych stanowisk, a nawet zasady szko­lenia młodzieży. Ale też o politykę wobec kiboli, według Mioduskiego zbyt ugodową. Konfliktu nie da się już zamieść pod dywan. Mioduski chce usunąć prezesa Leśnodorskiego i najchętniej wy­kupiłby udziały od partnerów. Szkopuł w tym, że nie zamierzają mu ich sprzedawać. Kłótnia właścicieli najbogatszego polskiego klubu piłkarskiego kładzie się cieniem na obchodach stulecia Legii i jej pierwszym od dwóch dekad awansie do Ligi Mistrzów.

środa, 12 października 2016

Sekrety Macierewicza



Przeczulony na wszystko, co wiąże się z Rosją i światem komunistycznych służb, Antoni Macierewicz jakby stracił czujność. Może dlatego nie zauważył, że nie dość, że punktuje na rzecz Rosji, to jeszcze ma w swoim otoczeniu ludzi o zagadkowej przeszłości.

Uchodzi za najmocniejszą po prezesie PiS oso­bę w państwie, która decyduje o wszystkim, co dzieje się w wojsku, jego służbach i spółkach zbrojeniowych. Ludzie Antoniego Macierewi­cza mają wpływ na inne strategiczne segmenty przemysłu, w tym na energetykę. Są tam wła­ściwie nietykalni. Faktem jest jednak, że jego pozycja nie jest już tak silna jak kilka tygodni temu. Przyczyniła się do tego sprawa Bartło­mieja Misiewicza, rzecznika i asystenta ministra, który bez wyższe­go wykształcenia trafił do rad nadzorczych spółek zbrojeniowych i energetycznych, stając się symbolem pisowskiego zawłaszczania państwa. Przyczyniły się także pojawiające się od pewnego czasu informacje o niejasnych relacjach Macierewicza z ludźmi o ta­jemniczej przeszłości, także w Rosji. Budzą one niepokój tym większy, że dotyczą szefa ważnego i wrażliwego resortu, który w dodatku nie wytłumaczył się z tych powiązań przed opinią publiczną.
   Stawiamy pytania, które nurtują dziś wiele osób: czy minister Macierewicz, który słynie z antyrosyjskich uprzedzeń, niestrudzenie tropiący agentów komu­nistycznych służb, zdaje sobie sprawę, jaki jest efekt jego działań i powiązań? Zbierzmy zatem to dossier.

wtorek, 11 października 2016

Kuzyn i przyjaciele



O Jarosławie Kaczyńskim mówi: brat” albo „cesarz”. Gdy PiS dochodzi do władzy, zostaje doradcą w TVP, a jego partnerka znienacka otrzymuje rolę w serialu

Michał Krzymowski

Na stole kieliszki z resztką czerwonego wina, na sztalugach erotyk. Naga kobie­ta zadziera nogi, a między nie nurkuje długowłosy mężczyzna. Gdy padnie py­tanie, co autor obrazu chciałby zostawić potomnym, nastąpi nieoczekiwana au­toprezentacja: - Jestem tradycjonalistą i nacjonalistą. Jestem Polakiem, a nie żadnym Europejczykiem. I jestem homofobem! Bo wolę kobiety.
   - Czyli miłośnik kobiet, Janek Tomaszewski - puentuje Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”.
   Tak krewnego prezesa PiS przedstawiła trzy lata temu w internetowym nagraniu „Gazeta Polska”.
   Jan Maria Tomaszewski - energiczny 66-latek o falujących włosach i podkowiastej brodzie - to syn starszej siostry Jadwigi Kaczyńskiej. Najbliższa rodzina Jarosława Kaczyńskiego, obok córki nieżyjącego brata. Bywa w jego partyjnym gabinecie na Nowogrodzkiej i prywatnie, na Żoliborzu. Jego dom na Saskiej Kępie to ważne miejsce w życiu Jarosława. W młodości bracia Kaczyńscy chętnie odwiedzają wujostwo z drugiej strony Wi­sły: dokazują z rok młodszym Jankiem i słuchają wojennych opowieści jego ojca, słynnego rysownika z Armii Krajowej. Po śmierci Lecha Jarosław spędza święta na Saskiej Kępie.
   Jan Maria Tomaszewski od kilkunastu lat plącze się przy PiS. Gdy ludzie partii przej­mują stołeczne wodociągi, Orlen i TVP, ku­zyn trafia tam na listę płac. Pracuje przy jednym ze spotów Lecha Kaczyńskiego i po­maga w kampaniach PiS. W jego domu po­wstaje film „Lider” poświęcony szefowi PiS.
Ugrupowanie wykorzystało go przed wybo­rami parlamentarnymi w 2011 roku. W par­tii rządzącej Tomaszewski to postać znana i ważna. Mówi się tu o nim krótko: „kuzyn”.

poniedziałek, 10 października 2016

W milionach i w puszczy



Fundacja związana z „Gazetą Polską” została organizacją ekologiczną i teraz może dostać 6 mln zł na propagandę w sprawie wycinki Puszczy Białowieskiej. Pieniądze dzieli fundusz, którym rządzi zaufany prezesa PiS. Fundację nadzoruje krewny prezesa

Wojciech Cieśla

W tej sprawie wyda­rzyło się mnóstwo przypadków. Fundacja To­masza Sakiewicza, Katarzyny Hejke i Grzegorza Tomaszew­skiego (krewnego prezesa PiS) przez siedem łat zajmowała się płaceniem grzy­wien za prawicowych dziennikarzy i budo­wą wolnych mediów. Aż - przypadkowo, rzecz jasna - wiosną tego roku tak zmie­niła statut, że może uchodzić za organiza­cję ekologiczną. I przez przypadek dzięki tej zmianie mogła wystartować w konkur­sie Narodowego Funduszu Ochrony Śro­dowiska i Gospodarki Wodnej.
   Przez przypadek też szefem NFOSiGW jest Kazimierz Kujda, były wspólnik Sa­kiewicza i krewnego prezesa PiS. I przez przypadek te „ekologiczne” zmiany w statucie fundacji się opóźniły; wtedy zupełnym przypadkiem NFOSiGW dwa razy wydłużył termin naboru wniosków na konkurs.
   Przypadkowo wniosek fundacji (choć według źródeł z NFOSiGW prawdopo­dobnie nie spełniał wymogów formal­nych) trafił na krótką listę projektów, które mogą dostać pieniądze. Opiewa na
6 mln zł, czyli prawie połowę całego fun­duszu na konkurs. Reszta zostałaby po­dzielona między 16 innych organizacji. Przypadkowo za pieniądze z NFOSiGW ma powstać telewizja „propagująca wiedzę na temat bioróżnorodności, ochrony, idei zrównoważonego rozwoju (...) na przykła­dzie terenów Puszczy Białowieskiej”.

piątek, 7 października 2016

Najdroższa kariera w historii,Zaproszenie,Tygrys udaje kota,Kierownik Główny i fanatycy i Polski rów



Najdroższa kariera w historii

Powierzenie absolutnej władzy nad gospodarką Ma­teuszowi Morawieckiemu jest wyrazem skromno­ści, ale i ambicji prezesa Kaczyńskiego - oto sfera życia, którą prezes chce zmienić totalnie, jednak nie własno­ręcznie. To niezwykły akt powściągliwości. Tym bardziej że Morawiecki ma w odniesieniu do „bazy” tak wielki plan jak Kaczyński w odniesieniu do całej reszty. Morawiecki ma prze­modelować gospodarkę - tak jak Kaczyński chce przemodelo­wać całe państwo, stworzyć nowego Polaka, napisać na nowo historię, a może i pójść dalej, tworząc nowy traktat europejski, w czym, jak przyznał, pomoże mu znajomy prawnik.
   Plan wicepremiera i wielki plan naczelnika mają jedną ce­chę wspólną. Wałęsa, Mazowiecki i Balcerowicz dokonali pierwszego w historii świata przejścia z realnego socjalizmu do demokracji i gospodarki rynkowej. Kaczyński i Morawie­cki chcą tę trasę pokonać w przeciwnym kierunku. Więcej państwa, więcej planu, więcej kontroli, więcej etatyzmu.
   O ile prezydent Duda i premier Szydło są dla Jarosława Ka­czyńskiego narzędziami, o tyle wicepremier Morawicki speł­nia w scenariuszu prezesa rolę wielofunkcyjną. Może być carem gospodarki, ale i delfinem PiS, straszakiem na i tak już wystraszoną i pognębioną panią Szydło, ale także na wystra­szonego i pognębionego prezydenta Dudę.
   Kaczyński niczego tu nie ryzykuje. Zbyt dobrze zna się na psychologii i na ludziach, by nie wiedzieć, że eksperyment ma pod kontrolą. I tak jak mógł spokojnie uczynić Andrzeja Dudę kandydatem na prezydenta, wiedząc, że ten, nawet jeśli wy­gra, to i tak będzie organicznie niezdolny do samodzielności, podobnie szachując wszystkich Morawieckim wie, że dla par­tii prezesa i elektoratu prezesa Morawiecki nigdy nie będzie dość swój.
   Kaczyński traktuje więc Morawieckiego całkowicie instru­mentalnie. Co zresztą zaskoczeniem żadnym nie jest, nie do końca instrumentalnie traktował w polityce wyłącznie swe­go brata. Morawiecki zresztą Kaczyńskiego traktuje równie instrumentalnie - jako promotora i wehikuł własnej kariery.

czwartek, 6 października 2016

Gra w kości



Ksiądz przestrzega przed polskim piekłem, lekarz sądowy przed makabrą, a rodziny są podzielone. Jedni czekają na to jak na zbawienie, inni nie chcą rozdrapywania ran. Zaczynają się ekshumacje smoleńskie

Wojciech Staszewski

W grobowcu Komo­rowskich jest dzie­więć trumien na kilku poziomach.
- Po śmierci taty po­chowałem jeszcze jego rodziców. Napisy na zewnątrz nie do końca się pokrywa­ją z układem wewnątrz grobu - wyjaśnia Maciej Komorowski, syn wiceministra obrony Stanisława Komorowskiego, któ­ry zginął w katastrofie smoleńskiej. Jeśli prokuratura zdecyduje o ekshumacji, bę­dzie chciał być na cmentarzu. - Nie chciał­bym, żeby sprawdzali to metodą prób i błędów - wyjaśnia. I dodaje: - Bronię się przed tą ekshumacją rękami i nogami. Nie chcę wracać w to miejsce, wyjmo­wać tych trumien, przeżywać tego znów, rozmawiać przy stole i w kółko. Ja się już pożegnałem z ojcem w Moskwie i z tym chcę pozostać.
   Na identyfikację do Moskwy pojechał z bratem: - Tata był w dobrym stanie jak na kogoś po katastrofie lotniczej - nie miałem wątpliwości, że to on. Były rodzi­ny, które po dwa-trzy razy podchodziły do identyfikacji, były takie, które pierw­szego dnia w ogóle nie zidentyfikowały bliskich. Więc rozumiem, jeżeli oni chcą
teraz ekshumacji. Ale chciałbym, żeby nas zostawili w spokoju. Choć oczywiście podporządkuję się prawu.
   Martwi się, że dane medyczne wszyst­kich ofiar mają być udostępnione rodzi­nom: - Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. To na pewno wycieknie do internetu. Takie informacje powinny być poufne. Wiele osób cierpi na różne przy­padłości, które mogą być krępujące.
   Nie ma wątpliwości, że ta historia z ekshumacjami to gra na zwłokę: - Pad­ły obietnice udowodnienia, że to był za­mach. To nie ma pokrycia, więc trzeba przedłużać poszukiwania, szukać dowo­dów, żeby odciągnąć w czasie opubliko­wanie końcowego raportu.
   Jeszcze ostrzej mówi Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz: - To rozkopywanie grobów w imię poli­tycznych celów. Dotychczasowe ekshu­macje jednoznacznie potwierdziły, że nie było żadnego wybuchu. Dlatego dalsze granie zwłokami jest bezcelowe.
   On też poleciał do Moskwy na identy­fikację - razem z siostrą żony. Nie mieli wątpliwości. Przywiózł stamtąd srebrny pierścionek żony, nosi go teraz córka.
- Długo nie miała dzieci, a teraz mam
dwie piękne wnuczki. Po babci mają uro­dę i radość życia. A Jola mi się czasem śni, gramy w tenisa.
   Na grobie Jolanty Szymanek-Deresz jest jej uśmiechnięte zdjęcie. - Taką chcę ją pamiętać - mówi Paweł Deresz. Nie spodziewa się jednak, żeby prokurator oszczędził mu ekshumacji: - Ten czło­wiek nie ma serca.

środa, 5 października 2016

Start-up w muszce



Janusz Korwin-Mikke w to­warzystwie ludzi z prokremlowskiej partii Zmiana objeżdża Rosję i zachwala Putina. Prowadzi profil po rosyjsku na Facebooku. Właśnie założył kolejny - na rosyjskim portalu społecznościowym WKontaktie. Udziela wywia­dów propagandowej rozgłośni Kremla i występuje w kremlowskiej telewizji.
   A jeszcze tak niedawno JKM - jak na­zywają go zwolennicy - był nadzieją młodych konserwatystów. Filozof, bry­dżysta, szachista, anarcholiberał. Wy­gadany. Jak coś powie, to zaorze lewaka. Szalony kapelusznik. Wcześniej w Sejmie był raz - w 1991 r. Zgłosił słynną ustawę lustracyjną i po rozwiązaniu parlamen­tu już nigdy do niego nie wrócił. Ale dwa lata temu 72-letni przywódca Nowej Pra­wicy wrócił do dużej polityki. Zrobił fu­rorę wśród młodych wyborców (na partię JKM głosował niemal co trzeci z nich) i wszedł do europarlamentu.
   Po co mu błogi po rosyjsku? Korwin-Mikke: - Żeby siać polską propagandę w Rosji. Kiedy prowadzę blog w Polsce, to słyszę: „agent Putina”. Jeśli prowadzę blog w Rosji, to czyim agentem jestem? Kaczyńskiego? - pyta, gdy rozmawia­my przez telefon. - Ja nawet nie jestem rusofilem. Po prostu reaguję, gdy ktoś wygaduje głupoty.
   Dwa lata temu socjologowie kreują go na „nową siłę”, prawica widzi w nim od­nowiciela. A Korwin-Mikke w wywiadzie dla „Do Rzeczy” ogłasza: to agenci Zacho­du strzelali do demonstrantów na Majda­nie, Putin ma prawo do aneksji Krymu, on sam rozsadzi Unię od środka, Wspól­nota zbankrutuje, a w budynku Parla­mentu Europejskiego urządzi się burdel.
   Korwin dziś: - Ludzie boją się Rosji, bo w Polsce jest tradycyjne antyrosyjskie nastawienie, wspierane przez ludzi w ro­dzaju Kaczyńskiego. A nas łączy z Rosją wspólny wróg, Ukraina.

wtorek, 4 października 2016

Kaczyński w pułapce



Prezes PiS podpisał cyrograf fanatykom teraz przyszli po jego duszę.
A za wszystko i tak zapłacą kobiety

Narastający spór o aborcję oraz in vitro to najgroźniejszy test politycznej suprema­cji Jarosława Kaczyńskiego. Przytłacza­jąca większość klubu PiS w głosowaniach nad całym pakietem ustaw „światopo­glądowych” zagłosowała inaczej niż on sam i jego najbliżsi współpracownicy. Prezes Prawa i Sprawiedliwości musi teraz walczyć o odzyska­nie wiarygodności zarówno jako lider obozu prawicy jak i nie­formalny przywódca państwa zagrożonego brutalnym ideowym konfliktem. Państwa, w którym oskarżenia o mordowanie dzie­ci krzyżują się z zarzutami o wprowadzanie krok za krokiem totalitaryzmu, a wszelki kompromis zostaje uznany za zdradę.
   O rozpoczęciu w Polsce kolejnej odsłony wojny kulturowej zade­cydowało polityczne i społeczne zaplecze Kaczyńskiego. Posłowie „zjednoczonej prawicy”, a także organizacje katolickie, które w ubiegłorocznych kampa­niach wyborczych agitowały za Andrzejem Dudą i PiS, domagają się dziś zarówno likwi­dacji wyjątków w ustawie antyaborcyjnej, jak i faktycznej delegalizacji in vitro. Na­wet Wojciech Cejrowski - medialny błazen grający na prawicy rolę nowego Stańczyka - podgrzewał atmosferę przed głosowania­mi w Sejmie, mówiąc w wywiadzie dla tygo­dnika „Do Rzeczy” z nieukrywaną pogardą dla Kaczyńskiego i jego otoczenia: „Chłopcy jeździli do Radia Maryja po głosy. No, ale jeśli się jeździło do Radia Maryja i obiecało zakaz aborcji, to ja teraz nie chcę czekać”.
   Zgłoszony przez Barbarę Nowacką spo­łeczny projekt liberalizacji aborcji jest za­chowaniem czysto obronnym, odpowiedzią słabnącej lewicy na prawicową ofensywę w kościołach i parlamencie. Został przez Sejm odrzucony, bo nie stoi za nim siła, która jest jedynym kryterium uznawanym w tego typu wojnach. I tylko rozmiar protestów na ulicach lub siła ko­biecego strajku przeciwko ustawowemu wymuszaniu rodzenia na zgwałconych, noszących nieodwracalnie uszkodzony płód czy płacących własną śmiercią za donoszenie ciąży mogą zmienić sytuację, w której liczy się wyłącznie głos prawicy i najbardziej konserwatywnej frakcji polskiego Kościoła.

poniedziałek, 3 października 2016

Lewicowcy Kaczyńskiego



Antyliberalna prawica (PiS, Kukiz i narodowcy) w swym ataku na III RP znalazła sojusznika w lewicy, która nienawidzi liberalizmu i wzdycha za PRL

Populistyczna lewica nie lubi Polski po roku 1989 za włas­ność prywatną i za nierów­ności (jakby ich w PRL nie było). Narodowcy nie lubią III RP, bo indywidualistyczna i zapatrzo­na w Zachód. Konserwatywni katolicy, bo zbyt świecka. Chociaż III RP z Kościołem nigdy nie walczyła - dała mu własność, zapewniła wpływ na edukację, ustępowa­ła w stanowieniu prawa - to z punktu wi­dzenia już nie tylko Marka Jurka czy o. Rydzyka, ale także wielu biskupów, ciągle dawała za mało.
   Nostalgia za PRL, niechęć do prywat­nej własności, nieufność wobec liberal­nego Zachodu... Okazuje się, że te uczucia przekraczają podział prawica - lewica. Skłaniają do tego, by wspólnie atakować PO, Nowoczesną, KOD, uważać transfor­mację po roku 1989 za katastrofę, która zniszczyła PRL-owskie osiągnięcia gospo­darcze, wielki przemysł i uspołecznione rolnictwo.